czwartek, 14 maja 2020

Od Mikleo CD Soreya

Nie byłem co do tego taki przekonany, widziałem jak zareagował ostatnim razem, na to leczenie, najlepiej by było, gdyby sobie odpuścił, fakt skrzydło bolało, ale to nic takiego jakoś sobie z tym poradzę, nie mogę narażać go na takie niebezpieczeństwo, wystarczająco pochwalił się umiejętnościami ostatnim razem.
Uparcie stawiałem na swoim, a gdy tylko chciał dotknąć skrzydła, zmuszałem się do uniesienia go jak najwyżej, nie było to najprzyjemniejsze uczucie, im więcej nim ruszałem, tym bardziej mnie bolało. Sorey w końcu się poddał. Zauważył, że nic na tę chwilę nie wskóra, odstąpił od kolejnych prób, a ja mogłem położyć spokojnie skrzydło, które pod wpływem nadmiernego ruchu zaczęło nieprzyjemnie boleć, nie przejąłem się tym zbytnio, kładąc się na ziemi, wpatrując się w gwiaździste niebo. To zdecydowanie mi coś przypominało, nie pamiętałem tylko do końca co.
- Za dziecka lubiliśmy podziwiać gwieździste niebo - Mój jak się okazuje, przyjaciel usiadł obok mojego łba tak jak i ja podziwiając te drobne kropeczki na niebie zwane gwiazdami.
Przyjemna chwila, już dawno nie czułem się tak dobrze, moje wewnętrzne ja pozwalało mi zaznać zupełnie innych emocji takich, których nigdy nie znałem i znać jako smok nie powinienem.
Zamruczałem na swój sposób, zadowolony zamykając swoje ślepia, czułem spokój, pierwszy raz odkąd pamiętam, mogłem spokojnie odpocząć, wierząc w to, że ten głupek nic sobie nie zrobi, chcąc ratować wszystkich wokół, zapominając o sobie.
Oj jak bardzo się myliłem, zawarczałem głośno, gdy obudziło mnie nieprzyjemne swędzenie i pieczenie mojego skrzydła, ten człowiek chyba chce, abym go zjadł. Sorey uśmiechał się niewinnie, trzymając się w miarę, chyba nic mu nie jest, mimo to powinienem go zjeść za brak posłuszeństwa, chcę zaczynać ze smokiem? Nie radziłbym mu.
Oberwał ogonem, nie za mocno nie chciałem przecież go skrzywdzić, skrzydło przestało boleć, co nawet mnie zadowalało, jednakże wciąż byłem obrażony, za to, co zrobił.
Burknąłem cicho, odwracając się do niego tyłem, zamykając swoje ślepia, nie będę się z nim komunikować, niech sobie przemyśli swoje nieodpowiedzialne zachowanie....

***

Następnego dnia obudziłem się dosyć wcześnie, słońce dopiero co leniwie pojawiało się na niebie, żegnając księżyc, który powoli znikał za górami, coś zaczęło mnie lekko niepokoić, mój instynkt się nie mylił, coś się do nas zbliżało i wcale mi się to nie podobało. Podniosłem się energicznie z ziemi, nerwowo machając ogonem, który uderzał o drzewa, łamiąc je pod wpływem siły, jaką posiadałem. Moje zachowanie obudziło Soreya, który spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc.
- Co się dzieje? - Spytał, niepewnie wstając z ziemi, warknąłem głośniej, słysząc głosy ludzkie zbliżające się w naszą stronę, nie podobało mi się, to, czego chcieli? Nikt ich tu nie zapraszał.
Warknąłem jeszcze głośniej, gdy za drzew wyłoniło się kilku rycerzy wraz z młodą kobietą, z tego, co zrozumiałem, znała Soreya, nie podobało mi się to ani trochę, czyżby szedł za mną tylko po to, by odwrócić moją uwagę od niebezpieczeństwa, które cały czas za nami podążało? Ta myśl wywołała gniew, poczułem się zdradzony, jeden z rycerzy bojąc się mnie, wyciągnął miecz, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Zareagowałem bardzo impulsywnie, używając swego ogona jako broń, wszyscy jak pionki wylądowali na ziemi.
- Mikleo stój - Sorey próbował mnie uspokoić, spojrzałem na niego wściekły, uderzając go również ogonem. Instynkt kazał mi uciekać, posłuchałem go, ci ludzie swoją obecnością wystraszyli mnie, już raz prawie mnie zabili, nie dam się dopaść drugi raz, zacząłem uciekać przed siebie myśleć tylko o tym, aby uchronić się przed śmiercią, chowając się w opuszczonej jaskini, jak najdalej od zagrożenia, mogłem ich wszystkich zabić, jednak coś powstrzymało mnie od tego, zmuszając do ucieczki i tak już zbyt wielu zabiłem, dopóki nie spróbują znów się zbliżyć, będą żyć, wyglądam jak potwór, ale nim nie jestem, zabije tylko w obronie własnej...

<Sorey? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz