niedziela, 12 kwietnia 2020

Od Soreya CD Mikleo

Nie podobał mi się ton, którym zadał to pytanie. Brzmiał na smutnego, ale jego twarz nie wyrażała żadnych ekspresji. Faktycznie, odkąd tylko pamiętam był strasznie oszczędny w wyrażaniu uczuć, ale teraz sprawiał wrażenie jeszcze bardziej wypranego z emocji. Bez wątpienia każde z nas się zmieniło. Pytanie tylko, w jak wielkim stopniu.
– Tak, nie martw się, to dobrzy ludzie – uspokoiłem go, nie przestając się uśmiechać. Może to był jego problem; zastanawiał się, czy ci ludzie nie zrobią mi krzywdy. Zawsze się o mnie martwił, ale to również działało w drugą stronę.
Albo był zazdrosny.
Jednak jak szybko ta myśl pojawiła się w mojej głowie, tak szybko ją odepchnąłem. To brzmiało niedorzecznie.
– Znaczy, mają pewne wady. Na przykład Tom jest strasznie sarkastyczny, ale to u ludzi normalne – kontynuowałem beztrosko. – Znaczy, wady są normalne, nie sarkazm. Zresztą, zaraz się przekonasz, jesteśmy prawie na miejscu.
Osiedliliśmy się na niewielkiej polance, do której dojście nie zajęło nam dużo czasu. Już z daleka mogłem dojrzeć ciemnowłosego, brodatego Deorsę rozstawiającego namioty. Był liderem oraz najstarszym z nas. Na środku była kupka suchych gałęzi, nad którą klęczał Tom i usilnie próbował ją rozpalić. Z kolei Eve, atrakcyjna rudowłosa kobieta, siedziała naprzeciwko niego, ale nie potrafiłem dojrzeć, jakie zadanie wypełniała.
– Nie uwierzysz, co się stało – powiedziałem rozpromieniony do Deorsy, kiedy tylko znalazłem się wystarczająco blisko.
– Co takiego? – mężczyzna lekko się uśmiechnął, zaprzestając na chwilę wykonywania wpatrując się we mnie.
We mnie, nie Mikleo, który stanął obok mnie. Czemu nie zdziwił go fakt, że kogoś przyprowadziłem? Nigdy tego nie robiłem, a teraz obok mnie stoi kompletnie nieznany mu chłopak.
I wtedy to do mnie dotarło. Nie widział go. Podobnie jak reszta.
Zetknąłem kątem oka na Serafina. Nie wydawał się tym wzruszony, i chyba właśnie ten widok zabolał mnie jeszcze bardziej. Jak długo był samotny? Jak wiele osób spotkał, które mogły go zobaczyć i z którymi mógł porozmawiać? To musiało być straszne uczucie, kiedy jesteś wśród ludzi i jednocześnie nie istniejesz dla nikogo.
Na powrót się uśmiechnąłem do swojego zastępczego rodzica.
– Spotkałem Mikleo na mieście – położyłem wiadra z wodą obok wiązki patyków, która wkrótce ma się stać ogniskiem, i usiadłem obok próbującego rozniecić ogień blondyna.
Mikleo przysiadł na trawie za mną, z dala od centrum zgromadzenia.
– Przeżył to piekło? – na twarzy Deorsy pojawiło się zdumienie. Na jego pytanie po prostu pokiwałem głową. – Nie powiem, jestem zaskoczony. Nie przyprowadziłeś go ze sobą?
Przyprowadziłem, siedzi za mną. Gdybym to powiedział, wzięliby mnie za wariata.
– Chciałem, ale twierdził, że nie jest dobry w kontaktach międzyludzkich.
– Nonsens, ludzie zawsze trzymają się w kupie – prychnęła Eve, obierając z piór wcześniej upolowaną kaczkę. – Może się jedynie trochę odzwyczaił.
– Jest specyficzny – uśmiechnąłem się lekko na myśl wiedząc, że przyjaciel znajduje się za mną i najpewniej wszystko słyszy. – Ale chciałbym wam oznajmić, że chciałbym z nim odejść.
Przez moją wypowiedź rozpoczęło się małe zamieszanie oraz lawina pytań. Otrzymałem nawet sójkę w bok od Mikleo i natychmiast postanowiłem, że mu oddam, kiedy tylko znikniemy z ich pola widzenia — dziwnie bym wyglądał, gdybym tak po prostu uderzył, ich zdaniem, powietrze. W sumie , sam byłem trochę zaskoczony swoją nagłą decyzją, ale wydała mi się ona właściwa.
Wytłumaczyłem rodzinie, że nie jest dobrym, aby mój przyjaciel do nas dołączył – powiedziałem, że po prostu źle by się czuł w tak dużej, jak dla niego, grupie. Oczywiście, prawda była zupełnie inna, ale musiałem ją przemilczeć – być może dlatego wypadłem tak przekonująco. Na dobrą sprawę nie kłamałem, po prostu pomijałem pewne fakty. Jakimś cudem udało mi się wykaraskać z pożegnalnej kolacji i w końcu, po pożegnaniu się ze wszystkimi, obiecaniu, że będę o siebie dbał oraz wetknięciu mi małej sakiewki z pieniędzmi, mogłem odejść. właściwie, mogliśmy obaj.
Co dziwne, nie czułem wielkiego smutku, czy bólu. Będę za nimi tęsknił, to jest pewne, ale ta decyzja o odejściu przyszła nagle i ani trochę jej nie żałowałem. Zupełnie inaczej czułem się w dniu, w którym straciłem Mikleo. W sumie, to są zupełnie dwie różne sytuacje i nie należy ich porównywać.
Teraz, kiedy znaleźliśmy się wystarczająco daleko, trzepnąłem Serafina w tył głowy.
– Ała! – krzyknął, masując obolałe miejsce. – Za co to?
– Za to przy ognisku. To też bolało – poskarżyłem się, po czym pokazałem mu język.
– Czemuś tak wyjechał z tą decyzją o odejściu? Mówiłeś, że ci na nich zależy.
– Tak. Ale niemożliwe było, gdybym był jednocześnie z nimi i z tobą. A nie wyobrażam sobie, żebym znów cię stracił – powiedziałem, poprawiając torbę na ramieniu ze swoimi rzeczami, usilnie wpatrując się w punkt daleko przed nami. To zabrzmiało trochę zbyt depresyjnie. – Poza tym, muszę nadrobić te pięć lat irytowania cię – dodałem już znacznie weselszym tonem, czochrając jego grzywkę. Potrzebowałem takiej energii. I potrzebowałem jego. Przez pięć lat zastanawiałem się, co u niego, gdzie jest i co porabia. A teraz nie będę musiał, bo będę częścią jego życia, ponownie. – Co się z tobą działo przez te wszystkie lata?

<Mikleo? c:>

796

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz