piątek, 29 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

 Nie do końca uwierzyłem w jego słowa, miałem wrażenie, że mimo wszystko powiedział coś innego, nie chciałem jednak dociekać, bo może jednak coś źle usłyszałem, byłem zaspany i zmęczony, mój umysł słyszał tylko to, co słyszeć chciał, a nie to, co słyszeć powinien.
Położyłem głowę na kolanach, przymykając oczy, grzejąc się własnym ciałem.
- Jeśli jest ci zimno, wracaj lub załóż swoją kurtkę - Mruknąłem ani myśląc, aby się poruszyć, fakt było mi zimno, odkąd las nie miał w sobie życia, stawał się mroczny a aura, która się w nim unosiła, nie pomagała w niczym, mimo to wolałem zostać tutaj, gdzie miałem ciszę i spokój, właśnie miałem... Cieszmy się chwilą spokoju, za szybko znika.
- I tobie jest zimno. Widzę, że drżysz - Poczułem jego ciepłą dłoń na mojej głowie, przyjemne uczucie, które uwielbiałem.
- Gorsze warunki przetrwałem - Burknąłem, powoli odlatując w tym stanie, nawet zimno mi nie przeszkadzało, chciałem spać, potrzebując do tego ciszy, czy wymagam za wiele?
- Miki - No i się zaczęło, próba przekupienia mnie, szantażu, drażnienia, kiedy on w końcu zrozumie, że nie wrócę do ogniska i da mi święty spokoju? - Zimno mi - Szepnął, biorąc mnie na litość.
Mocno już poirytowany zakryłem mu buzię, odwracając powoli głowę w jego stronę, ukazując irytację ukrytą w moich oczach.
- Możesz się zamknąć? Ja ci nie przeszkadzam, kiedy śpisz - Niezadowolony mimo wszystko wstałem z ziemi, jeśli nie pójdę do tego cholernego ogniska, nie da mi spokoju, a ja mogę w końcu nie wytrzymać i zrobić mu krzywdę, nawet ja wiecznie opanowany mam swoje granice, które coraz bardziej narusza.
- Idziemy? - Na to pytanie pokiwałem twierdząco głową, nie uśmiecha mi się iść tam do wszystkich, zdecydowanie wolałbym raczej być tu, gdzie jest cicho i spokojnie, niestety im dłużej tu będę, tym bardziej ten głupek będzie próbował mnie przekonać, lub – co gorsza – spróbuję siłą zaciągnąć mnie do obozowiska, a takiego upokorzenia bym nie chciał, wtedy to już na pewno Edna nie dałaby mi żyć.
Wróciliśmy, spokojnie do reszty siadając przy ognisku, od razu zrobiło mi się cieplej, wyciągnąłem dłonie w stronę ognia, aby chociaż odrobinę je ogrzać.
Zadowolony westchnąłem cicho, zauważając jeden mały fakt, wszyscy spali, wszyscy oprócz mnie i Soreya, najwidoczniej było tu na tylne „bezpiecznie”, aby to uczynić. Nie byłem co do tego przekonany i nawet chciałem zrezygnować ze snu, powstrzymały mnie jednak słowa mojego przyjaciela, który wpadł na genialny pomysł co zrobić, aby zmusić mnie do snu, ten pomysł był na tyle głupi, abym od razu zapragnął walnąć go w łeb.
- Fuzja geniuszu wykorzystywana jest w ostateczności przeciwko złu, nie bawi się nią - Lekko niezadowolony położyłem się na rozłożonym przez przyjaciela kocu.
- To byłaby ostateczność - Wymruczał, wtulając się w moje ciało, mrucząc z zadowolenia.
- Weź się popraw, bo z ciebie nic nie będzie - Odwróciłem się w jego stronę, uśmiechając się zadziornie, łącząc nasze usta w krótkim pocałunku, nie mając ochoty na więcej gierek, schowałem twarz w jego ramionach, starając się zasnąć, wciąż pamiętałem o szczeniaku, mimo to w objęciach mojego „dorosłego” przyjaciela czułem się naprawdę dobrze. Wiedząc, że przy nim nic złego mi się nie stanie.

***

Sen był dla mnie zbawieniem, spałem jak zabity całą noc, wreszcie czując się dobrze, gdy moje ciało i umysł wypoczęły, otworzyłem oczy, przecierając dłonią oczy, nagle coś sobie uświadamiając, coś, co wręcz doprowadziło mnie do stanu otępienia.
Ten mały szczeniak, ten mały potwór spał pomiędzy nami, nie wyglądał na groźnego, a mimo to moje serce waliło jak szalone, a ciało gwałtownie poderwało się do siadu.
- Mikleo co się dzieje? - Swoim zachowaniem obudziłem przyjaciela, który spojrzał na mnie niezrozumiale, podążając za moim spojrzeniem. Uśmiechając się delikatnie, szczeniak przez moje zachowanie również się obudził, machając radośnie ogonem. - Spójrz, jak się cieszy - Sorey przytuli zwierzaka, na którego patrzyłem spod byka, mam świadomość, że to tylko szczenię a mimo to ciężko jest mi przełamać strach.
- Niech się cieszy z dala - Mruknąłem, byłem wyspany i dzień miał zacząć się tak pięknie, zawsze coś nie tak.
Westchnąłem ciężko, kręcąc nosem, czując język na swoim policzku, zaskoczony wróciłem na ziemię, odwracając głowę w stronę psa, trzymanego przez pasterza.
Odruchowo wytarłem dłonią policzki krzywic się delikatnie, cudem było moje siedzenie w miejscu, mój umysł kazał mi być ostrożnym, ale serce ufało przyjacielowi, dlatego nie starałem się uciekać, jeszcze nie miałem ku temu powodów. - Nie rób tak, nie wiadomo co do pyska brał, ohyda - Nie kryłem lekkiego niezadowolenia. Przełamanie strachu wcale nie było takie proste, potrzebowałem czasu, aby przyzwyczaić się do tego małego potwora, który miał zostać oddany. - Nie oddasz go co? - Zapytałem, tak z czystej ciekawości, bo może kto wie, nie będę musiał przezwyciężyć strachu, przyzwyczajając się do niego, bo zostanie oddany, nie obraziłbym się za takie wyjście z tej sytuacji.

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz