Wziąłem głęboki wdech, ciesząc się rześkim, wiosennym powietrzem. Pogoda była przyjemna i wiał lekki, ciepły wiatr. Peleryna, którą wziąłem na wszelki wypadek, aktualnie spoczywała na łęku siodła – było mi w niej za gorąco. Norton wesoło dreptał przed moim wierzchowcem jedynie czasem przystając, by obsikać jakiś kamień czy drzewo.
Po miesiącach spędzonych praktycznie w domu taka przejażdżka była dla mnie błogosławieństwem. Może oficjalnie przeprowadzałem zwiad, ale nie spodziewałem się znaleźć niczego konkretnego – nawet sam mój dowódca twierdził, że ten wygnaniec powstał jedynie przez wyobraźnię wieśniaków, bo gdyby faktycznie coś tam było, dawno by to znaleźli. Wysłano mnie tutaj, bym się trochę rozruszać oraz by uspokoić mieszkańców. A jeżeli uda mi się coś znaleźć, to dobrze.
Nagle, spośród śpiewu ptaków wychwyciłem czyjeś głosy. Zatrzymałem konia, zaczynając nasłuchiwać uważniej. Norton również coś zauważył, bo pobiegł w kierunku tych głosów. Nie zwrócił nawet uwagi na moje ciche nawoływania. Przekląłem cicho pod nosem, zsiadłem z gniadej klaczy i przywiązałem ją do drzewa. Uspokoiłem konia, lekko głaszcząc go po chrapach, i ruszyłem cicho w kierunku, w którym pobiegł Norton.
Zauważyłem, że rozmowa ustała. Nie wiedziałem czy to był dobry znak, czy też wręcz przeciwnie. W pewnym momencie zauważyłem, że ktoś podąża tuż. Zacisnąłem mocniej palce na rękojeści sztyletów, po czym gwałtownie się odwróciłem z zamiarem zaatakowania – gdyby to był ktoś przyjazny, nie skradałby się do mnie.
Mój atak został zablokowany. Moim potencjalnym wrogiem okazał się być młody mężczyzna wyszczerzony w niepokojącym uśmiechu. Jego oczy mały nieprzyjemnie czerwony odcień, na co przekląłem w duchu. Wieśniacy mieli rację, grasował tu wygnaniec – i to sam demon. Naprawdę mam szczęście do spotykania przedstawicieli tej rasy.
- Hej, jesteś całkiem słodki – usłyszałem, a kąciki jego ust uniosły się w jeszcze większym uśmiechu.
Mimo moich najlepszych starań walka zakończyła się nie dość, że szybko, to jeszcze moją porażką. Przynajmniej udało mi się go zranić, pomyślałem z goryczą, kiedy przyciskał moją twarz do drzewa. Przez to, że trzymał mnie za wykręconą rękę, byłem praktycznie unieruchomiony. Demon wolną dłonią wytarł krew cieknącą mu z rozwalonej wargi.
- To sobie zachowam – powiedział wesoło, zabierając z ziemi moją broń.
Oderwał mnie od drzewa i zaczął prowadzić w kierunku, do którego wcześniej zmierzałem. Na pewno chciał mnie przedstawić swojemu towarzyszowi, z którym rozmawiał.
- Słuchaj, polecono mi cię nie zranić, ale sam sobie robisz krzywdę, wiercąc się tak – powiedział karcącym tonem na moje próby wydostania się z jego chwytu. Burknąłem pod nosem nieprzyjemną obelgę w jego stronę, ale potulnie przestałem się wyrwać. – Proszę, potrafisz być posłusznym chłopczykiem.
Nie odpowiedziałem na jego zaczepkę, co chyba lekko zawiodło demona. Zacząłem gorączkowo myśleć, jak mógłbym wydostać się z tej chorej sytuacji. Czemu musiałem mieć takie szczęście do demonów? Ledwo wyszedłem na wolność, a już zostałem złapany. Takie szczęście mam tylko ja.
- Zobacz, Kou, przyprowadziłem ci bardzo uroczy okaz! – krzyknął demon, popychając mnie mocno do przodu. Jakimś cudem udało mi się zachować równowagę.
Nie byłem pewny, co mnie zdziwiło bardziej – znudzony Kousuke spokojnie siedzący sobie na pniu powalonego drzewa, czy też Norton z łbem na jego kolanach i merdający ogonem. Domyślałem się, że mój psi towarzysz przekonał się do ciemnowłosego już wcześniej, ale nie sądziłem, że polubił go tak bardzo.
- Ładny piesek – wiecznie uśmiechnięty demon przysiadł na powalonym drzewie, cicho gwiżdżąc do Nortona. Efektem tego było jedynie zirytowanie zwierzęcia, które zaczął na niego szczekać. – Nie sądziłem, że zwierzaki cię lubią – zwrócił się do ciemnowłosego.
Kousuke z kolei nie wydawał się być zaskoczony moim widokiem. Kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu przez co pomyślałem sobie, że może nawet ucieszył się na mój widok. Zacmokałem cicho, na co pies zareagował natychmiast i już po chwili znalazł się przy moich nogach. Wątpiłem, by Kousuke zrobił mu jakąś krzywdę, w końcu opiekował się nim podczas mojego pobytu w szpitalu, ale wolałem trzymać go z dala od szczeżui. Przez ten uśmiech wydawał się naprawdę niepokojący.
- Co ty tu robisz? – spytałem, Kousuke, rzucając podejrzliwe spojrzenie jego towarzyszowi, który nadal miał moją broń. Zdecydowanie wolałbym ją odzyskać.
Obecność Kousuke nieco mnie uspokajała i dawała nadzieję na to, że uda mi się wyjść z tej sytuacji cało. Musiałem także przyznać, że sam cieszyłem się trochę na jego widok, do czego na głos się mu nie przyznam. Po krótkiej chwili dotarło do mnie, że nie muszę się mu tego mówić – pewnie i tak to wyczyta z moich myśli.
- O, to wy się znacie? – uśmiech zniknął z twarzy osobnika o nieznanym mi imieniu, a pojawił się wyraz wielkiego zdumienia.
<Kousuke? c:>
727
727
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz