Miałem nieodparte wrażenie, że Sorey nie zdawał sobie sprawy, z tego, co zrobił. Pasterz był potworem i zabił wiele aniołów, nie dawało to jednak przyzwolenia mojemu mężowi do zabicia, nie chciał być nigdy taki sam, a robi wszystko aby takim się właśnie stać popełniając te same błędy co niegdyś sam pasterz, wystarczy zabić jednego człowieka, aby życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, dlaczego on tego nie rozumie i – co gorsza – nie widzi w tym nic złego?
- Piąte przykazanie - Wyszeptałem, nie mogąc uspokoić trzęsącego się ciała, jak mogłem go niedopilnowań to moja wina, to ja zmusiłem go do tego czynu, gdybym tylko był silniejszy, on nie musiałby go zabijać, gdyby nie moje błędy nigdy nie miałby krwi na rękach, jestem najgorszym aniołem, jaki tylko mógł mu się trafić.
- Nie rozumiem - Przyznał, kładąc dłoń na moim podbródku, zmuszając mnie tym samym do spojrzenia w jego oczy.
- Piąte przykazanie nie zabijaj, jak mogę się cieszysz? Sorey ty zabiłeś człowieka, złamałeś przykazanie Boże i nie widzisz w tym niczego złego? - Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, tak strasznie się bałem o niego, o to, co zrobił i o to, co stanie się teraz z nami, gdybym wiedział, nie pozwoliłbym mu tu przybyć, dziadek nie będzie łaskawy ani dla mnie, ani tym bardziej dla niego.
- Przykazania nie zapewnią wam bezpieczeństwa, zrobiłem to, co słuszne, chroniąc tych, których kocham nad życie - Jego słowa były pięknie i naprawdę mnie poruszyły, jak ja go kochałem za tę cudowność. Nie zmienia to jednak faktu, że grzech był grzechem, a ja jako anioł miałem obowiązek uchronić go od wszelkiego zła.
- Nie Sorey nie zrobiłeś, pasterz był uwięziony, nie musiał zostać zabity. Czyniąc to samo co on, stajesz się taki sam jak on, pamiętasz co się stało gdy zabiłeś tamtego człowieka? - Starałem się do niego dotrzeć a żeby ten zrozumiał swój błąd i wyraził skruchę, marne moje starania mój mąż nie widział nic złego w swoim czynie.
- Gdybym go nie zabił, po wyjściu z więzienia mógłby znów próbować cię zabić i kto wie, może skrzywdziłby nawet Yuki'ego - Rozumiałem, że zrobił to w dobrej wierze, chciał nas chronić, co bardzo doceniam, a mimo to czuję się winien, gdybym był silniejszy i nie bał się tak pasterza, on nie musiałby go zabić.
Uśmiechnąłem się smutno, kładąc dłoń na policzku męża, delikatnie całując jego usta.
- Wiem, że zrobiłeś to w dobrej wierze i nie mam ci tego za złe, bo wiem, że wina jest tylko i wyłącznie moja - Przyznałem, z czym Sorey nie mógłby się zgodzić, jego zdaniem to on jest za wszystko odpowiedzialny, bo ja nie mogłem wiedzieć a może właśnie, gdybym był i lepszym mężem i aniołem wiedziałbym.
Nie chcąc się kłócić. Zamilkłem, czekając na powrót dziadka, słuchając zapewnień męża, który uparcie sądził, że wina jest tylko jego, a ja nie mam się czym przejmować.
- Widzę, że wszystko zostało wyjaśnione. Proszę, chodźcie ze mną, pokaże wam, gdzie będziecie mieszkać, podczas obecności w tym miejscu - Dziadek przerywający moje słuchanie a mówienie męża zaprowadził nas do małej drewnianej chatki, w której znajdował się jeden mały pokój, biblioteka i malutka kuchnia.
- Trochę tu ciasno jak na dwoje - Sorey zwrócił się do dziadka, nie obawiając się za bardzo jego gniewu, nic w tym dziwnego nigdy się go nie obawiał, dlaczego nagle by miał.
- Masz słuszność, dlatego będziesz mieszkał tu sam, Mikleo zamieszka w swoim dawnym pokoju - Słysząc słowa staruszka, oboje spojrzeliśmy na niego zaskoczeni dlaczego? Przecież nie robimy nic złego, mieszkając razem, jesteśmy małżeństwem, to nie jest zabronione.
- Słucham? - Tym razem zabrałem głos, nie chcąc zostać rozdzielonym z mężem, nie umiem bez niego spać a co dopiero żyć.
- Muszę was rozdzielić, Sorey jest dla ciebie bardzo złym przykładem, przez niego stajesz się człowiekiem, a nie po to cię stworzono - Nie mogłem w to uwierzyć, dlaczego nie mogę? Co jest ze mną nie tak.
- Co jest złego w jego zachowaniu? Przecież to nie grzech okazywać emocje nie jeden Serafin potrafi to robić - Sorey stanął w mojej obronie, broniąc mnie przed dzieckiem, gdy ja nie potrafiłem wydusić ani słowa.
- Nie odzywaj się do mnie w taki sposób, powiedziałem coś, a ty nie będziesz ze mną dyskutował- Staruszek był bardzo ostry, blisko tu konfliktu, którego chciałem, a może ja chcę uniknąć.
- Nie jestem dzieckiem.. - Mój mąż już chciał powiedzieć coś głupiego, co wyczytałem z jego myśli, kładąc dłoń na jego ustach.
- Proszę, uspokój się - Zwróciłem się do męża, chwytając jego dłoń.
- Jak mam się uspokoić dziadek nie ma prawa nas rozdzielać - Sorey uparcie trzymał swojego, nie chcąc popuścić, uparty i waleczny to się ceni, nie w tej jednak sytuacji, mój mąż nie może się kłócić z tak potężnym Serafinem, jak dziadek, nie wygra z nim czy tego chcę, czy nie.
- Mikleo idź do siebie, muszę poważnie porozmawiać z tym młodzieńcem, nie muszę ci pokazywać drogi prawda? - Nie musiał, doskonale znałem tę oddaloną od innych chatkę z dużym pokojem i oknem skierowanym na wodę.
- Nie musisz - Zapewniłem, odwracając głowę w stronę męża. - Zobaczymy się później - Dodałem, całując go w policzek, wychodząc z pomieszczenia, mając nadzieję, że dziadek nie będzie za ostry dla Soreya, mój mąż chciał dobrze, nie zasłużył sobie na złe traktowanie, dziadek również zachował się nie feer, dopiero przybyliśmy, a on już rozstawia nas po kontach, to niesprawiedliwe co wiem, a mimo to nie mogę nic zrobić, znam swoje miejsce i nie chce pogarszać już i tak swojej fatalnej sytuacji, o której prędzej czy później przypomni mi dziadek.
<Sorey? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz