poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Od Mikleo CD Soreya

Przez dłuższą chwilę przyglądałem się uważnie przyjacielowi bez większego powodu, jednakże, gdy doszło do mnie, co robię, odwróciłem głowę w stronę okna, dając mu trochę prywatności. Oboje jesteśmy mężczyznami, ale to i tak trochę krępujące.
Westchnąłem cicho, skupiając się na ludziach chodzących po dworze, każdy pogrążony we własnych myślach nie dostrzegał daru, który posiada, codziennie budzi się zdrowy i silny, oddycha, widzi i słyszy, a mimo to ludziom wciąż jest mało, gonią za nieosiągalnym zapominając, o tym, co jest przed nimi.
Ten świat potrzebuje ratunku, bez niego nadejdą ciężkie dni dla każdej istoty będącej na ziemi, wtedy może być już za późno nawet na wiarę.
- Mikleo jestem gotowy, możemy iść? - Głos Soreya zwrócił moją uwagę, co za tym idzie. Wszystko, o czym myślałem, odsunąłem na później, kiwając spokojnie głową, nie musiałem używać słów, aby odpowiedzieć na jego pytanie samym gestem.
Tyle wystarczyło, abyśmy opuścili pokój, ruszając na targ, gdzie znajdowały się zapewne wszystkie potrzebne rzeczy, o których mówił chłopak, nim opuściliśmy zajazd. Pierwszy raz tak dziwnie szło mi się przy ludziach, niby nic się nie zmieniło, nikt mnie nie widzi, nikt nie zwraca uwagi, a jedyna osoba, która mnie w tej chwili mogła dostrzec, milczała. Nie mógł się do mnie odzywać w obecności ludzi, rozumiałem to doskonale, wiedząc jak wyglądało by to, w oczach niedowiarków. Dlatego właśnie nie przepadam za ludźmi, najpierw wykorzystywali naszą potęgę dla własnych celów, a później zabijali jednego po drugim, aby pozbyć się „złych” istot, kiedy to oni sami byli i będą potworami, teraz gdy wszystko ucichło, wiara ludzi zanikła a zło zaczęło panować na świecie, rujnując dobro, które przestało być dostrzegane, smutne jak ludzie stworzenia Boga tak po prostu się od niego odwróciły. Do dziś nie rozumiem, czemu na to pozwolił.
Rozmyślając nad tą całą sprawą, spokojnie chodziłem za przyjacielem jak pies, pilnując otoczenia, niby nic nie powinno się wydarzyć, przy tak dużej ilości ludzi jednakże nigdy nie można być tego w stu procentach pewnym.
- Jest wszystko - Sorey załatwił wszystko, w zaledwie godzinę proszę, proszę, proszę, tym razem potrafił, nie zagadać ludzi na śmierć, gdyby to było możliwe, na pewno byłby najlepszy z najlepszych w tematyce. „Jak zamęczyć ludzi”
- Nareszcie - Od razu poczułem się lepiej, gdy wyszliśmy z miasta, miałem dość towarzystwa ludzi, potrafią być męczący, nawet jeśli nic nie robili, sama ich obecność doprowadzała mnie, do których słów nigdy nie użyję z wiadomych przyczyn.
- Nie było tak źle - Pogodny Sorey szedł radośnie obok mnie, trzymając w swojej torbie wszystkie zakupione rzeczy, ciesząc się, bóg wie z czego. On zaczyna mnie przerażać, rozumiem cieszyć się z pewnych powodów, ale tak bez nich? Na serio tak się da?
- Ach tak nie zamęczyłeś ludzi wiecznie niezamykającą się buzią, faktycznie było lepiej, niż sądziłem - Odparłem, lekko uszczypliwie nie mogąc powstrzymać się od złośliwej uwagi w jego stronę. I choć dostałem po łbie, było warto się poświęcić.
Jednak rozbawiało mnie jego późniejsze zachowanie przez większość drogi, którą się kierowaliśmy, nie powiedział ani słowa, najwidoczniej dotknęła go moja uwaga lub chciał pokazać mi, że potrafi milczeć, dziwnie wyglądało to w jego wykonaniu, jednakże nie miałem zamiaru zmuszać go do mówienia. Zobaczymy, jak długo potrafi wytrzymać, prędzej czy później i tak pęknie, to Sorey on nie potrafi tak po prostu nie gadać.

Późnym popołudniem, gdy słońce powoli zbliżało się ku końcowi, postanowiliśmy odpocząć, nie wiem jak on, ale ja nie miałem ochoty iść dalej, nogi bolały mnie już od wędrówki, a woda płynąca przy miejscu naszego postoju kusiła mnie swoim delikatnym szumem, który doskonale słyszałem.
Nie mając powodu, aby nie skorzystać. Podszedłem do wody, wchodząc do niej, nie przejmując się w tej chwili mokrymi ubraniami, one wyschnął prędzej czy później, zanurzając się w głębi, na chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością, dając się ponieść spokojnej energii opatulającej moje ciało. Wyciszenie, a jednocześnie oczyszczenie tego w tej chwili potrzebowałem, nim znów wynurzyłem się na powierzchnię.
Nim się spostrzegłem, mój przyjaciel klęczał na trawie, wpatrując się w wodę, słyszałem moje imię i wtedy w mojej głowie obudziła się pewna myśl. Zacząłem płynąć w stronę chłopaka, aby wynurzyć się tuż przed nim, jednym zwinnym ruchem wciągając go do ciepłej wody, jeśli mysi, że tylko on może mnie irytować, to się grubo myli to kara za dokuczanie mi.
- Mikleo - Prawie że krzyknął, gdy wynurzył się z wody, lekko oszołomiony tym, co się stało.
- O rany jak to się mogło stać, no niemożliwe - Z moich ust wydostały się niewinne słowa, a ja sam udawałem, że nic nie wiem, w duchu głośno śmiejąc się z mojego tryumfu.

<Sorey? C:>

739

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz