środa, 22 kwietnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Westchnąłem cicho, uspokojony jego obietnicą. Wiedziałem, że jak już coś obieca, nie złamie słowa. Przymknąłem zmęczony oczy, podczas kiedy on bawił się moimi włosami. Nie sądziłem, że taka zwyczajna zabawa włosami może być tak przyjemna. Wygodniej ułożyłem głowę na jego kolanach, będąc na granicy pomiędzy snem a rzeczywistością. Ta noc zdecydowanie nie należała do najlepszych, a nie chciałem budzić Mikleo z dwóch powodów: on potrzebował odpoczynku, a ja nie chciałem, by Alisha dodatkowo się o mnie martwiła. I tak już widziała, jak budziłem się parę razy w nocy, czując zaniepokojony wzrok blondynki.
– Ten pakt jest bez sensu – wymruczałem z zamkniętymi oczami. – To zapewnienie bezpieczeństwa i tak dalej... to powinno działać w obie strony.
– Jak twoim zdaniem działałoby wtedy posłuszeństwo? – spytał, a ja wyczułem, jak się uśmiecha.
– Wtedy słabszy byłby posłuszny silniejszemu. W naszym przypadku, to ja jestem tym silniejszym, a ty słabszym.
– Na jakiej podstawie to stwierdzasz?
Uniosłem lekko jedną powiekę tylko po to, by móc zobaczyć jego wyraz twarzy. Lewą brew miał uniesioną w geście zwątpienia, ale jego usta były uniesione w uśmiechu.
– Na podstawie ilości twoich odmówień na moje prośby – powiedziałem, na powrót zamykając oczy. Z godnością przyjąłem lekkie pacnięcie w czoło. Nie miałem siły ani chęci, aby mu oddać za tę zaczepkę akurat w tym momencie. W duchu postanowiłem, że później się odegram. – Obudź mnie, jak Alisha wstanie – dodałem, nim całkowicie odpłynąłem.

Miałem nieprzyjemne wrażenie, że mój odpoczynek trwał dosłownie chwilę. Kiedy poczułem, jak ktoś delikatnie potrząsa mnie za ramiona, momentalnie otworzyłem oczy. Uśmiechnąłem się do Mikleo, podniosłem głowę z jego kolan i przeciągnąłem się leniwie. Alisha już zaczęła przygotowywać śniadanie, a ja poczułem się winny. Ona uczciwie trzymała swoją wartę, nie to co ja.
Przetarłem oczy i leniwie podniosłem się z ziemi. Ruszyłem w stronę blondynki, a Mikleo poszedł w moje ślady. Przysiadłem się obok dziewczyny, mówiąc jej niewyraźne „dzień dobry”. Z chęcią jeszcze trochę bym pospał.
Dziewczyna uśmiechnęła się, spojrzała na mnie i zamarła. Zamrugała kilkakrotnie oczami, skupiając wzrok już nie na mnie, a na miejscu obok mnie, gdzie usiadł Mikleo.
– Coś się stało? – spytałem, patrząc to na nią, to na przyjaciela.
– Miałam wrażenie, że przez chwilę go widziałam... – wyszeptała, nadal wpatrując się w Serafina. Uśmiechnąłem się szeroko. Może będzie w stanie go zobaczyć?
– Świetnie – wyburczał Mikleo, na co sprzedałem mu kuksańca w bok.
– To chyba dobry znak – powiedziałem wesoło, odbierając od niej miskę z jedzeniem. – Może niedługo będziesz w stanie go zobaczyć.
Dziewczyna rozpromieniła się na tę wiadomość, po czym podała mi kolejną porcję, która okazała się być dla Mikleo. Chłopak z początku narzekał, że nie chce jej, bo nie musi, ale przekonał go argument, że jeżeli tego nie zje, będziemy musieli to wyrzucić.
W dalszą drogę wyruszyliśmy po niecałej godzinie. Zdążyłem nawet zmienić opatrunek u Serafina, bandaż był już brudny i nieco zakrawiony. Rana wyglądała całkiem w porządku, na szczęście obyło się bez zakażenia.
Podczas dalszej podróży niepokój powrócił. Coś nas śledziło i nie dawało nam spokoju. Poddenerwowany, starałem się skupiać się bardziej na otoczeniu i niewiele mówiłem. Poleciłem blondynce, aby również zachowała czujność.
Prędzej wyczułem heliona, niż go zobaczyłem. W ostatniej sekundzie ochroniłem Alishę od pewnej śmierci, popychając ją w bok. Wyciągnąłem miecz, by zablokować nadchodzący cios ze strony potwora, ale Mikleo był szybszy; stworzył tarczę podobną do tej z wczoraj. Jednak miałem wrażenie, że ta wydawała się słabsza.
Zerknąłem w stronę przyjaciół. Alisha wygląda na zdezorientowaną i lekko przestraszoną. Na twarzy Mikleo malowała się zaciętość oraz skupienie, zauważyłem także drobne stróżki potu. Domyślałem się, że długo bariery nie utrzyma.
– Zajmę się nim, wy uciekajcie – poleciłem im. W kościach przeczuwałem, że oboje nie zgodzą się tak łatwo.
Miałem. Oboje zapewnili, że mnie teraz nie zostawią, a ja zdusiłem w sobie chęć wybuchnięcia gniewem.
– Nie czas na dyskusję – warknąłem, patrząc to na nich to na heliona. – Alisha, nie możesz mi pomóc. A Mikleo zapewni ci bezpieczeństwo.
– Mieliśmy walczyć razem – przypomniał mi Serafin. Jego głos brzmiał zdecydowanie, ale wyczułem w nim nutkę zmęczenia. Musiałem się pospieszyć.
– Musisz pomóc Alishi – ponowiłem swoją prośbę, skupiając swoją uwagę na helionie. Jego czerwone oczy lśniły wściekle, kiedy próbował przedostać się przez barierę. – Jeżeli będzie źle, wezwę cię.
– Wrócę tu – ostrzegł, a na jego słowa uśmiechnąłem się lekko.
– Wiem. Na trzy zneutralizujesz barierę. Alisha, postaraj się skupić na obecności Mikleo i iść za nim. Zaprowadzi cię w bezpieczne miejsce.
W końcu pokiwali głowami, ale nie wyglądali na specjalnie szczęśliwych, zwłaszcza Mikleo. Odliczyłem do trzech, a kiedy bariera zniknęła, zaatakowałem, zwracając całą uwagę heliona na siebie. Kątem oka zauważyłem, jak moi przyjaciele znikają pomiędzy drzewami. Co było nie tak z tymi helionami? Wczoraj zaatakowała nas cała wataha, teraz przerośnięty byk. Boję się myśleć, co będzie jutro.
Westchnąłem cicho i pewniej chwyciłem miecz, poświęcając całą swoją uwagę przeciwnikowi. Musiałem go pokonać, by zapewnić im bezpieczeństwo. Mikleo wezwę tylko i wyłącznie wtedy, kiedy naprawdę nie będę miał wyjścia.

<Mikleo? :3>

796

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz