wtorek, 20 sierpnia 2019

Od Keyi CD. Mordimera

Jeszcze przez krótką chwilę odprowadzałam Mordimera wzrokiem, aż zniknął z mojego pola widzenia. Jego wielkie i umięśnione ciało wyglądało z daleka tak jak każde inne. Wiotkie i do pokonania. Jednak zaczynałam mieć, co do niego inne podejście. Powodów było mnóstwo, sama jego postawa wzbudzała we mnie pewne podejrzenia. Najgorszą możliwością były nadludzkie umiejętności, które z marszu zaliczą go do wygnańców. To by tłumaczyło zawziętą walkę w sprawie tej małej dziewczynki. Po części jego mowa miała rację i skutecznie wplątała się do mojego umysłu. Sprawiło to poczucie braku bezpieczeństwa i zagrożenia z jego strony. Odór niechęci w moją stronę wyczuwałam nawet, kiedy nie stał obok. Mimo tego był intrygujący.
- Urocze. – Skwitowałam własne rozmyślania i dotknęłam, wciąż bolącego ramienia.
Potrzeba zabawy i całkowita obojętność zawładnęła moim ciałem i nie pozostawiła ochoty na cokolwiek innego. Ruszyłam w dobrze znaną mi stronę, gdzie miałam znaleźć ukojenie. Miałam ochotę zniknąć i już nie wracać, ale rzeczywistość tak łatwo nie odpuszcza. Trzyma nas tu nawet wbrew własnej woli i nakazuje patrzeć na TO wszystko. Jeśli naprawdę mężczyzna uważa, że życie ma jakąkolwiek wartość to grubo się myli. Jesteśmy jedynie zabawkami w rękach kogoś ponad nami, ale skoro zabawa się już zaczęła, ktoś musi w niej trwać. Niesamowite jak bardzo można kogoś nienawidzić, a zarazem kochać.
Idąc ciasnymi uliczkami, spotykałam jedynie wychudzone dzieci i zmęczonych starców. Każdy obdarzał mnie zimnym spojrzeniem, oskarżając o całe zło na świecie. Gdzieniegdzie walały się śmieci, powodując nieprzyjemny obraz.
Kiedy udało mi się wyjść z miasta i wstąpić na polną drogę, odetchnęłam z ulgą. Powiew świeżego powietrza i przyjemne odgłosy ptaków wypełniły ciało. Włosy oddały się powiewom nieco zimnego wiatru, a umysł analizował ślady wozów na ziemi. Czas przestał mieć znaczenie, kiedy tylko dotarłam pod niewielką karczmę. Oddalona od miasta, ale na tyle przy nim, blisko, aby ktoś w niej był.
- Witamy! – donośny głos gospodyni przyjaźnie mnie powitał.
Zasiadłam przy ladzie, obserwując poukładane alkohole naprzeciwko. Każda półka miała swoją literkę, a butelki stały wypolerowane. Zadziwiająco czysto i przyjemnie jak na spelunkę, w której dochodzi do bijatyk i szczania pod drzwiami.
- Najzwyklejsze wino poproszę. Butelkę. – rzuciłam, sięgając po schowaną sakiewkę. Wyciągnęłam odpowiednią kwotę i wyłożyłam na ladę, podczas, gdy kobieta podała trunek. – Dzięki.
Zabrałam zakupiony towar i rozpoczęłam polowanie na wolne miejsce. Szybko udało mi się je znaleźć, umiejscowione w kącie, gdzie nikt nie siedział. Miałam tutaj pełny widok na knajpę i wejście. W środku budynku razem ze mną znajdowało się może z dziesięć klientów. Dwóch z nich było młodymi i nawet przystojnymi chłopakami, za to cała reszta jak zwykle starzy i znudzeni mężczyźni.
Czas płynął tak powoli, jak powoli upijałam wino. Nie smakowało najlepiej, ale nie należało też do najgorszych. Mocno średnie, a jednak cieszyło umysł, który przestał zwracać uwagę na otoczenie. Pozwoliłam na rozkojarzenie i głębokie rozmyślanie, ale ostatecznie sprowadziło się to do obojętności. Ogarnęła mnie pustka i całe życie opuściło moje ciało. Pozostały tylko oczy, które nadal ślepo wpatrywały się w punkt na ścianie. Nie było tam nic ciekawego, jedynie mała dziurka i widoczne popękania.
Następnie zobaczyłam jak ktoś się dosiada i rozpoczyna rozmowę. Oczywiście nie słuchałam, po co miałabym to robić. Dochodziły do mnie jedynie pojedyncze słowa, niemające większego sensu. Kiedy spojrzałam w bok, aby przekazać mój brak zainteresowania, miło się zaskoczyłam.
Przede mną siedział czerwono włosy mężczyzna o równie niebieskich oczach jak moje i łagodnym uśmiechu. Wyraźnie starszy, ale elegancki i co najważniejsze trzeźwy. Z jakiegoś powodu w jego zachowaniu widziałam troskę i wydawał mi się znajomy. Nie wypiłam tyle, żeby stracić kontakt i mieć urojenia. Mimo tego, pozwoliłam na brak obowiązków i powróciłam do patrzenia w punkt na ścianie. Wszystko wirowało, tworzyło iluzję piękna i poczucie zatracenia. Oddałam się ciemnością, tracąc całkowitą kontrolę nad swoim ciałem.
Obudził mnie zimny powiew wiatru, muskający rozgrzane ciało. Uchyliłam powieki tylko na chwilę, aby zaraz ponownie je zmrużyć pod uczuciem bólu głowy. Próbowałam się poruszyć, ale poczułam zdrętwiałe ramie i zaprzestałam zmiany pozycji. Leżałam tak do czasu, kiedy poczułam jak coś miękkiego ociera mi się o twarz i wydaje wdzięczny pomruk.
Dopiero wtedy zdołałam całkowicie się wybudzić i zdać sobie sprawę, że jakimś cudem powróciłam do pokoju. Nadal w tych samych ubraniach i z niesamowicie zbuntowanymi włosami. Były tylko dwie możliwości. Sama wróciłam, albo zrobił to ktoś inny, niosąc mnie tutaj dobry kawał drogi. Zakładałam to pierwsze, ale pamiętałam tyle, co nic. Nie było to jednak istotne. Puściłam to w niepamięć jak cały wieczór.
Pogłaskałam wdzięcznego kocura i złożyłam pocałunek między zabliźnionymi uszami. Jego oczy obserwowały moje nieporadne ruchy, podczas, gdy ja zajęłam się doglądaniem ramienia. Brak zmiany opatrunku skutkował większym bólem i widocznym zakażeniem rany. Nie wyglądała dobrze, ale do podleczenia. Natychmiast ruszyłam do łazienki, gdzie pożałowałam, kiedy tylko spojrzałam w lustro.
Zmierzwione włosy, sine oczy i zapadnięte policzki. Wyglądałam bardzo źle, ale po długim czasie w łazience udało mi się dojść do ładu. Przynajmniej na tyle, że mogłam pokazać się innym ludziom.
Ramię potraktowałam ziołami, które dobrał mi Samuel i dokładnie oczyściłam. Niestety potrzebuję tej ręki do funkcjonowania, więc musi się szybko wyleczyć. Alkohol na pewno mi w tym nie pomoże.
- Głodny? – rzuciłam do kota, który aktywnie biegał między moimi nogami. – Ciekawe, co robi Mordimer.
Czarnuszek odpowiedział mi głośnym miauknięciem, dając znak, że czeka na śniadanie. Podczas posiłku zastawiałam się, jakie kroki podejmie. Sam zajmie się szefem, czy zleci to jakiemuś znajomemu, a może w ogóle oleje sprawę. Z przyjemnością patrzyłabym jak się głowi i usilnie szuka sposobu, żeby zapewnić młodej bezpieczeństwo.
Reszta dnia przebiegła bezproblemowo i dość spokojnie, żeby nie rzecz nudnie. Zajęłam się kacem i ogródkiem, który wręcz błagał o uwagę. Posprzątałam również nieco w domu, a nawet ugotowałam obiad. Dawno nie bawiłam się tak dobrze przy tak banalnych czynnościach. Wieczorem przeszłam się zobaczyć, co u Mordimera, ale nie było to zbyt ciekawe doświadczenie. Tak działo się również przez pozostałe dwa dni.
Dopiero po tym czasie zaczęłam się mocno niecierpliwić i denerwować na mężczyznę. Miał coś z tym zrobić, a jak na razie wyglądał na niewzruszonego. Tylko raz widziałam u niego jakiegoś obcego, ale nie wyglądał na zabójcę. Albo robił cichy wywiad, albo olał sprawę.
Kiedy uporządkowałam własne sprawy, postanowiłam wyruszyć na miasto w poszukiwaniu ciekawych zajęć. Podczas drogi przypomniałam sobie obraz mężczyzny z knajpy. Jego oczy i włosy nadal kogoś mi przypominały, a mózg raczej bezcelowo go nie zapamiętał. Mimo usilnych chęci, nie dałam radę przywrócić wspomnień i połączyć z jego osobą.
Po niecałej czterdziestominutowej piechocie dotarłam na główny rynek w mieście. Dzisiaj uzbierało się tu sporo osób i panował duży gwar. Niektórzy sprzedawali produkty, inni po prostu się przekrzykiwali, a dzieci biegały między tymi wszystkimi ludźmi. Nabrało mi się na nostalgię i przez moment wspominałam czasy sierocińca. Ciekawe czy tamte dzieci jeszcze żyją, czy może Król stwierdził, że zbyt pasożytują i skazał ich na długą śmierć.
- Chociaż bardzo nie chce z Tobą rozmawiać, mam wiadomość.  – poczułam silny uścisk na skrzywdzonym ramieniu i od razu zastosowałam unik, który pozwolił mi odsunąć się na bezpieczną odległość. – Gdybym chciał Cię zabić, dawno być była martwa.
Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam znajomą twarz Mordimera. Posłałam mu tylko przedrzeźniający uśmiech, obserwując jego poważną twarz. Znów patrzył na mnie tym swoim gardzącym spojrzeniem. Dlaczego ktoś taki ma prawo mnie pouczać w kwestii wygnańców skoro sam nie akceptuje ludzi?
- Chodźmy w bardziej bezpieczne miejsce. – dodał, odwróciwszy się i zmierzając tylko w jemu znane miejsce.
Niechętnie ruszyłam za nim, nadal czujnie obserwując. Nigdy nie wiadomo, kiedy tak niezrównoważony człowiek zaatakuje. Kiedy dotarliśmy w mniej uczęszczane miejsce, mężczyzna dokładnie mnie zilustrował i wypuścił głośno powietrze.
- Tylko czekam, aż wydłubiesz mi oczy. – mruknęłam, wzruszając ramionami.
- Nie myśl, że pozostawałem bierny. – westchnął, jakby odgadując moje kolejne pytanie. – Poza tym nawet nie starałaś się ukrywać.
Zaśmiałam się i cmoknęłam, mimowolnie rozglądając się na boki. Raczej spodziewałam się jakiejś zasadzki, albo czegoś podobnego, aniżeli zwykłej rozmowy. Wyglądało jednak na to, że w takiej sprawie przyszedł.
- W takim razie, po co ze mną rozmawiasz? Widzę jak bardzo masz już dość mojego widoku.
Rzuciłam, a mężczyzna posłał przytakujący i cwany uśmiech. Z jakiegoś powodu ujrzałam w nim zwierzę, przypominał teraz cwanego lisa, który właśnie wykręcił komuś niezły numer. Najwyraźniej cieszyło go ubliżanie mojej osobie, albo to tylko ja zaczęłam mieć dziwne urojenia. Stawiałabym na to drugie.
- Dowiedziałem się czegoś o twojej matce. – nie owijał, a jego twarz ponownie przybrała poważnego wyrazu. – Wiesz coś o powodzie jej śmierci?
Jego otwartość w tym temacie mnie zaskoczyła i zirytowała, pozostałam jednak niewzruszona.  Spojrzałam w niebo, nabierając powietrza. Nie tęskniłam za nią tak mocno jak kiedyś, wydawała mi się teraz czymś odległym. Bardziej tęskniłam za wolnością i dobrymi przeżyciami, jakich mogłam doświadczyć. Niestety to przez jej śmierć moje życie doprowadziło do upadku ciała.
- Pamiętam tylko, że zrobili to wygnańcy. Wyglądało to trochę jakby mama ich znała, ale nic więcej nie wiem. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Znam jej zabójcę, a raczej zleceniodawcę. – te słowa wyraźnie mną wstrząsnęły i nie ubiegło to jego uwadze. Usłyszałam tylko cichy śmiech. – Za informacje się niestety płaci. Ile jesteś w stanie dać?
Przymrużyłam oczy i zbliżyłam się na tyle, aby jeszcze mocniej poczuć świdrujący wzrok. Nie chciał mi pomóc, to było oczywiste. Nie miał do tego powodów.
- Tobie? Ani grosza. – warknęłam, odwracając się na pięcie. – Kiedyś i tak się…
Nie dano mi dokończyć. Nagle usłyszałam dźwięk przecinanego powietrza i zdążyłam jedynie szybko się uchylić. Kątek oka zobaczyłam czarny cień, który to wcale nie na mnie polował. Morimer jednym ruchem odparł uderzenie, ale nadchodził kolejny cios, którego mężczyzna nie był w stanie zobaczyć. Wtedy rzuciłam się do przodu, zasłaniając ostrze własną dłonią i wbijając jednocześnie swój mały sztylet w serce napastnika. Nad głową pojawiła się kolejna postać, ale tak szybko jak ją zobaczyłam, tak też znikła. Mordimer wyglądał na nieco oszołomionego, ale nadal zachowywał tą swoją powagę. Jego oczy tylko na chwilę spoczęły na zwłokach, aby zaraz przenieść się na mnie. Teoretycznie uchroniłam go przed raną, ale wątpię, że coś by mu się stało, gdyby oberwał. Jedynie moja dłoń została uszkodzona i pozostało na niej głębokie cięcie. Do tego jednak byłam mocno przyzwyczajona i ból absolutnie mi nie przeszkadzał.
- Jednak z chęcią się dowiem, kto to zrobił. – Warknęłam, kiedy wyciągałam sztylet z jeszcze ciepłego ciała. – No i przy okazji powiedz mi, rozpoznajesz kto to jest?
Chyba na nowo poczułam iskierkę zaciekawienia.

Mordimer? Trochę poszalałam hah

Liczba słów: 1678

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz