Byłem na niego jeszcze bardziej zirytowany. Najpierw oskarża mnie o kłamstwa a teraz sam, jak totalny idiota, śledził samego złego pana bez wcześniejszego informowania mnie o tym. Uporczywy ból głowy także nie poprawiał sytuacji, jednak najwidoczniej przeceniłem swoje możliwości. Westchnąłem cicho, zaciskając dłonie w pięści i próbując się trochę uspokoić. Zdecydowanie wczoraj przesadziłem, z czego zdałem sobie sprawę dopiero rano. Nawet trochę rozumiałem jego reakcję, sam byłbym wściekły na jego miejscu, ale, do jasnej cholery, nie jestem stworzony z kamienia.
- Jesteś głupi? – warknąłem, lekko poprawiając włosy. – Siedzimy w tym razem, trzeba mnie było obudzić. Pomyślałeś o tym, co by było, gdyby coś ci się stało?
- Wydawałeś się bardzo zmęczony wczorajszymi zabawami – jego głos brzmiał tak, jak gdyby nic się nie stało. Przyznam, lekko mnie to zdezorientowało. – Poza tym, sądząc po tych malinkach znalazłeś sobie zastępstwo na moje miejsce, gratuluję.
Wziąłem głęboki wdech, próbując się uspokoić. Nie chciałem wybuchać gniewem, zwłaszcza teraz, kiedy sytuacja między nami jest taka napięta. Owszem, głównie moje zachowanie do tego doprowadziło, ale gdyby nie ta upartość i fochy Mikleo, nigdy by do tego nie doszło.
- To był błąd – zacząłem powoli, ale Mikleo zaraz wszedł mi w słowo.
- Nie, bardzo dobrze, zasługujesz na człowieka, który byłby na każde twoje kiwnięcie palcem i spełniał twoje chore wymagania.
Najbardziej do szału doprowadzał mnie jego spokojny głos. Gdyby krzyczał i wyrażał jakieś emocje, na pewno byłoby mi łatwiej. Zdusiłem w sobie westchnięcie irytacji. Może powinienem porzucić ten temat i skupić się na jego wcześniejszych słowach, odnoszących się do jego „ostatniej walki”.
- Nie pozwolę ci umrzeć – mruknąłem, wpatrując się w jego zmęczoną twarz. Ku mojemu zaskoczeniu, białowłosy parsknął z pogardą.
- To zabawne – w jego głosie słyszałem jedynie drwinę. – Z dnia na dzień coraz bardziej poddajesz się złu i mnie zabijasz. Łamiesz każdą nie tylko obietnice złożone mi, ale i Lailah. Miałeś nie poddawać się złu, miałeś oczyszczać, nie zabijać, miałeś pomóc mi dźwigać mój ciężar, a nie go pogarszać. Pomogę ci w tej ostatniej walce, ale na tym koniec. I będzie to tylko i wyłącznie twoja wina.
- Słaba próba wzbudzenia u mnie wyrzutów sumienia – burknąłem.
- Och, prawie bym zapomniał o twojej samolubności. Nic tylko ty i ty, przecież jesteś największą ofiarą i tylko tobie dzieje się krzywda.
- Wiesz co, chciałem cię przeprosić i się z tobą pogodzić, ale widzę, że nadal trzyma cię foch – warknąłem, wstając z ziemi.
Próbowałem być dobry i wreszcie wyjaśnić te wszystkie nieprzyjemności, ale on nadal był uparty. Skierowałem swoje kroki za miasto, z dala od irytującego zgiełku i jeszcze bardziej irytującego anioła. Kochałem go bardzo, ale momentami doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
Usiadłem na brzegu leniwie płynącej rzeki i podparłem kolanami brodę. Wpatrywałem się w spokojną wodę, a w mojej głowie nadal dudniła rozmowa, którą kilkanaście minut temu odbyłem z aniołem. Twierdził, że go krzywdzę, poprzez poddawanie się złu. Ale nic takiego nie robiłem. Uratowałem go, poprzez zabicie tamtego heliona. Prawda? Nie miałem innego wyjścia.
Oczywiście, że miałem. Mogłem go oczyścić. Należało go oczyścić.
Wtedy popełniłem pierwszy błąd, który doprowadził do kolejnych. Naprawdę zbijałem Mikleo swoimi czynami i… uwięziłem biedną Lailah z powodu mojego głupiego kaprysu i chęci zatrzymania mocy, jaką mi dawała. Nie zasługiwała na to, tak samo jak ja nie zasługiwałem na odkupienie. Ukryłem twarz w dłoniach, przypominając sobie wszystkie grzechy, jakie popełniłem przez cały ten czas. Byłem głupi, samolubny, okrutny… krzywdziłem Mikleo. Nadal go krzywdzę.
Kiedy wróciłem do pokoju, Mikleo nie było, Yuki’ego także. Niezbyt przejąłem się tym faktem, bo pomyślałem, że pewnie znów siedzą razem w ogrodzie, lub coś takiego. Dopiero po nie znalezieniu ich na zewnątrz poczułem lekki niepokój. Zajrzałem do gabinetu Alishi z nadzieją, że może tam ich spotkam. Może przeczucia sprawdziły się tylko w połowie; blondynka siedziała za biurkiem, a chłopiec grzecznie siedział na łóżku i czytał jakąś dziecięcą książeczkę.
- Widziałaś może Mikleo? – spytałem, kiedy dziewczyna gestem wskazała, abym wszedł.
- Godzinę temu podrzucił mi Yuki’ego i powiedział, że musi coś załatwić – powiedziała, marszcząc brwi. – Myślałam, że jest z tobą. Coś się stało?
Zastanowiłem się przez chwilę, gdzie mógłby udać się Mikleo. Coś czułem, że wcale nie poszedłby mnie szukać, sam nie szukałbym takiego dupka, jakim jestem. Przypomniało mi się, co robił ostatniej nocy i poczułem, jak oblewa mnie zimny pot. Nie próbowałby pozbyć się pomocnika złego pana, na pewno by tego nie zrobił, jest mądry i cwany, nie zrobiłby takiej głupoty.
Nie byłby takim idiotą, prawda?
- Idę go szukać – powiedziałem pustym głosem, szybko kierując się w stronę wyjścia.
- Jeżeli pan idzie szukać Mikleo, to ja idę z panem – usłyszałem za sobą głos dzieciaka. Świetne, tylko tego mi brakowało.
- To może być niebezpieczne, powinieneś zostać z Alishą – odwróciłem się do niego i posłałem mu przepraszający uśmiech. Jeżeli Mikleo był tak głupi i zrobił to, o czym pomyślałem lepiej, żeby był z dala od niebezpieczeństw. – Popilnujesz go jeszcze trochę? – zwróciłem się do Alishi.
- Pewnie. Sorey, na pewno dobrze się czujesz? – spytała, patrząc na mnie wyraźnie zmartwiona.
- Nie, byłem debilem i teraz muszę za to płacić – uśmiechnąłem się blado do blondynki i wyszedłem z jej gabinetu.
Miałem nadzieję, że się myliłem. Może Mikleo udał się po prostu na spacer, aby pomyśleć. Albo siedzi w bibliotece. Może robić cokolwiek, byleby tylko nie to, o czym pomyślałem. Moje przeczucie podpowiadało mi jednak najgorsze i miałem nieodparte wrażenie, że może być już za późno.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz