niedziela, 22 września 2019

Od Samuela CD Mordimera

Pod szkolnym gmachem stałem już przeszło dwie godziny. Na starcie czułem jedynie lekkie zdenerwowanie, natomiast w chwili bieżącej byłem już absolutnie przerażony wizją spotkania Mordimera. Bo właśnie z tego powodu byłem na tyle zdesperowany, aby wyrwać się wcześniej z pracy, a następnie sterczeć jak kołek pod wejściem jednej ze szkół, o której przyjaciel wspomniał niegdyś w trakcie jednej z naszych rozmów. Uznałem więc, że to właśnie tutaj uczy. Choć, jak nie trudno się domyśleć, z chwili na chwilę coraz mniej ufałem swoim założeniom. W myślach wyliczałem już możliwe powody, dla których mężczyzna do tej pory nie przekroczył jeszcze progu tejże placówki. 
     Może pracuje gdzie indziej?
     Albo to ja pomyliłem się i przyszedłem pod zły adres?
     Ewentualnie skończył pracę wcześniej, przez co już dawno siedzi w domu? 
     Zawsze mógł też zobaczyć mnie przez okno i umyślnie wyjść inną drogą…
Choć różne wątpliwości dotyczące tego planu co rusz przelatywały przez moje myśli, byłem zbyt przerażony, aby udać się bezpośrednio pod adres zamieszkania Mordimera. Doskonale wiedziałem, że cała ta kłótnia wyszła z mojej inicjatywy. Gdybym nie był aż taki ciekawski – albo chociaż na tyle rozgarnięty, aby poprosić o tłumaczenie kogoś innego – całe to nieprzyjemne zdarzenie wcale nie miałoby miejsca. 
                - Matko, kurwa, Boska – warknąłem pod nosem, nerwowo przeczesując dłonią splątane pukle brązowych włosów. Dwie czterdzieści. Stałem tutaj jak pajac przez dokładnie dwie godziny i czterdzieści minut. 
                - Czekasz na kogoś? – niespodziewanie usłyszałem za swoimi plecami dziewczęcy głos. Gdy odwróciłem się w stronę jego właścicielki, ujrzałem młodą, najwyżej osiemnastoletnią dziewczynę odzianą w szkolny mundurek. Tuż koło niej stała druga, nieco niższa uczennica. Obydwie patrzyły na mnie z zaciekawieniem.
                - Nie – odparłem szybko, chcąc z góry urwać rozmowę. Odwróciłem się, z zamiarem odejścia, jednak nie zaszedłem za daleko. Chwilę później uświadomiłem sobie bowiem, że właśnie stoi przede mną klucz do uzyskania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. – Chociaż, tak właściwie, to tak. – stwierdziłem, ponownie odwracając się w stronę dziewczyn. - Czekam, a tak konkretniej to szukam Mor-… znaczy się profesora… 
Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że nawet nie znam nazwiska mężczyzny, na którego czekam. Nazwiska mężczyzny, z którym zadaję się przeszło miesiąc. Mężczyzny, z którym dzielę sekret, za który obydwoje moglibyśmy stracić głowę.
                - Profesora Moriusa? – zasugerowała druga dziewczyna, nieznacznie unosząc jedną z brwi.
                - Nie, nie chodzi mi o profesora Moriusa – wydukałem, powoli umierając w środku z zażenowania. Jak mogłem nie spytać się go o tak oczywistą rzecz jak nazwisko?
                - Madame Millet? – próbowała dalej.
                - Szukam Mordimera. Mordimera. Wiecie… wysoki, blond włosy, dwukolorowe oczy, zawsze wygląda za dobrze… uczy tutaj – wydukałem naprędce. W duchu płakałem już z rozpaczy nad tym, że najpewniej w oczach dziewczyn wyszedłem na osobę co najmniej dziwną. 
                - Masz na myśli profesora Madderdina? – spróbowała po raz kolejny uczennica.
                - Tak? – moja odpowiedź brzmiała raczej jak pytanie, niż faktyczne stwierdzenie.
                - Profesor Mordimer Madderdin. Uczy matematyki, łaciny i greki. Z tego co wiem, wykładał też kiedyś filozofię. 
Odetchnąłem z ulgą. Opis się zgadzał. 
                - Tak, właśnie o niego mi chodzi! Mieliśmy… mieliśmy spotkać się wczoraj po pracy, ale nie dotarł na umówione miejsce. Nie zastałem go też w domu. Wiecie może gdzie teraz jest? 
                - Na pewno nie w szkole. Dzisiaj jest już drugi dzień, jak go nie ma – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
– Dziwne, że nie ma go w domu. Wszyscy zakładali, że się rozchorował. Dwa dni temu nie wyglądał zbyt dobrze – dodała jej koleżanka, krzyżując ręce na piersi.
  - Och… no dobrze, dziękuję wam – wydukałem, wiedząc, że nie pozostało mi nic innego jak faktycznie udać się pod adres zamieszkania przyjaciela. - W takim razie chyba będę musiał do niego pójść… to znaczy umówić się w innych okolicznościach na spotkanie z profesorem! – po tych słowach oddaliłem się szybko. Na odchodne usłyszałem jedynie cichy chichot uczennic. W głębi ducha liczyłem na to, że żadna z dziewczyn nie uczęszcza na lekcję prowadzone przez profesora Madderdina. 
~ ~ 

- Mordimer, co ci jest? – zapytałem z przerażeniem, ostrożnie wchodząc do mieszkania mężczyzny. Całe pomieszczenie pogrążone było w półmroku, w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach krwi zmieszanej z potem. Z początku myślałem, że pokój jest pusty, jednak po chwili z trudem dostrzegłem ciężką sylwetkę mężczyzny spoczywającą na łóżku. 
 - Źle się czuję i tyle – odparł zbywająco Mordimer, niechętnie wychylając głowę zza pierzyny. 
Spojrzałem na niego z jeszcze większym przerażeniem. Skóra mężczyzny była cała blada i mokra od potu, oczy przekrwione a usta suche na wiór. Jego ręce drżały. Dodatkowo zza poplątanych włosów wyraźnie odstawała para kremowych uszu.
- Źle się czujesz? Mordimer, ty wyglądasz na umierającego! – jęknąłem, szybko zamykając za sobą drzwi. Stanowczo przekręciłem wetknięty w górny zamek klucz, aby nikt inny nie był w stanie dostać się do mieszkania. Jeszcze tego brakowało, aby któryś ze strażników odnalazł mężczyznę w takim stanie. – Do tego widać ci uszy! Te takie nie ludzkie! O mój Boże… - szybko podszedłem do mężczyzny, na koniec o mało co nie potykając się o zwisający z łóżka ogon. – Cholera. Nie zmyślaj, powiedz co ci się stało i czemu wyglądasz tak, jakbyś zaraz miał zejść?  
  
Mordimer?

Liczba słów: 800

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz