piątek, 17 kwietnia 2020

Od Sarethe CD. Lothar'a

Przed wyjazdem ze stadniny Warringtonów zapłaciłam należną im kwotę. Byłam cała w skowronkach. Lothar był naprawdę uprzejmy i uroczy na swój sposób. Naprawdę kocha te zwierzęta, a jeśli je kocha, to o ludzi również dba. Z pewnością musi odziedziczyć biznes. Roześmiałam się pod nosem ale od razu się spięłam.
~Spodobał ci się ten młodzieniec? Dobry wybór -odezwał się Izmael, a ja westchnęłam głośno. 
-Oh, możesz przestać mnie swatać z kim popadnie? -odparłam mówiąc w przestrzeń. Byłam wystarczająco daleko by nikt nie mógł mnie usłyszeć. Teraz mogłam też to zrzucić na Abraxis'a. 
~Ja cię nie swatam, stwierdzam fakty -obruszył się ale kiedy odpowiedziała mu cisza, kontynuował. ~Daj spokój, Sarcia, jest okropnie nudno. Kiedy jakaś misja? Impreza? Posłuchanie? Nudzę się kurwa -warknął na końcu. 
-Zamknij się - w mojej dłoni pojawiła się broń.- Od razu lepiej -westchnęłam spuszczając rękę z bronią w dół.- A teraz mnie posłuchaj, ty niewdzięczny gnojku. Gram w grę pozorów, oszukuję nawet samą siebie, a jakiś podrzędny demon, nie będzie mi się naprzykrzał. Mogłeś zginąć i nigdy się nie odrodzić, nie jesteś bogiem ani librą by takich cudów doświadczać. Więc łaskawie okaż trochę pokory, bom ja jestem twoją panią. Nigdy nie będzie na odwrót. Skoro jestem stanu rycerskiego, to noszenie oręża u swojego boku to standard. Od tego momentu jesteś skazany na moją łaskę. Jeśli zrobisz mi jeszcze jedną akcję, przysięgam, zostawię cię w tej formie dopóki nie znajdę odpowiednio wykutego miecza, a wtedy cię zniszczę -mówię przez zaciśnięte zęby. 
Wzdłuż ramienia popłynęła niebieska nitka mojej energii. Poczułam się śmielej, a błękitny płomyk oplótł również Izmaela. Pokrył całe ostrze rozpalając wyraźnym ogniem. Po chwili zniknął tak nagle jak się pojawił, tak jak broń. Demon nie odezwał się już ani słowem do końca podróży. Rozzłościł mnie w stajni, ale to nie koniec. Któż inny może jeszcze mnie zdenerwować jak pozostali rycerze, którzy widząc mojego wierzchowca postanowili głośno wyrazić swoje negatywne zdanie. Zdecydowanie woleliby mnie zobaczyć na większym, dostojniejszym koniu. Prawdopodobnie widzieli mnie na takim, który miałby ciemne umaszczenie. Przez dłuższy czas ignorowałam te komentarze starając się nie dać wyprowadzić z równowagi. Byłam nowicjuszem i gdybym odezwała się do nich, spotkałabym się z następną krytyką. Abraxisa zaprowadziłam do stajni i sama skierowałam się do zamku z zamiarem spotkania się z Armetem. Mężczyzna od razu domyślił się o co chodzi, ponieważ jego pewny siebie uśmieszek pospiesznie zniknął z jego twarzy.
-Coś ty wybrała za rumaka? - zapytał z grobową miną.
-Takiego, który idealnie pasuje do mnie. Abraxis jest odważniejszy niż wasze wszystkie konie razem wzięte - zadarłam podbródek lustrując go swoim wściekłym spojrzeniem.
-Uspokój się, przecież nic ci nie zrobiłem. Jeszcze go nie widziałem. Jakiej maści? - dopytywał rozkładając się w swojej komnacie.
-Abraxis jest albinosem -odparłam z największą powagą. Armet parsknął śmiechem ale zaraz przywrócił się do porządku.
-Zdajesz sobie sprawę, że twój koń dozna oparzeń słonecznych? - przewróciłam oczami podpierając się pod boki.
-Nie dozna i zaufaj mi bądź nie ale bogowie mi sprzyjają - odparłam uśmiechając się zadziornie.
-Jacy bogowie - zamrugał parę razy. Nigdy nie rozmawialiśmy na temat wiary więc był zdziwiony moim nagłym uduchowieniem. Wzruszyłam ramionami.
-Starzy i nowi. Zdradzę ci tajemnicę -podeszłam bliżej i kładąc dłonie na jego ramiona nachyliłam się. - Król nie zdoła wybić całej magii. Bogowie muszą się odrodzić, i niektórzy ludzie czekają na ich powrót. Bez nich jaki cel miałoby życie? Jeśli magia zginąć, te potwory, które zniknąć razem z nią - szepnęłam a gdy skończyłam udałam się do swych komnat. Zostawiłam za sobą skołowanego Armeta, który nie wiedział co myśleć o moich słowach.

~~~~
Mijały dni, a wraz z nimi nie otrzymywałam żadnych szczególnych rozkazów od króla. Dzisiejsze popołudnie spędziłam w sali treningowej. Drewniane miecze odbijały się od siebie echem rozchodząc się po całej sali. Pomagałam Armetowi uczyć szermierki młokosów ale póki nikt nie potrzebował mojej pomocy, tkwiłam w zamku czekając na wszelkie rozkazy. Wreszcie na koniec postanowiliśmy się z Armetem zmierzyć pokazując na jakie wyżyny mogą się wspiąć. Starcie było wyrównane i nie można było jednoznacznie stwierdzić kto wygrywa. Mężczyzna z pewnym siebie uśmiechem nacierał na moje poważne oblicze, a ja z pełną gracją parowałam i kontratakowałam. Na sam koniec zgrabnie go wyminęłam uderzając drewnem pod kolano. Armet upadł, kopniakiem posłałam go na ziemie i przytknęłam ostry koniec do jego gardła. W sali na moment rozległa się cisza by zaraz wybuchły gromkie brawa.
-Uczeń przerósł mistrza? - uśmiechnęła się wreszcie.
-Lady Lumie! - uniosłam głowę by spojrzeć na osobę, która mi przeszkadza i zaraz tego pożałowałam, ponieważ to ja runęłam na ziemię.
-Nie do końca - zaśmiał się Armet odsuwając. Wstałam z ziemi i spojrzałam pytająco na sługę.
-Król cię wzywa - ukłonił się a ja zmarszczyłam brwi.
Armet spojrzał na mnie zlękniony ale ja z hardym wyrazem twarzy podałam mu miecz treningowy. Ruszyłam za sługą w stronę sali tronowej. Gdy tylko weszłam od prawego skrzydła, zbliżyłam się do tronu. Tak jak nakazywano, przyklęknęłam na kolano by oddać szacunek swojemu władcy.
-Wzywałeś mój panie -odezwałam się i nim przemówił, nie pozwoliłam podnieść sobie swojego wzroku na jego oblicze.
-Są pewne problemy wśród mojego ludu. Przybył do nas Lothar Warrington, syn Aidena i Eve Warringtonów. Przynosi okropne wieści jakoby byli atakowani przez monstra. Zajmij się tym jako rycerz królestwa Dous Mundos -rzekł Ceuzer II.
-Jak rozkażesz mój królu - schyliłam głowę i spojrzałam na Lothara z powagą.
-Jeśli to wszystko, to rozejść się - rzucił gromkim głosem.
Wstałam i udałam się w stronę wyjścia z sali tronowej. Zaczekałam w korytarzu za białowłosym.
-Wyruszamy jak najszybciej, zabieram najpotrzebniejsze rzeczy i ruszamy - zawyrokowałam kiedy ledwo co do mnie podszedł.

Lothar? W końcu jest XD

Liczba słów: 902

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz