czwartek, 7 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Dzieciak miał być posłuszny, przydatny, nie sprawiać problemów i zdecydowanie nie oblewać mnie lodowatą wodą podczas mojego wypoczynku. Mimo, że Mikleo pozbył się nadmiaru zimnej cieczy z moich włosów i ubrań, nadal czułem nieprzyjemny chłód. Gdybym nie miał założonej kurtki, Serafini mogliby obserwować ciarki na moich rękach.
Nie byłem w pełni wypoczęty. Oczy nieprzyjemnie mnie szczypały i z początku praktycznie same się zamykały, ale przez złość oraz nieustający chłód szybko odechciało mi się spać. Może Mikleo miał trochę racji i nie powinienem tak bardzo denerwować się na dzieciaka, ale to naprawdę nie była najprzyjemniejsza pobudka. Zasypiałem wtulony w mojego anioła, a obudziłem się zmarznięty i przemoczony do suchej nitki. Gdyby ta woda była chociaż odrobinę cieplejsza. Jestem ciekaw, czy Mikleo sam zachowałby spokój i rozwagę, gdyby został obudzony w tak brutalny sposób.
Wędrowaliśmy w ciszy, Mikleo czasem odzywał się do chłopca, a ten odpowiadał mu cicho. Zdecydowałem się na postój dopiero, kiedy znaleźliśmy się nad leniwie płynącą rzeką, a słońce już powoli zachodziło. Nie bez powodu starałem się zatrzymywać na noc w pobliżu jakiejś wody; dla mnie to nic takiego, ale wiedziałem, że to duży komfort psychiczny dla mojego anioła.
Kiedy próbowałem rozpalić ognisko, by wreszcie choć trochę się ogrzać, a mój anioł zniknął nad rzeką, poczułem na sobie spojrzenie bachora. Kątem oka zauważyłem, jak siedział na kocu rozłożonym przez Mikleo i wpatrywał się we mnie ze strachem. Trochę mnie to irytowało, ale nic nie mówiłem. W końcu ogień wesoło tańczył i ogrzewał moje biedne, zmarznięte ciało. W tym samym momencie chłopiec wstał z koca i powoli się do mnie zbliżył.
- Proszę pana? – spytał, stając obok mnie. Przeniosłem na niego swój wzrok, przez co miałem wrażenie, że się tylko bardziej skulił. – Bardzo pana przepraszam – kontynuował dzielnie mimo mojej wyraźnej niechęci do niego. – To był wypadek i obiecuję, że więcej się to nie wydarzy.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że jednak przesadziłem, naskakując na chłopca. Dzieciak wyglądał na naprawdę przejętego i przerażonego, zrobiło się mi go trochę szkoda. Zmierzyłem go wzrokiem, po czym ciężko westchnąłem. Lekko potargałem go po włosach chcąc, by wreszcie troszeczkę przestał się mnie bać. Ale tylko trochę. Lepiej, żeby nadal czuł przede mną respekt.
- Jeżeli chcesz, aby to się więcej nie powtórzyło, musisz ćwiczyć – powiedziałem, kładąc się na kocu. Dzięki ciepłu wytwarzanemu przez ognisko nieco się rozleniwiłem i ponownie poczułem zmęczenie. – Mikelo jest nad wodą. Idź go pomęcz, by trochę cię poduczył.
Chłopiec energicznie pokiwał głową i z wesołym uśmiechem na ustach ruszył w stronę wody, gdzie był mój przyjaciel. Miałem dzięki temu chwilę spokoju i mogłem wypocząć. Położyłem dłonie pod głowę i zamknąłem oczy.
Obudziłem się po niecałej godzinie, nieco roztrzęsiony i z przeczuciem, że coś bądź ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałem się dookoła, ale wszystko wydawało się w porządku; ognisko wesoło płonęło, Yuki i Mikleo nadal byli nad wodą, a Lucjusz spał w moich nogach. Zauważyłem, że kot czasami znikał, ale zawsze wracał. Byłem pod wrażeniem, że za każdym razem potrafił nas znaleźć.
Wstałem, lekko się chwiejąc. Czułem się dziwnie słabo oraz było mi nieprzyjemnie chłodno, chociaż nie powinno. Zacisnąłem palce na rękojeści miecza i ruszyłem w stronę Serafinów, ignorując swój dziwny stan. Na ten moment najważniejszym było ostrzeżenie mojego anioła.
- Coś się stało? – spytał mój przyjaciel, kiedy stanąłem nad wodą. On i chłopiec stali w rzece blisko brzegu, a ich buty walały się gdzieś nieopodal.
- Coś nas obserwuje – wymamrotałem, skupiając swój wzrok na sylwetce przyjaciela. Miałem wrażenie, że kontury lekko się rozmazywały.
- Nonsens, wiedziałbym o tym – Mikleo zmrużył oczy, przypatrując mi się podejrzliwie. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować, wyszedł z wody i podszedł do mnie. – Moim zdaniem masz gorączkę, jesteś rozpalony – mruknął, kiedy położył mi przyjemnie chłodną dłoń na czole.
- Nie jestem chory, nie mogę być chory – burknąłem, odsuwając się lekko od niego. To są bzdury. Może i jestem człowiekiem, ale nie byle jakim. Jestem także pasterzem i żadne choroby nie wchodziły w grę.
Mikleo jednak mnie nie słuchał. Kazał chłopcu zabrać buty i zaprowadził mnie z powrotem do obozowiska, ignorując wszystko, co mówię. Chciałem mu się nawet postawić, bo to ja byłem jego panem i on powinien słuchać mnie, ale byłem słaby i bardzo opornie mi to szło. Bez większych problemów zmusił mnie do położenia się na kocu i po raz kolejny poczułem jego dłoń na swoim czole. Chłopak chyba coś do mnie mówił, ale miałem duży problem, aby go zrozumieć.

<Mikleo? :3>

717

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz