Westchnąłem cicho, kompletnie nie rozumiejąc jego obaw. Co on niby zrobił takiego złego, by miał się obawiać? Jest wspaniałym aniołem, najlepszym, jakiego mógłbym mieć i to na tym powinien się skupić. Chwyciłem jego dłoń i ucałowałem ją, po czym uśmiechnąłem się do niego delikatnie. Zdecydowanie za bardzo przesadza, to nie on powinien się bać, a ja. W końcu, to ja przychodzę niezaproszony do miejsca, w którym ukrywają się zarówno wygnańcy, jak i Serafiny. Wcale się nie zdziwię, jak nie zostanę tam wpuszczony.
- Moim zdaniem, trochę za bardzo się przejmujesz i znajdujesz kłopoty, których wcale nie ma – zacząłem łagodnie, pozwalając wtulić się chłopakowi w moje ciało.
- I kto to mówi – westchnął cicho, jakby moje słowa niespecjalnie go pocieszyły, ale prawda była zupełnie inna. Wyczuwałem, że był już spokojniejszy. Może dlatego, że mógł się w końcu wygadać?
W pakcie nie lubiłem tego, że miałem swobodny dostęp do jego głowy, a on do mojej. W końcu, każdy miał prawo do prywatności, a ta „zaleta” paktu stanowczo temu zaprzeczała. Starałem się nie zwracać uwagi i dać mu tę prywatność, ale miałem tak po prostu zignorować niepewność oraz strach, które biły od jego osoby? To właśnie one mnie obudziły, czemu lekko się dziwiłem, nie sądziłem, że jest to możliwe. Niby powinienem się cieszyć, bo w końcu dzięki temu mogłem zareagować w chwili, kiedy mój mąż obwiniał się najbardziej, ale... cóż, nadal uważałem, że lepiej będzie, jak zerwiemy pakt.
- Podpatrzyłeś ode mnie bardzo złą emocję – zauważyłem i pocałowałem go w czubek głowy. – Nie zrobiłeś niczego głupiego, jesteś wspaniałym aniołem i nie tylko według mnie, ale i według dziadka.
- Nie wydaje mi się, aby mógł być ze mnie dumny – wyszeptał pełen obaw. – Najpierw cię nie dopilnowałem, potem zmieniłem się w smoka i jeszcze... – pewnie gdybym nie powstrzymał go delikatnym pocałunkiem, zacząłby wymieniać każdą sytuację, w której według niego zawinił.
- Nie jesteś winien tego, że poddałem się złu. Podjąłem decyzje, które mnie zaprowadziły na tę ścieżkę i tylko ja jestem temu winien. Podobnie jak temu, że zmieniłeś się smoka. Stało się to przeze mnie – wytłumaczyłem mając nadzieję, że w końcu przestanie się obwiniać za sytuacje, których nie jest winien
- Stało się tak przez moje błędy – powtórzył jak mantrę, a ja powoli zaczynałem mieć dosyć. Dosłownie jakbym rozmawiał ze ścianą, chociaż rozmowa ze ścianą miała więcej sensu.
- Nawet jeśli popełniłeś jakieś błędy, to one wszystkie zostały naprawione. Ty jesteś sobą, ja jestem sobą, więc wszystko jest w porządku. Dzięki błędom uczymy się nowych doświadczeń i to jest normalne, ze je popełniamy – wytłumaczyłem, poprawiając jeden z jego kosmyków, który wpadał mu do oka. – Swoją drogą, kiedy dotrzemy do celu?
- Jutro, późnym popołudniem. Może wczesnym wieczorem. I dlatego... – tu podniósł się ze mnie i zdjął szarą chustę ze swojej szyi. Tak zrobił również ze swoją obrożą, którą parę sekund później mi wręczył. – Zgodnie z umową.
Westchnąłem cicho, niespecjalnie pocieszony tym gestem z jego strony, ale co miałem zrobić? Schowałem obrożę do wewnętrznej kieszeni koszuli, mając nadzieję, że szybko trafi na jego szyję ponownie. Co prawda, nie rozumiałem, czemu dziadkowi miałoby coś takiego przeszkadzać, w końcu to nasza prywatna sprawa, ale jeżeli Mikleo czuje się niekomfortowo, uszanuję jego wybór.
Poprosiłem Mikleo, by położył się na mnie, byśmy mogli oboje wypocząć przed jutrzejszym dniem. Co prawda, z początku trochę się upierał i twierdził, że ktoś musi stać na warcie, ale przekonał go mój argument o tym, że niczego złego nie wyczuwamy w pobliżu, więc oboje możemy odpocząć.
Kiedy następnego poranka Yuki dowiedział się, że już dzisiaj dotrzemy do celu, był jeszcze bardziej energiczny niż zazwyczaj. Nie mógł się doczekać, aż w końcu pozna inne serafiny w swoim wieku, dla niego to musiało być naprawdę miłe i ekscytujące przeżycie. Przynajmniej on jeden był zadowolony, bo ja i Mikleo... cóż, oboje się obawialiśmy spotkania z dziadkiem. A jednak nasza wcześniejsza rozmowa nie pomogła mu tak, jak myślałem. Cóż, może kiedy w końcu spotka się z dziadkiem, poczuje się lepiej.
Podczas podróży nie rozmawialiśmy za dużo, każde z nas było pogrążone w swoich własnych myślach, tych mniej lub bardziej wesołych. Tak jak Mikleo obliczył, późnym popołudniem musieliśmy się zatrzymać, tylko nie dlatego, że dotarliśmy do celu. Od tego miejsca ja, jako człowiek, nie miałem prawa dalej wstępu, uniemożliwiała mi to niewidoczna, ale doskonale wyczuwalna dla mnie bariera.
- Wasza dwójka tutaj na mnie poczeka, a ja udam się do dziadka i przedstawię mu całą sytuację – odezwał się Mikleo, odwracając się do nas, a ja zauważyłem kątem oka, jak Yuki wyraźnie smutnieje. Przyznam, nawet zrobiło mi się go trochę szkoda, pewnie myślał, że od razu będzie mógł pójść.
- W sumie, możesz zabrać Yuki’ego. Poczekam tutaj na was – odparłem, wzruszając ramionami.
- Mogę pójść z mamą? – spytał z zaskoczeniem Yuki, a w jego jasnych oczach dostrzegłem iskierki nadziei.
- Jeśli mama się zgodzi – odparłem bezpiecznie, nie chcąc przypadkiem wypowiadać się za Mikleo.
Mój mąż westchnął cicho, ale finalnie zgodził się na to, by chłopiec poszedł z nim. Dla mnie nie miało to wielkiego znaczenie, czy zostanę sam czy też z nim, ale dla Yuki’ego to znaczyło naprawdę wiele. Poza tym, poczekam sobie grzecznie tutaj, aż oboje wrócą. Miałem tylko nadzieję, że nie zajmie im to bardzo dużo czasu, za długo sam również nie chciałbym przebywać.
<Mikleo? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz