czwartek, 30 kwietnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Wpatrywałem się w niego zszokowany i zmartwiony jednocześnie. Po raz pierwszy byłem świadkiem wybuchu mocy ze strony przyjaciela i szczerze mnie to przerażało; wiele mi to mówiło o jego stanie emocjonalnym i ani trochę mi się wróżyło to dobrze. Nim helion przywołał cienie, usłyszałem wypowiedź skierowaną do Mikleo i w pełni rozumiałem ten wybuch, co nie oznacza, że popierałem.
Już otworzyłem usta, ale dłoń pani jeziora na moim ramieniu powstrzymała mnie od udzielenia mu odpowiedzi. Zerknąłem przelotnie na Lailah, ale zaraz skupiłem się na swoim przyjacielu. Wiem, że wcześniej wydawał się być wyprany z emocji, ale do tej pory w jego oczach zawsze widniał błysk odzwierciedlający jego prawdziwe uczucia. Teraz jego oczy były puste. Przerażało mnie to.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, ale widząc stan Mikleo nieśmiało zaproponowałem postój. Lailah nie miała nic przeciwko, ale ona przynajmniej cokolwiek powiedziała, w przeciwieństwie do mojego przyjaciela. Już więcej się nie odzywał, wszystkie czynności wykonywał machinalnie i nawet nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Dawałem mu czas i przestrzeń, której potrzebował i nie naciskałem na niego. Starałem się być cierpliwy.
Kiedy rozpaliliśmy ognisko, Lailah zaczęła mi tłumaczyć różnice pomiędzy rodzajami helionów. Słuchałem jej uważnie, głaszcząc jednocześnie rozwalonego na moich kolanach Lucjusza. W ten sposób dowiedziałem się, że to, z czym walczyliśmy przed chwilą, było tak właściwie człowiekiem; faktycznie, w pewnym momencie miałem wrażenie, że patrzyłem na brodatego mężczyznę, a nie wilkołaka, ale wziąłem to za przewidzenie. Taki typ heliona mogłem jedynie oczyścić poprzez przyjęcie na siebie zła, Serafiny były w tym przypadku bezsilnie.
Przez stan Mikleo zdecydowałem, że nie będziemy ruszać dalej, a nabierzemy tutaj sił. Miałem cichą nadzieję, że rano jego stan się chociaż odrobinkę zmieni. Nie odezwał się nawet kiedy powiedziałem, że tej nocy ja i Lailah będziemy pełnić wartę, a on ma wypocząć; na moje słowa kiwnął jedynie głową i położył się na kocu. Czułem się naprawdę okropnie wobec niego. Starałem się coś od niego wyciągnąć, próbowałem przytulić, ale ten uparcie się ode mnie odgradzał. Czemu musiał być takim idiotą i chować w sobie cały ból? Jestem jego przyjacielem, na dobre i na złe, chcę mu pomóc, jego problemy były moimi problemami. Zwłaszcza, że byłem w stanie mu pomóc.
Najbardziej zabolało mnie, kiedy po swojej warcie szykowałem się do snu i chciałem go się do niego przytulić, ale ten zdjął z siebie moją rękę jasno dając mi tym gestem do zrozumienia, że powinienem trzymać się z daleka. Uszanowałem jego wolę i odwróciłem się do niego plecami. Kociak zauważył w tym swoją szansę i zwinął się w kłębek tuż przy mojej klatce piersiowej, a ja bez zastanowienia przytuliłem zwierzątko do siebie.
***
Koszmar zbudził mnie nad ranem. Rozejrzałem się po obozowisku z mocno bijącym sercem, poszukując wzrokiem Mikleo. Chciałem się uspokoić, a jego obecność zawsze działała na mnie gojąco. Problem w tym, że koc, na którym spał, był pusty.
Spanikowany podniosłem się do siadu. Ognisko dogasało, Lailah i Lucjusz spali w najlepsze. Otaczała nas bariera ochronna, niewątpliwe dzieło Mikleo. Jak mogłem być tak głupi? Powinienem się domyślić, że zrobi coś tak głupiego i powinienem temu zapobiec. Musieliśmy się pospieszyć i znaleźć go, nim zrobi jakąś głupotę.
- Lailah, wstawaj! – krzyknąłem, zaczynając składać koce i pakować je do torby. Pani jeziora podniosła się powoli, z lekko niewyraźną miną. – Mikleo zniknął.
- Nie, on pełni wartę, powiedział, że może… - zamilkła na moment, zauważywszy barierę. – O boże.
Kobieta pomogła mi się spakować oraz uspokoić się, co było pewnym wyzwaniem; naprawdę byłem spanikowany i roztrzęsiony. Lailah podpowiedziała mi, że jeżeli się wyciszę, będę mógł wyczuć przyjaciela – bądź co bądź, jestem z nim związany. Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem oczy, podążając za jej wskazówkami. Kiedy je otworzyłem, doskonale wiedziałem, gdzie się kierować. Kobieta wzięła zdezorientowanego kota na ręce i już po chwili ruszyliśmy śladem Mikleo.
Wiedziałem, że jako pasterz nie mogłem posuwać się do tak drastycznych metod jak morderstwo. Ale Mikleo był moim przyjacielem, który w tej chwili mnie potrzebował. I jeżeli zabójstwo tego człowieka chociaż w małym stopniu ukoi jego ból, jestem w stanie posunąć się do takiego czynu. Poza tym nie wierzyłem, że ktoś, kto z zimną krwią morduje Serafiny, zasługuje na odkupienie; coś czułem, że nawet gdybym go oczyścił, wkrótce dopuściłby się podobnych zbrodni. Mikleo w pewnym stopniu mógł mieć rację. Nie wszystkich ludzi da się uratować.

<Mikleo? c:>

700

Od Mikleo CD Soreya

Wiedziałem jak bardzo zależy mu na tym zwierzaku, dlatego postanowiłem poszukać potworka na własną rękę. Dlatego musiałem upewnić się, że Sorey spokojnie położył się do łóżka i pójdzie spać a ja w tym czasie znajdę jego sierściuch.
Wszystko szło po mojej myśli, obiecałem, że zaraz wrócę idąc na chwilę do drugiego Serafina w tym czasie chłopak zaśnie i nie zauważy mojej nieobecności.
Wyjście z zamku nie sprawiło mi zbyt wiele problemu, może właśnie dlatego, że nikt mnie nie widział. Czasem to zdaje się być użyteczne.
- Obym cię znalazł potworku - Mruknąłem, cicho pod nosem idąc w stronę miasta. Podejrzewałem, że gdzieś tam muszę go znaleźć, przynajmniej miałem taką nadzieję. Od czegoś musiałem w końcu zacząć, samym staniem i rozmyślaniem nadtym raczej nic nie zdziałam...
Westchnąłem cicho szukając kota którego na razie nigdzie nie było, trochę mnie to przyznam denerwowało robiło się coraz ciemniej i zimniej muszę się pośpieszyć zanim temu potworkowi stanie się krzywda.
- Gdzie jesteś ty głupi kocie - Burczałem pod nosem zatrzymując się przy rzeczce płynącej trochę za miasto, to tam dostrzegłem wpadającego do wody kota. Wskoczyłem do niej za nim aby go uratować i przynieść do Soreya, ta misja okazała się być trudniejsza niż myślałem, Lucjusz gdy tylko go chwyciłem zaczął się szarpać i głośno na mnie syczeć co za głupie zwierzę, ratujesz go a on tak mi dziękuję.
Osuszyłem go z wody zabierając do zamknu dzielnie znosząc jego okropne zachowanie, chociaż przyznać muszę, że miałem ochotę podrzucić go komuś ale wtedy znów miałbym problem z przyjacielem który nie umiałby skupić się na swoich obowiązkach.
- Już uspokój się - Syknołem do zwierzaka puszczając go w bezpiecznym pokoju, rany nigdy więcej nie będę się już w to bawić.
Zwierzak pobiegł do łóżka mojego przyjaciela a ja mimo wszytko odczułem ulgę wiedząc, że teraz wszytko będzie dobrze. A jeszcze lepiej poczułem się gdy Sorey wtulił się w moje ciało, teraz mogłem iść spać pewien, że i on będzie czuł się lepiej. Od razu cała złość i zazdrość minęła co nie oznacza, że stracę swoją czujność ten kot nie będzie miał zemną tak łatwo.

***

Następnego dnia chodziłem jak cień byłem trochę niewyspany przez poszukiwanie kota jednak to nie z tego powodu zachowywałem się tak jak się zachowywałem. Nie chciałem też rozmawiać z przyjacielem, moje zmysły były wyostrzone a cało to tymczasowe pożegnanie z Alishą przeleciało mi jak wiatr przez palce niewiele z niego zapamiętałem.
Dopiero gdy opuściliśmy królestwo moje oczy stały się mniej ufne tak jakbym był na coś przygotowany, tak jakbym wiedział, że zaraz coś może się stać nie byłem tego pewien mimo to czułem jakgdyby strach w moim sercu narastał. To uczucie uderzyło wemnie tak nagle rano gdy tylko otworzyłem oczy już wtedy wiedziałem, że dzisiejszego dnia może się coś wydarzyć. Pech i zło idzie za nami jak cień za człowiekiem od tego poprostu nie da się uwolnić.
- Mikleo - Poczułem dłoń na ramieniu, zaareagowałem zbyt impulsywnie odepchnąłem ją cofając się do tyłu, dopiero gdy ułożyłem sobie w głowie co zroniłem poczułem się troche źle, teraz napewno Sorey zacznie się martwić a ja nie mogę wytłumaczyć mu dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej. - Co się z tobą od rana dzieje? - Spytał, kładąc mi dłonie na ramionach patrząc w moje oczy, otworzyłem usta aby coś mu powiedzieć czując nieprzyjemny ciężar uderzający w moje ciało.
Dostrzegłem sprawce tego okropnego uczucia, za drzew wychylała się postać wysoka podobna do zniekształconego wilkołaka był to człowiek opętany przez zło jednak nie to mnie w nim zaskoczyło ja już go gdzieś poprostu widziałem, ta istota zdawała być mi się tak bardzo znana napewno już gdzieś ją spotkałem.
Istota stała jeszcze kilka chwil w miejscu nagle znikając nam z oczu, wciąż mogliśmy wyczuć jej obecność lecz dostrzec jej nie było tak łatwo, stworzyłem barierę czując narastające obciążenie, mój mózg zmuszony do wspomnień związanych z ów istotą w końcu wygrzebał to wspomnienie.
To on był tam, to on ich zabił. Nim zdążyłem dojść do siebie Helion uderzył w barieerę skutecznie ją niszcząc, oberwało mi się dosyć mocno kiedy to zatrzymałem się na najblirzszym drzewie. Zagryzłem dolną wargę podnosząc się do siadu Sorey odparł atak potwora który znów zniknął. Ewidentnie nie miał zamiaru zrobić niczego samemu pasterzowi, kolejny raz zbliżył się do mnie tym razem bariera którą stworzyłem uniemożliwiła mu zaatakowanie mnie.
- Nie broń się, skończysz tak jak twoi rodzice - Gdy to powiedział spojrzałem mu prosto w twarz, uśmiechał się przyzyając inne cienie aby odwróciły uwagę moich towarzyszy. - Pamiętam jak bardzo cierpieli, ty będziesz następny - Gdy dotarło do mnie co mówi poczułem okropny gniew w sercu.
Zerwał się mocny wiatr a potęrzne fale wód znajdujących się w oddali niebespiecznie zaczeły się zbliźać, moje oczy zgasły nie było w nich zupełnie nic, czułem się tak samo jak tamtego dnia pusty w środku. Nie wiedziałem co działo się wokół mnie czułem ból o którym tak pragnąłem zapomnieć, czułem złość i żal. Nie potrafiłem w tej chwili sobie z tym poradzić.
- Mikleo - Poczułem dłonie obejmujące mnie od tyłu. mój widok został zasłonięty dłonią, a ja poczułem napływający spokój, wszystko co działo się wokół nas uspokoiło się, zauważyłem to gdy znów moje oczy zostały odkryte. Mój przyjaciel odwrócił mnie w swoją stronę aby spojrzeć w moje oczy, nie czułem nic, zupełnie nic. Patrzyłem na niego pustym wzrokiem. 
- Przepraszam - Tylko tyle byłem w stanie powierdzieć odsuwając jego dłonie, nie chciałem rozmawiać ta rozmowa nie miałaby znaczenia nie dlamnie, to była tylko i wyłącznie moja sprawa nic mu do tego. 
<Sorey C:>

894

Od Soreya CD Mikleo

Może i kociak był ze mną przez jeden dzień, ale już zdążyłem się do niego przyzwyczaić. Podczas poszukiwań przez moją głowę przewijały się najciemniejsze scenariusze. Co, jeżeli Lucjusz już nie żył? Mógł zostać rozszarpany przez wściekłe psy. Lub wpaść pod końskie kopyta. Przed oczami stanął mi obraz jego martwego, stratowanego ciałka, który natychmiast odsunąłem.
Przez resztę dnia szukaliśmy Lucjusza po całym mieście, co okazało się niezbyt owocne. Byłem gotów nawet szukać kociaka po zmroku, ale Mikleo skutecznie wybił mi ten pomysł z głowy. Wróciłem do zamku przygnębiony. Poszedłem na posiłek jedynie z grzeczności; pomimo, że jadłem jedynie rano, nie czułem głodu. Starałem się podtrzymywać rozmowę, ale kiepsko mi to szło. Naprawdę ucieszyłem się, kiedy wraz z Mikleo wróciliśmy do pokoju, chociaż jeszcze bardziej byłbym zadowolony, gdybyśmy wrócili do poszukiwań.
- Myślisz, że uciekł przeze mnie? – spytałem nagle przyjaciela, siadając na łóżku.
- Raczej uciekł do ciebie – mruknął Mikleo, zajmując miejsce obok mnie. – To nie twoja wina, że jest głupi i się zgubił – na tę uwagę pacnąłem go w tył głowy. – Naprawdę nie powinieneś się nim bardzo przejmować. To nie jest jego pierwsza noc w mieście – powiedział, pstrykając mnie w noc.
Westchnąłem cicho, niespecjalnie tym pocieszony. Miałem zwierzaka przez dzień i już zdążyłem go zgubić. Jestem beznadziejną osobą. Jeżeli przy odrobinie szczęścia Lucjusz się odnajdzie, może powinienem znaleźć mu lepszy dom. Przy mnie najwidoczniej długo nie pożyje.
Mikleo polecił mi, abym poszedł spać, a on na chwilę pójdzie do Lailah. Niechętnie się z nim zgodziłem. Zasypiając miałem nadzieję, że chłopak wkrótce wróci, bo czułem się dziwnie zasypiając bez niego.
***
Obudziłem się w środku nocy, czując ciężar na piersi. W nikłym świetle świeczki udało mi się dostrzec zadowolony pyszczek Lucjusza. Podniosłem się do siadu i przetarłem zaspane oczy. Byłem pewien, że śnię, ale głośne mruczenie stanowczo temu zaprzeczało.
- Nie ma za co – powiedział nagle Mikleo, siadając na materacu i podwijając rękawy.
Zamrugałem zaskoczony, drapiąc kociaka po uchu. Więc nie szedł do Lailah, a szukał Lucjusza. Byłem mu niezwykle wdzięczny i jednocześnie bardzo na niego zły. Mnie kazał wracać do zamku, bym wypoczął i wznowił poszukiwania dnia następnego, a co zrobił sam? Delikatnie przeniosłem kota ze swojej klatki piersiowej na łóżko i przybliżyłem się do Serafina. Chłopak, wyczuwając ruch z mojej strony, odwrócił głowę w moim kierunku. Pacnąłem go w tył głowy, ku jego wielkiemu zaskoczeniu, a chwilę później przytuliłem się mocno do niego. Po kilku sekundach białowłosy lekko odwzajemnił gest.
- Jesteś idiotą – powiedziałem w końcu, odsuwając się od niego. – Czemu mi nie powiedziałeś, że idziesz go szukać?
- Bo byś nalegał, aby dołączyć – Mikleo wzruszył ramionami, zerkając na swoje przedramiona. Podążyłem za jego wzrokiem; na jego bladej skórze odznaczały się długie, czerwone kreski. Lucjusz naprawdę za nim nie przepadał, skoro podrapał go aż do krwi. Może nie były to rany śmiertelne, ale na pewno potrafiły być irytujące.
Nim chłopak wycofał się, delikatnie złapałem go za nadgarstek. Skupiłem się na mocy podarowanej mi przez Mikleo i delikatnie przesunąłem palcami po drobnych ranach. Chłopak syknął cicho. Po chwili czerwone ślady pozostawione przez Lucjusza zniknęły. Zerknąłem na twarz Mikleo; nawet pomimo słabego światła mogłem zauważyć delikatne rumieńce. Chłopak przeniósł na mnie swój wzrok, a jego rumieńce powiększyły się. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, a po chwili poczułem pstryknięcie w nos.
- Fajne mi podziękowanie – mruknąłem, drapiąc grzbiet nosa. Poczułem, jak kot wskakuje mi na kolana, głośno przy tym mrucząc.
- To twój zwierzak mi to zrobił, więc to twoja powinność – burknął, rzucając kotu spojrzenie pełne nienawiści.
Zmarszczyłem brwi. Czemu Mikleo tak go nie lubił? Z tego co pamiętałem, chłopak bał się psów, ale do kotów miał całkowicie neutralny stosunek. Zatem czemu tak bardzo nie przepadał za Lucjuszem? To nie było normalne.
- Sam bym cię podrapał, gdybyś był dla mnie taki niemiły – pokazałem mu język, lekko przytulając kociaka. Chłopak wywrócił oczami na moją uwagę.
- Powinieneś iść już spać, z rana mamy ruszać – przypomniał chłopak, patrząc na moją twarz.
Słysząc jego słowa, pokiwałem głową. Sam mu wczoraj o tym mówiłem, i nawet nie mogłem się doczekać wyruszenia w dalszą podróż.
- Masz kota z powrotem, do niego się przytulaj – burknął Mikleo, kiedy położyłem się za nim i przytuliłem się do jego pleców. Z jakiegoś powodu nie był zadowolony, a ja nie rozumiałem, dlaczego.
- Wolę do ciebie – wymamrotałem, wtulając nos w jego włosy.

<Mikleo? :3>

699

Od Mikleo CD Soreya

A więc nadszedł ten moment, teraz wszytko zależy od wiary i umiejętności naszego pasterza, oboje z Lailah wierzymy w niego i będziemy obok w razie potrzeby, nie zostawimy go samego z tym problemem, a w razie czego weźmiemy to na siebie, tego wymaga od nas pakt, aby chronić Soreya. Chociaż ja i bez tego paktu zawsze stanąłbym w jego obronie.
Przez całą drogę do ruin przyglądałem się mojemu przyjacielowi, był bardzo niepewny swego, co mogło nam utrudnić zadanie, mam tylko nadzieję, że sobie poradzi. Nie chciałby, aby przez jeden błąd. Poddał się uważając, że nie nadaje się na pasterza. Jestem przekonany, że pani jeziora wie, co robi i mogę w zupełności jej zaufać, oddając przyjaciela w dobre ręce.
- Jesteśmy - Sorey odezwał się dopiero przed kamienną skałą, wkładając miecz jak klucz w dziurkę. Ściana rozsunęła się, a my mogliśmy wejść do środka, zwiedzając po drodze niesamowite wnętrze, można powiedzieć, łączymy przyjemne z pożytecznym, mimo to im dalej kierowaliśmy się w głąb ruin, tym cięższa aura unosiła się wokół.
- Helion - Szepnęła Lailah, przerywając naszą rozmowę o posągu smoka i tym, co niesie to stworzenie za sobą. Nie zdążyliśmy nawet odpowiedzieć, a z góry zaczęły zlatywać na nas małe nietoperze, łączące się w jednego wielkiego potwornego opanowanego przez zło nietoperza.
Nie było czasu na myślenie, musieliśmy zacząć działać przede wszystkim Sorey, który zareagował natychmiast.
Radził sobie doskonale a ja i Lailah pomagaliśmy mu, jak potrafiliśmy, choć tym razem moja moc była najmniej użyteczna.
- Jak się czujesz? - Zapytałem, aby upewnić się, że z moim przyjacielem jest wszytko w porządku.
- Dobrze, nic mi nie jest - Przyznał, jak zawsze radosny bez względu na sytuację, w której się znajdujemy.
- Kontrakt zemną, jak i z Mikleo, obciąża cię ciężarem, o którym nawet nie masz pojęcia, jeśli tylko będziesz potrzebował przestrzeni. Powiedz, a my będziemy mogli wejść do środka - Lailah nagle powiedziała, coś, o czym nie wiedziałem, przysłuchiwałem się jej w skupieniu.
- Wejdziesz do środka? - Spytał zaskoczony chłopak, na co białowłosa przybrała formę promyka, wchodząc do wnętrza Soreya, co nas obu bardzo zaskoczyło.
- Widzisz, to oznacza do środka - Lailah wytłumaczyła, pojawiając się znów obok nas, to mnie troszeczkę zmartwiło, Sorey będzie mógł to wykorzystywać, zaczynam się bać o własny opór.
- Wiedziałeś o tym? - Zapytał mnie zaskoczony, na co od razu pokiwałem przecząco głową, nie mając nawet zamiaru go okłamywać.
- Miklo jest jeszcze młodym Serafinem, nawet nie wie, jak wielką mocy posiada, która nie raz będzie potrzebna pasterzowi tak jak i innych Serafinów - Lailah stanęła troszeczkę w mojej obronie, co prawda przyjaciel nie na skoczył na mnie ani nic z tych rzeczy jednakże warto było, aby ktoś uświadomił go, że Lailah i ja to różnica wielu naprawdę wielu, wielu lat, nie mam takiego doświadczenia, nie wszystko wiem, nawet gdybym wiedzieć chciał, zapewne wszystkiego się nauczę jednakże w swoim czasie.
- Rozumiem - Sorey kiwnął głową, odwracając głowę w stronę najciemniejszej części ruin, zapewne wyczuł, że to tam znajduje się ostateczne zło, które musimy pokonać.
Weszliśmy do środka ciemności, kiedy to białowłosa rozproszyła mrok promykiem ognia wypuszczonego w górę.
To właśnie wtedy mogliśmy dostrzec, to co się tam znajdowało, widok nie był najciekawszy i nawet mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. To właśnie tu Lailah wyjaśniła, mojemu przyjacielowi co kryje się i dlaczego w tym miejscu, specjalnie nas tu zabrała, chciała, aby chłopak to zobaczył, aby był gotowy w przyszłości na Pana Nieszczęścia. Od początku wiedziałem, że Lailah ma swój cel w tej wyprawie, ale żeby od razu mówić coś takiego? Tylko straszy niepotrzebnie tego głupka, weźmie sobie za dużo do serca, a potem będzie się obwiniać, oby tylko tak nie było, chyba nie zniósłbym tej myśli, musiałbym go wyciągnąć z tego dołka za wszelką cenę.
Sorey zrozumiał wszytko, co zostało mu przekazane, musiał być ostrożny, a jednocześnie godowy na walne z silnymi przeciwnikami, musi stać się silniejszy, inaczej Pan Nieszczęścia przejmie kontrolę nad jego duszą i ciałem.
Chciałem do niego podejść, aby coś mu powiedzieć, powstrzymał mnie jednak chlupot wody, zaskoczony spojrzałem na dół, otwierając szerzej oczy.
- Woda - Tylko tyle udało mi się wydusić, nim zaczęło spływać jej jeszcze więcej - Uciekajmy - Zawołałem, zamrażając ją, aby chociaż na chwilę nie zagrażała przede wszystkim chłopakowi i kobiecie.
Ucieczka z ruin powiodła się, jednakże to, co ujrzeliśmy po wyjściu z nich, przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania, w powietrze wraz z potężną złą aurą uniósł się smok. Od początku widziałem, że będzie ciężko, ale smoka nie spodziewałem się zobaczyć.
Na chwilę obecną bestia zniknęła, tak szybko, jak się pojawiła, jednakże doskonale wiedziałem, że jeszcze ją spotkamy prędzej czy później.
- Sorey - Już po chwili dało się usłyszeć wołanie księżniczki, która stała przy głównej brami zamku, machając w stronę chłopaka ręką.
Podeszliśmy do niej, na chwilę obecną kończąc zadanie, które miało zostać wykonane. - Tak się cieszę, że jesteście cali i zdrowi - Radosna Alisha przytuliła Soreya, na co i on odwzajemnił gest. Ohyda po prostu ohyda.
- Jak ma się mój kot? - Sorey jak gdyby na chwilę zapomniał o, tym co przed chwilą się wydarzyło, interesując się w tym momencie tylko swoim zwierzaczkiem, okropny kot jak ja go nie lubię.
- Niestety mam złe wieści, kotek zniknął - Alisha nie była pocieszona z słów, które powiedziała, ale Sorey, on nagle posmutniał. No pięknie jeszcze tego mi teraz trzeba, żeby zaczął się przejmować dodatkowymi sprawami.
- Znajdźmy go - Zawołał nagle, na co wszyscy kiwnęli głową, cóż nie lubię tego kota i wiem, że nie polubię, ale jeśli ma sprawić mu to radość to się poświęcić i poszukam, ale jeśli już go znajdziemy, nie będę udawał, że go lubię i traktował go jak małego słodkiego przyjaciela, już zacznę szykować sobie łóżko na ziemi, z takim nastawieniem będę wkurzał Soreya, zniechęcał do siebie potworka i jakoś wcale mi to nie przeszkadza, poszukam go tylko ze względu na Soreya, sam kot mało mnie obchodzi..

<Sorey? c:>

944

środa, 29 kwietnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Pacnąłem go lekko w tył głowy. Oblał biedne stworzonko wodą zupełnie bez powodu, i jeszcze twierdził, że to nic takiego. Mikleo potrafi być naprawdę okrutny. Ziewnąłem cicho, wstałem z łóżka i skierowałem się do łazienki. Lucjusz siedział pod stołem i ze strachem wpatrywał się w Serafina.
Kiedy tylko wróciłem z puchatym ręcznikiem, od razu wziąłem przemoczone zwierzątko na ręce i usiadłem wraz z nim na łóżku. Mikleo obserwował w milczeniu, jak delikatnie zacząłem wycierać wychudzone ciało kotka, w końcu nie chciałem go skrzywdzić. Po kilku minutach skończyłem i odłożyłem ręcznik na szafkę. Kociak wtulił się w moje ciało, jednak swoje spojrzenie skupił na moim przyjacielu.
- Co on ci zrobił, że go tak potraktowałeś? – zapytałem, zaczynając głaskać Lucjusza po łebku. Już po kilku minutach słychać było głośne mruczenie. Mikleo ponownie wzruszył ramionami, po czym położył się z powrotem do spania.
- On zaczął – burknął, nakrywając się kołdrą.
Usłyszawszy tę wymówkę zdusiłem w sobie głośne westchnięcie irytacji. I to on uparcie twierdzi, że to ja zachowuję się jak dziecko. Poczułem, jak kociak zaczyna delikatnie drżeć, przez co przytuliłem go mocniej do siebie. Moje małe biedactwo.
- To tylko kot, mógłbyś okazać mu trochę zrozumienia – powiedziałem do Mikleo, nie przestając głaskać Lucjusza.
- Jeżeli ten mały potwór będzie się trzymał ode mnie z daleka, nic mu się nie stanie.
- Mikleo! – pstryknąłem chłopaka w ucho. – Jesteś okropny. Mógłbyś chociaż spróbować go polubić.
- Dobranoc – Mikleo bardziej naciągnął na siebie kołdrę dając mi jasno do zrozumienia, że skończył rozmowę.
Westchnąłem cicho i ostrożnie położyłem się na plecach. Kociak położył się na mojej klatce piersiowej, nie przestając mruczeć. Był przeuroczy, nie rozumiałem, dlaczego Mikleo miał do niego jakieś wąty. Lucjusz był spokojny jak na swój młody wiek i niezwykle wdzięczny za to, co go spotkało oraz, co najważniejsze, lgnął do człowieka, a nie był małym dzikusem. Zacząłem delikatnie głaskać go pod brodą i zostałem wynagrodzony głośniejszym mruczeniem. Zamknąłem oczy i nakryłem nas obu kołdrą.

***

Kiedy następnym razem się obudziłem, był już ranek. Zasłony były osłonięte i wpuszczały do środka promienie słoneczne. Lucjusz zmienił miejsce spoczynku przez noc; teraz spoczywał u mojego boku, a łebek położył na moim brzuchu. Żółte oczy obserwowały z nieufnością siedzącego przed lustrem Mikleo.
Podniosłem się do siadu, przeciągając się leniwie. Lucjusz od razu przeniósł swój wzrok na mnie i miauknął radośnie. Kociak podniósł się na równe łapki, zbliżył się do mnie i delikatnie otarł swój łebek o mój podbródek. Wyszczerzyłem się szeroko na ten drobny gest, i niech ktoś mi powie, że koty są niewdzięcznymi istotami.
- Nie obudziłeś mnie – powiedziałem z lekką pretensją, wstając z łóżka i kierując się w stronę Mikleo.
- A po co miałbym, musisz być wyspany – mruknął, rozczesując swoje włosy.
- Skąd ty masz mój grzebień? – spytałem, zabierając mu z dłoni swoją własność. Byłem pewien, że go schowałem.
- Myślałem, że to prezent dla mnie – wzruszył ramionami, nie wyglądając na specjalnie przejętego tym, że złapałem go na „kradzieży”.
- Prezent dla ciebie, a konkretniej dla twoich włosów, ale używam go ja – powiedziałem, zaczynając rozczesywać jego włosy.
Poranek wyglądał jak prawie każdy inny; skończyłem czesać Mikleo, zjadłem śniadanie wraz z Alishą, powymuszałem trochę jedzenia na przyjacielu. Jedyną różnicą było to, że w tym wszystkim przewijał się Lucjusz. Kociak za wszelką cenę starał się zwrócić na siebie całą uwagę. Ocierał się to o moje nogi, to o nogi dziewczyn, a przy śniadaniu wskakiwał na kolana i prosił o jedzenie cichym miauczeniem. Wszyscy, prócz mojego przyjaciela, zachwycaliśmy się jego zachowaniem. Zauważyłem także, że kociak trzymał się z dala od Mikleo.
- Nie martw się o niego, służba na pewno dobrze się nim zajmie pod twoją nieobecność – powiedziała ciepło księżniczka, kiedy przyszła pora na opuszczenie pałacu i sprawdzenie ruin.
Westchnąłem cicho, zdejmując kociaka z kolan i kładąc go na łóżku. Wiedziałem, że Alisha mówiła prawdę. Poza tym, nie mogłem go wziąć ze sobą do ruin, tam było zbyt niebezpiecznie dla niego.
Podczas drogi do ruin sam zaczynałem się nieco stresować. A co, jeżeli mi się nie uda? Zawiodę, bo będę za słaby? To było prawdopodobne. Dotychczas po każdej przemianie kończyłem nieprzytomny, a one nawet długo nie trwały. Może jednak Lailah się pomyliła i wcale nie byłem pasterzem, za jakiego mnie brała? Westchnąłem cicho. Jedyne, co mi teraz pozostało, to danie z siebie wszystko i uwierzenie w siebie, z czego to drugie wychodziło mi okropnie.

<Mikleo? c:>

703

Od Mikleo CD Soreya

Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek usłyszę to pytanie z jego ust. Cóż niestety ja i Lailah mamy swoje ograniczenia, nie mamy mocy, którą mógłby zyskać, podpisując pakt z Serafinem, powietrza czy ziemi. Jednakże wiele zależy też od niego samego, to on musi zdecydować czy chce podpisać paktu, czy też nie. My Serafiny tak naprawdę nie mamy wyboru, gdy nasz artefakt zostanie nam tak jakby zabrany, stajemy się własnością człowieka. Oczywiście byle kto nie może go dotknąć, tylko ci wybrani, nie zmienia to jednak faktu, że takie Serafiny jak Lailah muszą służyć ludziom, bez względu na to, czy tego chcą, czy nie.
- Sorey, to wszytko będzie zależało od ciebie - Przyznałem, odwracając głowę w jego stronę, przez chwilę patrząc w jego oczy. - Ja i Lailah to Serafiny wody i ognia, jeśli naprawdę chcesz pokonać najpotrzebniejsze zło, możemy być mało wystarczający, to właśnie dlatego pasterz miał przy sobie więcej Serafinów, gdy łączył się z nimi, stawał się bardzo potężny, a zło nie miało z nim szans - Przyznałem, zauważyłem lekki niezadowolone, a jednocześnie rozmyślanie na jego twarzy. - Wszytko okaże się na pewno w przyszłości - Szepnąłem, pstrykając go w nos, na co pokręcił nim lekko, wbijając mi palce w żebra, od razu wygiąłem się, burcząc pod nosem.
- Zemną, nie wygrasz - Sorey pewny swego powtórzył swój ruch, na co znów wygiąłem swoje ciało, chwytając jego dłoń, aby mnie już nie dotykał.
- Nie dotykaj, bo cię pacne - Odparłem z powagą wypisaną na twarzy, mrucząc niebezpiecznie oczy, mój przyjaciel zaśmiał się cicho, wtulając w moje ciało, westchnąłem głośno, bo co, więcej mi zostało. W tej chwili musiałem już zostać na łóżku, gdybym nawet chciał, nie mogłem się ruszyć, jego ręce trzymały mnie w żelaznym uścisku, pozostało mi tylko odwrócić głowę i zamknąć oczy. Mając nadzieję, że ten mały sierściach nie podejdzie za blisko.

***

Otworzyłem oczy, po niespełna dwóch godzinach i pierwsze co zobaczyłem to pysk tego małego kota, patrzący na mnie, wyglądał jakby był lekko niezadowolony, skrzywiłem się lekko na jego widok, kot chyba odczuł, że go nie lubię, bo syknął na mnie cicho, dając mi łapką w twarz, co za mały potwór. Burknąłem cicho poirytowany, oblewając go wodą, na co wystraszony zwierzak syknął głośno, uciekając z łóżka, był tak głośny, że zdołał obudzić nawet śpiącego Soreya.
- Co się dzieje? - Usłyszałem głos zaspanego chłopaka, podnoszącego się do siadu.
Nie odpowiedziałem, wzruszając ramionami, nie mając ochoty tłumaczyć mu się, co jest grane. Przyjaciel spojrzał w stronę kota lekko zaskoczony, po chwili zmrużył oczy, odwracając głowę w moją stronę.
- Mikleo - W jego głosie słychać było lekkie zirytowane. - Dlaczego mój kot jest mokry? - Zapytał, coś czuję, że gdyby wzrok zabijał, już bym nie żył, jak dobrze, że takich umiejętności nigdy nie będzie posiadał.
- Nie mam pojęcia, głupie zwierzęta to i głupie rzeczy ich spotykają - Stwierdziłem, wzruszając ramionami, nie przejmując się tym małym potworkiem, niech trzyma się od mojej osoby z daleka, bo częściej spotka się z moją mocą.
Nie dam się temu maluchowi może i zdobył serce Soreya, ale mojego nie, on nigdy nie wygra z Serafinem wody, pokaże mu gdzie jego miejsce i nawet mój przyjaciel nie stanie mi na drodze, oczywiście nie skrzywdzę zwierzaka, nie jestem okropnym demonem czy potworem, ale nie dam sobie wejść na łeb przez jakiegoś małego potwora.

<Sorey?C:>

532

Od Soreya CD Mikleo

Westchnąłem cicho, zerkając na Lucjusza. Kociak był już umyty i najedzony, spał sobie w najlepsze. Podrapałem go za uszkiem, na co zamruczał głośniej i rozciągnął się bardziej, tak rozwalony zajmował jedną trzecią materaca. Próbowałem wcześniej uleczyć nadgryzione ucho, ale na marne; najwyraźniej moc podarowana przez Mikleo też miała swoje ograniczenia.
- To jest sprzeczne z paktem – powiedziałem, lekko pusząc policzki.
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Jego wzrok mówił, że w tej chwili nie przejmuje się paktem. To ciekawe, bo ja nie przejmowałem się jego groźbami. Zsunąłem się z łóżka i z delikatnym uśmiechem na ustach ruszyłem w stronę przyjaciela. Skrzyżował ręce na piersi i wpatrywał się we mnie wyzywająco. Nie przejąłem się tym – podszedłem do niego spokojnie i zasunąłem zasłony. Zdecydowałem się zostawić okno otwarte, trochę świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
- Mikleo… - wymruczałem, nachylając się nad nim. – Nie zmuszaj mnie do użycia siły.
- Nie będę spał z tym sierściuchem – powiedział hardo.
Westchnąłem ciężko. Czemu on musiał być taki uparty? To tylko zwykły kociak, a on robił z niego wielki problem. Próbowałem być miły, ale nie pozostawiał mi żadnego wyboru.
Wziąłem chłopaka na ręce w stylu panny młodej, co spotkało się z głośnym okrzykiem oburzenia. Mimo, że do łóżka były zaledwie trzy metry, było to dla mnie wyzwaniem aby go nie upuścić. Mikleo szamotał się i bił mnie, jakbym nie wiadomo co mu zrobił. W przeciągu dwóch sekund przez jego usilne próby wydostania się prawie bym przewrócił się na ziemię wraz z nim. Jeśli chciałem wyjść z tego bez uszczerbku na zdrowiu zarówno swoim jak i jego, musiałem go uspokoić. Niewiele myśląc, przycisnąłem swoje wargi do tych jego.
Podziałało. Chłopak zamarł, a jego policzki pokryły się czerwienią. Zadowolony i dumny ze swojego czynu położyłem go ostrożnie na łóżku. Zauważyłem, że Lucjusz zaczął się nam przyglądać z zainteresowaniem. Położyłem się na materacu obok Mikleo, uważając na kociaka.
- Przestań mnie wreszcie znienacka całować, podoba ci się to? – burknął, odwracając się do mnie plecami. Nim mu odpowiedziałem, zagryzłem dolną wargę w geście zastanowienia.
- Nawet bardzo - przyznałem w końcu. Widziałem jak napina mięśnie i wstrzymuje oddech. Po tej reakcji mogłem wnioskować, że nie jestem w tym sam
- To sobie kota całuj, nie jestem zabawką - nie podobał mi się ten ton. Delikatnie się przytuliłem się do jego pleców.
- Oczywiście, że nie - przytaknąłem. - Jesteś moim przyjacielem, aniołem stróżem i osobą, którą kocham i dla której poświęciłbym wszystko. Nie mogę pozwolić, by ktoś tak bliski memu sercu jak ty spał na podłodze tylko dlatego, że focha się na biednego kociaka.
Mikleo odwrócił się do mnie przodem. Zauważyłem, że rumieńce z jego policzków nadal nie zniknęły. Uśmiechnąłem się do niego ciepło i po chwili poczułem pacnięcie w czoło. Na ten gest jedynie uśmiechnąłem się szerzej.
- Jesteś idiotą – usłyszałem, na co zmarszczyłem brwi z zastanowieniu.
- To nie ja jestem zazdrosny o zwierzaka – powiedziałem.
Mikleo po chwili oblał moją twarz zimną wodą i odwrócił się do mnie plecami. Po wytarciu twarzy niewzruszony wtuliłem się w plecy chłopaka i przymknąłem oczy. Poczułem, jak Lucjusz kładzie się w zgięciu moich nóg i zwija się w kulkę.
- Nie powinniśmy zostawać tutaj długo – usłyszałem Mikleo.
- Jeszcze dwa dni – wymamrotałem. – Jutro zajmiemy się źródłem, a pojutrze wyruszamy.
Rozumiałem go. Owszem podobało mi się to, ale nie byłem przystosowany do takiego życia. Trochę tęskniłem za naszymi podróżami i spaniem przy ognisku. Może nie będzie teraz tak samo; Lailah będzie nam towarzyszyć, a jako pasterz będę pewnie musiał zawierać nowe pakty. Właśnie, pakty. Westchnąłem ciężko. Wolałem uniknąć więzienia kolejnych Serafinów. Wystarczy, że Lailah jest już zmuszona do towarzyszenia mi i walczenia w mojej obronie, już przez nią czuję się trochę winny. Poza tym miałem także trochę bardziej egoistyczny powód; mimo wszystko ceniłem sobie prywatność. A im więcej Serafinów ze mną związanych, tym jej mniej.
- Myślisz, że dzięki tobie i Lailah stanę się na tyle silny, bym nie musiał zawierać nowych paktów? – spytałem nagle, otwierając oczy. To też było jakieś wyjście. Może i w legendach pasterz walczył z wieloma Serafinami u boku, ale ja chciałem tego uniknąć tak bardzo, jak tylko to możliwe.

<Mikleo? c:>

665

wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Mikleo CD Soreya

Burknąłem cicho pod nosem, myśląc o tym zwierzaku, nie byłem wrogiem kotów, byłem wrogiem psów tych zwierząt wręcz się bałem jednakże taki kot to obowiązek a my nie mamy czasu na jakieś dodatkowe ogony.
Już wiem, że nie polubię się z tym zwierzakiem, po prostu czuję to w kościach najpierw Alisha a teraz to coś no nie, dlaczego on ma takie wielkie serce, to znaczy cieszę się, że jest dobry dla każdego, ale są pewne granice dobroci, których on nawet nie zna.
Sorey i Lailah skupili się na wybieraniu imienia dla kota, co mi było obojętne, niech sobie robią co chcą byleby później byli w stanie zadbać o to stworzenie.
- Mikleo masz jakiś pomysł? - Usłyszałem głos przyjaciela, na co wzruszyłem ramionami nie mając zamiaru wraz z nimi wymyślać imienia nie dość dosadnie to pokazuje.
- Daj mu na imię Problem - Mruknąłem, za co dostałem w tył głowy, burknąłem niezadowolony, masując swoją głowę.
- Nazwijmy go Lucjusz - Zawołał Sorey, gdy skończył zabijać mnie wzrokiem po tym tekście, z którym wypaliłem.
Lailah była zachwycona, a mi to naprawdę było obojętne, to jego problem chcę to zabrać, niech robi co chce.
Koniec końców i tak wzięli Lucjusza ze sobą, ciągle rozmawiając o małym stworzonku, które mój przyjaciel trzymał w rękach, miałem już dosyć słuchania tego, ale co zrobić i tak nikt mnie nie posłucha, jeden na dwóch a za chwilę pewnie nawet trzech to nie ma sensu, lepiej jest milczeć jak zawsze i udawać, że ta sprawa w żadnym wypadku mnie nie dotyczy.

No i tak jak myślałem, Alisha, gdy dowiedziała się o biednym zwierzaczku, zgodziła się aby ten został a ponadto zagwarantowała mu opiekę, to chyba oznacza, że zwierzak zostanie z nami na dobre i złe aż do swojej śmierci, pięknie teraz będę miał na głowie jeszcze dodatkowo tego zdradzieckiego szczurka. Wiem, że to tylko zwierzak jednak i one potrafią być strasznie i wredne, nawet nie wiesz, kiedy wskoczą ci za głowę i wydrapią oczy. Trochę przesadzam to prawda, ale oczy trzeba mieć do koła głowy, nawet kiedy to tylko „bezbronny maluch".
- Dobrze, że go zabrałeś, na ulicy nie przeżyłby ani dnia dłużej - Na obiedzie Alisha znów zaczęła poruszać z chłopakiem temat kociaka, który leżał już w naszym pokoju, super jeszcze mam spać z nim w jednym łóżku? To naprawdę mi się nie podobało, z tego powodu byłem lekko poirytowany ale nie pokazywałem tego po sobie aby przypadkiem nie denerwować Soreya.
- Ani myślałbym go tam zostawiać - Przyznał, dumny z tego, co zrobił. W sumie uratował maluchowi życie, to prawda jednak mógł go komuś oddać czy coś takiego nie koniecznie musiał on zostawać z nami.
Lailah i ja siedzieliśmy spokojnie przy stole, od czasu do czasu coś szkubiąc słuchając rozmowy tej dwójki, oczywiście pani jeziora też czasem się odezwała, mówiąc o tym jak słodki jest ten zwierzak. Czy ten kot zdobył serca wszystkich tylko nie moje? Czy to moja wina? Będę musiał, to przemyśleć co nie oznacza, że polubię to zwierzątko.
- A tak właściwie Alisha - Zacząłem, nagle mając już dość jednego i tego samego tematu. - W ruinach trochę od miasta znaleźliśmy twój herb wyryty na ścianie, przy nim znajdowało się miejsce na klucz, wiesz coś na ten temat? - Zapytałem, chcąc rozwiązać zagadkę, w końcu po to tu jesteśmy pokonać zło i odejść stąd a ja nie pisałem się na wieczny spoczynek w tym zamku, może Sorey polubił to miejsce i zostanie tu, aby mu nie przeszkadzało ale zemną było inaczej ja chciałem iść dalej, nie lubiłem zostawać dłużej w jednym miejscu, niż było to tylko koniecznie.
- Kiedyś była to tajemna skrytka moich przodków teraz to opuszczone miejsce a dlaczego pytasz?
- Wydobywa się z niej bardzo dużo zła, musimy wejść do środka - Tym razem odezwał się mój przyjaciel, przyglądając się dziewczynie, która milcząc kilka chwil, aby po kilku dłuższych chwilach wyjąć sztylet i położyć go na stole.
- To nasz klucz - Odpowiedziała, podając narzędzie pasterzowi. Cudownie mamy klucz jutro będzie już po wszystkim, dziś raczej nie będziemy męczyć Soreya widać, że musi odpocząć, nieprzespana noc zrobiła swoje. Może ten Lucjusz się przyda i Sorey będzie spał spokojnie, to się okaże.
Kilka zdań o ruinach które powiedziała nam dziewczyna, może nie były przydatne ale za to były bardzo ciekawe, oboje z chłopakiem, lubiliśmy słuchać i rozmawiać o starych ruinach a o tych konkretnych dziewczyna wiedziała wiele, co bardzo nas mimo wszytko zaciekawiło.
- Będę musiała się już zbierać, mam jeszcze trochę pracy, odpocznijcie napewno jesteście zmęczeni - Alisha poinformowała nas, nagle przerywając temat, tym samym musząc już nas opuścić, a więc i my postanowiliśmy opuścić jadalnie, wracając do pokoi, aby odpocząć, jednak gdy znaleźliśmy się już w środku, mina mi zżędła, to kocie stworzonko leżało na mojej połowie, mrucząc głośno z zadowolenia, gdy Sorey położył się obok niego.
Burknąłem cicho pod nosem trochę zły, z tego powodu, nie chciałem leżeć obok tego futrzaka. Lekko obrażony poszedłem do okna, które otworzyłem, aby nawdychać się świeżego powietrza.
- Mikleo - Usłyszałem po kilku dłuższych chwilach moje imię, spojrzałem na przyjaciela, kontem ona lekko odwracając głowę, słuchając co odemnie chcę. - Chodź tu do nas - Poprosił, nie reagowałem. Wracając, wracając wzrokiem do obserwacji terenu. - Jeśli sam tu nie przyjedziesz, zaciągnę cię siłą - Usłyszałem kolejne słowa, tym razem brzmiały bardziej groźnie.
- Nie, tym razem nie dam się tak łatwo, zmrożę ci paluchy zobaczysz - Mówiłem to tak poważnie, że chyba sam bym w to uwierzył, gdybym się nie znał, oczywiście, że nigdy w życiu nie użyje swojej mocy, aby zrobić mu krzywdę lub na złość, nie mógłbym przecież go skrzywdzić, ale niech myśli, że jestem chociaż trochę groźny.

<Sorey? C:>

910

Od Soreya CD Mikleo

Uśmiechnąłem się na słowa przyjaciela i pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Będę najbardziej ostrożny, jak tylko potrafię, w końcu nie chciałem go dodatkowo zamartwiać, chociaż, przyznaję, byłem podekscytowany zwiedzaniem kolejnych ruin. Gdybym był wyspany i w pełni sił oraz nie czuł ogromu zła wydobywającego się z nich, pewnie szczerzyłbym się teraz jak głupi i byłbym zachwycony.
Tak jak prosił mnie Mikleo, zachowałem rozwagę. Im bardziej w dół schodziliśmy, tym czułem większy ciężar na piersi. Starałem się jednak robić dobrą minę do złej gry, by nie martwić zbytnio obu Serafinów. Przeczuwałem, że Lailah już miała jakieś podejrzenia odnośnie mojego stanu.
Kiedy zrobiło się bardzo ciemno poprosiłem Lailah, by użyczyła nam trochę światła, w końcu nie chciałem się poślizgnąć na wąskich schodach. Kiedy zeszliśmy na sam dół, wraz z Mikleo zaczęliśmy uważnie rozglądać się w poszukiwaniu jakichś ukrytych drzwi czy innych tego typu tajemnic. Wyciągnąłem miecz i zacząłem cierpliwie uderzać lekko rękojeścią o każdą cegłę. Lailah stała nieopodal nas, obserwując nasze poczynania z wyraźnych zainteresowaniem.
- Wydajecie się znać na rzeczy – powiedziała dziewczyna z lekkim uśmiechem.
- Tak jakby – uśmiechnąłem się do niej lekko, ale zaraz spoważniałem. Brak snu już trochę na mnie oddziaływał i powoli zaczynałem żałować, że jednak nie spróbowałem wtedy zasnąć. – Są tutaj ukryte drzwi – odezwałem się nagle usłyszawszy przy badaniu ściany dźwięk inny niż dotychczas.
- Ale nie widać dziurki od klucza – stwierdził Mikleo, uważnie przyglądając się ceglanej ścianie.
Pokiwałem głową, z tonu jego głosu mogłem wywnioskować, że myśl dokładnie o tym samym co ja. Musi być tu coś, co otworzy nam drogę. Rozejrzałem się uważniej dookoła, szukając jakiejś wskazówki, na moment tracąc z niego wzrok. Po kilku sekundach usłyszałem szuranie, na co momentalnie się odwróciłem. Mikleo mnie ubiegł w znalezieniu poszlaki.
Serafin sprawił, że wysunęła się ze ściany płytka. Wyczuwałem bijącą od niego dumę mimo, że wyglądał na nieprzyjętego swoim odkryciem.
- Tym razem wygrałem – powiedział, kiedy przybliżyłem się do płytki. Usłyszawszy jego uwagę, pokazałem mu język.
- To zwykłe szczęście – powiedziałem wesoło, na co dostałem pstryczka w nos.
Naburmuszyłem się lekko na ten gest, ale zaraz skupiłem się na płytce. Był na niej wyryty herb, który kojarzyłem z zamku Alishy. Musiało być to królewskie godło. Zmrużyłem oczy i zacząłem zastanawiać się, jak można złamać pieczęć. Może Alisha miałaby jakiś pomysł. W końcu, to herb jej kraju widniał na pieczęci.
- Nie mamy nic do złamania pieczęci, prawda? – spytałem Serafinów, czując jak mój żołądek nieprzyjemnie się zaciska. Albo powinienem zacząć działać, albo opuścić to miejsce.
- Niestety – westchnął cicho Mikleo. – Wydaje mi się, że bez klucza nie przejdziemy.
- Może Alisha będzie miała coś, co pozwoli nam otworzyć przejście – zaproponowała Lailah.
Po tym zgodnie stwierdziliśmy, że więcej nic tu nie zdziałamy i ku mojej uldze zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia. Podejrzewałem, że oni również czuli się źle z powodu panującego tu zła, ale zdawali się znosić to o wiele lepiej niż ja.
Kiedy wyszliśmy na powierzchnię westchnąłem z ulgą, nawet nie ukrywając tego. Poczułem na sobie zmartwione spojrzenie obu Serafinów. Uśmiechnąłem się do nich ciepło, by chociaż odrobinkę ich uspokoić. Teraz czułem się nieporównywalnie lepiej niż jeszcze kilka minut temu.
Podczas powrotu do zamku Lailah tłumaczyła mi, czego powinienem się spodziewać. Słuchałem jej w milczeniu, nie miałem za bardzo ochoty na rozmowy. Już wcześniej byłem zmęczony, a ta wyprawa do ruin i pobyt tak blisko źródła zła działały tylko na moją niekorzyść.
Kiedy mijaliśmy jedną z biedniejszych uliczek, usłyszałem żałośne miauknięcie. Zatrzymałem się zaskoczony, rozglądając się za źródłem dźwięku. Moim towarzysze spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Nie zwróciłem na nich za bardzo uwagi i ruszyłem w głąb obskurnej alejki. Po przebyciu kilku metrów ponownie usłyszałem miauknięcie, tym razem już zdecydowanie głośniejsze i wyraźniejsze.
Zza starego pudła spoglądały na nas ze strachem duże, żółte kocie oczy. Przyklęknąłem i wyciągnąłem rękę w stronę przerażonego kociaka, cicho go wołając. Usłyszałem za sobą ciężkie westchnięcie, które najprawdopodobniej należące do mojego przyjaciela, ale zignorowałem to. Zwierzak podszedł do mnie po dłuższej chwili, a z jego kroku mogłem wyczytać, że w każdej chwili był gotowy do ucieczki. Kociak był młody, długi i bardzo wychudzony, jego sierść była bura i posklejana, a lewego ucha praktycznie nie miał, było tak bardzo nadgryzione. Kiedy lekko otarł się o moją dłoń, wziąłem go na ręce. Jego sierść nie była przyjemna w dotyku, ale gdyby się go umyło i zaczęło odpowiednio karmić…
Odwróciłem się do Serafinów z uśmiechem na ustach i wtulonym w moje ciało zwierzęciem. Na twarzy Lailah błąkał się lekki uśmiech, dziewczyna nawet podeszła i zaczęła delikatnie głaskać po łebku. Kociak po chwili zaczął głośno mruczeć.
- Uważam, że nie powinniśmy nadużywać gościnności księżniczki – powiedział niezbyt entuzjastycznie chłopak, krzyżując ręce na piersi.
- Nie mogę go tak zostawić, spójrz, jak się we mnie wtulił – powiedziałem, ponownie skupiając swoją uwagę na skulonym zwierzaku. Kot był bardzo spokojny, przymknął delikatnie oczy i miauknął cicho. Nie miałem serca, aby teraz, skulonego i przerażonego porzucić go na bruk. Poza tym byłem pewien, że Alisha zrozumie, ona również miała dobre serce. – Jak go nazwiemy? – spytałem, patrząc na rozczuloną Lailah i zdegustowanego Mikleo.

<Mikleo? c:>

823

Od Mikleo CD Soreya

To co zrobił, było bardzo głupie, co on sobie wyobrażał, przecież nie całuje się przez ostrzenia, co prawda zrobiłem mu to samo, ja jednak miałam na celu oddać mu za wkurzanie mnie, a on? Chciał się za to zemścić? Co za głupek jak on tak może. Wiem, że sam zrobiłem to z głupoty, ale żeby się mścić..
Cały czerwony jak burak próbowałem schować twarz za włosami, było mi wstyd, a co gorsza bardzo mi się to podobało i chyba to właśnie najbardziej mnie zawstydziło.
- Nie - Burknąłem, starając się zrobić wszytko, aby nie oddać mu grzebienia, najpierw mnie peszy, a teraz chce mnie dotykać, nie ma mowy.
Oboje trochę się siłowaliśmy, ja zawzięcie chroniłem grzebień, a on za wszelką cenę chciał mi go odebrać. „Wygłupy” zakończyły się, gdy oboje wylądowaliśmy na ziemi, Sorey poleciał na mnie, przyciskając mnie do ziemi, odbierając w końcu swoją własność.
- Mam - Odparł, zadowolony uśmiechając się szeroko, gdy nasze twarze były niebezpiecznie blisko, zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony, o ile to możliwe odsuwając go od siebie, podnosząc się do siadu, sprzedając mu pstryczek w nos, odwracając się do niego plecami.
Chłopak perfidnie się zaśmiał, wracając do czesania moich włosów.
Nawet się nie odezwałem, patrzyłem gdzieś w bok, gdy chłopak wciąż bawił się moim włosami, było mi strasznie wstyd, a przecież to tylko głupia zabawa teraz już wiem, jak on się czuł, gdy ja to zrobiłem, boże co mi siedziało w głowie, co jemu, kurczę siedziało w głowie.
Westchnąłem cicho, gdy mój przyjaciel odsunął dłonie od moich włosów, uniosłem wzrok, zauważając dwa warkocze plecione od góry, łącząca się poniżej z moim końskim ogonem co wyglądało całkiem ładnie.
Nim Sorey zdążył zapytać, jak podoba mi się, jego dzieło ja wyprzedziłem go, odpowiadając na pytanie którego jeszcze nie zadał.
- Jest ładnie bardzo ładnie - Przyznałem, odwracając się w stronę chłopaka, cały ten wstyd już zdążył zejść z mojej twarzy, która wróciła do naturalnych kolorów.
Twarz chłopaka rozpromieniała, był jeszcze szczęśliwy, niż przedtem a przecież nie powiedziałem niczego co aż tak radosnego przynajmniej z mojego punktu widzenia.
- Cieszę się - Przyznał, chowając grzebień, tak bym przecież przypadkiem mu go nie zabrał, bo chyba by nie wytrzymał z tym faktem psychicznie.
Pokręciłem lekko głową, słysząc dźwięk otwieranych drzwi, do środka weszła Lailah z księżniczką.
- Sorey może zwiedzimy miasto? - Zaproponowała, pani jeziora co wcale nie było takim głupim pomysłem w końcu mamy wystarczająco czasu, aby przed pierwszym zadaniem zorientować się co gdzie i jak.
- Mogę was podwiesić mam oo drodze - Dodała Alisha. Sorey w gorącej wodzie kąpany od razu się zgodził, nawet przez chwilę się nie zastanawiając.
No cóż w takim razie nie mamy wyjścia, nie zostawimy go przecież samego.
A więc ruszyliśmy do miasta, wokół panowała nieprzyjemna wręcz ciężka aura, mimo radości ludzi z obecności pasterza było bardzo ciężko, zło opanowało całe miasto, co w tej chwili uderzało całą naszą czwórkę, najbardziej jednak z tego powodu cierpiał Sorey, który odczuwał dwukrotnie większy ciężar naszej dwójki, zauważyliśmy to, gdy opuściliśmy pojazd konny, Sorey wręcz się zatoczył, co lekko mnie przeraziło.
- Wszystko dobrze? - Zapytałem, patrząc na niego z zauważalnym zmartwieniem w oczach.
- Tak, zło jest tu bardzo silne - Zauważył, kładąc sobie dłoń na klatce piersiowej. Wiedziałem, że tak będzie, teraz jest już za późno niestety, ale musi sobie z tym poradzić.
- Wiesz, skąd się unosi? - Lailah zadając pytanie, dała do zrozumienia pasterzowi, że jest w stanie odkryć, skąd wydobywa się ta okropna aura.
Mój przyjaciel zamknął oczy, skupiając się na swoich mocach, które dostał podczas podpisania paktu z panią jeziora.
Sorey nagle bez słowa ruszył przed siebie, gdzieś nad prowadząc, a my jak owieczki ruszyliśmy za nim ciekawi gdzie nas zaprowadzić. Jak się okazało później, doprowadził nas do starych ruin. No proszę, zwiedzanie wraz z niszczenie zła to może być ciekawe.
- Bądź ostrożny - Ostrzegłem, wiedząc jakie głupoty potrafi popełniać, nie zastanawiając się nad swoimi czynami, nie chce go stracić przez rozwagi brak.

<Sorey C:>

636

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Od Kousuke CD Keitha

Trening nie był, jakoś strasznie wymagający powiedzieć mogę, że to zabawa, w której mogłem trochę pomęczyć chłopaka, to było całkiem zabawne widzieć go takiego zmęczonego, a jednocześnie upartego, najwidoczniej bardzo mu zależało, aby nauczyć się jak najwięcej, to się nawet ceni.
Mimo wszystko cieszyłem się, że to już koniec bądź co bądź trochę mnie już to zmęczyło, nie na co dzień muszę kogoś trenować, nawet jeśli mój trening na celu miał męczenie chłopaka, który ciągle ma nadzieję, że stanie się silniejszy, co prawda nie twierdzę, że nigdy nie będzie wystarczająco silny, aby pokonać demona, jest przecież jeden sposób, aby nas zabić, zapewne, gdyby chciał, znalazłby w książkach, sposób na zabicie demona co prawda nie wiem, czy to, co zawarte w książkach jest prawdziwe, mimo to jestem pewien, że gdzie kiedyś czytałem o mieczu anioła, który potrafi zabić demona, nigdy go nie spotkałem, no nigdy nie szukałem, mimo to podejrzewam, że coś w tym jest. Każda legenda ma w sobie odrobinę prawdy.
Znudzony po odesłaniu chłopaka postanowiłem iść do mojego przyjaciela, aby odzyskać zabawkę tego głupka, jeśli tak bardzo jej potrzebuje, spróbuję ją odebrać.
- Sora - Burknąłem, gdy spotkałem przyjaciela barwiącego się jakiś człowiekiem, a jednak ktoś tu przyszedł, wiedziałem, że tak się to może skończyć. - Nie masz ciekawszej zabawy? - Zapytałem, lekko zniesmaczony jego zagraniami, mógłby go od razu zabić, a nie tak męczyć, wszytko wszystkim, ale naprawdę nie musi się w to bawić.
- O proszę, kto mnie znów odwiedził - Zaśmiał się, ukręcając głowę dzieciakowi, zabawa dobiegła końca z tego, co Zdążyłem zauważyć.
- Oddaj mi ten głupi sztylet, bez niego ten głupek żyć nie będzie mógł - Westchnąłem ciężko, na co mój przyjaciel uśmiechnął się szatańsko, pozostawiając truchło w spokoju, podchodząc do mojej osoby, poklepał mnie dłonią po policzku, wyciągając broń.
- A co dostanę w zamian za to? - Zadał mi najgorsze pytanie, jakie tylko mógł, co on sobie wyobrażał, broń nie była moja, nic mu w zamian za nią nie dam, nawet jeśli bardzo by chciał.
- Mogę dać ci w mordę, jeśli bardzo tego chcesz - Mruknąłem, patrząc na niego z zauważalną irytacją w oczach, niech mnie nie wkurza, może i ma potężną moc, jednak to nie oznacza, że może mną pomiatać, na to się nie piszę.
- W zęby? Kuszące a coś ciekawszego? - Pytał dalej, wywołując gniew w mojej osobie, on chyba naprawdę chce mnie wkurzyć, zaraz go uduszę.
- Nie dostaniesz nic innego, oddawaj. Spieszy mi się - Chciałem mu zagrać sztylet, co wcale nie było takie proste, miałem już dość tej zabawy dając mu w pysk, odbierając nie jego własność. Chłopak przez chwilę był w szoku, jednakże po dłuższej chwili uśmiechnął się do mnie z aprobatą, pieprzony masochistyczno sadystyczny dupek. - Dupek - Burknąłem, do niego zostawiając go samego z ciałem tego nieżyjącego człowieka, miałem już dość gierek chciałem wrócić do domu i zająć się czymkolwiek, byleby nie musieć go widzieć, chyba naprawdę zrobiłbym mu krzywdę, nawet jeśli jest silniejszy.
Na szczęście zdobyłem tę cenną zabawkę, ale ten głupek zapłaci mi za to, nie oddam mu tego za darmo.

***

Następnego dnia, gdy słońce tylko wstało, byłem już gotowy, miałem ze sobą tę zabawkę chłopaka więc mogłem spokojnie zjawić się u tego słabiaka, bo nic już nie było mi potrzebne.
Tak jak pomyślałem, tak też zrobiłem, tym razem jednak gdy pojawiłem się w jego pokoju, chłopak już nie spał, był gotowy na przybycie mojej osoby, przyznać muszę, że lekko mnie to zaskoczyło, nie spodziewałem się, że będzie na mnie czekał, co za tym idzie, nie ma zabawy w zrzucanie go z łóżka
Westchnąłem ciężko, gdy wstał z łóżka gotowy do dzielenia, wyciągnąłem w jego stronę rękę z jego własnością, którą zaskoczony chciał mi odebrać.
- O nie, nie nic za darmo musiałem się strasznie namęczyć, aby to zdobyć - Przyznałem, zabierając sztylet, który tak bardzo chciał dostać.
- Co mam zrobić?- Zmarszczył brwi, patrząc na mnie z zauważalnym niezadowoleniem
- Domyśl się, nie ja muszę podlizywać się demonowi - Wzruszyłem ramionami, patrząc przez chwilę na chłopaka.- Gotowy? Chciałbym jak najszybciej mieć to z głowy, tym razem postaraj się bardziej, bo nie odzyskasz, tego, na czym ci zależy - Na moich ustach pojawił się złośliwy uśmiech, złapałem go za bluzkę, przenosząc nas na pole treningowego. - Jeśli chociaż uda ci się mnie dotknąć oddam ci tę zabawkę - Przyznałem w końcu. Wiedząc, że ten głupi człowiek na nic lepszego i tak nie wpadnie, za mądry to on niestety nie był.

<Keith? C: >

714

Od Soreya CD Mikleo

Jestem najgorszym przyjacielem. Mogłem pomyśleć, w końcu nie tylko ja straciłem kogoś w tamtym dniu i skoro ja czuję winny odnośnie tamtego wydarzenia, Mikleo mógł czuć się bardzo podobnie. Zachowuję się jak totalny samolub. Powinienem postawić się na jego miejscu i zacząć myśleć więcej dla jego dobra. Sprawiam mu jedynie kłopoty i zmartwienia, jeszcze dzisiaj przeze mnie jest dodatkowo zmęczony, bo czuwał nade mną przez resztę nocy, zamiast spać. Zasługuje na zdecydowanie lepszego przyjaciela niż ja.
A świat zasługuje na lepszego pasterza.
Położyłem mu dłonie na policzkach i uśmiechnąłem się do niego lekko. Nie mogłem teraz się zadręczać, musiałem się zebrać w sobie i pokazać Serafinowi, że jestem silny. Musiałem zmniejszyć jego wieczne poczucie winy na tyle, na ile to tylko możliwe.
- Nie stracisz – zapewniłem. – Nie zamierzam cię zostawiać, będę ci uprzykrzał życie do końca swoich dni.
Mikleo wywrócił oczami, ale kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Nagle poczułem, jak zarzuca mi ręce na kark i przytula się do mnie. Odwzajemniłem ten gest, wplatając palce w jego kosmyki.
- Obiecuję, że zacznę być lepszym przyjacielem – wyszeptałem, mocniej się do niego przytulając.
- Już jesteś najlepszym – odparł, odsuwając się ode mnie.
Teraz, kiedy już znałem prawdę o jego wiecznym poczuciu winy, postrzegałem go inaczej. Może i uśmiechał się lekko i wyglądał na spokojnego i rozluźnionego, ale cichy głosik w mojej głowie ciągle mi powtarzał, że wcale tak nie jest, że ciągle obwinia się o moje problemy i nierozsądne decyzje. Naprawdę muszę się poprawić i odciążyć go od tego ciężaru, sprawić, by więcej się uśmiechał i trochę się rozluźnił.
Poleciłem mu, by się odwrócił i na powrót zacząłem pleść jego włosy. Czułem się lepiej, ponieważ wiedziałem, jak wielki ciężar dźwiga mój przyjaciel. Podzieliłem jego włosy na dwie równie części odsłaniając przy tym jego kark. Zamyśliłem się na moment – naszła mnie ogromna ochota na to, by go pocałować w to miejsce. Od razu skarciłem się za to w myślach, ale później naszła mnie kolejna myśl; nie odgryzłem mu się za tamten pocałunek. Zagryzłem wargę i po chwili niewiele myśląc przycisnąłem usta do jego skóry.
Dopiero po sekundzie dotarło do mnie, co takiego zrobiłem. Lekko spanikowałem, przyznaję. Przygryzłem dolną wargę i zerknąłem niepewnie w odbicie lustra. Mikleo wyglądał na zdecydowanie mniej zaskoczonego niż ja, przez co poczułem się jeszcze bardziej głupio. Czy ja naprawdę pomyślałem sobie, że świetnym pomysłem na odgryzienie się za głupotę zrobioną tydzień temu? Jestem totalnym idiotą.
- Och – to była cała reakcja Mikleo na mój gest. Najgorsze było to, że nie wiedziałem, jak powinienem to zinterpretować. Gdyby tylko jakoś lepiej ukazywał emocje… Sądząc po swoim odbiciu w lustrze i wyraźnych wypiekach na mojej twarzy, to ja mógłbym być tym pocałowanym.
- Jesteś zły? – spytałem po chwili milczenia. To był zły pomysł, bardzo zły pomysł, czemu ja w ogóle wziąłem to za dobry pomysł.
- Nie – powiedział, po kilku długich jak dla mnie sekundach. Odetchnąłem cicho z ulgą. – Tak właściwie, to było całkiem przyjemne.
Zamrugałem kilkakrotnie będąc jeszcze bardziej zaskoczony. Świetnie, a jak to powinienem zinterpretować? Ponownie przygryzłem dolną wargę zastanawiając się, co powinienem zrobić teraz. Do mojej głowy przyszedł jeszcze jeden równie wspaniały pomysł w dodatku napędzany faktem, że Mikleo się to podobało. Najwyżej umrę później ze wstydu.
Odwróciłem chłopaka przodem do siebie i nim zdążyłem chociażby przeanalizować swój nowy pomysł i dojść do wniosku, że nie jest on tak wspaniały jak wydawało mi się na początku, przycisnąłem swoje usta do tych jego. Pocałunek był krótki i delikatny, nie chciałem go bardzo peszyć. Kiedy się odsunąłem, zauważyłem mocne rumieńce na policzkach chłopaka. Muszę przyznać, że to było miłe uczucie, kiedy to ja całowałem, a nie odwrotnie.
- To za tamten raz – lekko się wyszczerzyłem, za co dostałem sójkę w bok. Mikleo wyrwał mi z dłoni grzebień i powrócił do rozczesywania swoich włosów. W lustrze mogłem dostrzec jego zarumienioną twarz, co uznałem za naprawdę uroczy obrazek. Spodziewałem się gorszej reakcji. – Mikleo, oddaj mi grzebień – wyburczałem, próbując odebrać swoją własność. Musiałem dokończyć go czesać, beze mnie na pewno nie da rady okiełznać swoich włosów.

<Mikleo? :3>

658

Od Keitha CD Kousuke

Spojrzałem na patyk z niedowierzaniem. Spodziewałem się wszystkiego, ale walki patykiem. Od niechcenia zakręciłem nim w dłoni; był zdecydowanie zbyt długi i za lekki. I, co najważniejsze, był to głupi patyk.
- Wiesz, dlaczego na treningach używa się drewnianych mieczy, a nie zwykłych patyków? – spytałem, patrząc na niego ze zrezygnowaniem.
- Wybacz, mam ograniczony budżet – wzruszył ramionami, patrząc na mnie jakby od niechcenia. – Jeżeli ten ci nie pasuje, wybierz sobie inny, jest ich tutaj mnóstwo.
Zdusiłem w sobie westchnięcie irytacji. Mieszka w ogromnej posiadłości i twierdzi, że ma ograniczony budżet. Poza tym, byłem pod wrażeniem. Minęła niespełna godzina, odkąd mnie obudził, a już wyczerpałem na niego cały wachlarz emocji, począwszy od wściekłości, zahaczając o ciekawość i kończąc na irytacji. To było niesamowite, jest jedyną istotą, która jest w stanie zmienić mój nastrój w przeciągu kilku minut. Złamałem przydługi patyk o kolano, co spotkało się z szyderczym parsknięciem ze strony demona.
- Brawo, udało ci się złamać patyk, jestem pod wrażeniem… - zaczął prześmiewczo, ale jego wyraz diametralnie się zmienił, kiedy zaatakowałem. Dzięki zaskoczeniu udało mi się go nawet drasnąć w bok, co skończyło by się o wiele gorzej, gdybym w dłoniach miał sztylety zamiast patyków. – Bardzo dobrze – dodał z szerokim uśmiechem.
Niestety, to był jedyny raz, kiedy udało mi się go trafić. Po moim pierwszym ataku Kousuke był już bardziej uważny i szybszy. Mimo moich usilnych starań za każdym następnym razem przecinałem powietrze, podczas kiedy demon stał dosłownie kilka centymetrów od tego miejsca. W końcu, po długim czasie zarządził przerwę, ale tylko ze względu na mnie; pot wyraźnie perlił się na moim czole, a policzki były nieprzyjemnie zmęczone.
- Jak na pierwszy raz nie było najgorzej – powiedział, podczas kiedy ja siedziałem, nieco zmęczony pod drzewem i może trochę łapczywie piłem wodę. Uniosłem zaskoczony jedną brew. Nie spodziewałem się jakiejkolwiek pochwały z jego ust. – Ale mógłbyś się bardziej postarać.
Wywróciłem oczami na jego drugą uwagę. Oczywiście, nie mogło być tak kolorowo. Otarłem pot z czoła i spojrzałem na niebo. Gdyby nie ten trening, budziłbym się dopiero teraz i powoli szykował na śniadanie. Westchnąłem cicho. Czekał mnie dzisiaj jeszcze jeden trening. Może nie będzie tak trudny i intensywny jak ten, ale równie męczący.
- Muszę wracać, bo zauważą, że mnie nie ma – powiedziałem, unormowawszy oddech. Zauważając, jak demon kiwa głową, kontynuowałem. – Codziennie o tej samej porze?
- Chyba, że wcześniej zrezygnujesz, nie obrażę się – Kousuke wzruszył ramionami. Naprawdę fajnie, że tak mnie motywuje.
- Miałbym jeszcze prośbę – zacząłem, podnosząc się z ziemi. – Twój psychopatyczny przyjaciel podczas naszej potyczki zabrał mi broń.
- I jaki mam z tym związek? – uniósł jedną brew, parząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Mógłbyś je dla mnie odzyskać? – poprosiłem, mając nadzieję, że się zgodzi.
Sztylety, które zostały mi odebrane, miały dla mnie dużą wartość sentymentalną i zdecydowanie wolałbym je mieć z powrotem.
- Trzeba było nie być ciamajdą – odpowiedział, patrząc na mnie z politowaniem. – Zobaczę, co da się zrobić.
- Dzięki.
- Niczego ci nie obiecuję, nie wiąż sobie ze mną wielkich nadziei – dodał, zauważając uśmiech na mojej twarzy.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem, ale lepsza taka nadzieja niż żadna. Chłopak złapał mnie za ramię i już po kilku sekundach znalazłem się w swoim pokoju. Norton nie spał, a leżał rozłożony na moim łóżku, tęskno patrząc na drzwi. Kiedy nas zauważył, zerwał się z łóżka i zaczął wesoło merdać ogonem. Chciałem jeszcze spytać się demona i upewnić się, czy jutro zaczynamy o tej samej godzinie, ale chłopaka już nie było. Westchnąłem ciężko i skierowałem się do łazienki. Miałem nadzieję, że nagle mu się nie odwidzi i że jutro nie wstanę tak wcześnie rano na próżno.

<Kou? C:>

585

Od Mikleo CD Soreya

Od początku podejrzewałem, że nic dobrego z tego paktu nie wyniknie, miałem rację. Zło próbuje za wszelką cenę zawładnąć nad jego sercem i ciałem. Właśnie tego najbardziej się bałem, piętno Lailah jest wielkie a bycie pasterzem to nie zabawa, od teraz będzie jeszcze trudniej, jeśli nie będzie w stanie sobie z tym poradzić, stanie się coś naprawdę złego a wtedy nie wiem, co sobie zrobię. Mam świadomość, że sam podjął tę decyzję, nikt go do niej nie zmuszał, a mimo to czuję się z tym bardzo źle, gdybym miał więcej siły nie musiałby podpisać paktu z białowłosą, niestety jestem wciąż za słaby, aby coś z tym zrobić, nieważne jak bardzo się staram, nie jestem w stanie sam pokonać zła panującego na tym świecie. Mimo to chciałbym, aby Sorey był rozsądniejszy, jeśli już doszło do podpisania paktu, powinien przezwyciężyć zło, które próbuje go zniszczyć od środka, tylko w taki sposób stanie się pasterzem mogącym osiągnąć wszytko co tylko chce.
Westchnąłem cicho, zamykając swoje oczy, zastanawiając się przez chwilę, co mógłbym zrobić aby mój przyjaciel spokojnie zasnął, w tej chwili nie miałem żadnego pomysłu. Wiedziałem, że odczuwa strach, w końcu nie na co dzień zabija własną rodzinę we śnie, naprawdę było mi go szkoda, nie chciałem, aby tak cierpiał, a jednocześnie nie mogłem nic więcej zrobić, nawet gdyby bardzo chciał...
Resztę nocy oboje nie przespaliśmy, czuwałem nad nim, a on uparcie twierdził, że nie chce spać, bardzo mnie to martwiło, jednak do niczego nie mogłem go zmusić.
Nad ranem, gdy słońce zaczęło łaskotać nasze twarze promieniami słońca, nie było mowy, aby chociaż spróbować zasnąć.
W międzyczasie przybyła Alisha i Lailah a wraz z nimi śniadanie, nie byłem z tego zadowolony, nie żebym miał coś przeciwko jedzeniu, po prostu same nowe, rzeczy, które zostały przyniesione, zapoczątkowały mój bunt, nie dotknąłem jedzenia ani myślałem, nawet gdy Sorey próbował mnie przekonać, ja uparcie stawiałem na swoim, nie próbując niczego, nie muszę jeść, więc nie jest mi to potrzebne i na tym dziś stanąłem. Mój przyjaciel w końcu się poddał, sam był zmęczony po koszmarze i nieprzespanej nocy więc stał się zdecydowanie spokojniejszy, dając mi święty spokój.

***

Minęło może z pół godziny od śniadania, Alisha wyszła, zabierając ze sobą drugiego Serafina, aby oczyma z nim porozmawiać, aż ciekawy byłem, co mogła chcieć od pani jeziora.
- Mogłeś coś zjeść, to by cię nie zabiło - Usłyszałem głos przyjaciela, podejrzewałem, że w końcu mi to wypomni, przecież nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił.
Wzruszyłem lekko ramionami, nie mówiąc ani słowa wpatrując się w okno, szukając czegoś w oddali.
- Mikleo, dlaczego taki jesteś? - Usłyszałem ponownie jego głos, czując głowę opierającą się na moim ramieniu.
- Jaki jestem? - Zapytałem, patrząc na niego kątem oka, nie rozumiejąc. O co mu chodzi.
- Nie swój, kiedyś nie byłeś tak uparty, a twoje usta śmiały się, gdy byłem, obok co się stało, dlaczego aż tak się zmieniłeś? - Gdy zadawał mi to pytanie, odwrócił mnie w swoją stronę, patrząc w moje oczy, tak jakby z tych zawsze obojętnych tęczówkę chciał coś wyczytać.
Zacisnąłem wargi, spuszczając wzrok, po chwili odsuwając również jego dłonie od mojej twarzy, odchodząc tak, aby znaleźć się, jak najdalej.
- Ja nigdy nie będę już taki jak kiedyś - Odpowiedziałem, a mój ton głosu był naprawdę obojętny, wziąłem z półki grzebień, aby stając przed lustrem przeczesać swój długo i gruby kitek.
Mój przyjaciel tym razem nie chciał odpuścić, chciał wiedzieć, opierając swoje argumenty na tym, że on wszystko mi mówię, zabrał z mojej dłoni grzebień, aby zająć się moimi włosami. Twierdząc, że robi to zdecydowanie lepiej, niż mi nie zostało, musiałem mu w końcu powiedzieć, aby już nigdy więcej nie wymagał zbyt wiele.
- Od dnia, w którym straciłem cię i rodziców stałem się pusty w środku, ci dranie chcieli dopaść każdego Serafina wody, wtedy zostałem ostatni, przeżyłem, chociaż tak naprawdę nie chciałem, widząc martwe ciała moich zastępczych rodziców, obiecałem sobie, że już nigdy nie okaże prawdziwej radości, od tamtego dnia stałem się zimny i nie chce tego zmieniać, tak jest lepiej - Przyznałem, patrząc w lustro, wiszące zaskoczoną minę przyjaciela westchnąłem cicho, odsuwając się od niego tak, aby spojrzeć na jego twarz. - Nie zmienisz tego, zawsze będę czuł winę, gdybym wtedy był silniejszy, nikt by nie ucierpiał, każdego dnia robię wszytko, by stać się jeszcze lepszym, nie mogąc znieść myśli, że mógłbym stracić cię drugi raz - Dodałem, przez cały czas patrząc w jego zielone tęczówki.

<Sorey C:>

719

sobota, 25 kwietnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Uśmiechnąłem się na słowa przyjaciela i przymknąłem oczy. Kiedy już byłem najedzony, poczułem się naprawdę zmęczony i nie miałem już nawet siły, aby oddać zaczepkę.
- Wiem i dlatego się nie martwię – wymamrotałem, cicho wzdychając.
Nim zasnąłem poczułem, jak chłopak delikatnie odgarnia kosmyki z mojego czoła, na co zamruczałem z aprobatą. Jak dla mnie, mógłby się bawić moimi włosami przez cały mój czas spania, to było naprawdę przyjemne.
***
Obudziłem się nagle, przerażony i zdruzgotany. Momentalnie spojrzałem na swoje dłonie by upewnić się, że nie ma na nich żadnej krwi. Byłem oblany cały zimnym potem, serce chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Oddychałem głośno i nierówno, wcale bym się nie zdziwił, gdybym obudził tym Mikleo. Podciągnąłem kolana pod brodę i objąłem je ramionami, próbując chociaż trochę się uspokoić.
Nie usłyszałem, jak mój przyjaciel się budzi. Po prostu nagle poczułem, jak chłopak obejmuje mnie ramieniem, a drugą dłoń położył mi na czole. Pod wypływem jego mocy poczułem, jak powoli się uspokajam chociaż miałem nieodparte wrażenie, że zajmuje mi to znacznie więcej czasu w porównaniu do poprzednich razów. Położyłem głowę na ramieniu przyjaciela, starając się unormować oddech.
- Lepiej? – spytał Mikleo, zaczynając delikatnie gładzić mnie po włosach. Bardzo chciałem mu powiedzieć, że tak, ale nie potrafiłem go okłamać, nie w tej chwili.
- Zabiłem ich – wymamrotałem drżącym głosem. Poczułem, jak mięśnie chłopaka się napinają. – Zabiłem moją rodzinę. I podobało mi się to – dodałem ze wstydem czując, jak łzy zbierają mi się w kącikach oczu.
- To był tylko sen – wyszeptał próbując mnie uspokoić. – Oboje dobrze wiemy, że nikogo byś nie skrzywdził.
- A co, jeżeli to jakiś znak? – spytałem czując, jak ponownie wzrasta we mnie panika. – Jeżeli coś im się stało?
- To sen, koszmar – tłumaczył spokojnie. – Przez kolejny pakt jesteś bardziej narażony na zło, nie możesz się mu poddać.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem, chociaż i tak nie czułem się ani trochę spokojniej. Sen ten był najbardziej realistyczny spośród wszystkich mi pamiętanych, ale to ani trochę mi nie pomagało. Nadal przed oczami miałem rozprute ciało Eve, a kiedy przypominała mi się niewyobrażalna radość, jaką czułem na ten widok, żołądek ściskał mi się nieprzyjemnie.
Odsunąłem się od chłopaka mamrotając cicho, że idę się przebrać. Przez zimny pot koszulka przylepiła się do mojego ciała i czułem się z tego powodu niezbyt przyjemnie. Mikleo nie zatrzymywał mnie, ale ciągle czułem jego zmartwiony wzrok na swojej osobie.
Nie wiem, czy to przez słabe światło świeczki, czy może po prostu ten koszmar tak na mnie wpłynął, ale kiedy spojrzałem na swoje odbicie w lustrze zdałem sobie sprawę, że wyglądałem okropnie. Byłem strasznie blady, a kosmyki przylepiły mi się do czoła.
Jestem naprawdę okropny. I słaby. Obiecałem Mikleo, że będę walczył i zachowuję się jak jakiś tchórz. Powinienem się poprawić i zacząć być silniejszy. Czułem, że te sny będą tylko gorsze, jeżeli nie zacznę z nimi jakoś walczyć. Chłopak się pewnie teraz zadręczał, chociaż nie ma w tym jego winy. Musiałem być silny, chociażby dla niego. Nim wróciłem z powrotem do pokoju, przemyłem twarz wodą z nadzieją, że chociaż w małym stopniu przywróci moja twarz do normalnego wyglądu.
Kiedy wróciłem, Mikleo siedział na łóżku, a od jego osoby wyraźnie biło zmartwienie. Bez słowa podszedłem do łóżka i przytuliłem się do niego. Chłopak odwzajemnił gest, cicho wzdychając.
- Spróbuj się położyć spać, jest środek nocy – polecił mi, na co momentalnie pokręciłem głową. Zabiłem we śnie jednych z najbliższych mi osób, nie chcę skrzywdzić i jego nawet, jeżeli to było tylko i wyłącznie we śnie. – Sorey… - westchnął cicho, praktycznie zmuszając mnie do położenia się.
- Nie chcę iść spać – wymamrotałem, wtulając nos w jego włosy. Bałem się, że nawiedzi mnie kolejny koszmar, mimo bliskości Mikleo, jak to miało miejsce kilkanaście minut temu. Mimowolnie przytuliłem się mocniej do chłopaka, wzdychając cicho. Kolejny koszmar to ostatnie, czego w tej chwili potrzebowałem.

<Mikleo? :3>

622

piątek, 24 kwietnia 2020

Od Mikleo CD Soreya

Milczałem, nie chcąc rozmawiać na ten temat, przeklinając się w duchu, gdybym lepiej ukrywał swoje emocje, na pewno nic by nie zauważył, zawsze muszę sprawiać kłopoty. Od chwili, gdy znów się spotkaliśmy Sorey ma z mojej winy kłopoty, ciągle coś nas atakuje, ciągle wszystko się komplikuje. Zabrałem nas do pani jeziora, aby nam pomogła, wiedziałem, że jest w stanie to zrobić, jednak nie znałem ceny tej pomocy, którą teraz będzie musiał zapłacić mój przyjaciel. Może gdyby nie był taki głupi i nie pakował się w to, nic by się nie stało.. Kogo ja oszukuję, zrzucam winę na niego, chociaż to ja jestem winien, powinienem bardziej myśleć, bo historia znów się powtórzy. Nie mogę go stracić już nigdy więcej.
Westchnąłem cicho, zamykając na chwilę swoje oczy, aby wszystko poukładać sobie w głowie, co w żadnym wypadku nie było takie proste. Wiedziałem, że Sorey mi nie odpuści, będzie chciał wszystko wiedzieć, aby zapewnić mnie, że to nie moja wina, kiedy ja to po prostu czuję. Gdyby nie ja nie leżałby tu nieprzytomny przez trzy dni, moc Lailah jest zdecydowanie silniejsza od mojej, co za tym idzie, powoduje większe obciążenie jego organizmu, który i tak jest już obciążony, przez pakt zemną, po co ja się w ogóle zgadzałem? Gdybym trzymał się swojego zdania, nic by się nie stało, kiedyś naprawdę zakatuje się na śmierć nierozsądnymi decyzjami.
- To, co zrobiłeś, będzie miało swoje konsekwencje - Zacząłem, otwierając oczy, aby skupić się na kołyszących się gałęziach pod wpływem wiatru za oknem. - Nie chciałem, abyś się narażał, zabrałem cię do Lailah w nadziei, że pomoże nam rozwikłać problem tego miejsca, nie przemyślałem tego, co może się stać, a ty jak zawsze chcesz każdemu pomóc i każdego ratować, mogłem o tym pomyśleć, nim się tam zjawiliśmy, ta przemiana kosztowała cię wiele, nawet zbyt wiele mogłeś tego nie przeżyć - Powiedziałem, mówiłem wszystko tak spokojnie i beznamiętnie na mojej twarzy gościł spokój, choć w duchu czułem się okropnie. Obiecałem go chronić, a miast tego pakujemy się nawzajem w coraz t większe kłopoty.
Sorey zrozumiał szybko, co jest nie tak, wystarczyło tak naprawdę wypowiedzieć jedno słowo „Pakt". To właśnie z jego winy czułem się koszmarnie, nie zmusiłem go do niego, lecz mimo wszystko podsunąłem mu wszystko pod nos, aby mógł, zrobić ostatni krok jestem beznadziejny.
- Mikleo - Z jego płuc wydostało się ciche westchnięcie, objął mocniej moje ciało, uśmiechając się delikatnie. Nie widziałem tego, ja po prostu to czułem, nawet gdy stara się być poważny, w żadnym wypadku mu to nie wychodzi. - To nie twoja wina, sam tego chciałem to była tylko i wyłącznie moja decyzja, nie zmieniłbyś jej, nawet gdybyś chciał, obiecałem, że zawsze ci pomogę, obiecałem, że zawsze będziemy walczyć ramie w ramię, teraz gdy stałem się pasterzem, mogę uczynić znacznie więcej. Mikleo mogę, chociaż spróbować ocalić świat i spełnić nasze marzenia, może wspólnymi siłami stworzymy świat, w którym ludzie i serafiny będą znów żyły jak za dawnych lat. - Jego słowa brzmiały tak pięknie, a jednocześnie tak naiwnie, kocham tą jego naiwność, a jednocześnie jej nienawidzę. Wiedząc, jak wiele kłopotów może sprawić naiwność i jego wielkie serce.
Odwróciłem głowę w jego stronę, aby przyjrzeć mu się uważnie, czasem naprawdę przypominał mi głupiutkie dziecko, które widzi świat w różowych kolorach, bawiąc się w bohatera. Tym razem jednak to nie zabawa ludzie będą inaczej go traktować, jedni będą szydzić, inni okażą nienawiść i odrazę, a tylko nieliczni okażą szacunek, oby poradził sobie z tym, jak od teraz będzie postrzegany przez ludzi.
- Sorey, wierzę w każde twoje słowo i marzenie, które chcesz spełnić dla siebie, dla mnie, dla ludzi. Pamiętaj, tylko proszę, że zawsze będziesz człowiekiem, nasza moc nie daje ci nieśmiertelności, chronimy cię, lecz i my mamy swój limit, gdy umrzesz podczas walki, my nie umrzemy wraz z tobą, tak samo jest, gdy serafin umiera, nie łączy nas życie i śmierć łączy nas pakt i moc, którą ci ofiarujemy, pamiętaj o tym, nim kolejny raz zechcesz radować każdego tylko nie siebie - Martwiłem się o niego czy to było czymś dziwnym? Był moim przyjacielem, a jednocześnie jedyną ludzką istotą, która stała się częścią mnie, nigdy nie ukrywałem przednim, jak wiele dla mnie znaczy, podarowałem mu każdy sekret, każdą przysięgę i samotną łzę. Może już nigdy nie będę taki jak kiedyś, może już nigdy nie będę śmiał się radośnie, gdy mój przyjaciel zrobi coś głupiego, jednak zawsze będę przy nim, aby go chronić i dbać o niego. W końcu ten nieporadny głupek nie poradzi sobie bez mojej osoby - Połóż się już - Dodałem, widząc ten nieznikający uśmiech z jego ust, pociągnął mnie z sobą, nie chciałem spać, nie chciałem też się szarpać, mój przyjaciel wciąż był zmęczony, nie wygłupy powinny być nam w głowie, musi odpocząć, to jest najważniejsze.
- Sorey proszę. Weź, sobie do serca to, co ci powiedziałem - Odwróciłem się w jego stronę, nasze oczy mogły się spotkać, wpatrując się w siebie intensywnie. - Jeśli zginiesz, obiecuję, że odnajdę cię nawet w piekle - Dodałem, pstrykając go w nos, uśmiechając się o niego delikatnie, na tyle ile było mnie stać w tej chwili. 
Ja zawsze będę się o niego martwił, bez względu na to, co się wydarzy, mimo to chce być przy nim w chwilach dobrych i tych złych już na zawsze.

<Sorey? C:>

856

Od Soreya CD Mikleo

Powoli uniosłem powieki. Zauważywszy serafina ognia zdałem sobie sprawę, że to wszystko nie było jakimś dziwnym, pokręconym snem. Podniosłem się powoli do siadu, czując, jak coś zsuwa się z mojego czoła – tym czymś okazał się być okład. Czyli musiało być ze mną trochę nieprzyjemnie. Zauważyłem także, że nie byłem ubrany w ten dziwaczny strój. Miałem na sobie zwykłą, czarną koszulkę oraz spodnie.
Kiedy napotkałem zmartwione spojrzenie Mikleo, uśmiechnąłem się do niego ciepło, mimo zmęczenia. Czułem się podobnie jak po pierwszej przemianie z Mikleo, o ile nawet nie gorzej. Poczułem nagle mocne pacnięcie w tył głowy.
- Ej, a to za co? – spytałem przyjaciela, masując lekko tył głowy.
- Może to pomoże na twoją głupotę – burknął, krzyżując ręce. Chłopak siedział na brzegu łóżka, podczas kiedy Lailah stała nieopodal posłania i patrzyła na mnie niepewnie.
- Jak się czujesz? – usłyszałem ciepły głos białowłosej.
- Chyba jestem trochę zmęczony i głodny – powiedziałem ostrożnie. – Jak długo byłem nieprzytomny?
- Przez trzy dni leżałeś z wysoką gorączką i gdyby nie Alisha, nie przeżyłbyś – odpowiedział mój przyjaciel. Brzmiał na naprawdę zmartwionego i miałem nieprzyjemne wrażenie, że za coś się obwiniał. Muszę z nim koniecznie porozmawiać, ale bez obecności Lailah.
- Wow – byłem zdumiony. Za pierwszym razem byłem nieprzytomny przez kilka godzin, co wydało się bardzo krótkim czasem w porównaniu do tych trzech dni.
Już chciałem wygrzebać się spod ciepłej kołdry, ale powstrzymał mnie przed tym Mikleo lekkim pacnięciem w czoło. Napuszyłem policzki niczym małe dziecko i pokazałem mu język. Chyba ja sam doskonale wiedziałem, jak się czuję i czy mam siłę wstać. Spałem przez trzy dni i to mi w zupełności wystarczało. Nie mogę wiecznie leżeć, poza tym chciałem coś zjeść, byłem naprawdę głodny.
Drzwi nagle otworzyły się i do środka weszła Alisha. Widząc, że już wstałem, rozpromieniła się. Przysiadła na łóżku i spytała się, jak się czuję. Wzdychając cicho odpowiedziałem jej to samo, co wcześniej i dodając przy tym, że jestem trochę głodny. Dziewczyna poprosiła służbę o przyniesienie posiłku tutaj, za co byłem jej bardzo wdzięczny.
- Obawiam się, że jeden ze służących rozpowiedział wieść, że jesteś pasterzem – powiedziała ostrożnie, podczas kiedy ja napychałem policzki jedzeniem. – Będziesz teraz trochę rozpoznawalny.
- To źle? – spytałem, kiedy w końcu przełknąłem jedzenie.
- Uprzedzam cię, że możesz spodziewać się szeptów, kiedy opuścisz pokój. Prosiłabym również, abyś nie poruszał się sam po zamku ze względów bezpieczeństwa – z tonu jej głosu mogłem wywnioskować, że i ona się o mnie martwiła.
- Nie jest sam – na dźwięk głosu Mikleo moje usta wyniosły się w uśmiechu.
- Racja – uśmiechnęła się delikatnie, ale zaraz przybrała poważną minę. – Co się stało? Byłeś długo nieprzytomny.
Wziąłem głęboki wdech i zacząłem mówić jej wszystko, co wiem. Mikleo znów się nie odzywał, a ja znów odnosiłem wrażenie, że się czymś zadręczał. Ku mojej uldze, czasem wtrącała się Lailah, uzupełniając moje wypowiedzi i poszerzając moją wiedzę. Wytłumaczyła także dziewczynie, na czym polegał pakt pomiędzy człowiekiem i Serafinem i że właśnie taki zawarliśmy. Nadal trzymałem w tajemnicy pakt z Mikleo, ale zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym, czy nie powiedzieć o tym blondynce.
- Więc naprawdę jesteś pasterzem – podsumowała blondynka, delikatnie się uśmiechając. Musiała zauważyć moje zmęczenie, bo podniosła się z łóżka, jakby z zamiarem wyjścia stąd. – Nadal jesteś słaby i musisz wypocząć. Lailah, czy uczynisz mi ten zaszczyt i pójdziesz ze mną? Znajdę ci pokój, w którym mogłabyś wypocząć.
- Muszę zostać przy Soreyu… - zaczęła niepewnie, ale szybko jej przerwałem.
- Możesz iść, Alisha ma rację – posłałem jej ciepły uśmiech.
Dziewczyny wkrótce wyszły, zostawiając mnie sam na sam z Mikleo. Chłopak widocznie unikał mojego wzroku.
- Co się stało? – spytałem chłopaka, a kiedy ten wzruszył ramionami i mruknął, że „nic takiego”, przysunąłem się bliżej niego i przytuliłem go od tyłu. – Widzę, że się o coś obwiniasz, ale nie wiem, o co – wymruczałem, kładąc mu podbródek na ramieniu.

<Mikleo? c:>

614

Od Mikleo CD Soreya

Spokojnie szliśmy za dziewczyną, choć tylko ja wiedziałem, po co chcę akurat tam zajrzeć, miałem pewne przeczucie, jeśli historia, o której mówi Alisha, nawiązuje do pani ognia, możemy zdziałać naprawdę wiele. Co prawda, jeśli Sorey zechce posiąść jej miecz, by ratować świat przed złem, podpisze z nią pakt, a wtedy nie będzie już odwrotu. Brzemię, które będzie nosił stanie się znacznie cięższe, i trudniejsze niż sobie może wyobrazić. Za cenę życia będzie musiał walczyć ze złem oby jego serce i ciało poradziło sobie z tym brzemieniem. Nie każdy stać może się pasterzem ratując ten świat przed złem, które jest w sercach każdego człowieka.
Zatrzymaliśmy się przed wielkim kościołem, już stąd wyczuwałem energie duchową Lailah, bez słowa otworzyłem drzwi, wchodząc do środka, dziewczyna, a raczej kobieta leżała spokojnie na ziemi wyglądała jak gdyby spała, czekając na uwolnienie miecza.
- Mikleo - Usłyszałem zaskoczony głos przyjaciela. - To ona jest panią jeziora z tej legendy? - Przez chwilę nie dowierzał, jednocześnie zaczynając rozumieć, dlaczego chciałem tu przyjść. Chłopak, widząc, moje twierdzące kiwniecie głową, musiał w to uwierzyć, Alisha która stała obok również była zaskoczona, wreszcie mogła zobaczyć, kto pilnował miecza przez ten cały czas. - Więc to dzięki niej można stać się pasterzem? - W głosie przyjaciela wciąż słyszałem zaskoczenie, cóż to może brzmieć dziwnie, ale tak, miecz pozwala stać się pasterzem i tylko ktoś godny może go wyjąć, legenda zawsze mówiła prawdę, nikt jednak nie miał pojęcia, kto pilnuje tego artefaktu.
- Tak, tylko ktoś godny o czystym sercu może posiąść miecz i stać się pasterzem - Wyjaśniłem tej dwójce, chcąc podejść do białowłosej pani. - Lailah - Wypowiedziałem jej imię, podchodząc powoli do kobiety, która otworzyła ostrożnie swoje zielone oczy, a na jej ustach zagościł łagodny uśmiech, trochę minęło od naszego ostatniego spotkania, a ona nic się nie zmieniła, piękna jak zawsze.
- Mikleo - Wypowiedziała moje imię, podnosząc się do siadu, gdy ja zrobiłem to samo, siadając na nogach. Kobieta zadała mi kilka pytań, na które musiałem przymusowo odpowiedzieć, dopiero po dłuższych chwilach zwracając uwagę na moich towarzyszy. - Kim są ci ludzie? - Nie była zaskoczona, wielu ludzi zapewne pojawia się w tym miejscu, aby spróbować wydostać miecz, tym razem to ja chciałem tu przybyć, aby spotkać Lailah, a jednocześnie dowiedzieć się co można by zrobić, aby uwolnić świat od zła. Białowłosa była najstarsza z naszej czwórki, mam tu na myśli, mnie, Edne i tego głupka Zaveida, więc kto jak nie ona mogła nam powiedzieć co robić dalej.
Wyjaśniłem pani jeziora, kim byli i czego chcemy się dowiedzieć, serafin ognia patrzył na nas przez dłuższą chwilę w milczeniu, w końcu wyjaśniając, że nie może nic zrobić, dopóki jej miecz znajduje się w kamieniu, zrozumiałem doskonale, co chce mi przekazać, Sorey i Alisha nie byli też głupi widać, że szybko doszli do tego, co ma na myśli kobiet. Chłopa nawet chciał wyciągnąć miecz, aby ponieść ten ciężar, chcąc za wszelką cenę chronić ludzi od zła. Coś jednak poszło nie tak, nie zdążył nawet dotknąć miecza a wokół nastała ciemność, zło przedostało się do kościoła, przybierając smoczy wygląd, nie mogło jednak zbliżyć się do miecza, który w tej chwili chronił naszą czwórkę przed złem, ono jednak stawało się coraz silniejsze, chcąc zniszczyć to święte miejsce.
- Zaczekaj - Do moich uszu dobiegł głos dziewczyny, odwróciłem głowę w jej stronę, widząc przyjaciela, który podjął już decyzję teraz już nikt ani nic nie zmieni tego. - Zapewne będzie mógł dobyć miecza, a moje przeznaczenie stanie się twoim przeznaczeniem jednak pozwól, że zadam ci pytanie. Dlaczego chcesz zostać pasterzem - Pani jeziora chciała, poznać odpowiedz, nim miecz zostanie wyjęty, miało to dla niej wielkie znaczenie, a ja doskonale wiedziałem dlaczego. Człowiek, który chce wsiąść na swoje barki ciężar serafina, musi być pewny swojej decyzji, gdy ją podejmie, nie ma już odwrotu, co prawda może zrezygnować, o ile da radę dłużej pożyć, to dlatego tak bardzo wstrzymywałem się od paktu z nim, nie chcąc, aby nosił mój ciężar, tym razem jednak sam rzuciłem go w objęcia pani, która może nam pomóc, jeśli tylko miecz pozwoli mu się wydobyć.
Odpowiedz mojego przyjaciela, lekko mnie zaskoczyła. Wiedziałem, że za wszelką cenę chce nam pomóc, przysięgając na własne życie, jednakże aż dziwnie to przyznać pierwszy raz słyszałem go składającego zdania bez ekscytacji czy radości. Wiem, że dana chwila na to nie pozwalała, jednakże Sorey był dość specyficzny, każdego zaskoczy. Poważnie mówił o tym, dlaczego chce zostać pasterzem, a z jego ust nie wypłynęło ani jedno kłamstwo. Dotknął miecza, który zalśnił. Oboje zamienili jeszcze kilka zdań, których już nie słyszałem, skupiając się na Helionie, który za wszelką cenę starał się do nas przedostać.
Lailah podarowała mu swoją moc, zawierając pakt z chłopakiem, od teraz jego brzemię stanie się zdecydowanie cięższe oby dał sobie radę.
Przemieniony chłopak z łatwością pokonał potwora, po którym zostało tylko wspomnienie, mrok zniknął, a budynek wrócił do swojego poprzedniego wyglądu, tak jakby w żadnym wypadku nic się tu nie wydarzyło.
Mój przyjaciel upadł na ziemię, tracąc kontakt z rzeczywistością, przy naszej przemianie było podobnie, wciąż musi stać się jeszcze silniejszy, aby dać sobie radę, z każdą następną przemianą nie chcemy go skrzywdzić tylko dlatego, że nasza moc niesie takie, a nie inne konsekwencje za sobą.
Przez tę całą sytuację zapominałem o Alishy która stała zaskoczona wpatrując się w całą tę sytuację, przypomniałem sobie o niej, gdy spróbowała dowiedzieć się czegoś dowidzieć.
- Sorey wszystko ci wyjaśni, teraz trzeba zabrać go stąd - Nie chciałem jej mówić, a nawet nie mogłem, nie w moim interesie to było. Teraz najważniejsze było, aby się obudził, gdy wystarczająco odpocznie. Alisha jako księżniczka była w stanie szybko sprowadzić powóz zabierający Soreya do zamku, tam zajęła się nim osobiście, robiąc mu zimne okłady, kontrolując jego stan zdrowia, cierpliwie czekając, aby zamęczać go pytaniami. Cóż sam chciał się z nią trzymać, niech teraz weźmie za to odpowiedzialność, ja ostrzegałem, a on nie słuchał nic nowego.

<Sorey? C:>

954