wtorek, 29 września 2020

Od Mikleo CD Soreya

Mocno przytuliłem chłopca do siebie, czując tak właściwie.. Nie wiedziałem co czułem, radość? A może nic nie czułem. Moje serce zabiło szybciej, gdy zobaczyłem moją rodzinę po tak długim czasie, nie potrafiłem jednak zrozumieć, co czuję lub co powinienem teraz czuć, w mojej pamięci są wspomnienia związane z radością i miłością to jednak zbyt mało, abym mógł zrozumieć, co czuję i czy w ogóle coś czuję. Od powrotu na ziemię stałem się pusty, zabrano mi coś mniej potrzebnego, abym znów żył. Dlaczego więc nie czuje nawet miłości? Wiem, że ich kocham, wiem, że chce przy nich być, ale nie wiem jak mam to okazać lub co powinienem czuć, to dziwne gdy odebrano ci wszystko to czego uczyłeś się tak długo, muszę coś z tym zrobić. Sorey nie może się mną teraz przejmować, to ja mam pomóc mu nie on mi, nie zostawię go bez względu na wszystko, zawsze będę trwał przy nim jako anioł stróż, nawet jeśli już zapomniał o miłości którą mnie darzył.
- Tak bardzo tęskniliśmy - Głos Yuki'ego sprowadził mnie na ziemię, powodując szybsze bicie serca, to wystarczyło, abym był pewny w stu procentach tego co do nich czuję, kocham ich i nic tego nie zmieni.
- Ja za wami też - Mocno przytuliłem dziecko do siebie, całując jego czoło, tak bardzo tęskniłem za tą dwójką, nigdy nie przestanę ich kochać.
Yuki przez cały czas zadawał mi pytania, nie odpuszczając, chcąc wiedzieć wszystko, co robiłem, gdzie byłem, jak to możliwe, że wróciłem. Odpowiadałem spokojnie na pytania, dzielnie znosząc pytania chłopca i obecność psa, który bardzo się mną zainteresował, trwało to wszystko tak długo aż chłopiec nie zasnął, a pies nie położył się obok niego.
Przez cały ten czas Sorey nie odzywał się, patrząc na mnie z widocznym zmartwieniem w oczach.
Nie rozumiałem tego, dlatego chciałem, a nawet musiałem z nim porozmawiać, aby wszystko sobie wyjaśnić.
- Co cię trapi? - Spytałem, siadając obok męża na kocu.
- Martwi mnie twoje spojrzenie to przeze mnie? - Westchnąłem cicho, chwytając jego dłonie, mój mąż znów zaczął mnie przepraszać za zdradę i przemianę i milion innych rzeczy, za które przepraszać nie musiał.
- Sorey, posłuchaj mnie uważnie, już raz o tym rozmawialiśmy, wybaczyłem ci tę zdradę, a ty obiecałeś, że nigdy tego więcej nie zrobisz, sytuacja z moją przemianą to inna bajka nie ty jesteś za nią odpowiedzialny to tylko i wyłącznie moja wina - W moim głosie nie dało się dostrzec niczego ani żalu, ani złości. Spokój, który czułem, nie dawał mi powodu do złości. - Wracając do mojego spojrzenia, po powrocie na ziemi straciłem możliwość okazywania emocji, ale to nie zmienia moich uczuć do ciebie, ja wciąż cię kocham bez względu na to, co się stało - Przyznałem dotykając jego policzka.
- Skąd to wiesz? Skąd wiesz, że mnie kochasz? Twoje emocje, uczucia.. - Chciał mówić dalej, obwiniając się za wszystko. Nie chciałem, aby tak się czół musiałem przerwać to, kładąc jego dłoń na moim sercu.
- Czujesz? Może i straciłem możliwość okazywania emocji i uczuć, ale moje serce nie zapomniało co do ciebie czuję, mózg można odszukać serca nie - Wiedziałem, że przed nami ciężka droga, wiele czasu zajmie mi doprowadzenie go do porządku. Wiem jednak, że to poświęcenie jest tego warte.
Sorey kiwnął głową, choć jego twarz nie wskazywała na pogodzenie się z tym, co mu powiedziałem dam mu czas, bo tego właśnie potrzebował mojego wsparcia i czasu, zrobię wszystko, aby znów był szczęśliwy.
- Połóż się jesteś zmęczony - Poprosiłem, biorąc koc, który dla mnie przygotował, przykrywając jego ciało.
- Nie mogę spać - Wyszeptał, za wszelką cenę chcąc oddać mi koc, odpuścił, dopiero gdy poprosiłem go, abym mógł położyć się obok niego pod jednym kocem, mój mąż był zaskoczony. Myśląc, że go nienawidzę i nie będę chciał z nim spać, nie rozumiałem tego, nie rozumiałem dlaczego tak uważa, mówiłem mu przecież, że wybaczyłem mu to wszystko, co stało się przed moją śmiercią. Przyznając, że wciąż go kocham, to co było minęło, nie ma potrzeby do tego wracać.
Nie chciałem jednak już go męczyć ani zmuszać do niczego powoli sam do wszystkiego dojdzie z moją pomocą, dopilnuje tego, aby wszystko było jak dawniej.
Wtuliłem się w ciało męża, zamykając oczy, tworząc barierę, która utrzymywał się podczas mojego snu, nie była zbyt silna lecz wystarczająca, aby uchronić nas przed potencjalnym niebezpieczeństwem.
W nocy jednak obudził mnie wystraszony Sorey, jego ciało drżało, a on sam patrzył na mnie jakbym był tylko snem, wspomnieniem, które zniknie gdy znów zamknie oczy.
- Już dobrze - Przytuliłem go do siebie głaszcząc po głowie. - Jestem przy tobie - Szepnąłem cicho tak bardzo chcąc mu pomóc ile bym dał, aby znów był szczęśliwy.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Tego można się było po nim spodziewać, a to mi mówią, że słucham innych, wczoraj mówiłem mu, że może tu zostać, jeśli tylko będzie tego chciała lub potrzebował, z resztą pada deszcz, a do tego jest strasznie zimno, nie mogę go wypuścić na dwór nie teraz niestety czy tego chcę, czy nie musi, zostać ze mną aż nie przestanie padać, jeszcze mi się przeziębi, a wtedy będę czuł się winien, lepiej niech zostanie, tu gdzie jest, ciepło i bezpiecznie a później odprowadzę go do domu, jeśli zajdzie taka potrzeba, nie co ja mówię, odprowadzę go mimo jego zaprzeczeń.
- Przecież wczoraj ci mówiłem, że możesz zostać tu na noc, jeśli będziesz chciał, w tym momencie jednak nie będziesz miał wyjścia, bo nie wypuszczę cię z domu, dopóki nie przestanie padać - Musiałem mu to zakomunikować głośno i wyraźnie, aby mój przekaz do niego dotarł, nie chce, aby znów próbował bronić się nogami i rękami przed zostaniem w tym domu, nic mu nie zrobię, będzie miał własny pokój, w którym będzie spał, może nawet zamknąć drzwi na klucz, jeśli się boi, choć nie ma naprawdę czego, nigdy nie robię niczego wbrew komuś, z resztą nie musiałem byłem, a raczej jestem przystojny wszystko samo do mnie ognie. Rany, gdyby ktoś usłyszał moje myśli, na pewno by zaczął się mną brzydzić, nic dziwnego czasem brzydzę się sam sobą.. Albo nie co ja mówię, gdybym się brzydził, nie brnąłbym w to, a robię to z wielką przyjemnością, aby zaspokoić swoje rządzę, jestem młodym chłopakiem, który ma swoje potrzeby, a brak związku w niczym mnie nie ogranicza. Nie wiem, czy kiedyś uda się komuś mnie zatrzymać przy sobie.
- Taiki czy ty mnie słuchasz? - Zaskoczony pytaniem chłopaka odwróciłem głowę w jego stronę, uśmiechając się niewinnie do mojego rozmówcy.
- Wybacz mi, wyłączyłem się na chwilę, co mówiłeś? - Spytałem, drapiąc się po głowie, uśmiechając się w niemych przeprosinach.
- Pytałem, czy jesteś tego pewien - Westchnął ciężko kręcąc głową rany chyba go lekko ruszyłem ciekawe ile razy to powtarzał, lubię się czasem na dłużej odłączyć i cóż kończy się to różnie.
- Jestem tego przekonany w stu procentach, zostajesz tu i nawet nie próbuj dyskutować, bo ze mną nie wygrasz - Musiałem postawić na swoim zawsze taki byłem uparty ze mnie osioł.
- Tak myślałem - Westchnął cicho drapiąc się po głowie czym lekko mnie rozbawił, cóż co może zrobić, kiedy nic nie może zrobić? No nic, właśnie nic.
- Choć pokaże ci twój pokój - Nie czekając na jego odpowiedź, zaprowadziłem go do małego gościnnego pokoju, zwykły pokój z wygodnym łóżkiem, co więcej, gościowi trzeba?
- Nie mam żadnych ubrań do spania - Zastanowiłem się chwilę słysząc jego słowa no tak to prawda nie ma nic.. Hym to chyba nie problem..
- Dam ci moją koszulkę, jestem sporo od ciebie wyższy więc nie powinno nic być widać - Wyjaśniłem znikając na chwilę w swojej sypialni, która była nieopodal jego pokoju. - Proszę ta powinna pasować - Przyniosłem mu czarną koszulę, w której chodziłem bardzo rzadko, ciemny do mnie nie pasuje, choć ciotka uważa inaczej.
- Nie chcę sprawiać ci kłopotu - Wciąż próbował się wywinąć, kurczę naprawdę ma się za wielki problem, muszę to naprostować i to koniecznie..
- Daj już spokój, nie jesteś problemem, nigdy w życiu po prostu weź tę koszulę, tu obok jest łazienka, weź ciepłą kąpiel i rozgość się, coś tak myślę, że i tak nie zapowiada się na szybką poprawę pogody - Patrząc w okno mogłem śmiało to powiedzieć na dworze robiło się coraz gorzej nie ciesz lepiej, a więc nie mowy, aby wrócił do domu niedzisiejszego wieczoru.

<Marchewko? C: >

poniedziałek, 28 września 2020

Od Soreya CD Mikleo

 To był Mikleo? Ale… jakim cudem? Przecież widziałem, jak umierał, trzymałem i tuliłem jego martwe ciało tak długo, dopóki te nagle nie zniknęło, uniemożliwiając nam tym samym pogrzeb. Jednak nie było nawet mowy o pomyłce, Mikleo nie żył, jego klatka piersiowa nie poruszała się, serce nie biło, a jego krew była na moich rękach. Uklęknąłem przy nim, nadal mocno zaciskając palce na rękojeści miecza, i położyłem mu dłoń na policzku ocierając łzy, które płynęły z jego oczu. Pióro, które dałem mu dawno temu i przypiąłem do jego ucha, nadal się tam znajdowało, jednak to było łatwo podrobić. Chwyciłem jego dłoń i uważnie przyjrzałem się palcom – srebrna obrączka nadal znajdowała się na serdecznym palcu i odbijała blade światło księżyca.
- O boże, Mikleo! - odrzuciłem miecz i przytuliłem się do wątłego ciała przyjaciela, wbijając mocno palce w jego ramiona. - Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, chciałem cię skrzywdzić, myślałem, że ty to nie ty… - plątałem się w słowach, chcąc go koniecznie przeprosić, czując coraz większe poczucie winy.
Co by było, gdyby chłopak się nie osłonił? Boże, co mi przyszło do głowy, aby się na niego rzucić? Zabiłbym go, skrzywdził, nie byłbym lepszy niż ten, który wbił ostrze w jego serce. Co ja gadam, przecież już nie jestem lepszy, jestem jeszcze gorszy, przecież go zdradziłem, a potem sprawiłem, że zmienił się w smoka. Kiedy tylko sobie o tym przypomniałem, zacząłem go przepraszać i za to, ale bardzo szybko zostałem uciszony przez jego usta, które przywarły do tych moich. Jak dawno nie czułem smaku jego ust… Zatęskniłem za tymi cudownie słodkimi i miękkimi wargami, chociaż czułem, że na nie nie zasługiwałem, nie zasługiwałem na całego niego. 
- Już, cicho, wszystko jest dobrze – powiedział cicho, odsuwając się ode mnie głaszcząc po policzku.
- Nie, nic nie jest, przeze mnie umarłeś, to wszystko moja wina… - mówiłem nadal, już nawet nie powstrzymując swoich łez. Tak długo, jak był przy mnie Yuki, powstrzymywałem się od całkowitego rozsypania się wiedząc, że muszę być silny dla niego. Ale teraz, kiedy zobaczyłem Mikleo po tylu latach, nie potrafiłem się powstrzymać.
- Nic nie jest twoją winą, nie mów tak – odparł cicho, ocierając moje łzy. Jak nie jest, jak jest, gdybym się ruszył, albo zrobił wtedy cokolwiek, byłby żywy, a Yuki byłby z o wiele lepszym dla niego rodzicem.
Uśmiechnąłem się do niego smutno, przyglądając się uważnie twarzy, której nie widziałem przez dwa lata. Zauważyłem, że coś się w nim zmieniło. Niby był tym samym Mikim, który pozostał w mojej pamięci, ale jego oczy… choć zaszklone, nie było w nich widać żadnych emocji, ani smutku, żalu czy szczęścia. Były puste i przerażające, kompletnie tak, jakby niczego nie czuł… 
- Mikleo, czy wszystko w porządku? - spytałem, patrząc na niego z uwagą i obawiając się najgorszego. Ta śmierć coś w nim zmieniła, nie wiem tylko, co.
- Tato? Wszystko w porządku? - zmartwiony głos Yuki’ego uniemożliwił chłopakowi odpowiedź na moje pytanie. Zresztą, o to mógłbym go zapytać później, teraz trzeba uspokoić biedne i zmartwione dziecko.
Wstałem z ziemi chwytając jednocześnie broń leżącą na ziemi i wyciągnąłem dłoń w stronę mojego męża, chcąc pomóc mu wstać. Mikleo przyjął moją pomoc i już po chwili kierowaliśmy się w stronę obozowiska. Naprawdę nie mogłem stwierdzić, co czuł jasnowłosy Serafin. Niepewność? Strach? A może nie mógł się doczekać spotkania z chłopcem? Czy potrafi odczuć jakiekolwiek emocje? 
Czy jeszcze mnie kocha? 
Nie, na pewno nie, nie po tym, co mu zrobiłem. 
- Yuki, spójrz kogo znalazłem – powiedziałem z łagodnym uśmiechem, lekko popychając Mikleo w stronę chłopca.
Yuki przez moment wpatrywał się jak osłupiały w chłopaka, by po kilku sekundach podbiegając do niego i mocno się do niego przytulając. Uśmiechnąłem się sam do siebie na ten widok, nigdy nic nie powinno ich rozdzielić. Zawsze powinni być razem, Yuki zasługuje na kogoś, kto go zrozumie i wesprze, a nie na tak słabego i żałosnego człowieka, jakim jestem ja. 
Odszedłem od nich, pozwalając im nacieszyć się sobą, zaczynając rozkładać dodatkowy koc dla Mikleo. Znaczy, nie mieliśmy żadnego dodatkowego koca – ja miałem dwa i Yuki miał dwa, dlatego zrezygnowałem z jednego, który przypadał mnie. Co prawda, noce w tę porę roku są okropnie zimne, ale nie mogłem pozwolić na to, by anioł spał na chłodnej ziemi. Wystarczająco już przecierpiał, zasługuje na kogoś lepszego niż ja. Jestem najgorszym, co mu się w życiu przytrafiło, gdyby mnie nie spotkał, nie cierpiałby. 

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Ucieszyłem się bardzo, słysząc jego słowa, a więc mu smakowało. Poczułem, jak robi mi się cieplej na sercu, a kąciki warg samowolnie uniosły się ku górze. Często słyszałem słowa pochwały ze strony cioci, albo siostry, ale nie od kogoś spoza rodziny. Uczucie bycia docenianym było naprawdę przyjemne, chciałbym je czuć już zawsze. Chociaż przyznam, nie rozumiałem jego zachwytu nad posiłkiem, który dla niego przygotowałem. Przecież to był tylko zwykły omlet, nic nadzwyczajnego. 
- Cieszę się, że ci smakuje, chociaż to nie jest nic nadzwyczajnego – powiedziałem, przysuwając swój talerz do siebie. Teraz, kiedy już Taiki zaczął jeść, i ja mogłem zacząć. Zostało mi wpojone to, by zacząć jeść dopiero po tym, jak najstarszy zacznie; w tym przypadku był to właśnie Taiki.
- Co ty gadasz, to jest niesamowite – odparł, wsuwając kęs za kęsem. Widziałem dwie możliwości; albo chłopakowi faktycznie zasmakowało to, co przygotowałem, albo po prostu był bardzo głodny, a człowiekowi głodnemu smakuje wszystko.
- Przesadzasz – powiedziałem nieśmiało, zabierając się za swoją porcję. Lepiej zjeść, póki ciepłe, bo później nie będzie smakować tak samo dobrze, gdyby było zimne.
- Oj, zdecydowanie nie, wiem, co mówię – Taiki trzymał twardo przy swoim, czego kompletnie nie zrozumiałem.
Resztę posiłku spędziliśmy w milczeniu, po prostu się posilając. Chłopak może i mówił, że to smakuje niesamowicie, ale ja wiedziałem swoje. To było bardzo zwykłe, bo co niezwykłego może być w omlecie? I tak najważniejsze było, że Taiki się choć trochę posilił. Jedna kanapka, może dwie, na cały dzień to zdecydowanie za mało jak na niego. I wiem to nawet ja, który nie za wiele je. Czyżby to miało związek z tym, że nie potrafił gotować? Co prawda, nie powiedział mi tego wprost, ale po serii pytań, jaką zadał mi podczas przygotowywania zwykłego omleta mogłem wysunąć już jakieś wnioski. 
Kiedy zjedliśmy, wstałem od stołu i chciałem sprzątnąć talerze, a następnie je umyć, ale Taiki nie pozwolił mi na to. 
- Ale mogę pozmywać, przecież należy po sobie sprzątać – powiedziałem cicho z zakłopotaniem obserwując, jak chłopak zbiera wszystkie brudne naczynia do zlewu i zaczyna gotować wodę specjalnie na zmywanie. Przygotowałem mu jedzenie, zjadłem, więc teraz również czas na to, aby posprzątać po bałaganie, który spowodowałem.
- Jesteś moim gościem, masz się czuć swobodnie, a nie sprzątać – powiedział naburmuszony, a ja postanowiłem już nie naciskać i zaakceptować jego postanowienie, chociaż i tak w głębi uważałem, że to ja powinienem posprzątać. Wiedziałem jednak, że go nie przegadam, a jak Taiki coś sobie postanowi, to tak już będzie i tyle.
Podczas oczekiwania na to, aż zagotuje się woda, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak nie poruszał tematu o mnie i o moich ogonach, co trochę mnie zaskoczyło, w sensie pozytywnym. Zachowywał się tak, jak gdyby nic się stało, a przecież tak nie było. Właśnie miał do czynienia z kimś zdecydowanie gorszym i słabszym, a mimo to traktuje mnie tak, jak równego sobie. Nie wydaje mi się, abym na to zasługiwał. 
- Wiesz, nie musisz mnie odprowadzać – odezwałem się cicho, kiedy siedzieliśmy przy kolejnej herbacie. Już wszystko dawno było pozmywane, poza naszymi kubkami. Od dłuższego czasu padało i to wcale nie był mały deszczyk; lało jak z cebra i założę się, że gdybym wyszedł chociażby na sekundę, przemókłbym do suchej nitki. Trochę do przejścia miałem i nie chciałem, aby Taiki niepotrzebnie zmókł i nie daj boże jeszcze zachorował.
- Na razie nawet nie wiem, czy cię stąd wypuszczę, nie zapowiada się na to, aby szybko przestało – powiedział chłopak z cichym westchnięciem. - Jeszcze mi zachorujesz, nie mogę na to pozwolić – dodał, a ja zamrugałem kilkukrotnie, nie dowierzając w jego słowa.
- Chcesz, abym został? - spytałem, patrząc na niego z uwagą. Wczoraj proponował mi to samo, ale uznałem, że zrobił to ze zwykłej grzeczności, bo byłem lekko podłamany i roztrzęsiony, ale dzisiaj było ze mną lepiej. Co prawda nie miałem ochoty na wychodzenie na zewnątrz, było tam tak brzydko, zimno i mokro, a tutaj, u jego w domu, było wręcz cudownie; tak ciepło, sucho i przyjemnie, i choć czułem się troszkę dziwnie, miałem wrażenie, że byłem tutaj chciany. Jednak nie chciałem być dla niego problemem, poza tym nie mam żadnych ubrań na zmianę.

<Taiki? c:>

niedziela, 27 września 2020

Od Mikleo CD Soreya

Nic nie rozumiałem, gdy moje oczy otworzyły się, a wokół dostrzec mogłem trawę, jezioro, drzewa poczuć chłodny wiatr na policzkach. Powoli podniosłem się do siadu, rozglądając się, byłem na ziemi? Jak to możliwe przecież umarłem, co tu robię? Czy to sen? Piękny sen o świecie, do którego pragnąłem wrócić.
- To nie sen - Słysząc nieznajomy mi głos rozejrzałem się nikogo jednak nie widząc co się dzieje czy ja oszalałem? - Nie bój się, twój Bóg pozwolił ci wrócić na ziemię, odnajdź młodzieńca, który za tobą tęskni, zwracając mu radość, która zniknęła wraz z twoją śmiercią. - Dziwnie się czułem, kiedy to słyszałem, czy ten głos mówił o..
- Sorey? - Zawołałem, wstając z ziemi, poszukując chociaż jednej drobnej poszlaki mogącej mi pomóc w odnalezieniu mężczyzny.
Nic nie mogłem jednak dostrzec, głupi jestem, że próbuje, ile czasu nie było, mniema ziemi? Jak długo spałem snem spokojnym, nim znów tu wróciłem? Ile zmieniło się tutaj podczas mojej nieobecności.
Westchnąłem cicho, próbując jeszcze raz skontaktować się z moim niegdyś mężem, nie było żadnej odpowiedzi, nie słyszał mnie, umarłem a wraz z nim wiara we mnie.
Nie mogłem się jednak załamać, musiałem go odnaleźć bez względu na to, jak wiele czasu mi to zajmie.
Pierwszą myślą, która wpadła mi do głowy, gdy powoli zacząłem przyzwyczajać się do bycia na ziemi było pójście do Alishy, pojawiłem się tam, gdzie zmarłem, mogłem z łatwością dostać się do dziewczyny, aby z nią porozmawiać.
Tak jak się spodziewałem, wystraszyłem dziewczynę swoim zmartwychwstaniem, nikt się tego nie spodziewał nawet ja sam.
Alisha, gdy tylko upewniła się, że ja to na pewno ja nawet ucieszyła się z mojego powrotu, co było, cóż trochę dziwne nigdy nie okazywałem jej sympatii, a mimo to chyba mnie lubiła. Królowa powiedziała mi, co wydarzyło się po mojej śmierci, Sorey naprawdę się załamał, obwiniał się o moją śmierć, tego mogłem się po nim spodziewać. Nie tracąc czasu, podziękowałem dziewczynie, ruszając w drogę, nie było czasu, aby wydawać się w jeszcze dłuższe rozmowy, coś tak czułem, że nie raz Alisha stanie nam jeszcze na drodze.
***
Ruszyłem przed siebie, poszukując dwóch istot, za którymi moje serce tęskniło, tak strasznie chciałem ich zobaczyć, jednocześnie czując dziwną puste, już dawno zauważyłem, że emocje, które posiadałem. Zniknęły, wiedziałem co znaczą, gdy widziałem je na twarzy ludzi, nie czując nic, zupełnie nic byłem pusty i do tego sam, tak bardzo chciałem ich odnaleźć, nie wiedziałem jednak gdzie iść, gdzie powinienem szukać? Co zrobić, aby ich znaleźć, byłem zmęczone ciągłym poszukiwaniem, nie spałem w nocy, nie mając czasu, zasypiałem tylko wtedy gdy moje ciało stawało się słabe, a oczu same się zamykały, jako anioł miałem większą wytrzymałość a mimo to i sen potrafił mnie pokonać.
Zmęczony i zrezygnowany przystanąłem na ziemi, odkąd zacząłem używać moich skrzydeł, wszystko szkło szybciej a mimo to wciąż nie potrafiłem odnaleźć ani Soreya, ani Yuki'ego.
- Gdzieś jesteście? - Kolejny raz pytam sam siebie, szukając odpowiedzi w gwiazdach, na chwilę odlatując tylko po to, aby pomyśleć, co powinienem dalej zrobić, miałem dziwne wrażenie, że ktoś zbliża się do mnie a auta, która od niego bije, jest dziwnie znajoma, miałem jednak problem z dokładnym opisem aury, która była cóż dziwnie słaba, przygasła jakby umierała.
- Znam tę aurę - Szepnąłem sam do siebie odwracając się w stronę liści krzaków, które poruszały się bardzo delikatnie, ktoś skradał się, przygotowując do ataku.
- Sorey? - Odezwałem się, gdy skojarzyłem jaką aurę miał mój mąż, trochę czasu minęło, zdążyłem zapomnieć jaka była nim stał się mną a ja nim.
- Kim jesteś? - Wysunął miecz do przodu, wychodząc z krzaków, zobaczyłem w jego oczach strach i ból. Miał mnie za potwora, tego mogłem się spodziewać, umarłem mu na rękach, a teraz jak gdyby nigdy nie wracam.
Przyjrzałem się mężczyźni, poruszając swoimi skrzydłami, będąc w gotowości do obrony własnej, nigdy nie wiadomo co może zrobić.
- To ja Mikleo - Mój głos był cichy i spokojny a twarz nie okazywała żadnych emocji, patrząc na mężczyznę, który wyglądał naprawdę fatalnie a wszystko to z mojej winy, może nie powinienem był wracać? Co, jeśli tylko go skrzywdzę? Pogodził się z moją śmiercią, a ja wracam tu jak gdyby nigdy nic.
- Nie kłam Mikleo nie żyje! - Krzyknął, ruszając w moją stronę, byłem pewien, że muszę się bronić, jeśli tego nie zrobię, on mnie zabije, nie chciałem robić mu krzywdy, użyłem wody tylko po to, by obronić się przed jego ciosem a mimo to raz udało mu się mnie walnąć, zasłużyłem sobie, chyba naprawdę go przestraszyłem.
Mężczyzna podszedłem do mnie, gdy siedziałem na ziemi, zakrywając się skrzydłami, aby nie skrzywdził, mnie w tym amoku jednoczenie pamiętając, aby i mu nie zrobić krzywdy nie tego chciałem.
- Sorey to ja to naprawdę ja - Z pustych oczu popłynęły mi łzy i choć nie rozumiałem, dlaczego czułem każdą kropelkę spływającą po moich policzkach.
- Mikleo? - Słyszałem szok w jego głosie, złożyłem skrzydła, których wolałem jeszcze nie chować to w końcu najlepszy sposoby na ucieczkę.
- Tak Sorey wróciłem do ciebie - Patrzyłem na jego twarz przecierając zły z twarzy naprawdę chcąc, aby w to uwierzyć, tak długo go szukałem, tak długo pragnąłem ukryć się w jego ramionach, czując jego zapach, nie mogę zginąć, nie po tym ile przeszedłem, aby odnaleźć miłość mojego życia. - Przepraszam, nie było mnie przy tobie, gdy mnie potrzebowałeś wybacz - Wyszeptałem przez łzy czując palące poczucie winy, które nie chciało zniknąć.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Szczerze powiedziawszy Shōyō zaskoczył mnie i to tak naprawdę pozytywnie najpierw szybko dostrzegł, że jestem głodny, a później proponuje mi zrobienie czegoś do jedzenia, to nie tak, że nie potrafię gotować, z reguły zajmuje się tym ciotka, a gdy jej nie ma, jadam co popadnie, bo nie chce mi się stać przy garach i gotować dla jednej osoby więcej z tym zachodu nic jest to w ogóle wartę, ponadto chłopak nie musi trafić, czasu na gotowaniu dla mnie jakiegoś posiłku nie chciałbym go wykorzystywać, przecież jest moim gościem nie ja jego, to byłoby dziwne prawda?
- Nie przepraszaj to naprawdę miłe, że składasz mi taką propozycję nie chcę jednak cię wykorzystywać to byłoby niegrzeczne z mojej strony - Wyjaśniłem.
Karotka przez chwilę siedział w ciszy, patrząc na mnie z niezrozumieniem, czego ja nie pojmowałem, powiedziałem coś dziwnego? Coś, czym mogłem go zaskoczyć? Nie chyba nie powiedziałem tylko prawdę o tym, co myślę, nikt z głodu nie umarł, to znaczy umarł, ale w późniejszym etapie trochę za wcześnie na moją śmierć.
- To nie jest problem, chciałem być miły i trochę się zagalopowałem - Wciąż czuł się winny? Rany przecież nie powiedział, niczego złego nie poruszał nic, za co mógłbym się podnieść, wręcz przeciwnie powiedział coś, co naprawdę mnie uradowało, nie tylko chciał być miły, ale i wspaniały nie każdy na jego miejscu chciałbym przygotować komuś coś do jedzenia. Twierdząc, że to sprawa osoby, która jest głodna przynajmniej takie mam doświadczenie, nigdy nikt nie górował mi poza ciocią no może i zapraszano mnie na obiady, jednak nigdy z nich nie korzystałem, nie chciałem z partnerami lub partnerkami aż tak się zbliżać do siebie, tym bardziej że dla mnie to tylko zabawa, lubiłem dobrze się bawić, a i moje chwilowe zauroczenia robiły to samo, nie licząc tych, które zrobiły sobie nadzieję i na pewno zabiją mnie, gdy kiedyś jeszcze się spotkamy, jestem tego prawie pewien.
- Jeśli bardzo ci na tym zależy, będę naprawdę szczęśliwy, jeśli przygotujesz mi coś pysznego do jedzenia - Przyznałem, uśmiechając się szeroko, czym chyba ucieszyłem uśmiechającego się chłopska.
- Naprawdę? A co byś chciał? Omlety czy tosty?
- Omlety, zdecydowanie omlety - Dałem mu szansę, jeśli to pomoże mu poczuć się lepiej, nie widziałem problemu w tym małym geście.
Powiedziałem mu, co gdzie leży, przygotowując talerze i sztućce sam, jeśli nie będę to przecież oczywiste.
- Kto uczył się gotować ciocia? - Spytałem zaciekawiony, w końcu i mi zdarzało się czasem pomagać ciotce, a mimo to w gotowaniu nie byłem najlepszy, ponoć trzeba mieć do tego dryg, bo i bez niego ciężko nauczyć się gotowania a może to moje lenistwo? Tak zdecydowanie to wina lenistwa, gdybym chciał na pewno bym się nauczył..
- Tak, często pomagałem cioci w kuchni ucząc się gotowania - Przyjął, wyciągając patelnie, jajka, szynkę, mąkę i inne dodatkowe składniki przygotowując omlet.
Przyglądałem się mu przez cały czas z uwagą, pytając, dlaczego to tak s nie inaczej kiedy to marcheweczka spokojnie odpowiadała na moje pytania, rany ile on ma dla mnie cierpliwości, na jego miejscu już bym chyba zwariował, zadaje mnóstwo pytań, czego nigdy nie robiłem przy ciotce, to ona była w tym bardzo dobra, ja wolałem już chętniej sprzątać niż gotować obiadki to nie dla mnie i oto wyszło szydło z worka, jako nieudolny jestem.
- Gotowe - Shōyō postawił na stole talerz z omletami najwidoczniej dumny z siebie uśmiech, który widniał na jego twarzy, mówił wszystko, a ja nie mogłem doczekać się, aż spróbuję tego cudownie wyglądającego jedzenia. I pomyśleć, że gdybym wyszedł wcześniej, nie spotkalibyśmy się dziś, jestem strasznie roztrzepany, gdy jestem sam, zapominam o wszystkim, mam wrażenie, że mózg mi wypływa, gdy nikogo nie ma. Głupio wyszło, prawie go olałem, będę musiał mu to jakoś wynagrodzić, tylko nie wiem jeszcze jak.
Nie myśląc już więcej o tym, co mogłoby być, gdybym go dziś nie spotkał, zasiadłem do stołu, czekając na chłopaka, który uczynił to samo. Chcąc, abym pierwszy spróbował i ocenił, zrobiłem to oczywiście z największą przyjemnością, już czując szybciej płynącą ślinę w ustach.
- To jest przepyszne - Przyznałem zachwycony, gdy pierwszy kęs przeleciał mi przez gardło, sprawiając wielką radość moim kupką smakowym. - Jesteś genialnym kuchcikiem - Przyznałem, nie mogąc oprzeć się memu pysznemu jedzeniu, które przypominały mi, można powiedzieć czasu dzieciństwa, gdy jeszcze żyli moi rodzice, mam często na śniadanie robiła omlety była w tym najlepsza, oj mamo, gdybyś tylko to spróbowała, byłabyś w szoku, jakie są dobre...

<Shōyō?C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie byłem pewien, ile dokładnie dni minęło od śmierci Mikleo. Wszystkie zdawały się wyglądać tak samo, nie miałem siły ani chęci na zrobienie czegokolwiek, co nie było wymagane. Jedzenie, spanie, korzystanie z łazienki – wszystko to robiłem machinalnie, przez mgłę pamiętałem te pierwsze dni i nadzieję, że to jedynie zły sen, a gdy tylko się odwrócę, ujrzę mojego męża śpiącego obok mnie. Z czasem zbawienny sen przerodził się w koszmar, dlatego wiele godzin spędzałem na gapieniu się w ciemny sufit i z sekundy na sekundę coraz bardziej nienawidziłem pokój, w którym się znajduję. Wszystko, co w nim było, przypominało mi o Mikleo i właśnie to pocieszało mnie i jednocześnie dołowało. Im dłużej przebywałem w tym pokoju, tym bardziej wariowałem; już zaczynałem mieć wrażenie, że dostrzegam mojego męża kątem oka, a to przecież nie było możliwe. 
Bardzo szybko podjąłem decyzję o opuszczeniu zamku, a przynajmniej na to wskazywała reakcja królowej i reszty Serafinów, jednak co miałem zrobić, zostać tutaj? Zostać w miejscu, które ciągle przypominało o mojej winie? Bo przecież to przeze mnie nie żyje. Na początku obwiniałem jeszcze innych: Alishę za to, że mu powiedziała o naszej rozmowie, Lailah, że nie przyszła do nas z tym eliksirem wcześniej, a nawet biednych Zaveida i Edny, że nie przybyli wystarczająco szybko. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że to moja wina. Gdybym wtedy się ruszył, albo nie zbagatelizował jego snu, on nadal by tutaj był. 
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się i zaraz rozległy się ciche kroki oraz człapanie po kamiennej posadce. Przyodziałem na twarz nie chcąc niepokoić Yuki’ego. I on bardzo przeżył śmierć Mikleo, musiałem być dla niego silny. Prawdopodobnie gdyby nie on, już dawno nie wytrzymałbym psychicznie. 
- Spakowałem się – powiedział cicho chłopiec, podchodząc do mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy. Yuki miał wybór, albo pójść ze mną, albo zostać tutaj wraz z Lailah. Byłem zaskoczony, że chłopiec bez wahania wybrał mnie, ale teraz musiałem zrobić wszystko, aby go nie zawieść.
- Daj mi jeszcze moment, zostało mi parę rzeczy. Pożegnałeś się z Serafinami? - spytałem, czochrając jego włosy.
- Chciałem, ale Lailah powiedziała, że pożegna się z nami na dziedzińcu. A Edna i Zaveid idą z nami – zmarszczyłem brwi na jego słowa. Czemu ta dwójka z nami idzie? Zresztą, co to za różnica, pewnie i tak się wkrótce rozdzielimy.
Pokiwałem głową, nadal przebierając rzeczy i zastanawiając się, co wziąć. W pewnym momencie do moich rąk wpadła koszula Mikleo, nadal nim pachnąca. Przez moment wpatrywałem się w nią, powstrzymując łzy i finalnie składając ją oraz pakując do torby. Nie powinienem tego robić, bo każda rzecz po nim sprawiała, że moje serce rozpadało się na tysiące kawałeczków, ale nie potrafiłem tak po prostu wyrzucić rzeczy, która ciągle nim pachniała. 
Zamknąłem torbę i ruszyłem wraz z chłopcem i zwierzakami na dziedziniec. Miałem wrażenie, że nawet Lucjusz wie, że Mikleo z nami już nie ma. Zacząłem przyłapywać go na tym, że śpi na połówce jego łóżka i wpatruje się z drzwi, jakby z oczekiwaniem, że anioł się zaraz w nich pojawi. Biedny zwierzak jeszcze nie wie, że już nigdy go nie zobaczy. 

***

- Widziałeś, tato? Udało mi się! - radosnemu głosu chłopca towarzyszyło wesołe szczekanie. Uśmiechnąłem się na jego słowa, dodając do gotującej się wody posiekane warzywa.
- Widziałem, gratuluję – powiedziałem łagodnie, zaczynając mieszać coś, co ma być naszą kolacją. Albo raczej moją, anioły nie musiały jeść, a mimo tego Yuki dzielnie dotrzymuje mi w tym towarzystwa chyba chcąc mnie tym zachęcić do częstszego jedzenia.
- Myślisz, że Mikleo byłby dumny? - spytał chłopiec, siadając obok mnie.
Na chwilę zamarłem, słysząc imię swojego ukochanego. 
- Myślę, że nawet bardzo dumny – odparłem, przytulając go i pocałowałem czubek jego głowy.
Minęło już ponad dwa lata, odkąd Mikleo nie żyje. Przez cały ten czas szukałem sposobu, dzięki któremu mógłbym przywrócić go do życia, dlatego głównym celem mojej podróży były ruiny oraz stare biblioteki. Nie przestałem szukać nawet kiedy Edna powiedziała mi, że to nie ma sensu. Dopiero od niedawna pogodziłem się z tym, że nie ma takiej siły, która przywróciłaby mojego męża z powrotem. Przestałem nawet nosić obrączkę na palcu, a nawlokłem ją na rzemyk i zawiesiłem na szyi, jej widok na palcu powodował u mnie wyrzuty winy. Nie zasługiwałem na nią, nie potrafiłem zrozumieć, czemu Mikleo zgodził się na małżeństwo po tych wszystkich strasznych rzeczach, które mu zrobiłem
Głośne szczekanie Codi’ego wyrwało mnie z zamyślenia. Uciszyłem psa i chwyciłem za miecz, coś było w pobliżu, skoro ta wielka kupa sierści się odezwała. Codi naprawdę wyrósł i śmiało mogłem powiedzieć, że jadł więcej ode mnie. Jednak mimo swoich ogromnych rozmiarów czuł respekt przed małym Lucjuszem, a jeżeli kocur coś chciał, ten natychmiast mu odstępował. 
- Zostań tutaj – poleciłem chłopcu, wstając od ognia. Z Mikleo zawaliłem sprawę, ale nie popełnię tego samego błędu drugi raz i nie pozwolę, aby cokolwiek i ktokolwiek tknął Yuki’ego.

<Mikleo? :c> 

Od Shōyō CD Taiki

 Przyszedłem do niego następnego dnia wieczorem, by oddać jego kurtkę, która całkowicie przesiąknęła moim zapachem. Myślałem, że wyraziłem się jasno, jeżeli chodzi o moją wizytę, dlatego byłem zaskoczony, kiedy zastałem go szykującego się do wyjścia. Zapomniał o mnie? Cóż, nic dziwnego, pewnie miał o wiele lepszych i bardziej wartościowych znajomych ode mnie, oczywiście, że to z nimi chciałby spędzić wolny czas. Nie wszystko musi kręcić się wokół ciebie, głupku. 
- Ostatnio… - zacząłem nieśmiało, ale szybko moje zdanie zostało przerwane przez chłopaka.
- Nie będziesz przecież stać w korytarzu, zdejmij  płaszcz i chodź do kuchni – powiedział Taiki, gestem prosząc mnie, abym wszedł do domu.
Westchnąłem cicho na jego słowa, ale finalnie postąpiłem według jego instrukcji. Pewnie i tak zaraz mnie wyprosi, bo się będzie spieszył na inne, zdecydowanie ważniejsze spotkanie, więc co mi za różnica? Zsunąłem z ramion płaszcz i powiesiłem go na jedynym wieszaku, do którego dosięgałem, i następnie zdjąłem buty, kładąc je pod ścianą tak, aby nikomu ani niczemu nie przeszkadzały. Podreptałem za chłopakiem do kuchni, ze zdziwieniem zauważając, po tych wszystkich informacjach ten traktuje mnie… normalnie. A może raczej powinienem stwierdzić: tak, jak zazwyczaj. Nie wyczułem od niego bijącej pogardy, której tak bardzo się obawiałem. Poczułem się z tym faktem naprawdę miło. Więc jednak Taiki nie kłamał mówiąc, że te informacje nie zmienią jego postrzegania o mnie, nawet po tak długim czasie do namysłu. 
- Nie poprosiłem cię o herbatę – odparłem cicho zauważając, jak chłopak nastawia wodę na ogień i wyciąga kubki, do których wkłada liście herbaty.
- Fakt. Ale teraz już jest za późno, będziesz musiał tutaj na trochę zostać i wypić – powiedział radośnie, dłonią wskazując na jedno z krzeseł.
- Nie miałeś gdzieś wychodzić? - spytałem nieśmiało, zajmując miejsce przy stole.
- Miałem, na spacer, bo strasznie mi się dzisiaj nudziło, ale teraz przyszedłeś ty i już jest lepiej – odparł z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie byłem pewien, co takiego zrobiłem, że jest lepiej, ale cieszyłem się, że tak uważa. Odwzajemniłem niepewnie ten gest; miał bardzo zaraźliwy uśmiech i kiedy tylko widziałem, że się cieszył, i moje kąciki mimowolnie wędrowały ku górze. Trudno mi było wytłumaczyć, dlaczego tak właśnie było. Jeszcze milej by mi było, gdyby Taiki mnie słuchał i kiedy mówię, że nie odczuwam pragnienia niczego mi nie przygotowywał, ale to było mało możliwe. - Więc jak z tym meczem? Zagrasz jutro z nami?
- Nie wiem, ostatnio przecież poszło mi strasznie – przyznałem, zaczynając bawić się własnymi palcami. Grałem już jakiś czas temu, ale doskonale pamiętałem, jak źle ze mną było. Co prawda, nikt nie miał do mnie żadnych wyrzutów, oprócz mnie samego, ale kto wie, co im tam w głowach siedzi.
- Szło ci nieźle, musisz to tylko wyćwiczyć, a żeby to zrobić, musisz grać. To trochę jak z pływaniem – odparł, jakby chcąc koniecznie zachęcić mnie do gry.
- Z pływaniem szło mi równie źle – zauważyłem trafnie, nie odwracając wzroku od swoich dłoni.
- Ale im więcej ćwiczyłeś, tym lepiej ci szło. Nie zniechęcaj się, przecież świetnie się bawiłeś na ostatnim meczu.
To akurat była prawda, czułem się świetnie podczas gry, nawet, jeśli byłem jednym z najgorszych graczy stojących a boisku. Westchnąłem cicho, zastanawiając się nad jego słowami. Z Natsu nie byłoby żadnych problemów, jestem pewien, że dziewczynka bardzo by się ucieszyła, mogąc wyjść poza podwórko, musiałbym tylko ją poprosić, aby ten wypad był tylko naszym sekretem. To nie byłaby pierwsza taka tajemnica, dlatego mam pewność, że nikomu tego nie powie. 
- Mógłbym zagrać, ale gdybym się spóźnił, zacznijcie beze mnie – ugiąłem się w końcu i zaraz zauważyłem, że moja wypowiedź wywołała na jego twarzy jeszcze większy uśmiech, niż dotychczas.
- Doskonale – odparł, zadowolony z moich słów.
Taiki nagle wstał od stołu i podszedł do czajnika, w którym już zagotowała się woda. W milczeniu przyglądałem się, jak chłopak przygotowywał nam obu herbaty, nagle słysząc ciekawy dźwięk – ciche burczenie w brzuchu. Taiki był głodny? Wszystko na to wskazywało, poczułem się źle, a co, jeżeli wychodził po to, aby coś zjeść? Naprawdę nie powinienem tutaj wchodzić i mu przeszkadzać, kiedy zauważyłem, że ewidentnie przygotowywał się do wyjścia. Nawet w niezwiązanych włosach wyglądał przystojnie, nie musiał nic z nimi zrobić, a przynajmniej taka była moja cicha opinia.
- Dziękuję – powiedziałem grzecznie, kiedy Taiki postawił przede mną kubek z gorącą herbatą. Byłem strasznym zmarzluchem, więc wypiję ją tak czy inaczej. - Nie jesteś przypadkiem głodny?
- Nie, zjadłem po południu kanapki, to mi wystarcza – odparł, a ja zmarszczyłem brwi na jego słowa. I on uważa, że to ja jem mało? Jem odpowiednio tyle, ile potrzebuje moje ciało, a moje ciało jest małe, więc jem mało. W przeciwieństwie do niego, on w porównaniu ze mną był duży i to chyba jasne, że powinien jeść znacznie więcej ode mnie.
- Dla twojego ciała to za mało, słyszałem, jak ci cicho burczy w brzuchu. Mógłbym ci przygotować coś lekkiego i szybkiego, jeśli chcesz – odparłem, mając na myśli jakiegoś omleta z dodatkami, albo tosty z szynką w jajku. Były to bardzo proste rzeczy, a jakie sycące, wszystko również zależało, jakie składniki ma w domu chłopak… o rany, przecież to jest niegrzeczne z mojej strony, o czym ja w ogóle myślę? - Przepraszam, to twój dom, nie powinienem ci tego proponować, zapomnijmy o tym – wymamrotałem szybko, spuszczając wzrok i czując, jak na moje policzki wkrada się brzydki rumieniec.

<Taiki? c:>

sobota, 26 września 2020

Od Mikleo CD Soreya

Doskonale wiedziałem, że mojemu mężowi mogło się nie spodobać to, co mu powiedziałem, cóż taka była jednak prawda szybko pozbyłem się Yui mówiąc, że koniecznie muszę spotkać się z Alishą która wzywa mnie do mnie, nie zrobiliśmy niczego złego, do niczego by nie doszło, bo nie pozwoliłbym jej na to mam męża i tylko z nim pragnę spędzać te najcudowniejsze chwile.
Dziewczyna nie była zadowolona, nie mogła jednak nic zrobić, obiecała mi tylko, że wieczorem tu przyjdzie i chętnie spędzi ze mną wieczór, mam nadzieje, że tego nie zrobi, jeśli dziś uda się nam wrócić do swoich poprzednich postaci, może się zdziwić, gdy miast mnie ujrzy samego pasterza, już jej współczuje.
Yui opuściła mój pokój dając mi spokój w tym momencie mogłem zajrzeć szybko do Lailah która miała dla mnie dobrą nowinę znalazła eliksir, który odwróci naszą klątwę, a jednak nie musimy od razu umierać. Ucieszyłem się jak nigdy, dotąd mój mąż wreszcie będzie szczęśliwy a ja, cóż jakoś sobie poradzę z byciem aniołem, nim przecież powinienem być.
Zadowolony już chciałem wyjść z pokoju kobiety słysząc głos Soreya, pierwszy raz od momentu utraty pamięci przesłał mi jakąś myśl, poraziło mnie to, nie chce, abym przyszedł nad jezioro? Na pewno coś się stało.
- Lailah czuje, że dzieje się coś niedobrego, Sorey jest nad jeziorem, jeśli nie wrócimy w przeciągu dwudziestu minut zbierz serafiny on mógł wrócić - Ostrzegłem kobietę wybiegając z pokoju, nie spychając jej słów, chciała, abym został Sorey też tego chciała ja jednak słuchałem tylko swojego serca, które kazało mi tam biec bez względu na to, co mnie tam czeka.
- Zostaw go - Krzyknąłem, tak tego się mogłam spodziewać, mój sen nie był koszmarem, biegnąc tu, już czułem, że to ostatnie minuty mojego życia. - Nie jego chcesz - Zatrzymałem się niedaleko, pasterz puścił chłopaka, uśmiechając się obrzydliwie w moją stronę.
- Naprawdę? Niesamowite chce chronić tego śmiecia? - Zaśmiał się patrząc z pogardą na Soreya. - Zdradził cię i to z kim? Ze mną a ty chcesz jeszcze go bronić? Nie pamiętasz, przez kogo stałeś się smokiem? Niech zdycha i tak go nie potrzebujesz, możesz być moim aniołem za krew dam ci wieczne szczęście - Patrzył na mnie wyciągając w moją stronę dłoń, wieczne szczęście? Moje szczęście chce mi odebrać nie widzę innego szczęścia.
- Zamknij się - Warknąłem, zaciskając dłonie w pięści, słysząc po chwili głos męża.
- Zdradziłem cię z nim? - Nigdy mu tego nie powiedziałem, nie chciałem, nie potrafiłem, stało się, wybaczyłem mu, ale to nie jest coś, o czym chciałbym z nim rozmawiać, nie jestem na to gotowy, dlatego milczałem, gdy pasterz opowiadał, jak było im dobrze, poczułem złość, nie chciałem tego słuchać, serce pękało w szwach, gdy opowiadał całą te historie.
Nie potrafiłem nic powiedzieć, stałem w miejscu, słuchając. Zareagowałem, dopiero gdy wyciągnął miecz, wiedziałem, że jeśli w tej chwili się nie ruszę, on zginie, nie mogłem na to pozwolić, ruszyłem szybko w ich stronę, własnym ciałem zasłaniając anioła, nie jego chciał, nie on ma dziś umrzeć, to ja jestem tym którego pragnie.
- Tak myślałem, że się podłożysz - Uśmiechnął się do mnie wyciągając miecz z mojego serca, w które trafił, chwytając mnie za szyje, przyciągając do siebie, nie wiem, co chciał zrobić, nie wiele myślałem, w tamtej chwili cierpiałem, a ciało słabło z każdym wolniejszym biciem serca.
pamiętam zimny deszcz, chmury, burze, pamiętam krzyk męża i przybycie innych serafinów, pamiętam upadek na ziemie i spojrzenie Soreya, jak ze snu dotknąłem jego policzka, a na ustach zagościł delikatny uśmiech, dostrzegłem jeden mały fakt.
- Jesteś człowiekiem - Wydukałem, czując napływające do oczu łzy, byłem zmęczony, moje oczy pragnęły się zamknąć i choć Sorey błagał abym tego nie robił, nie umiałem z tym dłużej walczyć. - Dbaj o Yuki'ego on cię potrzebuje - To ostatnie słowa wypowiedziane przeze mnie nim oczy zamknęły się, a uśmiech zniknął z twarzy, poczułem spokój, błogość i radość przed śmiercią spełniłem życzenie osoby, którą tak kochałem, Sorey był bezpieczny i znów był człowiekiem, a przecież tego pragnął najbardziej, mogłem spocząć, byłem dobrym aniołem i takim chce być zapamiętanym.

<Sorey? C,:>

Od Taiki CD Shōyō

Nie do końca rozumiałem, co miał na myśli. Mówiąc, że niepotrzebnie mi o tym mówił. Czyżby bał się teraz, że komuś o tym powiedzieć? Ale komu? Nie znam jego bliskich, nie znam przyjaciół, nie miałbym po co mu zaszkodzić, oczywiście słowa te mają również inny sens. Może po prostu bać się obarczania mnie swoimi problemami, gdyby tak popatrzeć na to z mojej strony mógł o tym pomyśleć, nim mi to powiedział, teraz jest zdecydowanie za późno, będę się martwił, bo boje się, że ta historia może nie najlepiej się dla niego skończyć. Nie mogę jednak zmusić go do zastania ze mną ani tym bardziej do ucieczki z domu to jego życie i jego decyzje to on decyduje którą drogą chce iść sam, w przyszłości stwierdzi, która z dróg była tą złą, a która tą dobrą ja mogę jedynie pomagać mu w tych najgorszych chwilach, gdy przestanie w siebie wierzyć, od tego przecież są przyjaciele.
- Po pierwsze nie da się zapomnieć tego, co mi powiedziałeś, a po drugie nie musisz się spieszyć z oddaniem mi tej kurtki, z zimna nie umieram, mam inne ubrania nie jesteśmy najbogatsi, ale na ubrania nas stać - Wyjaśniłem szeroko się uśmiechając.
- Nie o to mi chodziło nie chciałem cię obrazić - Marchewka od razu wpadł w panikę jeny, jaki rozkoszny chłopiec on naprawdę przejmuje się moim zdaniem, kiedy to nie jest konieczne, to znaczy jest, ale w tej chwili to był żart, najwidoczniej nie jest dobry w rozpoznawaniu żartów z tego, co widzę.
- Spokojnie, wyluzuj mi tu, tylko żartuje jeny naprawdę nie znasz się na żartach - Westchnąłem, kładąc dłoń na głowie, delikatnie nią kręcąc.
- Przepraszam pójdę już do zobaczenia następnym razem - Nie dał mi nawet się odezwać, wybiegając z mojego domu, powiedziałem coś nie tak? W jakiś jakkolwiek sposób go uraziłem? Nie chciałem, to nie było planowane, rany zawsze powiem coś głupiego.
Westchnąłem głośno, zamykając za chłopakiem drzwi, przy następnym spotkaniu na pewno to odkręcę teraz i tak nic nie zdziałam, najlepiej odpocząć to był naprawdę ciężki dzień.

***

Następny dzień zaczął się dosyć leniwie, obudziłem się bardzo wcześnie, z przyzwyczajenia wstając do pracy, dziś jednak był dzień wolny, co za tym idzie, nie musiałem wstawać z łóżka, nie miałem nawet takiej ochoty, nie miałem apetytu, dlatego dopiero po czternastej ruszyłem tyłek z łóżka, aby coś zjeść, coś szybkiego i niewymagającego dużej pracy najprostsze kanapki i gorąca kawa boże jak leniwy dziś jestem, to pewnie wina tej pogody od rana lało, co za tym szło, nie mogłem nawet wyjść z domu, aby pograć w piłkę. Byłem więźniem własnego domu a wszystko to wina mojego lenistwa i braku chęci na chodzenie w deszczu.
- O rany, rany - Ciężko wzdychając, zjadłem śniadanie a może już obiad i wróciłem do łóżka, miałem coś lepszego do roboty? Raczej nie rozmyślałem jedynie o chłopaku, który wczoraj otworzył się przede mną, byłem ciekaw czy po tym wszystkim jeszcze się spotkamy, może uznać, że już go nie lubię lub nie akceptuje, co nie jest prawdą, to on sobie to wmawia, bo z moich ust tego nie usłyszał.
W taki o to sposób spędziłem cały dzień aż do wieczora, gdy to chciałem wyjść na dwór, przestało już padać, mogłem spokojnie wyjść z domu, aby nie umrzeć tu z nudów. Na drodze stanęła mi jednak jedna mała przeszkoda, której nie spodziewałem się dziś spotkać, był to mój nowy lisi przyjaciel, który chyba chciał oddać mi kurtę.
- Cześć wejdź - Zaprosiłem go do środka ciesząc się na jego widok, sam nie wiem, czemu stał się moim małym promyczkiem radości, zawsze byłem szczęśliwy, ale przy nim to coś zupełnie innego, aż trud to wyjaśnić po prostu cudowne uczuć- Hej, chciałem oddać ci kurtkę - Odparł nieśmiało, wciąż mnie zaskakując, nie znamy się od dziś, a mimo to często zdarza mu się zawstydzać, ciekawe czym było to spowodowane.
- Dziękuje - Wziąłem swoją kurkę, którą powiesiłem na wieszaku, poprawiając swoje włosy, gdy były rozpuszczone, lubiły robić mi psikusy, muszę się nimi zająć, nim gdziekolwiek wyjdę. - Napijesz się czegoś? - Spytałem, podchodząc do lustra, aby przyjrzeć się mojemu odbiciu.
- Nie, nie chciałbym ci przeszkadzać chyba gdzieś wychodzisz - Zauważył, tak mi się wydaje, że gdyby mógł, od razu by stąd uciekł.
- Daj spokój, nie przeszkadzasz, mi wiem, że wczoraj trochę przesadziłem, masz prawo nie rozumieć moich żartów, sam przyznaje, że są głupie, ale nie musisz się przejmować, napijmy się czegoś ciepłego, a później odprowadzę cię do domu i obiecuje, że nikt mnie nie zobaczy, upewnię się przynajmniej, że wrócisz cały i zdrów do siebie co ty na to? - Odwróciłem się w stronę chłopaka i tak nie mając zamiaru mu odpuścić, niech mówi co chce, ja wiem swoje i mojego zdania nic nie zmieni.ie, które pojawia się wraz z przybycia chłopaka. - A tak poza tym nim zaczniesz zaprzeczać, gramy jutro mecz z chłopakami może chcesz znów z nami zagrać? Myślę, że i twoja siostra mogłaby przyjść to chyba nie byłby wielki problem - Dodałem właśnie przypominając sobie o meczu, ostatnio karotce poszło dobrze, może nie wygraliśmy, ale dobrze się bawiliśmy, a to liczy się bardziej niż jakaś tam wygrana.

<Marcheweczko? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Uśmiechnąłem się zadziornie do Mikleo, oczywiście, że miałem o wiele lepsze pomysły, niż szukanie sposobu, który uwolniłby nas obu od uroku, czy tak klątwy. Dodatkowo odechciało mi się szukania czegokolwiek z innego powodu; Mikleo nie chciał tego wszystkiego odkręcać, dopóki nie dowiedział się, że ja już czuję się źle. Następnym razem wszystkie swoje przemyślenia zostawię dla siebie. Albo podzielę się z kotem, on mnie przynajmniej nie zdradzi. Rany, prosiłem Alishę, by zachowała to dla siebie. Wiedziałem, że Mikleo od razu będzie chciał szukać sposobu na odwrócenie tego, dlatego mu nic nie mówiłem. 
- Może mam – wymruczałem mu wprost do ucha, wsuwając dłonie pod jego koszulę. O rany, jak będę tęsknił za jego cudownym zapachem. I jego wrażliwością na każdy mój najlżejszy dotyk. - Do tego pomysłu wystarczymy tylko ty, ja i… Yui – dodałem, odsuwając się od niego i wzdychając ciężko. Wyczułem duszący i tak znienawidzony przeze mnie zapach kwiatowych perfum księżniczki jeszcze przed tym, jak zapukała.
Mój mąż wpatrywał się we mnie z niezrozumieniem, ale szybko zrozumiał, o co chodzi, kiedy usłyszał pukanie. Mikleo powiedział ciche proszę, a ja z niezadowoloną miną oparłem się o blat stołu i rzuciłem ciemnowłosej kobiecie niezadowolone spojrzenie, którego oczywiście zobaczyć nie mogła. Chciałbym zobaczyć jej minę, kiedy wrócę do bycia człowiekiem i przedstawię się jako mąż mężczyzny, do którego regularnie się przymila. Ostatnio nawet zaczęła sugerować Mikleo, że domyśla się, że jego druga połówka nie istnieje, bo gdyby tak było, na pewno by ją spotkała. Och, bardzo się zdziwi, jak mnie pozna. 
- Dzień dobry – powiedziała uroczo, podchodząc bez krępacji do mojego męża. Miała na sobie tę samą skąpą koszulę, co wczoraj. Od razu zauważyłem rumieniec na policzkach mojego męża i w mojej głowie pojawiła się straszna myśl: co, jeżeli podoba mu się to, co widzi? Yui była naprawdę atrakcyjną kobietą, i przyznaję to ja, który nigdy nie patrzył na kobiety w ten sposób.
~ Ja ją szybko spławię, a ty już idź – usłyszałem nieco rozbawiony głos Mikleo, co go w ogóle tak bawiło? Mnie do śmiechu nie było, po tak ciężkiej nocy miał być miły ranek. I czemu tak szybko mnie wyganiał? Czyżby faktycznie coś między nimi było, tylko ja jak debil tego nie zauważam? 
- Oczywiście – burknąłem niezadowolony, nie chcąc zostawiać mojego męża z tą kobietą, ale co miałem zrobić, jak mój własny ukochany mnie wygania?
Chwyciłem potrzebne książki i wyszedłem z pokoju, kierując się ku wyjściu z zamku. Miałem nadzieję, że właśnie nie dałem im zielonego światła, i przy następnym naszym zbliżeniu nie znajdę na jego ciele nieznanych mi malinek czy śladów paznokci na plecach. Teraz mieli idealną ku temu okazję.
Położyłem książki na trawie i usiadłem nad brzegiem, zaczynając wpatrywać się w spokojną taflę jeziora. Nie zamierzałem przeglądać ksiąg, póki nie będzie przy mnie Mikleo. Zresztą, nawet gdybym zaczął, na niewiele by się nam to nie zdało, nie potrafiłbym się skupić. Westchnąłem cicho i uniosłem dłoń, zaczynając kształtować z wody coś na wzór konia. Czy będę tęsknić za tego typu mocami? Nie wydaje mi się. Po prostu już chcę, aby to się wszystko skończyło, a mój mąż był tylko mój. Aktualnie niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałem. 
Opuściłem dłoń niszcząc tym samym wierzchowca z wody. Kiedy tafla wody uspokoiła się, poza swoim odbiciem ujrzałem drugie, już nieco znanego mi mężczyznę. Zamarłem, kiedy zdałem sobie sprawę, że tuż za mną znajduje się człowiek, który chce śmierci Mikleo. Albo raczej mojej. Skąd się tu wziął?
Podniosłem się z ziemi i ledwo udało mi się zablokować cios, który pasterz wymierzył w moją stronę. Kilka ksiąg wpadło do wody, a ja odrzucony przez siłę, jaką we mnie wymierzył, poleciałem na drzewo. Jęknąłem cicho, czując promieniujący ból przebiegający po moim ciele. 
Mikleo nie może tutaj przyjść.
~ Zostań w zamku, zaraz do ciebie dołączę – przesłałem mu myśl mając nadzieję, że mnie posłucha. Nie może teraz tutaj przyjść, jeśli to zrobi, spełni się koszmar, o którym śni. Nie mogłem na to pozwolić, obiecałem mu, że nie pozwolę mu zginąć z rąk tego psychopaty i obietnicy dotrzymam, chociażby za cenę własnego życia.

<Mikleo? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Nic nie odpowiedziałem na jego słowa, a jedynie nadal w milczeniu wtulałem się w jego ciało zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze zrobiłem. Taiki nie zareagował w żaden sposób, w jaki się spodziewałem i to sprawiało, że byłem lekko zdezorientowany i nie za bardzo wiedziałem, jak powinienem zareagować. Z odrzuceniem jakoś sobie bym poradził, w końcu do tego byłem a swój sposób przyzwyczajony, a teraz nie wiedziałem, co zrobić. On naprawdę mnie akceptuje? To nie jest żaden głupi dowcip?  Mimo, że już trochę poznałem charakter Taiki’ego, nadal trudno było mi w uwierzyć to, że ktoś zdecydowanie lepszy pod każdym względem, akceptuje mnie.
Wiedziałem, że na pewno nie skorzystam z jego propozycji odnośnie zatrzymania się w jego domu. Po pierwsze, nie chciałbym być dodatkowym problemem, a po drugie nie mógłbym zostawić siostry samej. Nie chcę, aby została takim samym bezdusznym Kitsune, jakim jest tata. Poza tym nie wiem, jak tata by zareagował – cieszył się, że się mnie pozbył, czy może szukałby mnie w strachu, że komuś powiem, że jestem jego synem. Co prawda nawet nie mam pojęcia, komu miałbym to powiedzieć, aby mu zaszkodzić, ale nie chciałbym narażać ani Taiki’ego, ani jego przemiłej i cudownej cioci.
Odsunąłem się od chłopaka i otarłem wierzchem dłoni kąciki oczu, w których ponownie zaczęły zbierać się łzy. Wygadałem się, i co mi to dało? Niewiele, oprócz tego, że teraz Taiki wie wszystko, czego nigdy nie miał się dowiedzieć. Nawet nie wiedziałem, po co miałem sobie powtarzać to, że jestem wyjątkowy, przecież to było kłamstwo, nie było we mnie nic niezwykłego. 
- Dziękuję za propozycję, ale nie mogę z niej skorzystać – powiedziałem cicho, przyodziewając na swoją twarz delikatny uśmiech. Niepotrzebnie się rozklejałem i mu to opowiedziałem, widziałem i zresztą słyszałem, że się tym przejmuje, a przecież to nie było potrzebne. Dawałem sobie radę przez tyle lat, dam radę pociągnąć jeszcze trochę.
- Gdybyś zmienił zdanie, zapraszam, zawsze będziesz mile widzianym gościem w tym domu – odparł łagodnie, głaszcząc mnie po głowie. Pozwoliłem mu na to, w żaden sposób się nie sprzeciwiając, w sumie, nawet nie miałem na to siły. To nawet nie tak, że nie lubiłem, takiego głaskania po głowie, a wręcz przeciwnie; bardzo mi się podobało, co jednocześnie strasznie mnie zawstydzało, dlatego nie dawałem się mu głaskać.
- Oczywiście – odparłem, w duchu jednak postanawiając swoje. Nie chciałem, aby ktokolwiek przeze mnie cierpiał. - Ale teraz naprawdę będzie lepiej, jak już pójdę do siebie. Robi się naprawdę późno – dodałem, odstawiając kubek na blat z jeszcze ciepłym napojem. Tak się zestresowałem, że kompletnie straciłem ochotę na picie. Zresztą, miałem wrażenie, że gardło zacisnęło mi się tak bardzo, że i tak nie byłem w stanie niczego przełknąć. No i oczywiście, nie chciałem go dłużej kłopotać swoją osobą, już wystarczająco zabrałem mu czasu.
- Jeśli byś chciał, mógłbyś się przespać tutaj, zamiast chodzić nocą po lesie – zaproponował, a ja pokręciłem głową. Wiem, że pewnie by chciał, żeby ktoś poza nim był w domu, ale nie mogłem się na to zgodzić, a przynajmniej na ten dzień. Co prawda, gdybym powiedział cioci, że będę nocował poza domem, mógłbym dotrzymać mu towarzystwa na noc czy dwie, sam mówił, że nie lubi być sam, ale nie chciałem się mu narzucać. 
- Nie mogę, ciocia bardzo by się martwiła, gdybym nie wrócił. Zresztą, i tak już sprawiłem ci za dużo kłopotu – odparłem, nerwowo bawiąc się rękawem mojego golfa. Nadal gdzieś z tyłu głowy był ten strach, że Taiki nagle zmieni swoje nastawienie wobec mnie i zacznie traktować z już dobrze znaną mi pogardą. Starałem sobie wmawiać, że przecież on taki nie jest, w przeciwnym wypadku już dawno zacząłby mnie traktować jak śmiecia, a mimo tego ten strach nie znikał.
- Nie sprawiłeś żadnego kłopotu, nawet nie powinieneś tak o sobie myśleć – od razu zaczął mnie przekonywać, że nic się nie stało, ale ja przeczuwałem swoje.
- Niepotrzebnie mówiłem ci o swoich problemach, lepiej będzie, jak o tym zapomnisz – powiedziałem, uśmiechając się łagodnie. - Za dnia będę zajmował się siostrą, ale wieczorem będę mógł podejść i oddać ci w końcu twoją kurtkę, jest bardzo ciepła, chociaż o parę rozmiarów za duża – powiedziałem z miłym uśmiechem na ustach. Nadal pamiętałem o jego rzeczy i czułem się źle, że przetrzymałem ją tak długo.

<Taiki? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Moje serce zabiło mocniej. Uwielbiałem, gdy mówił mi o tym, ja bardzo mnie kocha, nieważne ile razy to powiedział, moje serce zabiło szybciej, pragnąc usłyszeć to znowu i znowu, kocham go na zabój, zawsze kocham, od dziecka czułem do niego coś więcej niż przyjaźń, zawsze tłumacząc sobie, że to tylko miłość braterska nic poza tym, teraz gdy jesteśmy razem, nie chciałbym nigdy go stracić, wybaczę mu wszystko naprawdę wszystko, byleby został ze mną już na zawsze tak długo, jak Bóg da nam żyć.
- Ja ciebie też kocham - Połączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku kładąc dłonie na ramionach męża, uśmiechając się radośnie, gdy oderwaliśmy się od siebie. - Powinieneś jednak pomyśleć o swoim szczęściu, nie koniecznie patrząc na mnie. Doskonale wiem, że chcesz być człowiekiem nierozumień tylko dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć - Mój uśmiech stał się łagodniejszy nie tak wielki i szczery jak przed rozpoczęciem tego tematu. Wiem, nie powinienem o tym mówić, czuje jednak, że muszę. Moje sny są realne zbyt realne boje się, że to mój koniec chciałbym więc wszystko sobie wyjaśnić, nim odszedłbym z tego świata.
- Jest mi dobrze tak jak jest już ci to mówiłem - Wciąż nie potrafił kłamać czy jako człowiek, czy jako anioł prawda sama płynęła z jego twarzy i oczu.
- Nie, to nie prawda Alisha wszystko mi powiedziała, nie jestem zły o to, że chcesz być człowiekiem to twoje życie nie moje, wydawało mi się jednak, że czujesz się dobrze jako anioł, wiedziałem jednak, że prędzej czy później będziesz chciał wrócić do bycia człowiekiem. Poznałeś moje życie, które cóż nie jest usłane różami prócz wspaniałych mocy i braku możliwości zachorowania nic nie jest tak wspaniałe, jak w życiu człowieka, chcę jednak twojego szczęścia, dlatego oddam ci to życie dla twojego szczęścia, na które zasługujesz - Powiedziałem prawdę nie wiem, czy będzie zły na Alishe, czy nie to już nieważne zrobię wszystko, aby znów był człowiekiem.
Sorey słysząc moje słowa, starał się mnie przekonać, że to nie tak, że mówił tak tylko i wyłącznie z powodu Yui, że tak naprawdę podoba mu się anielskie życie, nie mogłem jednak w to uwierzyć, mówił tak tylko po to, by mnie uszczęśliwić, a nie na tym polega małżeństwo, aby jedno dawało, a drugie tylko brało.
Wtuliłem się w jego ciało, nic nie mówiąc, gdy skończył swój monolog, wolałem wtulić się w jego ciało i przez chwile pomilczeć, wciąż strasznie się bojąc, nie wiedziałem co robić, co mam o tym myśleć a co jeśli? Nie to niemożliwe a może jednak. Zagryzłem dolną wargę, mocniej tuląc się do męża o ile to możliwe.
- Coś cię martwi? - Jego głos sprowadził mnie na ziemię, zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy.
- Zastanawiam się nad tym, co by było, gdyby jednak to nie był koszmar co by był.. - Nie zdążyłem dokończyć, gdy to usta mojego męża skutecznie mnie uciszyły.
- Ani tak nie myśl, jesteś tu bezpieczny, on cię nie zabije, nie pozwolę mu rozumiesz? -Kiwnąłem głową, pewnie ma racje, trochę przesadzam, strach robi swoje, a ja bez powodu zaczynam panikować.
Nie wiedząc już co mam o tym wszystkim myśleć, wsunąłem palce we włosy, odwracając głowę w stronę okna, pogoda była w miarę okej mogliśmy iść już teraz, im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy, a kto wie, może jeszcze dziś staniemy się sobą, muszę być dobrej myśli, muszę pogodzić się z powrotem do bycia aniołem, poznałem bowiem plusy i minusy bycia tą istotą, nie żałuje jedna niczego, to było wspaniałe doświadczenie mój mąż, chociaż z czystej głupoty zrobił coś naprawdę fantastycznego, oboje poznaliśmy siebie, może dzięki temu lepiej będziemy rozumieć to drugie.
- Pójdę do Lailah ty w tym czasie zabierz już księgi dołączę do ciebie za parę minut - Ucałowałem żuchwę chłopaka gotowy do roboty.
- Ale że już teraz? - Lekko zaskoczony uniósł jedną brew, pewnie chciał zrobić to później, a przecież nie ma co marnować czas.
- A masz inny lepszy pomysł niż zabranie się do roboty, bo chętnie wysłucham - Połączyłem nasze usta w długim pocałunku podgryzając dolną wargę męża, czując jego silne ramiona owijające się wokół moje tali. - Jeśli nie masz żadnego pomysłu, to bierzmy się do pracy, bo czas nas goni - Wymruczałem, odkąd jestem człowiekiem znacznie częściej łasze się do męża chęć na zbliżenia wzrosła i nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba wręcz przeciwnie jeszcze nigdy tak bardzo, jak teraz gdy jestem człowiekiem, nie pragnąłem jego dotyku i bliskości, to prawda, jaki anioł również bardzo tego chciałem, potrafiłem jednak ukryć to i udawać, że tak nie jest, jako człowiek nie specjalnie potrafię to robić, a do tego bardzo nie chce tego robić, im więcej go mam tym lepiej..

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Spodziewałem się usłyszeć wiele rzeczy z jego ust, jednak nie takich jak można być tak podłym, aby własnego syna traktować w taki sposób? Czemu ja się w sumie dziwie i w mojej rodzinie powinno być to normalne dziadkowie, sprzeciwiając się tradycji, zostali podle potraktowania, a ja cóż nie mógłbym zaprzyjaźnić się ze smokiem, z powodów oczywistych moja ciotka jest człowiekiem, a ja muszę pilnować, aby nikt jej nie skrzywdził. Nie pozwoliłby na to.
Chwyciłem delikatnie dłoń chłopaka, przyciągając go do siebie, nie byłem pewien czy powinienem to robić i czy mi w ogóle wolno, ale to zrobiłem. Poczułem, że tego właśnie mu w tej chwili potrzeba. Bez słowa przytuliłem go mocno, dając mu więcej niż tysiąc słów, czasem zwykły gest potrafi bardziej uszczęśliwić człowieka niż jakiekolwiek słowa.
- Nie jesteś gorszy od nikogo, jesteś wyjątkowy, bycie gorszym wmówił ci twój ojciec, ciągle ci to wpaja, nie twoja wina, że jesteś taki jaki jesteś, żadne z nas nie wybiera, jakie będzie, nim przyjdzie na świat, twój ojciec jest naprawę podłym człowiekiem, zachowując się w taki, a nie inny sposób niestety karma wraca i kiedyś tego pożałuje - Głaskałem go delikatnie po głowie trzymając w ramionach. Wiem, że nie lubił być głaskany, nie robiłem mu tego na złość, to odruch niekontrolowany tak bardzo chciałbym mu pomóc w tym problemie, a jedyne co mogę zrobić to z nim porozmawiać nie za wiele, myślę sobie jednak, że i to nie jest takie złe, bo czuje, że tego potrzebuje. 
- Nie czujesz obrzydzenia? Pogardy? - Zaskoczony zamrugałem kilkukrotnie oczami, czując jego dłonie obejmujące mnie w pasie. Trafiłem, potrzebował wsparcia, nie rozumiem tylko dlaczego miałbym czuć pogardę? Lub tym bardziej obrzeżenie? Przecież jest wspaniałym chłopakiem, wręcz idealnym pod każdym pozorem a brak jednego ogona to nie wielka tragedia znalazłoby się więcej takich jak on ukrywających się przed innymi żyjących strachy i niepewności a wszystko to wina otoczenia, które zmusza ich do ukrywania się z powodu bycia gorszymi.
- Dlaczego miałbym czuć coś takiego? - Zapytałem, musząc ułożyć sobie w głowie sens tego pytania, czy zrobiłem coś nie tak? Coś z powodu czego mógłby poczuć, że wyśmieje go, gdy tylko nadejdzie taka okazja? Kurczę czuje się dziwnie, myśląc o tym a co jeśli tak jest? Jeśli chłopak naprawdę czuje, że mógłbym go odrzucić przez to, kim jest? Byłoby to trochę głupie w końcu mam ciocie która jest człowiekiem, tak samo beznadziejna sytuacja, jak u niego. Wiem, że jest inna i wiem, że nie powinienem traktować jej tak jak traktuje, nie mogę jednak postąpić inaczej, kocham ją a dzięki temu, kim jest i ja jestem lepszą istotą niepatrzącą na wady innych, bo sam idealny nie jestem, nawet jeśli tak uważają inni.
- Nie jestem wyjątkowy, nie powinienem był ci nawet o tym mówić - Słyszałem w jego głosie strach, niepewność może nawet złość na siebie samego za to, że powiedział mi to, kim jest, nie rozumiem, dlaczego przecież to dobrze, że otworzył się przede mną, już dawno powinien zrozumieć, że nie będę oceniał go przez pryzmat tego, kim jest a tego o w duszy mu gra. Moje przenikliwe spojrzenie już dawno wyczytało wszystko, co chciało, Karotka jak książka ma otwartą duszę, z której można czytać, nie wszystko jednak dojrzałem, resztę sam mi powiedział, zaczyna mi ufać, jednocześnie boją się tego zaufania. Nie mogę mieć do niego o to żalu, całe życie miał pod górkę, pewnie ciężko jest mu otworzyć się przed kimkolwiek z wiadomych przyczyn.
Westchnąłem cicho, nie przestają głaskać go po głowie, myśląc nad jego słowami, najwidoczniej ciężko będzie naprawić jego psychikę, aby zaczął myśleć o sobie w sposób bardziej wartościowy, myślę jednak, że nie jest to niemożliwe, wystarczy tylko zmiana otoczenia i trochę spokoju wszystko będzie dobrze, a ja mu w tym pomogę.
- Nie mów tak, jesteś wspaniałym dzieciakiem, któremu chciałbym pomóc. Wiesz, gdzie mieszkam, drogę znasz, jeśli kiedyś będziesz miał dość ojca, możesz zatrzymać się tutaj, ciocia naprawdę cię polubiła i nie miałaby nic przeciwko. A wiesz, myślenie o sobie jak o kimś nie wartościowym jest złe, nikt nie powinien oceniać cię przez pryzmat ogonów. Nigdy nie będę w takiej sytuacji a mimo to, gdy przyjdzie taka chwila, gdy znów będziesz chciał porozmawiać, przyjdź do mnie, postaram ci się pomóc lub wesprzeć dobrym słowem ty jednak nie załamuj się i pamiętaj. Nie jesteś nikim, bo jesteś wyjątkowy i to masz sobie powtarzać bez względu na to, co myślą inni - Nie byłem mistrzem w pocieszaniu innych, mówiłem jednak to, co płynęło mi prosto z serca, chciałem tylko jego szczęścia i akceptacji samego siebie, z tym problemem nic nie zrobi, musi się tylko i wyłącznie z nim pogodzić.

<Karotka? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Wpatrywałem się w mojego męża z zaniepokojeniem, czy to ten koszmar wcześniej go dręczył? Skąd on się w ogóle wziął, przecież ten mężczyzna nie kłopotał nas od dnia, w którym mnie sukcesywnie pokonał. Rycerze Alishi szukali go po tym ataku, przeszukali całe miasto i nie znaleźli po nim nawet śladu. Mało tego, Serafiny na pewno wyczułyby go wcześniej. Nie ma zatem opcji, że zły pasterz jest w pobliżu.
Skąd więc ten koszmar? Z przemęczenia? Zirytowania ciągle powracającą i łaszącą się Yui? A może to strach przed powrotem do anielskiej postaci? A może to wcale nie jest koszmar, a jakaś wizja…? Nie, to nie może być wizja, to by znaczyło, że Mikleo umrze, a on nie może umrzeć, nie mogę mu na to pozwolić. 
Musiałem zachować spokój, nie popadać w panikę i przede wszystkim uspokoić przerażonego Mikleo. To na pewno musiał być zwyczajny koszmar, nie było innej opcji. Przytuliłem mojego męża mocniej, głaszcząc go po plecach i pozwalając mu wypłakać się w moją koszulę. Poczuje się lepiej, kiedy wszystkie wszystkie te emocje z niego wyjdą. 
- Spokojnie, Miki, to tylko zły sen. Oboje jesteśmy bezpieczni i żywi – szeptałem uspokajająco, głaszcząc go po włosach i wciąż tuląc do siebie.
Mikleo zajęło trochę czasu, aby uspokoić drżące ciało i unormować oddech. Kiedy tak się stało, ponownie opadłem wraz z nim na poduszki. Położyłem mu dłoń na czole i uwolniłem cząstkę mocy, która mi jeszcze pozostała, aby uspokoić jego rozszalałe myśli. Noc była jeszcze młoda, nic się nie stanie, jeśli mój mąż jeszcze trochę się prześpi, a wręcz było to wskazane, aby jeszcze trochę odpoczął. Opatuliłem go skrzydłami i trzymałem wartę przez resztę nocy pilnując, aby chłopak spał spokojnie. Kiedy zaczął się wiercić i mamrotać przez sen, lekko zwiększałem dawkę mocy i szeptałem uspokajające regułki, i to właśnie pomagało. Przez tyle godzin przeleżanych praktycznie w ciszy i ciemności zacząłem się zastanawiać, czy to nie z mojej winy są te koszmary; czy to aby nie dlatego, że mój mąż nie czuje się przy bezpiecznie. Pewnie tak musi być, skoro w moich ramionach śni o własnej śmierci. Wychodzi na to, że jestem słaby i jako anioł, i jako człowiek. Chyba beznadziejność to cecha, której nigdy się nie pozbędę, nieważne, kim jestem. 

***

- Nie spałeś – to były pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie chłopak, kiedy obudził się wczesnym rankiem. Zdecydowanie liczyłem na coś trochę bardziej przyjemnego, chociażby na zwykłe dzień dobry, kochanie.
- Nie, pilnowałem, abyś ty wypoczął – odparłem szczerze i pocałowałem go w czoło. Nie widziałem sensu w kłamaniu, mój mąż nie jest głupi, a moje wory pod oczami mówiły same za siebie. - Hej, nie przejmuj się, Serafiny nie potrzebują tak wiele snu, pamiętasz? - dodałem szybko, widząc wyrzuty sumienia w jego oczach.
- Powinieneś spać – odparł, podnosząc się do siadu i przecierając zaspaną twarz. Podążyłem w jego ślady i przytuliłem się do niego od tyłu, kładąc mu podbródek na ramieniu.
- Tylko tak źle wyglądam, ale zapewniam cię, że czuję się dobrze – odparłem, co było poniekąd prawdą. Mikleo przespał spokojnie resztę nocy i to sprawiało, że czułem się nieco lepiej. Co prawda dołował mnie fakt, że nie jestem na tyle silny, aby zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa, ale to była zupełnie inna sprawa. - Czujesz się lepiej? - Mikleo w odpowiedzi na moje pytanie jedynie pokiwał głową. - Co chcesz na śniadanie?
- Nic, nie mam apetytu – odparł, a ja postanowiłem dać mu spokój. Skoro tak twierdził, nie zamierzałem się kłócić, to była ciężka dla niego noc.
- A może herbaty? Albo kawy? - nie odpuszczałem chcąc mieć pewność, że mojemu mężowi niczego nie brakuje.
- Poproszę herbatę. Tylko bez miodu, ani cukru – odpowiedział, a ja uśmiechnąłem się łagodnie i pocałowałem go na pożegnanie w policzek.
Nie byłem zadowolony z faktu, że mój anioł odpuścił sobie śniadanie, ale przynajmniej napije się czegoś ciepłego z rana. Tyle dobrego. Bez zbędnego tracenia czasu spełniłem jego prośbę, a kiedy wróciłem do pokoju zastałem Mikleo już w pełni ogarniętego i stojącego przy stoliku z księgami. Mimo przespanej reszty nocy po dręczącym go koszmarze, nie wyglądał na w pełni wypoczętego. Poczułem ponowne wyrzuty sumienia oraz nabrałem jeszcze większego przekonania, że to wszystko przez to, że jestem słaby. Mimo tego przyodziałem na twarz uśmiech i podszedłem do niego, po czym podałem mu kubek i objąłem go jedną ręką w pasie.
- Wszystko zgodnie z zamówieniem – wymruczałem mu do ucha, po czym delikatnie je ucałowałem.
- Dziękuję bardzo – odparł z wdzięcznością, upijając jeden łyk. - Jeszcze te księgi zostały nam do przejrzenia – wskazał ruchem głowy na idealnie ułożony stos książek. - Przed tym, jak pójdziemy nad jezioro, chciałbym jeszcze zajrzeć do Lailah.
- Więc ty do niej zajrzysz, a ja pójdę to zanieść i poczekam na ciebie na miejscu – odpowiedziałem wzdychając cicho. Przejrzeliśmy naprawdę sporo książek, a pomimo tego nie udało nam się natrafić na żadną wskazówkę. Nie liczyłem tego rozwiązania związanego ze śmiercią któregoś z nas, tego oboje nawet nie powinniśmy brać pod uwagę. Mikleo zgodził się na mój pomysł i przez kilka chwil panowała między nami cisza, podczas kiedy mój mąż pił swoją herbatę. - Wiesz, że cię kocham, prawda?
- Wiem, ale chciałbym to usłyszeć jeszcze raz – powiedział z zadziornym uśmieszkiem, więc odwróciłem go w swoją stronę, bym mógł bez problemu patrzeć na jego twarz. Oparłem swoje czoło o to jego i spojrzałem wprost w jego oczy, nie przestając się delikatnie uśmiechać.
- Kocham cię, najbardziej na świecie. I nie ma dla mnie nic ważniejszego od twojego szczęścia – wyszeptałem, delikatnie gładząc go po policzku.

<Mikleo? c:> 

piątek, 25 września 2020

Od Shōyō CD Taiki

 Zakłopotałem się jego słowami i spuściłem wzrok, skupiając się na kubku z nową, gorącą herbatą. Oczywiście, że zauważył, że coś jest nie tak, mimo tego że bardzo bym chciał, nie potrafię aż tak dobrze udawać. Być może to dlatego, że nigdy nie musiałem, w końcu nie znałem nikogo, przed kim musiałem udawać, że jest dobrze. Zacisnąłem mocniej palce na przyjemnie ciepłym kubku, czując lekki wstyd. Nie chciałbym go kłopotać sobą i swoimi problemami. 
- Inne Kitsune są dumne, ponieważ mają być z czego. Ja nie – powiedziałem cicho, opierając się o blat. Poniekąd miał rację, osobniki z dziewięcioma ogonami były dumne i pyszne, traktując jak śmiecia każdego, kto był choć odrobinę gorszy od nich samych. A przynajmniej tylko takich spotykałem; doskonale pamiętałem, jak ja i ciocia zostaliśmy potraktowani przez ważnych gości, których rodzice kiedyś zaprosili do domu. Chciałem jej trochę pomóc, ponieważ miała ogrom pracy i to chyba wtedy doskonale poznałem ból bycia tym gorszym. 
- Co sprawia, że masz tak niskie mniemanie o sobie? - spytał, a ja wyczułem na sobie jego spojrzenie. Mimo wszystko nie przeniosłem wzroku na niego, nadal uparcie wpatrując się w herbatę. Przez chwilę panowało milczenie i zrozumiałem, że chłopak czeka, aż mu odpowiem.
- Nic, po prostu jestem gorszy od innych Kitsune. I tyle, nie ma w tym żadnej filozofii – wzruszyłem lekko ramionami, nie widząc w tym nic złego. Taki był fakt, i musiałem nauczyć się go zaakceptować prędzej czy później.
- To nieprawda. Jesteś miły i potrafisz dostrzec wartość innych, to czyni cię zdecydowanie lepszego od tych wszystkich ignorantów – odparł hardo, jakby za wszelką cenę chciał mnie przekonać, że wcale nie jest tak, jak mówię. Uśmiechnąłem się smutno na jego słowa, przez chwilę bijąc się z myślami. Doskonale pamiętałem jego słowa o tym, co sądzi o nieidealnych istotach, oraz jego wypowiedź sprzed chwili, że nie będzie mnie wyśmiewał, ani oceniał. Czy aby na pewno? Jemu łatwo to było mówić, on był idealny, jako smok i jako człowiek.
- Tu nie chodzi o charakter – zacząłem powoli z sercem bijącym tak szybko, że przez moment miałem wrażenie, że wyskoczy mi z klatki piersiowej. Wiele tym samym ryzykowałem i miałem nadzieję, że będzie warto. Jeżeli okażą się moje najgorsze przypuszczenia to… cóż, zostanę sam. Tyle lat byłem sam, więc pewnie szybko przyzwyczaję się na powrót do samotności. - Kitsune mają dziewięć ogonów, jest to największa i najczęściej spotykana liczba. A im więcej ogonów, tym silniejsze one są. W przypadku, kiedy jakiś osobnik ma mniej ogonów jest traktowany gorzej, przynajmniej wśród arystokracji – wytłumaczyłem mu spokojnie, mimowolnie przypominając sobie sytuację jego cioci, która była troszeczkę podobna do mojej.
Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Dla mnie było to jak wieczność. Miałem wrażenie, że gdy tylko Taiki się odezwie, w jego głosie będzie słychać obrzydzenie. Albo od jego postawy będzie bił chłód, i będzie mi kazał opuścić swój dom. W strachu czekałem na jego słowa, w głowie już miałem najczarniejsze scenariusze. 
- Należysz do tej grupy, prawda? - spytał Taiki, chcąc się upewnić, a ja powoli pokiwałem głową.
- Tata nie chciał takiego bezwartościowego syna, jak ja. Chciał się mnie pozbyć, ale mama się temu bardzo sprzeciwiała, więc tata postawił ultimatum, mogę żyć pod warunkiem, że nie będę opuszczał posiadłości oraz ukrywał fakt, że jestem ich synem. Kiedy przychodzą goście, w ostateczności mam użyć iluzji, by zmienić swój wygląd, i być sługą, sierotą, którą wspaniałomyślnie uratował – nie planowałem zwierzać z aż tak prywatnych problemów, po prostu jakoś tak samo wyszło. Miałem mu jedynie powiedzieć o swoim defekcie, naprawdę jestem beznadziejny i słaby. Z zaskoczeniem poczułem, jak po policzku lecą łzy, chyba przejmowałem się tym wszystkim bardziej, niż sądziłem, a powiedzenie tego wszystkiego na głos tylko mnie w tym uświadomiło. Szybko otarłem łzy z policzków, nie chcąc całkowicie się przy nim rozklejać. - Chyba będzie lepiej, jak już pójdę, dziękuję za herbatę oraz posiłek – powiedziałem cicho, biorąc jego milczenie za znak, że mam stąd wyjść.

<Taiki? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Szczerze mogłem przyznać tak z ręką na sercu, że myśl o śmierci ciągle chodziła mi po głowie, jeśli umrę on znów stanie się człowiekiem, nie ma innego rozwiązania, z drugiej strony, jeśli to zrobię Sorey załamie się na dobre a tego nie mu zrobić. Co więc mam począć? Nie mogę zostać człowiekiem, bo mój mąż nie jest szczęśliwy będąc aniołem, muszę za wszelką cenę wrócić do swojego ciała, nawet jeśli tak naprawdę tego nie chce. Ile dałbym, aby zostać człowiekiem już na zawsze. Myśl sobie jednak, że możliwość pozostania człowiekiem, nie będzie już nigdy mnie tak bardzo cieszyła ze względu na męża. Alisha wyraźnie powiedziała, że Sorey nie chce mi tego powiedzieć, bo boi się o to, jak zareaguje, jestem przecież taki szczęśliwy jako człowiek, co za głupek powinien czasem pomyśleć o sobie, jego szczęście jest równie ważne co moje, ale nie ważniejsze, powinien był mi powiedzieć, czułbym się mniej źle, niż czuje się w tej chwili. Jestem taki głupi, nic nie zauważyłem, zapatrzony we własne szczęście co zemnie za anioł... A no tak żaden jestem człowiekiem.
Westchnąłem cicho, odsuwając jedzenie od siebie, straciłem apetyt, co jeśli śmierć któregoś z nas jest jedynym rozwiązaniem? Co mam robić? Dożyć starości i umrzeć jako człowiek, uwalniając go z klątwy? To niedorzeczne Sorey zwariuje i znienawidzi mnie do reszty, pewnie już mnie nienawidzi za to, że musi być aniołem. Co ja mówię, przecież jest między nami dobrze, gdyby mnie nie na widzi, nie byłoby go tu przy mnie, za dużo sobie wyobrażam, muszę się uspokoić zdecydowanie.
- Halo, halo jemy zaraz ci wystygnie - Mój mąż usiadł obok mnie na łóżku gotowy do nakarmienia mnie, gdyby tylko był do tego zmuszony.
- Nie chce, nie mam apetytu - Przyznałem, bawiąc się widelcem w talerzu.
- Mam cię nakarmić? - Na dźwięk tych słów pokręciłem przecząco głową, muszą zabrać się do jedzenia, nie chce być karmionym, to byłoby uwłaczające. - Dobra owieczka widzisz nie było tak źle - Pogłaskał mnie po głowie uśmiechając się szeroko.
- Nie jestem owieczką - Pokręciłem głową pstrykając go w nos, Sorey nie mógł zostać mi dłużnym za tę zniewagę, zaczynając mnie łaskotać, ach jak ja tego nienawidzę, nie mogę przestać się śmiać. - Nie proszę nie mogę już - Wydukałem, błagając, aby przestał, czując straszny ból brzucha, jednocześnie ciesząc się każdą wspólną drobną chwilą sam na sam, która nie trwała zbyt długo Yuki postanowiła mnie odwiedzić jeszcze przed pójściem spać przychodząc do mnie w coraz to gorszych ubraniach jej koszula z ledwością zakrywała jej pośladki co wywoływało rumieniec na mojej twarzy, wstydziłem się, gdy ktoś odkrywał za dużo ciała i tym kimś nie jest mój mąż, zdecydowanie to jego wolałbym teraz zobaczyć nagiego.
Nie mogąc nic z tym zrobić, spędziłem czas z dziewczyną, rozmawiając o pierdołach, w duchu marząc, aby już poszła, jest zdecydowanie za blisko, a ja czuje się strasznie, gdy próbuje zmusić mnie do zwrócenia na siebie moją uwagę, co jak na razie fatalnie jej wychodzi.
- Poszła - Odczułem ulgę, gdy dziewczyna wyszła, nie mając już ochoty na czytanie książek, chciałem wziąć tylko gorącą kąpiel, z którego mężem, którego bez ostrzeżenia do niej zaciągnąłem, przecież mogliśmy chyba wziąć wspólną kąpiel nic złego się nie stanie a wręcz odwrotnie same przyjemne rzeczy.
***
Obudziłem się późną nocą zlany potem z krzykiem na ustach, cały trzęsąc się ze strachu, nie wiedząc, czy wciąż śpię, czy już nie.
- Miki co się stało? - Sorey podniósł się do siadu, kładąc dłoń na moich plecach, delikatnie je głaszcząc.
- On wrócił - Wyszeptałem, czując łzy napływające do moich oczu.
- Kto? - Mój mąż nic nie rozumiał, mocno przytulając mnie do siebie.
- Pasterz, znalazł nas chciał cię zabić osłoniłem się zabił mnie - Mówiłem wszystko szybko plącząc swój język nie potrafiąc się uspokoić, znów czułem ból przeszywającej śmierci, to było straszne, tak strasznie się bałem, nie to było jednak najgorsze, twarz przerażonego Soreya, widziałem ją przed oczami cały czas, boże chroń nas przed nim, nie pozwól mu nas skrzywdzić.

<Sorey? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Od razu odmówiłem, słysząc pytanie chłopaka, nie potrzebowałem bowiem pomocy, nie przy robieniu zwykłych kanapek nie było to niczym trudnym, położyć kanapkę posmarować masłem położyć szybkę i pomidor ot cała filozofia.
- Jesteś pewien? Nie ma niczego, w czym mógłbym ci pomóc? - Najwidoczniej bardzo, ale to bardzo zależało mu, aby coś zrobić, czuł się pewnie nieswojo, gdy ja szykowałem nam posiłek, a on jak gdyby nigdy nic siedział, czekając na gotowe, to coś w sumie złego? Jest w gościach, powinien się więc tak czuć, jeśli jednak nie potrafi dam mu proste zadanie, które i tak musiałbym wykonać, a tak może poczuje się lepiej, gdy to zrobi.
- Szczerze powiedziawszy, jest coś, co możesz zrobić, tu w dolnej szafce są talerze, wyciągnij dwa i połóż na stole, możesz postawić również na stół solniczkę i pieprzniczkę, która stoi tu na blacie - Zaproponowałem dając mu proste zadania nie dlatego, że w niego nie wierzyłem, absolutnie nie o to chodzi, dałem mu te zadania, gdyż innych nie było, herbata jest już gotowa i czeka na stole, kanapki prawie zrobiłem, a więc zostało tylko rozłożenie talerzy.
Chłopak kiwnął głową, dostrzegłem to kątem oka, tylko zerkając na niego, musząc skupić całą swoją uwagę na kanapkach, używałem w tej chwili noża, nie chciałbym stracić palców z powodu własnej niezdarności lub raczej głupoty, przez którą przestałbym się skupiać na tym, co robię.
Mój lisi towarzysz całkiem zwinie, poradził sobie z zadaniem, które dostał, zrobił to błyskawicznie czym lekko mnie zaskoczył, to prawda lisy są zwinne i szybkie nie byłem jednak świadom tego, jak bardzo nic dziwnego, że chodzi po lesie, zupełnie nie bojąc się o swoje życie, nie jednemu oprawcy by uciekł, jestem tego święcie przekonany, im dłużej spędzam z nim czas, tym bardziej go poznaje, obserwacja tego młodzieńca jest bardzo przyjemna, jest zdecydowanie inny, niż mówiono mi o osobnikach jego gatunku i chyba właśnie to tak bardzo podoba mi się w jego osobie.
- Proszę bardzo - Położyłem deskę, na której leżały kanapki na stole, szczerze powiedziawszy, cieszyłem się, że nie jestem sam w domu, nie lubiłem tego, naprawdę nie lubiłem, dom był duży, a bycie w nim samemu do najprzyjemniejszych nie należało.
Lisiasty podziękował, czekając na mnie, aż pierwszy zacznę jeść, tego nie pojmuję, nie musi czekać, aż ja zjem lub też zacznę jeść, powinien czuć się komfortowo w mojej obecności, nie przejmując się tym, co pomyśle w końcu najważniejsze jest to, aby być sobą bez względu na to, jakim się jest.
Posiłek zjedliśmy w zupełnej ciszy, nie wypada przecież mówić podczas spożywania posiłków, tak przynajmniej mnie uczono, a więc coś w tym jest.
- Najadłeś się? - Musiałem upewnić się, że nie jest już głodny, jeśli potrzebuje, mogę mu przecież zrobić jeszcze jedną lub nawet dwie kanapki nie wyjdzie ode mnie ani głodny, ani spragniony na to mu nie pozwolę.
- Tak, bardzo dziękuje - A nie mówiłem już, że jest bardzo miły i uroczy jednoczenie? Zupełnie inny. Imponujące jak dobrze musi być wychowany. Podejrzewam, że nie przez rodziców już na pierwszy rzut oka widać, że nie chce ani tym bardziej nie lubi rozmawiać o rodzicach, specem nie jestem, ale czuje, że coś jest nie tak. Nie mogę jednak zmuszać go do mówienia, może kiedyś sam będzie tego chciał, czasem dobrze jest porozmawiać z kimś obcym o swoich problemach rodzinnych, z którymi sam sobie nie radzisz.
- Nie dziękuj przyjemność po mojej stronie dzięki tobie nie jestem tu sam a tego naprawdę nie lubię - Przyznałem, zbierając talerze, które wypadało umyć, aby nie pozostawiać brudnych rzeczy na później.
- Trochę się nie dziwie jesteś bardzo towarzyski - Zauważył, biorąc w ręce kubek z ciepłym, a raczej już chłodnawym napojem, którego nie miał za wiele, co za tym idzie, musiałem przygotować jeszcze jedną herbatkę, aby całkowicie go rozgrzać przed opuszczeniem mojego domu.
- A ty zupełnie inny niż opisują was ludzie, to całkiem ciekawe wiesz Kitsune kojarzą się z dumnymi istotami gardzącymi innymi ty jednak taki nie jesteś ciekawi mnie dlaczego, nie jest to zapewne dobre wychowanie rodziców, coś się w tym kryje, wiem jednak, że nie lubisz o tym rozmawiać, dlatego nie będę drążyć tematu, chce tylko abyś wiedział, że ze mną możesz porozmawiać, o czym tylko chcesz, nie wyśmieję cię ani nie ocenie mogę za to pomóc, jeśli będziesz tylko tego chciał - Podałem mu nowy kubek z gorącym napojem nie chcąc ab zmuszał się do rozmowy ze mną na niewygodne tematy mówię tylko to, co myślę i to jak właściwie jest.

<Karotka? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie podobało mi się to ani trochę. Wcześniej Mikleo nie skarżył się na ludzkie życie, które mogło mu troszeczkę dać w kość zwłaszcza po tym balu. Dlaczego więc nie powiedział mi tego wcześniej, a dopiero teraz? I to jeszcze dzień po tym, jak wyspowiadałem się Alishi. Czułem, że po prostu muszę z kimś o tym porozmawiać, a Mikleo z powodów oczywistych odpadał – gdyby się dowiedział, że tęsknię za byciem człowiekiem, na pewno poczułby się źle i zechciałby powrócić do swojej dawnej postaci, a widziałem, że naprawdę był zadowolony z obecnej sytuacji. Może irytowała go nieco Yui, ale to było oczywiste – ta dziewczyna nie chciała odpuścić i coś czułem, że aż do końca będzie próbowała uwieść mojego męża. Gdyby nie ona, byłoby wszystko w porządku. 
Prosiłem Alishę, by nic mu nie mówiła, ale po dzisiejszej rozmowie z moim mężem zacząłem w to wątpić. Sama królowa uważała, że powinienem z nim o tym porozmawiać, bo to mnie wyniszcza, ale ja się z tym nie godziłem. Może byłem ostatnio trochę nie swój, ale to tylko i wyłącznie przez Yui.
- Tego chcesz? - spytałem, poprawiając kosmyki opadające mu na twarz. Z jednej strony chciałem wrócić do bycia człowiekiem, czuć znowu głód i zmęczenie, ale i jednocześnie smaki i tą cudowność możliwość spania dłużej niż do czwartej nad ranem. Mieć znowu swojego anioła na wyłączność i nie przejmować się jakimiś głupimi kobietami, które łasiły się do niego i chciały się do niego dobrać.
Nie chciałem jednak płacić tak wysokiej ceny, jak szczęście mojego męża. Chyba nigdy nie widziałem go tak często radosnego i szczęśliwego, nie licząc ostatnich dni, gdzie bez przerwy nachodziła go ta jędza. Poza tym, kiedy był człowiekiem, był bezpieczniejszy, nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo ze strony tamtego psychola. 
- Tak, chcę – odparł, całując mnie w policzek. Uśmiechnąłem się do niego łagodnie, próbując coś wyczytać z jego twarzy, ale w tym samym momencie podniósł się do siadu. Zmarszczyłem brwi na jego gest, czy on chce czytać książki? Teraz, kiedy mamy ciszę i spokój? Po co nam to, lepiej wykorzystać w pełni tę chwilę, być może niedługo powrócimy do swoich ciał i nasze zbliżenia znów będą inne.
- Ale że teraz…? - wymamrotałem, przytulając go od tyłu i znowu ciągnąc go do siebie.
- A kiedy? Teraz mamy chwilę, więc moglibyśmy… - zaczął chłopak, ale ja szybko uciszyłem go długim pocałunkiem. Przekręciłem nas obu tak, by to on był pode mną i jedną dłonią zacząłem specjalnie drażnić jego podbrzusze. Ani myślałem, aby teraz czytać książki, są o wiele przyjemniejsze rzeczy do roboty, niż szukanie sposobu na odwrócenie uroku.
- Właśnie, teraz mamy chwilę i trzeba ją dobrze wykorzystać – wymruczałem mu wprost do ucha, umyślnie drugą dłonią pieszcząc jego ciało i omijając te najwrażliwsze miejsca. - Chyba, że koniecznie chcesz przeszukiwać te księgi, to w takim razie mogę przestać – dodałem, chcąc się od niego odsunąć. Oczywiście, że robiłem to specjalnie, w duchu licząc na to, że chłopak straci ochotę na czytanie i da mi sam o tym znać.
Nie przeliczyłem się. Nim zdążyłem się odsunąć wystarczająco, poczułem dłonie Mikleo na karku. Mój mąż przysunął mnie do siebie, łącząc nasze usta w długim pocałunku, który oczywiście odwzajemniłem, mrucząc cicho z aprobatą. Jak już wrócę do bycia człowiekiem, będę tęsknił za jego cudownym zapachem. 
- Jesteś okrutny – wymamrotał, kiedy się od siebie oderwaliśmy.
- Ale tylko twój, Owieczko – wymruczałem, całując go w nos. Nim chłopak zdążył jakoś zaprzeczyć albo oburzyć się za nazwanie go Owieczką, powróciłem do pieszczenia jego ciała, ale tym razem bardziej dokładniej i intensywniej. Zamiast słów oburzenia z gardła mojego męża wydobył się głośny jęk, co bardzo mi się spodobało.

***

Przez następne dni próbowaliśmy szukać jakiegoś sposobu, abyśmy powrócili do swoich ciał, ale marnie nam to szło. Ciągle nam ktoś przeszkadzał: a to Yui, która łasiła się do mojego męża, a to nasz mały chłopiec pragnący koniecznie uwagi, albo Alisha, która prosiła Mikleo o pomoc w sprawach dyplomatycznych, bo ponoć bardzo spodobał się wielu ważnym gościom na balu. Do tego również dochodziły przerwy na jedzenie czy też spanie, co prawda dotyczyły one głównie Mikleo, bo ja przez ten czas przeszukiwałem te księgi, ale i tak na niewiele się to zdało. 
- Przyniosłem ci obiad. Albo raczej kolację – odezwałem się, kiedy tylko wszedłem do pokoju, niosąc tacę z cudownie pachnącym jedzeniem.
- Znalazłem coś – odparł Mikleo, nie odrywając oczu od stron. Zaciekawiony podszedłem do niego, ostrożnie stawiając tacę na stole. - Można by przerwać ten urok śmiercią jednego z nas… 
- To odpada zdecydowanie – przerwałem mu, zamykając księgę, którą czytał i zabierając mu ją. Co jak co, ale to było czystą głupotą, dlaczego w ogóle był tym zainteresowany?
- Ale w ostateczności, gdyby nie było innego sposobu… - zaczął niepewnie chłopak, a ja zmarszczyłem gniewnie brwi.
- To wtedy zostajemy tacy, jacy jesteśmy, w ogóle wybij to sobie z głowy – burknąłem, uderzając go w tył głowy. Nie ma mowy, abym pozwolił mu na śmierć. Albo żebym ja ginął, ponieważ wiem, że Mikleo zadręczałby się później do końca swojego życia, podobnie jak ja, gdyby to on poświęcił siebie.
Mój mąż westchnął cicho i przysunął do siebie tacę z jedzeniem. Niechętnie zaczął jeść, podczas kiedy ja szukałem jakiegoś innego sposobu. Szło nam to bardzo, ale to bardzo powoli, ale co się dziwić, kiedy wszyscy coś od nas ciągle chcieli. 
- W takim tempie nigdy czegoś nie znajdziemy – burknął chłopak, biorąc niechętnie kęs do ust.
- Wiem – westchnąłem cicho, leniwie się przeciągając. - Założę się, że jak tylko zjesz, ktoś do nas wejdzie i znów będzie czegoś chciał.
- Może nie powinniśmy tego robić w pokoju? - zaproponował chłopak, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. - Tutaj wszyscy nas znajdują. Powinniśmy zacząć przeglądać te księgi w jakimś ustronnym miejscu. I nikomu nic nie mówiąc, by przypadkiem nikt nas nie znalazł. W kilka spokojnych godzin przejrzelibyśmy więcej niż przez kilka dni. I to od jutra, dzisiaj nie ma już po co wychodzić – dodał, cicho wzdychając i patrząc przez okno na ciemny dwór.
- Może nad jezioro? Tam rzadko kto chodzi – zaproponowałem pierwszą lepszą myśl, która przyszła mi do głowy. Bardzo polubiłem spędzanie czasu nad wodą, ale w ostatnim czasie mało czasu tak spędzaliśmy. Widziałem, że Mikleo wolał spędzać inaczej czas niż leniwy odpoczynek nad wodą. Bardziej ciągnęło go do miasta i ludzi, czyli coś, za czym nie przepadałem. No i jeszcze dodatkowo wspólny czas zabierało nam przeszukiwanie ksiąg.

<Mikleo? c:>