poniedziałek, 30 września 2019

Od Samuela CD Mordimera

Ostrożnie przeprowadziłem Mordimera z kuchni do sypialni, po drodze dokładnie asekurując każdy jego krok. Gdy po kilku dłuższych chwilach mozolnego marszu dotarliśmy do celu, jakim było pozostawione w nieładzie łóżko wygnańca, pomogłem mu wrócić do pozycji poziomej. Przyjaciel wyglądał źle, jego stan fizyczny prezentował się jeszcze gorzej niż przed kilkoma godzinami. Nic więc dziwnego, że widząc pogarszające się zdrowie mężczyzny, moje zmartwienie rosło.
                - Nie musisz mi matkować, zaraz mi przejdzie – mruknął Mordimer, szczelnie okrywając się nagrzaną wcześniej pierzyną. Jego słowa, wypowiedziane słabym, ochrypłym głosem, jedynie upewniły mnie w przekonaniu, że hybryda nie powinna wychodzić spod kołdry przez następnych kilka dni.
Pokręciłem z niezadowoleniem głową, mierząc mężczyznę badawczym spojrzeniem. Następnie kucnąłem, przykładając nagi nadgarstek do jego czoła. Tak jak mogłem się domyślić, temperatura była wyraźnie podniesiona.
                - Dalej masz temperaturę, będę musiał zrobić ci zimny okład – powiedziałem z niezadowoleniem, unosząc się do pionu. Nie chciałem pozostawiać przyjaciela samego na zbyt długo, dlatego też szybkim krokiem czmychnąłem do łazienki. Tam wygrzebałem z jednej z szafek czysty ręcznik, a następnie zanurzyłem go w zimnej wodzie. Gdy materiał nasiąkł wystarczająco mocno, wróciłem do sypialni. – Uwaga – ostrzegłem mężczyznę tuż przed tym, jak położyłem zimny okład na jego czole. Kilka kropel lodowatej wody spłynęło w dół, łącząc się z kropelkami potu na wysokości skroni. Obserwując to z nieproporcjonalnie dużym zaangażowaniem, usiadłem na skraju łóżka, wolną dłonią ostrożnie przeczesując splątane włosy mężczyzny. Ten zdawał się nie zauważyć tegoż gestu, skupiony jedynie na walce ze zmieniającą się temperaturą własnego ciała.
Sam nie potrafiłem wyjść z podziwu nad faktem, jak szybko organizmy nadnaturalnych reagują na różnorakie bodźce. W tym przypadku zimny okład momentalnie ochłodził centralny ośrodek termoregulacji, tym samym powodując uczucie gorąca w pozostałych partiach ciała hybrydy.
                - Gorąco… - wydukał Mordimer, niezgrabnie wyciągając dłonie spod kołdry. Jedna z nich -  trudno określić, czy przypadkiem, czy raczej celowo - spoczęła na mojej ręce. Nie myśląc zbyt długo, a jednocześnie nie czując żadnego sprzeciwu ze strony mężczyzny, splotłem nasze palce. – Coś mówili w szkole? – spytał słabo.
Westchnąłem. Z jednej strony chciałem jak najszybciej uspokoić nerwy przyjaciela, z drugiej zaś wiedziałem, że powinienem dać mu odpocząć. Nim jednak zdążyłem zastanowić się nad tym dłużej, moje usta same zaczęły mówić.
                - Poszedłem prosto do dyrekcji, stwierdziłem, że tak będzie najłatwiej. I w sumie nie wiem, czy dobrze zrobiłem – najpierw przekładali rozmowę, tłumacząc się natłokiem pracy, a później, jak już udało mi się dostać na dywanik do dyrektora, powiedzieli mi, że z pracy może zwolnić cię własnoręcznie podpisane pisemne oświadczenie lub akt zgonu. No ale koniec końców udało mi się wyperswadować im całą sytuację i zgodzili się przyjąć taką formę usprawiedliwienia… na razie masz tydzień, ale w razie czego możemy to jeszcze przedłużyć. – zerknąłem na Mordimera. Ten leżał bez słowa, co chwila kiwając jedynie głową na znak aprobaty. – Zdążyłem też wejść po drodze do domu. Wziąłem kilka podstawowych leków, który powinny na razie utrzymać cię przy życiu i powiedziałem matce co się stało. Praktycznie rzecz biorąc, mogę siedzieć z tobą dwadzieścia cztery na dobę, tak długo, jak mi się podoba.
                - Nie chce robić ci problemu – prychnął z niezadowoleniem, mocniej ściskając moją dłoń.
                - Większych problemów mi narobisz, jeśli zostaniesz sam i coś w tym czasie się stanie – odparłem stanowczo. – Poza tym napisałem list do dobrego znajomego, który profesjonalnie zajmuje się leczeniem chorób zakaźnych. Dokładnie opisałem mu twoje objawy i poprosiłem o dostarczenie odpowiednich leków pod adres naszego zakładu… - mimo wszelkich starań, leżący obok mężczyzna powoli odpływał w objęcia morfeusza. Choć starał się jak najdokładniej przyswajać moje słowa, jego powieki co rusz opadały, a oddech stawał się coraz spokojniejszy. - Jeśli wszystko pójdzie gładko, będę mógł podać ci antybiotyk w przeciągu następnych trzech dni. Przeciętny człowiek potrzebuje trochę ponad miesiąc na dojście do siebie, ale w twoim przypadku może to potrwać około trzech tygodni. Zarażać przestaniesz po dwóch, więc jeśli będziesz czuł się wystarczająco dobrze, będziesz mógł wrócić do pracy... A do tej pory postaraj się możliwie ograniczyć charkanie w moim kierunku – choć swoją wypowiedź zakończyłem żartobliwie-ironicznym elementem, nie uzyskałem żadnej odpowiedzi ze strony przyjaciela. Gdy po raz kolejny zerknąłem w kierunku Mordimera, dostrzegłem, że ten już spał. Pogrążony w śnie zdawał się być jeszcze słabszy, więc tym bardziej nie chciałem zostawiać go samego. Nie mniej jednak wstałem z łóżka, niechętnie wyswabadzając się z uścisku jego dłoni. Następnie wziąłem się do pracy.

~

Zacząłem od porządnego wywietrzenia całego mieszkania. Otworzyłem dosłownie wszystkie okna, chcąc wypuścić ze środka duszące się w nim od kilku dni powietrze. Momentalna ulga, którą przyniósł mi pierwszy powiew świeżego powietrza, była nie do opisania. Następnie wziąłem się za sprzątanie. Choć widać było, że mieszkanie na co dzień utrzymywane było w porządku, przez ostatnich kilka dni chory Mordimer nie był w stanie o to zadbać. Nie mniej jednak nie chciałem zbyt mocno naruszać przestrzeni osobistej przyjaciela, dlatego też w swoich działaniach ograniczyłem się do schowania porozrzucanych po podłodze ubrań, pozmywania naczyń oraz umycia podłóg. Tuż po tym, korzystając z faktu, że mężczyzna w dalszym ciągu pogrążony był we śnie, udałem się na targ. Z racji tego, że spiżarnia Mordimera świeciła pustkami, na targu zaopatrzyłem się w sporą ilość jedzenia. Mięso, różnego rodzaju pieczywo, rozmaite warzywa oraz soczyste owoce – nie byłem pewien tego, co najbardziej przypadnie o gustu mężczyzny, dlatego też wykupiłem wszystkiego po trochu. Mimo swoich uprzedzeń względem „niesprawdzonych nowinek”, zaopatrzyłem się również w kilka dawek aspiryny, która, zdaniem wielu, w przypadku ostrego bólu potrafiła zdziałać cuda.
Gdy wróciłem do mieszkania Mordimera, po raz kolejny tego dnia zamknąłem drzwi na wszystkie spusty. Następnie przymknąłem część okien, w obawie przed zimnem nieubłaganie nadchodzącej nocy. Szybko upewniłem się, że z Mordimerem wszystko w porządku, nałożyłem mu nowy okład, a następnie udałem się do kuchni. Tam spędziłem kolejne dwie godziny, przygotowując jedzenie na następny dzień, przelewając wodę zniesioną ze studni przed kilkoma godzinami do szklanych butli oraz dawkując przyrządzone wcześniej syropy, napary i maści.
Gdy uporałem się w tym wszystkim, a Mordimer w dalszym ciągu nie zamierzał wynurzyć się z objęć morfeusza, postanowiłem zająć się samym sobą. W duchu błagając przyjaciela o zgodę lub ewentualne wybaczenie, pozwoliłem sobie na szybką kąpiel oraz pożyczenie jednego ze znalezionych na dnie szafy swetrów. Wraz z wieczorną porą przyszedł spory spadek temperatury, przez co noszona za dnia koszula przestała mi wystarczać. Gruby, szmaragdowy sweter urósł w mych oczach do rangi daru od niebios. Później podkradłem z kuchni trochę chleba z tłuszczem, którym następnie nasyciłem swój domagający się ofiary żołądek.
Gdy ostatni już raz przekroczyłem próg sypialni Mordimera, księżyc już dawno wisiał na niebie, a całe miasto pogrążone było w niczym nieprzerwanej ciszy. Mężczyzna w dalszym ciągu spał, jednak podwyższona wcześniej temperatura znacznie spadła, co uznałem za dobry znak.
Wiedząc, że następnego dnia będę musiał ponownie zaopiekować się przyjacielem, doszedłem do wniosku, że przespanie się będzie najlepszą opcją. Ostrożnie, starając się nie wydać przy tym żadnego głośniejszego dźwięku, usiadłem przy ścianie, twarzą do śpiącego na łóżku mężczyzny. Delikatnie podparłem policzek dłonią, opierając rękę na zgiętym kolanie, próbując ułożyć się w jak najwygodniejszej pozycji. Chwilę potem zasnąłem, pozostając w tej pozycji do samego ranka. 

<?>

niedziela, 29 września 2019

Od Mordimera CD Samuela

- Skąd mam wiedzieć – mruknąłem niezadowolony tonem, jakim do mnie mówił. Przynajmniej tak sądziłem, chociaż pewnie chodziło o to, że głowa mi pękała i jakikolwiek hałas mi dokuczał. Zamknąłem oczy i odwróciłem głowę w drugą stronę. Głupio mi było, kiedy Samuel widział mnie w takim stanie. Nawet nie miałem sił podnieść ogona i schować go pod kołdrę, nie mówiąc już o uszach. Dobrą rzecz, jaką zrobił, to zamkniecie drzwi. Miałem tylko nadzieje, ze nikt ze szkoły nie zechce sprawdzić co jest ze mną.
- Po prostu się rozchorowałeś? To nie wygląda dobrze, musiało się coś stać – powiedział siadając obok mnie na krześle. Zerknąłem na niego, wyglądał na naprawdę przejętego, ale co ja mogłem poradzić? Chociaż miał rację, nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Organizm Wygnańców trudniej choruję i z łatwością się kurują, a teraz przypominałem umierającego, który nie ma już szans na przeżycie. Cofnąłem się myślami do wcześniejszych dni, ale nic mi nie przyszło do głowy.
- Nie wiem – odparłem w końcu i znowu zacząłem kaszleć. - Podasz mi wody?
- Ty powinieneś coś wziąć – stwierdził, ale po chwili wstał i poszedł do kuchni. Wrócił do pokoju ze szklanką przezroczystej cieczy. Podniosłem się na łokciach, chociaż byłem tak słaby, że ledwo utrzymałem naczynie. Samuel widząc, jak bardzo mi się dłoń trzęsie, pomógł mi. Przytrzymał kubek i moja głowę, a ja napiłem się, poczułem się trochę lepiej.
- Dzięki – położyłem się na poduszce i znowu zamknąłem oczy. Wtedy raptownie dostałem olśnienia, otworzyłem oczy i spojrzał na chłopaka, który właśnie miał coś powiedzieć. - Dwa dni temu trafiłem na jakiegoś człowieka, miał porwane i brudne ubranie. Złapał mnie za ramiona i coś bełkotał. Nie rozumiałem go, ale opluł mi twarz i okropnie kaszlał – kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, że w tej chwili wydaje podobne dźwięki, co on. Jeszcze bardziej zbladłem. - Zrozumiałem jedno słowo „umrę”. Potem zabrali go strażnicy – dokończyłem. Chłopak nie wyglądał na ani trochę zadowolonego, wręcz przeciwnie. Teraz to on zbladł. Przez chwilę mu się przyglądałem, wyglądał nawet na przestraszonego.
- To brzmi jak gruźlica, albo krztusiec – odparł i usiadł na krześle. Powiodłem za nim wzrokiem. - Wiesz jak to ciężko wyleczyć? - dodał załamującym się głosem. Wzruszyłem znikomo ramionami.
- Na pewno zwykł wirus, który mi przejdzie, nie panikuj – przekręciłem głowę i spojrzałem na sufit. Nie chciałem nawet myśleć, że mogłem się zarazić czymś takim od jakiegoś bezdomnego, to było upokarzające.
- Ale objawy się zgadzają i… - przerwałem mu.
- Mam jedną prośbę – zamilknął. - Pójdź do szkoły i powiedz, że jestem chory i chce zwolnienie na kilka dni. Ja jak widzisz, nie mam jak ich poinformować – Samuel pokiwał głową. - Idź teraz, nim ktoś wpadnie na pomysł odwiedzenia mnie – dodałem. Chłopak niepewnie wstał i jeszcze raz rzucił na mnie okiem.
- Przyniosę jakieś zioła – i po tych słowach wyszedł z mojego domu.

(…)
Leżałem bez ruchu, co jakiś czas drzemiąc lub gapiąc się w sufit. W czasie gorączki człowieka nachodzą dziwne myśli, które go przerażają, albo kłębią się gdzieś w szarym zakątku umysłu i czekają na dobry moment do ataku. Wspominałem rodziców, za którymi bardzo tęskniłem, nawet do takiego stopnia, że się popłakałem, kiedy zobaczyłem ich groby, siostrę, która bardzo mnie zawiodła i babkę, której nienawidziłem czystym sercem. Myślałem o moim życiu Wygnańca, o momencie, w którym Samuel wygada się przed strażnikami, to specjalnie czy przypadkowo, a ja zostanę powieszony. W końcu każda tajemnica kiedyś wychodzi na jaw, ja tylko miałem nadzieję, ze moja ujrzy światło dzienne po śmierci. Zastanawiałem się, czy do końca swego życia będę uczył młode pokolenie i łudził się, że kiedyś zmienią świat. Rozważałem nawet decyzję o powrocie w rodzinne strony, odnalezieniu siostry i… tu się kończył moje pomysły. Wygłosiłem do czterech ścian mego mieszkania monolog, który był skierowany do babki. Mówiłem, jak bardzo jej nienawidzę, gardzę nią i nie mogą zrozumieć. Najbardziej przeszkadzał mi fakt, że to przez nią straciłem kontakt z ostatnią bliską mi osobą, reszta była drugoplanowymi bzdetami. Na sam koniec wymarzyłem sobie piękne miasto, pozbawione odchodów i krwi na ulicy, z empatycznymi ludźmi i miłymi sąsiadami, o prawdziwie lojalnych przyjaciołach i inteligentnych osobnikach, które zmieniają świat na lepsze. A nawet o zielarzu, który pojawił się w moim myślach tak niespodziewanie, że kiedy wrócił do mega domu, zapomniałem jaką ogrywał rolę w moim umyślę.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem chłopaka, miał ze sobą torbę. Położył ją na stole, a wtedy się podniosłem.
- Powinieneś leżeć – powiedział szybko. Usiadłem na łóżku.
- Muszę do toalety – odparłem i się podniosłem, łapiąc krzesła. Chłopak podszedł do mnie i pomógł mi ustać w pionie. Ciągnąłem ogon po ziemi, jedno ucho leżało na włosach, a drugie sterczało w jakąś stronę, jakby próbowało wychwycić dźwięki. Doszedłszy do pomieszczenia, puściłem chłopaka i trzymając się wszystkiego, co miałem pod ręką, załatwiłem swoje sprawy. Kiedy wyszedłem, skierowałem się powoli do kuchni. Samuel natychmiast poszedł za mną.
- Co ty robisz – zapytał, kiedy otworzyłem szafkę.
- Musze coś zjeść – odparłem wyjmując kubek, który nagle mi wypadł z ręki. Na szczęście wylądował na blacie, dzięki czemu się nie pobił.
- Wszystkim się zajmę, musisz odpoczywać – wziął mnie za rękę i zabrał do pokoju. Nie miałem sił się z nim kłócić, dlatego posłusznie wróciłem do łóżka.
- Nie musisz mi matkować, zaraz mi przejdzie – mruknąłem, ale on pokręcił głową i usiadł na krawędzi łóżka. Przyłożył mi dłoń do czoła, oznajmiając, że temperatura nic nie spadła i po chwili położył mi kompres. Zamknąłem oczy. Zrobiło mi się strasznie gorąca, wyciągnąłem dłonie spod kołdry. Moja prawa dłoń napotkała na swej drodze jego palce, a ja wcale nie myśląc i nie mając też żadnego powodu, położyłem rękę na jego, lekko go łapiąc za dłoń. - Coś mówili w szkole? - zapytałem.

<Samuel?>

908 słów

Od Reo Cd. Yael

Czekałem na niego, na to aż podejmie decyzje. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia, od pierwszego dotyku oraz od tego, jak tak cudownie wyglądał. Tak cudownie się prezentował nago, cholera chciałem już skosztować jego ciała, spojrzeć i dotknąć go tak jakby było moje. Pożądam go całego tylko dla siebie.

Zjawił się jak wicher, wpadając do pokoju, stałem przy oknie i patrzyłem na gwieździste niebo, oraz ogromny księżyc. Spojrzałem na niego, ujrzałem ten płomień, poczułem jak, pulsuje mi krew. Zdecydował, podjął się tego, bym mógł go wziąć, nie musiał błagać, jednak to też mnie nakręcił. Spodobało mi się to, oblizanie wargi i zdjęcie koszuli, by odsłonić przed nim swój nagi tors i powoli się do niego zbliżyłem. Drzwi zamknąłem szybko i po cichu, po czym przycisnąłem go plecami do drewnianych wrót, którymi wszedł. Odchyliłem jego głowę i przejechałem językiem po jego szyi. Yael tak dobrze smakował, przyssałem się do szyi kotołaka. Całowałem ją, oznaczać malinkami, licznymi, gdy moje usta zajmowały się jego szyją, obojczykami, ramionami, szczęka..
Dłonią, zszedłem na jego podbrzusze i powoli je masowałem, jego koszula, zniknęła szybko. Moja dłoń swobodnie mogłem, ciągnąc za jego sutki i mogłem powoli jeden z nich wziąć w zęby i pociągnąć, stając i drażniąc go językiem. Jego słodkie odgłosy, pobudzały moje dolne partie ciała, muszę być delikatny, powolny i pobudzać go do granic możliwości, by koniec był najlepszy i najgorętszy.
Spojrzałem w jego oczy i pocałowałem go długo i namiętnie, wsuwając język do jego ust, moja druga dłoń wsunęła się w jego spodnie i bokserki, mogłem dokładnie wyczuć dłonią jego penisa, tak słodkiego i miękkiego, który pod wpływem dotyku robił się taki, jak należy. Pozbyłem się za pomocą magi, jego ubrań oraz swoich. Teraz swobodnie i powoli mogliśmy wylądować w łóżku. Magia, w tym wypadku się przydała. Mogłem go dotykać, całować i kosztować, każdy fragment jego idealnego ciała. Przygryzłem jego płatek uszka, a w odpowiedzi usłyszałem słodki jęk i miauknięcie, czy on robi to specjalnie, czy jednak to coś innego.
Dyszałem ciężko i zawisłem nad nim, puszczając jego męskość, rozłożyłem jego nogi i sięgnąłem po żel, nałożyłem trochę na palce oraz jego wejście, po czym dwoma palcami zacząłem rozmasowywać, aż w końcu wsunąłem je w jego wnętrze, tym samym także wziąłem jego przyjaciela do ust. Powoli lizałem go językiem, by nieco go nawilżyć i poruszałem powoli palcami, by po chwili zacząć nieco przyśpieszać ruchy głową i palcami. W ten sam rytm, słodkie dźwięki, które się z niego wydobywały, stawały się czystym rajem, jego dłonie na mojej głowie i to jak słodko nie mógł nabrać powietrza, przez moje nagle ruchy i dokładanie kolejnych palcy.
Chciałem go jak najlepiej przygotować oraz doprowadzić do pierwszego dojścia, by spełnić jego życzenie.
Nie musiałem długo czekać, bo ze spuszczeniem się, wyjąłem z niego palce i połknąłem wszystko, oblizałem dokładnie przyjaciela chłopaka, chciałem coś jeszcze zrobić, ale to innym razem już.
- Wyśmienicie smakujesz kotku. - powiedziałem, gdy ponownie nad nim zawisłem i spojrzałem w jego oczy. Tak wygłodniały, drżał z podniecenia i tak kusząco, ale zarazem pociągająco wyglądał.
- Proszę, wejdź. - usłyszałem z jego strony, jak mógłbym teraz przestać. Otarłem się o niego i powoli zacząłem wchodzić, posuwałem się powoli, oraz zatrzymywałem, by się przyzwyczaił.
- Jaki ciasny, jesteś. - mruknąłem do jego uszka, poczułem jak, mnie obejmuje i cicho prosi.. Więc zaczął wchodzić nieco mocniej, zacisnąłem palce na materacu i wszedłem do końca, sam sapnąłem, czując w jego wnętrzu coś cudownego i zacząłem się powoli poruszać, cholera, tak cholernie pragnąłem go posiąść, a teraz gdy go mam chce jeszcze i, jeszcze i jeszcze..
Tym oto sposobem, gdy chciał szybciej, zrobiłem to, wiele razy zmienialiśmy pozycje, nie potrafiłem się hamować, trzymałem go mocno, dawałem klapsy, oraz ciągnąłem za jego włosy, to wbijałem palce w jego boki, pragnąłem więcej. Jednak gdy się zbliżał do końca, zatrzymywałem się, chciałem, by koniec był niesamowicie bolesny, ale też przyjemny. Moja dłoń poruszała się na jego męskości, by doprowadzić go do szaleństwa, on także nie pozostawał mi dłużny, jego ruchy, przyłączył się i sam się zaczął poruszać...
Gdy w końcu ja leżałem na łóżku, a on był na górze, jego biodra się poruszały, a moje dłonie ścisnęły jego pośladki.
- Yael. Pokaż swojemu partnerowi, na co cię stać. Doprowadź to do końca. - powiedziałem i gorąco go pocałowałem, a gdy opadłem na łóżko, patrzyłem na niego, jak cudownie wygląda.

Yael? 

708 słów

sobota, 28 września 2019

Od Keitha CD Kousuke

Parsknąłem śmiechem pod nosem i przeczesałem dłonią włosy, pozostawiając je w jeszcze większym nieładzie niż dotychczas. Po przypomnieniu sobie tych wszystkich wiadomości, które wcześniej wyparłem, bo były po prostu nieprzydatne dla mojego stanowiska, miałem wrażenie, że byłem bardziej... odmóżdżony. 
– Nie mogę się doczekać dnia następnego tak bardzo, jak ty ponownego spotkania ze swoim fanklubem – sarknąłem, wkładając dłonie w kieszenie. Nieprzyjemnie zimne powietrze przypominało, że lato się skończyło i nadchodzi jesień, a z każdym dniem będzie tylko coraz zimniej. Średnio podobała mi się ta pora roku, ale zdecydowanie wolę zimną jesień i zimę niż upalne lato.
Ciemnowłosy uniósł w zdumieniu brwi na moje słowa, po czym sam parsknął śmiechem. Ale nie było w tym ani grama pogardy czy ironii, którą tak uwielbiał stosować. Jego gest wydał mi się co najmniej dziwny, za bardzo szczery jak na niego. 
– Rozgryzłem cię – powiedział, i tym razem to ja uniosłem brwi. – Jesteś zazdrosny.
Zmarszczyłem brwi w geście zdziwienia, a kiedy w pełni dotarł do mnie sens jego wypowiedzi, ledwo powstrzymałem się od głośnego parsknięcia śmiechem. Były dwie możliwości. Albo próbował sobie ze mnie zażartować, albo miał tak wysoką samoocenę i mówił to całkowicie poważnie. Dla mnie nawet lepiej by było, by zajął się którąś z dziewcząt, ja wtedy miałbym od niego chwilę odpoczynku.
– Nie sądziłem, że mój sekret tak szybko się wyda – powiedziałem sarkastycznie, udając niezwykle przejętego. 
Byłem przeciwko tej sytuacji tylko z jednego powodu – irytujących ludzi. Co prawda, grupka dziewcząt ledwo mnie zauważała i całą swoją uwagę poświęcały demonowi, co nie zmienia faktu, że było niezwykle męczące. Ich obecność dosłownie wysysała ze mnie chęć do życia. Aż tęskniłem za samotnymi i długimi podróżami w siodle, nawet jeżeli po tym przez długi czas bolały mnie cztery litery. 
Nie wszystkie dziewczyny były takie złe. Na przykład Ann, chociaż bliżej było jej do osoby znośnej niźli kogoś, kogo mógłbym polubić. Jak to mówią, wybrałem mniejsze zło. Zdecydowanie wolałem spędzać czas wolny z tą małą, gadatliwą istotą, która przynajmniej zauważała moja moje istnienie, niż siedzieć obok Kousuke i wysłuchując te wszystkie pochlebstwa w jego stronę.
Poczułem, jak jego palce zaciskają się na moim ramieniu zdecydowane mocniej niż poprzednim razem i już po chwili byliśmy w domu. Westchnąłem z ulgą — było tu zdecydowani cieplej niż na zewnątrz, co było mi na rękę. Ubrany odpowiednio na tę porę roku to ja nie byłem. 
- Jutro powtórka z rozrywki – przypomniał mi chłopak, na co westchnąłem z irytacją. Naprawdę mu to nie przeszło?
- Jeszcze za mało ci atencji ze strony dziewcząt? – prychnąłem, podchodząc do drzwi. Chciałem wpuścić do środka psa, który od samego rana siedział na zewnątrz.
- Zazdrosny – wymruczał pod nosem, ale na tyle głośno, bym usłyszał. W żaden sposób nie skomentowałem jego wypowiedzi.
- Hej, koleżko – przywitałem się z psem, który zadowolony zaczął na mnie skakać. Kucnąłem i wtedy pies przednie łapy położył mi na kolanach i wesoło merdał ogonem. Z bananem na ustach zacząłem drapać go za uszami. Dobrze jest mieć świadomość, że czeka na mnie takie kochane stworzenie. – Też się stęskniłem – usłyszałem, jak Kousuke głośno prycha z irytacją, co zignorowałem, drapiąc mojego czworonożnego przyjaciela po szyi. – Chodź, dam ci coś do jedzenia – wstałem, a pies posłusznie podążył za mną.
- W czas. Jestem głodny, też możesz mi coś zrobić do jedzenia. Tylko szybko.
Zmarszczyłem brwi i zatrzymałem się w nagle. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy ostatni raz kazał mi przygotować coś do jedzenia, bo był ponoć bardzo głodny. I wcale nie był zainteresowany posiłkiem, który dla niego przygotowałem.
– Ale tak naprawdę jesteś głodny, czy znów szukasz pretekstu do poznęcania się nade mną? – spytałem, przewracając oczami. Szczerze mówiąc wątpiłem, by odczuwał głód wobec czegoś innego, niż dusze, a przynajmniej tak wnioskuję.

<Kousuke? XD>

598 słów

Od Yael'a Cd. Reo

Jestem Ynais Ato Enai Lakoseth i nienawidzę swojej kociej natury. Wszystko zaczęło się tak niepozornie. Coraz więcej pytań krążących w mojej głowie.
Czego pragnę? Czego pożądam? O czym nie mogę przestać myśleć? Co to jest? A może raczej kto? Czy jest ktoś taki? Czy jest osoba która zawróciła mi w głowie? Ktoś przy kim moje serce zaczyna bić szybciej? Ktoś przy kim czuję takie nagromadzenie pożądanie, że jest ono ciężkie do wytrzymania? Ktoś przy kim chciałbym pozostać całe życie? Ktoś kto mnie omamił? 
Nie musiałem nawet mocno się skupiać nad zadawanymi pytaniami. Znałem odpowiedź. Tak był ktoś taki. A dokładnie Reo Choke. Cholerny demoni człowiek. To było tak nieprawdopodobne i mało możliwe, że aż musiało wydarzyć się mnie. Odkąd pamiętam zawsze pakowałem się z deszczu pod rynnę, a problemy lgnęły do mnie jak muchy do gówna. Jak poetycko.
W momencie kiedy jego język wtargnął do moich ust, zadrżałem. Chciałem by mnie wziął tu i teraz. To tak koszmarnie upokarzające. Nie mogłem zostać jego niewolnikiem. Wiedziałem, że jak to z nim zrobię, zostanę zniewolony przez swoje głupie serce do końca życia. I on będzie mógł ze mną robić co mu się żywnie podoba a ja nie dam rady mu odmówić. To takie porąbane. On jest brutalny. Wyczuwam to w nim. Do tego napaleniec jakich mało. Wiedziałem, że z takiego układu nie wyniknie nic dobrego, jednak moja kocia natura już wybrała. To było oczywiste. Prędzej czy później i tak mu się poddam. Jednak najgorsze było to, że to on zmuszał mnie do podjęcia jednoznacznej decyzji. On jako dominant powinien wyjść z propozycją, a ten dupek tylko coraz bardziej mnie nakręcał, przez co poziom mojej frustracji gwałtownie rósł. Do tego ten cholerny demon. Miałbym resztę swojego marnego życia spędzić w tej cuchnącej norze? Po moim cholernie zimnym trupie. Miałem trzy niezbyt ciekawe opcje. Każda z nich miała zarówno plusy jak i minusy. Ucieczka wiązałaby się z wiecznym cierpieniem kociej formy. Nigdy bym się już nie zakochał. Odwieczny tułacz po najdalszych krańcach świata, próbujący uśmierzyć ból. Zapomnieć. Mogłem spróbować również śmierci ale nie chciałem jeszcze wąchać kwiatków od spodu, a perspektywa mojego martwego ciała znalezionego przez Reo tym bardziej mnie odrzucała. Wiedziałem, że on nic nie czuł ale to i tak bolało. Co by zrobił z moimi zwłokami? Wyrzucił? Zbezcześcił? Wykorzystał do zaklęć lub innych chorych eksperymentów? Mogłem również zostać i ze wszystkiego się zwierzyć. Może wziąłby odpowiedzialność. A jeżeli nie? Wtedy… Wtedy bym się zabił. Nie jestem słaby, ale moja miłość mogłabym mu zrobić krzywdę. Nie chciałem tego. Mimo, że Choke jest dupkiem nie zasługiwał na to. To wydawało się być dobrym planem. Oddanie mu swojego ciała. A nawet jeżeli nie poczuje tego co ja to będę mu służyć. Będę go chronić tak długo dopóki w twarz mi nie powie, że mnie nienawidzi. Miłość jest chora. Jest sadystyczna kochanką zmuszającą nas do irracjonalnych decyzji. Bezwzględną suką mająca gdzieś nasze uczucia. 
Ludzie mówią o niej jak o czymś wspaniałym, ale mój przypadek pokazuje coś innego. Nie ważne co bym robił, moja natura podjęła decyzję za mnie. I nie jest to tak jak w przypadku ludzi, że mogę się odkochać. Kotołaki zakochują się tylko raz. Że też nie miałem w kim. Prawie każdy nadawał się do tego bardziej. Czemu musiał być to egoistyczny dewiant ze skłonnością do sadyzmu. 
Jestem Ynais Atoa Enai Lakoseth i moja kocia strona wybrała Reo za drugą połówkę, a ja nie mam, nic przeciwko.

***

Wieczór nadszedł bardzo szybko. Cóż się dziwić. Panowała zima, przez co noce były długie, a dni krótkie. Cały dzień poświęciłem na wewnętrzną dyskusję. Jednak w końcu podjąłem decyzję. Musiałem… nie… Chciałem to zrobić. Więc gdy tylko słoneczna tarcza zaszła za horyzont, wyszedłem cichcem z pokoju i podtrzymując się ścian, na wpół ślepo ruszyłem w kierunku pokoju Reo. Zbliżało się marcowanie. Potrzebowałem tego. Zbliżałem się powoli cały czas się wahając. Jednak wszystkie wątpliwości odeszły kiedy do moich nozdrzy doszedł ten cudowny zapach. To on. Skoczyłem wręcz na ślepo w kierunku gdzie wydawało mi się, że są drzwi. Wpadłem do środka jak wicher i nie mogąc dłużej ustać na drżących nogach upadłem na kolana. Byłem cały spocony, a ból pulsujący w dole brzucha wcale nie pomagał.
Błaaagammm… Weź mnie - nie miałem siły się więcej opierać. Chciałem tego. Potrzebowałem tego

< Ekhm... Reo *rumieni się wściekle* >

700 słów

Od Kadohi'ego Cd. Vivian


Pytanie chłopaka wcale mnie nie zdziwiło. W końcu wszyscy wiedzą że wampiry są długowieczne, a im starszy wampir tym więcej siły posiada. Jak byłem jednym z młodszych czystokrwistych. Co znaczyło, że urodziłem się tuż przed dekretem królewskim. Większość nowpokoleńowców jest osobami zarażonymi co znaczy, że nie pochodzą z arystokratycznych rodów, a ich moc jest zdecydowanie słabsza. Tacy wygnańcy nie są również nieśmiertelni. Żyją do 500 lat i umierają. Więc nawet jeżeli nie miałbym, wrodzonej wady i chciałbym zamienić swoją drugą połówkę, żeby żyła ze mną wiecznie to niestety po pół tysiącleciu czekała by mnie przykra niespodzianka. Na szczęście czy też nieszczęście ja umiejętności zmiany nie posiadałem. Jak jedyny z rodziny byłem posiadaczem jadu który nie przemieniał. Za to od najmłodszych lat musiałem wprost odpędzać się od nękających mnie duchów. Jak byłem dzieckiem nie potrafiłem rozpoznać czy ktoś już umarł czy jeszcze, żyje. Na szczęście moja rodzina mnie wspierała. Zawsze chcieli bym czuł się swobodnie z moją umiejętnością. Taki “dar” jest bardzo rzadki. O dziwo częściej występuje u ludzi, który mają tyle wspólnego co piernik z wiatrakiem. Piąta woda po kisielu.
- Chcesz wiedzieć ile naprawdę mam lat? - krótkie kiwnięcie głową mojego towarzysza było jednoznaczną odpowiedzią. - No dobrze. tylko się nie wystrasz. To rzekłszy mrugnąłem do niego. Możesz mi nie wierzyć ale urodziłem się w 679 roku naszej ery
- To by znaczyło… Że miałeś 100 lat kiedy ustanowiono dekret?!
- Dokładnie tak. Wampiry czystokrwiste uzyskują pełnoletniość kończąc swój pierwszy wiek. Potem już się tego nie przekłada na ludzkie jednostki. Jesteśmy nieśmiertelni. W zasadzie im starszy wampir tym więcej mocy posiada. Ja raczej jestem tym młodym
- To prawda, że możesz zmieniać ludzi w wampiry? - ciekawość chłopaka rosła proporcjonalnie do spadającego strachu
- Inne wampiry to potrafią. Ja nie - uśmiechnąłem się smutno
- Dlaczego?
- Po prostu moje kły nie zawierają substancji za to odpowiadającej. To coś jak brak źrenicy u człowieka. Bardzo rzadkie ale możliwe

< Przepraszam, że tak krótko ale starałam się jak najszybciej odpisać >

308 słów

piątek, 27 września 2019

Od Kise CD Tetsu

Uśmiechnąłem się na słowa chłopaka i przejechałem dłonią po jego włosach, tuląc go mocno do siebie, jednak nie na tyle mocno, by nie zrobić mu krzywdy. Cieszyłem się z tego co powiedział i z tego, że dobrze się czuje w szkole. Może nie ma wielu przyjaciół lub nie ma ich wcale, ale przynajmniej ma tego nauczyciela, z którym przynajmniej może porozmawiać. To jest chyba najważniejsze, że ma w szkole chociaż jedną osobę, której może zaufać i zwrócić się do niej po pomoc.
- A ja się cieszę, że mam kogoś takiego, jak ty - wyszeptałem i pocałowałem młodzieńca delikatnie w czoło, po czym uśmiechnąłem się do niego radośnie. Naprawdę nie potrafiłem ująć w słowa tego, co w tej chwili czułem. To było coś wyjątkowego i innego. Nigdy wcześniej się tak nie czułem, a to wszystko sprawił ten niepozorny śmiertelnik. Spojrzałem głęboko w jego piękne niebieskie w oczy i przez chwilę skupiłem się tylko na odcieniu ich tęczówek. Próbowałem też zrozumieć, co tak naprawdę nas łączy i co to za dziwne uczucie zrodziło się we mnie do tego chłopaka. Uśmiechnąłem się tajemniczo i po chwili odsunąłem się od niebieskowłosego, drapiąc się leniwie po brzuchu.
- To co dzisiaj na obiad? - wyszczerzyłem się do niego głupkowato, na co na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Tetsu potrząsnął delikatnie głową, jakby nie dowierzał do końca w moje słowa. No cóż nic nie poradzę na to, że prawie cały dzień głodowałem i czekałem aż tylko wróci. Wiem, że jestem takim dużym dzieckiem, ale jakoś nie za bardzo mnie to martwi. Przyzwyczaiłem się do takiego stanu rzeczy i choć gdzieś tam z tyłu głowy wiem, że jestem dla chłopaka uciążeniem. Mimo to póki nie znacznie na mnie narzekać to chyba jest w porządku, poza tym staram się mu pomagać jak tylko mogę. W końcu w niektórych sprawach nie jestem zbyt dobry i potrzebuję drobnych porad i wskazówkę, co i jak zrobić. 
Niebieskowłosy po chwili skierował się do kuchni, a ja oczywiście podążyłem za nim, jak cień.
- Tak sobie dzisiaj myślałem - zacząłem spokojnie, siadając przy stole, tak jak zawsze, gdy obserwowałem, jak chłopak gotuję. - Może jutro po szkole podejdę po ciebie i pójdziemy zagrać w kosza? - zaproponowałem, uśmiechając się przy tym szeroko.
- W sumie to nie taki zły pomysł - odpowiedział Kuroko, a ja cieszyłem się w duchu z możliwości wspólnego spędzenia czasu.

~~*~~

Tak jak się umówiliśmy tak też zrobiliśmy. Tetsu powiedział mi o której mniej więcej kończy ostatnią lekcję, a ja o tej porze podszedłem pod szkołę. Poczekałem na niego chwilę, po czym gdy do mnie dołączył ruszyliśmy na pobliskie boisko, mając nadzieję, że nie będzie ono zajęte przez dzieciaki z sąsiedztwa. W sumie zawsze można je postraszyć i przegonić. Takie to są metody, heh.
- Co cię tak nagle wzięło w ogóle na kranie w koszykówkę? - zapytał nagle mój towarzysz, a ja zerknąłem w jego stronę, nie przerywając naszej wędrówki.
- Cóż doszedłem do wniosku, że koniec końców nie mieliśmy przyjemności razem zagrać, gdyż to poprzednio to co miało nazywać się dobrą zabawą, zmieniło się raczej w rywalizację między mną a tym gnojkiem - odpowiedziałem szczerze, trochę niezadowolony z tego, że w tamtym momencie bardziej skupiłem się na tej przybłędzie niż na Tetsu. Jednak teraz jestem gotowy by pograć z nim i to skupiając się tylko i wyłącznie na nim, na nikim innym.

<Tetsu? c;>

Od Yuri'ego CD Victor

Uśmiechnąłem się delikatnie i skinąłem posłusznie głową. Jednak nim skieruję się do kuchni, by przygotować napój rozgrzewający dla panicza, to wpierw przebiorę się w jakieś suche ubrania, gdyż nie widzi mi się złapać akurat teraz przeziębienia. Tak, więc poszedłem do swojej izby, gdzie wygrzebałem jakieś rzucone w kąt szmaty, które po prostu nałożyłem na siebie. Nie musiałem się jakoś specjalnie stroić, więc było mi wszystko jedno, to co teraz będę miał na sobie. Po tym, jak już pozbyłem się swojego mokrego odzienia, skierowałem się do kuchni, gdzie przemknąłem się między kucharzami i udało mi się przygotować herbatę z cynamonem dla mojego panicza. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie narzekał i grzecznie wypije to co dla niego przygotowałem.
Gdy tylko napój był gotowy, wymknąłem się z pomieszczenia i powolnym krokiem wróciłem do komnaty mojego pana, uważając by po drodze nie wylać na siebie wrzątku. 
- Już jestem - oznajmiłem, wchodząc do pomieszczenia. Mężczyzna w dalszym ciągu leżał owinięty kocem i nawet się nie poruszył. Odetchnąłem cicho i postawiłem kubek tuż przy stoliczku znajdującym się obok łóżka Victor'a. Póki co herbata była jeszcze bardzo gorąca, więc nie widziałem sensu gnania mężczyzny do picia jej.
- Trochę długo ci to zeszło - zauważył, zerkając na mnie spod koca. Na jego komentarz oczywiście wywróciłem lekko oczami, ale postanowiłem nic nie odpowiadać, na te niepotrzebne stwierdzenie. Nie będę się przecież przed nim tłumaczył, dlaczego zeszło mi trochę dłużej niż powinno. Zamiast tego podszedłem do półki, na której co ciekawe znajdowały się jakieś książki. Postanowiłem wziąć jedną do ręki i prześledzić wzrokiem jej tytuł. Nosiła ona nazwę "Spis magicznych zwierząt". Uśmiechnąłem się lekko i wraz z lekturą, zbliżyłem się do łóżka, na którym po chwili sobie usiadłem. Victor spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, jednak ja go zignorowałem, nie widząc, żadnych przeciwwskazań, abym sobie tu siedział.
- Możesz już pić herbatę - zwróciłem mężczyźnie uwagę, na co ten ze skwaszoną miną, niechętnie się podniósł i sięgnął po parujący kubek. Ja zato otworzyłem książkę na pierwszej stronie i spokojnie śledziłem wzrokiem literki, które zostały zapisane na papierze.
- Co tam czytasz? - zapytał jasnowłosy między pojedynczymi siorbnięciami. Pewnie napój dalej był gorący, więc musiał go pić ostrożnie, aby nie poparzyć sobie języka. 
- Spis magicznych zwierząt, pasowałoby byś to kiedyś sobie przeczytał - odparłem, uśmiechając się przy tym delikatnie.
- Jak dla mnie, to trochę zbyt grube to - prychnąłem cicho, na co roześmiałem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Z takim podejściem to mało się nauczysz - przyznałem, zerkając w jego stronę.
- Wiem, wiem - wzruszył ramionami i wrócił do pica swojej herbaty. Przez dłuższą chwilę przypatrywałem się mu w milczeniu, po prostu obserwując go tak bez powodu. Dopiero po kilku minutach zarumieniłem się lekko i wróciłem do czytania lektury. 
Nim się obejrzałem Victor wypił całą herbatę i znowu schował się pod koc. Za oknem wciąż szalała burza i pioruny uderzały co kilkanaście sekund. Zauważyłem, że Książę jest z tego powodu trochę spięty, dlatego postanowiłem odłożyć książkę na bok i po prostu ułożyłem się obok moje pana, przytulając go delikatnie do siebie. Niby nic wielkiego, ale miałem nadzieję, że może chociaż trochę pozwoli mu to się odprężyć i po prostu zaśnie sobie, w tym samym prześpi całą burzę. 

<Victor? c:>

środa, 25 września 2019

Od Tetsu CD Kise

Kiwnąłem delikatnie głową, czując ulgę, gdy zrozumiałem, że nie uraziłem w żaden sposób mężczyzny. Nie chciałbym przecież go urazić tylko dlatego, że jest ode mnie dużo starszy, bardziej chodziło mi o to, że jest bardziej na pewno doświadczony niż ja.
- Temat dotyczy starożytności - Odparłem, otwierając zeszyt, siadając na ziemi, przy stole mając tam większy komfort wygodę.
- W takim razie słucham - Mężczyzna wyprostował się, przyglądając mi uważnie, czekając na moje pytanie.
- Pierwsze zadanie polega na podaniu trzech ciekawostek o średniowieczu dotyczących Egiptu - Wyjaśniłem, unosząc głowę w kierunku mężczyzny.
- Hym, to może to cię zaciekawi. Kiedyś na samym początku faraon nie pokazywał się publicznie z odkrytymi włosami. Nosił koronę albo nemes do dziś nikt nie wie czemu - Słysząc pierwszą ciekawostkę kiwnąłem głową, od razu zapisując słowa przez niego wypowiedziane na kartce. - Dalej, zarówno egipskie damy, jak i mężczyźni używali makijażu. Pierwotnie służył on jako ochrona przed silnym promieniowaniem słonecznym. Z czasem zaczęto używać go jak ozdoba na twarz, aby podkreślić oko czy kości policzkowe. - Po tej ciekawostce aż na chwilę się zatrzymałem, to znaczy, że kiedyś ludziom nie przeszkadzał makijaż? Ciekawe teraz, gdyby mężczyzna się pomalował, wybuchłaby niezła afera.
- Rozumiem - Kiwnąłem głową, pisząc to, co zostało mi powiedziane. - A ostatnia ciekawostka? - Spytałem, naprawdę zainteresowany tym, co do mnie mówił.
- Poczekaj - Zaczął, rozmyślając nad ostatnią ciekawostką - Już wiem, w Egipcie leczono infekcje spleśniałym chlebem - Zaskoczony zamrugałem oczami, przez chwilę tego nie rozumiejąc, kiedyś ludzie byli dziwni.
Jednak to nie było ważne, tego już nie ma pozostały jedynie interesujące wspomnienia. Bardzo przyjemnie słuchało mi się Kise, gdy opowiadał mi o czasach przeszłych, wspominając trochę o rodzinie, o tym, jak ważną rolę kiedyś grały smoki, całokształt był bardzo ciekawy i zainteresował mnie na maksa, byłem mu bardzo wdzięczny, za to, jak wspaniale poopowiadał mi te historie z przeszłości, pozwalając mi zapomnieć na chwilę o mojej siostrze i wiążących się z nią problemach.

***

Czas płynął nam wolno i bardzo spokojnie w szkole szło mi coraz lepiej, a zajęcia biologi zostały moimi ulubionymi zajęciami, naprawdę byłem w tym dobry, a mój nauczyciel był wręcz wspaniały, lubiłem jego zajęcia dodatkowe, czasem wracając do domu późnym wieczorem, całkowicie zapominając o codziennym życiu, poza szkołą zaprzyjaźniając się, jeśli mogę to tak nazwać z naszym nauczycielem, który był chyba inny, jednak mi to nie robiło różnicy, sam mieszkałem ze smokiem, nic mnie już nie zdziwili. Przynajmniej mam taką nadzieję, a nawet jeśli to takie jest właśnie życie zaskakujące na swój własny cudowny sposób.
- Wróciłem do domu - Zawołałem, wchodząc wieczorem do domu, w którym były dwie najważniejsze dla mnie osoby, które były przy mnie, kiedy tego potrzebowałem.
- Tetsu, dobrze, że wróciłeś, martwiłem się - Kise pojawił się z nie wiadomo skąd, tuląc mnie mocno, tak jak by coś się stało, czasem go nie rozumiałem dziwna z niego istota.
- Przepraszam, trochę się zasiedziałem. Pan Will tak dobrze porusza różne tematy dotyczące lekcji, że nie mogę przestać go słuchać i trochę zapominam o życiu toczącym się wokół mnie - Przyznałem, może trochę zażenowany, a jednocześnie szczęśliwy, że chodź raz w życiu ktoś się o mnie martwi. - Cieszę się, że mam kogoś takiego ja ty - Przyznałem, z delikatnym uśmiechem na ustach.

<Kise? Nic specjalnego :') >
514

Od Yu CD. Sarethe

Dziewczyna jak tylko zobaczyła chłopaka, pierwsze co to zmierzyła go od stóp do głów, a następnie lekko się uśmiechnęła.
-Nie sądziłam, że faktycznie przyjdziesz. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Ja jestem Sarethe Lumie, może kojarzysz może nie. I musimy porozmawiać może w bardziej odludnym miejscu. - Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, jednak chłopak zrozumiał co ma na myśli, ściany mają uszy, czyż nie?
- Rozumiem, masz jakieś konkretne miejsce na myśli?
‘Jeśli nie, to jedynym w miarę bezpiecznym miejscem do którego mógłbym ją zabrać będzie mój pokój w gospodzie, jeżeli powiem by nam nie przeszkadzano, to raczej nikt nie powinien bez powodu tam przychodzić.’
- Mam jedno, czy dwa, ale nie jestem pewna czy nikt nas tam nie podsłucha, więc wybacz, ale po cichu liczyłam że ty może jakieś znasz. - Odparła dziewczyna robiąc przepraszający uśmiech, to ona go zaprosiła na to spotkanie, a nie znała odpowiedniego do tego miejsca, więc nic dziwnego że lekko się speszyła.
- Jedyne takie miejsce które znam, to mój pokój w gospodzie w której się zatrzymałem, jest on na poddaszu i znam się dobrze z właścicielami, więc jeśli poproszę by nam nie przeszkadzali, wszystko powinno być w porządku. - ‘Mam tylko nadzieję że nie będzie zbyt pijanych typów tej nocy, bo na pewno nie jeden będzie chciał się do niej przystawiać.’
- Nie ma problemu, ufam twojemu osądowi. - Yu ucieszyły te słowa, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że pewność siebie dziewczyny nie brała się tylko z zaufania do niego, ale także z innego źródła i to inne źródło go niepokoiło. - Chodź za mną.
Dziewczyna nic nie powiedziała tylko zrównała się z Yu i równym krokiem kierowali się w stronę jego mieszkania. Podczas drogi, zapanowała lekko niezręczna atmosfera, Yu zauważył że Sarethe co jakiś czas na niego zerka, ale ani on, ani ona jakoś nie mogli zacząć tematu do rozmowy. Co więcej, co jakiś czas dziewczyna wykrzywiała się, jakby z kimś rozmawiała i denerwowała się na tę osobę, co jeszcze bardziej zbijało z tropu chłopaka. I w takiej niezręcznej atmosferze szli przez jakiś czas, do momentu aż ktoś wpadł w pole percepcji chłopaka.
‘Ktoś nas śledzi?’ - Zapytał sam siebie, a po chwili baczniej “przyglądając” się tej osobie potwierdził że tak faktycznie jest. Pomimo późnej godziny nie byli na ulicach sami, więc wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale ta osoba pomimo dobrego wtapianie się w otoczenie, utrzymywała stału dystans od nich, jeżeli ich nie śledziła to był to niezwykły zbieg okoliczności.
- Mam nadzieję że się nie obrazisz. - Wypalił nagle chłopak, Sarethe nie wiedziała o co chodzi, ale nagle chłopak chwycił ją za dłoń i nagle skręcili w jakąś boczną uliczkę, nie dając jej czasu na zadanie pytania, pobiegli w głąb uliczek, co rusz gdzieś skręcając. Biegali tak przez paręnaście minut, aż w końcu wrócili na główną ulicę. Stanęli przy ścianie, a chłopak dał jej sygnał by nic nie mówiła, a następnie skupił się na osobie która ich ścigała. Widać było że nie była obeznana co do tych uliczek, bo całkowicie się w nich zagubiła.
- Pośpieszmy się. - Powiedział cicho chłopak, a dziewczyna domyślając się o co chodziło w tej sytuacji kiwnęła głową. Szli tak przez jakiś czas, aż chłopak ponownie się odezwał. - I nie musisz już mnie trzymać wiesz? - Dodał po chwili, Sara w pierwszej chwili nie załapała o co chodzi, ale w końcu zrozumiała że cały czas trzymała chłopaka za dłoń.
- Wybacz. - Powiedziała szybko puszczając jego dłoń.
- Nic się nie stało, dodam nawet że przyjemność po mojej stronie. - Nie mogąc się powstrzymać, Sara lekko się zaśmiałą. I w tej przyjemniejszej już atmosferze, dotarli do celu swojej podróży.

***

- Czemu tak długo cię nie było?! Zaczynałem się ma… rtwić… - Jak tylko Yu i Sara przekroczyli próg wejściowy, znikąd pojawił się Brick i już miał zamiar ochrzanić Yu, ale kiedy zobaczył z kim chłopak przyszedł, zamurowało go.
- Dzięki że się tak o mnie martwisz, ale nie musisz aż tak się zamartwiać. A to jest / - Nie zdążył dokończyć, ponieważ Brick nagle odwrócił się w kierunku kuchni i krzyknął. - Olivia! Yu przyprowadził dziewczynę!!!
‘No chyba sobie żartujesz…’ - Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo było to dla niego zawstydzające, zwłaszcza że było to spore nieporozumienie, na domiar złego wplątał w to swojego gościa.
- ŻE CO?! - Zaryczał kobiecy głos, a po chwili można było usłyszeć szybki bieg, po sekundzie Olivia stała przed nimi, patrząc to na Yu, to na przyszłą córkę ( przynajmniej w jej mniemaniu )
- Nie wygląda źle, co więcej widać że nie boi się ciężkiej pracy, mięśnie też ma wyrobione, a z takimi biodrami na pewno urodzi wspaniałe dzieci. - Olivia mamrotała do siebie, ale Yu słyszał wszystko co mówiła, a najbardziej obawiał się tego że Sara też by mogła ją podsłuchać. Otchłań wstydu tylko się pogłębiała.
- Słuchajcie, to nie tak jak myśli - Nie dane było mu dokończyć, ponieważ nagle Olivia wystrzeliła do przodu, łapiąc Sarę i przyciągnęła ją do siebie. - Może i dobrze wygląda z zewnątrz, ale i tak muszę z nią dobrze porozmawiać. - Yu oczywiście chciał się wtrącić, ale… - A ty nawet nie próbuj się wtrącać, porozmawiaj z nim o tym i o tamtym. - Druga część zdania była skierowana do jej męża. Ona sama nie czekając na odpowiedź, zabrała Sarę na tyły. W wejściu zostali tylko Yu i Brick.
- Nie martw się, może nie wygląda ale moja kochana na pewno o nią zadba. - Przerwał ciszę Brick i poklepał Yu po ramieniu. W tym samym czasie w głowie Yu majaczyły myśli jak zrobić ma krzywdę bolesną, ale nie za wielką.

***

- Wybacz tą całą szopkę. - Powiedział przepraszającym tonem Yu, kiedy oboje już w końcu dotarli do jego pokoju.
‘Matko, chyba nigdy nie czułem takiego wstydu… Co gorsze, o czym one tam rozmawiały?!’ - Był pewny że na tej prywatnej rozmowie, całe to nieporozumienie się wyjaśni, ale był w błędzie. Co prawda obie wyszły z niego zadowolone, więc Olivia faktycznie nic jej nie zrobiła, nie żeby w ogóle ją o to podejrzewał, jednak dalej zwracała się do Sary jakby była jego kobietą, co tam zaszło? To pytanie wracało do niego jak bumerang.

Liczba słów: 980

niedziela, 22 września 2019

Od Sarethe CD. Yu

Nie miałam pojęcia ile już tutaj tak stałam. Rozglądałam się nerwowo wokół siebie cały czas w duchu licząc na to, że nie zaczepi mnie nikt postronny. Przestępowałam z nogi na nogę bawiąc się palcami rąk. Splatałam je na różne sposoby.
~Twój chłoptaś od rzemiosła się spóźnia? -kwituje kumpel, który sprawia że napinam się jeszcze bardziej. Wydawało mi się nawet, iż najeżyłam się jak kot.
-Oh skończ już bo narobisz mi tylko kłopotów -wycedziłam przez zęby starając się nie poruszać ustami. Jego postać pojawiła się przede mną, górowała o jakieś 10 centymetrów wzwyż i wszerz. Wypuściłam powietrze walcząc z tym aby nie spojrzeć mu w oczy. Patrzyłam się więc prosto przed siebie kontynuując swoją dotychczasową czynność.
~Chyba cię nie dosłyszałem i hej, ja tu stoję przed tobą! - zaczął machać mi ręką przed nosem na co zareagowałam jedynie szybszym mruganiem moich powiek. Izmael zaczął zdejmować swoje szaty, które opasały go wokół biodra. Otworzyłam szerzej oczy odwracając się do niego tyłem. Naburmuszona skrzyżowałam ręce na piersi.
"Ty kretynie! Jesteś obleśny! I co ty sobie wyobrażasz skoro na ten moment jesteś uwięziony w formie ducha. Rozumiesz? Pierdolonego DUCHA. Przeliterować ci to? Nikt oprócz mnie nie widzi twojej formy! Chcesz mi zaszkodzić? Bo jak zaszkodzisz mi, to szkodzisz sobie czyli nam. NAM.", opieprzałam go w myślach, bo gdybym zaczęła się z nim kłócić używając głosu fizycznego pewnie bym kogoś obudziła.
~Przesadzasz złotko. Nic nam by się nie stało. Po za tym jestem demonem i przez ciebie raczej utknąłem w czymś pomiędzy. Jestem bytem w miarę widzialnym dla kogoś o magicznych uzdolnieniach. -parsknął.
"To chociaż teraz zrób mi przysługę i sprawdź gdzie jest. I czy w ogóle idzie w dobrą stronę", odwracam się do niego. Izmaela już nie było. Musiał być posłuszny na każde moje wezwanie, prośby a już tym bardziej rozkazy.
~Mayday mayday moja najdroższa, twój wyczekiwany ziemniak zmierza ku tobie -zmodyfikował swój głos tak by szumiał na co ja powstrzymywałam się od śmiechu.
"Dlaczego ziemniak?", pytam się go ale nie uzyskuje odpowiedzi. "Halo dowiem się czy raczej nie? Rozkazuję tobie!". Poczułam wewnętrzne szarpnięcie.
~Zainteresowałaś się kimś kto umie w sztukę, wygląda jak dziecko, jest chuderlawe, ba, nosi protezę. I nie wiesz tego ode mnie ale ma na imię Yu. Kto tak się nazywa teraz?- przewracam oczami na chwilę jednak marszcząc brwi.
"Skąd masz takie informacje? Przecież się nam nie przedstawiał". Odwróciłam się w stronę idącego chłopaka.
~Przecież to proste! Chociaż może nie dla ciebie ale wielokrotnie spotykałem się wcześniej z takimi jak on. Przyjrzyj się mu. No i Sara, Sara... mimo wszystko nadal mam pełną sieć kontaktów piekielnych -zachichotał.
Zmierzyłam chłopca od stóp do głów uśmiechając się uprzejmie. Wydawał się czymś skonsternowany.
-Nie sądziłam, że faktycznie przyjdziesz. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Ja jestem Sarethe Lumie, może kojarzysz może nie. I musimy porozmawiać może w bardziej odludnym miejscu -ostatnie zdanie powiedziałam szeptem. Ściany mają uszy.

Yu?

Liczba słów: 470

Od Samuela CD Mordimera

Pod szkolnym gmachem stałem już przeszło dwie godziny. Na starcie czułem jedynie lekkie zdenerwowanie, natomiast w chwili bieżącej byłem już absolutnie przerażony wizją spotkania Mordimera. Bo właśnie z tego powodu byłem na tyle zdesperowany, aby wyrwać się wcześniej z pracy, a następnie sterczeć jak kołek pod wejściem jednej ze szkół, o której przyjaciel wspomniał niegdyś w trakcie jednej z naszych rozmów. Uznałem więc, że to właśnie tutaj uczy. Choć, jak nie trudno się domyśleć, z chwili na chwilę coraz mniej ufałem swoim założeniom. W myślach wyliczałem już możliwe powody, dla których mężczyzna do tej pory nie przekroczył jeszcze progu tejże placówki. 
     Może pracuje gdzie indziej?
     Albo to ja pomyliłem się i przyszedłem pod zły adres?
     Ewentualnie skończył pracę wcześniej, przez co już dawno siedzi w domu? 
     Zawsze mógł też zobaczyć mnie przez okno i umyślnie wyjść inną drogą…
Choć różne wątpliwości dotyczące tego planu co rusz przelatywały przez moje myśli, byłem zbyt przerażony, aby udać się bezpośrednio pod adres zamieszkania Mordimera. Doskonale wiedziałem, że cała ta kłótnia wyszła z mojej inicjatywy. Gdybym nie był aż taki ciekawski – albo chociaż na tyle rozgarnięty, aby poprosić o tłumaczenie kogoś innego – całe to nieprzyjemne zdarzenie wcale nie miałoby miejsca. 
                - Matko, kurwa, Boska – warknąłem pod nosem, nerwowo przeczesując dłonią splątane pukle brązowych włosów. Dwie czterdzieści. Stałem tutaj jak pajac przez dokładnie dwie godziny i czterdzieści minut. 
                - Czekasz na kogoś? – niespodziewanie usłyszałem za swoimi plecami dziewczęcy głos. Gdy odwróciłem się w stronę jego właścicielki, ujrzałem młodą, najwyżej osiemnastoletnią dziewczynę odzianą w szkolny mundurek. Tuż koło niej stała druga, nieco niższa uczennica. Obydwie patrzyły na mnie z zaciekawieniem.
                - Nie – odparłem szybko, chcąc z góry urwać rozmowę. Odwróciłem się, z zamiarem odejścia, jednak nie zaszedłem za daleko. Chwilę później uświadomiłem sobie bowiem, że właśnie stoi przede mną klucz do uzyskania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. – Chociaż, tak właściwie, to tak. – stwierdziłem, ponownie odwracając się w stronę dziewczyn. - Czekam, a tak konkretniej to szukam Mor-… znaczy się profesora… 
Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że nawet nie znam nazwiska mężczyzny, na którego czekam. Nazwiska mężczyzny, z którym zadaję się przeszło miesiąc. Mężczyzny, z którym dzielę sekret, za który obydwoje moglibyśmy stracić głowę.
                - Profesora Moriusa? – zasugerowała druga dziewczyna, nieznacznie unosząc jedną z brwi.
                - Nie, nie chodzi mi o profesora Moriusa – wydukałem, powoli umierając w środku z zażenowania. Jak mogłem nie spytać się go o tak oczywistą rzecz jak nazwisko?
                - Madame Millet? – próbowała dalej.
                - Szukam Mordimera. Mordimera. Wiecie… wysoki, blond włosy, dwukolorowe oczy, zawsze wygląda za dobrze… uczy tutaj – wydukałem naprędce. W duchu płakałem już z rozpaczy nad tym, że najpewniej w oczach dziewczyn wyszedłem na osobę co najmniej dziwną. 
                - Masz na myśli profesora Madderdina? – spróbowała po raz kolejny uczennica.
                - Tak? – moja odpowiedź brzmiała raczej jak pytanie, niż faktyczne stwierdzenie.
                - Profesor Mordimer Madderdin. Uczy matematyki, łaciny i greki. Z tego co wiem, wykładał też kiedyś filozofię. 
Odetchnąłem z ulgą. Opis się zgadzał. 
                - Tak, właśnie o niego mi chodzi! Mieliśmy… mieliśmy spotkać się wczoraj po pracy, ale nie dotarł na umówione miejsce. Nie zastałem go też w domu. Wiecie może gdzie teraz jest? 
                - Na pewno nie w szkole. Dzisiaj jest już drugi dzień, jak go nie ma – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
– Dziwne, że nie ma go w domu. Wszyscy zakładali, że się rozchorował. Dwa dni temu nie wyglądał zbyt dobrze – dodała jej koleżanka, krzyżując ręce na piersi.
  - Och… no dobrze, dziękuję wam – wydukałem, wiedząc, że nie pozostało mi nic innego jak faktycznie udać się pod adres zamieszkania przyjaciela. - W takim razie chyba będę musiał do niego pójść… to znaczy umówić się w innych okolicznościach na spotkanie z profesorem! – po tych słowach oddaliłem się szybko. Na odchodne usłyszałem jedynie cichy chichot uczennic. W głębi ducha liczyłem na to, że żadna z dziewczyn nie uczęszcza na lekcję prowadzone przez profesora Madderdina. 
~ ~ 

- Mordimer, co ci jest? – zapytałem z przerażeniem, ostrożnie wchodząc do mieszkania mężczyzny. Całe pomieszczenie pogrążone było w półmroku, w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach krwi zmieszanej z potem. Z początku myślałem, że pokój jest pusty, jednak po chwili z trudem dostrzegłem ciężką sylwetkę mężczyzny spoczywającą na łóżku. 
 - Źle się czuję i tyle – odparł zbywająco Mordimer, niechętnie wychylając głowę zza pierzyny. 
Spojrzałem na niego z jeszcze większym przerażeniem. Skóra mężczyzny była cała blada i mokra od potu, oczy przekrwione a usta suche na wiór. Jego ręce drżały. Dodatkowo zza poplątanych włosów wyraźnie odstawała para kremowych uszu.
- Źle się czujesz? Mordimer, ty wyglądasz na umierającego! – jęknąłem, szybko zamykając za sobą drzwi. Stanowczo przekręciłem wetknięty w górny zamek klucz, aby nikt inny nie był w stanie dostać się do mieszkania. Jeszcze tego brakowało, aby któryś ze strażników odnalazł mężczyznę w takim stanie. – Do tego widać ci uszy! Te takie nie ludzkie! O mój Boże… - szybko podszedłem do mężczyzny, na koniec o mało co nie potykając się o zwisający z łóżka ogon. – Cholera. Nie zmyślaj, powiedz co ci się stało i czemu wyglądasz tak, jakbyś zaraz miał zejść?  
  
Mordimer?

Liczba słów: 800

sobota, 21 września 2019

Od Louisa CD Keyi

Zamarłam, całkowicie sparaliżowana błyskawicznie rozchodzącym się po ciele uczuciem strachu. Czując przystawioną do mego gardła katanę, całkowicie zapomniałam o otaczającym mnie świecie, skupiając uwagę całego swojego ciała na zimnym ostrzu delikatnie muskającym moją skórę. Pomimo ponawiającego się pytania wypływającego z ust mojej oprawczyni, nie byłam w stanie wyrzucić z siebie ani jednego słowa.
                - Powtórzę jeszcze raz – dla kogo pracujesz? – syknęła kobieta, mocniej przyciskając mnie do ziemi. Skierowana we mnie broń niebezpiecznie zbliżała się do mojej szyi. Po ciągnącym się w nieskończoność momencie ciszy, kiedy to nie byłam w stanie wydukać żadnej odpowiedzi, niebywale ostre narzędzie nacięło delikatnie moją skórę. Subtelna strużka szkarłatno-czerwonej cieczy spłynęła po szyi, barwiąc kark, a następnie niknąc w gęstej trawie. Rozchodzący się wokół zapach smoczej krwi, nieprzyjemnie drażniący moje wyjątkowo wrażliwe nozdrza, skutecznie wybudził mnie z wcześniejszego letargu.
                - Nie pracuję dla nikogo – odparłam cicho, zaciskając dłonie w geście niemej bezradności. – Nie wiem o czym mówisz! Pierwszy raz widzę cię na oczy. - nie kłamałam. Naprawdę nie byłam w stanie przypomnieć sobie twarzy tejże kobiety. Dopiero po chwili, gdy w oczy rzuciła mi się piękna broszka, która wczoraj podczas zakupów na targu tak bardzo przykuła moją uwagę, połączyłam wszystkie wątki.
Wisząca nade mną postać prychnęła z pogardą, nie cofając broni. Ta wrzynała się w moją skórę coraz mocniej. Subtelna strużka powoli zamieniała się w coraz to silniejszy krwotok, nacięcie pogłębiało się. Unoszący się nad nami, metaliczny zapach stał się na tyle gęsty, aby zwykłe oddychanie przychodziło mi z niemałym trudem.
                - Targowisko, wczoraj, kilka minut przed trzecią. Możesz sądzić o mnie wiele, jednak znakomitej pamięci mi nie odmówisz – jej głos przesiąkał skierowanym we mnie jadem. Jej słowa, choć wypowiadane z pozornym spokojem, paliły żywym ogniem. – Pytam po raz ostatni – dla kogo pracujesz i czego ode mnie chcesz?
Ostry ból przeszył moje ciało, gdy ostrze katany gwałtowniej wbiło się jeszcze głębiej, pozostawiając po sobie długą, czerwoną smugę. Tym samym poczułam, że sytuacja zdecydowanie wywinęła się spod jakiejkolwiek kontroli. Nie chcąc czekać na to, aż oprawczyni odrąbie mi głowę, szarpnęłam się gwałtownie. Używając części smoczej siły przekręciłam się w bok. Jednocześnie stanowczo zacisnęłam dłoń na ostrzu broni, odsuwając ją od siebie. Następnie zwinnie wyswobodziłam się z uścisku kobiety, ledwo co unikając stanowczego ciosu śmigającej w powietrzu katany.
Nawet nie obejrzałam się za siebie. Jedynie popędziłam ile sil w nogach w kierunku lasu, kurczowo przyciskając poharataną dłoń do podłużnej rany, chcąc jak najszybciej zniknąć z pola widzenia agresywnego człowieka. Następnie - gdy byłam już pewna, że oprawczyni nie była w stanie mnie dostrzec - wysunęłam skrzydła, prując przy tym gładki materiał lnianej koszuli, a następnie odleciałam w kierunku swojej pieczary. Ostatecznie nie byłam w stanie powstrzymać łez, które były niemym wyrazem mojej bezsilności.
                Po wczorajszym wydarzeniu absolutnie nie miałam ochoty na wyjście ze swojej kryjówki. W dalszym ciągu czułam się roztrzęsiona zaistniałą sytuacji. Bądź co bądź, w obliczu ataku na własną osobę trudno zachować spokój. Ponadto pamiątki po wczorajszym wieczorze – długa, dość głęboka szrama przeprowadzona wzdłuż szyi oraz ślady po chwyceniu ostrza broni gołą dłonią – nie dawały mi spokoju. Piekły jak cholera, krwawiły przez następne dwie godziny od zadania oraz ni jak nie chciały poddać się mojej mocy przyśpieszonej regeneracji. Może to ze względu na nerwy, może z powodu materiału, z którego wykuta została katana. Nie pozostało mi nic innego jak dokładnie oczyścić rany, zakryć je kupionymi przed kilkoma tygodniami bandażami a następnie czekać, aż same znikną.
Nie zapominajmy również o tym, że celem mojej dzisiejszej wędrówki miało być jedno z pobliskich miast zamieszkanych przez setki, jak nie tysiące ludzi. Ludzi! Ostatnie spotkanie dobitnie pokazało mi jak bardzo niebezpieczne mogą być te zaślepione nienawiścią istoty. A teraz miałam, jakby nigdy nic, udać się w sam środek ich osady, narażając się przy tym na długą i niezwykle bolesną śmierć z rąk jednego z nich. Nie miałam jednak większego wyboru, bowiem zobowiązana byłam przekazać jednej ze stałych, chorowitych klientek maści na bóle reumatyczne, którą ta zamówiła kilka dni wcześniej. Będąc szczerym, czułam się odpowiedzialna za biedną wdowę, która od przeszło dwunastu lat mieszkała sama, dopuszczając do siebie jedynie mnie, lekarza oraz chłopaczka z sąsiedztwa, który wykonywał w jej mieniu różnorakie sprawunki.
                - Za jakie grzechy przyszło mi dzisiaj tam iść… - mruknęłam pod nosem, po raz kolejny tego dnia poprawiając ściśle owinięte bandaże. Następnie naprędce związałam włosy, schowałam wszystkie smocze atrybuty, po czym zarzuciłam na siebie długi, szmaragdowy płaszcz.
Wyszłam z jaskini szybkim krokiem, w myślach odliczając sobie siedem godzin do koniecznej przemiany. W duchu modliłam się, abym po raz kolejny nie natrafiła na czerwonowłosą bestię. 

Keya?

Liczba słów: 739

piątek, 20 września 2019

Od Kise CD Tetsu

Tuliłem drobne ciało młodego chłopaka do siebie, nie chcąc sobie nawet wyobrażać, co by to było, gdyby on naprawdę chciałby stąd skoczyć. Nie chciałbym go stracić. Polubiłem go i szczerze mogę powiedzieć, że zżyłem się z nim na swój dziwaczny sposób, więc jego zniknięcie z mojego życia mogłoby być dla mnie bardzo bolesne. Poza tym nie chciałem też, żeby wracał do tego swojego rodzinnego domu, gdyż wiedziałem, że tam nic dobrego go nie czeka i tylko kolejny raz zawiedzie się na ludziach, którzy teoretycznie powinni go wspierać.
- Nie masz za co dziękować - odpowiedziałem, przytulając go jeszcze bliżej siebie, dopóki nie poczułem bicia jego serca. Przymknąłem delikatnie powieki, ciesząc się dowodem na to, że chłopak żyje i jest tu razem ze mną. Nie odszedł i ja sam nie pozwolę mu odejść. 
- Wracajmy może do domu, jakoś chyba to nie moment na dalszy spacer - przyznałem szczerze tracąc już zainteresowanie dalszą przechadzką. Wolałem już wrócić do naszego domu, gdzie przynajmniej będzie można spokojnie sobie posiedzieć w ciszy. Nie powinienem tak zmuszać chłopaka do niepotrzebnych czynności. Najwyraźniej nic nie mogę w tej sytuacji zrobić, poza tym, że dam mu czas, na uleczenie złamanego serca. Nie wiem dalej co on tak do końca czuje, ale widać po nim, że są to dość intensywne uczucia. 
Tetsu skinął jedynie głową, na co ja wstałem z ziemi i ostrożnie pomogłem mu się podnieść. Po tym oboje zaczęliśmy iść w kierunku powrotnym, rezygnując z dalszych planów, o ile jakieś w ogóle były, w co szczerze wątpię. Nie wiedząc czemu czas, podczas którego szliśmy do domu minął nam strasznie szybko. Nie zagłębiałem się w to zbytnio i gdy tylko przekroczyliśmy próg drzwi, poczułem się, jakbym całą drogę powrotną pokonał na jakimś autopilocie.  
- Pójdę na górę - oznajmił nagle niebieskowłosy, a ja nie miałem zamiaru mu tego zabronić. Pewnie chciał jeszcze trochę pouczyć się na zajęcia w szkole, a poza tym pewnie chciał pobyć sam. Nie wiedziałem co kieruję czasami ludźmi, jednak postanowiłem dać mu tą przestrzeń, którą najwyraźniej potrzebuje. Nie będę się nadmiernie wtrącał i po prostu poczekam, aż będzie już się lepiej czuł. Oczywiście dalej będę go obserwował i o niego się troszczył, tylko teraz będę mniej natarczywy. Ludzie rozwiązują swoje problemy w swoim czasie i muszę to po prostu zaakceptować. 
Odprowadziłem chłopaka aż do schodów, po czym westchnąłem cicho i poszedłem na swoje prawie że stałe miejsce, czyli kanapę. Nie miałem żadnych pomysłów, na to co mógłbym teraz robić, dlatego tak jak miałem zazwyczaj ostatnio robić, po prostu ułożyłem się na kanapie i przymknąłem delikatnie powieki, chcąc się chwilę zdrzemnąć. 

~~*~~

Kiedy się obudziłem, słońce już powoli chyliło się ku zachodowi. Na moim ciele spoczywał ciepły i mięciutki kocyk. Mogłem się tylko domyślać, kto postanowił mnie nim przykryć, kiedy to ja spałem. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem i podparłem się rękoma, powoli wstając z kanapy. Nie planowałem aż tak długo spać, ale cóż stało się, nic na to nie poradzę, a płakać też z tego powodu nie mam zamiaru. 
- Kise? Nie śpisz już? - zaskoczony spojrzałem w stronę młodego chłopaka, które nie wiadomo kiedy pojawił się w salonie.
- Nie, dzięki za okrycie mnie kocem - uśmiechnąłem się do Tetsu promiennie, na co ten zarumienił się lekko i podszedł do mnie bez słowa. - Potrzebujesz czegoś?
- Mam zadanie z historii i zastanawiałem się, czy nie zechciałbyś mi pomóc? - spojrzał na mnie niepewnie, a ja dopiero teraz zauważyłem skórzany zeszyt trzymany przez niego w dłoniach.
- Acha, czyli uznałeś, że jestem na tyle stary, że będę mógł ci pomóc? - zaśmiałem się, jednak widząc jego zmieszaną minę od razu przestałem się śmiać i uśmiechnąłem się jedynie łagodnie. - Nie ma problemu, co chcesz wiedzieć? 

<Tetsu? XD>

środa, 18 września 2019

Od Kousuke CD Keith

Zerknąłem kątem oka na chłopaka, nie chcąc za bardzo puszczać go samego, ale w sumie przecież ani stąd nie ucieknie, ani nagle nie zniknie, to tylko spacer z koleżanką z klasy to nic złego więc mogę się na to mimo wszystko zgodzić, zresztą nie jest moją własnością. Choć, jakkolwiek to nie wygląda. Czasem go tak traktuję, bo w końcu jest u mnie nie z własnej woli, ale jest i musi się z tym pogodzić wyjścia brak.
Kiwnąłem jedynie głową, chyba sam do siebie w końcu chłopaka już nie było, a ja zostałem sam z wianuszkiem dziewcząt, które stały nade mną i coś tam mówiły. Szczerze mówiąc, nawet ich nie słuchałem, miałem gdzieś to, co próbują mi przekazać, to było tak naprawdę mi niepotrzebne. Dobrze wiem, że jestem przystojny i mądry, ale doskonale też wiem, że mówią to tylko po to, aby się podlizać. Myśląc, że się z którąś z nich umówię niestety ani myślę się z nimi umawiać, to był niepotrzebny problem, który musiałbym znieść. A wystarczy mi irytujący chłopak, który i tak czasem ma takie zagrania, że nie powiem, nawet na głos gdzie szczypię.
Tak więc z błogim spokojem znosiłem słowa dziewcząt, które ciągle mnie chwaliły, oczekując pewnie tego samego jaka szkoda, że nie miałem zamiaru nic mówić może i były ładne, ale w moje oo wpadł już ktoś inny, ktoś, kogo chce mieć na zawsze przy sobie, chociaż ta istota może tego nie za bardzo chcieć czy w takim razie to mój problem? Myślę, że nie to raczej problem mojej ofiary, która albo się z tym pogodzi, albo będzie męczona przeze mnie do końca swoich dni.

***

Znudzony spędziłem przerwę z dziewczętami, w duszy ciesząc się, że już zadzwonił dzwonek, informujący nas o następnej lekcji boże jak dobrze nie mam siły już do tych kobiet. No naprawdę ile można. Ile można mnie męczyć bez rezultatu.
I tak właśnie upłynęła lekcja, następna przerwa, lekcja, przerwa i tak dalej.
- Nareszcie - Mruknąłem - Zmęczony, wychodząc ze szkoły, mając dziś wyjątkowo dość tych upierdliwych dziewcząt, które ciągle truły mi dupę, myśląc, że coś z tego wyjdzie.
- Co? Czyżby ktoś miał dość? - Komentarz mojego głupiego człowieczego towarzysza był nie potrzebny, ale wiem, że by nie dał rady, utrzymać języka za zębami ja na jego miejscu pewnie też, bym nie dał, jesteśmy nawet trochę do siebie podobni to na pewno.
- Wiesz, gdyby za tobą też uganiały się kobiety, może wtedy byś mnie zrozumiał - Odparłem, mu złośliwie, jeśli on tak do mnie to ja tak do niego odwet za odwet w końcu to takie do mnie podobne, aby dobijać innych.
Chłopak jedynie prychnął, wzruszając ramionami, mając gdzieś moje słowa, które najwidoczniej olał, no cóż, nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
Nawet by mi było smutno, gdyby mnie to obchodziło no serio mam to gdzieś.
Westchnąłem głośno, zamykając za sobą drzwi szkoły, rozciągając się leniwie.
- To c podobało ci się? Chętnie wrócisz tam jeszcze raz prawda? - Uniosłem w rozbawieniu brew. Wiedząc jak bardzo, teraz nienawidzi, mnie za to, co mu sprawiłem, cóż jakoś to przeżyję i tak nie jest w stanie mi nic zrobić, nawet gdyby bardzo by chciał.

<Mój złośniku? xD>
511

poniedziałek, 16 września 2019

Od Keyi CD Mordimer


Czekałam na taką informację przez niemal połowę życia, odkąd zawładnęła mną zemsta. W głowie często tworzyłam własne scenariusze i snułam podejrzenia. Pielęgnowałam nienawiść, wykorzystując ją do stworzenia silnego ciała. Wszystko to było motywacją, popychającą dalej.
Informacja o zleceniodawcy tego zabójstwa była dla mnie szokiem, ale o dziwo nie tak wielkim jak początkowo myślałam. Swego czasu sama go podejrzewałam, ale szybko odpuściłam snucie domysłów na temat jego osoby. Wydawało mi się, że w jakiś sposób mnie ceni i mu na mnie zależy. Mimo wszystko dostrzegł moje umiejętności i pozwolił wyładować buzującą w środku złość. Tylko, że nadal pozostawał człowiekiem nastawionym jedynie na zysk. Dla niego ludzkie życie nie miało wartości. Co innego, jeśli miało to być jego istnienie. Perfekcyjny egoista.
- Jesteś tego pewny? – potrzebowałam stu procentowej pewności.
Zacisnęłam prawą, ranną dłoń i zmrużyłam oczy. Ból ustąpił, pozwalając na wezbranie nienawiści.
- To na pewno on. Co do tego nie mam wątpliwości. – potwierdził, spokojnym i niewzruszonym tonem.
Powietrze nabrało ciężkości, a mój umysł nie mógł przestać analizować. Powróciły obrazy z przeszłości, a potem twarz Daimona. Zapragnęłam poczuć jego ciepłą krew i odciąć kończyny. Poznać go z bólem i pozwolić na cierpienie. Nie chodziło o samą śmierć matki. Nie zależało mi na tym już tak bardzo, zaakceptowałam przeszłość. Byłam wściekła o to, że wraz  jej odejściem zabrał mi normalność. Być może było to egoistyczne podejście, ale wcale mnie to nie obchodziło.
 - Co teraz zamierzasz zrobić? – spytał, sprawiając wrażenie, że rozumie o czym teraz myślę.
Zacisnęłam mocno bandaż na skrwawionej dłoni, kilka razy ją zaciskając. Ramie nadal nie było wyleczone, więc zdolności prawej ręki skutecznie zmalały. Jednak póki mogę zmusić ją do działania, będzie użyteczna. Mięśnie i mózg w końcu pokochają uczucie bólu i przestaną narzekać.
- Dowiem się kto wykonał zlecenie, a potem dostanie zasłużoną śmierć. – nabrałam powierza, powoli się uspokajając.
Mordimer uważnie mnie obserwował, jednak w jego oczach na chwilę znikła niechęć do mojej osoby. Obiecałam jedynie, że nie będę zabijać dzieci. Zabijanie nie miało dla mnie większego znaczenia. Według mnie życie nie miało wartości, ale nie należałam również do osób, które czerpią z tego przyjemność. Jedynie czasami się to zdarzało, ale w gruncie rzeczy szukałam sposobu na własne istnienie.
- Poczujesz wtedy spełnienie? – zapytał niespodziewanie, nadal wbijając we mnie swój tajemniczy wzrok.
- Nie wiem, ale nie boje się pobrudzić rąk. – rzuciłam. – Nie zależy Ci na szczęściu Maddie? Do tego Ci zamaskowani mężczyźni. Na pewno łatwo się ich nie pozbędziesz.
- O nią nie musisz się martwić. – mruknął ironicznie. – Pamiętaj tylko o naszej umowie.
Cicho się zaśmiałam, przytakując.  Nie wyglądał na człowieka dobroci, byłam pewna, że ma swoje za uszami. Mimo tego usilnie próbował udowodnić, że brzydzi go zło i pragnie jedynie spokoju. To było zbyt piękne, żeby kiedykolwiek się stało. Ale życzyłam mu w duszy, żeby kiedyś mógł spojrzeć na świat i powiedzieć, że jest taki jakiego pragnie.
Następnie wróciłam do domu, gdzie rozpoczęłam pielęgnacje mojego sprzętu. Dokładnie oczyściłam katanę, sprawdzając przy tym jej ostrość. Gdzieś na obrzeżach myśli pojawiały się obrazy matki. Ku mojemu zdziwieniu wcale mnie to nie bolało. Pragnęłam jedynie zadać mu ból.
Kiedy nastał zmierzch, zabrałam broń, odpowiednio się przygotowując. Czerń pochłonęła większość ciała, pozostawiając na widoku jedynie rude kłaki. Kaptur pomógł mi je schować, kryjąc również noszoną na plecach katanę. Ruszyłam do biura, gdzie zwykle przesiadywał.
Na miejscu zastałam puste pomieszczenie, cisza pochłonęła budowlę. Wydało mi się to dziwne, bo zwykle ktoś tutaj był, a i on sam rzadko opuszczał interes.
Bez większego zastanowienia rozpoczęłam przeszukiwanie jego biurka. Miałam nadzieję znaleźć wskazówkę o jego miejscu zamieszkania. Dokładnie oglądałam każdy dokument oraz czyściłam z zawartości szafki. Jedna z nich była zamknięta, ale po gwałtownym szarpnięciu i lekkim zniszczeniu się otworzyła. W środku znajdował się mały stos kartek, który od razu rozpoczęłam przeglądać. Nagle moim oczom ukazał się dokument, na którym widziało imię Maddie.
Obok widniało imię Mordimera, a z opisu wynikało, że dziewczynka posiada jakiś bardzo ważny klucz. Stało się dla mnie jasne, skąd zlecenie jej zabójstwa. Zastanawiało mnie tylko jaki udział ma w tym chłopak. Nie chcąc tracić czasu, schowałam znalezisko, aby potem lepiej się temu przyjrzeć.
Kiedy sięgnęłam do kolejnej szuflady, usłyszałam kroki.
Złapałam sztylet w zdrową dłoń, stając obok drzwi. Kiedy zobaczyłam wślizgującą się do środka sylwetkę, przylgnęłam do niej, przyciskając ostrze do serca. Oprawca był wyższy i miał nieco dłuższe włosy, a jego zapach był mi bardzo dobrze znany. Po chwili wypuściłam chłopaka i obróciłam w moją stronę, wypuszczając głośno powietrze.
- Wystraszyłeś mnie Kenji. – warknęłam niezadowolona.
Blondyn rzucił oskarżające spojrzenie, ale po chwili wybuchł śmiechem.
- Co ty tu robisz? – zapytał ostrożnie.
- Nie twoja sprawa. – rzuciłam, wracając do przeszukiwania. – Ciebie raczej też się tutaj nie spodziewałam.
Moja intuicja kazała mi uważać i na chwilę zaprzestać czynności. Uważnie czekałam na odpowiedź młodego mężczyzny, nadal w pełni mu nie ufając. Mimo wspólnej pracy i dość dobrych relacji, nie znałam jego prawdziwych intencji.
- Nie zwracaj na mnie uwagi. Chciałem tylko coś zobaczyć. – uniósł ręce w geście obronnym. – Czego szukasz?
Wydawało mi się, że usiłuje mnie rozgryźć, a nawet pomóc. Nie miałam pojęcia jaki ma w tym cel i co z tego będzie miał, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Ostatecznie dowiedziałam się, że mam ten sam cel. Kenji nie zdradził nic więcej, jak tylko fakt, że pragnie jego śmierci. Kiedy to mówił wydawał się być całkiem obcym człowiekiem, a ja nie wolałam pytać o zbyt dużo. Zależało mi tylko na pozbawieniu tchnienia Daimona.
Tak też zyskałam partnera zbrodni. W przeciwieństwie do towarzysza, nie chciałam czekać. Liczyło się dla mnie tylko zaspokojenie „głodu”.  Po przeszukaniu całego gabinetu, znalazłam tylko jedno zdjęcie. Stała tam moja ofiara wraz z kobietą i dwójką już starszych chłopców, którzy mogli mieć niewiele więcej od Maddie. Domyśliłam się, że musi to być jego rodzica, co mnie niemiło zaskoczyło. To oznaczało, że dzieci wyrosną na takich samych egoistów, a może i nawet gorszych. Prawdopodobne było również szukanie przez nich zemsty za śmierć ukochanego ojca. Mordimer miał w tym wypadku pieprzoną rację. To wszystko prowadzi jedynie do zapętlenia i utknięcie w jednym miejscu.
Kenji okazał się znakomitym strategiem i po chwili udało nam się zdobyć adres zamieszkania. Jego umiejętność zapamiętywania doprowadziła nas do momentu, w którym potrafił przypomnieć sobie gdzie leży dom ze zdjęcia. Widziałam, że jest dobrze przygotowany, a jego czyny nie zasługują na miano zwykłych. Z pewnością należał do groźnej grupki, o której nie miałam pojęcia. Mimo tego bardzo go polubiłam i świetnie nam się razem pracowało. Nie okazywał wobec mnie niechęci, a wręcz przeciwnie. Nawet jeśli to gra z jego strony, cieszyłam się chwilą, w której okazuje mi zainteresowanie.
Wykorzystując pobliską stajnie i ich konie, dotarliśmy na miejsce zbrodni. Zwierzęta wyczuwały złowieszczą aurę, pokazując jak bardzo są zdenerwowanie. Ciągłe kopanie w ziemi i nerwowe trzepanie głową napawało mnie dziwnym i nieznajomym dotąd uczuciem.
Rozpoczęła się zabawa. Powoli, cicho i ostrożnie podeszliśmy do okna z lewej strony od wejścia. Było już ciemno, a jedyne światło pochodziło od wewnątrz. Kiedy sięgnęłam wzrokiem do środka, dostrzegłam całą czwórkę przy stole. Dzieci wesoło się uśmiechały, opowiadając rodzicom żywą historię. Wyglądały na niewinne i niczego nieświadome. Również Michaił zdawał się być innym człowiekiem. Jego pomarszczona twarz wykrzywiona była w uśmiechu. Nie widziałam jedynie żony, która odwrócona była do mnie plecami. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś chce być z takim człowiekiem.
Kenji pociągnął mnie za dłoń, wyrywając z zamyślenia. Jego wzrok jasno wyrażał upomnienie.
Chciałam go zabić, pragnęłam tego całą sobą, ale nie mogłam pojąć dlaczego tak to wygląda.
Ruszyliśmy na tyłu domu, poszukując drugiego wejścia. Niestety go nie znaleźliśmy, ale udało się wejść przez balkon i pozostawione uchylone okno.
W środku panował ład i porządek. Cenne wazony przyozdabiały każde pomieszczenie, dając znak, że rodzicie dobrze się powodzi. Niesamowite jak życia innych potrafią zapewnić dobrobyt. Kenji wydawał się pewny siebie i przybrał luźnej postawy. W jego oczach widziałam tańczące iskierki, zdradzające ekscytację.
- Zmiana planów. – zarządził. – Wkraczamy teraz.
Nie zdążyłam o nic zapytać, bo chłopak ruszył na korytarz, a następnie schodami w dół. Wiedziałam co to oznacza i wcale nie zamierzałam się sprzeciwiać. Pochłaniała mnie nienawiść i ciepło podniecenia. Nie mogłam uwierzyć, że w końcu mogę się zemścić. Oddech stał się niespokojny, a wzrok szukał ofiary.
Wkraczając do pomieszczenia, w którym rodzina siedziała poczułam kolejną nieznaną mi aurę. Widziałam jak Daimon patrzy na nas przerażonym wzrokiem, krzyczy do żony i dzieci, wskazuje w nieznanym kierunku i każe uciekać. W między czasie wyciągnęłam katanę, która ze spokojem patrzyła na ich panikę. Każde słowo zawisało w powietrzu, a ruchy zdawały się być zwolnione.
Moim celem był jedynie on. Jego wielkie cielsko i okropna twarz powodowały u mnie obrzydzenie. Oczy zdradzały przerażenie, ale i przebiegłość. Musiał być przygotowany na takie coś, bo spod stołu wyciągnął małe ostrze. Słyszałam tylko śmiech Kenjiego, który złapał kobietę. Dzieci stanęły w kącie, patrząc jak chłopak szarpie ich matkę za włosy. Po ich policzkach spływały łzy, a ciało dygotało.
Skoczyłam do przodu, rozpoczynając taniec z kataną. Moje cięcia były na tyle głębokie, aby unieruchomić mężczyznę, ale również na tyle płytkie, aby zabawa trwała dłużej. Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie był wysoko wyszkolony. Powiedziałabym, że jego walka była wręcz zerowa.
Kiedy padł na podłogę, ciężko sapiąc i trzymając wiotką rękę, poczułam, że to nadal za mało. Jego krew wciąż była jasna, a oczy nadal posyłały cwaniackie spojrzenie.
Wyciągnęłam sztylet, wbijając w sprawną dłoń ofiary, unieruchamiając go przy podłożu. Jego krzyk wypełnił pokój, a równocześnie z nim usłyszałam szlochy brunetki. Kenji rzucił ją o ścianę, podchodząc następnie do mnie. Widziałam jak kipi z niej wściekłość i nienawiść.
- Nie możecie tego zrobić. – syknął Daimon przez zakrwawione zęby.
Zaśmiałam się jedynie, a blondyn rozpoczął wyrywanie paznokcia. Krzyki wypełnione bólem, rozchodziły się po całym moim ciele.
- Zleciłeś zabicie mojej matki. – podeszłam bliżej, wkuwając katanę w jego prawą pierś. – Komu?
Splunął na mnie krwią, za co oberwał w twarz. Następne wypytywanie nic nie dało, a na jego ciele rosły jedynie obrażenia. Po dłuższej chwili w pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie agonalnymi jęknięciami.
- Wykończ go. Ja zajmę się resztą. – złapałam go za ramię, w momencie, w którym skierował się ku chłopcom.
Nadal pamiętałam o złożonej obietnicy i nie potrafiłam jej złamać.
- Nie możesz. – ostrzegłam, a ten jedynie westchnął.
Ku mojemu zadowoleniu chłopak tylko groźnie zmarszczył brwi i przewrócił niezadowolony oczami. Gdybym mu na to pozwoliła, czułabym się winna. Dawno nie czułam się do czegoś zobowiązana, a słowa Mordimera i złożona obietnica zdecydowanie wywarły na mnie wpływ.
Podeszłam do ofiary, która teraz nawet nie miała siły się poruszyć. Gdzieś z tyłu słyszałam błagania dzieci, ale puściłam to wolno. W końcu tego nie było w zawartej umowie. Uniosłam katanę i zamachnęłam się, chcąc zatopić ją w sercu mężczyzny.
Niespodziewanie usłyszałam świst i w ostatnim momencie uchyliłam głowę. Zmuszona zostałam do odskoczenia w bok i obrony przed nadchodzącymi ostrzami. Ktoś rzucał je z ukrycia, a ja nie miałam czasu, aby znaleźć winowajcę. Zobaczyłam jedynie wlewającą się przez okna czerń i po chwili oboje zostaliśmy otoczeni przez tych samych ludzi, którzy zaatakowali Mordimera na rynku.
Decyzja o uciecze nie była nawet podważana, oboje wiedzieliśmy, że to jedyna szansa na przeżycie.
Tak też zrobiliśmy, uciekając w głąb domu. Po drodze pokonaliśmy kilku nieznajomych i z trudem wydostaliśmy się na zewnątrz.
- Jedź, muszę coś sprawdzić. – rzucił Kenji, kiedy podbiegliśmy do spłoszonych koni.
Chciałam zaprotestować, ale jedynie przytaknęłam i zasiadłam na swoim rumaku. Spięłam łydki, popędzając go naprzód i zostawiając blondyna w tyle. Jego koń popędził za moim, pozbawiając go drogi ucieczki.
Po drodze upewniłam się, że nikt mnie nie śledzi i udałam się do domu. Tam na spokojnie opatrzyłam ponownie rany i odetchnęłam. Kiedy ściągałam ubrania, wyleciały dokumenty o Mordimerze. Zdecydowałam, że mu je przekaże, a sama dokładnie przeczytałam. Dowiedziałam się, że pozostaje na celowniku, a przedmiot jego dziewczynki jest cenny. Jej życie wcale nie miało znaczenia, liczyło się jedynie to co nosi przy sobie. Było tam również coś o długu nauczyciela i coś o wygnańcach. Nic jednak nie miało wielkiego składu, a ja mało co z tego rozumiałam. Nie to, że nie umiałam czytać, ani logicznie myśleć. Po prostu zarówno pismo było mało czytelne, jak i wiadomości, które dla mnie nie miały większego znaczenia i nie mogłam je z niczym powiązać.
Bez dłuższego zastanowienia ruszyłam w znane mi już miejsce, w którym przebywał Mordimer. Zapukałam ostrożnie do drzwi, pamiętając, że jest środek nocy. Nie do końca wiedziałam, czy udałam się do niego jedynie w tej sprawie, czy może potrzebuję teraz zapewnienia, że nie będę sama.
Kiedy drzwi się uchyliły, z głębi wyszedł zaspany mężczyzna, obrzucając mnie zmęczonym spojrzeniem.
Nie czekając na zaproszenie, wślizgnęłam się do środka i pospiesznie zamykając drzwi.
- Znalazłam to, myślę, że Ci się przyda. – podałam mu zmierzwioną kartkę. – Chciałam zająć się szefem, ale przeszkodziły mi znów te czarne postacie. Prawdopodobnie są wynajęci przez niego.
Mówiłam szybko i niedbale, analizując w głowie całą sytuację i własne położenie.

Mordimer?

Liczba słów: 2095

Od Keitha CD Kousuke

Westchnąłem z irytacją, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Wkurzało go to, że się nie uśmiechałem. Poważnie? Ten powód brzmiał niezwykle dziecinnie jak na kilkusetletniego demona.
– Jakoś wcześniej nie zwracałeś uwagi na mój nastrój – burknąłem, krzyżując ręce. Byłem coraz bardziej wściekły na niego, w końcu bezkarnie robi ze mnie swoje własne zwierzątko a ja nie mogłem się sprzeciwić, by ktoś mi bliski nie stracił głowy.
– W domu bądź sobie jaki tylko chcesz. A tutaj, w szkole, swoim gburowatym nastawieniem psujesz moje dobre imię – kiedy mówił, wredny uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Wywróciłem oczami, ale w końcu kiwnąłem głową na znak zgody. Miałem gdzieś jego dobre imię. Swoje zresztą też. Wezmą mnie za gbura? Świetnie, przynajmniej nikt by się do mnie odzywał i miałbym spokój. Nie wiem, co było gorsze – chodzenie z nim do szkoły, czy też bycie pod kluczem. Po dłuższym zastanowieniu chyba dochodzę do wniosku, że jednak to pierwsze. Tutaj jestem na niego skazany, w domu może i częściej mu odbijało, ale przynajmniej miałem swoją własną przestrzeń osobistą.
Wróciliśmy z powrotem do klasy i zajęliśmy miejsca. Czułem, jak spojrzenia wszystkich uczniów lądują na mnie, po klasie przebiegły ciche szepty. Pewnie przez najbliższe kilka dni będę małą sensacją, przynajmniej do póki się do mnie nie przyzwyczają. W oczekiwaniu na nauczyciela oparłem brodę o dłoń i utkwiłem wzrok w oknie. To będzie naprawdę męczący dzień.
Matematyk w końcu się pojawił i pierwszą rzeczą jaką zrobił po sprawdzeniu listy obecności było wzięcie mnie do tablicy, co podejrzewałem, dlatego nie byłem zaskoczony. Kiedy wstawałem z krzesła, widziałem ten kpiący uśmieszek błąkający się po twarzy demona, który tylko sprawił, że byłem jeszcze bardziej zdołowany. Przykład, do którego mnie wywołano, rozwiązałem w miarę sprawnie, przy akompaniamencie nieprzyjemnych komentarzy ze strony matematyka. Mogę śmiało powiedzieć, że przez te kilka jedna rzecz pozostała niezmienna. Nadal nienawidziłem matematyki.
Podczas przerwy dziewczyny znowu zebrały się wokół naszego stolika. Rozejrzałem się dyskretnie po pomieszczeniu i zauważyłem, że były to dosłownie wszystkie. Czy tak będzie za każdym razem? Oczywiście doskonale wiedziałem, że zebrały się tu tylko dla Kousuke, ale ja byłem tuż obok. Czułem się nieprzyjemnie osaczony. Za dużo tutaj ludzi.
Wstałem jednocześnie nienaturalnie głośno odsuwając krzesło. Przez mój ruch wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Poczułem się bardziej niezręcznie niż dotychczas.
- Przejdę się po szkole – wytłumaczyłem swój ruch, patrząc gdzieś w bok.
- Mogę cię oprowadzić – zaproponowała jedna z dziewczyn. Rozpoznałem w niej tę, która zapytała o moje imię.
Pamiętałem słowa Kousuke i pomimo wewnętrznej potrzeby samotności i niechęci do tych wszystkich ludzi wokół, uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny i kiwnąłem głową. Z dwojga złego, wolę towarzystwo jednej, najwyraźniej ogarniętej osoby, niż siedzieć tu z nimi wszystkimi. Jeżeli demon chce mieć mnie ciągle na oku, niech najpierw pozbędzie się swojego małego fanklubu, bo ja z nimi siedzieć nie będę.

<Kou? :3>

Liczba słów: 459

niedziela, 15 września 2019

Od Victora CD Yuri'ego

Nie obchodziło mnie, to co do mnie mówił, tak naprawdę nawet go nie słuchałem, byłem przestraszony, a on opowiadał mi takie mądrości, niech sobie je wsadzi, wiadomo gdzie. A nie próbuje mnie zaprzyjaźnić z tymi strasznymi siłami natury, nieważne co się stanie, nie polubię burzy i koniec można mnie nazywać strachajłą czy jak tam sobie chcą, ale ten lęk ma swoje korzenie tak samo, jak woda i naprawdę nie chce z tym walczyć wole uciekać to zdecydowanie łatwiejsze, rozsądniejsze i bezpieczniejsze od walki, która w tym przypadku jest głupią próbą zniszczenia mnie psychicznie. Wyrzucanie mnie na dwór, gdy leje deszcz i wali potężna burza wywołuje w moim żołądku straszliwy lęk. Czuje się trochę, tak jakbym płonął ze strachu od środka.
- A wy dokąd? - Zapytała, moja ciocia, stając nam na drodze. Ta kobieta chyba chce mnie tu zabić, jestem człowiekiem, nie chce umrzeć, przez poważną chorobę nie mam tak dobrze, jak ona. Ja choruje czy ona ma tego świadomość?
- Chce wracać do siebie, jest mi zimno - Mruknąłem, aż trzęsąc się cały z zimna, ten chłód nie był przyjemny aż dziwne, że dostałem właśnie taką moc, nie mogłem, zamiast lodu dostać ognia? Albo wiem, ziemi też brzmi fajnie.
- Uciekając, nigdy nie pokonasz swojego lęku, twoja matka też tego nie rozumiała, dlatego jej ojciec musiał coś z tym zrobić, aby w końcu zaczęła używać mocy, bez tego kroku nigdy by nie stała się tak potężna, jak była - Odparła, nie mówiąc jednak, czy moja mama przeżyła to samo co ja, czy może coś podobnego chciałbym wiedzieć, jak uwolniła swoją moc.
- Jak jej w tym pomógł? - Zapytałem, na co ciocia wzdrygnęła się lekko, wchodząc do środka, chyba nie chcąc mi za bardzo zdradzić tego sekretu, ale ja nie odpuszczę, ona musi mi powiedzieć, co mój dziadek ze strony mamy zrobił.
- Ciociu - Zawołałem, wbiegając cały mokry do zamku, doganiając ją. Nie mając zamiaru jej odpuszczać, teraz już za późno dopiero powiedziała. A więc musi powiedzieć również B. A ja będę ciągnął temat, tak długo, jak tylko będę mógł, aż jej nie wkurzę, a ona nie powie mi prawdy. Może dzięki temu i ja sam będę umiał opanować swoje moce.
- Victor jesteś za młody, w ogóle nie powinnam, zaczynać tego tematu idź do pokoju, przebierz się, faktycznie możesz się przeziębić, czasem zapominam, że jesteś człowiekiem nie bogiem - Spławiła mnie, ona mnie po prostu spławiła i sobie poszła co za kobieta, jeszcze do tego tematu wrócimy.
Westchnąłem głośno, odwracając głowę w stronę Yuri'ego, który uniósł ramiona, nie wiedząc, o co chodzi, no nic, trudno jeszcze będzie okazja.
Bez słowa poszedłem wraz z nim do mojego pokoju, gdzie po przebraniu od razu zacząłem kichać, no tak jeszcze tego mi brakuje, moje dłonie jak lód schowałem pod koc, siadając na łóżku, czując jak. Moje ciało nie przestaje się trząść.
- Wszystko dobrze panie? - Yuri podszedł do mnie, dotykając mojego czoła ciepłą dłonią, aż dreszcz mnie przeszedł, gdy ciepło spotkało się z zimne.
- Tak, zaraz mi przejdzie, bardziej interesuje mnie, to co chciała przekazać mi moja ciocia - Odparłem, zgodnie z prawdą nic z tego nie rozumiejąc to podejrzana sprawa i będzie mnie pewnie trapiła aż do następnego dnia, a nawet dłużej.
- Zapewne, gdy nadejdzie czas, ciocia panicza wszystko powie - Yuri jak zawsze myślał pozytywnie, czasem chciałbym, tak jak on patrzeć na ten świat czułbym się znacznie lepiej.
- Może masz racje - Przyznałem, kładąc się na poduszę, wtulony w koc. - Zapasz, mi proszę herbatę, muszę napić się czegoś, co mnie rozgrzeje - Przyznałem, zmarznięty po tym dzisiejszym nieprzyjemnym incydencie.

<Yuri? Wiem słabe xd>
575