niedziela, 25 sierpnia 2019

Od Keyi CD Samuela

Sytacja była niezrozumiała, coraz bardziej stawiając nas w niekorzystnej pozycji. Każde ich słowo docierało do mnie tylko w nieznacznej części, a widok poturbowanego Samuela dodawał niechęci do stojących przed nami ludzi. Jako dwie różne strony, nie mogliśmy pozwolić na zaufanie. Zachowanie to jak najbardziej należało do racjonalnych, ale musiałam dobrze się zastanowić nad tym co zamierzam powiedzieć.
Posłałam pytające pytanie, kierując je w błyszczące oczy towarzysza. Odpowiedział mi skinieniem głowy, biorąc na swoje barki odpowiedzialność za udzielone wytłumaczenie.
- Pochodzimy z królestwa Dous Mundos. – rozpoczęłam, ostrożnie dobierając słowa. – Trafiliśmy tutaj przypadkiem, nie mamy pojęcia co to za miejsce i kim jesteście.
Mężczyzna nadal gniewnie wpatrywał się w nasze ciała, dając znak, że nadal nie wierzy.
- Trafiliście? – pytanie padło od jego żony, która wydawała się bardziej łagodna.
- Badaliśmy sprawę pewnej książki. W środku znajdowała się moneta, która prawdopodobnie spowodowała nasze pojawienie się w tej… rzeczywistości.
Nie byłam nawet pewna czy mogę to tak nazwać. Może to wszystko było kolejną iluzją, zasadzką mającą na celu coś znacznie gorszego?
- W jaki sposób? – tym razem mężczyzna zabrał głos.
- Chciałam zabrać go od mojego towarzysza, ale kiedy nasze palce spoczęły na monecie, poczuliśmy porażenie prądem. Potem znaleźliśmy was.
Opowiedziałam tak, jak było. Jego szczegółowe pytania powodowały we mnie większą niechęć i obawy. Na chwilę spojrzałam na dziewczynki siedzące w kącie, trzymając się za wątłe dłonie. Mojej uwadze nie umknęła złota kura, ozdabiająca lewą pierś.
- Myślisz, że to możliwe? – kobieta nie zwracała się do nas, całkowicie ignorując naszą obecność.
Ojciec bliźniaczek nie odpowiedział, nie spuszczając z nas wzroku. Atmosfera coraz bardziej się zagęszczała, powodując niemal duchotę. Patrząc na Samuela, miałam wrażenie, że przyjmuje to dziwnie łatwo, albo po prostu wmawiałam to sobie, działając egoistycznie. Nagle poczułam duchotę i coraz większy brak powietrza.
- Jak się nazywacie? – dopiero niski głos rozwiał moje myśli.
- Samuel Smith.
- Keya Reed. A wy?
Przymrużyłam oczy, dokładnie analizując ich wygląd. Starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, ale nie dostrzegłam niczego niepokojącego. Czarnowłosa kobieta posiadała na szyi nieznane mi runy, ale kiedy tylko zorientowała się, że je widzę, zasłoniła gęstymi kosmykami.
- Nasze imiona nie mają znaczenia. – warknął mężczyzna, wyraźnie rozzłoszczony. – Nie możecie tutaj być. Znajdźcie inne schronienie.
Odwrócił wzrok, powstając. Miał dobrze zbudowane ciało i dziwny strój. Przypominał on nieco kimono, ale pokryte ono było różnymi wizerunkami kur. Zacisnął potężne dłonie, kierując się w stronę, od której przybyliśmy. Jego zachowanie nagle stało się oskarżycielskie i jeszcze bardziej obrzucające nas podejrzeniami. Widziałam w jego oczach strach, który nie potrafił zniknąć. Spojrzałam na Samuela, który przybrał niebezpiecznie bladych odcieni.
- Tak po prostu nas wyrzucicie? – zaśmiałam się cierpko, marszcząc gniewnie brwi.
Rzuciłam szybkie spojrzenie, upewniając się, że obojga dorosłych jest wystarczająco blisko, po czym rzuciłam się w kierunku przerażonych dziewczynek. Udało mi się zwinnie odciągnąć nieco jedną z nich, przywierając do niej i jednocześnie wyciągając ukryty sztylet. Jej wątłe ciało schowało się w moich ramionach, opierając plecy o mój brzuch. Ostrze przywarło do lewego boku, nieco pod sercem, naciskając na żebra, ale nie raniąc dziecka.
- Radzę wyjaśnić o co tutaj chodzi. – warknęłam, unosząc trzymają rękę dziewczynki. – Jeden niewłaściwy ruch i jej życie się skończy. Tak się składa, że znajdująca się tutaj tętnica, niemal od razu spowoduje śmierć.
Ostrzegłam, czując roztrzęsienie młodej damy. Nie próbowała się nawet poruszyć, co nawet ułatwiało mi zadanie. Napotkałam jednak surowy wzrok Samuela, który wyrażał więcej niż się spodziewałam. Nie podejrzewałam go o taką surowość, jaką właśnie mnie obdarzył.
- Nie rób tego. – teraz to on przyjął poważny ton.
- Mamy czas. Niech mówią. – posłałam mu lekki uśmiech, który wcale nie podział, tak jak wcześniej zamierzałam.
Przeprosiłam chłopaka w myślach, czując dziwne poczucie winy. Nadal nie mogłam uwierzyć, że obawa przed jego opinią tak bardzo mnie martwi.
- Najpierw ją wypuść. – mężczyzna próbował się zbliżyć, ale przystanął ponownie, widząc, że wcale nie żartuję.
Denerwował mnie jedynie wściekły wzrok Samuela, wcale niczego nie ułatwiając.
- Musieliście trafić tutaj przez przypadek. – rozpoczął mężczyzna, spoglądając nerwowo na mojego towarzysza, który nieco się cofnął, wyraźnie obawiając się wielkiego przeciwnika. – Należymy do Noble*, naszym herbem jest złota kura. Nasz świat jest również waszym światem, ale jednak trochę innym. Coś jak inny wymiar, ale jednocześnie nie do końca. Guerrier to nasi łowcy, broniący słabszych. Armia stworzona na potrzebę ochrony społeczności przed Obcymi.
Zatrzymał słowa, patrząc czule na własną córkę. Rozluźnił nieco mięśnie, jakby godząc się z warunkami, które postawiłam.
- Ochrony przed czym? – zapytałam, nie dając mu chwili na wytchnienie.
- W górach znajduję się okropna istota. Sprowadza na nas nieszczęście, zabijając, okradając i niszcząc nasze zapasy. Zdarza się to raz w miesiącu, a wraz z nim pojawia się ciemna chmura i trujący gaz. To właśnie przed tym uciekaliście. – ponownie przybrał groźny wyraz twarzy, obrzucając mnie nienawistnym spojrzeniem. – Nikt nie wie skąd to dziwactwo przybyło i czego chce. Ludzie, którzy to zobaczyli okazali się opętani. Ich umysł został całkowicie spaczony.
Chłonęłam w skupieniu każdą przekazaną informację, ale całkowicie nie tego się spodziewałam. Spełniał się najgorszy przewidziany przede mnie scenariusz.
- Do tego wraz z nim pojawiają się setki zmarłych, których kontroluje. Pojawiają się zwłoki, nabierające pośmiertnego życia. – dodała kobieta, zaciskając dłonie na piersi. – Jestem lekarką, więc widziałam to na własne oczy. Przyniesiono mi chłopaka, który…
Przerwała, mówiąc załamanym głosem. Westchnęłam, będąc szczerze przerażona naszą obecną pozycją. Nadal nie wiedziałam jak mamy to pokonać i czym to tak właściwie jest.
- Co się z nim stało? – w końcu zabrał głos Samuel.
Pokój ponownie przybrał ciężką atmosferę, a ciemność rozpoczęła straszyć.
- To wszystko stało się tak szybko… - zignorowała mojego towarzysza. – Nasz ukochany syn…
W pomieszczeniu rozległ się jej płacz, przeszywając ciało. Powoli odpuściłam uścisk, wypychając delikatnie dziewczynkę z mojego objęcia. Wyskoczyła niczym poparzona, wracając do rodziców i siostry. Samuel nadal wyglądał na zdenerwowanego i podejrzliwego w stosunku do mnie.
- Inaczej byśmy się niczego nie dowiedzieli. – szepnęłam, zauważając, że nie zwracają na nas uwagi.
Mężczyzna wziął w ramiona całą rodzinę, mówiąc coś swojej ukochanej.
- Nadal niczego nie wiemy! – warknął niemile. – To musi być sen.
Niespodziewanie chłopak zaczął szczypać swoją skórę i przeklinać pod nosem, aby zaraz skulić się w kłębek pod ścianą. Ostrożnie zbliżyłam się do niego, niepewnie łapiąc jego zimne dłonie. Jego wzrok stał się nieobecny i co chwila zmieniał obiekt, na który patrzył. Ludzie za nami w tej chwili się nie liczyli. Zaczynałam się o niego mocno martwić, traktując teraz niemal jak brata, pomimo, że nigdy go nie miałam i właściwie nie byłam pewna jak to wtedy wygląda.
- Musi być jak sposób, wszystko będzie dobrze.
Przyjęłam łagodny ton głosu, będąc coraz bliżej.
- Miał na imię Olivier, widziałem… Miał całe życie przed sobą…
Jego roztrzęsione ręce robiły się coraz zimniejsze. Przycisnęłam je mocniej do ciała, a następnie niepewnie przyciągnęłam jego głowę do własnej klatki piersiowej, a nie czując oporu pozwoliłam na zatopienie twarzy w jego włosach, wdychając przyjemny zapach jego ciała. 
- Uspokój się. – rozkazałam czułym głosem, głaszcząc troskliwie brązową czuprynę.

Samuel? ^^

* z francuskiego - szlachetni

Liczba słów: 1110

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz