piątek, 24 kwietnia 2020

Od Mikleo CD Soreya

Milczałem, nie chcąc rozmawiać na ten temat, przeklinając się w duchu, gdybym lepiej ukrywał swoje emocje, na pewno nic by nie zauważył, zawsze muszę sprawiać kłopoty. Od chwili, gdy znów się spotkaliśmy Sorey ma z mojej winy kłopoty, ciągle coś nas atakuje, ciągle wszystko się komplikuje. Zabrałem nas do pani jeziora, aby nam pomogła, wiedziałem, że jest w stanie to zrobić, jednak nie znałem ceny tej pomocy, którą teraz będzie musiał zapłacić mój przyjaciel. Może gdyby nie był taki głupi i nie pakował się w to, nic by się nie stało.. Kogo ja oszukuję, zrzucam winę na niego, chociaż to ja jestem winien, powinienem bardziej myśleć, bo historia znów się powtórzy. Nie mogę go stracić już nigdy więcej.
Westchnąłem cicho, zamykając na chwilę swoje oczy, aby wszystko poukładać sobie w głowie, co w żadnym wypadku nie było takie proste. Wiedziałem, że Sorey mi nie odpuści, będzie chciał wszystko wiedzieć, aby zapewnić mnie, że to nie moja wina, kiedy ja to po prostu czuję. Gdyby nie ja nie leżałby tu nieprzytomny przez trzy dni, moc Lailah jest zdecydowanie silniejsza od mojej, co za tym idzie, powoduje większe obciążenie jego organizmu, który i tak jest już obciążony, przez pakt zemną, po co ja się w ogóle zgadzałem? Gdybym trzymał się swojego zdania, nic by się nie stało, kiedyś naprawdę zakatuje się na śmierć nierozsądnymi decyzjami.
- To, co zrobiłeś, będzie miało swoje konsekwencje - Zacząłem, otwierając oczy, aby skupić się na kołyszących się gałęziach pod wpływem wiatru za oknem. - Nie chciałem, abyś się narażał, zabrałem cię do Lailah w nadziei, że pomoże nam rozwikłać problem tego miejsca, nie przemyślałem tego, co może się stać, a ty jak zawsze chcesz każdemu pomóc i każdego ratować, mogłem o tym pomyśleć, nim się tam zjawiliśmy, ta przemiana kosztowała cię wiele, nawet zbyt wiele mogłeś tego nie przeżyć - Powiedziałem, mówiłem wszystko tak spokojnie i beznamiętnie na mojej twarzy gościł spokój, choć w duchu czułem się okropnie. Obiecałem go chronić, a miast tego pakujemy się nawzajem w coraz t większe kłopoty.
Sorey zrozumiał szybko, co jest nie tak, wystarczyło tak naprawdę wypowiedzieć jedno słowo „Pakt". To właśnie z jego winy czułem się koszmarnie, nie zmusiłem go do niego, lecz mimo wszystko podsunąłem mu wszystko pod nos, aby mógł, zrobić ostatni krok jestem beznadziejny.
- Mikleo - Z jego płuc wydostało się ciche westchnięcie, objął mocniej moje ciało, uśmiechając się delikatnie. Nie widziałem tego, ja po prostu to czułem, nawet gdy stara się być poważny, w żadnym wypadku mu to nie wychodzi. - To nie twoja wina, sam tego chciałem to była tylko i wyłącznie moja decyzja, nie zmieniłbyś jej, nawet gdybyś chciał, obiecałem, że zawsze ci pomogę, obiecałem, że zawsze będziemy walczyć ramie w ramię, teraz gdy stałem się pasterzem, mogę uczynić znacznie więcej. Mikleo mogę, chociaż spróbować ocalić świat i spełnić nasze marzenia, może wspólnymi siłami stworzymy świat, w którym ludzie i serafiny będą znów żyły jak za dawnych lat. - Jego słowa brzmiały tak pięknie, a jednocześnie tak naiwnie, kocham tą jego naiwność, a jednocześnie jej nienawidzę. Wiedząc, jak wiele kłopotów może sprawić naiwność i jego wielkie serce.
Odwróciłem głowę w jego stronę, aby przyjrzeć mu się uważnie, czasem naprawdę przypominał mi głupiutkie dziecko, które widzi świat w różowych kolorach, bawiąc się w bohatera. Tym razem jednak to nie zabawa ludzie będą inaczej go traktować, jedni będą szydzić, inni okażą nienawiść i odrazę, a tylko nieliczni okażą szacunek, oby poradził sobie z tym, jak od teraz będzie postrzegany przez ludzi.
- Sorey, wierzę w każde twoje słowo i marzenie, które chcesz spełnić dla siebie, dla mnie, dla ludzi. Pamiętaj, tylko proszę, że zawsze będziesz człowiekiem, nasza moc nie daje ci nieśmiertelności, chronimy cię, lecz i my mamy swój limit, gdy umrzesz podczas walki, my nie umrzemy wraz z tobą, tak samo jest, gdy serafin umiera, nie łączy nas życie i śmierć łączy nas pakt i moc, którą ci ofiarujemy, pamiętaj o tym, nim kolejny raz zechcesz radować każdego tylko nie siebie - Martwiłem się o niego czy to było czymś dziwnym? Był moim przyjacielem, a jednocześnie jedyną ludzką istotą, która stała się częścią mnie, nigdy nie ukrywałem przednim, jak wiele dla mnie znaczy, podarowałem mu każdy sekret, każdą przysięgę i samotną łzę. Może już nigdy nie będę taki jak kiedyś, może już nigdy nie będę śmiał się radośnie, gdy mój przyjaciel zrobi coś głupiego, jednak zawsze będę przy nim, aby go chronić i dbać o niego. W końcu ten nieporadny głupek nie poradzi sobie bez mojej osoby - Połóż się już - Dodałem, widząc ten nieznikający uśmiech z jego ust, pociągnął mnie z sobą, nie chciałem spać, nie chciałem też się szarpać, mój przyjaciel wciąż był zmęczony, nie wygłupy powinny być nam w głowie, musi odpocząć, to jest najważniejsze.
- Sorey proszę. Weź, sobie do serca to, co ci powiedziałem - Odwróciłem się w jego stronę, nasze oczy mogły się spotkać, wpatrując się w siebie intensywnie. - Jeśli zginiesz, obiecuję, że odnajdę cię nawet w piekle - Dodałem, pstrykając go w nos, uśmiechając się o niego delikatnie, na tyle ile było mnie stać w tej chwili. 
Ja zawsze będę się o niego martwił, bez względu na to, co się wydarzy, mimo to chce być przy nim w chwilach dobrych i tych złych już na zawsze.

<Sorey? C:>

856

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz