poniedziałek, 11 maja 2020

Od Soreya CD Mikleo

Spojrzałem na niego wyraźnie zmartwiony jego informacją. Nadal byłem niezadowolony z jego wyraźnej niechęci do jakiejkolwiek próby zbliżenia, ale nie oznaczało, że nie zależało mi na jego zdrowiu. Doskonale pamiętałem, jak zareagował ostatnio na obecność tego sukinsyna i nie chciałem z tego powtórki.
Może moim błędem było zgodzenie się na powrót tutaj. Co, jeżeli mój anioł nie był jeszcze gotowy na stawienie mu czoła? Nawet nie byłbym zły, gdyby tak się okazało. To nie jest pierwszy lepszy helion, którego można pokonać od tak, ale jeżeli chcemy uczynić świat lepszym miejscem, musimy go unicestwić.
- Jesteś na siłach, aby się z nim zmierzyć? – spytałem, kładąc mu dłoń na ramieniu. Widziałem, jak chłopak zerka na moją rękę i zaraz ją zdejmuje. Zmarszczyłem gniewnie brwi na ten gest. A teraz co niby zrobiłem źle, jego zdaniem?
- Nagle zacząłeś się o mnie martwić? – w jego głosie ponownie usłyszałem żal. – Już nie jestem dla ciebie tylko przedmiotem?
Więc o to mu chodziło. Lekko chwyciłem go za ramiona, po czym odwróciłem go przodem do siebie. Delikatnie chwyciłem go za podbródek i uniosłem go do góry, by na mnie spojrzał. Nie podobało mi się to, że takim mnie spostrzegał. Zawsze jego zdrowie było dla mnie najważniejsze, i zawsze będzie.
- Mikleo – wymruczałem, delikatnie przejeżdżając kciukiem po jego dolnej wardze. – Kocham cię i zawsze będę się o ciebie martwił. Nie ważne, czy mnie zdradziłeś, czy nie, najważniejsze jest to, byś dobrze się czuł.
- To nie jest miłość, Sorey – powiedział w końcu chłopak, zaciskając dłoń na moim nadgarstku i odsuwając się od mojego dotyku. – Traktujesz mnie jak pomiot, nie szanujesz mnie i masz gdzieś moje uczucia. Jeśli się kogoś kocha, traktuje się jak równego sobie, a nie jak szmatę do wycierania butów.
Zacisnąłem dłonie w pięści słysząc jego słowa. On śmiał zarzucać mi kłamstwo, po tym wszystkim, co dla niego zrobiłem? Opiekowałem się nim, kiedy nagle zasłabnął po przybliżeniu się do złego pana. Pozwoliłem mu na to, by przygarnął tego nic niewartego bachora. Mimo jego oporu pilnowałem, by się wysypiał, traktowałem go delikatnie i jedynie raz, może dwa miałem wybuch złości, za który go przepraszałem. I tak mi się odwdzięcza: posądzając mnie o kłamstwo.
Przez kilka minut staliśmy w milczeniu i ciskaliśmy w siebie wściekłymi spojrzeniami. Ostatkami samokontroli powstrzymywałem się od wybuchnięcia gniewem. Nie pomagał mi również cichy głosik, który rozbrzmiewał gdzieś z tyłu mojej głowy i przytakiwał każdemu słowu wypowiedzianemu przez Mikleo.
- Niech ci będzie – wycedziłem w końcu i skierowałem się w stronę drzwi. Kiedy wychodziłem, usłyszałem jak chłopak pyta się, gdzie idę, ale zignorowałem je.
Niekoniecznie zastanawiałem się, gdzie idę. Po prostu przemierzałem kolejne ulice miasta, próbując uspokoić wzburzony umysł. Wierzyłem, że słowa Mikleo to bzdury, więc czemu jakaś część mnie twierdziła, że miał rację? Kocham go. Staram się jak mogę. I tyle byłoby z mojego dobrego serca.
Z mojego zamyślenia wyrwały mnie czyjeś nawoływania. Przystanąłem i z wyraźną niechęcią odwróciłem głowę w stronę głosów. Grupka młodzików wołała mnie, używając mojego tytułu pasterza. W sumie, wyglądali na kogoś w moim wieku, przecież sam mam jedynie siedemnaście lat. Tak młody i tak wielka odpowiedzialność na barkach. Westchnąłem cicho i podszedłem do nich. Może potrzebowałem jakiejś integracji z ludźmi w moim wieku, a nie z marudnymi wygnańcami.

***

Przez rozmowę i zabawę z nowopoznanymi znajomymi, spóźniłem się mocno na kolację z Alishą. Na szczęście spotkałem ją na korytarzu i dowiedziałem się, że chciała ze mną porozmawiać. Powiedziałem jej prawdę, że byłem na mieście i poprosiłem, byśmy porozmawiali jutro z rana, na co księżniczka się zgodziła. Całe szczęście, byłem zmęczony i może lekko podpity, nie miałem ochoty na żadne rozmowy.
- Gdzieś ty był? – usłyszałem, gdy tylko wszedłem do przydzielonego mi pokoju. Już zdążyłem nauczyć się drogi do niego na pamięć, na szczęście nie było to bardzo skomplikowane.
- Na mieście – odpowiedziałem spokojnie, siadając na łóżku i zdejmując opaskę. Noszenie jej naprawdę nie należało do najwygodniejszych. – Gdzie dzieciak?
- Yuki jest u Alishy – Mikleo podkreślił mocno imię bachora. – Poprosiłem, by się nim zaopiekowała przez tę noc. Co robiłeś?
- Nie powinno cię to interesować – burknąłem, zdejmując buty.
Kiedy to zrobiłem, wstałem z łóżka i skierowałem się do łazienki, omijając mocno zirytowanego Mikleo. Naprawdę byłem zmęczony i nie miałem ochoty na żadne tłumaczenia się wkurzonemu Serafinowi. Podczas drogi do łazienki ściągnąłem kurtkę, ukazując tym samym dwie malinki na moich obojczykach, co na pewno nie uszło uwadze anioła. Nie przejąłem się tym za bardzo. To była jego wina, zbyt długo odsuwał mnie od siebie, a ja jestem jedynie człowiekiem i mam swoje potrzeby.

<Mikleo? :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz