Powiedział to. Naprawdę to powiedział. Uśmiech sam wskoczył mi na usta i nawet nie potrafiłem nad nim zapanować. Wiedziałem, że ma problem z wyrażaniem swoich emocji, dlatego nie naciskałem na niego i cierpliwie czekałem, aż sam mi to powie. A teraz, kiedy to usłyszałem z jego ust, poczułem się niewiarygodnie szczęśliwy. Pocałowałem go w czubek nosa, ledwo powstrzymując się od jeszcze większego uśmiechu.
- Też cię kocham – wyszeptałem, podziwiając te urocze rumieńce na jego polikach. Nadal był lekko naburmuszony, a może zawstydzony.
Chłopak wywrócił oczami, po czym odsunął się ode mnie i podszedł do koni. Był taki uroczy, kiedy się zawstydzał, a kiedy puszył policzki i mówił, że wcale tak nie jest, stawał się jeszcze słodszy. Podniosłem się z chłodnej ziemi i ruszyłem w kierunku naszych wierzchowców. Słodycz słodyczą, ale musieliśmy możliwie jak najszybciej ruszać w drogę. Obiecałem Alishi, że wrócę najszybciej jak mogę, i słowa dotrzymał.
Tym razem nastąpiła mała zmiana; Yuki nalegał, aby jechać z Lailah, co trochę mnie zaskoczyło. Sądziłem, że mimo wszystko chłopiec jest bardziej związany z Mikleo, ale nie narzekałem na taką decyzję. Skoro dzieciak będzie jechał z Lailah, mnie pozostaje mój uroczy aniołek. Mimo wszystko byłem ciekaw, dlaczego Yuki wolał dalszą drogę przebyć z kimś innym. Może chciał rozmawiać z kimś podczas podróży a Mikleo nie miał ostatnio najlepszego humoru. Zresztą, teraz też jest chyba troszkę na mnie obrażony za to, że nazwałem go „uroczym”. No ale co miałem zrobić, skłamać? To nie w moim stylu.
Wsiadłem sprawnie na gniadego konia i podałem rękę mojemu przyjacielowi, chcąc mu pomóc. Chłopak spojrzał na mnie spode łba, po czym zignorował moją dłoń i wsiadł samodzielnie, zajmując miejsce przede mną. Dzięki temu mogłem go jeszcze trochę pozaczepiać, a on mógł niewiele mi zrobić.
Chyba miałem rację, odnośnie Yuki’ego. Jak wcześniej milczał jak zaklęty, tak teraz był bardzo rozgadany i spoglądał albo na Lailah, albo na drogę, lekko olewając Mikleo. Na to także nie mogłem narzekać, dzięki temu mogłem irytować mojego anioła. Czasem próbowałem zacząć rozmowę z tym nadąsanym słodziakiem, ale zbywał mnie on krótkim „zamknij się”. Wkrótce i mnie zaczęło się trochę nudzić, więc zacząłem czasem podgryzać płatek jego ucha, albo składać nieśmiałe pocałunki na szyi. Po każdym takim geście z mojej strony czułem, jak ciało mojego anioła delikatnie drży. Chciał chyb także mnie powstrzymać przed kolejnymi takimi akcjami, bo uderzał mnie w dłonie albo sprzedawał kuksańca z bok. Nie widziałem jego twarzy i mogłem jedynie wyobrazić coraz to bardziej powiększające się rumieńce na jego bladych policzkach.
Na ostatni postój tego dnia zdecydowaliśmy się wczesnym wieczorem, głównie na prośbę Lailah. Kobieta uważała, że powinienem trochę poćwiczyć przed walką ze złym panem. Trudno się było z nią nie zgodzić. Zatrzymaliśmy się nad leniwie płynącą rzeką, głównie ze względu na mojego wodnego ulubieńca, którego bardzo dzisiaj denerwowałem. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że niczego nie żałuję.
Podczas kiedy ja ćwiczyłem z Lailah, Mikleo miał oko na dziecko i przygotowywał kolację. Przyznam, że po treningu byłem głodny i zmęczony, dlatego z wielką chęcią wróciłem do ogniska; nie uważałem, żeby poszedł mi on specjalnie dobrze, chociaż Lailah mówiła, że nie było tak źle. Miałem nieodparte wrażenie, że mnie pociesza, żebym zbyt łatwo się nie poddał.
- Mogę wziąć pierwszą wartę – zaproponowałem cicho, kiedy skończyłem jeść. Nie chciałem budzić śpiącego nieopodal Yuki’ego.
- Będziesz spał, nie wartował – odezwał się od razu Mikleo. Gdyby się zastanowić, to jego pierwsze słowa od czasu przyznania się do zazdrości. Nie liczyłem tych cichych burknięć pod nosem podczas jazdy konnej.
- Mikleo ma rację, jest po północy, powinieneś odpoczywać – zaczęła Lailah zauważając, że zamierzam się z nim o to kłócić. Nie powiem, poczułem się troszkę zdradzony. – Musimy również wcześnie rano wstać i wyruszyć w dalszą drogę. Ty, jako człowiek, potrzebujesz znacznie więcej snu od nas.
Westchnąłem cicho. Dwoje na jednego, nie mam szans, aby ich przekonać. Napuszyłem lekko policzki, patrząc spode łba to na jednego Serafina, to na drugiego.
- Dobrze, wygraliście – burknąłem, lekko na nich obrażony. Mała ilość snu nie była dla mnie problemem, łatwo bym się do tego przyzwyczaił i tyle.
Lailah uśmiechnęła się do mnie ciepło i powiedziała, że może wziąć pierwszą wartę i idzie na chwilę nad rzekę. Mikleo najwidoczniej to odpowiadało, bo nie zaprzeczał tylko położył się na chłodnej ziemi. Położyłem się na kocu, objąłem mojego anioła w pasie i przysunąłem go bliżej siebie tak, by leżał na materiale, po czym zamknąłem oczy. W odpowiedzi usłyszałem ciche prychnięcie pod nosem.
- Jesteś obrażony? – spytałem, unosząc jedną powiekę. Chłopak leżał przodem do mnie.
- Tak – burknął, odwracając się do mnie plecami. Westchnąłem ciężko, otworzyłem drugie oko i podniosłem się do pionu. Zauważyłem, że mój anioł mimo lekko delikatnie się rumienił.
- Co mogę zrobić, abyś przestał się na mnie gniewać? – szepnąłem, po czym pocałowałem go lekko w ucho. Podejrzewałem, że prędzej czy później mu przejdzie, ale jeszcze przez chwilę chciałem się z nim trochę podroczyć.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz