poniedziałek, 4 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Czemu kot musiał zgłodnieć akurat w tym momencie? Nie mógł zacząć przypominać o sobie troszeczkę wcześniej? Albo później. Teraz byłem bardzo zajęty adorowaniem Mikleo i nie miałem czasu go karmić.
Głupie stworzenie jednak nie zaprzestawało swoich desperackich prób zwrócenia na siebie uwagi. W końcu poddałem się. Po raz ostatni pocałowałem Serafina w usta i podniosłem się na równe nogi. Musiałem nakarmić tego małego sierściucha, bo przecież nie da mi żyć.
Przyznam, że Mikleo zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Zasypiałem wczoraj w przekonaniu, że będę żałował swojej dobroci serca, ale bardzo się przeliczyłem. Co prawda, nie obudziłem się przy moim aniołku, jednak dotrzymał obietnicy; nie uciekł ani nie próbował uwolnić Lailah, miecz pozostał nietknięty i na swoim miejscu. Może od tej pory powinienem patrzeć na niego nieco łaskawszym okiem, jednak nadal powinienem mieć się na baczności. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że mój aniołek jest cwany i czeka na dogodny moment.
Kiedy już dałem kocurowi jedzenie, przeciągnąłem się leniwie. Poprawiłem czerwoną kurtkę, którą ostatnio zakupiłem; tęskniłem za swoją starą, niebieską, ale i ta nie była najgorsza. Nieco bolały mnie plecy od spania na twardym podłożu, ale obecność chłopaka skutecznie mi to wynagradzała. Czy udawał, że rozumie moje postrzeganie świata czy też nie, nie ważne. Dobrze, że nie muszę już z nim tak walczyć, zdecydowanie wolałem na niego uważać niż ciągle przekonywać do swojej racji.
- Chcesz się trochę przespać? – spytałem z wyraźną troską, kiedy chłopak przysiadł się obok mnie. Jeżeli wierzyć jego słowom, pilnował mnie całą noc. Poza tym, pod jego oczami malowały się wyraźne cienie, więc zapewne i w tej sprawie nie kłamał.
- Może na trochę – powiedział Mikleo, lekko się do mnie uśmiechając. Nie chciałem, aby podczas naszej dalszej podróży zasłabnął i potykał się o własne nogi, jak to już kilka razy miało miejsce. Pogłaskałem go lekko po policzku i zmusiłem, aby położył swoją głowę na moich kolanach.
- Teraz ja cię popilnuję – powiedziałem ciepło, po czym delikatnie pocałowałem czoło.
Blade policzki chłopaka pokrył delikatny rumieniec, ale pokiwał głową i zamknął oczy. Jaki posłuszny chłopiec. I po co wcześniej tak walczył? Utrudniał życie sobie, utrudniał życie mi, a teraz wszyscy są zadowoleni. Po kilku minutach zauważyłem, jak oddech chłopaka staje się głęboki oraz regularny. Zacząłem delikatnie bawić się jego włosami, cierpliwie czekając aż się wyśpi. Jak dla mnie mogliśmy zostać tutaj jak najdłużej. I chrzanić zło, wystarczyło mi aktualnie to, że miałem go po swojej stronie.
Mój aniołek obudził się po trzech godzinach. Jak dla mnie było to stanowczo za mało i nalegałem, by spróbował jeszcze trochę się przespać, ale uprzejmie odmawiał. Skoro nie chciał, to niech mu będzie. Oznajmiłem mu tylko, że jeżeli zauważę, że jest nieobecny i będzie potykać się o własne nogi, rozkażę mu wejść do środka, ale przyjął to ze spokojem. Może faktycznie był wyspany.
W pobliżu nie wyczuwałem żadnego zła, dlatego zdecydowałem się zejść na bardziej zalesione tereny. O wiele bardziej zdecydowałem się spać na trawie niż na kamieniu, różnica niby niewielka, ale zawsze to coś. Mikleo trzymał się blisko mnie i kiedy się do niego zwracałem, zawsze mi odpowiadał. Zauważyłem, że były to odpowiedzi, które chciałem usłyszeć, co bardzo mi odpowiadało. Widać, że cwany chłopczyk.
W pewnym momencie wyczułem czyjąś obecność. Zatrzymałem przyjaciela gestem dłoni, uważnie nasłuchując. Lucjusz zauważył, że się nie ruszamy i stanął w miejscu, patrząc na nas wyczekująco. Nie wyczuwałem żadnego zła w pobliżu, co nie oznaczało, że nie było niebezpieczeństwa. Nie mogłem narażać swojego aniołka, nie wiem, co bym zrobił, gdyby został ranny i to z mojej winy.
Trzymając rękę na rękojeści miecza ostrożnie, nie czyniąc hałasu, ruszyłem do przodu. Delikatnie odchyliłem gałęzie, skutecznie chroniące nas przed niepożądanym wzrokiem. Nad małym strumykiem zauważyłem rudowłosą kobietę, która nabierała wody do dwóch wiader. Chciałem odejść i zostawić ją w spokoju, w końcu nic mi nie zrobiła, jednak jej sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma. Dopiero kiedy się wyprostowała, mogłem ujrzeć jej twarz.
- Eve? – spytałem, wychodząc z ukrycia.
Kobieta podskoczyła na dźwięk mojego głosu. Na jej twarzy kolejno pojawiało się, szok, niedowierzanie i radość. Krzyknęła moje imię, podbiegła do mnie i mocno się przytuliła. Odwzajemniłem ten gest lekko i niedbale po dłuższej chwili. Byłem zaskoczony – to była jedyna pewna emocja, którą odczuwałem, zero radości czy szczęścia na jej widok. Po prostu nie spodziewałem się jej tu spotkać, i tyle.
Kobieta odsunęła się ode mnie i zaczęła przyglądać się mi badawczym wzrokiem. Podobnie jak ona, zachowywałem milczenie. Czekałem cierpliwie, aż w końcu coś powie. Nagle położyła dłonie na moich policzkach i zaczęła je ciągnąć, niczym małemu dziecku.
- Schudłeś – powiedziała w końcu zniesmaczona, przestając molestować moje policzki. Delikatnie potarłem obolałą skórę. To nie było miłe uczucie. – Wiedziałam, że to zły pomysł, aby cię puszczać praktycznie samemu. Jesteś za młody i zbyt nieodpowiedzialny, zapewne ten twój przyjaciel jest taki sam. On w ogóle pilnuje, żebyś jadł? I gdzie on jest? Jesteś tu z nim? I co ci się dzieje z okiem? Jestem pewna, że nie miałeś heterochromii.
Westchnąłem ciężko, słysząc te wszystkie pytania. Czy Mikleo czuł to samo, kiedy ja zadawałem mu tysiąc pytań na sekundę? Dopiero teraz zaczynam rozumieć jego irytację. Położyłem kobiecie dłonie na ramionach i uśmiechnąłem się do niej lekko.
- Spokojnie – powiedziałem, uspokajając ją nieco. – Wszystko wam opowiem, na spokojnie.
Kobieta spojrzała na mnie niepewnie, ale odetchnęła cicho i kiwnęła głową. Zaraz swoją uwagę zwróciła na kręcącego się u moich nóg kotka. Wzięła go na ręce i zaczęła się nim zachwycać, a ja zaproponowałem, że wezmę wiadra do obozu. Eve znów zaczęła pytać, czy nadal podróżuję ze swoim przyjacielem, ale odpowiedziałem, że o wszystkim im zaraz opowiem. W końcu, to moja rodzina, zasługują na jakiejś wyjaśnienia. Gdyby nie oni, moje ciało już dawno byłoby zjedzone przez robaki lub dzikie zwierzęta. Nim ruszyłem dalej, upewniłem się, że Mikleo posłusznie podąża za nami.
Wszyscy byli zaskoczeni moim widokiem i bardzo się z tego powodu cieszyli, nawet ten wiecznie niezadowolony z życia Tom. Uśmiechałem się ciepło i udawałem, że jestem równie radosny i szczęśliwi jak oni, ale prawda była zupełnie inna; nie czułem niczego, może co najwyżej irytację. Co mi strzeliło do łba, żeby wyjść i przywitać się z Eve? Czemu w ogóle pomyślałem, że to będzie dobry pomysł? Pewnie i tak nie zrozumieją.
- Co stało się z twoim okiem? – spytał nagle Deorsa, unosząc delikatnie mój podbródek do góry i uważnie patrząc mi w oczy. Stanowczo się od niego odsunąłem.
- Co jest z nim niby nie tak? – spytałem, marszcząc brwi. Widziałem normalnie, Mikleo nic mi nie mówił, więc kompletnie nie rozumiałem, co jest z nimi nie tak.
Mężczyzna bez słowa podał małe lusterko. Przyjrzałem się w nim uważnie i zauważyłem, że na moim oku pojawiła się mała plamka w kolorze rdzy, ale wyraźnie odznaczała się na tle zielonej tęczówki. Oznaczało to jakąś chorobę, czy coś? Rzuciłem Mikleo zdenerwowane spojrzenie, ale on wydawał się być tak samo zaskoczony, jak ja. Musiałem się go później spytać, co to oznacza, o ile wiedział.
- Wszystko z nim w porządku – wzruszyłem ramionami i oddałem mężczyźnie lusterko.
Deorsa spojrzał na mnie z lekką podejrzliwością, ale na szczęście nie kłopotał mnie pytaniami na ten temat. Zaczęły się natomiast inne: co się ze mną działo i gdzie jest mój przyjaciel, w końcu to z nim miałem podróżować. Westchnąłem cicho. Biorąc pod uwagę, że nie znają legendy o pasterzu i nie potrafią zobaczyć anioła siedzącego dosłownie obok nich, to będzie ciężko.
- Mikleo jest tu ze mną – powiedziałem spokojnie, lekko się do nich uśmiechając. Widziałem, jak Tom unosi jedną brew w niedowierzaniu, a z twarzy Eve i Deorsy znika radość. Tak jak podejrzewałem. – Jest Serafinem i jest niewidoczny dla osób, którzy nie wierzą w Serafiny.
- Wygodna wymówka dla zmyślonego przyjaciela – powiedział złośliwie jasnowłosy Tom, na co rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
Z Alishą było o wiele łatwiej. Ona wierzyła już wcześniej, a moje słowa tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że to wszystko prawda. A oni moje wyznanie traktują jak chorobę psychiczną. Westchnąłem cicho. Musi być coś, co otworzy im oczy.

<Mikleo? :3>

1301

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz