Nałożyłam kaptur na głowę tak by przysłonić swoją twarz. Nikt nie może nas rozpoznać. Ani mnie, ani tym bardziej mojego pana. Johen był o wiele bardziej rozpoznawalną twarzą niż ja, ale bezpieczeństwo ponad wszystko. Nigdy nie byłeś do końca pewny czy nie powiążą ciebie z królestwem. Ludzie są różni, a wizja zemsty albo zdobycia władzy była zbyt kusząca. Z resztą niejedna istota nadprzyrodzona nie mogła oprzeć się takiemu grzechowi. Łatwo jest się zatracić we władzy. Dlatego dziedzictwo z krwi, przekazywanie władzy następnym pokoleniom było tak ważne. Odpowiednie wychowanie pozwalało zachować trzeźwość umysłu podczas jej sprawowania. To dlatego Elzebiusz czy właśnie już Johen zachowują zimną krew i dystans do wszystkiego i wszystkich. Nie mogę ich za to winić. W sumie wraz z moim dłuższym stażem zaczynam rozumieć system działania polityki. Zaczyna to do mnie docierać sprawiając, że za każdym razem dostaje mentalnego plaskacza w policzek. Nie ma tutaj miejsca na przyjaźnie, zawsze jest to ryzyko, że powiesz o jedno słowo za dużo. Albo parę razy trzeba coś przemyśleć żeby twoje kroki nie zostały wykorzystane przeciwko tobie. Prawie oberwałam po całej akcji z dwórką od samego króla. Nie mam pojęcia jak z tego uszłam bez większego szwanku. Najpewniej pomógł mi w tym Johen. Dobrze, że mam z nim dobre stosunki, lepsze niż bym mogła przypuszczać. Nie jest taki straszny jak mi się wówczas wydawało.
Wraz z Johenem opuściliśmy zamek, tą samą drogą co zawsze. Chciał na chwilę odetchnąć, może samemu coś wybrać do królewskiej komnaty? Nie mam pojęcia, w kwestii gustu to w sumie i lepiej. Nigdy nie wiadomo czy przypadkiem coś się akurat mu nie spodoba. Wtedy jego humor będzie w jeszcze gorszym stanie niż był przedtem. Tego chciałabym uniknąć, bo to ja oberwę najmocniej. Najbliżej w zasięgu Johena, idealna osoba do tego by się na niej wyżyć. A nawet jeśli to ja chciałabym urozmaicić swoją skromną komnatę. Dostaję niemałe wynagrodzenie za pełnioną służbę. Zdecydowanie jednak wolałam dużą część z nich przyznać sierocińcom, z których pochodzę. Martwiłam się tylko o to, czy zostały w dobry sposób zagospodarowane. Nie miałam pomysłu co chciałam sobie sprezentować. Liczyłam na coś drobnego i lekkiego tak abym mogła to w łatwy sposób ukryć przed Johenem oraz przed pozostałą częścią zamku. A przede wszystkim przed drugą grupą. Wścibskie spojrzenia to na pewno coś czego bym teraz chciała.
Standardowo poruszaliśmy się konno. On dosiadał tego samego konia, mój co jakiś czas się zmieniał. Nie miałam przydzielonego wierzchowca, raczej mało kto uważał by mi się przydało jako kobiecie, zwłaszcza służącej. Dzisiaj trafiła mi się gniada klacz z białymi skarpetami. Niespokojna, od czasu do czasu prychała doprowadzając mnie do istnego zawału. Bałam się że spadnę, że przypadkiem się przestraszy i spłoszy.
-Ktoś zapomniał jak się ujeżdża konia? -spytał Johen widocznie mając ze mnie ubaw z zaistniałej sytuacji.
-Panie, moja klacz jest niesforna -mruczę z niezadowoleniem, nie spuszczając oka z głowy gniadej dzikuski.
-Chyba cię nie polubiła. Złej baletnicy przeszkadza rąbek od spódnicy - uśmiecha się zwycięsko na co ja tylko sapie z niezadowoleniem.
Wysuwam się trochę do przodu tak by kątem oka tylko widzieć rozmazaną sylwetkę księcia. Dojeżdżamy do stajennego który nie miał humoru. Burknął coś niemiłego w naszą stronę co wychwyciło moje ucho. A raczej pomocnicze pary uszu. Od razu zbeształam stajennego za brak okazania w naszą stronę należytego szacunku i traktowania. Dodałam również, że jeśli jego zachowanie natychmiast nie ulegnie zmianie może spotkać się z karą, której najłagodniejszy wyrok to obcięcie budżetowe. W najgorszym wtrącenie do lochu i tortury, gdyż ponieważ rodzina królewska jest autorytetem. Mężczyzna na początku się ze mną kłócił twierdząc, że nie powinnam w ten sposób do niego się zwracać i jakie ja mam znaczenie. Szybko ostudził go Johen stwierdzając, że zanosi się ogromną pychą i cwaniactwem, ponieważ obsługiwał mnie nie raz.
W niezbyt dobrych nastrojach poszliśmy w głąb miasta nie odzywając się zbytnio do siebie. Kierowaliśmy się na stragany, gdzie ludzie usilnie będą próbowali wcisnąć swój towar jakiejkolwiek jakości, od totalnych bubli po znakomitego wykonania mistrzów swojego fachu. Stanęliśmy bardziej z boku rozglądając się uważnie handlarzom. Zastanawialiśmy się co nas interesowało, na co możemy zwrócić uwagę. Starałam się doradzić księciu jak najlepiej mogłam chociaż sama o rzemiośle nie miałam najmniejszego pojęcia. Ale z jednym byliśmy zgodni: młody chłopak na ziemi robił doskonałe wrażenie. Wystawił swój towar, głównie z drewna plus dodatkowo wykonywał drobne rzeźby na bieżąco przed publicznością. Jego rzemiosło było podobne do tego naszego wielkiego mistrza, który ostatnimi czasy bardzo się zestarzał. W pewnym momencie złapałam z nim kontakt wzrokowy. W momencie w którym zerkał na nas, ja przyglądałam się jego sylwetce. W jego spojrzeniu coś było nie tak.
~Mizerny chłopaczek, który ledwo uszedł z życiem. To współczucie czy faktycznie zainteresował cię ta łamaga? - głos demona dobiegł mnie z mojej prawej strony, po której nie miałam nikogo.
Wzdrygnęłam się odruchowo zmierzając wzrokiem przestrzeń po mojej prawicy. Izmael sobie w tym momencie ze mną pogrywał, ponieważ jego sylwetka stała daleko i uśmiechała się szatańsko. Nie byłam dłużna, ponieważ udawałam, że go nie widzę. Rzemieślnik też zerknął w stronę, która tak mnie zainteresowała. Przekrzywiłam lekko głowę.
-Jeśli chce książę coś kupić, niech da mi znać -mówię szeptem patrząc na twarz Johena.
-Poradzę sobie -mówi to tak jakby to było oczywiste i jego obecność nie wzbudziła zbytniego zainteresowania ludności.
-Ja będę tutaj przy tym rzemieślniku, zobaczę co ma do zaoferowania - jak jak powiedziałam tak zrobiłam.
Johen kiwnął głową co uznałam za pozwolenie. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowie podchodząc do skupiska ludzi. Zrobił się mały tłum będący pod wrażeniem fachu młodzieńca. Przyglądałam się wykonanym rzeźbom. Niektórzy z nim rozmawiali jakby był ich bardzo dobrym znajomym. Uśmiechnęła się przyjaźnie lekko ściągając kaptur. Ukazała swoją pogodną twarz. Prześlizgnęła się bliżej chłopaka przysłuchując się ich rozmowie. Kiedy wiedziałam, że rozmowa została zakończona, postanowiłam sama zagadać.
-Długo zajmujesz się tą formą sztuki? -pytam oglądając w dłoniach jedną z rzeźb.
-Trochę lat już minęło -odparł spokojnie dalej dłubiąc w drewnie. -Mało osób otwarcie stwierdza, że to sztuka - zerka na mnie na moment. Wzruszam ramionami.
-Wydawało się to dla mnie oczywiste, przecież poświęcasz się temu, tworzysz coś wspaniałego z kawałka drewna czy kamienia- odkładam na miejsce towar.
-To prawda -przytakuje odstawiając kolejne dzieło. - Niestety, nie wszyscy potrafią to docenić.
-Mhm -kiwnęłam głową w zamyśleniu. -Mogę złożyć zamówienie w takim razie? Interesowałaby mnie niewielka rzeźba, którą mogłabym zostawić jako ozdobę lub nosić przy sobie. Lubię mieć przy sobie takie małe drobiazgi - posyłam w jego stronę życzliwy uśmiech.
Yu?
Liczba słów: 1052
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz