piątek, 10 kwietnia 2020

Od Keyi - Misja 6

Przetarłam czoło chusteczką, czyszcząc się tym samym z kilku kropelek potu. Wiatr, który nawiedzał nas ostatnimi czasy całkowicie ustał. Ptaszki w końcu mogły odetchnąć i śpiewały pełną piersią, co niezwykle mnie cieszyło. Wciągnęłam świeże powietrze, oglądając się dokoła i podziwiając budzące się do życia istoty. Sam fakt jak szybko natura potrafiła się odrodzić po zimowym śnie, był zachwycający.
Podróżowałam właśnie na karym wałachu, zmierzając do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów wioski. Panowała tam epidemia grypy i potrzebni byli ochotnicy do pomocy, a jako, że nie miałam teraz nic ciekawszego do roboty – zgłosiłam się. Miałam przy sobie ukochaną broń i spory zapas ziół. Choć nie wiedziałam, co mnie zastanie, liczyłam na ciekawe znajomości.
Odkąd zmieniła tryb życia, wszystko wydawało się inne. Nieco zbyt zwyczajne i nawet nudne, ale jednocześnie cudownie proste. Obserwowałam ludzi, próbując w pełni zrozumieć zwyczaje i myślenie poszczególnych jednostek. Zastanawiało mnie, co siedzi im w głowach. Drugą sprawą byli wygnańcy i ich skryte zamiary. Wyczuwałam w powietrzu nutkę grozy i tajemnicy. Być może za niedługo wybuchnie między nami wojna? Nie wiedziałam, co bym miała wtedy zrobić, czyją stronę przyjąć. A może pozostać neutralną i jedynie oglądać krwawy bój.
Tak naprawdę nie posiadałam czegoś, co uparcie chciałam bronić. Jedynie Czarnuszka, ukochanego kocura. Ale czy mogłabym pozostać obojętna na to cierpienie? Dalej nie rozumiem motywów wygnańców, ale tym razem trochę bardziej potrafiłam spojrzeć na sprawę z ich punktu widzenia.
Z zamyślenia wyrwało mnie niespokojne rżenie Karego. Jego stęp stał się nerwowy i znacznie szybszy.
- Hoho – pogłaskałam uspokajająco jego muskularną szyję. – Wszystko jest dobrze, jeszcze tylko chwila.
Moje ciało ogarniał teraz nieznany dotąd spokój i gotowość na to, co przyniesie los. Wałach musiał odebrać moją energię, ponieważ na nowo zwolnił, rozluźniając grzbiet i wygodnie wyciągając nos do przodu. Pozwalając sobie na więcej swobody, wypuściłam nogi ze strzemion i spojrzałam w niebo, podziwiając różnorodność chmur. Słońce rozpoczęło sen, chowając się za wzgórzem przed nami.
Kilkanaście minut później dotarliśmy do pierwszego punktu wypoczynkowego na mojej mapie. Była to średniej wielkości gospoda, której ściany zaczęły pękać, a farba odchodzić na boki. Stajnia również ni wyglądała najlepiej, ale za taką cenę nie mogłam narzekać.
Podjechawszy bliżej, zsiadłam z wierzchowca i przywiązałam tymczasowo do dębowej belki na zewnątrz. Czarne ślepia wyrażały zmęczenie, ale nie niechęć. Podałam koniowi do pyska marchewkę, dziękując wcześniej za spędzony dzień. Po tym ruszyłam do środka budynku, gdzie na samym wejściu powitał mnie odór alkoholu wymieszanego z brudem. W głębi przy ścianie znajdowała się lada, a za nią stary mężczyzna z niesamowicie wielkim grymasem na twarzy. Ostrożnie podeszłam bliżej, badając jednocześnie teren. W środku było jeszcze dwóch pijaków, zbyt zajętych sobą żeby przeszkadzać.
- Dzień dobry. – Gospodarz nawet nie raczył mnie wzrokiem. – Są wolne pokoje?
Podniosłam głos, a dopiero wtedy mężczyzna łaskawie na mnie spojrzał. Przytaknął skinieniem i podał cenę. Następnie dobiliśmy targu, a ja wróciłam do Karego.
Kiedy upewniłam się, że zrobiłam wszystko, a zwierzę jest bezpieczne ruszyłam do wynajętego pokoju. Musiałam przejść przez korytarz i wejść na niebezpiecznie trzeszczące schody. W środku panował ten sam odór, co wcześniej, a kiedy wkroczyłam do swojego pomieszczenia niemal mnie zemdliło. Natychmiast otworzyłam okno, wpuszczając zimne, lecz niezwykle rześkie powietrze.
Niestety meble również pozostawiały wiele do życzenia. Szafa nie posiadała drzwi, a łóżko obok niemal się rozlatywało. Kiedy spojrzałam na podłogę zobaczyłam przesiąkniętą, krwistą plamę. Kucnęłam i dotknęłam znaleziska, ale nie potrafiłam odczytać jak długo to już tutaj jest. Nieco mnie to zaniepokoiło, więc na wszelki wypadek schowałam katanę w luce między materacem, a stelażem łóżka. Potem wykonałam podstawowe czynności, choć umycie się w syfiastej łazience wcale nie było takie proste.
Po niezbyt udanym prysznicu mogłam się w końcu położyć. Zostawiłam zaświeconą lampę, nie ufając otoczeniu. Starałam się nic nie mówić i nie zdradzać czegoś, co ktoś mógłby wykorzystać. Kładąc się na łóżku, skierowałam głowę na sufit i odkryłam następne przerażające zjawisko.
Cała góra była dosłownie zniszczona, ale w oryginalny sposób. Mój wzrok uchwycił głębokie, nierówne wyżłobienia. Wyglądało to jak „pozostałości” po pazurach, jednak bardzo wielkich.
Wątpiłam, że weszło tu jakieś zwierzę. To musiał być wygnaniec. Opanowało mnie znane przerażenie wymieszane z podnieceniem. Jaka tajemnica się z tym wiąże? Co tu się wydarzyło?
Zdawałam sobie sprawę, że się tego nie dowiem, ale również, że nie jestem bezpieczna.  Z głębokim westchnięciem zamknęłam powieki, zaciskając dłoń na rękojeści katany.
- Z pewnością dzisiaj nie zasnę… - szepnęłam do siebie. Musiałam zachować pełną czujność, co oznacza ciężki poranek i kolejny dzień.
Wszędzie oczy. Każda para obserwuje moje ruchy. Niemal czułam nienawiść w nich zamkniętą. Słyszę potworny ryk, a następnie przeszywa mnie ból. Nie czuję kończyn. Mam wrażenie, że unoszę się i nie posiadam zmaterializowanego ciała. Powietrze staje się ciężkie i gęste, nie da się oddychać.
Znika oskarżający wzrok, ale pojawia się dziwny kształt. Coś ciągnie mnie ku niemu, a ja próbuję się szarpać, lecz nie mogąc się poruszyć. Nagle pojawia się światło, a na mnie wylewa się lepka krew. Śmiech odbija się w mojej głowie wymieszany z dziecięcym krzykiem. Ktoś o coś prosi. Nie mogę tego usłyszeć, ale o tym wiem. Płacz, śmiech i łzy. Potem tylko krew i śmierć. Mięso, metal, pazury, czerń. I ten potworny śmiech, który niemal graniczy z błagalnym płaczem.
Otworzyłam oczy, ciężko łapiąc powietrze. Natychmiast wstałam, chwytając w obie dłonie katanę. Nawet po kilku sekundach wciąż nie mogłam oddychać. Oczy próbowały zawiesić na czymś wzrok, ale za cholerę nie mogły. Ciało zaczęło drgać, a ja czułam zimny pot, który mnie oblał.
Przeklęłam pod nosem, powoli dochodząc do siebie. Wirowanie w głowie sprawiało psychiczny ból, a ja nie mogłam się opanować. Dopiero po kilku minutach udało mi się wyrównać oddech i odzyskać pełną władzę nad ciałem. Cała ta sytuacja była nienaturalna i pierwszy raz spotkało mnie coś takiego.
 Do pełni sprawności wróciłam dopiero po około godzinie. Słońce dopiero wychodziło zza wzgórza i panował jeszcze półmrok. Zdecydowałam jednak wyruszyć, gdyż nie czułam się w tym miejscu bezpiecznie.
Nie czekając zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam po konia. Kiedy weszłam do stajni, zauważyłam, że Kary również jest dziwnie niespokojny. Grzebał nerwowo kopytami, spinając niemal wszystkie mięsnie. Podeszłam do niego spokojnie i ostrożnie, jednak początkowo próbował mnie zaatakować.
- No już. Wszystko jest dobrze. – cichym, ale pewnym głosem rozpoczęłam monolog w jego stronę.
Zadziałało, bo już za chwilę koń był gotowy do współpracy. Miałam jednak wciąż na uwadze, że coś jest mocno nie tak. Zwierzęta potrafią wyczuć więcej od ludzi, a do tego ten koszmar.
Ruszyłam w dalszą drogę, rozmyślając niemal ciągle o tym, co się stało. Szukałam powiązań i może jakiegoś przekazu. Potem stwierdziłam, że nie ma to większego sensu i odrzuciłam na skrawek pamięci. Jechaliśmy cały dzień, robiąc kilka dłuższych przerw. Nie czułam presji czasu, a chciałam jak najmocniej wykorzystać możliwość pobycia z koniem w terenie. Zdecydowałam też, że będziemy podróżować w nocy, na tyle ile się nam to uda. Była teraz pełnia, więc nie obawiałam się ciemności.
Ewentualnie prześpimy się na łonie natury, co nie jest takim złym pomysłem.
Spojrzałam ostatni raz na mapę, zapamiętując wyznaczoną trasę. Właśnie wjechaliśmy w olbrzymi i stary las. Otaczające mnie drzewa mierzyły przynajmniej czterdzieści metrów, a tych małych nie było zbyt wiele. Nie było jeszcze liści, więc tylko nieznacznie zakryły blask księżyca.
Kary nastroszył uszy, a jego grzbiet się spiął. Mocniej zacisnęłam wodze, popędzając konia do kłusu. Odnosiłam wrażenie bycia obserwowaną. Każdy szmer motał mi w głowie, a serce zbyt głośno biło.
Naraz rozległ się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach krzyk. Zwróciłam konia w tę stronę bez uprzedniego zastanowienie, mocniej ściskając go łydkami. Na szczęście szpary między drzewami pozwalały na swobodne przemieszczanie. Niestety już po chwili straciłam orientację, a pisk dochodził, co chwilę z innej strony. Musiałam się zatrzymać i nasłuchiwać ponownie, aby wybrać kierunek.
Znienacka Kary stanął dęba, potwornie wystraszony. Jego ryk rozległ się po moim ciele, a mocne wyrzucenie z siodła skutkowało upadkiem. Nie zdążyłam wstać, a koń uciekł spłoszony. Wtedy właśnie zobaczyłam, co spowodowało u niego taką panikę.
Przede mną pojawiło się monstrum, jakiego jeszcze nie spotkałam. Wielki wilk zwany wilkołakiem. Mierzył ze trzy metry wysokości, a ciało pokrywały wyłącznie mięśnie. Szalony, krwawy wzrok tylko na chwilę zatrzymał się na mnie. Jego pazury wbite były w ciało człowieka, a dokładniej kobiety. Była przy nim drobna, a jej rozpacz dudniła w uszach. Leżałam jedynie kilka metrów dalej i nie potrafiłam się poruszyć.
Doznałam szoku, kiedy dziewczyna wstała na połamanej nodze i rzuciła się w moją stronę. Na jej wątłych ramionach leżało małe dziecko, niemal niemowlę. Płacz dziecka wymieszał się z błaganiami kobiety, niestety po chwili upadła. Próbowała chronić własne potomstwo w piersi, jednak potwór był silniejszy. Jego łapa za jednym zamachem odrzuciła tę dwójkę, dociskając następnie do pnia olbrzymiego drzewa. Jego wielkie kły i obrzydliwa ślina zbliżała się do głowy kobiety.
Ocknąwszy się, złapałam za katanę na plecach i jak najszybciej ruszyłam w ich stronę. Niestety nie zdążyłam, bo wilkołak zdołał oderwać głowę dziewczyny. Odrzucił ją na bok, niedaleko mnie. Wybałuszone oczy obrzuciły mnie oskarżającym wzrokiem. Zacisnęłam zęby, próbując ratować niemowlę, które w tym momencie wypadło z ciała niewiasty.
Musiałam się jednak zatrzymać, bo zwierzę zatopiło w dziecku kły. Płacz ustał, a słychać było jedynie rozszarpywane ciało. Wszędzie walały się resztki skóry, kości i mięśni. To była istna masakra.
- Pojebany potwór… - szepnęłam, mocniej zaciskając dłoń na rękojeści.
Zwróciłam tym samym na siebie uwagę monstrum, a po chwili widziałam tylko jak się na mnie rzuca. Zwinnie odskoczyłam na bok, próbując sięgnąć cielska kataną. Ostrze chybiło, a wilkołak okazał się zwinniejszy niż początkowo mi się wydawało. Przeturlałam się przez zatęchłe liście, następnie przyjmując pozycję walki. Napierałam na niego z niemal każdej strony, ale jedyne cięcia, jakie zadawałam nic mu nie robiły. Czerwone oczy wyrażały tak olbrzymią nienawiść, że niemal mnie nią dotykał. Krew z ofiar zabrudziła me ciało, a serce niebezpiecznie przyspieszyło. Potrzebowałam planu, bo to ja szybciej padnę ze zmęczenia. Nie dostałam od niego forów, jego szał chciał mnie zabić.
Przez nieuwagę dostałam w brzuch, osłaniając się w ostatnim momencie. Impet odrzucił mnie na kilka metrów, powodując ogromny ból. Poczułam w ustach krew, ale katana wciąż czekała na moje polecenia. Syknęłam z bólu, unosząc się na łokciach. Spodziewałam się szybkiego ataku, ale z niewiadomych dla mnie przyczyn stwór jedynie wydał z siebie przerażający ryk, a potem odszedł.
Znikł w ciemności, zostawiając mnie samą z mnóstwem pytań. Odetchnęłam z ulgą, bo zdawałam sobie sprawę, że zatraciłam czysty umysł. Coś się ze mną działo. Dlaczego nie potrafiłam go pokonać?
Rozluźniłam mięsnie, łapiąc głośno powietrze. Ból powoli stawał się do zniesienia, jednak pragnęłam na chwilę znieruchomieć. Nie mogłam uronić ani jednej łzy, nie czułam nawet wielkiego smutku. Ot ktoś umarł. A przecież chciałam uratować, chociaż to niewinne niczemu dziecko. Wielka matczyna miłość mną poruszyła. Kobieta była gotowa bronić potomstwo do samego końca, a i tak daremny był jej wyczyn. Oboje przepadli w mroku i zapomnieniu. Nikt ich nie pochowa, a dzika zwierzyna pożre resztki ciała.
Zamknęłam oczy, łapiąc się za bolący brzuch. Nie pojmowałam tak oddanej miłości. Choć ostatnimi czasy pojawił się w moim życiu ktoś, ktoś, kto wydobył u mnie nieznane dotąd uczucie.
Powoli wstałam, chowając katanę na swoje miejsce. Spojrzałam na otoczenie wypełnione niegdyś żywymi ludźmi. Nie wiedziałam gdzie mam teraz iść i co zrobić. Pozostałam bez niczego, w obcym terenie i bez wierzchowca, o którego również mocno się martwiłam.
Powolnym krokiem, wymaszerowałam w kierunku, który wydawał mi się dobry. Nie przeszłam nawet kilkudziesięciu metrów, kiedy na drodze pojawił się Kary. Był cały i zdrowy, choć jego wzrok wciąż wyrażał strach, a biała piana zdradzała ogromny stres, przez który musiał przejść.
- To ja… - powiedziałam półgłosem, wyciągając do niego rękę. – Już po wszystkim.
Dał mi się złapać, a otoczenie całkowicie ucichło. Jakby ta masakra nagle zatrzymała czas. Choć podejrzewałam, że tylko mi się tak wydaje. Złapałam wodze w dłoń i ruszyłam piechotą z koniem przed siebie. W końcu przecież będę musiała wyjść z tego lasu.
Nie dałam rady myśleć, ani zachować czujności. Nie czułam też żalu czy rozpaczy. Nieznajomi pozostali obcymi, a ich śmierć nieznacznie mnie poruszyła. Zaczęło się również ściemniać, a to przynosiło kolejne zmartwienia. Nie chciałam pozostawać między tymi drzewami, istniało zbyt wielkie ryzyko, że bestia wciąż mnie śledzi i tylko czeka na okazję do ataku. Choć nie wiem, po co miałby to robić dopiero teraz, skoro prawdopodobnie byłam za słaba na jego pokonanie.
Za chwilę na horyzoncie ukazał się blado biały punkt. Krótki czas potem okazał się być całkiem dobrze utrzymaną chatką, więc zdecydowałam na spędzeniu tutaj nocy. Jedna ze ścian była całkowicie wyrwana, lecz konstrukcja wydawała się solidna. Być może i to spowodował wilkołak.
Rozsiodłałam wykończone zwierzę i przywiązałam tak, aby mógł schować się pod dachem. Następnie napoiłam resztkami zapasów i nakarmiłam. Sama przygotowałam koc i usiadłam, opierając się o ścianę. Ponownie nie mogłam pozwolić sobie na sen.
Spojrzałam na zakrwawione ręce, nie miałam na tyle wody, aby pozwolić na umycie ciała. Rana na brzuchu nie wymagała szycia, bo w większości były to obrażenia wewnętrzne. Nie wpływało to pozytywnie na mój stan fizyczny ani psychiczny, ale bywało gorzej. Z jakiegoś powodu w myślach pojawił się białowłosy mężczyzna, dodając nieco otuchy. Wyobraźnia próbowała usilnie się pocieszyć.
Zaczęłam rozmyślać o bestii. Rozważałam, czy możliwe było, iż jest wygnańcem. Nie mogłam tego wykluczyć, ale intuicja podpowiadała, że to jedynie bezduszna kreatura. Jeśli jednak jest inaczej nienawiść to dla tego monstrum jedyna wartość. Skąd też jego niespodziewany powrót. Takie coś nie powinno mnie zostawić, skoro jeszcze przed chwilą szalało i zabijało. Następna sprawa to ten przeklęty las. Ciągle miałam wrażenie, że chodzę w kółko, mimo tego, że nie skręcałam. Jak mam znaleźć wyjście? Nawet mapa nie pokazywała jego końca. Zamknęłam oczy, próbując obmyśleć plan działania.
Otworzyłam je dopiero o brzasku. Noc okazała się niezwykle zimna, więc porządnie wymarzłam. Po ponownym napojeniu i śniadaniu konia, ruszyliśmy w dalszą drogę, pozostawiając w tamtym miejscy najmniej potrzebne przedmioty włącznie z kiełznem i siodłem. Wciąż maszerowałam pieszo, nie przemęczając zwierzęcia. Cudem było to, że w ogóle ponownie go spotkałam.
Nagle wałach stanął i za żadną zachętą nie ruszył naprzód. Siłowanie nie miało sensu, więc również stanęłam. Szukałam miejsca, w którym zwrócił swój wzrok. Nic tam nie widziałam, ale zwierzę nagle zaczęło się cofać w tył i z trudem go utrzymywałam. Wtedy usłyszałam szelest i natychmiast wypuściwszy konia, złapawszy za katanę. Stukot kopyt oddalił się, a ja pozostałam sama.
Obracałam się wokół własnej osi, szukając zagrożenia. Wyostrzyłam słuch i wzrok, ale nic nie było widać. Nieoczekiwanie usłyszałam świst nad głową i tylko dzięki intuicji, zdołałam uskoczyć, lądując na plecach. Z nieba pojawiła się ta sama bestia. Ryk przeszył moje ciało, a ja nagle dostałam dziwnego przypływu energii. Zwinnie wstałam, rzucając się na mój cel. Udało mi się naciąć ścięgno u nogi, tak, że upadł na kolano i stracił równowagę. Następnie wbiłam ostrze w plecy, podciągając się wyżej. Kiedy złapałam oparcie na stopach, wyciągnęłam katanę i sięgnęłam jego łba. Niestety zostałam zrzucona i jeszcze kilka razy próbowałam takich zabiegów. Bez skutku.
Z trudem łapałam powietrze, a obolałe ciało powoli odmawiało posłuszeństwa. Podjęłam decyzję, że zadam teraz ostateczny cios mimo wszystko i skoczyłam na przód. Unikając jego mocnego ciosu z prawej, dostałam się na lewy bok, gdzie wbiłam broń. Liczyłam, że dosięgnę serca, ale śmierć nie nastąpiła. Niespodziewanie jego ostre pazury wbiły się w moje udo i odciągnęły na bok. Przywaliłam o ziemię, niemal tracąc przytomność. Nie mogłam uwierzyć, że jestem tak słaba i nie dam sobie z nim rady. Przeklinałam swoje ciało i niewystarczające umiejętności.
Bestia powoli się do mnie zbliżyła, nachylając ogromny pysk nade mną. Widziałam przerażające zęby i czerwone oczy. Nieświeży oddech i lepka ślina brudziły teraz moją twarz. Straciłam czucie w dłoni, więc tylko szybko zerknęłam czy wciąż trzymam w niej katanę. Była kilka centymetrów dalej.
Kiedy wilkołak uniósł nieco szczękę z zamiarem późniejszego rozszarpania, przewróciłam się nieco na bok i złapałam lewą dłonią za katanę. On, niespodziewająca się tego, nabił się na uniesione przeze mnie ostrze. Wydobyłam z siebie resztki sił i wcisnęłam mocniej metal w jego głowę.
Zdążyłam jeszcze cofnąć się do tyłu, na tyle, aby wiotkie teraz ciało nie przygniotło mnie całkowicie. Syknęłam z bólu, ale też ulgi. Udało mi się go pokonać, ale mało brakowało i bym poległa. Nie mogłam uwierzyć, że jestem tak bardzo słaba. Chciałam teraz jedynie zasnąć i okryć się ciepłą kołdrą. Ból szybko uświadomił, jak dalekie są to marzenia.
Nie wiadomo skąd rozległ się kobiecy, ponętny śmiech. Jeśli oznaczało to kolejną walkę, nie miałam szans na przeżycie. Dałam radę jedynie podnieść się na jedno kolano i wesprzeć zakrwawioną katanę. Spojrzawszy na nieżyjącą już bestię, zobaczyłam na jej grzbiecie kobietę. Była młoda, ubrana w biały, niemal świecący kaptur i długą, równie jasną suknie. Jasne, długie włosy mocno kontrastowały z brudną sierścią, a widoczne jedynie oczy miały identyczny kolor jak wilkołaka. Znajdowałam się zbyt daleko, aby zobaczyć coś więcej i miałam za mało siły, aby zareagować.
Nie nastąpił jednak żaden atak. Śmiech ustał, niewiasta uklękła, głaszcząc z czułością mordercę. Nuciła pod nosem smętną melodię, posiadając cudowny głos. Nie potrafiłam oderwać oczu od tej sceny. Nagle zrobiło się niesamowicie jasno, tak, że nie byłam zdolna nic zobaczyć. Schowałam oczy za łokciem, a kiedy je otwarłam pojawiłam się przy tej samej drodze, na którą początkowo wjechałam. Widziałam również Karego i nawet przez moment wydawało mi się, że miałam halucynację. Niestety rany na ciele potwierdziły, że wszystko wydarzyło się naprawdę. Przywołałam konia i ledwo wgramoliłam się na jego grzbiet. Wiedziałam już, że ten las jest nawiedzony przez siły nieczyste i prawdopodobnie wygnańców. Co jeszcze może się tu wydarzyć? Na pewno nigdy sama nie chcę się już tego dowiedzieć.
Wróciłam tego dnia do pierwszego napotkanego miasteczka, gdzie otrzymałam fachową pomoc. Nie powiedziałam nikomu o tym wydarzeniu, zwalając winę na siebie. Nigdy nie zapomniałam czerwonych oczu i nienawiści z nich płynących oraz melodii płynącej z duszy kobiety.

MISJA ZALICZONA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz