To nie tak miało być, oboje z Lailah nie mogliśmy w tej chwili nic zrobić, chociaż bardzo chciałem mu pomóc, nie w zabiciu potwora a w powrocie na dobrą ścieżkę. To prawda mówiłem, że dla ludzi nie ma ratunku, że nic ich już nie uratuje, ale czy to nie on był tym który chciał za wszelką cenę przekonać mnie do zmiany zdania? Teraz rolę się odwracając, to ja staram się chronić ludzi. Nie ludzi, tak naprawdę chce uchronić Soreya przed kolejnym grzechem z wykorzystaniem naszych mocy, nie może tego zrobić, po prostu nie może, splami miecz pani ognia, nie ma pojęcia, jak straszne jest to uczucie.
- Błagam cię, nie rób tego - Tak strasznie chciałem go powstrzymać, chciałem coś zrobić, aby nie zabijał, przecież mogliśmy go oczyścić i wszystko byłoby już dobrze, niestety moje słowa nie przekonały przyjaciela, najwidoczniej i dla niego było już za późno.
- Zrobię to, na co mam ochotę, z waszą dobrowolną pomocą lub nie - Odparł, najspokojniej jak mógł, przebijając serce bestii.
- Nie - Prawie że krzyknąłem, było już za późno, ciało powoli zmieniało się w pył, kolejny zabity, tym razem radość mojego przyjaciela wręcz mnie obrzydziła, jak mógł być tak szczęśliwy, zabił człowieka rękoma Lailah, splamił jej miecz. Co on sobie w ogóle wyobraża. - Stałeś się potworem - Wyszeptałem, zaciskając dłonie na ramionach, nie dowierzając, jeszcze w to, co zdołałem zobaczyć.
Mój przyjaciel nie był zadowolony z moich słów, burknąłem coś pod nosem, postanawiając nie reagować tym razem na moje słowa, zbyt bardzo był zadowolony z misji, którą wykonał, dzieląc się radością z futrzakiem, który i tak nic nie rozumiał, ciesząc się z odczuwalnej radości właściciela.
- Kolejka bestia pokonana, obowiązek wypełniony - Mówił to tak dumnie, jak gdyby naprawdę zrobił coś szlachetnego. Zatracił się, nie odróżniał dobra od zła, nie na tym polegała pomoc, którą nam obiecywał, nie tak miał pokonywać zło, dlaczego tak strasznie się zmienił? Co miałem zrobić, aby mu pomóc? Jak oczyścić jego serce, jeśli sam tego nie chce, postrzegając każdego jako tego złego.
- Sorey - Przerwałem jego radość, czując narastające obrzydzenie do własnego przyjaciela, nie chciałem zaakceptować tego strasznego uczucia, jednak im bardziej odchodził w stronę zła, tym większą odrazę do niego czułem. - Wiesz, co zrobiłeś? - Spytałem cicho, mając w sobie taką cichutką nadzieję, która starała się podnieść mnie na duchu, mówiąc. „Wszystko będzie dobrze, wyjdzie z tego". Oj jak naiwna jest nadzieja anielska.
- Zabiłem złego heliona, oczyszczając świat z kolejnego nic niewartego potwora - Nie tego się spodziewałem, co prawda nie liczyłem na cuda i wielkie słowa, jednak i taka odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała.
Westchnąłem cicho, postanawiając zagrać inaczej, jeśli on w tak bezczelny sposób mnie wykorzystał i ja postanowiłem zrobić to samo, musiałem postawić wszystko na otwartą kartę, gdy Sorey zorientuję, się co robię, do końca życia będę musiał ponosić tego konsekwencje, oby tylko wystarczyło mi czasu.
- Tak, postąpiłeś słusznie, masz rację, on nie zasługiwał na oczyszczenie, tamten człowiek, którego zabiłeś, też sobie na to założył, sam przecież chciałem go zabić - Wszystko co mówiłem, było straszne, aż sam brzydziłem się tego, co robię, jednakże jeśli w taki sposób uda mi się zdobyć zaufanie Soreya jestem w stanie zrobić wszystko, aby gdy tylko stanie się mniej ostrożny uwolnić Lailah z jej więzienie.
- Co ty kombinujesz? - Usłyszałem nieufność w jego głosie, dopiero co przekonywałem go do bycia dobrego, a teraz sam mówię, że dobrze robi, genialne posunięcie.
- Nic, nie ufaj mi, sam nie ufałbym przyjacielowi, którego znam od dziecka, miałem czas, aby wszystko sobie przemyśleć, nie musisz mi wierzyć, ale zaczynam przekonywać się do twojej logiki - To nie była prawda, nigdy się do niej nie przekonam. Mimo to też świetnie udaje.
Sorey wypuścił mnie, uważnie mi się przyglądając, w moich oczach nie znajdzie odpowiedzi, te oczy nigdy nie pokazują tego, co, chciałby zobaczyć.
- Myślę, że coś kręcisz - Przybliżył się do mnie, chwytając mój podbródek, widziałem w jego oczach nieufność, musiałem coś zrobić, aby chociaż troszeczkę zapewnić go, że nie kłamie.
Pierwszy raz to ja połączyłem nasze usta, w namiętnym pocałunku co wyjątkowego spodobało się mojemu przyjacielowi, nie twierdzę, że i nie mi, po prostu wciąż zawstydziło mnie to, co robimy.
Z lekkim rumieńcem odsunąłem się od niego, patrząc gdzieś w bok, starając się nie okazywać wstydu.
- N - nie myślisz, chyba że byłbym w stanie cię oszukać - Wyszeptałem, lekko zawstydzony wciąż nie wierząc, w to, co robię.
<Sorey? C: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz