Przyglądałem się temu widokowi z lekko uchylonymi ustami. Spodziewałem się czegoś niesamowitego, czegoś zapierającego dech w piersiach. Ciemność wywoływała u mnie uczucie niepokoju i przygnębienia, całkowicie odciągnęła moją uwagę od smoka.
- Ludzie… nie mogą tego zobaczyć, prawda? – spytałem cicho, wpatrując się w ciemność.
- Tak, a przynajmniej większość z nich – odpowiedział. Kątem oka zauważyłem, że nie spuszczał ze mnie wzroku. – Miałem przeczucie, że będziesz w stanie ją zobaczyć.
- Jest przytłaczająca – mruknąłem, a uśmiech całkiem zszedł mi z twarzy. Skoro to był świat, który znał wcale nie dziwiłem mu się, że przez większość czasu był taki ponury i małomówny.
Ze stanu odrętwienia wyrwał mnie smok. Gad przeleciał tuż przed nami, powodując że cofnąłem się o krok. Widziałem go może przez krótką chwilę, ale już zdołał mnie zachwycić. Zdołałem wychwycić zielono złote łuski, potężne skrzydła i... czy tam był kolejny Serafin, o którym wspominał Mikleo? Uśmiech, choć na krótką chwilę, pojawił się na mojej twarzy.
- Walczycie z nią? Z tą ciemnością? – pytałem dalej, tym razem odwracając wzrok od ponurego obrazu i skupiłem się na swoim przyjacielu.
– Do tego zostaliśmy stworzeni – odparł zdawkowo.
- Pomogę ci. Na tyle, na ile jest to możliwe. Nie zostawię cię z tym samego – mój głos brzmiał pewnie i zdecydowanie.
- Przestań mydlić mu oczy – usłyszałem już wcześniej poznany głos Edny i nim się zorientowałem, gdzie ona tak właściwie jest, poczułem mocne uderzenie w głowę. Widziałem, jak wcześniej okłada Mikleo swoją parasolką i odebrałem to za zabawne, ale czemu teraz wyżywa się za mnie? To bolało bardziej niż przypuszczałem. – Ludzie są zaskakująco dobrzy w składaniu pustych obietnic.
Głos dziewczyny zdawał się być ociekający jadem. Już wcześniej zauważyłem, że nie jest nastawiona do mnie bardzo przyjaźnie, ale nie spodziewałem się, że aż tak. Nawet Mikleo nie miał takiego stosunku do innych ludzi. A może mój przyjaciel nauczył się ukrywać swoją nienawiść tak, bym jej nie zauważał? To też jest jakaś możliwość.
- Niektórzy ludzie faktycznie składają obietnice, których nie mogą spełnić – zgodziłem się ostrożnie z obawą obserwując jej parasolkę. Wolałem być bity przez nią jak najmniej. – Osobiście staram się unikać takich obietnic. Możesz być pewna, że mówię szczerze i nie zostawię Mikleo – uśmiechnąłem się szczerze mając nadzieję, że chociaż trochę przekonałem blondynkę.
Dziewczyna zmrużyła niebezpiecznie oczy i fuknęła niczym mała, rozjuszona kotka. Tylko małe, rozjuszone kotki były urocze i zdecydowanie nie niebezpieczne, w przeciwieństwie.
- Akurat. W końcu odejdziesz, zaczniesz żyć własnym życiem i zapomnisz. Przestaniemy być dla ciebie widoczni. Tak się dzieje z każdym człowiekiem – odwróciła ode mnie swój wzrok. – Zaveid wreszcie wrócił – dodała, po chwili schodząc do wcześniej poznanego towarzysza.
Jej słowa podziałały na mnie jak zimny prysznic. Przypomniała mi się rozmowa z Mikleo w nocy, kiedy to obudziłem się zlany zimnym potem. Jeżeli będę poddawał się bólowi, przestanę wierzyć w dobro, a on stanie się dla mnie niewidoczny. Nie chciałem dopuścić do czegoś takiego.
Staliśmy jeszcze przez chwilę w milczeniu. Postanowiłem postawić przed sobą nowy cel — przekonanie do siebie Edny. I ewentualnie drugiego Serafina, jeśli też będzie czuł do mnie niewytłumaczalną urazę. To będzie ciężkie, ale jestem pewien, że mi się uda.
- Mogę ci coś powiedzieć? – powiedziałem konspiracyjnym szeptem, a nie słysząc sprzeciwu ze strony przyjaciela, kontynuowałem. – Twoja przyjaciółka jest straszna. A to wszystko przez tę parasolkę.
- Mnie to mówisz – westchnął cicho. Wydawał się niezbyt zadowolony z życia.
- Masz okropny gust, jeżeli chodzi o wybieranie sobie przyjaciół – kontynuowałem już przesadnie dramatycznym tonem. Tak się spodziewałem, oberwałem mocno w tył głowy. – No co?
- Ty jesteś moim przyjacielem – powiedział takim tonem, jakby mówił do małego dziecka. W sumie, ludzie często uważają mnie za duże dziecko. Niezbyt rozumiałem, dlaczego. Przez to, że byłem prawie zawsze radosny? Przecież to dobrze, że cieszę się błahymi rzeczami. Po prostu do szczęścia nie było mi potrzebnych wiele rzeczy, w przeciwieństwie do większości ludzi.
- Mówię, że masz okropny gust – powtórzyłem, tym razem zręcznie unikając ciosu z jego strony. – I z tą pomocą z ciemnością, mówiłem poważnie, wiesz o tym? Nie spławisz mnie łatwo – dodałem z ciepłym uśmiechem na ustach. Chciałem, żeby Mikleo był pewien, że mówię całkowicie poważnie.
<Mikleo? :3>
659
659
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz