środa, 13 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Poczułem w gardle nieprzyjemną suchość. Podejrzewałem, co mój przyjaciel miał na myśli i wcale mi się to nie podobało. Podejrzewałem, że kierujemy się w stronę gór tylko z powodu jego dziwnego smoczego instynktu, a nie dlatego, że ścigał złego pana; to wyjaśniałoby także nieprzyjemną złą aurę, która coraz bardziej mnie przytłaczała. Zagryzłem nerwowo wargi, i co ja mu niby miałem powiedzieć? Osobiście uważałem, że nie powinniśmy z nim teraz walczyć, kiedy Mikleo był w takim stanie. Moim priorytetem było oczyszczenie przyjaciela.
- Rozumiem, co masz na myśli – powiedziałem, cicho wzdychając. – I nie uważam, że to jest dobry pomysł.
Smok spojrzał na mnie zdziwiony. Wypuścił gałąź z pyska i wydał z siebie cichy ryk, jakby chciał w ten sposób okazać swój sprzeciw. Czemu, nawet pod postacią smoka, musiał być taki uparty? I teraz dodatkowo mam większy problem z przekonaniem go do swojej racji; wątpiłem, by smoki miały łaskotki.
- W pewnym momencie stałem się zły – powiedziałem w końcu niepewnie, spuszczając wzrok. Nadal czułem wstyd, nie chciałem mu tego przypominać, przynajmniej nie od razu. – Nie traktowałem cię najlepiej. Szczerze mówiąc, byłem okropnym dupkiem i nadal tego żałuję – poczułem, jak smok delikatnie mnie szturcha, jakby chciał dodać mi otuchy. – Mimo tego obiecałeś mi, że pomożesz mi w pokonaniu… tego – wskazałem głową na jego bazgroły przypominające potwora. – Powinniśmy się teraz skupiać na tobie, a nie na złym panie.
Smok wpatrywał się we mnie zaciekawiony. Z jego gardła wyrwał się cichy pomruk i miałem nieprzyjemne wrażenie, że moje słowa niezbyt go przekonały. I teraz kłóć się człowieku ze smokiem. Westchnąłem cicho i powiedziałem, że idę poszukać czegoś do jedzenia. Przynajmniej teraz nie podważał mojego autorytetu. Położył łeb na ziemi, a ja ruszyłem w kierunku lasu. Miałem nadzieję, że znajdę jakieś owoce, chociaż w moim aktualnym stanie nie pogardziłbym bym nawet mięsem mimo, że go nie jadałem. Musiałem mieć siłę, by uleczyć skrzydło mojego przyjaciela oraz go oczyścić.
Kiedy znalazłem się w odpowiednio dużej odległości od smoka, wypuściłem Lailah. Na twarzy kobiety malowała się wyraźna ulga, czemu się nie dziwiłem. Najpierw przez parę tygodni była uwięziona w broni, później we mnie, więc nic dziwnego, że tak reaguje. Mimowolnie przypomniałem sobie reakcję Mikleo; to było dla niego naprawdę ciężkie. Byłem wobec niego gorzej niż okropny.
- Nie powinniście teraz z nim walczyć – powiedziała nagle, kiedy zdjąłem kurtkę i w nią zacząłem zbierać owoce z krzaków. – Jesteś jeszcze zbyt słaby i bardziej podatny na zło. A Mikleo… - westchnęła ciężko. – Boję się, że może go zabić. Nie wiem, czy po tym bylibyśmy w stanie go uratować.
To mi się nie podobało. Mikleo wydawał się być bardzo zdeterminowany i przekonanie go do zawrócenia będzie naprawdę ciężkie. Nie miałem większego wyboru. Pomiędzy straceniem ręki a bezpowrotnym straceniem przyjaciela, wybór dla mnie bardzo prosty.
- Może spróbowałbym oczyścić Mikleo? – spytałem, prostując się. Lailah na moje słowa pokręciła przecząco głową.
- Jest na to jeszcze za wcześnie, ale wszystko to idzie w dobrym kierunku – uśmiechnęła się do mnie ciepło. – To i tak niesamowite, że pomimo przemiany podświadomie cię zapamiętał i bronił.
- Spotkałaś się kiedyś z takim przypadkiem? – spytałem z lekkim zaciekawieniem.
- Zdarzyło się już coś podobnego – powiedziała zdawkowo, nie podając żadnych szczegółów.
Westchnąłem cicho i zacząłem powoli kierować się z powrotem w stronę mojego przyjaciela. Owoce, które zebrałem, były wszystkim, co miałem do zjedzenia, może jeszcze ewentualnie mój smoczy przyjaciel złapie dla mnie jakąś rybę, którą mogłem jedynie upiec. Byłem naprawdę ograniczony i nie mogłem ugotować nic konkretnego. Zebrałem jeszcze trochę suchych patyków, tak na wszelki wypadek.
Poprosiłem Lailah, by ponownie weszła do środka. Nie czułem się z tym dobrze, już ją wystarczająco długo więziłem, ale nie byłem pewien, jak zareaguje na nią Mikleo. Na tę chwilę byłem jedynie przekonany, że mi ufa i nie chciałem tego zniszczyć.
- Wróciłem – powiedziałem do przyjaciela, siadając obok niego.
Już przestałem się go bać i zacząłem czuć się trochę pewniej w jego towarzystwie. Mógł wiele razy zrobić mi krzywdę, a mimo tego nadal jestem cały i zdrowy, chociaż na to nie zasługiwałem. Zauważyłem, że już na brzegu czekały na mnie dwie martwe ryby. Jednak chrust się na coś przydał.
- Dzięki – powiedziałem, kiedy smok rozpalił ognisko. Z jego piersi wydobył się pomruk aprobaty.
W oczekiwaniu na to, aż mięso się upiecze, zacząłem jeść wcześniej umyte jagody. Podzieliłem się nawet z nimi przyjacielem, który po spróbowaniu chciał dostać jeszcze więcej. Powinienem porozmawiać z nim o zawróceniu od złego pana, ale nawet nie wiedziałem, jak powinienem ugryźć ten temat. Zwykłe słowa go nie przekonają, musiałem znaleźć naprawdę mocny argument. Albo opóźniać naszą podróż tak najbardziej, jak to tylko możliwe i przypominać mu coraz to więcej. Gdybym dobrze to rozegrał, może udałoby mi się go oczyścić przed spotkaniem ze złym panem.
- Spróbuję jeszcze bardziej podleczyć twoje skrzydło – zaproponowałem, kiedy byłem już najedzony. Szczerze mówiąc, teraz najchętniej poszedłbym spać. Smok potrząsnął łbem na tę wypowiedź, jakby się nie zgadzał. – Będę ostrożny, nie skrzywdzę cię – dodałem, ale smok wskazał pyskiem na mnie. Jak zwykle bardziej martwi się o mnie niż o siebie. – Mi też się nic nie stanie, tylko najwyżej trochę zasłabnę – dodałem z lekkim uśmiechem. I tak nie chciałem uleczyć go w pełni, gdyby mógł latać, poruszalibyśmy się znacznie szybciej, czego chciałem uniknąć. Chciałem natomiast zminimalizować ból, który odczuwał, jak najbardziej jak tylko mogłem, wystarczająco się przeze mnie wycierpiał.

<Mikleo? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz