poniedziałek, 30 września 2019

Od Samuela CD Mordimera

Ostrożnie przeprowadziłem Mordimera z kuchni do sypialni, po drodze dokładnie asekurując każdy jego krok. Gdy po kilku dłuższych chwilach mozolnego marszu dotarliśmy do celu, jakim było pozostawione w nieładzie łóżko wygnańca, pomogłem mu wrócić do pozycji poziomej. Przyjaciel wyglądał źle, jego stan fizyczny prezentował się jeszcze gorzej niż przed kilkoma godzinami. Nic więc dziwnego, że widząc pogarszające się zdrowie mężczyzny, moje zmartwienie rosło.
                - Nie musisz mi matkować, zaraz mi przejdzie – mruknął Mordimer, szczelnie okrywając się nagrzaną wcześniej pierzyną. Jego słowa, wypowiedziane słabym, ochrypłym głosem, jedynie upewniły mnie w przekonaniu, że hybryda nie powinna wychodzić spod kołdry przez następnych kilka dni.
Pokręciłem z niezadowoleniem głową, mierząc mężczyznę badawczym spojrzeniem. Następnie kucnąłem, przykładając nagi nadgarstek do jego czoła. Tak jak mogłem się domyślić, temperatura była wyraźnie podniesiona.
                - Dalej masz temperaturę, będę musiał zrobić ci zimny okład – powiedziałem z niezadowoleniem, unosząc się do pionu. Nie chciałem pozostawiać przyjaciela samego na zbyt długo, dlatego też szybkim krokiem czmychnąłem do łazienki. Tam wygrzebałem z jednej z szafek czysty ręcznik, a następnie zanurzyłem go w zimnej wodzie. Gdy materiał nasiąkł wystarczająco mocno, wróciłem do sypialni. – Uwaga – ostrzegłem mężczyznę tuż przed tym, jak położyłem zimny okład na jego czole. Kilka kropel lodowatej wody spłynęło w dół, łącząc się z kropelkami potu na wysokości skroni. Obserwując to z nieproporcjonalnie dużym zaangażowaniem, usiadłem na skraju łóżka, wolną dłonią ostrożnie przeczesując splątane włosy mężczyzny. Ten zdawał się nie zauważyć tegoż gestu, skupiony jedynie na walce ze zmieniającą się temperaturą własnego ciała.
Sam nie potrafiłem wyjść z podziwu nad faktem, jak szybko organizmy nadnaturalnych reagują na różnorakie bodźce. W tym przypadku zimny okład momentalnie ochłodził centralny ośrodek termoregulacji, tym samym powodując uczucie gorąca w pozostałych partiach ciała hybrydy.
                - Gorąco… - wydukał Mordimer, niezgrabnie wyciągając dłonie spod kołdry. Jedna z nich -  trudno określić, czy przypadkiem, czy raczej celowo - spoczęła na mojej ręce. Nie myśląc zbyt długo, a jednocześnie nie czując żadnego sprzeciwu ze strony mężczyzny, splotłem nasze palce. – Coś mówili w szkole? – spytał słabo.
Westchnąłem. Z jednej strony chciałem jak najszybciej uspokoić nerwy przyjaciela, z drugiej zaś wiedziałem, że powinienem dać mu odpocząć. Nim jednak zdążyłem zastanowić się nad tym dłużej, moje usta same zaczęły mówić.
                - Poszedłem prosto do dyrekcji, stwierdziłem, że tak będzie najłatwiej. I w sumie nie wiem, czy dobrze zrobiłem – najpierw przekładali rozmowę, tłumacząc się natłokiem pracy, a później, jak już udało mi się dostać na dywanik do dyrektora, powiedzieli mi, że z pracy może zwolnić cię własnoręcznie podpisane pisemne oświadczenie lub akt zgonu. No ale koniec końców udało mi się wyperswadować im całą sytuację i zgodzili się przyjąć taką formę usprawiedliwienia… na razie masz tydzień, ale w razie czego możemy to jeszcze przedłużyć. – zerknąłem na Mordimera. Ten leżał bez słowa, co chwila kiwając jedynie głową na znak aprobaty. – Zdążyłem też wejść po drodze do domu. Wziąłem kilka podstawowych leków, który powinny na razie utrzymać cię przy życiu i powiedziałem matce co się stało. Praktycznie rzecz biorąc, mogę siedzieć z tobą dwadzieścia cztery na dobę, tak długo, jak mi się podoba.
                - Nie chce robić ci problemu – prychnął z niezadowoleniem, mocniej ściskając moją dłoń.
                - Większych problemów mi narobisz, jeśli zostaniesz sam i coś w tym czasie się stanie – odparłem stanowczo. – Poza tym napisałem list do dobrego znajomego, który profesjonalnie zajmuje się leczeniem chorób zakaźnych. Dokładnie opisałem mu twoje objawy i poprosiłem o dostarczenie odpowiednich leków pod adres naszego zakładu… - mimo wszelkich starań, leżący obok mężczyzna powoli odpływał w objęcia morfeusza. Choć starał się jak najdokładniej przyswajać moje słowa, jego powieki co rusz opadały, a oddech stawał się coraz spokojniejszy. - Jeśli wszystko pójdzie gładko, będę mógł podać ci antybiotyk w przeciągu następnych trzech dni. Przeciętny człowiek potrzebuje trochę ponad miesiąc na dojście do siebie, ale w twoim przypadku może to potrwać około trzech tygodni. Zarażać przestaniesz po dwóch, więc jeśli będziesz czuł się wystarczająco dobrze, będziesz mógł wrócić do pracy... A do tej pory postaraj się możliwie ograniczyć charkanie w moim kierunku – choć swoją wypowiedź zakończyłem żartobliwie-ironicznym elementem, nie uzyskałem żadnej odpowiedzi ze strony przyjaciela. Gdy po raz kolejny zerknąłem w kierunku Mordimera, dostrzegłem, że ten już spał. Pogrążony w śnie zdawał się być jeszcze słabszy, więc tym bardziej nie chciałem zostawiać go samego. Nie mniej jednak wstałem z łóżka, niechętnie wyswabadzając się z uścisku jego dłoni. Następnie wziąłem się do pracy.

~

Zacząłem od porządnego wywietrzenia całego mieszkania. Otworzyłem dosłownie wszystkie okna, chcąc wypuścić ze środka duszące się w nim od kilku dni powietrze. Momentalna ulga, którą przyniósł mi pierwszy powiew świeżego powietrza, była nie do opisania. Następnie wziąłem się za sprzątanie. Choć widać było, że mieszkanie na co dzień utrzymywane było w porządku, przez ostatnich kilka dni chory Mordimer nie był w stanie o to zadbać. Nie mniej jednak nie chciałem zbyt mocno naruszać przestrzeni osobistej przyjaciela, dlatego też w swoich działaniach ograniczyłem się do schowania porozrzucanych po podłodze ubrań, pozmywania naczyń oraz umycia podłóg. Tuż po tym, korzystając z faktu, że mężczyzna w dalszym ciągu pogrążony był we śnie, udałem się na targ. Z racji tego, że spiżarnia Mordimera świeciła pustkami, na targu zaopatrzyłem się w sporą ilość jedzenia. Mięso, różnego rodzaju pieczywo, rozmaite warzywa oraz soczyste owoce – nie byłem pewien tego, co najbardziej przypadnie o gustu mężczyzny, dlatego też wykupiłem wszystkiego po trochu. Mimo swoich uprzedzeń względem „niesprawdzonych nowinek”, zaopatrzyłem się również w kilka dawek aspiryny, która, zdaniem wielu, w przypadku ostrego bólu potrafiła zdziałać cuda.
Gdy wróciłem do mieszkania Mordimera, po raz kolejny tego dnia zamknąłem drzwi na wszystkie spusty. Następnie przymknąłem część okien, w obawie przed zimnem nieubłaganie nadchodzącej nocy. Szybko upewniłem się, że z Mordimerem wszystko w porządku, nałożyłem mu nowy okład, a następnie udałem się do kuchni. Tam spędziłem kolejne dwie godziny, przygotowując jedzenie na następny dzień, przelewając wodę zniesioną ze studni przed kilkoma godzinami do szklanych butli oraz dawkując przyrządzone wcześniej syropy, napary i maści.
Gdy uporałem się w tym wszystkim, a Mordimer w dalszym ciągu nie zamierzał wynurzyć się z objęć morfeusza, postanowiłem zająć się samym sobą. W duchu błagając przyjaciela o zgodę lub ewentualne wybaczenie, pozwoliłem sobie na szybką kąpiel oraz pożyczenie jednego ze znalezionych na dnie szafy swetrów. Wraz z wieczorną porą przyszedł spory spadek temperatury, przez co noszona za dnia koszula przestała mi wystarczać. Gruby, szmaragdowy sweter urósł w mych oczach do rangi daru od niebios. Później podkradłem z kuchni trochę chleba z tłuszczem, którym następnie nasyciłem swój domagający się ofiary żołądek.
Gdy ostatni już raz przekroczyłem próg sypialni Mordimera, księżyc już dawno wisiał na niebie, a całe miasto pogrążone było w niczym nieprzerwanej ciszy. Mężczyzna w dalszym ciągu spał, jednak podwyższona wcześniej temperatura znacznie spadła, co uznałem za dobry znak.
Wiedząc, że następnego dnia będę musiał ponownie zaopiekować się przyjacielem, doszedłem do wniosku, że przespanie się będzie najlepszą opcją. Ostrożnie, starając się nie wydać przy tym żadnego głośniejszego dźwięku, usiadłem przy ścianie, twarzą do śpiącego na łóżku mężczyzny. Delikatnie podparłem policzek dłonią, opierając rękę na zgiętym kolanie, próbując ułożyć się w jak najwygodniejszej pozycji. Chwilę potem zasnąłem, pozostając w tej pozycji do samego ranka. 

<?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz