Pod
szkolnym gmachem stałem już przeszło dwie godziny. Na starcie czułem
jedynie lekkie zdenerwowanie, natomiast w chwili bieżącej byłem już
absolutnie przerażony wizją spotkania Mordimera. Bo właśnie z tego
powodu byłem na tyle zdesperowany, aby wyrwać się wcześniej z pracy, a
następnie sterczeć jak kołek pod wejściem jednej ze szkół, o której
przyjaciel wspomniał niegdyś w trakcie jednej z naszych rozmów. Uznałem
więc, że to właśnie tutaj uczy. Choć, jak nie trudno się domyśleć, z
chwili na chwilę coraz mniej ufałem swoim założeniom. W myślach
wyliczałem już możliwe powody, dla których mężczyzna do tej pory nie
przekroczył jeszcze progu tejże placówki.
Może pracuje gdzie indziej?
Albo to ja pomyliłem się i przyszedłem pod zły adres?
Ewentualnie skończył pracę wcześniej, przez co już dawno siedzi w domu?
Zawsze mógł też zobaczyć mnie przez okno i umyślnie wyjść inną drogą…
Choć
różne wątpliwości dotyczące tego planu co rusz przelatywały przez moje
myśli, byłem zbyt przerażony, aby udać się bezpośrednio pod adres
zamieszkania Mordimera. Doskonale wiedziałem, że cała ta kłótnia wyszła z
mojej inicjatywy. Gdybym nie był aż taki ciekawski – albo chociaż na
tyle rozgarnięty, aby poprosić o tłumaczenie kogoś innego – całe to
nieprzyjemne zdarzenie wcale nie miałoby miejsca.
- Matko, kurwa, Boska – warknąłem pod nosem, nerwowo
przeczesując dłonią splątane pukle brązowych włosów. Dwie czterdzieści.
Stałem tutaj jak pajac przez dokładnie dwie godziny i czterdzieści
minut.
- Czekasz na kogoś? – niespodziewanie usłyszałem za
swoimi plecami dziewczęcy głos. Gdy odwróciłem się w stronę jego
właścicielki, ujrzałem młodą, najwyżej osiemnastoletnią dziewczynę
odzianą w szkolny mundurek. Tuż koło niej stała druga, nieco niższa
uczennica. Obydwie patrzyły na mnie z zaciekawieniem.
- Nie – odparłem szybko, chcąc z góry urwać rozmowę.
Odwróciłem się, z zamiarem odejścia, jednak nie zaszedłem za daleko.
Chwilę później uświadomiłem sobie bowiem, że właśnie stoi przede mną
klucz do uzyskania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. – Chociaż, tak
właściwie, to tak. – stwierdziłem, ponownie odwracając się w stronę
dziewczyn. - Czekam, a tak konkretniej to szukam Mor-… znaczy się
profesora…
Wtedy
właśnie uświadomiłem sobie, że nawet nie znam nazwiska mężczyzny, na
którego czekam. Nazwiska mężczyzny, z którym zadaję się przeszło
miesiąc. Mężczyzny, z którym dzielę sekret, za który obydwoje moglibyśmy
stracić głowę.
- Profesora Moriusa? – zasugerowała druga dziewczyna, nieznacznie unosząc jedną z brwi.
- Nie, nie chodzi mi o profesora Moriusa – wydukałem,
powoli umierając w środku z zażenowania. Jak mogłem nie spytać się go o
tak oczywistą rzecz jak nazwisko?
- Madame Millet? – próbowała dalej.
- Szukam Mordimera. Mordimera. Wiecie… wysoki, blond
włosy, dwukolorowe oczy, zawsze wygląda za dobrze… uczy tutaj –
wydukałem naprędce. W duchu płakałem już z rozpaczy nad tym, że
najpewniej w oczach dziewczyn wyszedłem na osobę co najmniej dziwną.
- Masz na myśli profesora Madderdina? – spróbowała po raz kolejny uczennica.
- Tak? – moja odpowiedź brzmiała raczej jak pytanie, niż faktyczne stwierdzenie.
- Profesor Mordimer Madderdin. Uczy matematyki, łaciny i greki. Z tego co wiem, wykładał też kiedyś filozofię.
Odetchnąłem z ulgą. Opis się zgadzał.
- Tak, właśnie o niego mi chodzi! Mieliśmy… mieliśmy
spotkać się wczoraj po pracy, ale nie dotarł na umówione miejsce. Nie
zastałem go też w domu. Wiecie może gdzie teraz jest?
- Na pewno nie w szkole. Dzisiaj jest już drugi dzień, jak go nie ma – odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
–
Dziwne, że nie ma go w domu. Wszyscy zakładali, że się rozchorował. Dwa
dni temu nie wyglądał zbyt dobrze – dodała jej koleżanka, krzyżując
ręce na piersi.
- Och… no dobrze, dziękuję wam – wydukałem, wiedząc, że nie pozostało
mi nic innego jak faktycznie udać się pod adres zamieszkania
przyjaciela. - W takim razie chyba będę musiał do niego pójść… to znaczy
umówić się w innych okolicznościach na spotkanie z profesorem! – po
tych słowach oddaliłem się szybko. Na odchodne usłyszałem jedynie cichy
chichot uczennic. W głębi ducha liczyłem na to, że żadna z dziewczyn nie
uczęszcza na lekcję prowadzone przez profesora Madderdina.
~ ~
-
Mordimer, co ci jest? – zapytałem z przerażeniem, ostrożnie wchodząc do
mieszkania mężczyzny. Całe pomieszczenie pogrążone było w półmroku, w
powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach krwi zmieszanej z potem. Z
początku myślałem, że pokój jest pusty, jednak po chwili z trudem
dostrzegłem ciężką sylwetkę mężczyzny spoczywającą na łóżku.
- Źle się czuję i tyle – odparł zbywająco Mordimer, niechętnie wychylając głowę zza pierzyny.
Spojrzałem
na niego z jeszcze większym przerażeniem. Skóra mężczyzny była cała
blada i mokra od potu, oczy przekrwione a usta suche na wiór. Jego ręce
drżały. Dodatkowo zza poplątanych włosów wyraźnie odstawała para
kremowych uszu.
-
Źle się czujesz? Mordimer, ty wyglądasz na umierającego! – jęknąłem,
szybko zamykając za sobą drzwi. Stanowczo przekręciłem wetknięty w górny
zamek klucz, aby nikt inny nie był w stanie dostać się do mieszkania.
Jeszcze tego brakowało, aby któryś ze strażników odnalazł mężczyznę w
takim stanie. – Do tego widać ci uszy! Te takie nie ludzkie! O mój Boże…
- szybko podszedłem do mężczyzny, na koniec o mało co nie potykając się
o zwisający z łóżka ogon. – Cholera. Nie zmyślaj, powiedz co ci się
stało i czemu wyglądasz tak, jakbyś zaraz miał zejść?
Mordimer?
Liczba słów: 800
Liczba słów: 800
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz