niedziela, 8 września 2019

Od Samuela CD Mordimera

Po tym wszystkim czułem się dziwnie pusty. Będąc szczerym, spodziewałem się całkiem innego efektu całej tej szopki. Zakładałem dwie opcje – albo Mordimer przetłumaczy wszystko, nie przywiązując zbytnio uwagi do samej treści, albo wścieknie się przez to, że głównym tematem wokół którego kręciły się oba te tomy byli nadnaturalni. Tymczasem mężczyzna zrobił to, o co prosiłem, jednocześnie dając mi wyraźny sygnał, że jest… zawiedziony. Właśnie ta świadomość ubodła mnie najbardziej. Cieszyłem się, że nareszcie dowiedziałem się czegoś więcej o wygnańcach, nareszcie wiedziałem kim są, skąd pochodzą i na jakie grupy się dzielą. Nie byłem jednak w stanie cieszyć się z tego przez świadomość, że Mordimer jest mną zawiedziony. Nie zły, nie obrażony, nawet nie gotowy mnie zabić. Zwyczajnie zawiedziony. Suche spojrzenie jego oczu wystarczyło, aby pozostawić we mnie przejmujące uczucie pustki.



 - Cieszę się chłopcy, że razem dzisiaj popracowaliście. Bardzo cenię sobie pomoc Sammy’ego na co dzień, ale nie raz martwię się, że spędza zdecydowanie za mało czasu z ludźmi w swoim wieku! Bądź co bądź, chłopaczyna nie może całe życie trzymać się maminego fartuszka – zaśmiała się matuchna, wbijając widelec w gorące, kurze udko. Następnie oderwała spory kawałek, wpychając go do ust. Dokładnie wypieczona skórka zaskrzeczała jej w zębach.

 - Nie musi się pani o nic martwić. W końcu Samuel jest dorosły, więc sam wie co dla niego najlepsze – odparł Mordimer, siląc się na uprzejmy ton. W tym samym czasie ja wisiałem nad swoim kawałkiem mięsa, niechętnie dłubiąc w nim metalowym sztućcem. W dalszym ciągu analizowałem wcześniejsze słowa mężczyzny.
 - Haha, szczera prawda. Chociaż dla mnie chyba zawsze pozostanie już małym dzieckiem. Taka już uroda matek. Bardzo nie chcę, żeby odcinał się od rówieśników ze względu na mnie. W końcu, bądźmy między sobą szczerzy, przy takich wiatrach prędzej ja umrę niż on sobie kogoś znajdzie! – choć słowa kobiety były wypowiedziane półżartem, poczułem, jak coś się we mnie gotuje.
 - Mamo, proszę – mruknąłem cicho. – Powtarzałem to tyle razy… martwię się o ciebie. Na moje życie przyjdzie jeszcze czas – chciałem jak najszybciej uciąć tą rozmowę. Jeszcze tego mi brakowało, żeby Mordimer musiał słuchać o tym, jak bardzo samotnym nieszczęśnikiem jestem w oczach mojej własnej matki.
  - Wiesz, czasami warto posłuchać się rodzicielki. Skupianie się na sobie nie zawsze jest czymś złym – powiedział siedzący naprzeciw mężczyzna, wkładając gorącego ziemniaka do ust. Po chwili, gdy udało mu się przełknąć jedzenie, dodał – dopóki w ten sposób nie robisz innym problemu.
Ostrożnie podniosłem wzrok, tasując nauczyciela od stóp do głów. Miałem dziwne wrażenie, że jego słowa nawiązywać miały do dzisiejszej „lekcji”.
 - I tutaj jest pies pogrzebany – zacząłem ostrożnie. – Niekiedy nie jesteś w stanie określić w którym momencie przekroczysz tę cienką granicę.
 - Jeśli posiadasz choć odrobinę wyczucia, będziesz w stanie stwierdzić gdzie leży linia – stwierdził stanowczo mój rozmówca.
 - Ale nigdy nie wiesz jak twoje zamiary odbierze druga osoba – zaprzeczyłem.
 - Takie rzeczy można łatwo przewidzieć, o ile twoje IQ przewyższa wynik przeciętnego kartofla.
 - O ile twoje IQ przewyższa wynik przeciętnego ziemniaka, jesteś w stanie stwierdzić, że niektóre sytuacji wymagają większej finezji, niż inne. A w takim przypadku znalezienie granicy pogranicza z cudem!
 - Mówi się „graniczy z cudem”, a nie „pogranicza” – poprawił mnie mężczyzna, uraczając mnie drobną dawką jadu.
 - Nawet przeciętny kartofel jest w stanie wytykać komuś błędy, do tego nie trzeba ani wyczucia ani finezji! – syknąłem ze złością.
 - Hola hola, panowie, powoli tracę wątek w całej tej rozmowie – momentalnie wtrąciła się matka, co chwila spoglądając to na mnie, to na Mordimera. – Czemu nagle rozmawiamy o kartoflach?
W tym samym momencie mężczyzna zerknął wymownie na zegar, ostrożnie podnosząc się po pionu. Krzesło, na którym siedział chwilę wcześniej, zaskrzeczało nieprzyjemnie.
 - Matko boska, nawet nie zauważyłem jak ten czas szybko minął! – powiedział, teatralnie przeciągając ostatnie sylaby wypowiadanych przez siebie słów. – Za pół godziny mam spotkanie na drugim końcu miasta. Jeśli się spóźnię, mogę żegnać się z pracą! Obawiam się, że muszę państwa opuścić.
Po tych słowach, nie czekając na jakąkolwiek reakcję z naszej strony, zebrał swoje manatki, po czym opuścił nasz przybytek.

Liczba słów: 646

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz