środa, 31 marca 2021

Od Soreya CD Mikleo

Słysząc jego słowa poczułem, jak ogarnia mnie wściekłość. Jak dziadek w ogóle mógł powiedzieć coś takiego? Nie miał żadnego prawa, aby nas rozdzielać i mówić mu takie rzeczy. Czy staruszek nie może po prostu zachowywać się normalnie, jak... dziadek? Cieszyć się, że jesteśmy cali i zdrowi? Albo chociaż mówić jaśniej, a nie szyfrem. Westchnąłem cicho, próbując opanować wzbierające się we mnie negatywne emocje, i zerknąłem przez okno. Z powodu nadchodzącej nocy Serafiny i inni, ukrywający się tutaj wygnańcy powoli zbierali wracali do swoich małych chatek, chcąc odpocząć przed kolejnym dniem. Wioska powoli zaczynała się robić pusta, z czego się cieszyłem. Tylko... która z tych licznych chatek należy do Mikleo? 
~ Jak dostanę się do twojej chatki z tego miejsca, w którym zostawił mnie dziadek? – spytałem, siadając na łóżku. Przestrzeń w tym domku była irytująco mała, nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca... a może to nie przez małą przestrzeń, a przez nieobecność mojego męża tutaj? To też było całkiem prawdopodobne. 
~ Proszę, nie rób nic głupiego – to zrozumiałe, że Mikleo się o mnie martwi, ale niepotrzebnie. W końcu, swoje lata mam i powinienem być w stanie obronić zarówno siebie, jak i jego, nawet przed gniewem dziadka. 
~ Nie będę szedł do ciebie teraz. Przyjdę później, jak już wszyscy zasną, ja i tak bez ciebie nie zasnę. I pamiętaj, nie pozwolę, aby nas ktokolwiek na rozdzielił, nawet jeżeli tym kimś jest dziadek – odparłem, chcąc go troszeczkę uspokoić. Oczywiście, że na to nie pozwolę, opuszczę Mikleo dopiero wtedy, kiedy on sam będzie tego pragnął, nie wcześniej, nie później. Może i Miki jest młodziutki z perspektywy takiego Serafina, jakim jest dziadek, ale jestem przekonany, iż jest wystarczająco dorosły aby decydować za siebie i wiedzieć, co jest dla niego szkodliwe, a co nie. 
~ Nie przychodź. Ja to zrobię – przyznam, nie byłem zadowolony z jego odpowiedzi, wolałem, abym to ja przyszedł do niego, a nie on do mnie.
 W końcu, jeżeli dziadek się dowie, a jest duże prawdopodobieństwo, że jednak się dowie, bo w końcu on jakimś magicznym sposobem wie wszystko, to mojemu mężowi się dostanie, czego zdecydowanie w tym momencie nie chciałem. Wyczuwałem tak wiele emocji, które kumulowały się w moim mężu, i żadna z nich nie była pozytywna. Smutek, poczucie beznadziejności oraz to, że zawiódł wszystkich wokół... czy to właśnie było celem dziadka? Złamanie go? Ciągle mówi o idealności, a jego zachowanie wskazuje na przeciwieństwo tego. Czemu on nie widzi tego, jak bardzo krzywdzi swojego podopiecznego? Albo może widzi, tylko uważa, że „robi to dla jego dobra”... oby szybko zauważył, że nie sprawia mu przysługi, a wręcz odwrotnie, krzywdzi go, i to bardzo. 
~ To w porządku? Chyba lepiej, abym to ja przyszedł do ciebie – zaproponowałem, chcąc mu jak najbardziej oszczędzić negatywnych przeżyć. Ja sobie jakoś poradzę z gniewem dziadka, ale on... ma z tym większy problem. Nie jest to jakoś bardzo odkrywcze, założę się, że dla Mikleo dziadek przez bardzo długi czas był autorytetem, o ile nadal nim nie jest. 
~ Prędzej ja ciebie znajdę niż ty mnie – to było ostatnie zdanie, więc nie pozostało mi nic innego, jak na niego poczekać. Nie podobało mi się takie rozwiązanie, o czym niezwłocznie poinformuję mojego męża, kiedy tylko do mnie przyjdzie. 
Czując potrzebę zrobienia czegokolwiek, zdecydowałem się przygotować sobie coś lekkiego do jedzenia. Nie byłem za bardzo głodny, bardziej wzbudzony i zły na dziadka, ale coś zrobić musiałem. Czas jednak dłużył mi się strasznie, w końcu musiałem zapalić niewielką świeczkę stojącą na stoliku, by nie siedzieć w całkowitej ciemności. Nawet zacząłem czytać jakąś książkę, chociaż niekoniecznie się na niej skupiałem. Kompletnie nie rejestrowałem żadnego przeczytanego słowa, ale przynajmniej czas płynął mi szybciej, bo w końcu usłyszałem to ciche skrzypnięcie drzwi. Zamknąłem z zadowoleniem książkę i uniosłem wzrok, uśmiechając się do mojego męża. Uśmiech jednak szybko zszedł z moich ust. Mimo słabego światła doskonale widziałem, że jego oczy są zaczerwieniony, a policzki niezdrowo zarumienione. On płakał. I to przez niego. 
- Miki – wyszeptałem cicho i wstałem z krzesła, rozkładając ramiona. Mój mąż bez wahania do mnie podszedł i mocno się do mnie przytulił, na nowo zaczynając płakać. Ucałowałem czubek jego głowy i zacząłem uspokajająco gładzić go po plecach. Wyczuwałem wcześniej, że strasznie przeżył tę rozmowę z dziadkiem, ale nie sądziłem, że aż tak. – Już w porządku, jestem przy tobie – szeptałem cichutko, nie przestając go głaskać.
 Będę musiał porozmawiać z dziadkiem raz jeszcze, tym razem już bardziej spokojnie. Musiałem mu wytłumaczyć, że uczucie, które łączy mnie i Mikleo, nie da się tak po prostu wymazać. Albo przedstawić mu bardziej racjonalne argumenty. W końcu, nie możemy być jedyną parą tego typu, musiały być inne osoby przed nami. I oby tylko te inne osoby miały szczęśliwe zakończenie, bo inaczej taki argument dziadek może wykorzystać przeciwko nam. Albo może poczekać, aż dziadek się uspokoi? Nasze spotkanie po latach rozpoczęło się bardzo burzliwie, nic dziwnego, że się zdenerwował. Sam już nie wiem, co mam zrobić. 
 – Lepiej? – spytałem z troską, kiedy Mikleo już troszkę się uspokoił, i sam otarłem łzy z jego policzków. Mój anioł pokiwał głowa, cichutko pociągając nosem. 
- Przepraszam – powiedział w końcu, co bardzo mnie zaskoczyło. – Gdybym potrafił się zachować, nic złego by ci się nie stało. 
- Ty nie musisz mnie za nic przepraszać, to dzięki tobie ciągle żyję – odparłem, posyłając mu delikatny uśmiech. – Cokolwiek ci naopowiadał chcę tylko, byś wiedział, że nie zawiodłeś mnie, i że bardzo cię kocham – dodałem nie chcąc, by zaraz zaczął wymyślać historie, które nigdy nie miały miejsca.

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Uśmiechnąłem się delikatnie na słowa mojego chłopaka, które były bardzo piękne i bardzo dla mnie ważne. Mimo wszystko uważałem, że Taiki nie na mnie powinien się skupiać na mnie, a na swoim bracie, to on jest w tej chwili najważniejszy, a ja wcale nie czuję się z tym źle. Nigdy nie byłem w centrum wydarzeń, dlatego nie czuję się z tym źle, nawet jeżeli trochę tak wyglądam i trochę tak brzmię. Poza tym, to kompletnie nie o to mi chodziło, po prostu czułem się tutaj jak niepasujący element, bo tak właściwie to ja nim byłem. 
 Zwykle całkiem dobrze szło mi udawanie tego, że wszystko jest w porządku, co było bardzo wygodne. Nikt mnie nie pytał i nikt się o mnie nie martwił, przez co nie stawałem się niczyim problemem i każdy zajmował się swoimi sprawami, zostawiając mnie samego. Taiki jednak wydawał się być na to odporny i doskonale zauważał, kiedy cokolwiek mnie trapiło. Jakby już nie miał wystarczająco problemów na głowie, to jeszcze ja do nich dochodzę, zdecydowanie bardzo daleko mi do ideału chłopaka. 
- Jestem szczęśliwy, naprawdę – odpowiedziałem, posyłając mu delikatny uśmiech i chwyciłem jego dłoń w swoje drobne ręce, ściskając ją lekko. Zawsze czułem się dziwnie, kiedy Taiki składał na wierzchu mojej dłoni pocałunek. W końcu, w ten sposób witano damy i okazywano im w ten sposób szacunek, a ja ani nie byłem damą, ani nie byłem witany i ani nie zasługiwałem na szacunek. 
- Twoje oczy mówią co innego – odparł, wolną dłoń kładąc na moim policzku, w którą bez zastanowienia się wtuliłem. To był chyba mój taki odruch bezwarunkowy. 
- Po prostu boję się o Natsu. Wiem, że fizycznie nic jej się nie stało, ale nie wiem, jak to całe wydarzenie wpłynie na jej psychikę – wytłumaczyłem, przymykając oczy. 
To był jeden z powodów, dla którego jestem zmartwiony, ale nie chciałem mu mówić wszystkiego. Bo w sumie, co miałem mu powiedzieć? Uważam, że nie pasuję do twojej rodziny? Albo, że boję się, że twój brat mnie nie polubi? Tego akurat bałem się najbardziej. W końcu, gdyby Shingo mnie nie polubił, zacząłby mieć do mnie pretensje, przed którymi bronił mnie będzie mój chłopak, a to może prowadzić do konfliktów między nimi... Nie chciałem, aby się przeze mnie kłócili. Znaczy, to się jeszcze nie wydarzyło i nie chciałbym, aby kiedykolwiek się wydarzyło. 
- To wszystko? Jesteś pewien? – dopytał, a ja powstrzymałem się przed cichym westchnięciem. Czy on potrafił czytać w myślach? Ostatnio coraz częściej mam takie wrażenie. Może po prostu nie wie, że ma takie zdolności?
- Tak, nie musisz się mną przejmować – powiedziałem, otwierając oczy. – Masz wystarczająco problemów na głowie, nie chcę ci ich sprawiać jeszcze więcej. 
- Nie jesteś moim problemem, tylko moim chłopakiem. Tak masz siebie postrzegać, nie inaczej. I pomogę ci z każdym twoim problemem – odparł, posyłając mi jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów. 
Odwzajemniłem jego uśmiech, by był już spokojniejszy i już dalej nie kontynuowałem tej sprawy, ponieważ to nie miało za bardzo sensu. Taiki pewnie uważał, że przesadzam i zbyt bardzo biorę to wszystko do siebie. Cóż, pewnie ma rację, ale inaczej nie potrafiłem, nawet jeśli bardzo chcę. Dlatego z tym jakoś sobie poradzę, w końcu nie mam za bardzo innego wyjścia. Albo jakoś przekonam do siebie Shingo, albo... cóż, będę musiał się troszeczkę odsunąć, ale to nic. Lepiej, by dogadywali się beze mnie, niż gdyby mieli kłócić się przeze mnie. 
- Myślę, że jednak powinieneś skupić się na sobie. Pamiętasz o jutrze? – spytałem, przyglądając mu się z uwagą. Nagła zmiana tematu jako odwrócenie uwagi wcale nie wydaje się wcale taką złą taktyką. 
- A co jest jutro? – spytał, siadając na parapecie obok mnie. Było tutaj dla niego całkiem dużo wolnego miejsca, w końcu ja specjalnie szeroki nie jestem, ale i tak delikatnie się przesunąłem, by jemu było trochę bardziej wygodnie. 
- Miałeś dać temu państwu odpowiedź. Czy będziesz dla nich pracował, czy nie – przypomniałem mu, opierając głowę o jego ramię. Taiki delikatnie objął mnie ramieniem w pasie, zaczynając kreślić na moim udzie małe szlaczki. 
- Och, o to chodzi... – w jego głosie wychwyciłem zaskoczenie. Kompletnie o tym nie myślał, i wcale mu się nie dziwiłem. – Zapomniałem o tym, szczerze mówiąc. Wypadło mi to z głowy. 
- To zrozumiałe, to był bardzo intensywny dzień nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. Dlatego ci przypominam – powiedziałem, przymykając oczy.
- Dziękuję, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił – odparł, po czym delikatnie, w opiekuńczym geście, pocałował mnie w czoło. 
Co by beze mnie zrobił? Co by zrobił, to ja nie wiem, ale jestem pewien, że beze mnie byłby szczęśliwy. I na pewno miałby mniej kłopotów... chociaż w sumie, jedno wiąże się z drugim. Cicho westchnąłem, decydując się zatrzymać te myśli dla siebie. Coś czułem, że Taiki nie zgodziłby się ze mną, dlatego po prosu lepiej będzie, jak będę milczał. 
- Proste, zapomniałbyś o oddychaniu – odparłem, szczerząc się do niego. – Swoją drogą, co robi twój brat? Nie powinieneś być teraz z nim? – spytałem niepewnie, poprawiając ostrożnie swoją głowę. Było mi tak wygodnie, że jeszcze moment, a pewnie bym zasnął. Albo może to też dlatego, że nie za dobrze dzisiaj spałem? Tak czy siak, to nie daje mi prawa, aby w tym momencie tak po prostu pójść spać, nie o tej godzinie, przecież to był dopiero wczesny wieczór. Wolałbym wykorzystać jakoś pożytecznie ten czas, zwłaszcza, że jutro będę chciał odwiedzić Natsu, przez co nie będzie mnie większość dnia... a może cały? Dałbym trochę przestrzeni Shingo... sam już nie wiem, nad tym jeszcze muszę się zastanowić i może dopytać o radę w tej kwestii mojego chłopaka. 

<Taiki? c:>

wtorek, 30 marca 2021

Od Mikleo CD Soreya

 Przerażony słowami mojego męża przełknąłem głośno ślinę, obawiając się spotkania z dziadkiem. Ja naprawdę nie wiem, jak mam się stać prawdziwym aniołem mając wrażenie, że przez cały czas nim byłem. Moje myślenie było błędne, a wszystko to, stara się uświadomić mi dziadek, martwi się o mnie i chcę jak najlepiej. Doceniam jego pomoc i dobre chęci, nie wiem jednak co zrobić, by być tak idealnym, za jakiego mnie ma a jakim w rzeczywistości nigdy nie będę.
~ Nie chcę, aby nas rozdzielił - To ostatnia myśl, którą przesłałem mojemu mężowi, nim drzwi otworzyły się, a do środka wszedł dziadek.
Milcząc, zamknął drzwi, siadając przy znajdującym się na środku pokoju stole, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie, już wiedziałem, że nie jest zadowolony. Najwidoczniej rozmowa z moim mężem bardzo go zdenerwowała, a ja nie miałem pojęcia co zrobić, aby cała ta złość na niego mu minęła.
- Dziadku.. - Powoli i w sposób bardzo ostrożny chciałem zacząć rozmowę. Staruszek uniemożliwił mi to, unosząc dłoń nad głową, karząc mi w ten sposób zamilknąć.
- Nie podoba mi się to, jak się zachowujesz i to, kim się przez niego stałeś. Opuszczając dom, byłeś aniołem, niemającym najmniejszego grzechu na swoim sumieniu. Sam zobacz, do czego ten chłopak doprowadził. Wiedziałem, że wypuszczanie cię stąd było złym pomysłem. Zbłądziłeś moje dziecko, na szczęście jest jeszcze dla ciebie nadzieja, zostaniecie odseparowani od siebie na jakiś czas, to pomoże ci zrozumieć swoje błędy i stać się dawnym sobą, a jemu zrozumieć jak bardzo swoim zachowaniem szkodzi sobie i tobie, do tego czasu będę uważnie was obserwował. Mam nadzieję, że ta lekcja czegoś was nauczy - Dziadek przez cały czas brzmiał, jakby naprawdę wierzył w to, że się zmienimy, nie bacząc na to, co my czujemy, to nie miało znaczenia, jeśli nie było takie, jakie widział to staruszek.
- Dziadku proszę, nie rób tego, on jest moim mężem, ma prawo być przy mnie - Starałem się w sposób jak najdelikatniejszy dojść do niego, aby jeszcze bardziej nie pogorszyć naszej i tak fatalnej sytuacji.
- Synu mój czy ty w ogóle słyszysz, co ty mówisz? Nie jesteś człowiekiem, małżeństwo z istotą ludzką. Co ci w ogóle przyszło do głowy, aby się zgodzić? - Serafinowi ewidentnie nie podobało się moje zachowanie, nie mówiąc już o czynach, które w moich oczach nie było wcale złe.
- Dziadku ja nie rozumiem. Ja naprawdę nie rozumiem, co jest w tym złego. Przecież sam kiedyś mówiłeś, że ludzie i anioły powinny żyć razem - Naprawdę starałem się go zrozumieć, jednocześnie chcąc, aby zaakceptował nasz związek, bo ja nie miałem zamiaru z niego rezygnować.
- Powinny żyć razem, a nie być razem. Miałeś być opiekunem tego chłopaka, a nie bawi się w jego męża - Ostry głos dziadka wywołał u mnie poczucie winy, sam już nie wiedziałem, czy dobrze zrobiłem, mówiąc „Tak” może tamtego dnia, powinienem powiedzieć „Nie". Czuję, że tego bym żałował jeszcze bardziej, tamtego dnia moja odpowiedź płynęła prosto z serca. Ja kocham tego człowieka i nie chcę go stracić, nawet jeśli będę musiał zapłacić za to najwyższą cenę.
- Dziadku ja go kocham i nic tego nie zmieni nawet ty. Dla niego mogę oddać swoje anielskie życie, jeśli tylko ono przeszkadza nam, abyśmy byli razem - Nie chciałem się ugiąć nie w tej sprawie to moje życie i to ja będę decydować, z kim chce je przeżyć, a dziadek musi to zaakceptować czy tego chcę, czy nie my będziemy razem aż do końca swoich dni.
- Widzę, że wyprał ci już mózg. Gdybym wiedział, że tak to się skończy, nigdy bym cię stąd nie wypuścił - Jego słowa naprawdę mnie zdenerwowały, nie jestem niczyją własnością. Mogę, robić co chce i kiedy chce a mu nic do tego, to moje życie on już swoje przeżył, nie jestem nim aby postępować tak, jak on by sobie tego życzył.
- Niczego mi nie wyprał, on kocha mnie, kocha swojego syna i robi wszystko, abyśmy byli bezpieczny i szczęśliwi a przecież tylko to ma znaczenie - Już nie wiedziałem, w jaki sposób z nim rozmawiać, co ja mam robić, aby zrozumiał mnie, aby zrozumiał naszą miłość. Czy robię coś złego, kochając człowieka? Tak, bo przecież jestem aniołem, a zdaniem dziadka anioły nie mają prawa kochać ludzi w taki sposób, jaki ja go kocham.
Dziadek westchnął zawiedziony moim postępowaniem, wstając od stołu.
- Zawiodłem się na tobie chłopcze i na nim oboje nigdy nie powinniście ze sobą być i ja już tego dopilnuje, aby to małżeństwo rozpadło się i.. - Przerwałem mu, nie chcąc, aby dokończył to zdanie.
- Nie masz prawa tego zrobić, nic nas nie rozdzieli nawet ty - Zły syknąłem na dziadka, troszeczkę na za wiele sobie pozwalając.
- Chyba zapominasz, do kogo mówisz. Nie jestem twoim kolegom, a ty nie jesteś człowiekiem, by się tak zachowywać, spójrz, do czego już doprowadziłeś, gdybyś zachowywał się, tak jak należy. Sorey nigdy nie zabiłby człowieka. To wszystko twoja wina i chyba zdajesz sobie z tego sprawę - Milczałem obrzucany błotem, zagryzając dolną wargę, która trzęsła mi się z nerwów.
- Co.. Co mam zrobić? - Wyszeptałem, chcąc wiedzieć, czego mi brakuje do doskonałości.
- Masz stać się znów prawdziwym aniołem, którym byłeś, nim po latach spotkałeś Soreya, jeśli tego nie zrobisz, zrobię wszystko, aby wasz związek nie przetrwał tej próby. Do tego czasu nie pozwolę wam się spotykać - Po tym zdaniu wyszedł na zewnątrz, pozostawiając mnie samego z dręczącymi mnie pytaniami, na które nikt nie chciał udzielić mi odpowiedzi.
~ Miki? - Słysząc głos mojego męża, troszeczkę się uspokoiłem, ostatkiem sił powstrzymując się płaczem.
~ Tak jestem - Nawet moje myśli nie brzmiały tak dobrze, jakby tego chciał.
~ Coś ci nagadał prawda? Nie brzmisz za dobrze.
~ Dziadek nie jest zadowolony z mojego zachowania, ma racje, nie zachowuje się tak, jak powinienem - Przyznałem staruszkowi rację, gdybym był lepszym aniołem, mój mąż nigdy nie popełniłby takich błędów.
~ Co ty opowiadasz? Zachowujesz się bardzo dobrze, jesteś cudownym aniołem - Nie zgadzałem się z nim, nie byłem cudownym aniołem, tak wiele mi do tego brakowało.
~ Ty nic nie rozumiesz, zagroził mi. Jeśli nie stanę się takim aniołem, jakim byłem, przed poznaniem ciebie zrobi wszystko, byśmy dłużej nie byli razem - Wydusiłem, tak bardzo chcąc mieć go teraz przy sobie, czy dziadek nie rozumie, że nie chce być taki jak inni? Chce być sobą aniołem, który kocha człowieka czy to coś złego? Naprawdę chciałbym już wrócić do domu, żałuje decyzji przybycia tutaj, gdyby nie to wszystko byłoby jak dawniej.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Nie rozumiałem mojego chłopaka, który tak bardzo wszystkim się przejmował, mój brat jest fantastyczny i jestem pewien, że się dogadają prędzej czy później na pewno. Do tego mam wrażenie, że Karotka nie chce tu być, nie czując się członkiem rodziny, jeszcze nim nie będąc, ale to się zmieni prędzej czy później na pewno się zmieni potrzeba tylko troszeczkę więcej czasu i dla niego i dla nas.
- Wszystko dobrze?- Podchodząc do mojego chłopaka, położyłem dłoń na jego głowie, martwiąc się o niego, on jako jedyny nie był tak bardzo szczęśliwy, jak my. Co martwiło mnie jeszcze bardziej.
- Tak, wszystko jest dobrze - Przyznał, uśmiechając się do mnie delikatnie.
Zastanawiałem się, czy mówi prawdę, czy wręcz przeciwnie mówi mi to, co chciałbym usłyszeć, co w żadnym wypadku nie było dobre, nie powinien tak robić, nie ma przecież takowej potrzeby, przy mnie może być sobą i chyba dobrze to wie, bo wie prawda?
Rozmyślając nad zachowaniem mojego chłopaka, nie od razu zwróciłem uwagę na to, o czym rozmawiała moja ciotka z bratem. Dopiero po dłużących się sekundach zaczynając rozumieć, o czym w ogóle jest mowa, na chwile odsuwając od siebie sprawę dotyczącą mojego chłopaka.
- Oczywiście zostajesz razem z nami prawda? - Ciocia zaczęła temat zamieszkania mojego brata w naszym, jak i również jego domu, z czego bardzo bym się ucieszył, jednocześnie troszeczkę się tym martwiąc, opłaty wzrosną, a ja nie chce tracić tego domu. To najważniejsza i jedyna pamiątka po członkach naszej rodziny.
- Nie jestem pewien czy powinienem tu zostać - Słysząc słowa mojego brata, byłem bardzo zaskoczony, co on w ogóle wygaduje? Jak to nie wie? Przecież jest członkiem rodziny, musi mieszkać tu z nami, bez względu na to, jak wiele będzie to nas kosztować, pieniądze to rzecz nabyta z nimi jakoś sobie poradzimy, najważniejsze jest teraz to abyśmy byli razem.
- Zdecydowanie powinieneś tu zostać, nie rozumiem skąd w tobie ta niepewność, jesteś moim bratem i siostrzeńcem naszej cioci, nie możemy cię teraz stracić, już wystarczająco czasu straciliśmy - Dostrzegłem, nie chcąc tracić brata, to pierwszy raz jak sięgam pamięcią mam go tak blisko siebie, to również pierwszy raz od wielu lat jak czuję, że życie ma sens. Karotka naturalnie wiele zmieniła w moim życiu, jednak to, czego najbardziej mi brakowało to właśnie obecności brata, za którym tęskniłem i o którego się martwiłem, teraz już nie musi tak być, mamy siebie nic więcej nam nie trzeba.
- Jesteście pewni? Nie chce wam przeszkadzać, każde ma na pewno własne życie - Miał racje, każde z nas miało własne życie, niczego to jednak nie zmienia, jest moim bratem i zdecydowanie powinien z nami zamieszkać.
- To nie ma najmniejszego znaczenia, zostajesz z nami i nie możesz odmówić - Ostrzegłem, nim mój brat zdążył otworzyć usta, aby zapewne zaprzeczyć lub znów ukazać swoją niepewność, która była głupia, przecież to jego dom zawsze nim był i zawsze nim będzie. Chłopak więcej nie protestował. Widząc, że to nie ma sensu i dobrze w tej sprawie nawet on by ze mną nie wygrał.
Zadowolona ciotka postanowiła oprowadzić chłopaka po domu, przypominając mu to, co mogło umknąć jego pamięci przez tak wiele lat nieobecności.
- To, co idz.. - Nie dokończyłem, dostrzegając jeden malutki fakt, mojego chłopaka nie było już z nami, a że przepraszam bardzo kiedy? Jak? Nie dostrzegłem nawet chwili, w której opuszczał kuchnie, a to ci spryciarz, może czuł się tu nieswojo, dlatego poszedł, na jego miejscu może i bym zrobił to samo, nie wiem.
Nie widząc żadnego powodu, który zmusiłby mnie do pozostania w kuchni i to jeszcze samego, po prostu poszedłem do swojego pokoju, gdzie jak się mogłem spodziewać, był mój chłopak.
- Coś tak nagle zniknął, coś się stało? - Spytałem, zmartwiony nie wiedząc, czy może i przypadkiem nie zrobiłem czegoś, co w jakiś sposób mogłoby go skrzywdzić. Jeśli tak jest mi z tego powodu bardzo wstyd, nie chciałem tego zrobić.
- Nic się nie stało, nie chciałem wam tylko przeszkadzać w tej wspaniałej chwili - Nie wiem, czy mi się wydawało, czy w jego głosie słyszałem smutek? Na pewno cała ta sytuacja z jego rodziną i moją rodziną bardzo go przytłacza, nie ma się jednak co martwić, wszystko się jakoś ułoży, wierzę w to.
- Hej co to za smutna minka? Wiem, że twoja rodzina do najlepszych nie należała, ale teraz jesteś ze mną i ja będę twoją rodziną, czyniąc wszystko, abyś był zawsze szczęśliwy i bezpieczny - Obiecałem, całując jego dłoń, mówiąc prawdę i tylko prawdę chcąc tylko i wyłącznie jego szczęścia nic więcej nie ma dla mnie tak wielkiego znaczenia, jak on.

<Lisku? C:>

poniedziałek, 29 marca 2021

Od Soreya CD Mikleo

Na początku nawet się cieszyłem, że tutaj wróciłem. Może to dzięki podekscytowaniu Yuki’ego? Albo tego delikatnego uśmiechu dziadka, który przypominał mi trochę czasy dzieciństwa. Cóż, tak jednak było na początku, bo teraz, kiedy sytuacja się rozwinęła, wcale nie było mi do śmiechu. Najpierw dziadek obwinia mojego wspaniałego anioła o wszystkie moje grzechy i przewinienia wmawiając mu tym samym, że jest okropny i zawodzi wszystkich wokół, co wcale nie jest prawdą, a teraz jeszcze nas rozdziela? I to pod jakim pretekstem? Że na niego źle działam? Nie chcę być nieskromny, ale wydaje mi się, że wręcz przeciwnie, im dłużej jesteśmy rozdzieleni, tym w gorszym stanie jest on. I ja. Robi mu tym krzywdę, czy on w ogóle zdaje sobie z tego sprawę. Cóż, pewnie tak, w końcu wie wszystko... wziąłem głęboki wdech, troszeczkę się przy tym uspokajając. W końcu, należałoby podejść do tej rozmowy bardzo ostrożnie, muszę obronić mojego męża przed tymi niedorzecznymi oskarżeniami. Trochę jak w dzieciństwie. Też zawsze to ja rozmawiałem dziadkiem, a mój wtedy jeszcze przyjaciel, stał cichutko obok  mnie, ze spuszczoną głową. To jedno również się nie zmieniło. 
- Najwyższy czas, abyś nauczył się pokory oraz zrozumiał swoje błędy, młodzieńcze – to dziadek odezwał się pierwszy, przyglądając mi się z niezadowoleniem wypisanym na jego twarzy. Naprawdę miałem ochotę powiedzieć mu, że mam imię i nie musi nazywać mnie młodzieńcem, ale się powstrzymałem. To miała być zwykła, poważna rozmowa, a nie kłótnia, nie mogę czepiać się takich słówek. 
- Ja doskonale rozumiem swoje błędy. Nie rozumiem natomiast, czemu obarczasz za nie Mikleo – odparłem, krzyżując ręce na piersi. 
- Skoro rozumiesz, to nadal uważasz, że zabicie kogoś, kogo znasz jako Aleksander, było dobrym rozwiązaniem? – spytał, na co westchnąłem cicho. Czyli to chce ze mną przerobić, przed chwilą rozmawiałem o tym z Mikleo, naprawdę musimy to przerabiać raz jeszcze? Powinniśmy skupić się na ważniejszych rzeczach, a ja zdecydowanie nie jestem ważniejszy. 
- Nie. Ale było to jedyne rozwiązanie, jakie udało mi się znaleźć. Nie mogłem pozwolić, aby się uwolnił i zrobił coś Yuki’emu. Albo Mikleo. Pewnie doskonale wiesz, jak go potraktował, chciałbyś, żeby to się powtórzyło? – odpowiedziałem mu pytaniem na pytanie, jakimś cudem zachowując spokojny ton. Zdecydowanie wolałbym, aby Mikleo przy mnie był. I wolałbym być przy rozmowie dziadka z Milkeo, jestem przekonany, że z nim również będzie chciał porozmawiać. 
 - Morderstwo nigdy nie jest rozwiązaniem, ale wy, ludzie, nigdy się tego nie nauczycie. Naprawdę miałem nadzieję, że chociaż ty okażesz się inny – przyznam, te słowa trochę mnie zabolały. Chociaż wcześniej zdawałem sobie sprawę, że swoim zachowaniem go zawiodłem, ale teraz kiedy o tym powiedział... cóż, to trochę dało mi do myślenia. Jednak to ja go zawiodłem, Mikleo nic złego nie zrobił. 
- Najważniejsze jest to, że moja rodzina jest bezpieczna, a cały grzech tego czynu spoczął na mnie – uparcie trzymałem się swojego zdania, którego za nic nie zmienię. Jeżeli mojej rodzinie grozi niebezpieczeństwo zapłacę każdą cenę, by tylko im pomóc, nieważne, jak wielka by ona nie była. Ważne, by byli bezpieczni, a co się stanie ze mną, to już mnie nie obchodzi. 
- Takim głupim postępowaniem sprowadzasz nieszczęście nie tylko na siebie, ale i na Mikleo. Skoro nie myślisz o sobie, to pomyśl o nim, zanim coś zrobisz. 
- Myślę o nim cały czas, w przeciwieństwie do ciebie. Masz świadomość, że twoje słowa go krzywdzą? Jesteś dla niego mentorem, więc zachowuj się jak mentor, a nie dołuj go jeszcze go jeszcze bardziej. Bał się wejść do twojego domu, nie uważasz, że o czym to świadczy? – zdenerwowałem go, i to bardzo, sądząc po jego błysku w oku. A skoro go zdenerwowałem, dziadek powie swoje zdanie, które kompletnie nic nie wnosi do dyskusji, po czym odeśle mnie do pokoju i każe przemyśleć swoje zachowanie... a przynajmniej tak postępował, jak byłem dzieckiem. Teraz też zaczynam mieć wrażenie, że pomimo mojego wieku nadal traktuje mnie jak siedmiolatka. 
- Zwracaj się do mnie z należytym szacunkiem. Jesteś tutaj gościem, dlatego zachowuj się jak jeden z nich i nie podważaj mojego zdania. Nie spotkacie się, dopóki nie okażesz skruchy i póki Mikleo nie zacznie zachowywać się jak prawdziwy anioł – po wypowiedzeniu tych słów dziadek opuścił moją tymczasową chatkę, pozostawiając mnie samego. 
Westchnąłem cicho i położyłem się na łóżku, mając już wszystkiego dosyć. To nie poszło tak, jak tego chciałem. I czemu to łóżko jest takie małe? Ledwo ja sam się na nim mieszczę, a co dopiero, gdybym spał tu wraz z Mikleo. Chyba, że by spał na mnie, co w sumie za bardzo by mi nie przeszkadzało. Dziadek to sobie wcześniej zaplanował, dając mi tak małą chatkę? Prawdopodobnie tak. Może mogłem się nie odzywać, że jest tu za ciasno na dwie osoby, w końcu aż tak źle by nam tutaj nie było. Teraz nawet nie uda mi się zasnąć i jestem przekonany, że Mikleo będzie miał bardzo podobny problem. 
~ Powodzenia. Daj mi znać później, o czym rozmawialiście – przesłałem tę myśl mojemu mężowi, wstając z łóżka. Nie bardzo przejmowałem się zakazem spotykania się z Mikleo, jesteśmy małżeństwem i nie ma prawa nas tak rozdzielać. Jeszcze nie wymyśliłem, co zrobię w tym kierunku, ale spokojnie, jeszcze coś wymyślę. Nie uważam, aby człowieczeństwo Mikleo było złe, wręcz przeciwnie, im lepiej rozumie emocje, tym lepiej rozumie ludzi i tym łatwiej będzie mu ich chronić. Poza tym, co złego jest w tym, że anioł czuje emocje? Nie jest przez to gorszy, jest bardziej niezwykły. 
~ Było bardzo źle? – słysząc panikę w jego głosie lekko się zaniepokoiłem. Czego on się obawiał?
~ Nie, czemu miałoby być? Zabronił nam jedynie się spotykać, dopóki nie okażę skruchy i dopóki nie zaczniesz zachowywać się jak prawdziwy anioł. Tego drugiego nie rozumiem, już jesteś prawdziwym aniołem – odpowiedziałem, wyglądając przez malutkie okienko z widokiem na wioskę. Ciekawe, gdzie Yuki będzie przez ten czas spać. Mam nadzieję, że dziadek nie zacznie robić mu takiej samej wody z mózgu, jak to zrobił z moim mężem, jeszcze brakuje mi tego, aby drugi mój anioł przestał w siebie wierzyć. Dlaczego w ogóle dziadek taki był? Nie takiego go sobie zapamiętałem. Owszem, był surowy i wobec mnie, i Mikleo, ale teraz wymagał od mojego męża rzeczy niemożliwych. Jak miał zapobiec czemuś, o czym nie ma pojęcia? Przecież to nie miało absolutnie żadnego sensu, przynajmniej według mnie. 

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Nie byłem przekonany, czy faktycznie nie powinienem się tym przejmować. Przecież to był jego brat, powinniśmy się jakoś dogadywać, by nie sprawić mu przykrości. Może to ja coś źle zrobiłem, że Shingo jest wobec mnie taki oschły... cóż, pewnie to, że się urodziłem, w takiej rodzinie, a nie innej. W sumie, to nie mogłem mu się aż tak dziwić, przecież przez moich rodziców przeżył piekło. Zauważyłem, że smoki mają trochę dziwne poczucie sprawiedliwości. Albo to ja byłem ty dziwakiem, prędzej skłaniałbym się do tej drugiej opcji, w końcu to ja zawsze odstawałem od reszty. 
- Chyba jednak powinienem być wobec niego troszkę milszy – odparłem, nie podnosząc wzroku i zaczynając bawić się swoimi palcami. – Albo sobie stąd pójść. Chyba przeszkadza mu moja obecność – dodałem jeszcze ciszej, bo nie za bardzo wiedziałem, gdzie miałbym się podziać. Do domu raczej wrócić nie mogę, a przynajmniej nie wydaje mi się, bym był tam mile widziany po tym, co powiedziałem mojej mamie. 
- Co ty znowu wygadujesz? Shingo musi się przyzwyczaić do tej sytuacji, to wszystko – odparł, podchodząc do mnie i unosząc mój podbródek tak, bym mógł na niego spojrzeć. 
- Nie jestem przekonany, czy czas wszystko załatwi – podzieliłem się z nim moimi obawami, nie wiedząc sensu, by je przed nim ukrywać. W końcu, mój chłopak zauważyłby tak czy siak, że coś jest nie tak, więc nie ma sensu tego ukrywać. 
- A ja jestem. Zobaczysz, wszystko się ułoży – powiedział i pocałował mnie w czubek nosa. Skąd on bierze ten cały optymizm? Ja nie potrafiłem dostrzec jakichkolwiek pozytywów w tym całym bałaganie, który zaczął się przeze mnie, albo przynajmniej właśnie takie miałem wrażenie. – Teraz mam do ciebie jedno ważne pytanie – to powiedział tak poważnym tonem, że odrobinkę się przeraziłem. Dopadło mnie przekonanie, że zrobiłem coś złego, co byłoby bardzo prawdopodobne, jestem bardzo dobry w zawodzeniu tych, których kocham. – Co tak pięknie pachnie?
Kiedy dotarły do mnie jego słowa myślałem, że go walnę. Ja się stresuję, serce omal mi nie wyskoczyło z piersi, ponieważ myślałem, że chodziło o coś złego, a ten się mnie pyta o jedzenie... Jak Boga kocham, kiedyś przez niego zejdę na zawał i może w końcu skończy z tymi głupimi pytaniami. Kocham go, naprawdę, ale momentami przesadza. Nie wiem, czy chciał mnie rozluźnić, czy jakoś odwrócić moje myśli od jego brata i jego nieprzyjemnego zachowania, ale nie udało mu się ani trochę. Wręcz przeciwnie, przez to poczułem się jeszcze gorzej. 
- Jesteś okropny – burknąłem, pusząc policzki i uderzając go lekko w pierś. Gdybym mógł, uderzyłbym go mocniej, ale specjalnie silny to ja nie jestem. 
- Oj, nie obrażaj się – uśmiechnął się do mnie słodko i niewinnie, po czym przytulił mnie mocno do siebie, nie zwracając uwagi na moje oburzenie. I jak ja mam być na niego obrażony, podczas kiedy on zachowuje się w taki sposób. – Po prostu strasznie zgłodniałem. 
- Przygotowałem obiad, twoja ciocia poprosiła mnie o to wczoraj. Odgrzać i ci nałożyć? – odparłem, zachowując ten lekko naburmuszony ton. Nie mogłem mu tak od razu wybaczyć tylko za słodki uśmiech, musi wiedzieć, że postąpił źle. 
- Bardzo ładnie proszę – słysząc jego słowa, cicho westchnąłem. Chyba moje oburzenie nie wywarło na nim żadnego wrażenia. 
Zrobiłem tak, jak mnie o to poprosił, nie mogłem przecież go zostawić głodnego. Co prawda, odgrzanie posiłku nie było skomplikowane i z tym powinien dać sobie radę, ale wolałem nie ryzykować. Trochę szkoda jedzenia, które chyba nie wyszło mi tak źle... a przynajmniej tak mi się wydawało, ale mogłem się mylić, mnie to może smakować, ale całej reszcie już niekoniecznie. Podczas wykonywania tej nieskomplikowanej operacji rozmawiałem z Taikim o raczej mało ważnych rzeczach, by po prostu przerwać ciszę. Wyczuwałem, że mój chłopak był bardzo radosny i szczęśliwy, i że dosłownie musiał coś mówić, ale wcale mu się nie dziwiłem. Jego brat, którego przez tyle lat miał za martwego, odnalazł się, żywy i nie do końca zdrowy, przynajmniej psychicznie – po takich przeżyciach nikt nie byłby zdrowy psychicznie – ale był, i wrócił z nim do domu. Kto nie byłby z tego powodu szczęśliwy? A skoro mój chłopak był szczęśliwy, to i ja byłem. Chociaż przyznam jedynie przez sobą samym, że czułem także wielką niepewność wobec jego brata, naprawdę mam wrażenie, że nie powinno mnie tu być. 
- Twój brat także będzie jadł? – spytałem, kiedy posiłek w końcu się podgrzał. 
- A nie wiem. Pewnie tak. Ale go spytam – dodał, zauważając moje niepewne spojrzenie i po chwili wstał od stołu. 
Westchnąłem cicho i zacząłem nakrywać do stołu dla dwóch osób. Najwyżej później sprzątnę, jeżeli Shingo nie będzie chciał jeść, ja w końcu już jadłem, a jeść za dużo również nie powinienem. Po paru chwilach mój chłopak wrócił w wyjątkowo dobrym humorze, ciągnąc za sobą lekko niezadowolonego brata... a może bardziej zrezygnowanego? Może Taiki przekonywał go do zjedzenia tego posiłku tak długo i natarczywie, że w końcu się zgodził, by już mieć święty spokój? W sumie, skądś to znam. Taiki powiedział mi, że „Shingo również chętnie zje”, ale osobiście nie widziałem, aby jego brat przejawiał jakiekolwiek chęci... Mimo wszystko nie spierałem się, tylko nałożyłem im po trochu i życzyłem smacznego, po czym stanąłem w kącie kuchni czując, że tak będzie bardziej komfortowo dla jego brata. A może powinienem wyjść? Nie miałem za bardzo pojęcia, jak powinienem się przy nim zachowywać. Jak jestem miły, jemu to nie odpowiada... więc jaki powinienem być?
- A ty nie jesz? – mój chłopak odwrócił się do mnie, mrużąc podejrzliwie swoje oczy. 
- Ja już wcześniej zjadłem – powiedziałem na swoją obronę, co go nie do końca zadowoliło. Może miał nadzieję, że zjemy wszyscy razem, ale... mnie nie wydawał się to dobry pomysł. 
Postanowiłem poczekać, aż zjedzą, by później to wszystko pozmywać. I z tego Taiki nie był zadowolony, ale w mojej obronie stanął, o dziwo, jego brat mówiąc, że „jeżeli chce, to niech sprząta, nie zmuszasz go przecież do niczego”. Może najmilej to nie brzmiało, ale sens był zachowany, więc mój chłopak musiał odpuścić, chociaż zrobił to z niechęcią. Po pewnym czasie do domu wróciła ich ciocia, która wyglądała na troszeczkę zmęczoną. Kiedy w końcu zrozumiała, kto przed nią stoi, zmartwienie ustąpiło miejsca uldze, szczęściu i czemuś jeszcze... chyba niedowierzaniu. Niewiele się zastanawiając, kobieta podeszła do swojego siostrzeńca i przytuliła go mocno, a z jej oczu po chwili popłynęły łzy. To był bardzo piękny obrazek, tylko widziałem jedną nieprawidłowość, a mianowicie mnie. Nie pasowałem do tej rodziny, co ja gadam, przecież ja nawet do niej nie należałem. Chyba lepiej by było, gdybym stąd poszedł i zostawił ich samych, tylko był jeden malutki problem... wyjście z kuchni było zablokowane, ale to nic takiego. Poczekam, a później cicho się wymknę się do pokoju Taiki’ego. Albo przejdę się na spacer, to chyba byłoby dla Shingo najbardziej komfortowe. 

<Taiki? c:>

niedziela, 28 marca 2021

Od Mikleo CD Soreya

Miałem nieodparte wrażenie, że Sorey nie zdawał sobie sprawy, z tego, co zrobił. Pasterz był potworem i zabił wiele aniołów, nie dawało to jednak przyzwolenia mojemu mężowi do zabicia, nie chciał być nigdy taki sam, a robi wszystko aby takim się właśnie stać popełniając te same błędy co niegdyś sam pasterz, wystarczy zabić jednego człowieka, aby życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, dlaczego on tego nie rozumie i – co gorsza – nie widzi w tym nic złego?
- Piąte przykazanie - Wyszeptałem, nie mogąc uspokoić trzęsącego się ciała, jak mogłem go niedopilnowań to moja wina, to ja zmusiłem go do tego czynu, gdybym tylko był silniejszy, on nie musiałby go zabijać, gdyby nie moje błędy nigdy nie miałby krwi na rękach, jestem najgorszym aniołem, jaki tylko mógł mu się trafić.
- Nie rozumiem - Przyznał, kładąc dłoń na moim podbródku, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia w jego oczy.
- Piąte przykazanie nie zabijaj, jak mogę się cieszysz? Sorey ty zabiłeś człowieka, złamałeś przykazanie Boże i nie widzisz w tym niczego złego? - Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, tak strasznie się bałem o niego, o to, co zrobił i o to, co stanie się teraz z nami, gdybym wiedział, nie pozwoliłbym mu tu przybyć, dziadek nie będzie łaskawy ani dla mnie, ani tym bardziej dla niego.
- Przykazania nie zapewnią wam bezpieczeństwa, zrobiłem to, co słuszne, chroniąc tych, których kocham nad życie - Jego słowa były pięknie i naprawdę mnie poruszyły, jak ja go kochałem za tę cudowność. Nie zmienia to jednak faktu, że grzech był grzechem, a ja jako anioł miałem obowiązek uchronić go od wszelkiego zła.
- Nie Sorey nie zrobiłeś, pasterz był uwięziony, nie musiał zostać zabity. Czyniąc to samo co on, stajesz się taki sam jak on, pamiętasz co się stało gdy zabiłeś tamtego człowieka? - Starałem się do niego dotrzeć a żeby ten zrozumiał swój błąd i wyraził skruchę, marne moje starania mój mąż nie widział nic złego w swoim czynie.
- Gdybym go nie zabił, po wyjściu z więzienia mógłby znów próbować cię zabić i kto wie, może skrzywdziłby nawet Yuki'ego - Rozumiałem, że zrobił to w dobrej wierze, chciał nas chronić, co bardzo doceniam, a mimo to czuję się winien, gdybym był silniejszy i nie bał się tak pasterza, on nie musiałby go zabić.
Uśmiechnąłem się smutno, kładąc dłoń na policzku męża, delikatnie całując jego usta.
- Wiem, że zrobiłeś to w dobrej wierze i nie mam ci tego za złe, bo wiem, że wina jest tylko i wyłącznie moja - Przyznałem, z czym Sorey nie mógłby się zgodzić, jego zdaniem to on jest za wszystko odpowiedzialny, bo ja nie mogłem wiedzieć a może właśnie, gdybym był i lepszym mężem i aniołem wiedziałbym.
Nie chcąc się kłócić. Zamilkłem, czekając na powrót dziadka, słuchając zapewnień męża, który uparcie sądził, że wina jest tylko jego, a ja nie mam się czym przejmować.
- Widzę, że wszystko zostało wyjaśnione. Proszę, chodźcie ze mną, pokaże wam, gdzie będziecie mieszkać, podczas obecności w tym miejscu - Dziadek przerywający moje słuchanie a mówienie męża zaprowadził nas do małej drewnianej chatki, w której znajdował się jeden mały pokój, biblioteka i malutka kuchnia.
- Trochę tu ciasno jak na dwoje - Sorey zwrócił się do dziadka, nie obawiając się za bardzo jego gniewu, nic w tym dziwnego nigdy się go nie obawiał, dlaczego nagle by miał.
- Masz słuszność, dlatego będziesz mieszkał tu sam, Mikleo zamieszka w swoim dawnym pokoju - Słysząc słowa staruszka, oboje spojrzeliśmy na niego zaskoczeni dlaczego? Przecież nie robimy nic złego, mieszkając razem, jesteśmy małżeństwem, to nie jest zabronione.
- Słucham? - Tym razem zabrałem głos, nie chcąc zostać rozdzielonym z mężem, nie umiem bez niego spać a co dopiero żyć.
- Muszę was rozdzielić, Sorey jest dla ciebie bardzo złym przykładem, przez niego stajesz się człowiekiem, a nie po to cię stworzono - Nie mogłem w to uwierzyć, dlaczego nie mogę? Co jest ze mną nie tak.
- Co jest złego w jego zachowaniu? Przecież to nie grzech okazywać emocje nie jeden Serafin potrafi to robić - Sorey stanął w mojej obronie, broniąc mnie przed dzieckiem, gdy ja nie potrafiłem wydusić ani słowa.
- Nie odzywaj się do mnie w taki sposób, powiedziałem coś, a ty nie będziesz ze mną dyskutował- Staruszek był bardzo ostry, blisko tu konfliktu, którego chciałem, a może ja chcę uniknąć.
- Nie jestem dzieckiem.. - Mój mąż już chciał powiedzieć coś głupiego, co wyczytałem z jego myśli, kładąc dłoń na jego ustach.
- Proszę, uspokój się - Zwróciłem się do męża, chwytając jego dłoń.
- Jak mam się uspokoić dziadek nie ma prawa nas rozdzielać - Sorey uparcie trzymał swojego, nie chcąc popuścić, uparty i waleczny to się ceni, nie w tej jednak sytuacji, mój mąż nie może się kłócić z tak potężnym Serafinem, jak dziadek, nie wygra z nim czy tego chcę, czy nie.
- Mikleo idź do siebie, muszę poważnie porozmawiać z tym młodzieńcem, nie muszę ci pokazywać drogi prawda? - Nie musiał, doskonale znałem tę oddaloną od innych chatkę z dużym pokojem i oknem skierowanym na wodę.
- Nie musisz - Zapewniłem, odwracając głowę w stronę męża. - Zobaczymy się później - Dodałem, całując go w policzek, wychodząc z pomieszczenia, mając nadzieję, że dziadek nie będzie za ostry dla Soreya, mój mąż chciał dobrze, nie zasłużył sobie na złe traktowanie, dziadek również zachował się nie feer, dopiero przybyliśmy, a on już rozstawia nas po kontach, to niesprawiedliwe co wiem, a mimo to nie mogę nic zrobić, znam swoje miejsce i nie chce pogarszać już i tak swojej fatalnej sytuacji, o której prędzej czy później przypomni mi dziadek.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Mimo drobnych komplikacje udało mi się dogonić mojego brata i przekonać go, że nie jestem taki jak rodzina która go sprawdziła. Wyjaśniłem, że to matka i siostra mojego chłopaka co nie oznacza, że stoję po ich stronie lub co gorsza, że jestem taki jak człowiek który go uprowadził. Nigdy nie stałbym się taki jak człowiek który go tak skrzywdził, poza tym to był mój brat, oddałbym wszystkie bogactwa świata, aby znów był przy mnie, a teraz gdy wreszcie tu jest, nie pozwolę mu odejść, tyle lat nie miałem rodziny. Myślałem, że odebrano mi wszystko i wreszcie pojawił się on brat bliźniak, za którym tęskniłem najbardziej.
Mój brat zgodził się na powrót do domu, mimo że na początku nie specjalnie chciał to uczynić. Nic w tym dziwnego i jemu musiało być w tej sytuacji trudno, po tylu latach wreszcie może wrócić do domu, może czuć się kochany i ważny, a to może kosztować go więcej niż kogokolwiek innego postawionego w takiej sytuacji.
Po powrocie do domu tak jak mogłem się spodziewać, Shōyō był i czekał na nas, od razu przepraszając, za to, co się stało, kiedy to tak naprawdę nie powinien przepraszać mojego brata, nie za swoją rodzinę nie on był winien tego, co się stało, nie on go porwał i nie on go skrzywdził.
- Twoje przeprosiny dzieciaku akurat najmniej mnie interesują - Mój brat był odrobinkę za oschły, oczywiście rozumiałem, że stres robił swoje, nie zezwala mu to jednak na taktowaniu mojego chłopaka w taki sposób, mógłby być trochę dla niego milszy. Tym bardziej że razem będziemy mieszkać.
- Nie bądź dla niego taki nieuprzejmy, on po prostu czuję się winien tego, co zrobił ci jego ojciec - Starałem się uspokoić mojego brata, by ten po pierwsze się zachowywał, a po drugie nie wyżywał na kimś, kogo kocham.
- Sorry wolałbym, usłyszeć słowa przepraszam, z ust twojego pożal się boże ojca - Burknął, wchodząc do kuchni, gdzie usiadł na jednym z krzeseł, rozglądając się po pomieszczeniu, które od jego zaginięcia i śmierci moich, a raczej naszych rodziców ani trochę się nie zmieniło, cały czas jest, tak jak było, sentyment robił swoje, a jak wiadomo, nasza ciotka była bardzo sentymentalna. - Nic się tu nie zmieniło - Dodał po chwili, a w jego oczach mogłem zobaczyć radość taką samą, jaką widywałem na co dzień, gdy byliśmy jeszcze dziećmi.
- To prawda ciotka nie przepada za zmianami. Sądzi, że nigdy nie są one czymś dobrym - Przyznałem, całkowicie pomijając wcześniejszy temat dotyczący ojca Karotki, jakoś nie chciałem się przyznawać, że nie żyje, a sprawcami tego jesteśmy oboje, co prawda to Karotka zabił, ja jednak zbezcześciłem ciało i zakopałem je w miejscu, do którego nikt nigdy nie zajrzy, by go odszukać.
- Wszystko po staremu tylko ty zupełnie inny, nigdy nie przypuszczałbym, że będziesz bratał się z wrogiem - Mój brat przesadza, Karotka nie jest niczemu winie, on nawet nie wiedział, że coś takiego się działo, był mały nic nieświadomym dzieciaczkiem, dlaczego mój brat ma go za wroga?
- On nie jest naszym wrogiem i nawet nie próbuj go tak traktować - Ostrzegłem mojego brata, nie pozwalając mu na takie traktowanie osoby, którą kocham, brat bratem, ale to Karotka jest tym, z którym chce spędzić resztę swoich dni, nawet jeśli czasem zachowuje się, jakbym tego nie chciał, ale chce i jestem tego pewien jak niczego innego na tym świecie.
Mój brat przewrócił oczami, wzdychając cicho, ukazując tym samym swoje niezadowolenie z moich słów i zachowania, które mu nie odpowiadało, staje w obronie obcego, gdy mój biedny brat jest poszkodowany. Bo jest i to rozumiem, Karotka jednak nie jest tym, na którego można zwalić jakąkolwiek winę, nie zasłużył sobie na to.
- Dobra jak tam chcesz - Wzruszył ramionami, wstając z krzesła. - Rozejrzę się po domu, jeśli można - Kiwnąłem twierdząco głową po jego wypowiedzi oczywiście, że można to tak samo jego dom, jak i mój nie mogę mu niczego zabronić, nawet gdybym chciał.
- Twój brat chyba mnie nie lubi - Lisek szepnął cicho do mnie, gdy mój brat wyszedł z kuchni, zwiedzając dom. Szczerze przyznam, jego słowa ani trochę mnie nie zaskoczyły, mój brat nie był dla niego za miły, zachowywał się jak głupek, mimo że nie miał ku temu powodów.
- Zdaje ci się, dużo przeżył, jest trochę nieswój - Tym razem musiałem stanąć w obronie brata, aby usprawiedliwić go przed moim ukochanym.
- Mimo wszystko uważam, że mnie nie lubi - Smutny spuścił głowę, wpatrując się w ziemię, najwidoczniej trochę a może bardziej niż trochę zależało mu na tym, by mój brat jak najlepiej go postrzegał, mimo że nie musiał się nim przejmować.
- Kochanie, teraz się tym nie przejmuj, to nie jest ważne. Mój brat nie przepadał za obcymi ludźmi w dzieciństwie i podejrzewam, że teraz jest tak samo, daj mu czas, a na pewno się polubicie. I rozchmurz się, głowa do góry nie ma się czym martwić - Chciałem go pocieszyć, aby nie przejmował się kimś, kim przejmować się naprawdę nie powinien, zaszkodzi tylko i wyłącznie sobie nikomu innemu.

<Karotka? C:>

piątek, 26 marca 2021

Od Soreya CD Mikleo

Ta cała rozmowa coraz mniej zaczynała mi się podobać. Kiedy był z nami Yuki, dziadek miał zupełnie inne nastawienie, które diametralnie się zmieniło po tym jak poszedł pobawić się z innymi. Rozumiałem, że musieliśmy omówić pewne ważne kwestie, o których nie da się mówić z uśmiechem na twarzy, ale czy on przypadkiem nie był wobec Mikleo za ostry? Dziadek jest jego mentorem, powinien go wspierać, a nie dołować jeszcze bardziej i obarczać winą za mój błąd i moje grzechy. 
- To, ilu ludzi zabiłem, spoczywa tylko i wyłącznie na moich barkach, nie na jego – powiedziałem wyjątkowo spokojnym głosem, trochę ignorując wcześniejsze pytanie dziadka oraz przerażony wzrok Mikleo. Fakt, nie powiedziałem mojemu mężowi o Aleksandrze... ale czy jego można było zaliczać do ludzi? Był potworem, którego nie dało się uratować, dlatego postanowiłem uratować najbliższe mi osoby. 
- Jego obowiązkiem jako anioła jest powtrzymanie cię od grzechów, a w tej kwestii nie zrobił nic – kontynuował dziadek, a w jego głosie usłyszałem ostrzegawczą nutkę, która oznaczała „nie przesadzaj”. Znałem to doskonale z dzieciństwa, kiedy w dyskusjach z nim zapędzałem się za daleko, ale teraz wcale nie zapędzałem się za daleko. Wręcz przeciwnie, dopiero zaczynam z nim rozmawiać i zamieniam odeprzeć każdy zarzut, jaki będzie kierował w jego stronę. 
- Jak miał zrobić cokolwiek, skoro nie miał o niczym pojęcia? – skrzyżowałem ręce na piersi, nie spuszczając wzroku z dziadka. 
- Sorey... zabiłeś kogoś jeszcze? – słysząc pełen przerażenia głos mojego męża, od razu zwróciłem na niego uwagę. 
Przyznam, byłem zaskoczony tym, jak bardzo mój mąż jest przestraszony na samą myśl o tym, że zabiłem kogoś poza tamtym opętanym przez zło człowieka, ale.. no dobra, to mogło brzmieć strasznie, zwłaszcza dla anioła. Nie mówiłem mu jeszcze o Aleksandrze, chociaż bardzo chciałem zrobić to od razu, nie miałem jednak kiedy to zrobić. Kiedy tylko wróciłem do pokoju, Mikleo leżał nieprzytomny na podłodze, przez dwa dni czuwałem nad nim i czekałem, aż się obudzi, a później jeszcze ta sprawa z Arthurem. Kiedy miałbym znaleźć czas, aby mu powiedzieć? Cóż, przynajmniej teraz mogę rozwiać jego wątpliwości, w końcu nie zrobiłem niczego złego, albo przynajmniej niczego tak złego, jak tamten potwór. Zabijając Aleksandra, uratowałem życie Mikleo, Yuki’ego oraz resztę serafinów wody, które przerwały tę masakrę. 
- Tak, ale nie martw się, zabiłem jedynie Aleksandra – powiedziałem uspokajająco, nie chcąc aby się niepotrzebnie denerwował. Dlaczego zatem przerażenie na jego twarzy się powiększało? 
- Widzę, że macie między sobą wiele do przedyskutowania, dlatego zostawię was samych. Później jeszcze z tobą porozmawiam, Mikleo. Mam nadzieję, że w końcu zrozumiesz swoje błędy – odparł dziadek, rzucając Mikleo nieodgadnione spojrzenie. 
Tak jak dziadek powiedział, tak zrobił. Nie spiesząc się specjalnie, wyszedł ze swojej drewnianej, niewielkich chatki, pozostawiając mnie w zaskoczeniu i zadumie oraz Mikleo, który wyglądał na przerażonego oraz wściekłego zarazem. Czyli... mój mąż nie jest zadowolony z faktu, że Aleksandra nie ma już na tym świecie? Przecież dzięki temu nie musi się już więcej bać. Doskonale pamiętałem, jak przerażony był już na sam dźwięk jego imienia, co było dosyć naturalne. Ten potwór próbował go zabić dwa razy, z czego raz faktycznie mu się udało; poddał go okropnym torturom, po których dochodził do siebie tygodniami... przecież to dobrze, że nie ma go już z nami na tym świecie. W końcu wszyscy są bezpieczni, a tęsknić za nim nikt nie tęskni, nawet własna siostra zrozumiała, jakim potworem jest i odwróciła się od niego w ostatniej chwili. Nie zmienia to jednak faktu, że jej nie wybaczyłem i nigdy nie wybaczę tego, że tak po prostu oddała mojego męża, a jej dawnego przyjaciela w jego łapy. 
- Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałeś? – cichy głos Mikleo odwrócił moją uwagę od zamkniętych, drewnianych drzwi i sprawił, że poświęciłem ją całą jemu. 
- Chciałem, ale... najpierw byłeś nieprzytomny przez dwa dni i dochodziłeś do siebie, i później jeszcze Arthur się do ciebie... i po prostu o tym zapomniałem – powiedziałem, cicho wzdychając. 
- Kiedy to tak właściwie się stało? – dalej pytał Mikleo, a ja zobaczyłem, że zaczyna się trząść... stało się coś złego? Niczego nie rozumiałem. Chwyciłem delikatnie jego dłonie i lekko je uścisnąłem pragnąc, by choć trochę się uspokoił. Stres nie służy dobrze ani ludziom, ani aniołom, a już zwłaszcza jemu. Już teraz jest za chudy i uparcie nie chce przybierać na wadze, niezależnie od tego co robię i jak robię. 
- Pamiętasz, jak wyruszyłeś na misję z Arthurem? Pozbyłem się go dzień po tym, jak wróciłem z wyprawy z królową – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, postanawiając być z nim szczery... co ja gadam, przecież nawet nie zamierzałem go okłamywać. Czemu miałbym to zrobić? Już wcześniej chciałem mu to wszystko powiedzieć, tylko po prostu wypadło mi to z głowy. Chociaż, jak tak widzę teraz jego reakcję, to chyba lepiej byłoby, abym mu nie mówił. A może taka reakcja jest winą tego, co powiedział mu dziadek.
 To nie były delikatne słowa, i jeszcze mówił to z takim dziwnym niezadowoleniem w głosie... po tym wszystkim mój mąż musi się czuć jeszcze gorzej, teraz pewnie pomyśli, że zawiódł nie tylko dziadka, ale i mnie, a przecież wcale tak nie jest. Nigdy mnie nie zawiódł. Jest dobrym mężem i wspaniałym aniołem, wypełnił w końcu swój obowiązek, prawda? Mimo, że tego nie chciałem, poświęcił się i oddał za mnie życie. Szkoda tylko, że dziadek w ogóle o tym nie wspomniał, tylko wytknął mu wszystko, co najgorsze, chociaż nadal nie rozumiałem, co złego jest w tym, że Mikleo przejawia uczucia. Nie on jedyny. Przecież Lailah ukazywała uczucia, Zaveid również i to momentami aż za dużo i za bardzo, więc dlaczego Mikleo został tak zbesztany? I jeszcze słowa dziadka o miłości... przecież bez problemu może kochać i chronić mnie jednocześnie, w końcu i na tym miłość polega, a jemu wychodzi to idealnie. Naprawdę nie mam na co narzekać, dlatego tak bardzo nie rozumiem obwiniań dziadka. Jest wobec niego zdecydowanie za surowy. 
- Co się dzieje? Czemu się nie cieszysz? Już go nie ma, nie musisz się obawiać. Jesteś bezpieczny, tak samo, jak i Yuki – dodałem bardzo zmartwiony jego stanem, kiedy nie odezwał się po dłuższym czasie, jakby trawiąc moje słowa.

<Mikleo? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Nie czułem się najlepiej z faktem, że musiałem zostać w domu. Ledwo zmusiłem się do uśmiechu, by tym samym zapewnić Taiki’ego, że wszystko jest w porządku, chociaż wcale tak nie było. Czułem, że on wiedział i to, ale nie było czasu na dyskusję. Nawet mama powiedziała, że nie jestem potrzebny. Mnie pozostało tylko czekać i modlić się, by nie stało się nic ani Natsu, ani Taiki’emu. 
Poprawiłem się delikatnie na parapecie, nawet nie odklejając wzroku od szyby. Zająłem miejsce przy oknie w pokoju mojego chłopaka, ponieważ wydawało się ono najwygodniejsze. Z zewnętrznej strony byłem praktycznie niewidoczny dzięki gałęziom, a z wewnętrznej miałem całkiem dobry widok na wejście do domu. Vivi leżała skulona przy moich stopach, a Koda biegał sobie wesoło po podwórku. Czas dłużył mi się strasznie, miałem wrażenie, że minęło już kilka długich godzin, a nie było ich raptem godzinę. Podczas czekania zacząłem się zastanawiać, dlaczego mama poprosiła Taiki’ego o pomoc. Przecież nie przepadała za nim, a to że porywacz jest smokiem, również niewiele tłumaczyło. Zna na pewno wiele wpływowych i potężnych osób, na pewno z chęcią pomogłyby w uratowaniu dziedziczki z szlachetnego domu, w końcu dzięki temu na pewno zapunktowałyby u mojego ojca... więc czemu poprosiła Taiki’ego? Może miała wobec niego jeszcze jeden powód, którym się z nami nie podzieliła. 
Dopiero po południu odezwał się Koda, a do bramy podeszła moja mama. Od razu zerwałem się z parapetu i podbiegłem do furtki, mocno zaniepokojony. Mama przyszła sama, bez Natsu i Taiki’ego... stało się im coś złego? Coś poszło nie tak i stała im się krzywda...? W głowie już zacząłem tworzyć najgorsze scenariusze i w pierwszej chwili zacząłem żałować, że mnie tam nie było. Dopiero chwilę potem zrozumiałem, że moja obecność niewiele by zmieniła, a może nawet i by pogorszyła sytuację. 
- Gdzie jest Taiki? I czy z Natsu wszystko w porządku? Nic im nie jest? – spytałem, podbiegając do furtki i ją otwierając, tym samym wpuszczając kobietę na podwórko. Oczywiście chwilę wcześniej musiałem przywołać i uspokoić Kodę, by w końcu przestał szczekać. Nadal byłem zaskoczony, że tak wielki potwór mnie słucha, w końcu mógł mnie zignorować nie ponosząc przy tym żadnych konsekwencji, w końcu nic m nie zrobię; wręcz przeciwnie, to on mógł zrobić krzywdę mnie. 
- Natsu jest w domu, cała i zdrowa – odparła beznamiętnie, a ja poczułem się źle. Skoro jest cała i zdrowa, to czemu jej tutaj nie ma? Chciałbym się z nią spotkać, upewnić, że aby na pewno jest z nią wszystko w porządku. Poza tym, bardzo się za nią stęskniłem, nie widziałem jej od dobrych kilku dni. 
- Czemu jej nie przyprowadziłaś do mnie? – spytałem, nawet nie ukrywając pretensji w głosie. Przecież wie, że bardzo mi na niej zależy, no i może Natsu poczułaby się choć trochę lepiej. 
- Ponieważ Natsu przeżyła dzisiaj wystarczająco dużo i przydałoby jej się trochę spokoju. Poza tym, prawie od razu zasnęła – powiedziała kobieta, co sprawiło, że poczułem się gorzej. Fakt, znów pomyślałem o sobie, a nie o innych, ostatnio coraz częściej zaczyna mi się to zdarzać. Powinienem się uspokoić. Beznadziejny i samolubny, gorsze połączenie się trafić nie mogło. Położyłem uszy i pomachałem nerwowo ogonami, ciesząc się, że nie może tego zobaczyć, bo pewno przez to wyglądałem jeszcze bardziej żałośnie niż zazwyczaj. 
- A co z Taikim? Chyba powinien już wrócić – zapytałem, wbijając spojrzenie w bawiące się ze sobą zwierzaki. 
- Nie wydaje mi się. Ruszył za tym smokiem, ponieważ rozpoznał w nim swojego brata – słysząc te słowa, zamrugałem zaskoczony. Czy przypadkiem jego brat nie żyje...? Nie, nagrobki były dwa, jeden jego mamy, drugi jego taty. O bracie niewiele mi wspominał, tylko od mamy wiem, że istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że... to tata stoi za jego zniknięciem. Wtedy myślałem, że on go zabił. 
- Wiedziałaś o tym. Dlatego poprosiłaś go o pomoc – powiedziałem cicho, przenosząc wzrok na jej osobę. Mama nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że miałem rację. 
- Miałam pewne podejrzenia i postanowiłam zaryzykować – odparła, przyznając mi tym samym rację. 
- Jak to, miałaś podejrzenia? Co to znaczy?
- Przypadkiem usłyszałam kiedyś, jak twój ojciec rozmawiał z jednym ze swoich znajomych o tym, że albo złamią tego smoka, albo będą musieli się go pozbyć i zdobyć nowego. Nie wiedziałam wtedy, o co im chodzi, dopiero z czasem połączyłam wątki. A dzisiaj poznałam więcej szczegółów, dowiedziałam się, że ten biedny chłopak był dosłownie tresowany na psa obronnego. 
- A więc miałaś jakiekolwiek podejrzenia o tym, że coś złego się dzieje. I nic nie zrobiłaś, nie spróbowałaś dowiedzieć się więcej, nie spróbowałaś mu pomóc. Pozwoliłaś, by cierpiał nie tylko ten biedny chłopak, ale i Taiki. Mało skrzywdziłaś tę rodzinę? Nie uważasz, że powinnaś jej się jakoś zrekompensować? – syknąłem, czując do niej zarówno żal jak i wściekłość. Przecież mogła to sprawdzić, mogła zareagować, a ona udała, że nic się nie stało. Jak można postępować w ten sposób? 
- Uważaj na swój ton, chłopcze – powiedziała uniesionym tonem, zwracając tym samym uwagę Kody, któremu się to nie spodobało. 
- Ponieważ co? Zrobisz to samo, co tata, aby mnie uciszyć? Zamkniesz mnie w domu? Pobijesz mnie? Jesteś winna tej tragedii w takim samym stopniu, jak on. Świetnie się dobraliście, oboje jesteście siebie warci – warknąłem, odwracając się od niej i wracając do domu. Zawsze miałem cichą nadzieję, że mama jest lepszą osobą od taty, ale... cóż, z dniem dzisiejszym wiem, że wcale tak nie jest. Oby tylko Natsu nie przesiąkła tą sztucznością i okrucieństwem, tak jak nasi rodzice. Na razie wszystko wskazuje na to, że jest normalnym dzieckiem, pełnym empatii. Oby to pozostało jak najdłużej. 
Możliwe, że moja mama chciała ruszyć w moim kierunku, ale zatrzymał ją warczący na nią Koda. Pewien nie jestem, ponieważ nie oglądałem się za siebie, wywnioskowałem to słysząc głębokie warknięcie. Byłem mu za to wdzięczny, nie miałem ochoty na dalszą rozmowę ani na przebywanie dłużej w jej towarzystwie. Dowiedziałem się najważniejszego, Natsu jest bezpieczna i nic jej nie było. Odwiedzę ją jutro, kiedy emocje opadną, mama przecież nie zabroni mi odwiedzać  własnej siostry. 
Przez resztę dnia czekałem, aż Taiki wróci do domu, z bratem lub bez niego, chociaż miałem cichą nadzieję, że nie będzie sam. Nie opowiadał mi za dużo o swoim bracie, podobnie jak o reszcie swojej rodziny, co oczywiście szanowałem, w końcu to musiało być dla niego bolesny temat, ale jestem przekonany, że tęsknił za nimi bardzo. Ze swoją rodziną był bardziej zżyty niż ja ze swoją. Czekając na swojego chłopaka, postanowiłem przygotować obiad, by trochę skrócić sobie ten czas oczekiwania oraz by spełnić prośbę cioci mojego chłopaka; wczoraj wieczorem poprosiła mnie, bym coś dzisiaj ugotował, bo nie jest pewna, czy po pracy będzie miała siłę, aby sama coś zrobić. Zresztą, ja sam musiałem coś zjeść. Od rana niewiele w siebie wcisnąłem z powodu tego całego stresu, a zjeść wypadało. 
Dopiero późnym popołudniem przez okno zaobserwowałem, jak na podwórko wchodzi Taiki wraz z nieznajomym. Domyślałem się, że to musiał być jego brat, chociaż... czy oni przypadkiem nie byli bliźniakami? Nie był do niego ani trochę podobny, w życiu bym nie powiedział, że ta dwójka jest spokrewniona, jeżeli pod uwagę brałbym tylko ich wygląd. Niepewnie zszedłem na dół, by się z nimi przywitać, trochę obawiając się spotkania z nieznajomym. Wie, że to moja rodzina zgotowała mu takie piekło? Znając Taiki’ego, pewnie mu o tym powiedział, w końcu jest bardzo szczery. Moje przypuszczenia okazały się słuszne, ponieważ kiedy tylko zszedłem na dół, napotkałem spojrzenie tak zimne i złowrogie, pod którego wpływem od razu się skuliłem. Jego brat raczej na pewno mnie nie lubi. 
- Karotka? Nie powinieneś być teraz w domu? – Taiki był zaskoczony moim widokiem. Pewnie był pewien, że będę z Natsu. Ja też byłem pewien, że właśnie tam będę. 
- Trochę się pokłóciłem z mamą – powiedziałem cicho, przenosząc wzrok z nieznajomego na mojego chłopaka. Będę musiał mu później powiedzieć o tym, czego się dowiedziałem, o ile wcześniej nie zostanę wyrzucony przez jego brata. 
- Chyba nie powinienem być zaskoczony – westchnął cicho. – Właśnie, Karotka, to jest mój brat, Shingo. Shingo, to jest Ka... Shōyō, to o nim ci mówiłem – przyznam, byłem do końca przekonany, że przedstawi mnie przezwiskiem, które nadał mi już podczas naszego drugiego spotkania, więc naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył, kiedy się poprawił. A jednak pamiętał, jak mam na imię. Zwracał się nim do mnie tak rzadko, że momentami powątpiewałem, że ma je w pamięci. 
Odchrząknąłem cicho i z trudem przeniosłem wzrok na jego brata, któremu ewidentnie się nie spodobałem. Musiałem jednak jakoś wytrzymać ten zimny wzrok, w końcu wypadało coś powiedzieć, a niegrzecznie byłoby patrzeć na przykład w podłogę. 
- Dowiedziałem się dzisiaj, jakie piekło zgotowała ci moja rodzina. Wiem, że to niczego nie zmieni, ale chciałbym cię bardzo za to wszystko przeprosić. Nie jestem w stanie wiele zaoferować, ale jeżeli mógłbym coś dla ciebie zrobić i jakoś pomóc, to z chęcią to wykonam – na koniec nie wytrzymałem i spuściłem wzrok, nie mogąc znieść jego spojrzenia. A jednak mają ze sobą coś wspólnego; przenikliwe, intensywne i bardzo peszące spojrzenie.

<Taiki? c:>

czwartek, 25 marca 2021

Od Mikleo CD Soreya

Byłem tak blisko, prawie że już dotykałem drzwi chatki dziadka, a mimo to nie próbowałem nawet wejść do środka strach i niepewność, która we mnie buzowała, nie pozwalała mi tam wejść, nie czułem się ani trochę dobrze z własnymi myślami, które nie pozwalały mi z czystym sumieniem wejść do środka budynku.
- Mamo, na co czekamy? - Głos stojącego obok chłopca sprowadził mnie na ziemię, całkiem zapomniałem o tym, że był tu ze mną, tak bardzo boje się tam wejść, że zapominam o świecie, który nie zatrzyma się dla mnie w miejscu, poza tym Sorey wciąż na nas czeka, muszę jak najszybciej porozmawiać z dziadkiem, aby mój mąż mógł tu wejść.
- Nie na nic. Chodźmy, dziadek pewnie na nas już czeka - Chwyciłem mocniej dłoń dziecka, wchodząc wraz z nim do chatki, w której znajdował się dziadek, siedząc przy wielu starych księgach. - Dziadku - Mój głos zwrócił uwagę mężczyzny.
- Witaj Mikleo - Zwracając się do mnie, wstał z ziemi, podchodząc do naszej dwójki - A tu kogo mamy? Czyżby to nasz mały Yuki? - Dziadek wydawał się bardzo szczęśliwy, gdy zobaczył dziecko, które lekko zawstydzone schowało się za mną, nie wiedząc, co ma począć, w tej sytuacji.
- Skąd pan zna moje imię? - Spytał, nieśmiało zerkając na dziadka, wyglądał wtedy tak słodko, kochane dziecko, nigdy nie będę żałował dnia, w którym go przygarnęliśmy, to była najlepsza decyzja, jaką mogłem wtedy podjąć, przekonując Soreya do swoich racji.
- Ja wiem wszystko - Po tych słowach uśmiechnął się do chłopca, by następnie zerknąć na mnie. - Spodziewałem się, że przyjdziesz, a może raczej przyjdziecie mamy wiele spraw do omówienia, możesz pójść po Soreya, on również może wejść na nasze ziemię - Zadowolony z jego słów kiwnąłem posłusznie głową, nie czekając ani sekundy dłużej przeprosiłem na chwile dziadka, idąc po męża, zostawiając tym samym syna pod opieką dziadka.
- Możesz wejść - Widząc męża, stanąłem przy barierze, która zniknęła, wpuszczając go tym samym do środka, by bariera znów po chwili się pojawiła.
- Trochę ci to zajęło - Wyczułem lekką pretensję w głosie, którą doskonale rozumiałem, na pewno nie chciał czekać tu tak długo, tym bardziej sam wiedząc, że nie lubi samotności, nikt jej zresztą nie lubi, poza tym obiecałem mu, że szybko wrócimy, nic nie poradzę, że trochę zajęło mi wejście do dziadka, to było po prostu silniejsze ode mnie, nic na to nie poradzę.
- Wiem, przepraszam, ale nie umiałem jakoś wejść do środka - Przyznałem, cicho przy tym wzdychając. Wiem, jestem żałosny, boję się własnego dziadka, a może raczej boję się tego, co może sobie o mnie pomyśleć, popełniłem tak wiele błędów i jestem przekonany, że on doskonale o tym wie.
- Oj Miki przecież już ci coś mówiłem na ten temat - Chwycił delikatnie moją dłoń, uśmiechając się do mnie co i ja uczyniłem, mimo wszystko wciąż czułem, że wina za wszelakie złe czyny mojego męża i mnie samego ponoszę tylko i wyłącznie ja sam, jako anioł powinienem chronić go od złego, powinienem zrobić wszystko a żeby tylko nie zszedł na złą drogę, gdzie więc byłam, gdy mnie potrzebował? Uciekłem, zostawiłem go samego, nie pomogłem mu, gdy mnie potrzebował, dlatego właśnie wiem, że winę ponoszą tylko ja, bez względu na wszystko, bez względu na wybaczenie jestem winien każdego jego grzechu i nikt ani nic nie jest w stanie zmienić mojego myślenia.
- Sorey twoje słowa są dla mnie bardzo ważne. Nie zmienia to, jednak tego, co czuję. Wiem, że gdybym był lepszym aniołem, ty nigdy nie popełniłbyś żadnego błędu - Wyjaśniłem, chociaż doskonale wiedziałem, że mój mąż w żadnym nawet najmniejszym wypadku się ze mną nie zgodzi, jego zdaniem to on ponosi winę za wszystko, kiedy to ja tak naprawdę jestem wszystkiemu winien.
- Wina za wszelakie złe czyny jest tylko moja, to ja popełniłem błędy, które doprowadziły do tej katastrofy, błędy, nad którymi ty nie mogłeś zapanować - Gdy to mówił, ciężko mi było się z tym zgodzić, wiedziałem jedno dziadek i tak nas osądzi każdego z osobna. A nasze obarczanie się nie będzie miało tu najmniejszego znaczenia.
W takim wypadku niezgodności nie było sensu prostować każde z nas i tak uparcie będzie sądziło o swojej winie, nie zgadzając się na wina tego drugiego, nie miał to jednak najmniejszego znaczenia, otwórz to, właśnie wstaliśmy przed drzwiami chatki dziadka, gdzie miało wszystko się rozstrzygnąć.
- Tato już jesteś - Radosny Yuki podbiegł do Soreya, ciesząc się na jego widok, nawet sam dziadek wydawał się w miarę zadowolony z naszego przybycia, co troszeczkę mnie uspokajało.
- Witam was moje dzieci w domu - Dziadek przywitał się z nam, stając przed moim mężem, któremu uważnie się przyjrzał - Wyrosłeś mój chłopcze i stałeś się mężczyzną - Staruszek zwrócił się do mojego męża, zapraszając nas po chwili do środka chatki. Yuki w tym momencie postanowił iść na dwór, aby poznać inne dzieci w swoim wieku, które jak sam stwierdził były tak samo wyjątkowe, jak on sam.
- Dziadku czy coś się stało? Wzywałeś mnie - Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, kręcąc przecząco głową.
- To nie ja cię wezwałem, to twoje poczucie winy cię tu przyprowadziło. Czujesz, że dzieje się wokół ciebie coś złego, a i to nie jest kłamstwem, twój największy problem jest tuż obok ciebie - Tym razem, gdy to mówił, spojrzał na mojego męża, czyżby to o niego mu chodziło? Ale to przecież niemożliwe. Mój mąż nie jest moim największym problemem, co mój dziadek ma na myśli?
- Dziadku, dlaczego to mówisz? Przecież to nieprawda - Stanąłem w obronie człowieka, którego kochałem, on nic nie zrobił, niczemu nie jest winien, jeśli ktoś już jest winien to tylko ja.
- Zaślepia cię miłość do człowieka, to piękne uczucie, lecz nie przeznaczone dla ciebie. Stworzono cię tylko i wyłącznie do chronienia ludzi przed złem nie do kochania a ty cóż stałeś się bardziej ludzki, słabszy i nieostrożny do tego zerwałem pakt z pasterzem i pozwoliłeś, by Sorey zabił człowieka, a może nie jednego człowieka - Gdy dziadek mówił to wszystko, czułem, że zawiodłem, naprawdę zawiozłem, nie tylko jego, a i własnego męża.
- Zabił jednego i to z mojej winy - Przyznałem, nie chcąc, aby dziadek obarczał go winą za moje błędy.
- Ja mam mu powiedzieć czy ty to zrobisz? - Starzeć w sposób bardzo tajemniczy zwrócił się do chłopaka, wyczekując jego odpowiedzi, której zacząłem się obawiać czy Sorey zabił jeszcze kogoś? Nie to niemożliwe on by tego nie zrobił prawda? Nie popełniłby tego błędu dwa razy, obiecał mi, nie oszukałby mnie, nie z czymś takim.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Słowa matki Karotki zaskoczyły mnie, nie spodziewałem się takiej prośby z jej strony przecież i ona i jej mąż nie chcieli mieć nic wspólnego ani zemną, ani z moją rodziną, która zginęła właśnie z ich winy, sam nie wiem, czy powinienem im w takim wypadku pomagać..
- Dobrze, spróbuję z nim porozmawiać - Zgodziłem się pomóc im, nie chcąc, aby coś stało się Natsu, to dziecko nie jest winne krzywdy, która została wyrządzona mojej rodzinie.
- Boże dziękuję, nie wiem jak ci się odwdzięczyć - Matka mojego chłopaka odetchnęła z ulgą, gdy tylko zgodziłem się jej pomóc, widać było, że Natsu była dla niej bardzo ważna nawet nie wiem, czy najważniejsza, w takich chwilach współczuję Karotce, on nie jest niczemu winien, a mimo to został odtrącony przez rodzinę, czego kompletnie nie rozumiem, nie zasługuje na takie traktowanie.
- Nie robię tego dla pani ani dla pani męża robię to tylko dla pani syna i pani córki, oboje zasługują na zdecydowanie lepszych rodziców niż wy oboje - Kobieta, słysząc moje słowa, zamrugała zaskoczona oczami, nie wiedząc co powiedzieć, a to i lepiej nie chce z nią więcej dyskutować, pomogę im ale i na tym kończy się pomoc z mojej strony. - Kiedy mam tam iść? - Dodałem, chcąc przerwać to milczenie, które jedynie wydłużyło czas, w którym to kobieta była w moim domu.
- Najlepiej, abyśmy zrobili to od razu - Kiwnąłem twierdząco głową, kiedy to jej słowa dotarły do mnie. Im wcześniej tam pójdziemy, tym szybciej cała ta sprawa się wyjaśni, a ja wrócę do domu.
- A ty idziesz z nami? - W tej chwili zwróciłem się do mojego chłopaka, chcąc wiedzieć, czy i on nie będzie chętny odbić swoją siostrę.
- Lepiej może będzie, jeśli zostanę w domu - Nie byłem przekonany czy myśli to samo co mówi, jak dla mnie chciał iść, ale coś albo ktoś nie pozwalał mu na to.
- Też tak myślę, Shōyō nie jest nam tam potrzebny - Słysząc słowa matki Katotki, zmrużyłem oczy, nie dowierzając w to, co słyszę, jak ona w ogóle może mówić coś takiego, to jej syn on również się martwi i powinien tam z nami być.
- Moim zdaniem.. - Zacząłem, lecz mój chłopak szybko mi przerwał, kładąc dłoń na moim ramieniu.
- Spokojnie poczekam na was w domu - Choć uśmiechał się do mnie, miałem wrażenie, że jest mu z tym źle, co naturalnie było zrozumiałe, na jego miejscu też nie czuł się najlepiej, będąc traktowany w taki, a nie inny sposób.
- Dobrze, w takim razie widzimy się później - Ucałowałem go w czoło, zbierając się wraz z jego matką do wyjścia. Musiałem załatwić to jak najszybciej, aby dowiedzieć się, kto uprowadził Natsu i co najważniejsze, po co to zrobił.
Dotarcie do miejsca, w którym przetrzymywana była dziewczynka, nie trwało za długo, człowiek, który przetrzymywał Natsu, nie specjalnie starał się zatuszować swoich śladów, tak jakby specjalnie chciał, aby go odnaleziono, to pułapka? Sam nie wiem, jestem ciekaw, co się dzieje i dlaczego ten desperacki smok uprowadził niewinne dziecko.
Chłopak musiał nas wyczuć, bo gdy tylko zbliżyliśmy się do budynku, wyszedł z pomieszczenia, trzymając dziewczynkę za kurteczkę, nie mając zamiaru jej tak łatwo oddać.
- Nie zbliżać się jeden zły ruch i ją zabije - Warknął, nie żartował, to na pewno widziałem, z jaką nienawiścią patrzył na matkę Natsu i innych Kitsune, naprawdę musieli mu coś zrobić, smoki bez powodu nie krzywdzą innych, robią to tylko, gdy naprawdę muszą, co popchnęło tego chłopaka do tak drastycznych kroków? I dlaczego mam wrażenie, że już gdzieś go widziałem, znam go? Ta twarz tak strasznie mi znajoma czy to.. Nie, to nie możliwe mój brat nie żyje.
- Mamo ratuj - Krzyk małej Natsu sprowadził mnie na ziemię, a i mimo to wciąż czułem, że ta osoba to on.
- Błagam, zostaw moje dziecko - Matka Karotki zaczęła płakać, błagając chłopaka o wypuszczenie swojej córki, aż byłem ciekaw czy gdyby zamiast jej córki znajdował się tam jej syn, czy też tak bardzo by płakała i błagała o wypuszczenie swojego dziecka.
- Zostaw to dziecko, ono nic ci nie zawiniło - Tym razem odezwałem się, zwracając całą jego uwagę na sobie.
- Ja też, ja też nic im nie zrobiłem a mimo to, jej mąż uprowadził mnie i sprzedał bogatej rodzinie, która traktowała mnie gorzej niż psa, a przecież byłem tylko dzieckiem niewiele starszym od niej - Gdy to powiedział. Wiedziałem, wiedziałem, na pewno to był on, to był mój brat, jednak go nie zabili, on wciąż żył, nie byłem ostatni.
- Shingo? - Nie mogłem pozbyć się tego okropnego wrażenia, że to właśnie on, mój brat, który zniknął tyle lat temu.
- Skąd znasz moje imię? - Chłopak miał prawo mnie nie poznać, minęło wiele lat a my mimo bycia bliźniakami, nie byliśmy do siebie podobni ani z wyglądu, ani z charakteru co doskonale pamiętam z dzieciństwa.
- To ja Taiki pamiętasz mnie? - Zacząłem spokojnie, chcąc jakoś dotrzeć do tego chłopaka.
- Taiki? To nie możliwe on nie żyje, powiedzieli mi to - Zaskoczony jego słowami zmrużyłem oczy, zerkając na matkę Karotki, najprawdopodobniej nie wszystko mi powiedziała i to będę musiał z nią poruszyć w stu procentach, ale to zdecydowanie później teraz najważniejsze jest, aby dziecko wyszło z tego całe i zdrowe.
- Nikt mnie nie zabił, to naprawdę ja - Zacząłem, powoli starając się go uspokoić. - Wszystko będzie dobrze, tylko zostaw to dziecko - Dodałem, powoli podchodząc do chłopaka.
Shingo, chociaż niechętnie oddał mi dziecko, Natsu była bezpieczna, już nic jej nie groziło. Oddałem dziecko matce, odwracając się do brata, który stał w miejscu, uważnie nam się przyglądając.
- Shingo - Chciałem znów podejść do brata, który warknął ostrzegawczo, cofając się.
- Jesteś takim samym zdrajcą jak oni - Warknął, przybierając smoczą postać, wzbijając się w niebo, nie czekając na mnie, nie mogłem mu pozwolić znów zniknąć, już raz straciłem brata, nie mogę stracić go ponownie.
- Zabierz dziecko i wracaj do domu, nie zapomnij o swoim synu, on też musi wiedzieć, że Natsu nic już nie grozi - Zwróciłem się do matki mojego chłopaka, przybierając smoczą postać, ruszając za smokiem, który powoli zaczął mi znikać z oczu, nie mogłem mu na to pozwolić nie teraz gdy wiem, że żyję, on musi wrócić do domu, do mnie czy mu się to podoba, czy nie.

<Karotka? C:>

środa, 24 marca 2021

Od Soreya CD Mikleo

 Westchnąłem cicho, kompletnie nie rozumiejąc jego obaw. Co on niby zrobił takiego złego, by miał się obawiać? Jest wspaniałym aniołem, najlepszym, jakiego mógłbym mieć i to na tym powinien się skupić. Chwyciłem jego dłoń i ucałowałem ją, po czym uśmiechnąłem się do niego delikatnie. Zdecydowanie za bardzo przesadza, to nie on powinien się bać, a ja. W końcu, to ja przychodzę niezaproszony do miejsca, w którym ukrywają się zarówno wygnańcy, jak i Serafiny. Wcale się nie zdziwię, jak nie zostanę tam wpuszczony. 
- Moim zdaniem, trochę za bardzo się przejmujesz i znajdujesz kłopoty, których wcale nie ma – zacząłem łagodnie, pozwalając wtulić się chłopakowi w moje ciało. 
- I kto to mówi – westchnął cicho, jakby moje słowa niespecjalnie go pocieszyły, ale prawda była zupełnie inna. Wyczuwałem, że był już spokojniejszy. Może dlatego, że mógł się w końcu wygadać?
W pakcie nie lubiłem tego, że miałem swobodny dostęp do jego głowy, a on do mojej. W końcu, każdy miał prawo do prywatności, a ta „zaleta” paktu stanowczo temu zaprzeczała. Starałem się nie zwracać uwagi i dać mu tę prywatność, ale miałem tak po prostu zignorować niepewność oraz strach, które biły od jego osoby? To właśnie one mnie obudziły, czemu lekko się dziwiłem, nie sądziłem, że jest to możliwe. Niby powinienem się cieszyć, bo w końcu dzięki temu mogłem zareagować w chwili, kiedy mój mąż obwiniał się najbardziej, ale... cóż, nadal uważałem, że lepiej będzie, jak zerwiemy pakt. 
- Podpatrzyłeś ode mnie bardzo złą emocję – zauważyłem i pocałowałem go w czubek głowy. – Nie zrobiłeś niczego głupiego, jesteś wspaniałym aniołem i nie tylko według mnie, ale i według dziadka. 
- Nie wydaje mi się, aby mógł być ze mnie dumny – wyszeptał pełen obaw. – Najpierw cię nie dopilnowałem, potem zmieniłem się w smoka i jeszcze... – pewnie gdybym nie powstrzymał go delikatnym pocałunkiem, zacząłby wymieniać każdą sytuację, w której według niego zawinił. 
 - Nie jesteś winien tego, że poddałem się złu. Podjąłem decyzje, które mnie zaprowadziły na tę ścieżkę i tylko ja jestem temu winien. Podobnie jak temu, że zmieniłeś się smoka. Stało się to przeze mnie – wytłumaczyłem mając nadzieję, że w końcu przestanie się obwiniać za sytuacje, których nie jest winien 
- Stało się tak przez moje błędy – powtórzył jak mantrę, a ja powoli zaczynałem mieć dosyć. Dosłownie jakbym rozmawiał ze ścianą, chociaż rozmowa ze ścianą miała więcej sensu. 
- Nawet jeśli popełniłeś jakieś błędy, to one wszystkie zostały naprawione. Ty jesteś sobą, ja jestem sobą, więc wszystko jest w porządku. Dzięki błędom uczymy się nowych doświadczeń i to jest normalne, ze je popełniamy – wytłumaczyłem, poprawiając jeden z jego kosmyków, który wpadał mu do oka. – Swoją drogą, kiedy dotrzemy do celu?
- Jutro, późnym popołudniem. Może wczesnym wieczorem. I dlatego... – tu podniósł się ze mnie i zdjął szarą chustę ze swojej szyi. Tak zrobił również ze swoją obrożą, którą parę sekund później mi wręczył. – Zgodnie z umową. 
Westchnąłem cicho, niespecjalnie pocieszony tym gestem z jego strony, ale co miałem zrobić? Schowałem obrożę do wewnętrznej kieszeni koszuli, mając nadzieję, że szybko trafi na jego szyję ponownie. Co prawda, nie rozumiałem, czemu dziadkowi miałoby coś takiego przeszkadzać, w końcu to nasza prywatna sprawa, ale jeżeli Mikleo czuje się niekomfortowo, uszanuję jego wybór. 
Poprosiłem Mikleo, by położył się na mnie, byśmy mogli oboje wypocząć przed jutrzejszym dniem. Co prawda, z początku trochę się upierał i twierdził, że ktoś musi stać na warcie, ale przekonał go mój argument o tym, że niczego złego nie wyczuwamy w pobliżu, więc oboje możemy odpocząć. 

Kiedy następnego poranka Yuki dowiedział się, że już dzisiaj dotrzemy do celu, był jeszcze bardziej energiczny niż zazwyczaj. Nie mógł się doczekać, aż w końcu pozna inne serafiny w swoim wieku, dla niego to musiało być naprawdę miłe i ekscytujące przeżycie. Przynajmniej on jeden był zadowolony, bo ja i Mikleo... cóż, oboje się obawialiśmy spotkania z dziadkiem. A jednak nasza wcześniejsza rozmowa nie pomogła mu tak, jak myślałem. Cóż, może kiedy w końcu spotka się z dziadkiem, poczuje się lepiej. 
Podczas podróży nie rozmawialiśmy za dużo, każde z nas było pogrążone w swoich własnych myślach, tych mniej lub bardziej wesołych. Tak jak Mikleo obliczył, późnym popołudniem musieliśmy się zatrzymać, tylko nie dlatego, że dotarliśmy do celu. Od tego miejsca ja, jako człowiek, nie miałem prawa dalej wstępu, uniemożliwiała mi to niewidoczna, ale doskonale wyczuwalna dla mnie bariera. 
- Wasza dwójka tutaj na mnie poczeka, a ja udam się do dziadka i przedstawię mu całą sytuację – odezwał się Mikleo, odwracając się do nas, a ja zauważyłem kątem oka, jak Yuki wyraźnie smutnieje. Przyznam, nawet zrobiło mi się go trochę szkoda, pewnie myślał, że od razu będzie mógł pójść. 
- W sumie, możesz zabrać Yuki’ego. Poczekam tutaj na was – odparłem, wzruszając ramionami. 
- Mogę pójść z mamą? – spytał z zaskoczeniem Yuki, a w jego jasnych oczach dostrzegłem iskierki nadziei. 
- Jeśli mama się zgodzi – odparłem bezpiecznie, nie chcąc przypadkiem wypowiadać się za Mikleo. 
Mój mąż westchnął cicho, ale finalnie zgodził się na to, by chłopiec poszedł z nim. Dla mnie nie miało to wielkiego znaczenie, czy zostanę sam czy też z nim, ale dla Yuki’ego to znaczyło naprawdę wiele. Poza tym, poczekam sobie grzecznie tutaj, aż oboje wrócą. Miałem tylko nadzieję, że nie zajmie im to bardzo dużo czasu, za długo sam również nie chciałbym przebywać. 

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Nie podobało mi się to, że zostałem w domu sam, i to z samego rana. Dobrze, może nie całkowicie sam, oba zwierzaki bardzo uważnie mnie pilnowały, jakby bały się, że zaraz zrobię coś  głupiego, i w sumie, za bardzo się nie myliły. Mój chłopak już poszedł do pracy, ekstremalnie niebezpieczniej swoją drogą, jego ciocia również robiła coś produktywnego, a ja? Ukrywałem się przed wściekły ojcem, który tak swoją drogą nie żyje, i nawet nie mogłem w jakikolwiek sposób pomóc siostrze, by samemu nie zostać osądzony o jej porwanie. Nie tak powinien się zachowywać starszy brat, jestem beznadziejnym bratem i partnerem... nawet nie wiem, co jest z Natsu. Minęły już dwadzieścia cztery godziny od porwania... co ja gadam, nawet więcej. Gdyby to było porwanie dla okupu, pewnie już dawno skontaktowaliby się z mamą. A może już to zrobili, tylko ciocia jeszcze mnie nie poinformowała, bo chciała to zrobić, kiedy dziewczynka będzie bezpieczna? Rany, ta niewiedza mnie dobijała. Może powinienem pójść do domu? 
- Jak myślisz, Vivi? Powinienem wrócić i sprawdzić, co z Natsu? – spytałem cicho lisicy, siedząc skulony na krześle. Irytowała mnie moja bezczynność, powinienem coś zrobić, cokolwiek... Moja towarzyszka była jednak innego zdania, ponieważ stanowczo zaprzeczyła na moje pytanie. Chciała, bym tu został i poczekał, czyli to, czego nie chciałem robić. Gdybym tylko urodził się taki, jaki urodzić się powinienem, nikt bliski mi nie musiałby cierpieć. 
W pewnym momencie usłyszałem, jak drzwi do domu otwierają się, a Koda poszedł się przywiać ze swoim panem. Czemu... Taiki jest tak wcześnie? Znaczy, nie to, że się nie cieszę, bo cieszę się bardzo, tylko... nie sądziłem, że obrona kogokolwiek zajmuje tak mało czasu. Myślałem, że nie będzie go cały dzień, jak nie dłużej... może już na wstępie stało się coś złego? Zsunąłem się z krzesła i ruszyłem w stronę korytarza, a Vivi od razu poczłapała za mną. Kiedy znalazłem się przy swoim chłopaku, uważnie mu się przyjrzałem. Wyglądał całkowicie normalnie... czyli nic mu nie było. Rozmyślił się? Może. Miałem taką nadzieję. Nie chciałem życzyć mu źle, oczywiście chciałem, aby udało mu się uratować ten dom, ale nie za cenę jego życia. 
- Coś się stało? – spytałem cicho, uważnie mu się przyglądając. 
- Co? Nie, czemu miałoby się coś stać? Mówiłem ci przecież, że niedługo wrócę – odparł, podchodząc do mnie i całując mnie w czoło. 
- Więc już ich... obroniłeś? – spytałem niepewnie, przyglądając mu się z uwagą. 
- Nie, chciałem się trochę zastanowić, zanim podejmę decyzję – wzruszył ramionami i ruszył w stronę kuchni, a ja z chęcią ruszyłem za nim. Nie brzmiał na zadowolonego, a ja nie rozumiałem, dlaczego. Płaca była za mała? Wydali się wobec niego nie w porządku? – Może zrobię nam coś obu do jedzenia? – spytał, przeszukując szafki. A kiedy ja mu to proponowałem wcześniej, że mu coś przygotuję, to zaprzeczał... może dlatego, że był trochę spóźniony. 
- Jeżeli jesteś głodny, mogę ci przygotować – zaproponowałem wiedząc, że gotowanie nie jest jego najlepszą stroną. Ale to nie szkodzi, ma wiele innych zalet, które mi w zupełności wystarczają. Dla mnie i tak jest idealny taki, jaki jest. I chociaż wiem, że z czasem będzie się zmieniał, bo każdy się zmienia, to i tak to zaakceptuję. 
- Daj spokój, śniadanie akurat potrafię sobie przygotować, to nie jest nic trudnego? – burknął, wyciągając składniki, z których chciał przygotować sobie jakiś posiłek. Z tego, co wyjął, mogłem wywnioskować, że będą to kanapki. Fakt, przygotowanie kanapek nie jest specjalnie trudne, z tym mogę przyznać mu rację. 
- Myślałem o czymś bardziej pożywnym – odparłem, siadając przy stole. Co prawda, przed chwilą tutaj siedziałem i tego nie cierpiałem, ale teraz, kiedy Taiki jest obok mnie, nie jest to takie złe, chociaż nadal miałem wrażenie, że kompletnie nic nie robię. 
- Że co, kanapki nie są bardziej pożywne? – burknął, jakby oburzony moimi słowami, ale wiedziałem, że tylko się przekomarza. – Też ci kilka zrobię. Poznasz potęgę kanapek – dodał, z taką jakby dumą. 
Westchnąłem cicho czując, że nie ma sensu zaprzeczać, chociaż nie byłem pewien, czy zjem chociaż jedną. Ciekawiła mnie zupełnie inna rzecz, a mianowicie, dlaczego Taiki chciał się zastanowić nad tą propozycją. I czy jest bardziej za czy przeciw. Musiałem wiedzieć, na czym stoję. Taiki pewnie uważa to za przewrażliwienie, ale co jest złego w tym, że się o niego martwię? Albo, że nie wierzę w jego umiejętności, co nie jest prawdą. Oczywiście, że wierzę, ale nie wiem, przeciwko czemu ma stawać. 
- Więc... jak to było z tą pracą? Czemu chcesz się jeszcze zastanowić? – spytałem ostrożnie, nie za bardzo interesując się talerzem pełnym kanapek. 
- Ponieważ nie ma w niej niczego ciekawego. To tylko bogata rodzina, którą mam obronić przed ludźmi. Nic ekscytującego – wytłumaczył mi wzruszając ramionami, po czym zabrał się za jedzenie. Przyznam, wprawił mnie w niemałe zaskoczenie, w końcu... tak jakby, wiedział o tym od początku. 
Przez chwilę jeszcze rozmawialiśmy o tej propozycji, ponieważ próbowałem zrozumieć jego punkt widzenia i przyznam, było mi trudno zrozumieć jego motywy. Może dlatego, że nie miałem tej jego ciekawości. Owszem, wiele rzeczy mnie intrygowało, ale wiedziałem, kiedy powinienem przestać. Taiki chyba tego nie wyczuwał, a jedynie starał się zaspokoić swoją ciekawość, i to właśnie tego nie potrafiłem zrozumieć. 
W pewnym momencie rozległo się donośne szczekanie psa, co lekko mnie zaskoczyło. Ktoś przyszedł w odwiedziny? Kto? Może Nadia? W końcu powiedziałem jej, że jeżeli będzie chciała porozmawiać, może tutaj przyjść. Tylko nie mówiłem o tym Taiki’emu, bo nie byłby zadowolony, nie uważał, że powinienem być tak bardzo miły wobec niej, a ja uważałem wręcz odwrotnie. Wkrótce jednak do moich nozdrzy dotarł zapach osoby, która przyszła. 
- To mama – poinformowałem Taiki’ego, zaniepokojonym głosem. Nie za bardzo wiedziałem, czego się po niej spodziewać. Dobrych informacji? Złych?
Taiki wyszedł, by pewnie uspokoić psa i wpuścić kobietę do środka. Albo porozmawiać z nią na zewnątrz. Sam już nie wiedziałem, co chciał zrobić, dlatego siedziałem cicho na swoim miejscu, z mocno bijącym sercem. Coś złego stało się z Natsu? Zadrżałem na samą myśl, że coś mogło się stać tej drobnej istotce... 
Wydawało mi się, że czekałem wieczność, ale w końcu oboje wrócili do domu. Kiedy mama weszła do kuchni, od razu wstałem od stołu, nie mogąc za bardzo usiedzieć na krześle. W pierwszy odruchu chciałem się do niej przytulić, ale zdałem sobie sprawę, że to byłoby chyba nie na miejscu, w końcu nie za często byłem przez nią przytulany, nawet w dzieciństwie. Od razu zauważyłem, że wyglądała... cóż, okropnie. Ma za sobą nieprzespaną na pewno jedną noc, o ile nie więcej. 
- Co z Natsu? – spytałem cicho, w duchu przygotowując się na najgorsze. 
- Jeszcze niewiele wiemy – przyznała, cicho wzdychając. – Mamy trop i jest wysokie prawdopodobieństwo, że znaleźliśmy kryjówkę porywacza. 
- Więc czemu się tam od razu nie udacie? – tym razem odezwał się mój chłopak, a w jego głosie od razu wychwyciłem oburzenie. 
- I tutaj chciałabym ciebie prosić o pomoc – moja mama odwróciła się w stronę Taiki’ego, a ja poczułem się bezużyteczny. Oczywiście, że przyszła tutaj do niego, by to jego prosić o pomoc, a nie do mnie. W końcu, jestem słaby i do niczego się nie nadaję, po co miałaby prosić o pomoc mnie? Spuściłem głowę i wbiłem wzrok w podłogę, zawstydzony swoimi myślami. Nie powinienem w tym momencie myśleć o sobie, najważniejsze w tym momencie było to, by pomóc Natsu, a to, czy zrobię to ja, czy Taiki, nie miało żadnego znaczenia. – Po zapachu mogę wywnioskować, że jest to smok. Podejrzewam również, że to porwanie może być formą zemsty za to, co w przeszłości mógł zrobić mój mąż, dlatego pod jego nieobecność chciałabym załatwić tę sprawę w sposób pacyfistyczny. Już wystarczająco krwi zostało przez niego przelane. Stąd moja prośba do ciebie... mógłbyś pójść wraz ze  mną i porozmawiać z nim? Nikt nie zrozumie smoka lepiej niż smok.
Słuchałem uważnie jej słów i kiedy ich sens do mnie dotarł, poczułem się gorzej. Chciała wziąć tylko Taiki’ego, a ja miałem tu zostać... znowu miałem siedzieć w domu i tylko czekać, jak silniejsze, lepsze jednostki ode mnie coś zrobią. Ale tak w końcu powinno być, jestem za słaby i lepiej, bym jednak został i im nie przeszkadzał, moje pragnienia nie powinny być brane pod uwagę.

<Taiki? c:>

wtorek, 23 marca 2021

Od Mikleo CD Soreya

Czasem naprawdę miałem wrażenie, że mój mąż przesadzał, nic mi się przecież nie stało, to prawda jestem zmęczony, co było naturalne po tak męczącym dniu i połowie nocy, nie było jednak powodu, aby się obwiniał ani tym bardziej mnie za coś przepraszał. Sorey musiał zrozumieć, że nie mam mu tego za złe, jest przecież człowiekiem, a jak wiadomo, ludzi potrzebują więcej odpoczynku i spokoju od aniołów, które stworzone są do pilnowania i chronienia ludzi przed wszelakim złem.
- Czuję się dobrze, nie musisz się o mnie martwić ani tym bardziej mnie przepraszać - Przyznałem, nie mając do niego o nic pretensji, przecież nic się nie stało i tak ostatnio większość czasu to on nas pilnuje nic więc dziwnego, że w końcu jego organizm musiał się mu sprzeciwić.
- Nie powinienem zostawiać cię z tym wszystkim samego, ty również byłeś, a nawet wciąż jesteś zmęczony - Słysząc jego wypowiedź, westchnąłem cicho, wślizgujące się na kolana męża, by wtulony w jego ciało powoli zasypiać.
- Mną się nie przejmuj, najważniejsze jest to, że ty czujesz się już dobrze - Ziewając, zamknąłem oczy, wsłuchując się w kolejne zdania wypowiadane przez mojego męża.
- Szkoda, że z tego powodu ty nie czujesz się dobrze - Szepnął, głaszcząc mnie po głowie, gdy oparłem ją o jego klatkę piersiową.
- Czuję się dobrze, gdy jesteś obok mnie - Przyznałem, chwytając dłoń męża, splatając nasze palce - Nie powinieneś się tak o mnie martwić, jestem dużym chłopcem dam sobie radę - Wyszeptałem, nim odpłynąłem zmęczony do krainy Morfeusza.

Obudziłem się kilka godzin później, przez cały czas śpiąc w ramionach męża, który przyglądając mi się, złożył delikatny pocałunek na moich ustach, gdy tylko dostrzegł moje przebudzenie.
- Dzień dobry jak się spało? - Pytając, poprawił moją grzywkę, która uparcie wpadała mi do oczu.
- Dzień dobry, fantastycznie jesteś bardzo wygodnym łóżkiem - Wymruczałem, uśmiechając się zadziornie do męża, wstając z jego kolan, rozciągając swoje zastygłe mięśnie.
Sorey prychnął cicho, nie wydając się jednak bardzo dotkniętym tymi słowami, doskonale wiedział, że tylko sobie żartuje, takie drobne przekomarzanie nikomu nie zaszkodzi.
- Możemy już wyruszać? - Słysząc to pytanie, kiwnąłem głową, unosząc ją ku niebu, był późny ranek, a to oznaczało, że powinniśmy powoli zbierać się do drogi, aby jeszcze bardziej niepotrzebnie jej nie wydłużać.
- A co ze śniadaniem? - Spytałem, tak aby się upewnić czy aby przypadkiem nie wolałby jednak czegoś zjeść przed wyprawą.
- Nie jestem głodny - Przyznał, wchodząc do jaskini, gdzie Yuki bawił się kamyczkami. Na wiadomość o powrocie do drogi chłopiec szybko pomógł nam w spakowaniu wszystkiego do plecaka, aby już po chwili móc znów kroczyć przed siebie..

Dni mijały, a my byliśmy coraz bliżej domu, domu, do którego nagle przestałem chcieć wracać, coś z tyłu głowy chciało, abym zawrócił, choć sam tak naprawdę nie wiedziałem dlaczego.
Postanowiłem więc zignorować to dziwne przeczucie, skupiając się na tym, co było najważniejsze, bezpieczne dotarcie do miejsca docelowego to powinno być moim priorytetem.
Podczas jednej z nocy leżąc na kocu, wpatrywałem się w ścianę jaskini, nieświadomie bawiąc się palcami, u dłoni leżącego obok męża rozmyślając nad coraz to bliższym spotkaniem z dziadkiem, które może odrobinkę mnie przerażało, dziadek był bardzo konsekwentny, Serafinem dla niego moje ludzkie zachowania mogą być hańbą nie tylko zresztą one, przemiana w smoka, niedopilnowanie człowieka, który był pod moją opieką, tak wiele nabroiłem i dopiero teraz zaczynam czuć strach i niepewność, czy aby na pewno dobrze zrobiłem? Czy na pewno powinienem pokazywać się dziadkowi na oczy? Sam już nie wiem..
- Miki co się dzieje? - Sorey, który najwidoczniej przez dłuższy czas mi się przyglądał, zwrócił moją uwagę, odsuwając na chwilę wszelakie zmartwienia i niepewności.
- Nic takiego - Uśmiechając się delikatnie, patrzyłem w jego oczy, starając się ukryć moje obawy, które na pewno były głupi dziadek nie byłby mną zawiedziony a może właśnie by był? O rany.
- Nie musisz kłamać. Pamiętasz, mogę usłyszeć twoje myśli, coś cię martwi - Pakt który nas łączyło, całkowicie uniemożliwiał mi zatrzymanie czegoś dla siebie, Sorey mógł usłyszeć wszystko, nawet to, czego usłyszeć nie powinien i to właśnie lekko mnie drażniło, z drugiej strony wolałem, aby to mój mąż słyszał moje myśli i uczucia niż gdyby miał być to inny obcy mężczyzna, przed którym musiałbym się otworzyć..
- Zaczynam chyba troszeczkę obawiać się spotkania z dziadkiem, to już lada dzień a ja czuję, że przyniosłem mu wstyd, zrobiłem tak wiele głupich rzeczy podczas swojej podróży. A przecież jestem aniołem, nie powinienem był do tego wszystkiego dopuścić. - Przyznałem, zmartwiony tym wszystkim, co się stało, a stać się nie powinno, jestem naprawdę kiepskim aniołem stróżem..

<Sorey? C:>