sobota, 31 sierpnia 2019

Od Lucid'a cd Samuela (Neithara)

Zostałem na polanie jeszcze przez chwilę, wiedziałem, że przez moją niedyspozycję król był znacznie słabszy, a w tym wszystkim było też to, iż musiałem zrobić rytuał, który nieco pomoże królowi. Jednak do tego mi potrzeba, czegoś, co tu nie spotkam.
Wstałem i ruszyłem do chałupy, znalazłem swoją torbę, by zacząć szukać słoika. Gdy go znalazłem, westchnąłem, gdyż już starczy na jeden raz. Schowałem słoik z zawartością i wziąłem torbę, by podejść do króla.
- Już czas, ostatni raz mogę to zrobić. Jesteś gotowy. - powiedziałem. Widziałem, wiedziałem, że Sam jest blisko. Dlatego podałem królowi dłoń, a następnie on podał mi swoją. Pomogłem mu się poruszać, a gdy pojawił się Sam, stanąłem.
- Sam przed wybyciem w dalszą drogę, muszę wykonać pewien rytuał, jeśli chcesz, możesz w tym uczestniczyć, jednak też możesz tu zostać i poczekać. - rzekłem, chciałem go ominąć, jednak on stał w miejscu.
- Po co rytuał? Nie możesz tak o, zabierać króla jest w złym stanie. - był zły, albo też coś jeszcze innego. Wydawał się zaniepokojony. Gdy już chciałem się odezwać, głos zabrał król.
- Samuelu, Lucid wykonał ten rytuał kilka razy, dzięki niemu przez parę godzin, a czasem dni mogę sam chodzić, mówić, a czasem nawet biegać. Wracają mi siły, jednakże dobrze wiem, że się martwisz mój stan zdrowia, gdyż sam prosiłem Lucid'a, by mnie do ciebie zabrał. - głos króla, był stopniowo odległy, ale też potężny. Nieco uspokoił on Sama, dzięki czemu, mogłem zabrać króla, na wskazane miejsce. Tym samym także mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Gdy byliśmy blisko miejsca, a dokładniej wody źródlanej, sprowadziłem króla do pustej zatoki, która wypełniła się woda, ale taka, dzięki której byliśmy susi. Wyjąłem z torby słoik, odkręciłem pokrycie, a stworzenie wewnątrz z niego wyszło.
- Lesmei'kasai ni vanaj. - wymówiłem te słowa, które oznaczają imię stworzenia. Wyglądała jak jaszczurka, ale nie była nią. Zanurzyłem ją w wodzie, a ta się powiększyła do ogromnych rozmiarów, robiąc kółka wokół mnie i króla. Otworzyłem księgę, na zaklęciu. Dodałem do tego kolejne składniki, które wyglądały jak liść, proszek, pył, śluz, krew, maź oraz serce, które biło. Zacząłem wypowiadać zaklęcie, jeśli można je tak nazwać. Pojawili się kolejne stworzenia, a dokładniej zmarli czarownicy i czarownice, które zaczęły mi pomagać w tym skomplikowanym zaklęciu. Nie wiem, ile minęło, jednak gdy się już skończyło, król stanął o własnych nogach, a potem podziękował tym, którzy pomogli. Oczywiście cześć mojej energii została wysłana przez to i zostałem jeszcze w tym źródle, by porozmawiać ze stworzeniem, zanim te zniknie. Rozmawialiśmy o tym, że mógłbym zawrzeć z nim umowę, że jeśli będę go potrzebować mam go przyzwać ze świata umarłych. Ciekawa propozycja.
Rozważyłem ją i zawarłem z nim pakt, wokół nadgarstka pojawił się, można nazwać to taki jakby znak, dzięki, któremu będę mógł przyzwać to owo stworzonko. Ucieszył mnie ten fakt, gdyż, jest ono od samego dziecka ze mną i jakoś, nie chce, by odszedł. Teraz przynajmniej mam z kim rozmawiać w dalszej drodze. Leżałem w tej wodzie, która nieco dodaje energii i przeglądałem swe nici. Król opowiadał Samym'iemu o tym, jak został zatruty, może jego pamięć się polepszyła i teraz może to zrobić. Ja jednak musiałem nabrać nieco sił.

Samuel? 

Liczba słów: 515

Od Kadohi Cd. Vivian

Pytanie Viviana mnie rozbawiło. To dobrze że nie wyglądam na osobę która snuję się po nocach napastując bezbronnych podróżnych. W gruncie rzeczy nie ugryzłem człowieka od ponad 300 lat jednak mimo wszystko pozytywny wizerunek działał na moją korzyść. Najwyraźniej w jego oczach byłem raczej niegroźnym wariatem niźli krwiożerczym wampirem. Gdyby przez przypadek poznał prawdę zapewne chciałby mnie wydać królowi lub własnoręcznie zabić. A to wiązałoby się z koniecznością ukrócenia jego egzystencji na tej ziemi.
W końcu oczekujące spojrzenie jakim świdrował mnie chłopak przywróciło mnie z powrotem. Wypadałoby odpowiedzieć
- Oh… ja wędruje do stolicy. Niedawno dostałem list polecony od dyrektora uniwersytetu. Zaprasza mnie do wykładania studentom geografii oraz historii. Przez ostatnich parę lat spędziłem wiele godzin w górach w samotności dlatego proszę nie dziw się moim odmiennym zachowaniem. Mam nadzieję że kontakt z tobą pomoże mi odbudować relacje międzyludzkie.
Po moim długim wywodzie ponownie przyjrzałem się "towarzyszowi". Był dość niski i chudy. Jego trochę przydługie włosy wpadały do dwukolorowych tęczówek. Ach ta heterochromia. Mimo tej odmienność ogólnie prezentował się całkiem uroczo. Jego aparycja raczej nie skłaniała do określeń "przystojny" czy "dorodny". 
Już chciałem zadać Vivianowi kolejne pytanie gdy do moich nozdrzy dotarł słodki zapach. Momentalnie moje źrenice zwężyły się, a w szczęce poczułem przyjemny ból wynikający z wydłużających się kłów. Gwałtownie odwróciłem twarz w kierunku ściany naszego prowizorycznego szałasu. 
Muszę wyjść. 
Ta jedna myśl przebiła się przez ogarniętego szałem krwi wampira we mnie. 
- Oj… skaleczyłem się - do moich uszu dobiegł spokojny głos kolorowookiego, a rwanie w piersi tylko się nasiliło
Muszę wyjść - ty razem myśl przybrała formę dźwięku i z trudem wydostała się przez ściśniętą krtań
Nie zważając już na chłopaka wypadłem na zewnątrz i zaciągnąłem się mroźnym górskim powietrzem. To trochę otrzeźwiło moje myśli. Co robić? Moje zachowanie zbyt mocno odbiegało od normy. Może się domyślić. W tym momencie ponownie poczułem ten słodki zapach. Czarnowłosy również wyszedł na zewnątrz. 
- Coś się stało? Boisz się krwi? - to co Vivian do mnie mówił nie do końca do mnie docierało. Z trudem przełknąłem ślinę starając się oderwać wzrok od małego zadrapania na ręce człowieka z którego wypłynęła apetycznie wyglądająca kropla krwi.
Moje oczy, a raczej oko ponieważ drugie wciąż skrywało się pod opaską musiało teraz przybrać ciemniejszą, bardziej głęboką barwę co działo się zawsze gdy byłem na głodzie. Niech się chłopak stąd ruszy bo zaraz nie wytrzymam i zrobię mu krzywdę!

< Vivian? >

Liczba słów 388

Od Mordimera CD. Samuela

Patrzyłem na okładki i ich tytuły z lekką odrazą i urazą do Samuela, że chciał, abym mu je przetłumaczył. Czy on robił ze mnie idiotę, czy to był naprawdę przypadek, że akurat książki o takiej tematyce wpadły w jego ręce? Nie wiedziałem, jak mam odbierać tę cała sytuację, czyżby już zapomniał, kim jestem? A może chciał mnie sprowokować? Wątpiłem, chłopak zbyt bał się o swoją matkę, więc chyba zostało mi myśleć, że to tylko głupi zbieg okoliczności. Czy postąpiłby tak samo, nie wiedząc o mojej prawdziwej naturze? Nie mam pojęcia. Mimo to nic nie usprawiedliwia jego kłamstwa. Nie wierzyłem, że od tak sobie znalazł podobne książki. Nie tylko sam się wydał, kiedy zmienił raptownie ton głosu, ale takie książki nie walają się w pierwszym lepszym miejscu. Mimo wszystko mają powodzenie, gdyż „chronią” one zwykłych ludzi przed Wygnańcami. Ostatni raz spojrzałem na chłopaka, koniec końców decydując się na przyjęcie tej sytuacji spokojnie i swobodnie, oraz ignorując jego zachowanie. Kto mógł mu dać coś podobnego? Każdy, a poza tym nie musiało mnie to interesować. Tylko… czy on naprawdę nie wiedział o czym one były? Nie mógł zapytać? Czułem się tą myślą zdołowany, ale zachowałem na twarzy kamienną minę.
- Zacznijmy od tej – wziąłem do ręki czarną księgę ze złotymi literami. Nauka o Wygnańcach była jedynym przedmiotem, którego nie chciałem nauczać, więc nie znałem też za dużo podręczników na ten temat (w sumie to żadnych), temu też nie miałem pojęcia, co mnie czeka podczas tłumaczenia. Miałem tylko  nadzieje, że nie wrzucę ich do ogniska, bo od samych tytułów miałem ochotę je podrzeć.
Otworzyłem pierwszą książkę i zacząłem tłumaczyć łacinę, która była moim konikiem. Ogólnie książka mówiła o Wygnańcach, kim są, czym się zajmują, jak wyglądają i takie tam podobne rzeczy. Najpierw kim są pradawni i nowożytni, czym się różnią, a potem następowały dokładne opisy każdej rasy. Bogowie, serafiny, smoki, libry i druidzi, którzy należeli do pierwszej grupy, byli opisani dość zdawkowo i krótko. Jeśli zaś chodziło o drugą grupę, anioły, demony, zmiennokształtni, wampiry,wilkołaki, kotołaki, nekromanci, elfy, chimery, kitsune, czarodzieje, wendigo i hybrydy, byli opisani dość szczegółowo. Tłumaczyłem wszystko dość szybko, może nie zdanie po zdaniu, ale przedstawiałem chłopakowi ‘najciekawsze’ momenty. Tłumaczenie tej lektury zajęło mi dość sporo czasu, ale czułem wielką ciekawość co do drugiego egzemplarza, dlatego postanowiłem tego nie odkładać na następny dzień, ale załatwić to teraz.
Wziąłem do ręki drugą księgę. Jej ciemna okładka z pochodnią i mieczem nie wyglądała zachęcająco, przynajmniej dla mnie. Już od samego tytułu mogłem się domyślać, że będzie przedstawiać, jak nas mordować, ale zacisnąłem zęby i ją otworzyłem.
- Anioły, demony, bogowie i inne nadnaturalne istoty towarzyszą nam od wielu lat, dzięki czemu ludzie mieli wystarczająco czasu, aby ich obserwować i zapisać informacje, jak z nimi walczyć – przeczytałem wstęp i zerknąłem na Samuela, patrzył się na okładkę, unikał mojego wzroku. Postanowiłem dokończyć tłumaczenie języka hebrajskiego, z nadzieją, że kiedy usłyszy o czym jest księga, poczuje się bardzo głupio, że kazał mi je tłumaczyć.
Bogów bardzo łatwo zdemaskować, ich poczucie wyższości i odpowiednie słowa sprawią, że zechcą pokazać, co potrafią, na Serafin idealnie działał miecz wykuty w oddechu smoka, a same smoki nie mogły długo przebywać w ludzkim ciele, najłatwiej je otruć i tak dalej. Na chwilę zatrzymałem się, kiedy pojawiła się moja rasa. Co takiego autor mógł napisać o hybrydach? Jesteśmy tacy różni…
- Hybryda, która różni się od chimery tym, że jest pół człowiekiem, łatwo je zabić. W zależności od zwierzęcia, z jakim są połączeniu, będą działać różne metody. Pół królika wystraszysz, lwa zwabisz dobrze przyrządzonym mięsem, na kopytne dobrze działa trucizna w wodzie, a lisy… - tu na chwilę zamilkłem i spojrzałem na chłopaka, nie zmienił pozycji, jakby zamienił się w kamień. Westchnąłem, odchrząknąłem i mówiłem, tym razem nieco głośniej. - Te chytre stworzenie najlepiej zastrzelić, nie należy walczyć z nimi wręcz. Musi to być jeden, udany strzał – położyłem książkę na kolanach, zamykając ją. - Starczy, czy dalej czytać? - zapytałem spokojnym i pozbawionym emocji głosem, w końcu nie będę mu pokazywał, jak bardzo czułem się urażony, a nawet poniżony. Dopiero wtedy chłopak zdecydował się podnieść głowę i spojrzeć na mnie, zerknął za okno i pokiwał głową.
- Owszem – powiedział cicho. - Już dużo czasu mi poświęciłeś, bardzo dziękuje – dodał i wstał z ziemi, zbierając książki i odkładając je na półkę. Także wstałem, mając zamiar wyjść.
- Mam nadzieję, że ta nauka w jakiś sposób przyda ci się w życiu – powiedziałem całkowicie nie szczerze, posłałem mu obojętne spojrzenie i ruszyłem do drzwi. Nim jednak dotknąłem klamki, w progu pojawiła się starsza kobieta. Uśmiechała się do mnie miło.
- Nie chciałam przeszkadzać – odezwała się matka Samuela. - Ale zrobiłam obiad, może pan zostanie? - zaproponowała. Delikatnie się uśmiechnąłem do kobiety.
- To bardzo miłe z pani strony, ale chyba powinienem wracać – stwierdziłem.
- Proszę zostać, zrobiłam mój specjał, będzie pa zachwycony – przekonywała, a ja nie miałem serca odmówić staruszce, kiedy tak miło prosiła. Po za tym byłem dość głodny po ‘lekcji’, dlatego w końcu pokiwałem głową, zgadzając się. - Ciesze się, chodźcie na dół – po tych słowach odwróciła się plecami i wyszła z pokoju, a ja odwróciłem się do chłopaka.
- Masz bardzo miłą mamę – stwierdziłem znowu z kamienną miną. Chłopak mi przytaknął, po czym oboje zeszliśmy po schodach, aby kobieta nie musiała czekać. Obiad składał się z pysznej kury i ziemniaków, nie żałowałem, że tu zostałem, przynajmniej na obiad.

<Samuel? Wracamy do pisania>

Liczba słów: 869

piątek, 30 sierpnia 2019

Od Viviana CD Kadohi

Z nadzieją przyglądałem się chłopakowi mając nadzieję że mi pomoże. Jednak jego nagłe słowa i równie nagłe zbliżenie całkowicie mnie zaskoczyło. Poczułem jak moje mięśnie napinają się jedna po drugiej pod wpływem dotyku nieznajomego. Nie ukrywając, nie za bardzo wiedziałem jak się mam zachować w takiej sytuacji. Instynktownie cofnąłem się parę kroków nieufnie obserwując dalsze poczynania białowłosego. Trochę mi ulżyło gdy się przedstawił i zgodził się wyprowadzić mnie z tego... Miejsca...
- Vivian Avlor. - również się przedstawiłem. Słowa które po chwili padły z jego ust naprawdę mnie zaskoczyły. Z tego co kojarzę Enzo nigdy nic się nie stało a nie raz spędza tu noce. Chociaż kto go tam wie co on tu broi... Wraz z nowo poznanym  wzięliśmy się za przygotowywania do nocy. Wykonywałem każde z powierzonych mi zadań z największą dokładnością. Gdzieś tam w środku miałem cicha nadzieję że nie zada pytania o powód mojego pobytu w tej części lasu. Jednak się przeliczyłem. Kątem oka spojrzałem na niego cicho wzdychając.
- Mój brat mnie tu przyprowadził.- przeniosłem wzrok na nocne, rozgwieżdżone niebo. Było naprawdę piękne. - Jednak się rozdzieliliśmy i zgubiłem drogę. - co prawda trochę przekoloryzowałem prawdę ale nie musi o tym wiedzieć. Generalnie tak będzie  nawet dla niego lepiej. W końcu posiadanie drugiej osobowości dla wielu jest albo odpychające albo przerażające. W końcu dwie osoby w jednym ciele to nie popularne zjawisko.
- A ty co tu robisz? - zapytałem chcąc zmienić nieco temat - Nie wyglądasz na takiego co nocami chadza po lesie - dodałem podpierając się z tyłu rękoma. Szczerze mówiąc byłem ciekaw. Każdy ma swoje powody a on wyglądał na dosyć ciekawego człowieka więc i jego powód mógł być ciekawy. A kto pyta nie błądzi. Najwyżej mi nie odpowie. Taka opcja też była. I nie mogłem go za to winić. W końcu nie każdy ma ochotę dzielić się swoim życiem z obcymi ludźmi.

Kadohi?

Liczba słów: 301

Od Victora CD Yuri'ego

W sumie byłem, głodny dlatego postanowiłem szybko zejść na dół, na chwilę zapominając o okropnej burzy, która śmiała znaleźć się na moim terenie, w moje uderzać i na moje padać. Dostała ona w ogóle na to zgodę? Nie. Więc do chuja wafla, dlaczego mnie nie słucha i moje tyka. Jebana pańcia się z nieba wzięła, nos wystawiła i gwiazdorzy. A mogłaby tak zamknąć swój pysk i pozwolić takim ludziom jak ja żyć w błogosławionym spokoju, bez jakiś pieprzonych grzmotów. No amen i alleluja.
Tak więc wafel kafel wściekły wszedłem do jadalni, starając się przed moją kochaną ciotunią ukryć mojego Focha na burze. Jestem kurcze niesamowity, obrażam się za burze, naprawdę nagroda debila dla mnie poproszę.
- Witajcie - Moja ciotka z uśmiechem na twarzy przywitała nas, ciesząc się jak głupi do sera. Co za kobita lepiej niech ona paczy czy aby burza jej w okno nie wdupi, bo będzie kolorowo, a ja na pewno nie pomogę, w naprawię tego zamożnego burdelu.
Co jak co ale rączki to ja za piękne do pracy fizycznej mam.
- Witam - Ukłoniłem się delikatnie, dając tym samym poszanowanie, dziękując za przyjęcie nas w swoje skromne progi, które mogłyby być bardziej strome, gdyby za oknem nie nadupiało żabami. Burza żab za oknem armagedon jest blisko.
- Victor, mam dziś zaiście doskonały pomysł na twój trening, z powodu pogodny, która nie jest zbyt, sympatyczna potrenujemy sobie czytanie w bibliotece - Odparła, na co z jednej strony bardzo się ucieszyłem, a z drugiej poczułem znudzenie. No bo czytanie to nie jest wyczyn każdy człowie.... Stop dobra w tych czasach nie każdy człowiek potrafi czytać i pisać. Więc jestem wyjątkowy, jestem kurcze zajebisty.
Westchnąłem cicho, kręcąc nosem, woląc mieć po prostu wolne, Kurde czy jeden raz w życiu, to znaczy w tym chuj zajebistym domu, królestwie zwał jak zwał dom to dom.
- A możemy nie? -Spytałem, unoszą jedną brew. Błagalnie wpatrując się w ciotkę, nie mając ochoty czytać czy też pisać. Dziś mam na to serdecznie wywalone, czy nie przekonać ponownie w myślach.
- A, a rozumiem, chcesz się pobawić - Uśmiechnęła się do mnie promiennie, na co spojrzałem na nią lekko zaskoczony, a i przy okazji spłoszony bojąc się śmiertelnie. Tego, co może tej kobicie do głowy wpaść. Ona jest nieprzewidywalna.
- Co masz na myśli? - Zapytałem, aby upewnić się, że jej pomysł mnie nie zabije.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie, wręcz promiennie. Wstając od stołu, podchodząc do mnie, chwytając moje policzki, delikatnie je uderzając.
- Jeśli nie chcesz słońce czytać ani pisać pójdziemy sobie na dwór, gdzie potrenujesz na deszczu - Po tych słowach aż zrobiło mi się mokro przysłowiowo w spodniach.
O kurwa, czy ona każe mi iść na żaby? Porąbało ją? Pierdole nie robię, nigdzie nie idę.
- Co? Ty chyba zwariowałaś wszystko wszystkim, ale na te żaby nie wyjdę - Mruknąłem, pusząc się jak małe dziecko, któremu zabrano zabawkę lub słodycze, na co ciotka zaśmiała się, puszczając moje policzki, tym samym odchodząc od nas, wracając do stołu. Co jak co ale klasę to ona kurczę ma.
- Wasz na słowa mój synu lepiej rób, co ci karzę, bo możesz źle na tym skończyć - Ostrzegła, a ja wiedziałem już, że nie ma żartów, muszę kurczę zacisnąć dupę i wyjść na ten dwór chowając swoją dumę do kieszeni, dupy jak kto woli wszystko mi jedno, z tą kobietą żartów, żarcików nie ma. Jeszcze zje mnie, gdy pójdę spać.
Zagryzłem więc zęby, grzecznie podchodząc do stołu, sadzając swoją dupę na krześle, w milczeniu jedząc swój posiłek, w myślach marząc, aby burza przeszła, lub lepiej bym udławił się jedzeniem i kurwa umarł, wtedy na pewno da mi święty spokój.
Niestety bóg nie chciał być łaskawy i niestety nie dość, że żaby dalej leciały, to jeszcze nie udało mi się udławić to na pewno jakieś zrządzenie losu, świat chce wypiąć w moją stronę dupę, pragnąc, abym go serdecznie w nią pocałował.
Jego niedoczekanie kurczę nie cmoknę go, nawet jeśli stracę własną dumę i honor.
- To, co idziemy? - Ciotka wzięła, parasolkę ciągnąc i mnie i czarnowłosego mego druha jedynego za sobą, gdzie grzmiało i lało, jak ja cię proszę.
- To ma być, przepraszam jakaś kara? - Spytałem, gdy staliśmy na schodach, tak naprawdę dzielił nas jeden schodek od mokrej trawy i zimnego nieprzyjemnego deszczu, który nigdy nie będzie moim przyjacielem, bo nawet gdybym tego bardzo chciał, nie dam cmoknąć się w dupę.
- Dzięki temu, czego się boisz, odkryjesz swoje prawdziwe ja, będziesz umiał okiełznać swoją moc, a wtedy będziesz mógł iść o krok dalej, na razie stoją w miejscu - Wyjaśniła, wręcz wykopując mnie na te deszcz. Wystraszony spojrzałem w niebo, przełykając głośno ślinę, bojąc się jak małe dziecko czegoś takiego jak burza. Niby nic specjalnego, a jednak kurczę cykam się tego tak trochę. I mogę być nazwany w tej chwili pindzią, ale nie wykrzeszę z siebie ani ćwiartki mocy kontrolowanej co najwyżej mogę wszystko, zacząć zamrażać nie kontrolując tego.
Odwróciłem się w ich stronę, cały przemoczony patrząc na ciotkę, zastanawiając się, jaki cud musi się wydarzyć, aby pozwoliła mi wrócić do domu.

<Yuri? Z humorkiem tak troszeczkę xD >
818

Od Kadohi Cd. Vivian

Propozycja chłopaka wbiła mnie w ziemię. Chętnie przystałbym na tą opcję, bo lubię pomagać innym, jednak głód jaki odczuwałem był całkiem silnym argumentem sprzeciwu. Nie chciałem zrobić mu krzywdy. Zazwyczaj pożywiałem się dzikimi zwierzętami, ewentualnie kurami kupionymi na targu. Nie byłem stuprocentowo pewien czy wytrzymam taką pokusę.
Już podniosłem wzrok kiedy moje spojrzenie zatrzymało się na hipnotyzującym spojrzeniu nieznajomego.
- Heterochromia iridum* - przybliżyłem się do nieznajomego by następnie z fascynacją zacząć oglądać niesamowitą barwę jego tęczówek. Byłem tak podekscytowany, że nie zwróciłem uwagi na to, że biedny chłopak spiął się gdy tylko chwyciłem delikatnie jego podbródek i ustawiłem twarz pod takim kątem by zachodzące promienie oświetliły mi tą wspaniałą anomalię. Tak. Heterochromia to zdecydowanie wada, która przyciąga wzrok.
W końcu kolorowooki odsunął się patrząc na mnie nieufnie. Matko jedyna! Jakie te oczy są super! Ciekawe czy pozwoli sobie pobrać krew do badań.
Krew. Krew? Krew. Ładnie pachnie… Krew.
Znów musiałem potrząsnąć głową i wbić sobie paznokcie głęboko w wewnętrzną stronę dłoni. Nie wolno Kadohi. Nie możesz znów kogoś skrzywdzić.
- Przepraszam. Musiałem cię wystraszyć - to rzekłszy, odsunąłem się jeszcze trochę i pokłoniłem lekko. - Nazywam się Kadohi Itsuwari** i bardzo chętnie posłużę ci za przewodnika
Na usta wypłynął mój firmowy ciepły uśmiech, a przez myśl ponownie przebiegł mi niezbyt moralny fakt zatajania swojego prawdziwego pochodzenia. Ale co mogłem poradzić. Wyjawienie mojego pełnego imienia i nazwiska mogło być niebezpieczne zarówno dla niego jak i dla mnie. Właśnie to było powodem kłamstwa jakiego ponownie isę dopuściłem. Miałem jedynie nadzieję, że chłopak nie zacznie przekopywać całego królestwa w poszukiwaniu aktu urodzenia, gdyż potomkowie rodu Itsuwari wyginęli jakieś 200 lat temu. Cóż. Przynajmniej nie mam szans na spotkanie, żadnego “kuzyna” zapalonego genealoga.
Nie pewna mina mojego towarzysz gwałtownie sprowadziła mnie na ziemię. No tak. Moje zachowanie zdecydowanie odbiegało aktualnie od zachowania przeciętnego normalnego człowieka, szczególnie na tych terenach, gdzie powściągliwość jest ważnym elementem kultury.
- Jeszcze raz przepraszam, za moje zachowanie. To było nieodpowiednie. Jeżeli jednak nadal chcesz ze mną podróżować to musimy zrobić teraz przerwę. Te tereny nocą są śmiertelnie niebezpieczne.
Chłopak nadal niepewnie jednak przystał na moją propozycję, by po chwili wraz ze mną zacząć przygotowywać miejsce na spędzenie nocy. Wybraliśmy rozłożystą jodłę, pod której szerokimi gęstymi konarami urządziliśmy przytulne schronienie. Naniosłem trochę gałęzi, którymi trochę przesłaliśmy szparty od podłoża do pierwszych gałęzi. Przestrzeń była całkiem spora ale “sufit” znajdował się jakiś metr nad ziemią więc trzeba było siedzieć zgarbionym. Chłopak przyniósł trochę wody w rondelku który mu dałem, a sam rozpaliłem ogień i wyciągnąłem trochę suszonego mięsa wraz z korzonkami i plackami z mąki ryżowej. Niestety miód skończył mi się parę dni temu więc trzeba było się obejść bez niego. Olbrzymia szkoda. Wreszcie gdy zapadła kompletna ciemność, a gwiazdozbiór strzelca pokazał się na horyzoncie*** zasiedliśmy do kolacji.
- A więc co tu robisz w górach całkiem sam - spytałam chłopaka starając się z całych sił odsunąć swoje myśli od krwi. Musiałem poczekać, aż chłopak zaśnie by na spokojnie wymknąć się i chapsnąć jakieś zwierzę.
Heterochromia iridum* - różnobarwność tęczówek
Itsuwari**- w dosłownym tłumaczeniu "kłamstwo"
gwiazdozbiór strzelca pokazał się na horyzoncie***- W Polsce gwiazdozbiór częściowo widoczny latem, w całości widoczny na południe od równoleżnika 45°N.

< Vivian? >

Liczba słów: 487

czwartek, 29 sierpnia 2019

Od Tetsu CD Kise

Zaskoczony spojrzałem na Kise, nie wiedząc do końca, co się z nim stało. Nagle zrobił się taki jakiś inny, może zawsze taki był, tylko nigdy tego nie zauważyłem...
- Co się stało? - Spytałem, gdy mocno mnie tulił, patrząc tym smutnym spojrzeniem, tak jakbym mu krzywdę zrobił, wychodząc z domu. Cóż przynajmniej trochę odpocząłem i zaczynam trzeźwo myśleć, Toshi nie wróci i muszę się z tym pogodzić. Zresztą z tego, co widzę w tym głupku, obudził się instynkt dziecka, jak słodko.
- Zostawiłeś mnie samego, a ja jestem taki głodny - Wyjęczał, na co zaskoczony nie wiedziałem co powiedzieć, że co głodny? Przecież dostał zupę i w dodatku ma dwie zdrowe ręce. Czy on robi z siebie głupka, czy może raczej ze mnie?
- Zostawiłem ci talerz z zupą - Zauważyłem, gdy nagle jego twarz całkiem zmieniła wygląd. Był załamany a równocześnie zły i rozkapryszony jak małe dziecko, którym przecież od wielu, wielu lat nie był. To przecież dorosły facet. No halo.
- Twój głupi pies wylał mi zupę - Bąkną, a ja już chciałem powiedzieć, że mój pies nie jest głupi, a jedynie złośliwy dla obcych, jednakże powstrzymałem się, przypominając sobie jeden maleńki fakt. Który na chwile utraciłem. 
- Miałeś pełny garnek zupy, dlaczego sobie jej nie odgrzałeś? - Albo o czymś nie wiem, albo coś jest nie tak z nim, bo jestem troszeczkę niepoinformowany.
- Nie chciało mi się, z resztą bałem się, że Spale kuchnię - Przyznał, na co uderzyłem się ręką w czoło, nie dowierzając w jego słowa, boże o ile istniejesz. Gdzie w tej chwili jesteś? To, co powiedział, było z jednej strony załamujące, a z drugiej jednak trochę zabawne. To dziwne, ale przy nim czasem mocniej biję mi serce, a ja nie wiem, czy to dlatego, że nigdy nie zaznałem rodzicielskiej miłości czy dlatego, że coś naprawdę do niego czuję. Mimo to nie wiem, czy mógłbym się przyznać, to byłoby straszne, jeszcze spojrzałby na mnie jak na kretyna i tak już nasz pocałunek był dziwny, to znaczy bardzo mi się podobał, ale jego zdaniem pewnie jestem lekko stuknięty na głowę w tej sprawie.
- Chodź, zaraz ci coś ugotuję - Z moich ust wypłynęły pierwsze słowa niezmieszane z wielkim zaskoczeniem, cóż już dawno powinienem się zorientować jak ślamazarna i nieudolna czasem jest ta istota. Którą mimo wszystko bardzo lubię.
- Co chciałbyś zjeść na „kolację” - Tu odwróciłem się w jego stronę, mając nadzieję, że na coś się on decydował. Kise jednak uśmiechnął się jedynie szeroko, dając mi do zrozumienia, że nie do końca wie, na co ma ochotę.
Najlepiej zrzucić wszystko na moją głowę a ja mam o wszystkim myśleć.
Postanowiłem w takim wypadku zrobić nam chleb z dużą ilością warzyw, jeśli Kise nie ma pomysłu na jedzenie to i ja kombinować za bardzo nie będę.
- Proszę - Postawiłem mu pełen talerz z chlebem. Wiem, że lubi dużo jeść więc i dużo do jedzenia dostał z resztą jeszcze człowiekiem wielkim na około dwa metry nic dziwnego, że tyle je. Na jego miejscu też byłbym cały czas głodny.
- Dziękuję - Uśmiechnął się radośnie, zasiadając do stołu, biorąc do ręki jedzenie, zrobiłem w sumie to samo, będąc już troszeczkę głodnym.
- Jak się czujesz? - Nagle z ust mężczyzny wyszło pytanie, na którego dźwięk odwróciłem głowę, wiedząc, o co mnie pyta, ma na myśli moją siostrę i dzisiejsze zachowanie, ja wiem, że dziś zachowałem się fatalnie, ale musiałem wyjść z tego domu, czułem się tu jak więzień. A to najgorsze uczucie.
- Czuję się już znacznie lepiej, dziękuję a troskę i przepraszam za moje zachowanie, nie powinienem się na tobie wyżywać byłem po prostu zmęczony, zły i sfrustrowany straciłem siostrę, dla której poświeciłem całe swoje krótkie, bo krótkie, ale życie a ona w taki sposób mi się odpłaciła, zabolało mnie to - Odparłem, wpatrując się w talerz z jedzeniem, myśląc nad tym, jak trochę nieładnie się zachowałem.
- Nie masz za co przepraszać - Kise jak zawsze pozytywnie do świata nastawiony szczerzył się do mnie, jak głupi do sera ukazując rząd swoich śnieżnobiałych zębów.
- Ale jest za co, nie powinienem się na ciebie denerwować to nie twoja wina, po prostu nie potrafię, sam poradzić sobie z tą sytuacją wiem, że przez moją matkę źle skończy, ale nic nie mogę zrobić, chodź, bardzo chce, mam uwiązane ręce i to tak bardzo mnie denerwuje - Przyznałem, nie mając siły, na to wszystko byłem po prostu już zmęczony, a jednocześnie załamany tym wszystkim.
Blond włosy mężczyzna westchnął cicho, na chwilę odkładając jedzenie na bok, wpatrując się z uwagą w okno, więc albo coś tam widział, albo nad czymś myślał, nie ważne to nie moja sprawa szybko skończyłem jeść swoją jedną kanapkę, odkładają talerz do zlewu, który od razu umyłem. Nie chce potem mieć dużo roboty.
- Pójdę się pouczyć mam trochę pewnie zaległości - Poinformowałem, kierując się do wyjścia z kuchni. Fakt do szkoły idę dopiero za trzy dni, ale mimo to warto już spojrzeć do książek. I tak pewnie, gdy przyjdę do szkoły, będę musiał żyły sobie wypruwać, by wszystko nadrobić, już się z tego powodu bardzo cieszę.
- Tetsu zaczekaj - Zatrzymałem się od razu, odwracając głowę w stronę mężczyzny.
- Wiesz, że na mnie zawsze możesz polegać prawda? - Spytał, a ja uśmiechnąłem się smuto, cieszyłem się, że chciał mi pomóc, ale w tej chwili to niemożliwe.
- A potrafisz kleić złamane serce? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie, widząc wielkie zaskoczone oczy mojego towarzysza. - Wiem, że bardzo chcesz pomóc, ale w tym wypadku nikt mi nie pomoże - Wyszeptałem, idąc do swojego pokoju, gdzie zabrałem się za naukę, starając się zapomnieć o tym okropnym poczuciu winy mieszanym z gorzkim smakiem samotności i braku tej, która kochała mnie bez ponad wszystko. Cóż mam jeszcze bezinteresowną miłość psa, ale to nie to samo co ludzka miłość osoby, na której bardzo ci zależało.

<Kise? xD>
931

środa, 28 sierpnia 2019

Od Add CD Keitha

Jego słowa wywołały we mnie dziwny, nieznany dotąd ból w okolicach klatki piersiowej. Jakbym w jednym momencie otrzymała mocne dźgnięcie ostrzem w tym właśnie miejscu. Część zdania “nie powinniśmy się spotykać” zaczęła w tym momencie echem rozbrzmiewać w mojej głowie i powoli przeistaczać w ostrzejszą wersję pt.: “nie chcę cię znać”. Z mojego gardła wydostało się jedynie ciche “rozumiem”, by nie przedłużać tej niezręcznej ciszy i pozostawiać go bez reakcji. Gdyby nie moja do perfekcji opanowana umiejętność ukrywania emocji, zapewne w mych oczach pojawiłyby się szklanki  Jak się okazało zaledwie po kilku sekundach, lepsze wytłumaczenie tego zdania otrzymałam w drugiej wypowiedzi mężczyzny, który… Martwił się o mnie? Osobę, która przez masę morderstw których dokonała w swym życiu, praktycznie nie ma prawa bytu na tym świecie?
Uniosłam na niego spojrzenie i zrobiłam krok w jego stronę, otwierając już usta by coś powiedzieć, gdy w tym momencie przerwał mi grzmot za oknem. “Przeklęta burza…” - powiedziałam do siebie w myślach. Mimo wszystko zbliżyłam się i zatrzymałam jakiś metr, może półtora naprzeciw niego. Uniosłam swoje spojrzenie na jego osobę, czując, jak coś się we mnie łamie. W końcu wydusiłam z siebie coś, czego w życiu bym się po sobie nie spodziewała.
– Gdybym miała spędzić swoje ostatnie dni przed skazaniem w Twoim towarzystwie, mogłabym później umrzeć z uśmiechem na ustach – powiedziałam, wciąż utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Chociaż jego wcześniejsze słowa jeszcze trochę “bolały”, uniosłam delikatnie kąciki swoich ust. Uśmiechnęłam się szczerze.
– Właśnie w tym problem, Add. Nie chcę, żeby coś Ci się stało.
– Jestem zabójcą Keith… Jak możesz martwić się o życie kogoś takiego jak ja?  – Mój wzrok powędrował trochę niżej, a z ust wydostało się ciche westchnięcie.
– Uratowałaś moje życie, prawda? To jest jakiś krok w dobrą stronę. – Uniósł delikatnie mój podróbek, bym na nowo nawiązała z nim kontakt wzrokowy. Na jego ustach pojawił się również cień ciepłego uśmiechu.
– Bycie wygnańcem jest naprawdę ciężkie. – Wbiłam w niego spojrzenie swoich ametystowych oczu. – Czasami chciałabym być zwykłym człowiekiem i doświadczać tego, czego w aktualnej postaci nie mogę – dodałam szczerze.
Tym razem to mężczyźnie przerwał grzmot za oknem w kontynuacji rozmowy. Pokiwał zrezygnowany głową, spoglądając na okno. Również spojrzałam w tamtą stronę. Nie były to dogodne warunki do prowadzenia konwersacji.
– Jutro rano dokończymy tę rozmowę. W tym miejscu nie można prowadzić zbyt głośnych konwersacji. – Westchnął cicho. – A te ściany mogą przepuścić wszystko na zewnątrz – zauważył słusznie, na co skinęłam głową.
W pierwszej kolejności ja - za namową Keith’a - poszłam ogarnąć się do łazienki. Postanowiłam wziąć szybką kąpiel po tym okropnie męczącym dniu. Uwinęłam się ze wszystkim w jakieś dwadzieścia minut, by po tym czasie wyjść na zewnątrz w luźnej koszuli nocnej. Życie jakie wiodłam wymagało ode mnie noszenia przy sobie torby z najpotrzebniejszymi rzeczami, w tym ubraniami. Nie brakowało mi pieniędzy, więc jeśli nie zatrzymywałam się w jakimś miejscu na dłuższy okres czasu i nie miałam możliwości wyprania ciuchów, zwyczajnie zastąpiałam te brudne nowymi. Głupie marnotrawstwo, ale nic na to nie poradzę.
– Teraz Ty – powiedziałam krótko, rzucając swoje ubrania na krzesło obok wybranego mi łóżka. Ciemnowłosy skinął jedynie głową i ruszył do łazienki. Jak mogłam się spodziewać - toaletka nocna zajęła mu o połowę mniej czasu niż mi. W tym czasie próbowałam przekonać do siebie psa Keith'a, jednak (jak można było się spodziewać) niezbyt mi to wychodziło.
W przeciągu kolejnych kilkunastu minut zarówno ja, jak i mój towarzysz znaleźliśmy się w swoich łóżkach. Szczerze mówiąc nie przepadałam za mrokiem, szczególnie gdy chciałam spokojnie się wyspać. Miało to związek z opóźnionym czasem reakcji w przypadku ewentualnego napadu. "Przesadzasz… Na pewno nikt się nie zorientował…".
Przeniosłam w pewnym momencie wzrok na chłopaka, który nagle postanowił podnieść się i podejść do okna, na którym deszcz z resztą wciąż nakreślał przeróżne ślady. Rzuciłam mu pytające spojrzenie, by ostatecznie jednak pójść w jego ślady i również wyjść z ciepłego łóżka. "Mogło się coś stać, ale… to idealna okazja. Zapytam teraz, albo nigdy nie zbiorę w sobie tyle odwagi, by chociaż raz zawalczyć o inną osobę… Jego uścisk w tamtym momencie, był zbyt ciepły. Czuję coś… coś dziwnego… I na pewno nie chcę tego stracić" - przemknęło mi przez myśl.
– Keith… Mam małą prośbę. – Stanęłam za nim, wpatrując się od tyłu w kosmyki jego kruczych włosów. Nie czekając na żadną reakcję z jego strony, odetchnęłam i dokończyłam: - Jeśli nasze drogi mają się rozejść, chciałabym przynajmniej jutro spędzić z Tobą dzień! – Zdawałam sobie sprawę, że moje słowa brzmiały bardzo egoistycznie, jednak powiedzenie "Teraz albo nigdy" zbyt mocno w tym momencie mnie zmotywowało. Po tej wypowiedzi jedynie w okazjonalnie pojawiających się na niebie błyskawicach można było dostrzec standardowe zaczerwienienie na mojej twarzy.

<Keith? (≧▽≦)>

Liczba słów: 757

poniedziałek, 26 sierpnia 2019

Od Johena CD Sarethe

Młoda dziewczyna wyszła, pozostawiając mnie samego z moim psem, który szczekając, zeskoczył z moich kolan, podbiegając do okna, podskakując wysoko, tak jakby chciał tam do niego dosięgnąć, słodko to wyglądało, nie można tego nie zauważyć, ale z drugiej strony to było dosyć dziwne, a jednocześnie niepokojące. Gdyż nie wiedziałem czemu, tak właśnie się zachowuje. Podniosłem się z wygodnego fotela, podchodząc do psa, biorąc go na ręce, patrząc na krajobraz znajdujący się za oknem.
Piękny widok wywołał uśmiech na mojej twarz, uwielbiałem mój kraj, kochałem to co mi dawał, a nawet to, co czasem mi odbierał. Wiem, że wiele tracę, będąc księciem, a nawet niedługo przyszłym królem oczywiście, jeśli mój ojciec niczego głupiego nie wymyśli, po nim niczego nie można się spodziewać, jeśli mu nie daj boże, odbije zrobi wszystko, by pozbawić mnie korony, nawet oddając ją komuś innemu, komuś niezwiązanemu z naszym rodem. Wciąż chyba, mając mnie za zdrajce.
Ma zamiar całe życie winić mnie za ten jego zdaniem szczeniacki błąd, którego ja tak naprawdę nie żałuje, to co się wydarzyło to najpiękniejsza rzecz w moim życiu, byłem szczęśliwy i zawdzięczał, tamtej kobiecie naprawdę wiele a ponadto wiem, że dzięki niej naprawdę się zmieniłem, może na lepsze może na gorsze to zależy od tego, w jaki sposób patrzy na mnie człowiek. Jeden ma mnie, za potwora inny zaś uważa, że jestem dobry, tylko ja w tym wszystkim patrząc, w lustro wiem, że po jej śmierci nie potrafię się odnaleźć, zgubiłem się i nie mogę odnaleźć wśród tych pustych słów, wspomnień i pytań zatraciłem trochę prawdziwego siebie.
 Odetchnąłem, stawiając zwierze na ziemi, mając zamiar wyjść z gabinetu czas spotkać się z kilkoma innymi królami, muszę wszystko przygotować, aby na ich przybycie wszystko było gotowe. Oczywiście już jakiś czas temu podejrzewałem, że mój ojciec mógłby mnie zdradzić, dlatego zarządziłem to spotkanie z wyprzedzeniem, aby być gotowym na wszystko, to, czego po nim spodziewać się mogę.
Schodząc na dół, kierowałem się do sali, spotkań gdzie byli już wszyscy, nieco zdumiony spojrzałem na nich, po chwili podchodząc do swojego wielkiego tronu. Mieli przybyć do mnie dopiero za godzinę, jednakże może im szybciej, tym lepiej w końcu jest kilka ważnych spraw, do których omówienia bez słowa pozostawić nie mogę.
- Witacie, cieszę się, że zebraliśmy się w tak wielkim gronie, gdyż sprawa, którą poruszę, dotyczy mojego ojca i przyszłości każdego z naszych krajów - Wtem rozpocząłem swoje przemówienie, które miało wiele wyjaśnić, a i jednocześnie wiele zmienić w przyszłości, która może dzięki temu wszystkiemu stanie się szczęśliwsza i bezpieczniejsza niż dotychczas.

***

Po kilku godzinach rozmowy z innymi władcami doszliśmy do pewnego kompromisu, oczywiście na razie cała sprawa miała być naszym sekretem, o którym nie będzie wiedział nikt oprócz naszego grona, tak ponoć ma być lepiej, z czym na tę chwilę się zgadzam. Nikt niewtajemniczony nie powinien o tym wiedzieć.
Wychodząc z gabinetu, pożegnałem się z innymi mężczyznami. Wracając do swojego gabinetu, gdzie podchodząc do okna, ujrzałem moją młodą służącą wracającą z kimś do zamku, nie była mi ona potrzeba, tak więc nie miałem w planach jej do siebie wzywać, miałem tylko nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego, nie chciałbym niepotrzebnie się martwić lub na nią denerwować. Jest wystarczająco dorosła, jak i mój syn a mimo to i jedno i drugie czasem doprowadza mnie do złości, choć z dwóch innych powodów. Jeden powód to nieposłuszeństwo drugi powód to też nieposłuszeństwo, ale w zupełnie innym tłumaczeniu. On jest nieposłuszny jako mój syn, ona czasem robi, co chce, choć nie powinna tego robić. Takie życie z dzieciakami.

<Sarethe??>

Od Keitha CD Kousuke

Usłyszawszy jego warunki jedynie pokiwałem głową, nie przestając drapać psa za uszami. Zazwyczaj Norton spał ze mną, w nogach łóżka, a jego obecność dawała mi swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, ale nie powinienem wybrzydzać. Biorąc pod uwagę sadystyczne zapędy demona, mój pies równie dobrze mógł skończyć nieciekawie, na przykład ze skręconym karkiem. 
- Przynajmniej mam pewność, że opuszczę to miejsce – powiedziałem z lekkim półuśmiechem, kątem oka zerkając na gospodarza. Chłopak na moje słowa jedynie uniósł znacząco brew, ale nie skomentował moich słów.
Odkąd tylko Kousuke wszedł do pomieszczenia, mój czworonożny przyjaciel był lekko poddenerwowany. Nie byłem zatem zdziwiony, że kiedy demon usiadł na kanapie obok mnie, pies wyszczerzył kły, a z jego gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. Zauważywszy ostrzegawcze spojrzenie chłopaka, szybko uciszyłem psa. W duchu byłem jednak zadowolony, że zarówno ja jak i mój przyjaciel mamy podobne zdania co do osobnika obok.
- Lepiej, żeby mnie nie ugryzł, inaczej może być nieciekawie – powiedział czarnowłosy, nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia. 
- Jest trochę nieufny, i pewnie trochę zdenerwowany. Potrzebuje trochę czasu do przyzwyczajenia – usprawiedliwiłem jego zachowanie, delikatnie głaszcząc go po pysku i jednocześnie nieco zwiększając dystans między mną a siedzącym obok.
Sam byłem poddenerwowany obecnością ciemnowłosego. Odczuwałem nawet swego rodzaju złość, która pewnie siedziała we mnie od tamtej rozmowy. Ale Kousuke zaakceptował mojego czworonożnego towarzysza i na razie musiałem dopilnować, by tego zdania nie zmienił. I w tym celu będę bardziej ugodowy, niż byłem do tej pory.
- Zrób mi coś ciepłego do picia – chłopak rozsiadł się wygodniej na kanapie i przymknął oczy. 
Kiedy zerknąłem na niego okiem, chłopak wydał mi się bardzo zmęczony. I przystojny, ale to wolałem zachować tylko i wyłącznie dla siebie. Powstrzymując ciche westchnięcie, wstałem i ruszyłem w stronę kuchni, a pies posłusznie podreptał za mną. 
Nie podobał mi się stan, w jakim go znalazłem – był brudny i, jak się okazało przy karmieniu, nieco zagłodzony. Nie wiem, kto się nim zajmował po mojej nieobecności, ale na pewno nie była to moja przyjaciółka, ona w życiu nie doprowadziłaby psa do takiego stanu. Dlatego też cieszyłem się, że mój zwierzak mógł tutaj zostać. I jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, byłem za to demonowi bardzo wdzięczny, że psiak może zostać tutaj, a nie musi wracać do nieznanego mi idioty, który nie potrafi zająć się psem.
Jedyne, czego żałowałem to tego, że podczas tego krótkiego wypadu nie udało mi się zobaczyć z Pidge. Oczywiście, chciałem się tylko z dala upewnić, że u tego karzełka wszystko w porządku. Domyśliłem się, że rozmowa z nią mogłaby skończyć się źle prędzej dla niej niż dla mnie. Nie chciałem ryzykować jej życiem, nie zasługuje na to.
Po kilku minutach wróciłem do salonu z gorącą herbatą, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi. Norton położył się zmęczony obok pieca, więc postanowiłem na tę chwilę go nie wołać do siebie. Wiedziałem, że bałaganu nie narobi, a zawołam go, kiedy sam będę szedł do swojego pokoju.
Postawiłem kubek z gorącym napojem na stoliku przed chłopakiem, po czym wziąłem głęboki wdech, by uspokoić swoje myśli. I może dodać sobie nieco odwagi.
- Tak w ogóle to… - zacząłem, a ciemnowłosy spojrzał prosto na mnie. Zdusiłem w sobie chęć zerwania tego kontaktu wzrokowego. – Dzięki, że pozwoliłeś mu zostać.
Czułem się trochę zażenowany faktem, że właśnie mu podziękowałem, ale po prostu czułem, że tak wypada. Byłem o wiele spokojniejszy z wiedzą, że chociaż z psem wszystko w porządku.

<Kou? C:>

Liczba słów: 551

niedziela, 25 sierpnia 2019

Od Keyi CD Samuela

Sytacja była niezrozumiała, coraz bardziej stawiając nas w niekorzystnej pozycji. Każde ich słowo docierało do mnie tylko w nieznacznej części, a widok poturbowanego Samuela dodawał niechęci do stojących przed nami ludzi. Jako dwie różne strony, nie mogliśmy pozwolić na zaufanie. Zachowanie to jak najbardziej należało do racjonalnych, ale musiałam dobrze się zastanowić nad tym co zamierzam powiedzieć.
Posłałam pytające pytanie, kierując je w błyszczące oczy towarzysza. Odpowiedział mi skinieniem głowy, biorąc na swoje barki odpowiedzialność za udzielone wytłumaczenie.
- Pochodzimy z królestwa Dous Mundos. – rozpoczęłam, ostrożnie dobierając słowa. – Trafiliśmy tutaj przypadkiem, nie mamy pojęcia co to za miejsce i kim jesteście.
Mężczyzna nadal gniewnie wpatrywał się w nasze ciała, dając znak, że nadal nie wierzy.
- Trafiliście? – pytanie padło od jego żony, która wydawała się bardziej łagodna.
- Badaliśmy sprawę pewnej książki. W środku znajdowała się moneta, która prawdopodobnie spowodowała nasze pojawienie się w tej… rzeczywistości.
Nie byłam nawet pewna czy mogę to tak nazwać. Może to wszystko było kolejną iluzją, zasadzką mającą na celu coś znacznie gorszego?
- W jaki sposób? – tym razem mężczyzna zabrał głos.
- Chciałam zabrać go od mojego towarzysza, ale kiedy nasze palce spoczęły na monecie, poczuliśmy porażenie prądem. Potem znaleźliśmy was.
Opowiedziałam tak, jak było. Jego szczegółowe pytania powodowały we mnie większą niechęć i obawy. Na chwilę spojrzałam na dziewczynki siedzące w kącie, trzymając się za wątłe dłonie. Mojej uwadze nie umknęła złota kura, ozdabiająca lewą pierś.
- Myślisz, że to możliwe? – kobieta nie zwracała się do nas, całkowicie ignorując naszą obecność.
Ojciec bliźniaczek nie odpowiedział, nie spuszczając z nas wzroku. Atmosfera coraz bardziej się zagęszczała, powodując niemal duchotę. Patrząc na Samuela, miałam wrażenie, że przyjmuje to dziwnie łatwo, albo po prostu wmawiałam to sobie, działając egoistycznie. Nagle poczułam duchotę i coraz większy brak powietrza.
- Jak się nazywacie? – dopiero niski głos rozwiał moje myśli.
- Samuel Smith.
- Keya Reed. A wy?
Przymrużyłam oczy, dokładnie analizując ich wygląd. Starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, ale nie dostrzegłam niczego niepokojącego. Czarnowłosa kobieta posiadała na szyi nieznane mi runy, ale kiedy tylko zorientowała się, że je widzę, zasłoniła gęstymi kosmykami.
- Nasze imiona nie mają znaczenia. – warknął mężczyzna, wyraźnie rozzłoszczony. – Nie możecie tutaj być. Znajdźcie inne schronienie.
Odwrócił wzrok, powstając. Miał dobrze zbudowane ciało i dziwny strój. Przypominał on nieco kimono, ale pokryte ono było różnymi wizerunkami kur. Zacisnął potężne dłonie, kierując się w stronę, od której przybyliśmy. Jego zachowanie nagle stało się oskarżycielskie i jeszcze bardziej obrzucające nas podejrzeniami. Widziałam w jego oczach strach, który nie potrafił zniknąć. Spojrzałam na Samuela, który przybrał niebezpiecznie bladych odcieni.
- Tak po prostu nas wyrzucicie? – zaśmiałam się cierpko, marszcząc gniewnie brwi.
Rzuciłam szybkie spojrzenie, upewniając się, że obojga dorosłych jest wystarczająco blisko, po czym rzuciłam się w kierunku przerażonych dziewczynek. Udało mi się zwinnie odciągnąć nieco jedną z nich, przywierając do niej i jednocześnie wyciągając ukryty sztylet. Jej wątłe ciało schowało się w moich ramionach, opierając plecy o mój brzuch. Ostrze przywarło do lewego boku, nieco pod sercem, naciskając na żebra, ale nie raniąc dziecka.
- Radzę wyjaśnić o co tutaj chodzi. – warknęłam, unosząc trzymają rękę dziewczynki. – Jeden niewłaściwy ruch i jej życie się skończy. Tak się składa, że znajdująca się tutaj tętnica, niemal od razu spowoduje śmierć.
Ostrzegłam, czując roztrzęsienie młodej damy. Nie próbowała się nawet poruszyć, co nawet ułatwiało mi zadanie. Napotkałam jednak surowy wzrok Samuela, który wyrażał więcej niż się spodziewałam. Nie podejrzewałam go o taką surowość, jaką właśnie mnie obdarzył.
- Nie rób tego. – teraz to on przyjął poważny ton.
- Mamy czas. Niech mówią. – posłałam mu lekki uśmiech, który wcale nie podział, tak jak wcześniej zamierzałam.
Przeprosiłam chłopaka w myślach, czując dziwne poczucie winy. Nadal nie mogłam uwierzyć, że obawa przed jego opinią tak bardzo mnie martwi.
- Najpierw ją wypuść. – mężczyzna próbował się zbliżyć, ale przystanął ponownie, widząc, że wcale nie żartuję.
Denerwował mnie jedynie wściekły wzrok Samuela, wcale niczego nie ułatwiając.
- Musieliście trafić tutaj przez przypadek. – rozpoczął mężczyzna, spoglądając nerwowo na mojego towarzysza, który nieco się cofnął, wyraźnie obawiając się wielkiego przeciwnika. – Należymy do Noble*, naszym herbem jest złota kura. Nasz świat jest również waszym światem, ale jednak trochę innym. Coś jak inny wymiar, ale jednocześnie nie do końca. Guerrier to nasi łowcy, broniący słabszych. Armia stworzona na potrzebę ochrony społeczności przed Obcymi.
Zatrzymał słowa, patrząc czule na własną córkę. Rozluźnił nieco mięśnie, jakby godząc się z warunkami, które postawiłam.
- Ochrony przed czym? – zapytałam, nie dając mu chwili na wytchnienie.
- W górach znajduję się okropna istota. Sprowadza na nas nieszczęście, zabijając, okradając i niszcząc nasze zapasy. Zdarza się to raz w miesiącu, a wraz z nim pojawia się ciemna chmura i trujący gaz. To właśnie przed tym uciekaliście. – ponownie przybrał groźny wyraz twarzy, obrzucając mnie nienawistnym spojrzeniem. – Nikt nie wie skąd to dziwactwo przybyło i czego chce. Ludzie, którzy to zobaczyli okazali się opętani. Ich umysł został całkowicie spaczony.
Chłonęłam w skupieniu każdą przekazaną informację, ale całkowicie nie tego się spodziewałam. Spełniał się najgorszy przewidziany przede mnie scenariusz.
- Do tego wraz z nim pojawiają się setki zmarłych, których kontroluje. Pojawiają się zwłoki, nabierające pośmiertnego życia. – dodała kobieta, zaciskając dłonie na piersi. – Jestem lekarką, więc widziałam to na własne oczy. Przyniesiono mi chłopaka, który…
Przerwała, mówiąc załamanym głosem. Westchnęłam, będąc szczerze przerażona naszą obecną pozycją. Nadal nie wiedziałam jak mamy to pokonać i czym to tak właściwie jest.
- Co się z nim stało? – w końcu zabrał głos Samuel.
Pokój ponownie przybrał ciężką atmosferę, a ciemność rozpoczęła straszyć.
- To wszystko stało się tak szybko… - zignorowała mojego towarzysza. – Nasz ukochany syn…
W pomieszczeniu rozległ się jej płacz, przeszywając ciało. Powoli odpuściłam uścisk, wypychając delikatnie dziewczynkę z mojego objęcia. Wyskoczyła niczym poparzona, wracając do rodziców i siostry. Samuel nadal wyglądał na zdenerwowanego i podejrzliwego w stosunku do mnie.
- Inaczej byśmy się niczego nie dowiedzieli. – szepnęłam, zauważając, że nie zwracają na nas uwagi.
Mężczyzna wziął w ramiona całą rodzinę, mówiąc coś swojej ukochanej.
- Nadal niczego nie wiemy! – warknął niemile. – To musi być sen.
Niespodziewanie chłopak zaczął szczypać swoją skórę i przeklinać pod nosem, aby zaraz skulić się w kłębek pod ścianą. Ostrożnie zbliżyłam się do niego, niepewnie łapiąc jego zimne dłonie. Jego wzrok stał się nieobecny i co chwila zmieniał obiekt, na który patrzył. Ludzie za nami w tej chwili się nie liczyli. Zaczynałam się o niego mocno martwić, traktując teraz niemal jak brata, pomimo, że nigdy go nie miałam i właściwie nie byłam pewna jak to wtedy wygląda.
- Musi być jak sposób, wszystko będzie dobrze.
Przyjęłam łagodny ton głosu, będąc coraz bliżej.
- Miał na imię Olivier, widziałem… Miał całe życie przed sobą…
Jego roztrzęsione ręce robiły się coraz zimniejsze. Przycisnęłam je mocniej do ciała, a następnie niepewnie przyciągnęłam jego głowę do własnej klatki piersiowej, a nie czując oporu pozwoliłam na zatopienie twarzy w jego włosach, wdychając przyjemny zapach jego ciała. 
- Uspokój się. – rozkazałam czułym głosem, głaszcząc troskliwie brązową czuprynę.

Samuel? ^^

* z francuskiego - szlachetni

Liczba słów: 1110

Od Keyi Do Louisy

Zacisnęłam pięść na rozgrzanej pościeli, niechętnie uchylając powieki. Zasłona na oknie ukrywała pogodę, która panowała na zewnątrz. Zmusiłam ciało do zmiany pozycji, przekręcając się na drugi bok. Napotkałam tam Czarnulka, który rozpoczął głośne mruczenie.
Zanurzyłam twarz w jego puchatej i miękkiej sierści, wsłuchując się w cudowne pomrukiwanie. Nie przeszkadzały mi składane przez niego pocałunki, a jemu wyraźnie podobało się składanie pieszczot.
Z wielkim trudem przyszło mi wstać z łoża i rozpocząć jakąkolwiek czynność. Pierwszym celem okazało się okno, które ukazało pochmurną i wietrzną pogodę. Odsłaniając zasłony, poczułam zimno ogarniające moje ciało. Skierowałam się do łazienki, dokonując rutynowych zajęć . Następnie przyodziałam nagie ciało w luźniejsze ubrania i rozpoczęłam przygotowanie śniadania. Dopiero wtedy leniwy kocur przybył, aby wyłudzać ode mnie resztki. Dzięki lekarstwom, które otrzymałam od Samuela, zwierzę odzyskiwało pełnię sił. Napawało mnie to spokojem i wdzięcznością, którą z pewnością raz jeszcze okaże chłopakowi.
- Mamusia musi iść do pracy, ale kiedy wrócę razem się pobawimy. – przycisnęłam drapieżnika do piersi, tarmosząc nosem sierść między uszami.
W odpowiedzi usłyszałam głośne miauknięcie, potwierdzające złożenie obietnicy.
Po posiłku jeszcze przez kilka chwil leżałam w łóżku bez większego celu. Moje myśli błądziły gdzieś na granicy fantazji, a zatraceniu osobowości. Oczy wędrowały po suficie, co jakiś czas spoglądając na powieszone obrazy. Wszystko wydawało mi się pozbawione barw, skazane na zniszczenie.
Dopiero po niespodziewanej drzemce udało mi się powstać i wyruszyć do biura, nie wiedząc jeszcze co mnie tam czeka. Zdążały się dni pobawione obowiązków, ale również takie, w których było ich aż nadto. Docierając na miejsce powitał mnie jak zwykle entuzjastyczny Kenji, opowiadający o ciekawie spędzonej nocy. Następnie tor rozmowy wkroczył na głębsze filizowanie i wspólnie zastanawialiśmy jakby to było posiadać moce. Pozostawaliśmy zgodni jedynie w temacie zakładającym, że wciąż walczymy z „tamtymi”. Chociaż ostatnio zastanawiałam się czy to ma jakieś większe znaczenie. Ostatecznie ogarnęła mnie obojętność, którą nie rozwiał nawet optymistyczny Kenji.
- Znowu masz kobiece dni? – mruknął, mieląc buzią nadgryzioną kanapkę.
Walnęłam go w ramie, patrząc oskarżającym wzrokiem. Ten obdarzył mnie śmiechem i zniknął, rozpoczynając dręczenie kolejnej ofiary. Na poważnie zastanawiałam się skąd czerpie tyle ochoty do gadania. Zaczynałam go realnie lubić i traktować jak uroczego młodszego brata. Było to co najmniej nieprofesjonalne, ale zasady pracy nie stanowiły dla mnie ważnej części.
W biurze zmarnowałam jeszcze kilkanaście minut, a następnie zostałam zwolniona do domu. Nie udałam się do niego od razu, postanawiając odwiedzić pobliski targ. Tak też zrobiłam, a po chwili stałam oglądając dziwne wytwory ludzkich rąk. Pogoda odstraszyła potencjalnych kupców, pozostawiając dużo przestrzeni przy stoiskach.
Obdarzyłam większym zainteresowaniem stoisko z biżuterią. Znajdowało się tutaj wiele pięknych wyrobów. Od kolczyków po obficie zdobione klejnoty. Moją uwagę przykuła niewielka, ale przepiękna o odcieniach morskiego uroku broszka. Kolory zależne były od perspektywy. Niekiedy świeciły błękitem, aby potem zachwycić liliowym.
Szybko zdecydowałam, że zostanie w moich rękach. Jej cena była wysoka, ale udało mi się utargować niemal ćwierć wartości. Odchodząc od stoiska, przystanęłam w celu założenia ozdoby na szyję. Uznałam, że będzie idealnie współgrać z czarnym płaszczem, ukrywający moje ciało przed nadchodzącym deszczem. Niespodziewanie poczułam na sobie silny wzrok, zmuszający mnie do rozglądnięcia się dookoła. Napotkałam wtedy wzrok nieznajomej, która natychmiast po spotkaniu mojego spojrzenia, odeszła pośpiesznym krokiem. Nie mogłam odkryć tożsamości obcej, gdyż całe ciało zakrywał ciemnozielony, obszerny płaszcz.
Sytuacja wydawała się zwyczajna i dość częsta, ale naprawdę miałam wrażenie, że mi się przygląda. Być może to jedynie moje włosy, które w takie dni wydawały się jeszcze bardziej rzucające uwagę, sprowokowały ją do obdarzenia mnie zainteresowaniem. Ewentualnie wyolbrzymiam, a dziewczyna patrzyła na całkiem coś innego, co zresztą było niemal pewne.
Rzuciłam zdarzenie w niepamięć, ponownie przechadzając się między stoiskami. Sprzedawcy gorąco zachęcali do oglądnięcia ich przedmiotów, a ja jedynie próbowałam uniknąć ich pożądającego pieniędzy wzroku. Zachwycona udanym zakupem, wydobyłam się spomiędzy stoisk na bardziej otwartą przestrzeń, a niedługo potem powróciłam do domu, gdzie poświęciłam resztę dnia ukochanemu zwierzakowi.
Noc była dla mnie pełna dziwnych snów oraz czasu niepokoju. Kiedy tylko zamykałam oczy pojawiały się obrazy krwawej rzezi i stosy trupów. Nie mogłam spokojnie zasnąć, a rankiem ciało czuło ciężar nieprzespanej nocy. Pogoda wciąż pozostawała w szarych tonach, wcale nie zachęcając do podejmowania bardziej ambitnych planów niż tylko leżenie w łóżku.
Ostatecznie postanowiłam zając się treningiem i popracować nad ciałem. Ostatnimi czasy robiłam to rzadziej niż zwykle, a przecież zależało mi na rośnięciu w siłę. Potrzebowałam poczuć mocne zmęczenie mięśni  i poczuć własny ból.
Ubrana w odpowiedni strój i wyposażona w ukochaną katanę, wyruszyłam w poszukiwaniu nowych miejsc nadających się do zwiększenia wytrzymałości. Okalającą mnie czerń zdobiła broszka, nadal spoczywająca w centralnej części szyi.
Ruszyłam biegiem przez pagórki, kolejno pokonując własne słabości. Kiedy wkroczyłam na leśną, mało uczęszczaną ścieżkę poczułam przytłaczające wyczerpanie. W odpowiedzi  mocniej zacisnęłam zęby, rozkazując ciału zignorować wszelkie uczucia. Dopiero kiedy przekroczymy własne limity, możemy pójść na przód.
Ścieżka robiła się coraz bardziej zarośnięta, pnąc się w górę. Ostatecznie zmuszona byłam przejść do marszu, aby pokonać gąszcz. Torując kataną drogę, parłam na przód. Po chwili dotarłam do małego strumyka, który zachwycał swoim blaskiem. Białe kamienie odbijały powoli wychodzące słońce, jeszcze mocniej zadziwiając.
Przystanęłam, łapiąc powietrze w nadwyrężone płuca. Kucając, nabrałam w dłoń zimnej, ale orzeźwiającej wody, przecierając spoconą twarz. Kiedy otworzyłam oczy, kończąc rytuał oczyszczania skóry, ujrzałam dziwnie znajomą twarz.
Na drugim brzegu strumienia stała blond włosa dziewczyna, o głębokim spojrzeniu zielono morskich oczu. Opadająca grzywka, falowała wraz z wiatrem, a mimika zdradzała zaskoczenie. Rozpoznałam w niej osobę z targu, która również się wtedy we mnie wpatrywała. Z każdą chwilą nabierałam więcej podejrzeń.  Wydawało mi się, że przez dłuższą chwilę stoimy i jedynie czekamy, aż któraś wykona ruch.
Zacisnęłam dłoń mocniej na rękojeści katany, mrużąc czuje oczy. Mój umysł rozpoczął analizowanie, podejrzewając, iż dziewczyna mnie śledziła. Nie pierwszy raz zdążyło mi się spotkać konkurencyjnego zabójcę, a takie spotkania nigdy nie należą do przyjemnych.
Dłużej nie czekając, rzuciłam się do przodu. Napinając wciąż zmęczone mięśnie, zmuszając je do przeskoku nad wodą i lądując obok nieznajomej. Zwinnie rzuciłam się w jej stronę, przyciskając ciałem do ziemi, siadając na niej okrakiem. Czułam jedynie lekki opór ofiary, nie stanowiący dla mnie większej przeszkody. Dopiero kiedy przyłożyłam zimne ostrze do szyi, kobieta znieruchomiała, obrzucając mnie tajemniczym spojrzeniem.
- Dla kogo pracujesz? – warknęłam, mocniej przysuwając ostrze, ale nadal jej nie raniąc. – Śledzisz mnie, prawda?

Louisa? :>

Liczba słów: 1020

Od Yu CD Sarethe

Po otrzymaniu gotowego produktu do ręki, dziewczyna zaczęła go oglądać z każdej strony. Słyszałem jak ludzie dookoła szepczą, czy aby na pewno powinna przyjmować coś takiego. Trochę mi ulżyło że nie chodzi o jakość wykonania, ale o to co przedstawia, nie wiedziałem dokońca co rzeźbię, więc wiedza że kunszt sam w sobie był dobry jest dla mnie naprawdę dobrą wieścią. Po chwili jednak szepty ustały, a to przez piorunujące spojrzenie która dziewczyna posłała każdemu po kolei, a następnie się do mnie uśmiechnęła, jednak zauważyłem że uśmiech był udawany. Bardzo miło z jej strony że nie chciała mi zrobić przykrości, jednak to by mi nie dawało spokoju gdyby zapłaciła za coś co jej się nie podoba. Chciałem już powiedzieć że może szczerze powiedzieć że nie tego chciała, jednak nie zdążyłem ponieważ rzuciła mi się na szyję.
-Dziękuję, jest cudowna! - powiedziała uśmiechając się od ucha do ucha, byłem mocno skołowany, bo to wydawały się jej prawdziwe uczucia, więc o co chodziło z tym uśmiechem? A może to ja się mylę, tylko jeśli tak to w której kwestii? Podczas moich rozmyślań usłyszałem jej szept koło mojego sztucznego ucha. - Spotkajmy się dziś, o północy. Będę czekać na ciebie pod jedną z latarni w stronę zamku. Koniecznie. - Mówiła to tak poważnym tonem że przez chwilę myślałem czy to aby na pewno ta sama dziewczyna. Tylko czemu chce się ze mną spotkać? Bo raczej nie chodzi jej o miłość od pierwszego wejrzenia.
Odsunęła się i na jej twarzy ponownie pojawił się łagodny uśmiech, a następnie wyciągnęła sakiewkę z Kahalami, który mi wręczyła.
-Jeszcze raz dozgonne dzięki za tą małą figurkę. - Założyła swój nowy zakup na szyję i pomachała na pożegnanie. Nie tylko ja, ale i wszyscy dookoła odprowadziliśmy ich zdziwionymi spojrzeniami, oczywiście gdybym mógł takie zrobić.
Po tym wydarzeniu nie działo się nic tak ekscytującego. Spotkałem kilkanaście osób których mogłem zaliczyć do swoich znajomych i trochę z nimi pogadałem. Dowiedziałem się parę plotek, wesołych jak i złych nowin. Niektórym rodziny się powiększyły, a innym skurczyły. Szczęście i nieszczęście było widoczne na każdym z nich w różnych proporcjach, patrząc optymistycznie, tylko parę osób przeżywało, lub przeżywa ten gorszy scenariusz. I tak zleciał cały dzień, rozmowy, rzeźbienie i sprzedaż. Nim się zorientowałem, minął cały dzień i słońce zaczęło już powoli zachodzić, a jako że miałem jeszcze parę rzeczy do zrobienia, postanowiłem się zebrać trochę wcześniej. Pożegnałem się z sprzedawcami którzy jeszcze chwilę postanowili zostać i ruszyłem w swoją stronę. Pierwszy przystanek to odwiedziny pewnego bardzo brutalnego małżeństwa…

***
- No już myślałem że nie przyjdziesz! - Wykrzyczał już na samym wejściu Brick i ponownie zaczął miażdżyć moje ciało. - Pewnie jesteś zmęczony, zanim pogadamy idź się rozpakować, ten sam pokój co zawsze. - Wypuścił mnie z żelaznego uścisku i dał klucz, do tego samego pokoju którego używam zawsze kiedy się u nich zatrzymuje. Podziękowałem mu i ruszyłem na górę, a konkretnie na poddasze. Nie był to pokój który jest przeznaczony do wynajęcia, więc można powiedzieć że jest on specjalnie dla mnie. Kiedy Bric i Olivia pomagali mi stanąć na nogi po pewnych złych przeżyciach to uprzątnęli stromych i zmienili go właśnie w ten pokój. No cóż, na początku było to tylko łóżko i trochę miejsca, jednak to mi wystarczało. Z czasem za ich pozwoleniem, zacząłem przerabiać to miejsce pod swoje potrzeby. Wiem że to złe z mojej strony że w ich zajeździe robię pokój specjalnie pod siebie, czuję się jakbym wykorzystywał ich życzliwość, mimo że sami mówią że nie mają nic przeciwko.
Spodziewałem się że po otwarciu klapy zasta mnie lawina kurzu, ale nic takiego się nie stało. Całe pomieszczenie było uporządkowane, będę musiał jakoś wyrazić moją wdzięczność Olivi, za to że uporządkowała go dla mnie. Brick sam często mówi że jego żona to skarb i nie myli się nic a nic. Rozgościłem się, odłożyłem wszystkie swoje rzeczy do odpowiednich szaf i szuflad, by dokładniej wszystko uporządkować, potrzeba by więcej czasu, a ja go zbytnio nie mam, więc zszedłem po chwili na parter do tej nadgorliwej parki.
Na parterze większość stolików była już zajęta a na każdym z nich były kufle z piwem, oraz jedzenie. W całym tym gwarze który tam był, panowała przyjazna atmosfera. Wydaje się że większość z nich to stali bywalcy którzy się znają, więc trochę głupio tak się wbić między nic, na szczęście szybko problem został rozwiązany.
- Choć Yu, jedzenie czeka! - Zawołała mnie Królowa kuchni, a mnie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Po wejściu na zaplecze zobaczyłem siedzących przy stole Bricka i Olivię, oraz jedno wolne miejsce z nałożonym daniem. Było ono tak dobrane, by nie było trudno zasnąć, a dobrze się najeść. - Teraz mamy więcej czasu niż wcześniej, więc opowiadaj, co tam słychać w zakamarkach tego świata. - Mówiąc to, wskazała mu krzesło przy stole i wyczekiwała historii. Nie mogłem się powstrzymać od westchnienia, oni myślą że podróżuję po jakiś miejscach gdzie żaden człowiek nie postawił stopy czy jak? Ja jestem tylko rzeźbiarzem, a nie rzeźbiarzem - wojownikiem z powieści śpiewanych przez bardów, nie nakładaj na mnie tak wielkich oczekiwać! Co jednak nie znaczy że nie mam ciekawych historii do opowiedzenia. Oboje są ludźmi, więc historie z krainy magii i czarów robią na nich niezłe wrażenie, a ja lubiłem się nimi dzielić. A jak to bywa przy tego typu rzeczach, czas mija bardzo szybko i nim się obejrzałem, była już prawie północ. Szybko wyjaśniłem im sytuację i ignorując ich zboczone przypuszczenia którymi się ze mną powiedzieli, pobiegłem szukać niecodziennej osoby pod latarnią… I nie chodzi o panią lekkich obyczajów!
Udało mi się znaleźć to czego szukałem. Ta sama dziewczyna co chciała się spotkać, oraz latarnia. Jest tylko jeden problem. Dlaczego od jakiś pięciu minut ciągle gdzieś kątem oka widzę to cholerne coś! Nie dane mi było się dłużej nad tym zastanawiać, ponieważ i dziewczyna mnie zdążyła zauważyć.

Liczba słów: 948

piątek, 23 sierpnia 2019

Od Keitha CD Add

Ledwo powstrzymywałem cisnący się na moje usta uśmiech, kiedy Add zagadywała mężczyznę. Podejrzewałem, że każde słowo, które wychodziło z jej ust, było kłamstwem, albo przynajmniej znaczna większość. W końcu, cała nasza aktualna relacja była jednym wielkim kłamstwem, więc czemu by nie łgać dalej. W końcu, kto mógłby to sprawdzić. I jeszcze ten sposób, w jaki dziewczyna zareagowała na mój dotyk – bawiło mnie to. Może jestem zły, ale wyglądała przekomicznie i uroczo jednocześnie z tymi rumieńcami. A kiedy się na mnie złościła, była jeszcze bardziej czerwona, a przez to jeszcze bardziej urocza.
Już po chwili mężczyzna, z którym rozmawialiśmy, łyknął haczyk i wraz z połową gości z karczmy ruszyli na polowanie mordercy-wygnańca. Po zażegnaniu całej tej sytuacji wróciliśmy do pokoju, a w nasze ślady poszły te osoby, które nie paliły się do pogoni za wymyślonym zabójcą. Kiedy znaleźliśmy się bardziej prywatnym pomieszczeniu, Add od razu zaczęła przywracać swoją pierwotną postać. Mój pies położył się w nogach jednego z łóżek, a kiedy weszliśmy, nawet się nie poruszył. Oparłem się o ścianę i w milczeniu przyglądałem się, jak dziewczyna „wyczynia czary”. Szczerze mówiąc, w swoim życiu nie miałem za dużo do czynienia z wygnańcami i magią, dlatego z niemałym podziwem obserwowałem poczynania dziewczyny. 
Czułem się znacznie swobodniej, kiedy już spoglądały na mnie znajome ametystowe oczy. Dopiero wtedy Add przypomniała o naszej przerwanej rozmowie. Pokiwałem głową, doskonale rozumiejąc, co ma na myśli. Podejrzewałem, że wrócimy do tej konwersacji, kiedy tylko załatwimy sprawę z trupem z dołu i przez cały ten czas ta myśl ciążyła mi gdzieś z tyłu głowy. Przeczesałem dłonią włosy i cicho westchnąłem, by uporządkować myśli.
- Wiem, wiem… - zawiesiłem na chwilę głos, zastanawiając się nad następnymi słowami. Nie chciałem zabrzmieć szorstko, ale sprawę musiałem postawić jasno. – Powracając, uważam, że nie powinniśmy się spotykać. Albo przynajmniej ograniczyć nasze ewentualne spotkania.
Add momentalnie przeniosła swój wzrok z podłogi wprost na moją osobę. Jej twarz, jak zwykle, pozostała obojętna, nie ukazywała żadnych emocji. Dopiero w jej oczach można było dostrzec iskierki smutku – w sposób, w jaki spojrzała na mnie dziewczyna sprawił, że poczułem się niewyobrażalnie winny. Oczywiście, że musiałem to spartaczyć. W myślach moja wypowiedź brzmiała o wiele, wiele lepiej niż w rzeczywistości. Zabrzmiałem tak, jakbym nie chciał jej już więcej widzieć na oczy, czyli jak totalny dupek. Jak zwykle wszystko idzie nie po mojej myśli.
- Rozumiem – w głosie Add zabrzmiała ledwo słyszalna nutka smutku, co chyba jeszcze tylko bardziej mnie dobiło.
- Nie tak, że nie chcę cię znać – powiedziałem od razu, chcąc jak najszybciej naprostować tę całą sprawę. - Po prostu martwię się o twoje bezpieczeństwo, nie chcę, byś została aresztowana. 

<Add? Powróciłam ^^’>

Liczba słów: 427

Od Yuri'ego CD Victor'a

- Zapewne spędzimy cały dzień w pokoju, bo będziesz się bał z niego wyjść, ze względu na burzę na zewnątrz. Może powinniśmy popracować nad tym twoim nietypowym lękiem? - spojrzałem z uśmiechem na ustach w stronę mężczyzny, który nie popierał mojego humoru i wręcz cisnął we mnie zirytowane spojrzenie, dając mi do zrozumienia, że zaraz mogę dostać znowu w głowę. Westchnąłem cicho i w końcu się podniosłem z ziemi, nic nie mówiąc na kilka obolały części ciała, które ucierpiały, podczas tej jakże sympatycznej pobudki. Kiedyś też mu taką zrobię i zobaczymy, czy mnie za to na następny dzień nie powieszą. Eh... Bardzo ciekawe...
- Zanim zaczniemy myśleć co będziemy dzisiaj robić, to może poszedłbyś się wykąpać, panie? Nie wypada Księciu aż tak śmierdzieć - przyznałem patrząc na niego z niewinnym uśmieszkiem. W jednej chwili mężczyzna zerwał się z łóżka i ruszył w moją stronę, a ja oczywiście uciekłem do łazienki, gdzie szybko przygotowałem na Victor'a pułapkę. Albowiem chwyciłem ręcznik mężczyzny i kiedy tylko wkroczył do pomieszczenia, zarzuciłem mu go na głowę, śmiejąc się przy tym cicho.
- Przyniosę wodę - oznajmiłem i opuściłem szamotającego się jasnowłosego sam na sam z jego ręcznikiem. Przed wyjściem chwyciłem wiaderko, do którego miałem zamiar nalać ciepłej wody, lub zimnej zależy jaka będzie aktualnie dostępna. Także po kilkunastu minutach wracałem już z wodą, uważając by przypadkiem się nie poparzyć.
- Uważaj może zaboleć, jeśli na ciebie wyleję - odparłem gdy wszedłem z powrotem do łazienki, a Victor wyglądał, jakby był gotowy do uduszenia mnie w jednej chwili. Uśmiechnąłem się do niego lekko i wylałem wodę do wanny, zastanawiając się czy pójść po więcej.
- Dobra, możesz już wyjść, sam sobie poradzę - mruknął mężczyzna i zaczął powoli rozpinać guziki swojej eleganckiej koszuli.
- Na pewno? - upewniłem się jedynie z uprzejmym uśmiechem na ustach. Odstawiłem wiaderko na swoje miejsce i przez chwilę jeszcze patrzyłem, jak Książę zdejmuje z siebie ubrania. 
- Jeszcze tutaj jesteś? Jak ci się nudzi to możesz wyprać moje ubrania - prychnął i rzucił we mnie swoje brudne szmaty. Niezadowolony pokręciłem nosem, starając się nie wciągać tego fetory bezpośrednio do nosa. Tak tylko ciekawe, gdzie to w taką pogodę wyschnie. Genialnie wszystko sobie to wymyślił, normalnie cudownie. Z cichym pomrukiem niezadowolenia wyszedłem z łazienki, a następnie z komnaty Księcia Victor'a. Musiałem teraz iść do pralni, gdzie własnoręcznie jestem zmuszony wyprać te jego ubranko. No cóż nie chciałem tracić cennego czasu nad użalaniem się nad sobą i własną robotą, dlatego wnet zacząłem moczyć te ciuchy w zimnej wodzie, biorąc się za ich dokładne wypranie. Oczywiście po wybraniu ubrań nie mogłem ich wywiesić na piękne słoneczko, gdyż takiego aktualnie na niebie nie było. Musiałem się zadowolić sznurkami rozwieszonymi w pralni. Na nich właśnie powiesiłem mokre wdzianko Victor'a. Może do wieczora wyschnie, kto wie? Przy takiej wilgoci to może być odrobinkę ciężko, ale to mężczyzna chciał, żebym teraz to wyprał, więc to już nie mój problem, tylko jego. 
Po zakończonym zadaniu wróciłem do komnaty mężczyzny i jak się na miejscu okazało, Victor już był wymyty i przebrany w czyste ubrania. Ooo nie wiedziałem, że potrafi się sam przebrać, widzę że w końcu nauczył się czegoś użytecznego. 
- Chodźmy na śniadanie - zwróciłem się do niego, a on wstał od niechcenia z łóżka. Widać było, że dzisiaj ma zupełnie inny humor niż wczoraj, a to wszystko można zwalić na warunki atmosferyczne, panujące na zewnątrz. W sumie to się mu nie dziwię, pogoda w końcu sama w sobie nie zachęca do tryskania radością i optymizmem. Jestem tylko ciekaw co ciotka Victor'a zrobi w takiej sytuacji. Wrócimy do siedzenia w bibliotece? A może Książę będzie ćwiczył swoje moce na deszczu? Byłoby to niezwykle zabawne, jednak nie chciałbym, żeby nagle się rozchorował, a co za tym idzie, ja bym musiał cały czas być przy nim, aby mu dogodzić w ciężkiej chorobie jaką jest przeziębienie. No cóż, zobaczymy co powie przy śniadaniu Claudia. Ona na pewno coś pożytecznego wymyśli i nawet jeśli pogoda nie dogadza to i tak się znajdzie dla nas wszystkich jakieś zajęcie.

<Victor? XD>

Od Kise CD Tetsu


Patrzyłem na niego niedowierzającym wzrokiem nie rozumiejąc czemu on czasem bywa taki uparty. Najpierw nie chce rozmawiać, a teraz nagle wybiera się do pracy. Nie nadążam za tym chłopakiem, chyba muszę jakoś odświeżyć swój umysł, bo czuję się jakbym utknął w jakiś dawnych czasach i po prostu nie rozumiał tych współczesnych. Westchnąłem ciężko i pokręciłem lekko głową, uświadamiając sobie, że nie mogę mu niczego zabronić. Niby jako tako jestem jego opiekunem, jednak on już ma skończone osiemnaście lat, więc jakby nic nie mogę mu zrobić. To jego życie i już przedtem sam przyznałem sobie, że nie będę mu mówił, jak ma żyć. Chcę mu tylko pomóc, ale jeśli on nie chce pomocy, to nie mam zamiaru na niego naciskać.
- No dobrze, jeśli tego chcesz to nikt nic nie broni... Tylko uważaj na siebie i nie przepracowuj się - odparłem spokojnie, obserwując chłopaka spod lekko przymkniętych powiek. Miałem nadzieję, że nie będzie tam zapieprzał tylko na spokojnie będzie wykonywał swoje obowiązki. Z resztą nie mogę mu niczego zabronić. Eh... Ciężkie to życie i decyzje jakie trzeba w nim podejmować, chyba dlatego tak bardzo cieszyłem się, że jestem smokiem i prawie niczego nie miałem na głowie. Byłem tylko ja moi bracia i siostry, no i mój zamek. 
Niebieskowłosy bez słowa wziął swoje rzeczy do pracy i skierował się do wyjścia z domu. Odprowadziłem go wzrokiem i nawet przez chwilę stałem w drzwiach, obserwując jak znika za płotem. Podrapałem się po głowie, kiedy nagle usłyszałem warczenie za sobą. Odwróciłem się i oczywiście zobaczyłem tego kundla, który jakoś tak ostatnio nic do mnie nie miał, ale najwyraźniej przypomniał sobie o mnie. Uśmiechnąłem się do niego złośliwie, pokazując przy tym swoje kły, na co ten z cichym prychnięciem poszedł sobie. Pokręciłem rozbawiony głową i postanowiłem wrócić do kuchni, aby zjeść w końcu swoją zupę. Niestety jak się okazało, zupy już nie było, ale za to było wielka kałuża obok stołu. Nawet nie musiałem zgadywać, kto jest sprawcą tego bałaganu. Jeśli dzisiaj tego psa nie zabiję, to będzie chyba cud. Nie widząc innego wyjścia, od razu wziąłem się za sprzątanie mojej pysznej zupki, która ostatecznie wylądowała na podłodze. Niby mogłem odgrzać sobie resztę, ale jakoś nie miałem na to ochoty i bałem się, że przy okazji spalę całą kuchnię z nerwów. Na szczęście kiedy już zrobił się porządek, moje emocje trochę ucichły i po odzyskaniu dobrego humoru mogłem sobie pójść do salonu, gdzie zasiadłem na swoim tronie, czyli kanapie. Uprzednio oczywiście musiałem zwalić tego kundla, który wylegiwał się na niej, brudząc przy okazji drogie futra. Nie wiem co ten pies do mnie ma, ale ja mu w życiu krzywdy nie zrobiłem, więc naprawdę nie wiem o co mu chodzi. Zignorowałem jego obecność i beztrosko położyłem się na wygodnym meblu, postanawiając przez dłuższą chwilę wpatrywać się w sufit. Byłem ciekaw czy cały ten czas do powrotu Tetsu do domu zleci mi szybko, czy raczej będzie się niemiłosiernie dłużył. No ale w razie czego mogę sobie uciąć krótką drzemkę i sprawa załatwiona.

~~*~~

Obudziło mnie nieprzyjemne szarpanie. Zamruczałem niezadowolony i uchyliłem powieki, patrząc zirytowanym wzrokiem na psa, który w tej chwili gryzł mnie za nogawkę moich spodni i najwyraźniej nie widział w tym nic złego. Prędko go od siebie odpędziłem i podniosłem się do pozycji siedzącej, wpatrując się w czworonoga groźnym spojrzeniem.
- Powiem Tetsu, by zrobił z ciebie kotlety - mruknąłem pod nosem i już chciałem coś dodać, ale usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. Natychmiast stanąłem na dwóch nogach i poszedłem powitać młodzieńca, który wreszcie wrócił do domu. Na jego widok zaburczało mi w brzuchu i właśnie zrozumiałem, jak bardzo głodny byłem. Cóż winę całkowicie mogę zwalić na psa i swoje własne lenistwo, no ale cóż. Najpierw muszę się przywitać z niebieskowłosym, za którym szczerze się stęskniłem i martwiłem się o niego, nawet jeśli pół dnia spędziłem na spaniu. 
- Wreszcie jesteś - jęknąłem przeciągle i uwiesiłem się na szyi chłopaka, tuląc się do niego, jak irytująca pijawka. - Tak tęskniłem i jestem taki głodny... - spojrzałem na niego oczami małego, zranionego szczeniaczka, który potrzebuje tylko troszkę miłości, ale za to dużo jedzenia. 


<Tetsu? XD>

Od Keyi - Misja 1

Powietrze wypełniał zapach spokoju i przyjemnie łaskotał twarz. Słońce ogrzewało każdy skrawek ciała, a wzrok próbował uchwycić piękno otaczającej mnie natury. Wciąż zielone drzewa, ostatnie kwitnienie kolorowych kwiatów i wdzięczny śpiew ptaków. Atmosfera sprawiała stan błogości i nadzwyczajnego spokoju. W takich chwilach przypominałam sobie dzieciństwo, a raczej skrawki pozostałe jeszcze w moich wspomnieniach.
Długie blond włosy, kierowane przez delikatny powiew i wyciągnięte w moją stronę dłonie, zachęcające do złożenia uścisku nadal pozostawały żywe w mojej głowie. Od dawna się zastanawiałam jak można być tak radosnym człowiekiem. Rodzicielka czerpała przyjemność z życia nawet, kiedy nie było do tego okoliczności. Mimo tego powoli znikała nawet z mojego serca.
Z biegiem czasu dostrzegałam w jej oczach ogrom zmęczenia i zmartwienia. Jako dziecko chyba zbyt wszystko koloryzowałam. Gdyby tylko dane mi było spotkać ojca i poznać jego perspektywę. Nie chciałam dopuścić do siebie możliwości, w której okaże się, że jednak bezczelnie nas zostawił. Mimo chęci nie liczyłam na nagłe jego spotkanie czy też piękne życie. Mężczyzna pozostawał dla mnie jedynie nasieniodawcą, który jest tchórzem.
Jeszcze raz powiodłam wzrokiem po niewielkim wzgórzu, nabierając w płuca czystego powietrza.  W pewnym momencie z oddali dało usłyszeć się odgłos końskich kopyt niesiony przez wiatr.
Niestety nie dane mi było spędzić tu więcej czasu. Przyjechał po mnie Kenji, niesamowicie podekscytowany. Próbował coś do mnie powiedzieć, ale wciąż był za daleko. Dopiero kiedy zsiadł z konia i przystanął obok, mogłam cokolwiek zrozumieć.
- Nie masz ty czasem gorączki? – przystawiłam dłoń do rozpalonego czoła, ale zostałam odtrącona i zbyta wzrokiem.
- Zawsze musisz znikać w te swoje podejrzanie spokojne miejsca. – mruknął, krzywo się uśmiechając, nadal łapczywie nabierając powietrza. – Zachowujesz się wtedy jak jakaś staruszka, która doznała wszelkich…
Przerwałam jego mowę, mocnym kuksańcem w żebra. Kenji jęknął przeciągle i rzucił swoje najbardziej oskarżycielskie spojrzenie jakie zdążyłam poznać.
- Mógłbyś pogłaskać mnie po głowie i powiedzieć, że jestem grzeczną dziewczynką. – założyłam ręce na piersiach, odwracając obrażona głowę.
Towarzysz jedynie się zaśmiał i wykonał wywołany gest. Wystawiłam w odpowiedzi tylko język, przechodząc do spienionego konia. Złapałam za wodze i spokojnie dotknęłam rozgrzanej szyi.
- Nie musiałeś tak mocno go jechać. – oznajmiłam sucho.
- Musiałem, bo gdzieś sobie wybyłaś. – poprawił opadające włosy na twarz i stanął przed rumakiem. – Dostaliśmy nowe zlecenie i pomyślałem, że się tym zainteresujesz.
Podał mi skrawek papieru z pięknie napisaną czcionką. Uniosłam pytająco brwi, jednocześnie zapoznając się z treścią zawartą na kartce. Ogłoszenie pochodziło od samego Króla, który nagle stał się niezwykle zmartwiony o swoich obywateli. W pobliskiej wiosce pojawił się bazyliszek, zabijając każdą żywą istotę. Podejrzewałam, że robi to raczej dla zaspokojenia swojej własnej rządzy krwi istot magicznych, aniżeli dla pożytku wioski i jej mieszkańców. Mimo tego sama zainteresowałam się tym tematem i schowałam ogłoszenie do kieszeni w spodniach.
- Biorę. – zadecydowałam, długo się nie zastanawiając.
Nie spodziewałam się wielkich trudności, ani też zwykłej łatwizny. Mimo tego przyjemnie będzie zająć się czymś innym, niż tylko siedzeniem na trawie i udawaniem starca, jak ujął to blondyn.
- Wiedziałem, że nie odmówisz. – skwitował, ładując się w siodło. – Wracasz ze mną?
Pokiwałam przecząco głową, na co chłopak wzruszył ramionami, spinając mocniej wodze.
- Tylko go nie zajedź. – ostrzegłam, ostatni raz głaszcząc końskie chrapy.
Kenji mocniej ścisnął wałacha łydkami i po chwili ruszył spokojnym kłusem. Parzyłam na nich do momentu, kiedy całkowicie zniknęli za drzewami. Wtedy rozpoczęłam planowanie i rozeznanie w sytuacji, której miałam stawić czoła.
Pierwsze co postanowiłam to udanie się do Lorena. Z pewnością znajdę tam opisy tegoż zwierzęcia, co z kolei pozwoli mi na lepsze przygotowanie. Raczej oczywistą sprawą był fakt, że jedyne co mogę zrobić to wyeliminować stwora. Zważywszy na podobno agresywną postawę, będę zmuszona podjąć takie działania, nawet jeśli tak naprawdę było to jedynie zwierzę.
Spędziłam na łące jeszcze kilka chwil, ale zaraz potem ruszyłam w kierunku domu nauczyciela. Na miejscu otrzymałam jego cenną pomoc. Opisał mi go wygląd i nieco się zdziwił jego pojawieniem. Według niego stwory te żyły raczej w ukryciu i nie narażały się na rozpoznanie.
- Załatw sobie jakieś zatyczki do nosa. Słyszałem, że sam jego odór jest trujący. – uprzedził. – I pod żadnym pozorem nie patrz mu w oczy. Tego też nie jestem pewien, ale legendy mówią, że samym spojrzeniem zabija swoich wrogów.
Przytaknęłam, notując wszystko w małym zeszycie. Każda uwaga i rada była na wagę złota. Tym bardziej, że pierwszy raz będę miała do czynienia z czymś takim. Zwykle walczyłam z kreaturami podobnymi do ludzi lub tymi mniejszymi.
Podziękowałam Lorenowi i udałam się tym razem do wioski, w której szarżował bazyliszek. Nie miałam zamiaru jeszcze atakować, potrzebowałam więcej informacji. Nie znałam jego wielkości i sposobu poruszania.
Kiedy wkroczyłam do wioski ogarnęło mnie zdziwienie i złe przeczucie. Weszłam przez główny wjazd, a mimo tego nie zastałam żadnej żywej osoby. Wyglądało to nawet tak, jakby czas stanął w miejscu. Im bardziej dochodziłam w głąb, tym mocniej czułam zaniepokojenie. Co jakiś czas zauważyłam nieznaczne ruchy za oknami zniszczonych czasem domów. Stwierdziłam, że mieszkańcy muszą się mnie obawiać, albo zwyczajnie przez całą tą sytuację nie ufają obcym.
- Kim jesteś? – nagle przede mną wyrósł bardzo stary mężczyzna.
Jego postawa zdradzała wrogie nastawienie, a spojrzenie wyrażało niesamowitą nienawiść. Był nieznacznie wyższy ode mnie, a ciało ozdobione zostało mnóstwem zmarszczek zdradzających wiek. W prawej dłoni kurczowo trzymał siekierę, jakby ostrzegając, że nie służy jedynie do rąbania drewna.
- Przyszłam w sprawie bazyliszka. – zmrużyłam oczy, obserwując jak jego mimika nieco się rozluźnia.
- Było tutaj kilka takich, którzy próbowali coś z tym zrobić, ale żaden nie dał radę. Kilka dobrze zbudowanych mężczyzn.
Jego oczy momentalnie zirytowały całe moje ciało. Zdanie, które wypowiedział wprowadziło mnie w stan zirytowania. Byłam pewna, że sugeruje mi brak kompetencji.
- Gdzie on jest? – nie zamierzałam dłużej bawić się tę rozmowę.
- Ukrywa się w jaskini niedaleko, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć kiedy się tutaj zjawi.
Pokiwałam rozumiejąco głową i wzięłam głęboki wdech. Rozglądnęłam się na boki i dostrzegłam zbierającą się za starcem grupkę. Kady z nich patrzył ciemnym wzrokiem, oskarżając mnie o zło, które się tutaj dokonało.
- Królowi chyba brakuje ludzi. – dobiegł do mnie kobiecy głos, który niemal od razu znikł wśród innych.
Zaczęłam poważnie się zastanawiać czy może to oni sami nie są jakimiś potworami. Nawet nie kryli się ze swoimi obrażającymi opiniami.
- Chodź ze mną. – nagle za mną wyrósł kolejny mężczyzna, ciągnący moją rękę do siebie.
Gwałtownie się wyrwałam, zirytowana bezczelnym dotykiem. Jednak napotkałam przepraszający wzrok młodego człowieka i zarumienione policzki. Miał dłuższe, czarne włosy i równie ciemne oczy, w których pojawiał się czerwony pigment. Jego urok sprawił, że mimowolnie przygryzłam wargę.
- Przyszłaś go zabić, prawda? – postawił pytanie, na które nawet nie oczekiwało odpowiedzi. – Chcę pomóc.
Bez słowa ruszyłam za nim, wciąż będąc maksymalnie ostrożna. Z pewnego punktu widzenia, rozumiałam postawę mieszkańców. Byli przerażeni i tracili swoich bliskich, a przy tym cały swój dobytek. Tym bardziej zależało mi na pomocy, choć liczyłam, że nie bezpłatnej.
Dotarliśmy na skraj wioski, gdzie znajdował się mały magazynek. Weszliśmy do środka, gdzie znajdowały się jedynie porozrzucane graty. Stare garnki, dziwne łańcuchy, kilkanaście śmieci i równie wiele śrubek.
- Widziałeś stwora? – zapytałam, przerywając cisze. – Skąd w ogóle chęci pomocy?
Czarnowłosy poprzestawiał kilka gratów i odgonił butem mniejsze śmieci. Spojrzał na mnie wymownie, a na jego ustach malował się cwaniacki uśmiech.
- W końcu to mój dom i moi bliscy. Sam nie dam sobie z nim radę. – nachylił się, po czym nagle pociągnął podłogę w górę, odkrywając ukryte wejście do podziemi. – Jest wielki i silny. Uczy się ruchów przeciwnika i wcale nie zachowuje się jak bezmózgi stwór.
Przedstawił mi krótki opis i wskazał ręką, abym udała się za nim. Jeżeli naprawdę jest do tego inteligentną formą, bardzo utrudni to walkę.
- Gdzie idziemy? – zapytałam niepewnie, odtrącając wyciągniętą ku mnie dłoń.
- Chcesz walczyć bez broni? – zaśmiał się, unosząc nieznacznie brwi.
- Przyszłam wybadać sprawę. Walka z przeciwnikiem, którego się nie zna zawsze jest trudniejsza.
Czerwonooki przytaknął, ruszając w dół. Powoli zrobiłam to samo, trzymając dłoń na schowanym pod ubraniami sztylecie. Podróż po schodach nie trwała długo. Dotarliśmy do dużego pomieszczenia, które oświetlała jedynie pochodnia w dłoniach nieznajomego. Okazało się, że jest to zbrojownia, a broń jest bardzo dobrej jakości. Było to dziwne i podejrzane, ale stwierdziłam, że nie będę zbytnio się nad tym rozwodzić.
- Oh – mruknął, znów przeszywając mnie tajemniczym spojrzeniem. – Nazywam się Fyodor. Pomyślałem, że taka drobna dziewczyna potrzebuje towarzysza broni.
Prychnęłam, marszcząc czoło. Mówił to takim tonem, że nie bardzo rozumiałam jak mam to odebrać.
- Akurat. – mruknęłam. – Keya Reed, znana wojowniczka.
Zironizowałam, żartobliwie się śmiejąc. Zaczynałam go lubić. Jego sposób bycia przyjemnie na mnie działał, a tajemniczość dodawał mu smaczku.
Po chwili każdy z nas wybrał odpowiednią broń. Moim wyborem była pięknie zdobiona, czerwona katana z idealnie ostrym zakończeniem. Moją uwagę zwróciło wyryta na ostrzu przy rączce litera F, ale nie zamierzałam dłużej się nad tym zastanawiać.
- Skąd wiesz, że zaatakuje właśnie dzisiaj? – rzuciłam, kiedy wróciliśmy na górę.
- Przeczucie. – zaśmiał się, chowając własny miecz.
Fyodor trzymał rękojeść w sposób, który zdradzał doświadczenie w jego używaniu. Musiał znać się na rzeczy, przez co totalnie nie rozumiałam skąd zainteresowanie moją osobą. Być może potwór był na tyle silny, że sam nie miał szans, ale z pewnością nie był to jedyny powód.
Nagle z oddali dobiegł potężny ryk i krzyki ludzi. Zaraz potem przeraźliwe rżenie, które mocno złapało mnie za serce. Nawet nie czekałam na towarzysza, od razu skierowałam się do okropnych odgłosów. Gotowa w każdej chwili zaatakować, przybyłam na miejsce.
Moim oczom ukazał się wysoki na około czterech metrów stwór przypominającego koguta z ogonem jaszczurki. Miał potężny dziób, ostro zakończony, wprost stworzony do zabijania. Jego skrzydła zakończone były pazurami, ale pokryte kolorowymi piórami. Był zarówno przerażający jak i piękny.
https://www.olabloga.eu/wp-content/uploads/bazyliszek.png

Jeszcze przed chwilą była tutaj stajnia, a teraz leżały jedynie porozrywane końskie ciała. Wszystko skąpała świeża krew, odganiając skutecznie każdego, kto tutaj był. Ptako-gad zajęty był pałaszowaniem jednego ze zwierząt, co pozwoliło mi na natychmiastową akcję.
Ruszyłam na przód, zbliżając się do celu. Dotarłam do lewej nogi, skutecznie przecinając ważne ścięgna. Bazyliszek ponownie rozdarł się na cały głos, wydając żałosne jęki. Parłam na przód zatapiając katanę w jego twardej skórze. Stwór rozpoczął wędrówkę, próbując nade mnie nadepnąć. Zajęta unikami, nie spostrzegłam ogona, który z wielką siłą uderzył  we mnie od przodu.
Czułam tylko jak lecę w tył, a zaraz potem spotykam się z ziemią. Kiedy ciało przestało się toczyć, wydałam z siebie jęk bólu. Poczułam silne rwanie w jeszcze niedawno zranionym przez Morimera ramieniu i próbowałam złapać oddech w mocno stłuczone płuca.
Obok mnie zjawił się Fyodor, pomagając wstać. Złapał mnie za podbródek i odgarnął włosy, pozostawiając na mojej twarzy przyjemne ciepło. Uśmiechnęłam się zadowolona, patrząc na zmierzająca na nas bestię. Ku mojej uciesze udało mi się go spowolnić, a zwierzę wyraźnie kuśtykało. Ból ustąpił narastającej ekscytacji i chęci zabicia ptaka. Czarnowłosy mężczyzna wypruł do przodu, atakując drugą kończynę. Tak jak podejrzewałam był szybki i znał się na sztuce władania mieczem. Jego ruchy były wręcz naturalne, a ciało zgrabnie się poruszało.
Nie czekałam na zaproszenie. Powróciłam pod gada, który coraz szybciej reagował. Nie pozwalał mi się do siebie zbliżyć, nawet z Fyodorem u boku. Czarnowłosy musiał mieć rację, bo ptak potrafił przewidzieć jaki cios zadam. Nie znał jednak wszystkich moich ruchów.
Kiedy potwór upadł, wgramoliłam się na grzbiet, wbijając ostrze kilkanaście razy. Niestety to nie było wystarczające, bo ptak ponownie mnie zrzucił. Udało mi się naciąć skrzydło, które teraz zwisło bezwładnie. Jego oczy wyrażały ból i cierpienie, które przechodziło również w jego głosie. Nagle poczułam piszczenie w uszach i wielką słabość. Zrozumiałam błąd, który nie powinnam nigdy popełnić. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, a mowa Lorena okazała się w połowie prawdą. Jego wzrok zadziałał na mnie jak trucizna, ale na szczęście nie wytwarzał zabójczego odoru.
Ponownie spotkałam się z Fyodorem, który wyraźnie był zmęczony. Widziałam jak przez mgłę, nie mogąc wydusić ani słowa. Chłopak zabrał mnie na ręce i przemieściliśmy się w bezpieczniejsze miejsce.
- Połknij to. – rozkazał, wsadzając mi coś gorzkiego do ust. – Za chwilę zadziała.
Zrobiłam jak kazał, nadal ciężko łapiąc powietrze. Potwór przemieszczał się, rujnując kolejne budynki, ale na razie nas nie znalazł. Za to ja powoli odzyskiwałam stan normalności i w końcu nabrałam w pełni powietrza. Spojrzałam na towarzysza, który nagle gwałtownie mnie pociągnął, unikając tym samym spotkania z gadem.
Jeszcze lekko słaba stanęłam na nogi i zacisnęłam mocno zęby. Mieliśmy jedyną szansę na zabicie potwora. Ścisnęłam mocniej katanę i rozpoczęłam bieg ku bestii. To samo zrobił Fyodor, odcinając niebezpieczny ogon bazyliszka. Ryk rozniósł się po okolicy, jeszcze mocniej denerwując zwierzę. Kiedy zamierzało mnie zaatakować stanęłam w miejscu i poczekałam na odpowiedni moment. Kiedy jego głowa była wystarczająco blisko, zrobiłam unik, ale na tyle mały, aby wsadzić ostrze w oko i przebić czaszkę. Było to ryzykowne, ale na szczęście udało mi się wyczuć odpowiedni moment. Puściłam broń, kiedy zwierzę po raz ostatni uniosło łeb, upadając na ziemię.
Chwilę potem jego ogromne ciało opadło obok mnie, obficie krwawiąc. Wydał z siebie ostatnie tchnienie, dostając przy tym mocnych drgawek. Podniosłam się podchodząc do martwego bazyliszka i wyciągnęłam czerwoną katanę. Obdarzyłam zwierzę przepraszającym spojrzeniem, przecinając grubą szyję. Musiałam zrobić kilka zamachów, aby głowa ostatecznie oddzieliła się od pozostałej części ciała.
- Faktycznie był silny. – upadłam na kolana, chowając głowę w zakrwawionych dłoniach.
Poczułam ciepłą dłoń na ramieniu, która zaraz przeczesała moje zabrudzone włosy.
- Uprzedzałem. Ale wcale nie zabiło go twoje ostrze. Zrobiło to jego własne odbicie, które zobaczył w momencie, w którym wbiłaś katanę. – zaśmiał się, kucając obok. – Uratowałem Ci życie. Co dostanę w zamian?
Uniósł sugestywnie brwi, pokazując swój cudowny uśmiech.
- Ważne, że już nie żyje. – przewróciłam oczami, mając wrażenie, że się wymądrza. – Połowę nagrody od króla.
Fyodor pokręcił niezadowolony głową, łapiąc za pióra na głowie stwora. Uniósł ją do góry i pokazał ludziom, którzy zdążyli przybyć, aby zobaczyć co się stało. Ktoś krzyknął pokrzepiająco, a ktoś inny zaczął radośnie płakać. Misja została wykonana, a wyrządzone szkody nie były wielce poważne.
Dano nam na dzisiejszą noc schronienie i wyprawiono ucztę. Nie była to obfita biesiada, a raczej symboliczna impreza. Cieszyła mnie radość na twarzach mieszkańców, ale byłam zbyt słaba na pozostanie  przy stole.
Udałam się do obiecanego pokoju, gdzie zamierzałam odzyskać siły. Ukojeniem okazał się ciepły prysznic, pozwalający na zmycie brudu dnia dzisiejszego.  Wychodząc z łazienki, owinięta w ręcznik, położyłam się wygodnie na łóżku. Nie były to luksusowe warunki, ale wdzięczność okazana przez wieśniaków rozgrzewała serce. Spojrzałam na głowę bestii, spoczywająca na stole na środku pomieszczenia.
Nagle do pokoju wkroczył czarnowłosy, który na chwilę przystanął nad moim łożem. Jego oczy błyszczały, kiedy próbowałam zakryć się kołdrą.
- Wyjdź, muszę się ubrać. – nadęłam policzki, odwracając wzrok.
Wtedy poczułam, że jest bliżej niż powinien. Zmysłowo wkroczył na łóżko, łapiąc w ciepłą dłoń mój podbródek i zbliżając usta do moich. Jego ręka powędrowała na pierś kiedy nasze wargi rozpoczęły wspólny taniec. Nawet nie próbowałam stawiać oporu, całkowicie oddałam się jego tajemniczej grze.

Otwierając oczy spodziewałam się mężczyzny przy moim boku. Kiedy usiadłam, szukając jego gorącego ciała, zrozumiałam jak bardzo zostałam oszukana.
Głowa bazyliszka zniknęła wraz z Fyodorem, a czerwonooki pozostawił po sobie jedynie małą karteczkę z podziękowaniami i zapewnieniem, że tak spłacam swój dług.
- Głupek. – warknęłam, lekko się uśmiechając.

Liczba słów: 2467

ZADANIE ZALICZONE