piątek, 16 sierpnia 2019

Od Sarethe CD. Johena

Nie zdążyłam zajrzeć do środka listu. Ba, było to co najmniej niewykonalne bo grzebanie w cudzych korespondencjach jest niegrzeczne. Nie chciałam też złamać kolejnej oczywistej zasady, mimo że podobno łamię zasady o których pojęcia nie miałam. Brak jasnych zasad mnie z lekka irytowało, bo do końca nigdy nie wiedziałam czy to co robiłam było słusznym działaniem na które miałam prawne przyzwolenie. Właściwie wydaje mi się, że chodziło raczej o jego bezpieczeństwo niż same zasady. Johen wydaje się być na tym punkcie przewrażliwiony. Gdybym była pewnie starsza, może by mi to odpowiadało ale jak sam stwierdził jestem młoda, a co za tym idzie, krnąbrna. Z pewnością sądził, że chcę ruszyć z wojskami, rzucić się w wir walki ale to do końca nie jest tak. Czuję się odpowiedzialna w pewnym stopniu za decyzje podejmowane przez księcia. Wolałabym w pierwszej chwili nie rzucać się do żadnych bitew. Wystarczy mi aktualny pogrom Wygnańców, który trwa i trwa. Nadal nie jest na tyle spokojnie by móc wyprawić oddziały na bitwę. Odetchnęłam z ulgą kiedy usłyszałam, że nie zamierza z tym nic zrobić. Z drugiej strony poczułam, że nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Zbyt ogólna była ta odpowiedź. Zbyt beztroska i niebezpieczna zarazem. Okazało się również, że dzisiejszy dzień kończę znowu wcześniej.
-Mam nadzieję, że nikt nie próbuje nas sprowokować. Wojna to ostatnia rzecz, na której miałoby mi teraz zależeć. Dobrej nocy, książę Johenie -mówię na odchodne wychodząc normalnymi drzwiami. Wróciłam do swojej komnaty siadając z ciężkim westchnieniem. Wszystko może runąć w każdym momencie. List o wypowiedzeniu wojny, jeden podpis, jedna wola jednej osoby może zaważyć o wszystkim. Nawet atak z zaskoczenia zmienia życie jeszcze diametralniej, a zwłaszcza odczują to mieszkańcy, którzy zostali zaatakowani.
~Martwisz się o coś? -głos mojego pseudo przyjaciela dobiegł mnie zewsząd odbijając się dodatkowo echem. Przymrużyłam oczy z konsternacji.
-Absolutnie -odpowiadam kładąc się beztrosko na prowizorycznym łóżku.
~Oj nie musisz się z tym kryć. Dawaj, co cię martwi?- zapytał udając troskę.- Jestem twoim najlepszym przyjacielem i towarzyszem  życiowym.
-Martwi mnie to, że wezmą mnie za wariatkę, która rozmawia sama ze sobą- zagwizdałam pokazując gest nierówności pod sufitem.
~Na pewno nikt tak nie pomyśli, przecież ja jestem naprawdę -oburzył się na co spiorunowałam go spojrzeniem.
-Jasne jasne, a ja jestem matka Teresa- zamykam oczy, próbując się zdrzemnąć ale paplanina Izmaela zaczęła działać mi na nerwy. Chociaż nie, błąd. Jestem zmęczona jego gadaniem.
-Możesz się zamknąć?- mruczę w takim jakby półśnie, otwierając wściekłe oczy.
~Jestem twoim towarzyszem życiowym, dlaczego mnie ignorujesz -mruknął coś w nieznanym mi języku, najpewniej tym, którym posługiwały się demony.
-Za co ja się pytam, co uczyniłam, że mnie tak pokarano -szepczę z grymasem bólu na twarz.
~Każdy szanujący się demon, to irytująca sprawa. Będzie wkurwiał najlepiej jak tylko potrafi -szczerzy się kładąc obok mnie. ~Tylko ty i ja kochanie -mruczy wprost do mojego ucha.
Ze zdenerwowaniem przyzywam broń do prawej dłoni. Zaciskam rękojeść katany najmocniej jak tylko mogę aż pobielały knykcie. Wzdycham ciężko obracając się na bok.
-Jak dobrze, wreszcie cisza -uśmiecham się z zadowoleniem.
Przez przypadek przymknęło mi się oko, a kiedy się zbudziłam katany obok mnie nie było. Zerwałam się na równe nogi ze zdenerwowaniem przywołując broń. Na szczęście się zdematerializowała podczas mojego snu. Wyjrzałam przez małe okno na zewnątrz oceniając godzinę. Mogła się zbliżać koło północy. Przetarłam oczy wychodząc z komnaty. Panowała głucha cisza, dlatego nerwowo oglądałam się za siebie czy nikt nie podąża za mną. Wreszcie docieram do koszar wojowników. Wchodzę do pomieszczenia do treningów z zaskoczeniem zauważając w środku Armeta. Mężczyzna rzucił w moją stronę nożem ale przez szybszą reakcję demona wykonałam zgrabny unik. Normalnie pewnie bym miała ranę na policzku.
-Ty nie jesteś przypadkiem nadworną Johena? Johen cię przysłał? -zapytał lustrując przenikliwie moją sylwetkę. -Czy może bardziej w prywatnej sprawie -uśmiechnął się zalotnie machając wesoło trzymanej przez niego broń.
-Nic z tych rzeczy -odparowuję szybko unosząc w górę katanę. - Przyszłam poćwiczyć. Otrzymałam tę katanę w spadku i chciałabym podtrzymać tradycję -skłamałam uśmiechając się zwycięsko.
-Na pewno nie przyszłaś tutaj z innych względów? -dopytywał powoli podchodząc do mnie.
Był wyższy o przynajmniej 10 centymetrów, co lekko mnie przytłaczało. Kiwam przecząco głową wymijając wojownika. Gwałtownie chwyta mnie za przedramię na co ja w odpowiedzi przystawiam mu ostrze zimnej klingi do szyi.
-Spokojnie ptaszyno. Refleks masz dobry - skwitował zaciskając uścisk. Nogi ugięły mi się w kolanach ale nie dałam po sobie poznać, że to boli.
-Ale mógłbyś mnie puścić. Wtedy ja zabiorę z twojej szyi ostrze - mówię ostro. Armet zagwizdał z zachwytem cofając się na bezpieczną odległość.
-Podoba mi się twój charakterek -zaćwierkał krzyżując ręce na piersi.- Ale muszę przyznać, że ostatnio mamy sporo podobnych do ciebie. Nie jesteś jedyna - zaśmiał się jakby wspominając coś.
-Mało mnie to interesuje -ugasiła szybko zapał do rozmów Armeta. Rzuciła katanę na bok, nie zbyt silnie ale jednak było widać zerowy szacunek do broni. "To za dzisiejszy wieczór, darmozjadzie", rzucił w myślach do Izmaela, który pewnie klnął teraz niemiłosiernie na moją skromną osobę.
-Nie wyglądało to na to, żebyś za specjalnie dbała o rodzinną broń -rzucił w moją stronę.
-Oh, tym się nie przejmuj -macham ręką rozpoczynając rozgrzewkę.
-Pamiętaj o stawach, mięśniach ramion oraz nóg. Porozciągaj się, łatwiej unikniesz ciosu i kontuzji -spoważniał wojownik dokładnie przyglądając się moim poczynaniom.
Wkrótce przyłączył się do mnie robiąc ze mną dodatkową rozgrzewkę. Katował mnie niemiłosiernie opierniczając za każde, niedokładnie wykonane ćwiczenie. Cisnął mnie przez cały czas, a przerwy jakie ze mną robił były krótkie i niewystarczające dla mojego organizmu.
-Miałaś jakąś styczność z wojowaniem, czyż nie? -zagadał w pewnym momencie jak już byliśmy praktycznie na końcu naszej rozgrzewki. Uśmiechał się dumny z siebie patrząc jak niemalże zdycham z wyczerpania. Wyprostowałam się mierząc go morderczym spojrzeniem.
-Coś wcześniej trenowałam, walki wręcz i fechtunek ale to raczej dawno było i dość nieprofesjonalnie -kwituje chwytając się pod boki.
-Nie, muszę cię pochwalić bo dorównujesz mojego tempa -szczerzy się jak idiota. -Zuch dziewczynka - był tylko lekko zmachany.
-Kurwa ja tu umieram -stękam nie szczędząc sobie mało ładnych słów.
-Nu nu, normalnie byś w połowie już odpadła. Zabrakłoby ci powietrze robiąc męską rozgrzewkę -obejmuje mnie swoim ramieniem.
-Męską? -pytam patrząc na niego z politowaniem.
-Dokładnie tak -kiwa głową, a ja krzywię się odchylając głowę.
-To teraz co zrobimy? -pytam lekko się odsuwając od mężczyzny. "Rany jak on to robi, że mimo to nadal wyglądał cudownie?", pytam siebie w myślach przyłapując się na fantazjach o nadwornych króla. Kręcę głową przywołując się do porządku.
-No to teraz wychodzimy pobiegać -zaśmiał się widząc moją nietęgą minę.
-Chyba nie mówisz poważnie ? -pytam wgapiając się w swoje nogi, które telepały się z wysiłku.
-Jestem całkowicie poważny. Prawdziwy wojownik, musi być zahartowany w boju - wymija mnie zdejmując górną nawierzchnie swojego ubioru.
-Ty jesteś jednak chory -kwituje patrząc na niego jak na debila. Jego umięśniona sylwetka nie zrobiła na mnie wrażenia. - Będziesz mnie zbierał z ziemi -pomrukuję pod nosem z niechęcią idąc w ślad za Armetem, który jakby przestał już mnie słuchać. Bosko.
Na początku truchtamy pomału łapiąc równe tempo. Nogi miałam jak z waty, a na samą rozgrzewkę poświęciliśmy więcej czasu niż bym się tego spodziewała. Sądziłam z początku, że będę sama i po prostu się porozciągam, powymachuje kataną i pójdę spać dalej. Ale musiałam natknąć się na wykwintnego wojownika, który nie zostawi panienki samej z bronią. Nagle potknęłam się o swoje nogi, upadając na kolana. Gdybym nie próbowałam amortyzować upadku, najpewniej zaryłabym swoją piękną buźką. Klnę pod nosem.
-Wstawaj złociutka, już się wracamy -wyciągnął dłoń w moją stronę. Z jego twarzy znikł uśmiech, a zastąpiła go troska o swoją uczennicę.
Przyjęłam jego dłoń z wdzięcznością. Chwyciłam go jedną ręką w talii i razem poszliśmy z powrotem na plac treningowy. Po drodze Armet opowiadał mi o swoich żółtodziobach, których musi trenować. Żartował z nich poprawiając tym samym mój humor. Okazuje się bowiem, że naprawdę nie jestem taka zła, a słowa komplementu wypowiedziane przed przebieżką były całkowicie szczere. Armet nie chciał mi przesłodzić, powiedział całą prawdę. No bo albo ja jestem dobra, albo wojownicy są totalnymi kretynami. Śmiałam się razem z nim nie zwracając uwagi, że ktoś wyglądał na nas z okna. Marzyłam o tym, by położyć się spać.

Johen? A ty jak bawisz się z Apsikiem? XD


Liczba słów: 1332

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz