sobota, 11 kwietnia 2020

Od Mikleo

Czas mija, nieubłaganie a ludzie nic a ni się nie zmieniają, nie uczą się na swoich błędach, nie starają się niczego naprawić. Nie rozumieją, jak bardzo niszczą świat, krzywdząc siebie nawzajem, przez nienawiść, kłamstwo i wojny powstaje na świecie coraz to więcej zła, nie da się tego naprawić, jeśli ludzie wciąż stawiają opór dobru. Większość ludzi nawet nie zauważa, że przechodzę obok nich, nie wierząc w dobro, które może pomóc im w tych ciężkich czasach myślą, że świat nie jest już możliwy do ocalenia, mylą się. Gdyby to wszystko zatrzymało się na chwilę, a całe zło zniknęło, ludzie ujrzeliby dobro, które może zbawić, jednak by się pojawiło, musi znaleźć się ktoś, kto poprowadzi ich w dobrą stronę, teraźniejszy król niestety nie jest gody, mając zbyt wiele nienawiści w sercu, sam już chyba nie wie, co spowodowało to uczucie..
~ Świat upada, a ty nic nie możesz na to poradzić - Pomyślałem, czując narastającą złą energię emanującą w pobliżu miasta, nie trwała tu żadna wojna, a mimo to ludzie byli nieszczęśliwi. Pośród tych nieszczęśników mogłem wyczuć również istoty niegdyś wygnane, najwidoczniej nie mogły pogodzić się z werdyktem króla, za wszelką cenę chcąc zostać przy ludziach z powodów tylko im znanych.
W milczeniu stałem w miejscu bez ruchu, wpatrując się w otaczający mnie świat, ludzie przechodzili obok niczego nie świadomi, wokół nich było mnóstwo istot niegdyś wygnanych czatujących na ich życie, a przecież kiedyś wszyscy trwali w odwiecznej przyjaźni czy nadal nie mogło tak być? Najwidoczniej nie mogło, bo świat stacza się a razem z nim ludzie gubiący się we własnych kłamstwach.
Ciche westchnięcie bezradności wydostało się z moich ust, ruszyłem więc przed siebie, szukając na swojej drodze trochę dobra, gdzieś tu w oddali dało się wyczuć dobrą aurę nieskażoną złem, nie była to aura anioła, była to aura człowieka, którą zawsze doskonale rozpoznam bez względu na okoliczności. Kiedyś już czułem tę aurę, przypomina mi czas dzieciństwa, gdy przy moim boku był przyjaciel jedyna osoba ta bliska mojemu sercu, jednak podczas wojny wszystko się zmieniło, chłopak musiał uciekać, stało się co się stało, chociaż pamięć o nim nigdy nie wygaśnie.
Przystanąłem przy jeziorze, zauważając bawiące się dzieci, bawiły się doskonale. Udając, że siłą woli unoszą wodę, tu dla istoty mojego pokroju było zdecydowanie czym zabawnym, nie na co dzień widze coś takiego. Lekko poruszony ich dziecinnymi igraszkami uniosłem dłoń, unosząc niedużą ilość wody, przybierając kształt kulki, która opadła do wody po chwili lekko ochlapując dzieci, które były wręcz zaszokowane, a jednocześnie prze szczęśliwe myśląc, że sami byli w stanie zrobić coś takiego, ach te dzieci, gdyby nie zło, które zostaje im wpojone, zawsze byłby niewinnymi istotami, nieskarżonymi grzechem. 
- Jak to zrobiłeś? - Do moich uszu dobiegł głos, głos, który kierował pytanie w moją stronę, zaskoczony stałem przez chwilę w bezruchu, wyczuwając czystą energię duchową bez żadnej skaza, uniosłem głowę w stronę nieba, nie patrząc na człowieka, który był w stanie mnie ujrzeć.
- Jeśli mnie widzisz. Znaczy, że wierzysz w Serafiny - Odwróciłem głowę w jego stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułem dziwne drżenie w sercu, to nie było możliwe, aby to był on, te oczy pamiętałem je z przeszłości, lecz wcale nie musiał być to Sorey, wielu ludzi jest do siebie podobnych może i on nie jest tym za kogo go mam. Wiatry zawiał mocniej, odkrywając moje czoło i znajdujący się na nim złotą opaskę z zielonym klejnotem pośrodku, nosiłem ją od lat chyba nawet od zawsze, zakryłem dłonią czoło, nie mogąc napatrzeć się na człowieka, który strasznie przypominał mi dawnego przyjaciela.
- Sorey? - Zapytałem, w końcu musząc poznać odpowiedź, wtedy chwili to zdawało się najważniejsze, aby dowiedzieć się, czy istota stojąca przede mną to ta, której kiedyś podarowałem swoje prawdziwe imię, które dla istot mojego pokroju znaczy wszystko. Podanie prawdziwego imienia to ja wieczny pakt łączący człowieka i serafina.

<Sorey? C:>

625

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz