czwartek, 30 kwietnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Wpatrywałem się w niego zszokowany i zmartwiony jednocześnie. Po raz pierwszy byłem świadkiem wybuchu mocy ze strony przyjaciela i szczerze mnie to przerażało; wiele mi to mówiło o jego stanie emocjonalnym i ani trochę mi się wróżyło to dobrze. Nim helion przywołał cienie, usłyszałem wypowiedź skierowaną do Mikleo i w pełni rozumiałem ten wybuch, co nie oznacza, że popierałem.
Już otworzyłem usta, ale dłoń pani jeziora na moim ramieniu powstrzymała mnie od udzielenia mu odpowiedzi. Zerknąłem przelotnie na Lailah, ale zaraz skupiłem się na swoim przyjacielu. Wiem, że wcześniej wydawał się być wyprany z emocji, ale do tej pory w jego oczach zawsze widniał błysk odzwierciedlający jego prawdziwe uczucia. Teraz jego oczy były puste. Przerażało mnie to.
Ruszyliśmy w dalszą drogę, ale widząc stan Mikleo nieśmiało zaproponowałem postój. Lailah nie miała nic przeciwko, ale ona przynajmniej cokolwiek powiedziała, w przeciwieństwie do mojego przyjaciela. Już więcej się nie odzywał, wszystkie czynności wykonywał machinalnie i nawet nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Dawałem mu czas i przestrzeń, której potrzebował i nie naciskałem na niego. Starałem się być cierpliwy.
Kiedy rozpaliliśmy ognisko, Lailah zaczęła mi tłumaczyć różnice pomiędzy rodzajami helionów. Słuchałem jej uważnie, głaszcząc jednocześnie rozwalonego na moich kolanach Lucjusza. W ten sposób dowiedziałem się, że to, z czym walczyliśmy przed chwilą, było tak właściwie człowiekiem; faktycznie, w pewnym momencie miałem wrażenie, że patrzyłem na brodatego mężczyznę, a nie wilkołaka, ale wziąłem to za przewidzenie. Taki typ heliona mogłem jedynie oczyścić poprzez przyjęcie na siebie zła, Serafiny były w tym przypadku bezsilnie.
Przez stan Mikleo zdecydowałem, że nie będziemy ruszać dalej, a nabierzemy tutaj sił. Miałem cichą nadzieję, że rano jego stan się chociaż odrobinkę zmieni. Nie odezwał się nawet kiedy powiedziałem, że tej nocy ja i Lailah będziemy pełnić wartę, a on ma wypocząć; na moje słowa kiwnął jedynie głową i położył się na kocu. Czułem się naprawdę okropnie wobec niego. Starałem się coś od niego wyciągnąć, próbowałem przytulić, ale ten uparcie się ode mnie odgradzał. Czemu musiał być takim idiotą i chować w sobie cały ból? Jestem jego przyjacielem, na dobre i na złe, chcę mu pomóc, jego problemy były moimi problemami. Zwłaszcza, że byłem w stanie mu pomóc.
Najbardziej zabolało mnie, kiedy po swojej warcie szykowałem się do snu i chciałem go się do niego przytulić, ale ten zdjął z siebie moją rękę jasno dając mi tym gestem do zrozumienia, że powinienem trzymać się z daleka. Uszanowałem jego wolę i odwróciłem się do niego plecami. Kociak zauważył w tym swoją szansę i zwinął się w kłębek tuż przy mojej klatce piersiowej, a ja bez zastanowienia przytuliłem zwierzątko do siebie.
***
Koszmar zbudził mnie nad ranem. Rozejrzałem się po obozowisku z mocno bijącym sercem, poszukując wzrokiem Mikleo. Chciałem się uspokoić, a jego obecność zawsze działała na mnie gojąco. Problem w tym, że koc, na którym spał, był pusty.
Spanikowany podniosłem się do siadu. Ognisko dogasało, Lailah i Lucjusz spali w najlepsze. Otaczała nas bariera ochronna, niewątpliwe dzieło Mikleo. Jak mogłem być tak głupi? Powinienem się domyślić, że zrobi coś tak głupiego i powinienem temu zapobiec. Musieliśmy się pospieszyć i znaleźć go, nim zrobi jakąś głupotę.
- Lailah, wstawaj! – krzyknąłem, zaczynając składać koce i pakować je do torby. Pani jeziora podniosła się powoli, z lekko niewyraźną miną. – Mikleo zniknął.
- Nie, on pełni wartę, powiedział, że może… - zamilkła na moment, zauważywszy barierę. – O boże.
Kobieta pomogła mi się spakować oraz uspokoić się, co było pewnym wyzwaniem; naprawdę byłem spanikowany i roztrzęsiony. Lailah podpowiedziała mi, że jeżeli się wyciszę, będę mógł wyczuć przyjaciela – bądź co bądź, jestem z nim związany. Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem oczy, podążając za jej wskazówkami. Kiedy je otworzyłem, doskonale wiedziałem, gdzie się kierować. Kobieta wzięła zdezorientowanego kota na ręce i już po chwili ruszyliśmy śladem Mikleo.
Wiedziałem, że jako pasterz nie mogłem posuwać się do tak drastycznych metod jak morderstwo. Ale Mikleo był moim przyjacielem, który w tej chwili mnie potrzebował. I jeżeli zabójstwo tego człowieka chociaż w małym stopniu ukoi jego ból, jestem w stanie posunąć się do takiego czynu. Poza tym nie wierzyłem, że ktoś, kto z zimną krwią morduje Serafiny, zasługuje na odkupienie; coś czułem, że nawet gdybym go oczyścił, wkrótce dopuściłby się podobnych zbrodni. Mikleo w pewnym stopniu mógł mieć rację. Nie wszystkich ludzi da się uratować.

<Mikleo? c:>

700

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz