Zastanowiłem się chwilę nad pytaniem mojego męża, deszcz pokrzyżował nam plany, brałem jednak pod uwagę komplikacje pogodowe, dlatego wyliczyłem drogę tak aby na pewno nie trwała ona dłużej niż trzy tygodnie. Nie jestem głupi, potrafię przewidzieć zmiany pogodowe, które mogą utrudnić drogę.
- Nie musisz się niczym martwić, wszystko przewidziałem, długość drogi, pogodę i przerwy na odpoczynek, na pewno w ciągu trzech tygodni będziemy na miejscu - Obiecałem, będąc pewnie swego jak nigdy niczego innego.
- Właśnie droga, nie idziemy przypadkiem na około? - Nie odpowiadając słownie, kiwnąłem twierdząco głową, przygotowując śniadanie, dla męża musi, jeśli aby mieć siłę na drogę i nie przyjmuje żadnych sprzeciwów. - Dlaczego?
- To proste, obrałem najbezpieczniejszą trasę z dala od ludzi i innych niebezpiecznych istot, które mogłyby nas skrzywdzić - Wyjaśniłem, nie chcąc walczyć ani uciekać, nie mówiąc już o narażaniu najbliższych. - Mówiłem ci chyba nawet o tym - Dodałem, mając wrażenie, że mu to mówiłem, o ile naprawdę mówiłem.
- Nie, nie mówiłeś - Gdy to powiedział, zmarszczyłem brwi, zastanawiając się w takim razie, komu to mówiłem? Może tylko o tym pomyślałem i właśnie dlatego mój mąż nie miał zielonego pojęcia, dlaczego idziemy na około.
- Dziwne - Mruknąłem pod nosem, podając mu miseczkę z jedzeniem. - Nie ważne już wszystko wiesz, a teraz skup się proszę na jedzeniu - Sorey kiwnął głową, biorąc ode mnie miskę, powoli tak jakby odrobinkę od niechcenia zaczynając jeść śniadanie, którym dokarmiał mnie bym i ja się najadł, przypominając mi o mojej wadze, która nie ma nic wspólnego z jedzeniem, o czym doskonale wiedział, a mimo to wciąż starał się zrobić wszystko, bym wrócił do prawidłowej wagi.
Nie chcąc wszczynać niepotrzebnych konfliktów po prostu jadłem to, co i ile mi dawał, nie dyskutując, nawet jeśli nie miałem ochoty na jedzenie.
- Będziemy tu siedzieć, aż nie przestanie padać? - Niezadowolony chłopak spojrzał na mnie, gdy tylko skończyliśmy jeść jego śniadanie.
- Oczywiście - Naturalnie, że nie ruszymy w deszczu, nie chce aby mojemu mężowi coś się stało, ma być cały i zdrowy a ja tego dopilnuje.
- Strata czasu ruszajmy - Burknął niezadowolony, pakując wszystko do plecaka, przygotowując się do drogi, gdy ja grzecznie siedząc na miejscu, nawet palcem nie kiwając aby mu pomóc.
W tym samym czasie gdy Sorey kończył pakowanie, do środka jaskini wbiegł zadowolony Yuki, który najwidoczniej doskonale bawił się na deszczu.
- Tato, mamo ruszamy już? - Chłopiec nie był zadowolony, gdy wypowiadał to pytanie, najwidoczniej dobrze mu tu było i chciał zostać jeszcze kilka chwil w tym miejscu.
- Tak - Pewny swego Sorey chciał ruszać, chociażby teraz, zaraz. Miał tylko jeden malutki problem nie wiedział, gdzie ma iść.
- Mamo?! - Chłopiec z pretensją w głosie zwrócił się do mnie, bardzo chcąc, abym odciągnął jego tatę od tego pomysłu.
- Spokojnie Yuki nie ruszymy się stąd, dopóki nie przestanie padać, możesz śmiało iść się pobawić - Yuki po wysłuchaniu mojej wypowiedzi zadowolony pobiegł na dwór, pozostawiając nas samych.
- Podważasz moje zdanie przy dziecku - Burknął, z widocznym niezadowoleniem przyglądając się mojej osobie.
- Przepraszam, jednak to ty mnie nie słuchasz, ja nigdzie się nie wybieram, dopóki nie przestanie padać deszcz, a bez mojej osoby daleko nie znajdziecie - Wyjaśniłem, podchodząc do chłopaka, składając delikatny pocałunek na jego ustach, nie chciałem aby się na mnie gniewał, jednocześnie chciałem aby zrozumiał, że jego zdrowie jest dla mnie na pierwszym miejscu i nie pozwolę mu iść w deszczu, by później się przeziębił.
Sorey burknął coś pod nosem, siadając na ostatnim kocu, którego nie zdążył jeszcze schować, udając obrażonego lub – co gorsza – naprawdę taki był, nieistotne i tak w deszczu nie pójdziemy.
Wzdychając cichutko, usiadłem obok męża, wtulając się delikatnie w jego ciało. Wiedząc, że i tak nie zabroni mi tego gestu, może być obrażony, ale przytulić mogę się do niego zawsze, a on nie będzie miał serca mi odmówić.
Deszcz ustał dopiero wczesnym południem, co też poskutkowało naszym natychmiastowy wznowieniem wędrówki, co ewidentnie uszczęśliwiło Soreya, jak i samego Yuki'ego, który już zaczął się powoli nudzić zbyt długim przybywaniem w jednym miejscu...
***
Kolejne dni mijały nam całkiem spokojnie, a jedyną atrakcją była nasza wymiana zmian dotycząca warty, jak zwykle nie potrafiliśmy się na ten temat dogadać, każde z nas chciało postawić na swoje, co nie podobało się temu drugiemu.
Tej nocy jednak odpuściłem sobie tę niepotrzebną wymianę zdań, pozwalając mężowi na pierwszą wartę, mimo wszystko będąc bardzo czujnym nie ze względu na niebezpieczeństwo a ze względu na męża, który nigdy nie budził mnie, wtedy kiedy powinien, to było niesprawiedliwe, to ja powinienem trzymać dłuższą warte nie on.
Tej nocy nie mogłem jednak spać, czując niepokoju, wciąż miałem wrażenie, że ktoś jest blisko nas ktoś, kto nie chce dla nas dobrze.
Nie mogąc pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, wstałem powoli z koca, wychodząc z bezpiecznej jaskini, podchodząc do męża, który przebywał w tej chwili na dworze.
- Dlaczego nie śpisz? - Sorey zauważając mnie, podszedł bliżej, uważnie mi się przyglądając.
- Jakoś nie mogę - Przyznałem, rozglądając się uważnie po terenie znajdującym się dokoła nas.
- Coś nie tak? - Na to pytanie pokiwałem przecząco głową, mając taką nadzieję.
- Nie, nie, wszystko dobrze, możesz iść już spać, zacznę szybciej swoją wartę - Zaproponowałem. Wiedząc, że i tak nie zmrużę oka, czując narastający niepokój, który nie dawał mi zasnąć. Wolałbym sam, kontrolować otoczenie będąc pewnym, że nic nam nie grozi, a moje przeczucie jest tylko głupim wymysłem mojej wyobraźni.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz