wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Mikleo CD Soreya

Nie podobała mi się ta zabawa. Wolałem, gdy tylko Sorey mnie słyszał, a teraz wszystko wyszło na jaw mam złe przeczucia, ta dziewczyna w końcu będzie mnie słyszała i bez jego pomocy, a wtedy będę musiał zakończyć te swoje złośliwości kierowane w jej stronę, wolałbym nie, jednakże jej wiara stała się jeszcze mocniejsza. Wyczułem to, gdy tylko usłyszała mój głos. Legenda stała się rzeczywistością, to ciekawe nie widząc, wierzyła. Może ludzie nie są jeszcze na straconej pozycji, powinienem obdarzyć ich odrobinką wiary, może nie pożałuje tego.
Wzdychając ciężko, zauważyłem pytające spojrzenie przyjaciela, które zignorowałem, wzruszając ramionami. Ciężkie jest moje życie, jeszcze trochę a ten głupek zacznie mi płacić za każdą rzecz, którą dla niego zrobię, nie wypłaci się, ja po prostu czuję to w kościach.
Skupiony na obelgach w kierunku całej ludzkości szedłem powoli za moim towarzyszami, z tego, co dostrzegłem, między wewnętrznym lamentem to robili zapasy, no tak tydzień drogi to nie tak mało a jeść coś muszą, nie wspominam tu o sobie, ja wcale tego nie potrzebuję, choć lubię ludzkie jedzenie, jest naprawdę dobre.
- Mikleo spójrz, co ci kupiłem - Radosny Sorey prawie że wpadł na mnie z szerokim uśmiechem na ustach, kiedy to znajdowaliśmy się z dala od ludzi po zrobionych zapasach. Pokazał mi szybko przedmiot, na który widok skrzywiłem się lekko, o nie on naprawdę che mnie zamęczyć zetnę sobie te włosy jak nic... Albo nie niech ma dzieciak trochę radości w życiu.
- Grzebień? - Spytałem, zabierając go na chwilę z rąk przyjaciela, przyglądając mu się uważnie, nic niezwykłego a tyle radości wywoływało na jej jego radosnej buzi.
- Będę mógł z łatwością rozczesać twoje włosy - Zawołał, zabierając mi grzebień, abym przypadkiem go nie schował, dobrze wiedział, że jestem w stanie to zrobić. Alisha w tym momencie cały czas się nam przyglądała, uśmiechając się delikatnie. Tak dziewczyno on jest idiotą, nie przejmuj się, mądrzejszy nie będzie.
- Jeszcze trochę a zacznę pobierać opłatę za męczenie moich włosów - Burknąłem, chociaż na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Gdy tak patrze na tego głupka cieszę się, że znów jesteśmy razem, przez te pięć lat naprawdę mi go brakowało, zawsze lubił mnie irytować i zachodzić mi za skórę. Ja jednak zawsze byłe przy nim uwielbiając go bez względu na jego głupie zachowanie, bez niego moje życie stało się zdecydowanie smutniejsze teraz, choć znów wkurzamy się jak małe dzieci, możemy być razem i to liczy się dla mnie.
Mój przyjaciel napuszył policzki, wystawiając mi język, jak zwykle dziecko z niego tego się nie da nie zauważyć. Przewróciłem oczami, udając obrażonego, jeszcze nie wiem, za co, ale coś się na pewno znajdzie, chociażby zmuszanie mnie do wędrówki, zostałem przymuszony, aby iść do stolicy, to niesprawiedliwe składam apelację. Jestem biednym wykorzystywanym Serafinem pomocy.
Oczywiście ponarzekać mogę sobie w myślach. Sorey już nie da się przekonać, w końcu powiedziałem mu „Tak". Przymuszone, ale zawsze „Tak". I weź, tu z nim żyj normalnie. Nikt by nie wytrzymał na dłuższą metę oprócz mnie.

***

Po opuszczeniu miasta ruszyliśmy od razu w drogę, moja dwójka „przyjaciół” O czymś rozmawiała, miałem tak naprawdę w nosie, o czym w końcu wciąż byłem obrażony i wciąż jeszcze nie wiedziałem na co, w końcu coś wymyślę. Nagle przebiegł po moim ciele dziwny dreszcz, zatrzymałem się, odwracając za siebie, coś znów było nie tak. Od momentu opuszczenia miasta to okropne uczucie znów wróciło, Sorey coś przeczuwał, zerkając w moją stronę, jednak tak jak ja nie wiedział, co się dzieje, to z leksza niepokojące.
Skrzywiłem się, kładąc dłoń na klatce, aura, która zbliżała się w naszym kierunku, była przytłaczająca, moje ciało delikatnie drżało, w dłoni pojawił się łuk, a niepokój wzrósł, gdy zerwał się ostry wiatr z deszczem. Niebo znów płacze, ludzie grzeszą, a zło staje się coraz silniejsze, niedługo żaden serafin nie będzie w stanie z tym wygrać.
- Mikleo - Dobiegł do mnie głos przyjaciela, odwróciłem głowę w jego stronę, tuż za nimi z lasu wyłaniały się heliony, zagryzłem dolną wargę, było ich dużo, co znacznie utrudniało mi pokonanie ich. Sorey chciał stanąć do walki, co znacznie mu utrudniłem, tworząc barierę, wolałbym, aby w tej chwili nie walczył, wciąż nie jest w tym za dobry a szkody, które może ponieść. Mogłyby naprawdę goić się z wielkim trudem. Wziąłem to wszystko na siebie, pokonanie tych potworów było trudne, jak na zwykłe heliony były bardzo silne, jeszcze nigdy nie spotkałem wilczych demonów, do czego ten świat zmierza. Walka była nie równa, w pewnym momencie jeden z tych potworów wbił mi swoje kły w rękę, wywołało to nieprzyjemny ból mieszany ze złością. Bariera, którą utworzyłem, aby chronić tę dwójkę. Zniknęła, Sorey zareagował natychmiastowo, gdyby nie jego pomoc, chyba nie dałbym sobie rady, za bardzo przeceniam swoje możliwości, za mało wierzę w przyjaciela.
- Ty idioto - Usłyszałem, czując straszny ból rozchodzący się po mojej głowie, to bolało, co on sobie wyobraża. Ja go próbuje chronić, a on mnie bije? Niedorzeczne. 
- To boli - Wydukałem, masując swoją głowę, widząc tę złość wypisaną na jego twarz, przecież nic mi nie jest, ręka się zagoi prędzej czy później na pewno.
- Miało boleć, coś ty sobie myślał, mogło się to skończyć zdecydowanie gorzej - O nie tylko nie kazania, to ja tu jestem starszy, nie będę słuchał człowieka... Dzieciaka, który będzie mi robił kazania.
- Daj spokój - Mruknąłem, przewracając oczami, dotykając dłoni, nie wyglądała tak źle, oczywiście płynęła z niej krew i trochę przyznać muszę, bolała. Nawet może bardziej niż trochę, ale to nic. Najważniejsze, że oni byli cali. - Do wesela się zagoi - Machnąłem zdrową ręką, nie chcąc za bardzo nadwyrężać ten rannej i tak będę miał już problemy z używaniem łuku, tylko tego mi było teraz trzeba.

<Sorey C:>

919

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz