Czekałam na taką informację przez niemal połowę życia, odkąd zawładnęła mną zemsta. W głowie często tworzyłam własne scenariusze i snułam podejrzenia. Pielęgnowałam nienawiść, wykorzystując ją do stworzenia silnego ciała. Wszystko to było motywacją, popychającą dalej.
Informacja o zleceniodawcy tego zabójstwa była dla mnie szokiem, ale o dziwo nie tak wielkim jak początkowo myślałam. Swego czasu sama go podejrzewałam, ale szybko odpuściłam snucie domysłów na temat jego osoby. Wydawało mi się, że w jakiś sposób mnie ceni i mu na mnie zależy. Mimo wszystko dostrzegł moje umiejętności i pozwolił wyładować buzującą w środku złość. Tylko, że nadal pozostawał człowiekiem nastawionym jedynie na zysk. Dla niego ludzkie życie nie miało wartości. Co innego, jeśli miało to być jego istnienie. Perfekcyjny egoista.
- Jesteś tego pewny? – potrzebowałam stu procentowej pewności.
Zacisnęłam prawą, ranną dłoń i zmrużyłam oczy. Ból ustąpił, pozwalając na wezbranie nienawiści.
- To na pewno on. Co do tego nie mam wątpliwości. – potwierdził, spokojnym i niewzruszonym tonem.
Powietrze nabrało ciężkości, a mój umysł nie mógł przestać analizować. Powróciły obrazy z przeszłości, a potem twarz Daimona. Zapragnęłam poczuć jego ciepłą krew i odciąć kończyny. Poznać go z bólem i pozwolić na cierpienie. Nie chodziło o samą śmierć matki. Nie zależało mi na tym już tak bardzo, zaakceptowałam przeszłość. Byłam wściekła o to, że wraz jej odejściem zabrał mi normalność. Być może było to egoistyczne podejście, ale wcale mnie to nie obchodziło.
- Co teraz zamierzasz zrobić? – spytał, sprawiając wrażenie, że rozumie o czym teraz myślę.
Zacisnęłam mocno bandaż na skrwawionej dłoni, kilka razy ją zaciskając. Ramie nadal nie było wyleczone, więc zdolności prawej ręki skutecznie zmalały. Jednak póki mogę zmusić ją do działania, będzie użyteczna. Mięśnie i mózg w końcu pokochają uczucie bólu i przestaną narzekać.
- Dowiem się kto wykonał zlecenie, a potem dostanie zasłużoną śmierć. – nabrałam powierza, powoli się uspokajając.
Mordimer uważnie mnie obserwował, jednak w jego oczach na chwilę znikła niechęć do mojej osoby. Obiecałam jedynie, że nie będę zabijać dzieci. Zabijanie nie miało dla mnie większego znaczenia. Według mnie życie nie miało wartości, ale nie należałam również do osób, które czerpią z tego przyjemność. Jedynie czasami się to zdarzało, ale w gruncie rzeczy szukałam sposobu na własne istnienie.
- Poczujesz wtedy spełnienie? – zapytał niespodziewanie, nadal wbijając we mnie swój tajemniczy wzrok.
- Nie wiem, ale nie boje się pobrudzić rąk. – rzuciłam. – Nie zależy Ci na szczęściu Maddie? Do tego Ci zamaskowani mężczyźni. Na pewno łatwo się ich nie pozbędziesz.
- O nią nie musisz się martwić. – mruknął ironicznie. – Pamiętaj tylko o naszej umowie.
Cicho się zaśmiałam, przytakując. Nie wyglądał na człowieka dobroci, byłam pewna, że ma swoje za uszami. Mimo tego usilnie próbował udowodnić, że brzydzi go zło i pragnie jedynie spokoju. To było zbyt piękne, żeby kiedykolwiek się stało. Ale życzyłam mu w duszy, żeby kiedyś mógł spojrzeć na świat i powiedzieć, że jest taki jakiego pragnie.
Następnie wróciłam do domu, gdzie rozpoczęłam pielęgnacje mojego sprzętu. Dokładnie oczyściłam katanę, sprawdzając przy tym jej ostrość. Gdzieś na obrzeżach myśli pojawiały się obrazy matki. Ku mojemu zdziwieniu wcale mnie to nie bolało. Pragnęłam jedynie zadać mu ból.
Kiedy nastał zmierzch, zabrałam broń, odpowiednio się przygotowując. Czerń pochłonęła większość ciała, pozostawiając na widoku jedynie rude kłaki. Kaptur pomógł mi je schować, kryjąc również noszoną na plecach katanę. Ruszyłam do biura, gdzie zwykle przesiadywał.
Na miejscu zastałam puste pomieszczenie, cisza pochłonęła budowlę. Wydało mi się to dziwne, bo zwykle ktoś tutaj był, a i on sam rzadko opuszczał interes.
Bez większego zastanowienia rozpoczęłam przeszukiwanie jego biurka. Miałam nadzieję znaleźć wskazówkę o jego miejscu zamieszkania. Dokładnie oglądałam każdy dokument oraz czyściłam z zawartości szafki. Jedna z nich była zamknięta, ale po gwałtownym szarpnięciu i lekkim zniszczeniu się otworzyła. W środku znajdował się mały stos kartek, który od razu rozpoczęłam przeglądać. Nagle moim oczom ukazał się dokument, na którym widziało imię Maddie.
Obok widniało imię Mordimera, a z opisu wynikało, że dziewczynka posiada jakiś bardzo ważny klucz. Stało się dla mnie jasne, skąd zlecenie jej zabójstwa. Zastanawiało mnie tylko jaki udział ma w tym chłopak. Nie chcąc tracić czasu, schowałam znalezisko, aby potem lepiej się temu przyjrzeć.
Kiedy sięgnęłam do kolejnej szuflady, usłyszałam kroki.
Złapałam sztylet w zdrową dłoń, stając obok drzwi. Kiedy zobaczyłam wślizgującą się do środka sylwetkę, przylgnęłam do niej, przyciskając ostrze do serca. Oprawca był wyższy i miał nieco dłuższe włosy, a jego zapach był mi bardzo dobrze znany. Po chwili wypuściłam chłopaka i obróciłam w moją stronę, wypuszczając głośno powietrze.
- Wystraszyłeś mnie Kenji. – warknęłam niezadowolona.
Blondyn rzucił oskarżające spojrzenie, ale po chwili wybuchł śmiechem.
- Co ty tu robisz? – zapytał ostrożnie.
- Nie twoja sprawa. – rzuciłam, wracając do przeszukiwania. – Ciebie raczej też się tutaj nie spodziewałam.
Moja intuicja kazała mi uważać i na chwilę zaprzestać czynności. Uważnie czekałam na odpowiedź młodego mężczyzny, nadal w pełni mu nie ufając. Mimo wspólnej pracy i dość dobrych relacji, nie znałam jego prawdziwych intencji.
- Nie zwracaj na mnie uwagi. Chciałem tylko coś zobaczyć. – uniósł ręce w geście obronnym. – Czego szukasz?
Wydawało mi się, że usiłuje mnie rozgryźć, a nawet pomóc. Nie miałam pojęcia jaki ma w tym cel i co z tego będzie miał, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Ostatecznie dowiedziałam się, że mam ten sam cel. Kenji nie zdradził nic więcej, jak tylko fakt, że pragnie jego śmierci. Kiedy to mówił wydawał się być całkiem obcym człowiekiem, a ja nie wolałam pytać o zbyt dużo. Zależało mi tylko na pozbawieniu tchnienia Daimona.
Tak też zyskałam partnera zbrodni. W przeciwieństwie do towarzysza, nie chciałam czekać. Liczyło się dla mnie tylko zaspokojenie „głodu”. Po przeszukaniu całego gabinetu, znalazłam tylko jedno zdjęcie. Stała tam moja ofiara wraz z kobietą i dwójką już starszych chłopców, którzy mogli mieć niewiele więcej od Maddie. Domyśliłam się, że musi to być jego rodzica, co mnie niemiło zaskoczyło. To oznaczało, że dzieci wyrosną na takich samych egoistów, a może i nawet gorszych. Prawdopodobne było również szukanie przez nich zemsty za śmierć ukochanego ojca. Mordimer miał w tym wypadku pieprzoną rację. To wszystko prowadzi jedynie do zapętlenia i utknięcie w jednym miejscu.
Kenji okazał się znakomitym strategiem i po chwili udało nam się zdobyć adres zamieszkania. Jego umiejętność zapamiętywania doprowadziła nas do momentu, w którym potrafił przypomnieć sobie gdzie leży dom ze zdjęcia. Widziałam, że jest dobrze przygotowany, a jego czyny nie zasługują na miano zwykłych. Z pewnością należał do groźnej grupki, o której nie miałam pojęcia. Mimo tego bardzo go polubiłam i świetnie nam się razem pracowało. Nie okazywał wobec mnie niechęci, a wręcz przeciwnie. Nawet jeśli to gra z jego strony, cieszyłam się chwilą, w której okazuje mi zainteresowanie.
Wykorzystując pobliską stajnie i ich konie, dotarliśmy na miejsce zbrodni. Zwierzęta wyczuwały złowieszczą aurę, pokazując jak bardzo są zdenerwowanie. Ciągłe kopanie w ziemi i nerwowe trzepanie głową napawało mnie dziwnym i nieznajomym dotąd uczuciem.
Rozpoczęła się zabawa. Powoli, cicho i ostrożnie podeszliśmy do okna z lewej strony od wejścia. Było już ciemno, a jedyne światło pochodziło od wewnątrz. Kiedy sięgnęłam wzrokiem do środka, dostrzegłam całą czwórkę przy stole. Dzieci wesoło się uśmiechały, opowiadając rodzicom żywą historię. Wyglądały na niewinne i niczego nieświadome. Również Michaił zdawał się być innym człowiekiem. Jego pomarszczona twarz wykrzywiona była w uśmiechu. Nie widziałam jedynie żony, która odwrócona była do mnie plecami. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś chce być z takim człowiekiem.
Kenji pociągnął mnie za dłoń, wyrywając z zamyślenia. Jego wzrok jasno wyrażał upomnienie.
Chciałam go zabić, pragnęłam tego całą sobą, ale nie mogłam pojąć dlaczego tak to wygląda.
Ruszyliśmy na tyłu domu, poszukując drugiego wejścia. Niestety go nie znaleźliśmy, ale udało się wejść przez balkon i pozostawione uchylone okno.
W środku panował ład i porządek. Cenne wazony przyozdabiały każde pomieszczenie, dając znak, że rodzicie dobrze się powodzi. Niesamowite jak życia innych potrafią zapewnić dobrobyt. Kenji wydawał się pewny siebie i przybrał luźnej postawy. W jego oczach widziałam tańczące iskierki, zdradzające ekscytację.
- Zmiana planów. – zarządził. – Wkraczamy teraz.
Nie zdążyłam o nic zapytać, bo chłopak ruszył na korytarz, a następnie schodami w dół. Wiedziałam co to oznacza i wcale nie zamierzałam się sprzeciwiać. Pochłaniała mnie nienawiść i ciepło podniecenia. Nie mogłam uwierzyć, że w końcu mogę się zemścić. Oddech stał się niespokojny, a wzrok szukał ofiary.
Wkraczając do pomieszczenia, w którym rodzina siedziała poczułam kolejną nieznaną mi aurę. Widziałam jak Daimon patrzy na nas przerażonym wzrokiem, krzyczy do żony i dzieci, wskazuje w nieznanym kierunku i każe uciekać. W między czasie wyciągnęłam katanę, która ze spokojem patrzyła na ich panikę. Każde słowo zawisało w powietrzu, a ruchy zdawały się być zwolnione.
Moim celem był jedynie on. Jego wielkie cielsko i okropna twarz powodowały u mnie obrzydzenie. Oczy zdradzały przerażenie, ale i przebiegłość. Musiał być przygotowany na takie coś, bo spod stołu wyciągnął małe ostrze. Słyszałam tylko śmiech Kenjiego, który złapał kobietę. Dzieci stanęły w kącie, patrząc jak chłopak szarpie ich matkę za włosy. Po ich policzkach spływały łzy, a ciało dygotało.
Skoczyłam do przodu, rozpoczynając taniec z kataną. Moje cięcia były na tyle głębokie, aby unieruchomić mężczyznę, ale również na tyle płytkie, aby zabawa trwała dłużej. Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie był wysoko wyszkolony. Powiedziałabym, że jego walka była wręcz zerowa.
Kiedy padł na podłogę, ciężko sapiąc i trzymając wiotką rękę, poczułam, że to nadal za mało. Jego krew wciąż była jasna, a oczy nadal posyłały cwaniackie spojrzenie.
Wyciągnęłam sztylet, wbijając w sprawną dłoń ofiary, unieruchamiając go przy podłożu. Jego krzyk wypełnił pokój, a równocześnie z nim usłyszałam szlochy brunetki. Kenji rzucił ją o ścianę, podchodząc następnie do mnie. Widziałam jak kipi z niej wściekłość i nienawiść.
- Nie możecie tego zrobić. – syknął Daimon przez zakrwawione zęby.
Zaśmiałam się jedynie, a blondyn rozpoczął wyrywanie paznokcia. Krzyki wypełnione bólem, rozchodziły się po całym moim ciele.
- Zleciłeś zabicie mojej matki. – podeszłam bliżej, wkuwając katanę w jego prawą pierś. – Komu?
Splunął na mnie krwią, za co oberwał w twarz. Następne wypytywanie nic nie dało, a na jego ciele rosły jedynie obrażenia. Po dłuższej chwili w pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie agonalnymi jęknięciami.
- Wykończ go. Ja zajmę się resztą. – złapałam go za ramię, w momencie, w którym skierował się ku chłopcom.
Nadal pamiętałam o złożonej obietnicy i nie potrafiłam jej złamać.
- Nie możesz. – ostrzegłam, a ten jedynie westchnął.
Ku mojemu zadowoleniu chłopak tylko groźnie zmarszczył brwi i przewrócił niezadowolony oczami. Gdybym mu na to pozwoliła, czułabym się winna. Dawno nie czułam się do czegoś zobowiązana, a słowa Mordimera i złożona obietnica zdecydowanie wywarły na mnie wpływ.
Podeszłam do ofiary, która teraz nawet nie miała siły się poruszyć. Gdzieś z tyłu słyszałam błagania dzieci, ale puściłam to wolno. W końcu tego nie było w zawartej umowie. Uniosłam katanę i zamachnęłam się, chcąc zatopić ją w sercu mężczyzny.
Niespodziewanie usłyszałam świst i w ostatnim momencie uchyliłam głowę. Zmuszona zostałam do odskoczenia w bok i obrony przed nadchodzącymi ostrzami. Ktoś rzucał je z ukrycia, a ja nie miałam czasu, aby znaleźć winowajcę. Zobaczyłam jedynie wlewającą się przez okna czerń i po chwili oboje zostaliśmy otoczeni przez tych samych ludzi, którzy zaatakowali Mordimera na rynku.
Decyzja o uciecze nie była nawet podważana, oboje wiedzieliśmy, że to jedyna szansa na przeżycie.
Tak też zrobiliśmy, uciekając w głąb domu. Po drodze pokonaliśmy kilku nieznajomych i z trudem wydostaliśmy się na zewnątrz.
- Jedź, muszę coś sprawdzić. – rzucił Kenji, kiedy podbiegliśmy do spłoszonych koni.
Chciałam zaprotestować, ale jedynie przytaknęłam i zasiadłam na swoim rumaku. Spięłam łydki, popędzając go naprzód i zostawiając blondyna w tyle. Jego koń popędził za moim, pozbawiając go drogi ucieczki.
Po drodze upewniłam się, że nikt mnie nie śledzi i udałam się do domu. Tam na spokojnie opatrzyłam ponownie rany i odetchnęłam. Kiedy ściągałam ubrania, wyleciały dokumenty o Mordimerze. Zdecydowałam, że mu je przekaże, a sama dokładnie przeczytałam. Dowiedziałam się, że pozostaje na celowniku, a przedmiot jego dziewczynki jest cenny. Jej życie wcale nie miało znaczenia, liczyło się jedynie to co nosi przy sobie. Było tam również coś o długu nauczyciela i coś o wygnańcach. Nic jednak nie miało wielkiego składu, a ja mało co z tego rozumiałam. Nie to, że nie umiałam czytać, ani logicznie myśleć. Po prostu zarówno pismo było mało czytelne, jak i wiadomości, które dla mnie nie miały większego znaczenia i nie mogłam je z niczym powiązać.
Bez dłuższego zastanowienia ruszyłam w znane mi już miejsce, w którym przebywał Mordimer. Zapukałam ostrożnie do drzwi, pamiętając, że jest środek nocy. Nie do końca wiedziałam, czy udałam się do niego jedynie w tej sprawie, czy może potrzebuję teraz zapewnienia, że nie będę sama.
Kiedy drzwi się uchyliły, z głębi wyszedł zaspany mężczyzna, obrzucając mnie zmęczonym spojrzeniem.
Nie czekając na zaproszenie, wślizgnęłam się do środka i pospiesznie zamykając drzwi.
- Znalazłam to, myślę, że Ci się przyda. – podałam mu zmierzwioną kartkę. – Chciałam zająć się szefem, ale przeszkodziły mi znów te czarne postacie. Prawdopodobnie są wynajęci przez niego.
Mówiłam szybko i niedbale, analizując w głowie całą sytuację i własne położenie.
Mordimer?
Liczba słów: 2095
Liczba słów: 2095
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz