Czułem się źle z tym, co powiedziałem, naprawdę powinienem zapanować nad sobą, jestem dorosły, powinienem olać te głupie docinki. Tak właśnie to były docinki złośliwe teksty rzucane w moją stronę, oni nie wiedzą, czym jest żart. Żart krótka forma mająca na celu rozbawić słuchacza, mnie to w ogóle nie bawiło. Oni bezczelnie mnie obrażali, co to w ogóle miało być? Jesteśmy dziećmi, które nie rozumieją, kiedy po pierwsze komuś nie podobają się żarty a po drugie, kiedy powinno się zakończyć żart, aby miał smaczek to, co oni robili, było beznadziejną imitacją żartu. Mimo to nie powinienem powiedzieć tego wszystkiego, uraziłem wszystkich, a nie miałem tego na celu, ja wcale nie myślę tak, Sorey jest wspaniałym przyjacielem, może trochę gorszym pasterzem, ale ja sam najwspanialszym serafinem nie jestem, gdyby tak było, nie poddałbym się złu, nie mam prawa osądzać innych, gdy sam nie jestem i nigdy nie będę ideałem anioła. Dlatego właśnie nie powinienem się nawet odzywać. Cholera, gdyby nie ta sytuacja nic bym nie powiedział, powinienem bardziej się pilnować, bo albo milczę, albo chlapie coś żałosnego, przez mój wybuch Sorey myśli, że to jego wina, nie do końca to rozumiem, bo przecież nic takiego nie powiedziałem, jednak mam świadomość, że on to ma swój świat i swoje kredki, nie jestem w stanie tego ogarnąć, nawet gdybym bardzo chciał. To jest za trudne nawet dla anioła.
Cicho westchnąłem, odwracając się w stronę przyjaciela, między nami panowała cisza, której potrzebowałem, po dzisiejszym wybuchu chciałem się wyciszyć, jednocześnie musząc coś zrobić z przyjacielem, który kompletnie nie ogarniał życia. Czy ja już kiedyś nie wspominałem, że jest on jak zagubione dziecko we mgle?
- Posłuchaj, to co powiedziałem.. Ja wcale tak nie myślałem, trochę mnie poniosło, jesteś wspaniałym przyjacielem - Przyznałem, musząc mu to wszystko wyjaśnić, aby nie zaczął się bardziej obwiniać lub nie daj boże starać, nie chce, aby się zmieniał, to co mi oferuje, wystarczy mi w zupełności.
- Nie musisz się usprawiedliwiać, nic się nie stało, cieszę się, że wreszcie powiedziałeś, co myślisz, nie jestem na ciebie zły, zrobię wszystko, aby się poprawić - Czy on mnie pociesza? Jeny co za głupek, chyba muszę dać mu do zrozumienia, że jest idealny taki jaki jest, wady też się ceni. Każdy je ma bez wyjątku, kim jest.
- Sorey - Położyłem dłonie na jego policzkach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, popychając go na trawę. - Nie musisz dla mnie nic zmieniać - Wyszeptałem, mając ochotę troszeczkę się z nim podrażnić, byliśmy sami, więc nikt tego nie zobaczy, niewinne pocałunki tu i udzie zmieniły się, gdy mój przyjaciel zapragnął dostać więcej. Nie opierałem się mu, wręcz przeciwnie jego bliskość uspokajała, a ciało zaspokajało mnie i niczego więcej tak bardzo na tym świecie nie pragnąłem, jak jego bliskości, czuł to, gdy moje ciało drżało pod wpływem jego dotyku, dla niego mogłem zrobić wszystko, bez względu na to, jak bardzo bym zgrzeszył.
- Powinniśmy wracać do nich i ruszać w drogę - Zacząłem, trzymając głowę na klatce piersiowej, otwierając swoje oczy. Wiedząc, że nie możemy dłużej zwlekać, nie uśmiechało mi się wracać do tej bandy kretynów, jednak muszę chyba przyzwyczaić się do nich, bo tak długo, jak zły pan rządzi, oni będą z nami.
- Jesteś pewien? - Sorey jak zwykle przejmował się mną, chyba zapominając w tym wszystkim o sobie, raz wybuchnąłem, ale to nie oznacza, że nie dam rady z nimi wytrzymać. Gdy jeszcze dwa lata temu byłem z nim, kłótni nie było końca, może właśnie dlatego odszedłem, mając ich serdecznie dosyć.
Podniosłem się do siadu, kładąc swoje dłonie po obu stronach jego głowy.
- Dam radę w razie co wejdę do środka, nie przepadam za tym jednak to lepsze od męczenia się z tymi gamoniami - Przyznałem, całując jego szyję. - Świat jest zdecydowanie ważniejszy od moich problemów wiążących się z brakiem rozumowania co poniektórych istot nieprzewyższających myśleniem nawet małp. - Dodałem, tak to było złośliwe, ale szczere i prawdziwe. - Przy nich nawet ty wychodzisz na geniusza dzieciaku - Złośliwie dogryzłem mu, nie mogąc się oprzeć, przy nim czułem się dobrze, mogłem być naprawdę sobą. Wiedząc, że to za chwile się na mnie odbije, jednakże to ani trochę nie powstrzymywało mnie od nazywania go dzieciakiem, pozwalając sobie na pozostawienie małego śladu po sobie, bo czemu by nie? Nikt nie mówił, że tylko on może to robić.
<Sorey? C:>
Cicho westchnąłem, odwracając się w stronę przyjaciela, między nami panowała cisza, której potrzebowałem, po dzisiejszym wybuchu chciałem się wyciszyć, jednocześnie musząc coś zrobić z przyjacielem, który kompletnie nie ogarniał życia. Czy ja już kiedyś nie wspominałem, że jest on jak zagubione dziecko we mgle?
- Posłuchaj, to co powiedziałem.. Ja wcale tak nie myślałem, trochę mnie poniosło, jesteś wspaniałym przyjacielem - Przyznałem, musząc mu to wszystko wyjaśnić, aby nie zaczął się bardziej obwiniać lub nie daj boże starać, nie chce, aby się zmieniał, to co mi oferuje, wystarczy mi w zupełności.
- Nie musisz się usprawiedliwiać, nic się nie stało, cieszę się, że wreszcie powiedziałeś, co myślisz, nie jestem na ciebie zły, zrobię wszystko, aby się poprawić - Czy on mnie pociesza? Jeny co za głupek, chyba muszę dać mu do zrozumienia, że jest idealny taki jaki jest, wady też się ceni. Każdy je ma bez wyjątku, kim jest.
- Sorey - Położyłem dłonie na jego policzkach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, popychając go na trawę. - Nie musisz dla mnie nic zmieniać - Wyszeptałem, mając ochotę troszeczkę się z nim podrażnić, byliśmy sami, więc nikt tego nie zobaczy, niewinne pocałunki tu i udzie zmieniły się, gdy mój przyjaciel zapragnął dostać więcej. Nie opierałem się mu, wręcz przeciwnie jego bliskość uspokajała, a ciało zaspokajało mnie i niczego więcej tak bardzo na tym świecie nie pragnąłem, jak jego bliskości, czuł to, gdy moje ciało drżało pod wpływem jego dotyku, dla niego mogłem zrobić wszystko, bez względu na to, jak bardzo bym zgrzeszył.
- Powinniśmy wracać do nich i ruszać w drogę - Zacząłem, trzymając głowę na klatce piersiowej, otwierając swoje oczy. Wiedząc, że nie możemy dłużej zwlekać, nie uśmiechało mi się wracać do tej bandy kretynów, jednak muszę chyba przyzwyczaić się do nich, bo tak długo, jak zły pan rządzi, oni będą z nami.
- Jesteś pewien? - Sorey jak zwykle przejmował się mną, chyba zapominając w tym wszystkim o sobie, raz wybuchnąłem, ale to nie oznacza, że nie dam rady z nimi wytrzymać. Gdy jeszcze dwa lata temu byłem z nim, kłótni nie było końca, może właśnie dlatego odszedłem, mając ich serdecznie dosyć.
Podniosłem się do siadu, kładąc swoje dłonie po obu stronach jego głowy.
- Dam radę w razie co wejdę do środka, nie przepadam za tym jednak to lepsze od męczenia się z tymi gamoniami - Przyznałem, całując jego szyję. - Świat jest zdecydowanie ważniejszy od moich problemów wiążących się z brakiem rozumowania co poniektórych istot nieprzewyższających myśleniem nawet małp. - Dodałem, tak to było złośliwe, ale szczere i prawdziwe. - Przy nich nawet ty wychodzisz na geniusza dzieciaku - Złośliwie dogryzłem mu, nie mogąc się oprzeć, przy nim czułem się dobrze, mogłem być naprawdę sobą. Wiedząc, że to za chwile się na mnie odbije, jednakże to ani trochę nie powstrzymywało mnie od nazywania go dzieciakiem, pozwalając sobie na pozostawienie małego śladu po sobie, bo czemu by nie? Nikt nie mówił, że tylko on może to robić.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz