Westchnąłem z irytacją, patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Wkurzało go to, że się nie uśmiechałem. Poważnie? Ten powód brzmiał niezwykle dziecinnie jak na kilkusetletniego demona.
– Jakoś wcześniej nie zwracałeś uwagi na mój nastrój – burknąłem, krzyżując ręce. Byłem coraz bardziej wściekły na niego, w końcu bezkarnie robi ze mnie swoje własne zwierzątko a ja nie mogłem się sprzeciwić, by ktoś mi bliski nie stracił głowy.
– W domu bądź sobie jaki tylko chcesz. A tutaj, w szkole, swoim gburowatym nastawieniem psujesz moje dobre imię – kiedy mówił, wredny uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Wywróciłem oczami, ale w końcu kiwnąłem głową na znak zgody. Miałem gdzieś jego dobre imię. Swoje zresztą też. Wezmą mnie za gbura? Świetnie, przynajmniej nikt by się do mnie odzywał i miałbym spokój. Nie wiem, co było gorsze – chodzenie z nim do szkoły, czy też bycie pod kluczem. Po dłuższym zastanowieniu chyba dochodzę do wniosku, że jednak to pierwsze. Tutaj jestem na niego skazany, w domu może i częściej mu odbijało, ale przynajmniej miałem swoją własną przestrzeń osobistą.
Wróciliśmy z powrotem do klasy i zajęliśmy miejsca. Czułem, jak spojrzenia wszystkich uczniów lądują na mnie, po klasie przebiegły ciche szepty. Pewnie przez najbliższe kilka dni będę małą sensacją, przynajmniej do póki się do mnie nie przyzwyczają. W oczekiwaniu na nauczyciela oparłem brodę o dłoń i utkwiłem wzrok w oknie. To będzie naprawdę męczący dzień.
Matematyk w końcu się pojawił i pierwszą rzeczą jaką zrobił po sprawdzeniu listy obecności było wzięcie mnie do tablicy, co podejrzewałem, dlatego nie byłem zaskoczony. Kiedy wstawałem z krzesła, widziałem ten kpiący uśmieszek błąkający się po twarzy demona, który tylko sprawił, że byłem jeszcze bardziej zdołowany. Przykład, do którego mnie wywołano, rozwiązałem w miarę sprawnie, przy akompaniamencie nieprzyjemnych komentarzy ze strony matematyka. Mogę śmiało powiedzieć, że przez te kilka jedna rzecz pozostała niezmienna. Nadal nienawidziłem matematyki.
Podczas przerwy dziewczyny znowu zebrały się wokół naszego stolika. Rozejrzałem się dyskretnie po pomieszczeniu i zauważyłem, że były to dosłownie wszystkie. Czy tak będzie za każdym razem? Oczywiście doskonale wiedziałem, że zebrały się tu tylko dla Kousuke, ale ja byłem tuż obok. Czułem się nieprzyjemnie osaczony. Za dużo tutaj ludzi.
Wstałem jednocześnie nienaturalnie głośno odsuwając krzesło. Przez mój ruch wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Poczułem się bardziej niezręcznie niż dotychczas.
- Przejdę się po szkole – wytłumaczyłem swój ruch, patrząc gdzieś w bok.
- Mogę cię oprowadzić – zaproponowała jedna z dziewczyn. Rozpoznałem w niej tę, która zapytała o moje imię.
Pamiętałem słowa Kousuke i pomimo wewnętrznej potrzeby samotności i niechęci do tych wszystkich ludzi wokół, uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny i kiwnąłem głową. Z dwojga złego, wolę towarzystwo jednej, najwyraźniej ogarniętej osoby, niż siedzieć tu z nimi wszystkimi. Jeżeli demon chce mieć mnie ciągle na oku, niech najpierw pozbędzie się swojego małego fanklubu, bo ja z nimi siedzieć nie będę.
<Kou? :3>
Liczba słów: 459
– Jakoś wcześniej nie zwracałeś uwagi na mój nastrój – burknąłem, krzyżując ręce. Byłem coraz bardziej wściekły na niego, w końcu bezkarnie robi ze mnie swoje własne zwierzątko a ja nie mogłem się sprzeciwić, by ktoś mi bliski nie stracił głowy.
– W domu bądź sobie jaki tylko chcesz. A tutaj, w szkole, swoim gburowatym nastawieniem psujesz moje dobre imię – kiedy mówił, wredny uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Wywróciłem oczami, ale w końcu kiwnąłem głową na znak zgody. Miałem gdzieś jego dobre imię. Swoje zresztą też. Wezmą mnie za gbura? Świetnie, przynajmniej nikt by się do mnie odzywał i miałbym spokój. Nie wiem, co było gorsze – chodzenie z nim do szkoły, czy też bycie pod kluczem. Po dłuższym zastanowieniu chyba dochodzę do wniosku, że jednak to pierwsze. Tutaj jestem na niego skazany, w domu może i częściej mu odbijało, ale przynajmniej miałem swoją własną przestrzeń osobistą.
Wróciliśmy z powrotem do klasy i zajęliśmy miejsca. Czułem, jak spojrzenia wszystkich uczniów lądują na mnie, po klasie przebiegły ciche szepty. Pewnie przez najbliższe kilka dni będę małą sensacją, przynajmniej do póki się do mnie nie przyzwyczają. W oczekiwaniu na nauczyciela oparłem brodę o dłoń i utkwiłem wzrok w oknie. To będzie naprawdę męczący dzień.
Matematyk w końcu się pojawił i pierwszą rzeczą jaką zrobił po sprawdzeniu listy obecności było wzięcie mnie do tablicy, co podejrzewałem, dlatego nie byłem zaskoczony. Kiedy wstawałem z krzesła, widziałem ten kpiący uśmieszek błąkający się po twarzy demona, który tylko sprawił, że byłem jeszcze bardziej zdołowany. Przykład, do którego mnie wywołano, rozwiązałem w miarę sprawnie, przy akompaniamencie nieprzyjemnych komentarzy ze strony matematyka. Mogę śmiało powiedzieć, że przez te kilka jedna rzecz pozostała niezmienna. Nadal nienawidziłem matematyki.
Podczas przerwy dziewczyny znowu zebrały się wokół naszego stolika. Rozejrzałem się dyskretnie po pomieszczeniu i zauważyłem, że były to dosłownie wszystkie. Czy tak będzie za każdym razem? Oczywiście doskonale wiedziałem, że zebrały się tu tylko dla Kousuke, ale ja byłem tuż obok. Czułem się nieprzyjemnie osaczony. Za dużo tutaj ludzi.
Wstałem jednocześnie nienaturalnie głośno odsuwając krzesło. Przez mój ruch wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Poczułem się bardziej niezręcznie niż dotychczas.
- Przejdę się po szkole – wytłumaczyłem swój ruch, patrząc gdzieś w bok.
- Mogę cię oprowadzić – zaproponowała jedna z dziewczyn. Rozpoznałem w niej tę, która zapytała o moje imię.
Pamiętałem słowa Kousuke i pomimo wewnętrznej potrzeby samotności i niechęci do tych wszystkich ludzi wokół, uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny i kiwnąłem głową. Z dwojga złego, wolę towarzystwo jednej, najwyraźniej ogarniętej osoby, niż siedzieć tu z nimi wszystkimi. Jeżeli demon chce mieć mnie ciągle na oku, niech najpierw pozbędzie się swojego małego fanklubu, bo ja z nimi siedzieć nie będę.
<Kou? :3>
Liczba słów: 459
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz