poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Od Soreya CD Mikleo

Zmarszczyłem brwi na słowa mojego męża, starając się go zrozumieć, ale nie za bardzo mi to pomogło. Bawię go ja jako osoba, czy jedno z moich zachowań...? Jeżeli to pierwsze, to chyba powinienem poczuć się troszeczkę dotknięty, a jeżeli to drugie to... które moje zachowanie miałoby go rozbawić? Nie zrobiłem przecież nic takiego, co by go rozbawiło. Zachowałem się normalnie, nie powiedziałem niczego zabawnego... czyli wychodzi na to, że śmieje się z mojej osoby. 
- Sorey...? I jak z tym masażem? – głos mojego męża słyszałem troszkę jak zza ściany.  Zdecydowanie za bardzo odpłynąłem, powinienem być zdecydowanie bardziej skupiony na tym, co się dzieje wokół mnie, ponieważ później nie wiem, co się dzieje i o co mnie mój mąż pyta. Na przykład teraz, jaki masaż? Kiedy wspominał o jakimś masażu? I w ogóle, po co ten masaż?
- Zastanawiałem się, dlaczego się ze mnie śmiejesz – bąknąłem niezadowolony, pusząc policzki. – Nie jestem śmieszny – dodałem z pretensją, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 
- Oczywiście, że nie. Jesteś zabawny, a to różnica – wyjaśnił, nad czym przez chwilę się zastanawiałem. 
- Ja tam żadnej różnicy nie widzę – wymamrotałem, nadal nie będąc za bardzo zadowolony. 
- Bo za dużo myślisz – odpowiedział, stając na palcach i całując mnie w czubek nosa. – Zadałem ci wcześniej pytanie, ale dla pewności je powtórzę. Jak z tym masażem? 
- Jakim masażem? – po raz kolejny zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc o co mu znowu chodzi. Tyle marszczę te brwi, a później oburzam się, kiedy Zaveid mówi mi, że mam zmarszczki, a to na pewno robią się one właśnie od takich gestów. 
- Bardzo przyjemnym. Chodź, połóż się i ściągnij koszulę, bym mógł dokładnie wymasować twoje plecy – poprosił ładnie, popychając mnie na łóżko. 
Delikatnie skrzywiłem się na wzmiankę o zdjęciu koszuli. Musiałem to zrobić? Od naszej ostatniej wspólnej kąpieli minęło trochę czasu i Mikeo już więcej nie wspominał o mojej bliźnie. Zazwyczaj przebierałem się bez jego obecności, bo zwyczajnie tak czułem się najlepiej i mimo, że minęło już trochę czasu, nadal nie czułem się na tyle dobrze, by spokojnie paradować przy nim bez koszulki. Mikleo mówił mi, że akceptuje tą szramę i postrzega jej w ten sam sposób, co ja, ale i tak jakoś ciężko było mi w to uwierzyć. Mój mózg zwyczajnie tego nie akceptował i nie dopuszczał do świadomości, to tak jakbym miał sam zakodowane, że Mikleo po dokładnym zobaczeniu tej blizny mnie zostawi, a przecież nie dawał mi żadnego powodu, abym tak myślał. 
- Muszę? – spytałem cicho, patrząc na niego niepewnie. 
- Nie, oczywiście, że nie. Możesz być w koszuli, ale wtedy wrażenia nie będą tak dobre – powiedział, siadając obok mnie i przyglądając mi się ze zmartwieniem. – Sorey, rozmawialiśmy już o tym. Nie przeszkadza mi twoja blizna i nigdy przeszkadzać mi nie będzie. I nigdy, ale to przenigdy bym cię nie zostawił z powodu tego, jak wyglądasz. 
Nie odpowiedziałem mu, a spuściłem wzrok i zacząłem bawić się swoimi palcami. Dopiero po kilku minutach mój mąż położył swoją dłoń na tej mojej, wymuszając ode mnie, by na niego spojrzeć, co właśnie uczyniłem. Mikleo uśmiechał się delikatnie, co sprawiło, że i ja się uśmiechnąłem. Nie miałem więc zatem innego wyboru, jak tylko zgodzić się na prośbę Mikleo i zdjąć tę koszulę, bo inaczej będzie mu przykro, ale ja do tego pomysłu nadal nie byłem przekonany. Po co tak w ogóle chciał mi robić ten masaż? To ja powinienem wymasować jego, ponieważ to on musiał się ze mną męczyć; ja z nim nie miałem takiego problemu, każda chwila spędzona z nim była cudowna. 
W końcu pokiwałem głową i zacząłem powoli rozpinać guziki swojej koszuli. Jestem za mało stanowczy i za bardzo uległy, powinienem się trochę nad tym popracować.
- Połóż się na brzuchu i nie myśl o tym, że nie masz koszuli – poinstruował mnie Mikleo, zabierając ode mnie koszulę. 
- Łatwo ci powiedzieć, kiedy jest tak zimno – bąknąłem, posłusznie kładąc się na materacu w miarę jak najwygodniej.
- Nie jest zimno, jest całkiem przyjemnie – odparł, siadając na moich nogach. Takiemu to dopiero musiało być dobrze, ja to albo owinąłbym się kołdrą albo wziął gorącą kąpiel, nie za bardzo przepadałem za takimi deszczowymi pogodami. 
Kiedy poczułem jego dłonie na moich plecach, zadrżałem i spiąłem wszystkie swoje mięśnie, cudem powstrzymując się od tego, by się nie zerwać z łóżka. Dłonie Mikleo były wręcz lodowate i przez nie na chwilę zapomniałem o dziurze w mojej ramieniu. A może mi się tylko wydawało, że miał takie zimne dłonie...? 
- W porządku? – niemalże od razu usłyszałem zmartwiony głos Mikleo, który na pewno myślał, że to coś związanego z moją ręką. 
- Masz strasznie zimne dłonie – wyjaśniłem, starając powstrzymać swoje ciało od niepotrzebnego drżenia. 
- Wydaje ci się tylko, ponieważ masz strasznie rozgrzaną skórę. Zaraz się przyzwyczaisz i będzie ci przyjemnie – zapewnił mnie, a mi nie pozostało nic innego, jak tylko mu zaufać. 
Jak się po krótkim czasie okazało, Mikleo miał rację. W końcu przywyknąłem do dotyku zimnej skóry mojego męża – albo może się nagrzała się dzięki mojemu ciału – i masaż sprawiał mi wielką przyjemność, chociaż jak dla mnie nadal był niepotrzebny. Moje mięśnie znacznie się rozluźniły, a ja sam zapomniałem o tej obrzydliwej bliźnie, przynajmniej do momentu, w którym to musiałem wstać i na założyć na siebie koszulę, ponieważ musiałem spojrzeć na ramię. 
- I  jak było? – spytał, przyglądając mi się uważnie.
- Cudownie, tylko na następny raz albo nie będę zdejmować koszuli, albo wcześniej nagrzej trochę swoje dłonie – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie i chwytając jego dłoń, by ucałować jej wierzch. Była przyjemnie ciepła, czyli jednak opcja numer dwa, musiała nagrzać się dzięki mojemu ciału. 
- Zanotowane – powiedział z wesołym uśmiechem, po czym szybko ucałował moje usta. – Idę się wykąpać – dodał, wstając z łóżka. 
- Tylko nie każ mi na siebie długo czekać – poprosiłem ładnie, a kiedy mój mąż zniknął za drzwiami łazienki, przebrałem się w rzeczy do spania i otuliłem się kołdrą. 
Nie zamierzałem iść jeszcze spać, a po prostu się trochę dogrzać i oczywiście poczekać na moją ukochaną Owieczkę. Byłem zmęczony, owszem, w końcu Yuki bardzo nas dzisiaj wymęczył – a mieliśmy zajrzeć do niego tylko na chwilę. Nie miałem nawet za bardzo siły na zjedzenie kolacji, a po tym masażu tak się rozleniwiłem, że nawet nie chciało mi się wchodzić do balii. Masaże mimo wszystko powinny odpaść, bo za dobrze się po nich czuję, a tak być przecież nie może. 
- Nie idziesz do łazienki? – spytał zaskoczony Mikleo, kiedy wrócił do pokoju. 
- Nie, umyję się jutro rano, na to samo wyjdzie, a brudny nie jestem – wymamrotałem, wyciągając w jego stronę ramię, chcąc się do niego przytulić. – No chodź już – dodałem, troszkę go pospieszając. 
- A co z kolacją? Znowu niewiele dzisiaj jadłeś – kontynuował, ale przynajmniej zgasił świeczki i już szedł w moją stronę. 
- Wszystko zrobię jutro, ale chodź już do mnie, zmęczony jestem. 
Mój mąż westchnął cicho i położył się obok mnie, a kiedy tylko to się stało, przykryłem go kołdrą i przytuliłem się do niego mocno, wtulając nos w jego mięciutkie włosy. Miki zawsze cudownie pachniał, ale tym razem pachniał jakoś tak cudowniej, to pewnie zasługa tej kąpieli. Aż poczułem się głupio, a może powinienem się jednak umyć? To nie jest tak, że się nie myłem cały dzień, brałem kąpiel rano, ale teraz też chyba też powinienem, by nie przeszkadzać Mikleo, dla niego przytulanie się do mnie  w takim stanie pewnie było katorgą. 
- Miki? A może jednak powinienem iść się umyć? – spytałem po chwili, delikatnie się od niego odsuwając, by usłyszeć jego odpowiedź. Nie mógł mnie okłamać, bo jak sam mi wielokrotnie powtarzał, anioły kłamać nie mogły, czyli jeżeli śmierdzę, to na pewno mi to powie, tylko w bardziej delikatnych słowach, by mnie nie urazić. 

<Miki? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Uśmiechnąłem się na słowa mojego narzeczonego, które sprawiły, że moje serce zabiło szybciej. Doskonale to wiedziałem, jednak uwielbiałem to słyszeć raz za razem i nigdy, ale to nigdy mi się to nie znudzi. Pozwoliłem mu przytulić się do mojego ciała i wtulić nos w zagłębienie mojej szyi, samemu ostrożnie go przytulając i głaszcząc go po włosach. Może i czuł się lepiej, ale jego ciało nadal nie było w pełni wyleczone i jeden zły ruch mógłby go zaboleć. Przez ostatni tydzień już trochę nauczyłem się, co i jak, ale nadal mogły zdarzać mi się błędy. 
- Nie miałem pojęcia, jak dobrze, że mi to mówisz – powiedziałem rozbawiony, całując go w ucho. Oczywiście się tylko z nim drażniłem, przecież w żaden sposób go nie krzywdzę. 
- Czyli muszę ci to powtarzać znacznie częściej, byś zaczął mieć pojęcie – odpowiedział, odsuwając się ode mnie i uśmiechając się do mnie szeroko. Od kiedy jego warga się zagoiła, zaczął coraz to częściej się uśmiechał, co mi się bardzo podobało. Żałowałem, że kiedy wrócił pobity ten tydzień temu, nie uspokoiłem się i nie mogłem zszyć mu rozcięcia na łuku brwiowym, ponieważ będzie teraz goił się on znacznie dłużej. 
- Nie będę narzekał – wymruczałem, po czym złączyłem nasze usta w nieco zachłannym pocałunku. I za tym się bardzo stęskniłem, dlatego od tej pory zamierzałem robić to jak najczęściej, by nadrobić te wszystkie zaległe razy. – Ale teraz musisz ładnie zjeść swoje śniadanie, zanim ci wystygnie, bo wtedy już nie będzie dobre – dodałem, odsuwając się od niego, kiedy poczułem jego dłonie na swoich pośladkach. Fakt, nasz ostatni stosunek też był jakiś czas temu i brakowało go zarówno Taiki’emu, jak i mnie, ale nie wydaje mi się, aby to był najlepszy pomysł. Jego ciało nie było w pełni zdrowe i niektóre ruchy mogłyby wywołać u niego ból, a tego bardzo chciałbym uniknąć 
- Jestem pewien, że są ważniejsze rzeczy od śniadania – mruknął, na powrót przyciągając mnie do siebie i dodatkowo zaczynając całować moją szyję. Takie pieszczoty absolutnie mi nie pomagały, czemu Taiki nie mógłby mi chociaż raz ułatwić sprawę?
- Zimna kawa nie jest dobra i później będziesz narzekał – odpowiedziałem, chwytając jego podbródek i unosząc go do góry. – Zjedz, a później zobaczymy, co możemy zrobić – dodałem, uśmiechając się do niego przepraszająco. 
Taiki westchnął cicho, ale finalnie postąpił tak, jak go poprosiłem. Kiedy mnie już puścił, podałem mu z powrotem tacę ze śniadaniem, a sam zająłem miejsce na brzegu łóżka, by mu nie przeszkadzać i dotrzymać mu towarzystwa. Ostatnio nie za dużo czasu nie za dużo mu poświęcałem czasu, ponieważ czuł się bardzo źle i większość swojego czasu przesypiał. Podobnie było z Shingo, którego widywałem tylko wtedy, kiedy zanosiłem mu posiłki i coś mi się wydawało, że jemu powrót do zdrowia zajmie troszkę dłużej niż Taiki’emu. 
Po miło spędzonych kilkunastu minutach mój narzeczony zjadł wszystko, z czego bardzo się ucieszyłem. Ma apetyt, czyli oznaczało to, że powoli wracał do zdrowia, a kiedy już wróci do zdrowia, to wróci też do pracy... to ostatnie już nie za bardzo mi się podobało. Nie chciałem, aby wracał do pracy, która polegała na ryzykowaniu swoim życiem, co powtarzałem mu wielokrotnie, ale moje prośby nie robiły na nim wielkiego wrażenia. Co musi się stać, by w końcu z niej zrezygnował? Jeżeli pieniądze były dla nich tak wielkim problemem, to przecież i ja mógłbym pracować, by jakoś ich wspomóc. 
- Ładnie wszystko już zjadłem, więc chyba zasłużyłem na jakąś nagrodę – głos Taiki’ego wyrwał mnie z nieco ponurych myśli na temat jego powrotu do pracy i zmusił do tego, bym zwrócił uwagę na niego. Właśnie odkładał tacę z pustymi naczyniami na szafkę nocną, będąc bardzo zadowolonym. 
- Nagrodę powiadasz... tylko nie mam pojęcia, o czym mówisz – odezwałem się niewinnie, troszkę się z nim drażniąc. 
- A mi się wydaje, że doskonale wiesz – odparł, poprawiając się na łóżku i wyciągając rękę w moją stronę, by zaraz mnie chwycić za nadgarstek i przyciągnąć do siebie. 
- Jeżeli to jest dokładnie to, o czym oboje myślimy, to obawiam się, że twoje ciało jeszcze nie jest w najlepszym stanie – odpowiedziałem niepewnie uważając na to, by przypadkiem się o niego nie oprzeć. 
- Jak to nie? Przecież ze mną już wszystko jest dobrze, prawie nic mnie nie boli i pewnie niedługo nawet wrócę do pracy, więc nie powinieneś się o mnie martwić. Chyba, że nie masz ochoty i szukasz jakiejś wymówki, ale w takim wypadku nie powinieneś kręcić, tylko powiedzieć mi prawdę – to ostatnie zdanie powiedział z pretensją, przez co poczułem się źle. Czemu moje intencje są tak bardzo przeinaczane? Chcę tylko jego dobra, to wszystko. 
- To nieprawda, mam ochotę, ale ja naprawdę martwię się, że coś zacznie cię boleć i później będziesz niepotrzebnie cierpiał, a już wystarczająco dużo widziałem twojego cierpienia w ciągu tego tygodnia – wyjaśniłem, spuszczając zakłopotany wzrok i zaczynając bawić się swoimi palcami, czując się troszkę głupio. 
- Hej, naprawdę wszystko w porządku, obiecuję – powiedział, chwytając jedną z moich dłoni i zbliżając ją do swoich słów, by złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek. – Nie musisz się o mnie bać, naprawdę.
Kiedy tylko to powiedział, wolną ręką dotknąłem miejsce na jego klatce piersiowej, gdzie jeszcze wcześniej miał ogromnego, fioletowego siniaka. Może i nie syknął z bólu, ale na jego twarzy pojawił się grymas, który zaraz zatuszował delikatnym uśmiechem. Może mógłbym zrobić coś, by zadowolić mojego narzeczonego i jednocześnie nie sprawić mu żadnego bólu...? 
- Mam pewien pomysł – odezwałem się niepewnie, nerwowo zagryzając wargę. Byłem odrobinkę zdenerwowany, ale i jednocześnie podekscytowany. – Ty będziesz grzecznie leżał, a ja będę działał – wyjaśniłem pokrótce, uśmiechając się niewinnie. 
Taiki zmarszczył brwi, jakby przez chwilkę zastanawiał się nad moimi słowami. Nie dziwiłem mu się, przez cały czas to on górował i starał się mnie jak najlepiej zadowolić, a teraz to miało się zmienić. Znaczy, jeżeli będzie chciał, bo jak nie będzie chciał, no to nie, jakoś to przeżyje. Ku mojemu lekkiemu zaskoczeniu Taiki pokiwał głową, p czym puścił moją dłoń, dając mi tym samym pełną swobodę. 
- Koszulkę też mam zdjąć czy dasz sobie radę z tym sam? – spytał z zawadiackim uśmiechem, kładąc się na poduszki. W odwecie pokazałem mu język, na co lekko się zaśmiał. 
- Jak mówiłem, masz grzecznie leżeć, a ja się zajmę wszystkim innym – odpowiedziałem, siadając okrakiem na jego biodrach i poprawiając swoje włosy. Zdjąłem jednocześnie iluzję ze swoich lisich uszów i ogonów, znając jego dziwne upodobania. 
- Zaczyna mi się bardzo to podobać – wymruczał, czym troszkę mnie speszył. Nie chciałbym przypadkiem zawieść jego oczekiwań, a to jest bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę to, że pierwszy raz jestem w takiej sytuacji... dobrze, Shōyō, nie myśl już o tym, tylko skup się na swoim zadaniu, a wszystko będzie dobrze.
Najpierw zająłem się jego ustami, a później stopniowo zacząłem schodzić w dół, zostawiając na jego szyi dwie malinki, za które miałem nadzieję, że się nie obrazi. Z uwagi na jego jeszcze poobijane i pokaleczone ciało, starałem się delikatnie pieścić jego tors, by przypadkiem nie sprawić mu niepożądanego bólu. Zresztą, najbardziej chciałem się skupić na jego przyjacielu, który już powoli dawał o sobie znać. Wziąłem to za całkiem dobry znak, znaczyło to, że Taiki’emu się podoba. W końcu zszedłem z jego nóg i mogłem dać trochę uwagi jego członkowi, co mnie właśnie najbardziej stresowało. Nigdy tego nie robiłem i bardzo bałem się, że zrobię coś nie tak, ale teraz już tak raczej było za późno, by się wycofać. Po delikatnym pieszczeniu dłonią przeszedłem do pieszczenia ustami; w pierwszym momencie miałem odruch wymiotny, ale szybko go opanowałem, na szczęście... Poczułem się także trochę nieswojo, kiedy Taiki położył jedną ze swoich dłoni na mojej głowie i zacisnął palce na moich włosach. Po kilku minutach do tego przywyknąłem i nawet jako tako zaczęło mi się to podobać, ale właśnie w tym samym momencie jęknął cicho i jego chwyt stał się silniejszy, a moje usta wypełniła lepka, słona ciecz. Najlepsza w smaku to ona nie była, ale przez dłoń Taiki’ego nie mogłem zrobić niczego innego, jak tylko to połknąć. 
Do moich uszu doszedł ciężki oddech mojego narzeczonego, który dawał mi znać, że wykonałem chyba dobrą robotę, chociaż... nie, co najwyżej przyzwoitą, ale nie dobrą, do tego jeszcze bardzo dużo mi brakuje. Poprawiłem jego spodnie i wyprostowałem się, przecierając dłonią usta, by przypadkiem nie pozostawić na nich żadnego śladu. Zdecydowanie będę musiał zaraz iść umyć zęby nie tylko ze względów higienicznych, ale i dla własnego samopoczucia. 
- Jak było? – spytałem po chwili, nerwowo oblizując swoje uszy i kładąc po sobie uszy oraz ogony. Nie spodziewałem się miłych pochwał, w końcu nie poszło mi najlepiej, czekałem bardziej na jakieś sugestie, co mógłbym poprawić... albo na słowa, że mam już nigdy tego nie robić, bo poszło mi beznadziejnie, na taki scenariusz też byłem troszeczkę przygotowany.

<Taiki? c:>

sobota, 21 sierpnia 2021

Od Mikleo CD Soreya

Kiwnąłem głową, zgadzając się z moim najukochańszym mężem na świecie, łącząc jeszcze nasze usta w namiętnym pocałunku, nim podniosłem się z jego bioder, poprawiając swoje ubrania, by dobrze układały się na moim ciele, jednocześnie nie pozostawiając śladów zagniecenia, zerkając na męża, który również zdążył wstać już z łóżka gotowy do wyjścia z pokoju.
Chwilę później już wyruszyliśmy w drogę wprost do pokoju Yuki'ego, który bawił się z psem w ganianego, po pokoju uspokajając się, dopiero gdy weszliśmy do pokoju.
- Mamo, tato! - Zawołał radosny chłopiec, podbiegając do nas.- Co tu robicie? Coś się dało? - Dopytał zaskoczony naszym przybyciem, w końcu to on zawsze przychodził do nas, a nie my do niego.
- Nic się nie stało, chcieliśmy tylko z tobą porozmawiać - Odezwałem się jako pierwszy, siadając na łóżku syna, wołając go do siebie, chcąc by usiadł obok i porozmawiał z nami.
- O czym? - Dopytał, patrząc to na mnie to na męża siadającego obok mnie na łóżku.
- Chcieliśmy z twoim tatą wybrać się na wyprawę tylko we dwoje za tydzień może dwa - Wyjaśniłem, zerkając na chłopca, który nie przestawał się uśmiechać.
- Rozumiem, co mamo masz na myśli, chcesz bym miał na oku Zaveida i Edne by nic głupiego nie zrobili? Nie musicie się martwić, będę ich pilnował i dbał o to, by nic się nie stało - Yuki zrozumiał inaczej moje słowa, ale to i może lepiej w końcu nie musieliśmy go przekonywać, by został tutaj bez nas.
- Ym, tak, właśnie o to chodziło mamie - Tym razem odezwał się Sorey, uśmiechając się do naszego synka. - Jesteś duży i wiem, że przypilnujesz ciocię i wujka, by nie zrobili niczego głupiego - Dodał, czochrając jego włosy.
- Tato nie mów tak, bo się zawstydzę - Zaśmiał się, poprawiając swoje rozczochrane włosy, mocno się do niego przytulając. - To kiedy wyruszacie w tę podróż? - Dopytał, brzmiąc trochę tak, jakby nas poganiał.
- A co aż tak się ci śpieszy, abyśmy już cię zostawili? - Dopytał rozbawiony, Sorey nie spuszczając wzroku z dziecka.
- Nie, nie śpieszy mi się, po prostu myślę, że zasłużyliście na trochę prywatności i spokoju - Stwierdził, czym lekko mnie, a raczej nas zaskoczył, nie spodziewaliśmy się takiej odpowiedzi, Yuki tak szybko dorasta kochany z niego chłopiec i jak tu go nie kochać.
- Jesteś naprawdę wspaniałym dzieckiem - Pochwaliłem chłopca, przytulając go do siebie, naprawdę ciesząc się z jego cudownego zachowania, które z dnia na dzień coraz to bardziej mnie zaskakiwało, oczywiście w tym pozytywnym sensie.
- Wiem, jestem najlepszy - Po słowach dziecka wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Yuki doskonale wiedział co powiedzieć lub zrobić by wszyscy zaczęliśmy się śmiać, bardzo przypominał mi tym Soreya. I chociaż to nie nasz biologiczny syn ma cechy naszych zachowań, które tak w nim kochamy, wspaniałe dziecko.
- Oj tak, jesteś najlepszy - Przyznaliśmy, nie mogąc w końcu się z chłopcem nie zgodzić, w końcu miał racje, był nie tylko najlepszym synem, ale i dzieckiem pod słońcem.
- Jeśli już wszystko ustaliliśmy, pobawmy się - Chłopiec znudzony rozmową związaną z naszą wyprawą postanowił zmienić temat, byleby dalej nie rozmawiać, co w końcu mogło być bardzo nudne dla tak żywiołowego dziecka, jak on.
Nie mając wyjścia, a nawet go nie szukając, postanowiliśmy się pobawić z chłopcem w pokoju w chowanego czy na przykład budowanie bazy, w której chowając się, opowiadaliśmy sobie historie od tych najstraszniejszych po te najśmieszniejsze doprowadzające czasem do łez.
Tak i o to minął nam cały dzień z synem, który w końcu padnięty zasnął na swoim łóżku, pozwalając nam tym samym odpocząć, wracają do swoich czterech ścian.
 - Nie było aż tak źle, w ogóle się nie spodziewałem, że tak to przyjmie - Przyznałem, gdy tylko znaleźliśmy się w naszej sypialni, gdzie mogliśmy spokojnie porozmawiać bez zwracania uwagi na siebie, co naturalnie tyczyło się mojego męża nie mnie.
- To mądry chłopiec od razu było wiadomo, że tak to przyjmie - Po jego wypowiedzi cicho się zaśmiałem, co spotkało się z jego niezadowolonym spojrzeniem rzucanym w moją stronę. - Co cię tak bawi? - Spytał, zakładając ręce na klatkę piersiową.
- Nic, nic, mój kochany mężu - Odparłem, podchodząc do niego, całując delikatnie jego policzek. - Idę zażyć ciepłej kąpieli - Dodałem, chcąc odejść od męża, który mi na to nie pozwolił, chwytając moją dłoń.
- Nie pójdziesz, dopóki nie powiesz mi, co cię tak bawi - Odparł, przyciągając mnie bliżej siebie.
- Bawi mnie wiele rzeczy, a już najbardziej twoja cudowna osoba - Odparłem, nie przestając się do niego uśmiechać.
- Nie rozumiem - Przyznał, kręcąc przy tym ta słodko nosem, czy ja już kiedyś mówiłem, że trafił mi się cudowny człowiek? Mówiłem tylko, że ten człowiek mi w to nie wierzy.
- Ależ nie musisz kochanie rozumieć, nie ma takiej potrzeby, najlepiej usiądź, a ja przed zażyciem kąpieli zrobię ci masaż, co ty na to? - Zaproponowałem, chcąc sprawić mężowi przyjemność, którą w końcu tak lubiłem mu sprawiać.

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

Naprawdę nie spodziewałem się, że kiedykolwiek usłyszę coś takiego z jego ust, myślałem raczej, że nawet welon będzie dla niego dużym problemem, w końcu doskonale wdziałem jak się wstydzi, gdy o tym mówi, a co dopiero będzie, gdy to zrobi, obawiam się, jak bardzo może z tego powodu zostać naruszone zdrowie psychiczne mojego liska.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, to znaczy może inaczej, bardzo chciałbym, abyś założył welon, nie chce jednak aby odbiło się to na twoim zdrowiu psychiczny, możemy obejść się i bez tego, jeśli nie będziesz czuł się z tym najlepiej - Przyznałem, nigdy w życiu nie chcąc jego krzywdy lub poczucia wstydu. Nasz ślub ma być wyjątkowy dla nas, nie dla gości dlatego nie mogę pozwolić, by w tak ważnej chwili czuł się gorzej.
- Do naszego ślubu jeszcze sporo czasu zdążę się psychicznie do tego przygotować - Stwierdził, tak słodko się do mnie uśmiechając, aż ciężko mi było się z tym nie zgodzić, on zawsze doskonale wiedział co zrobić lub powiedzieć bym się z nim zgodził, nie mogąc, a nawet nie chcąc dyskutować na ten lub inny temat.
- Jeśli tego jesteś pewny, bardzo chętnie zobaczę cię w welonie - Przyznałem, delikatnie całując jego usta, uważając na swoje usta, które niestety bolały i z tym nic nie mogłem zrobić, oberwało mi się za swoją głupotę i głupotę mojego brata. Rany my zawsze musimy sprowadzić na siebie i innych problemy.
- Zobaczymy, co da się zrobić - Wymruczał, delikatnie się do mnie przytulając, uważając na moje ciało jak na porcelanową figurkę, którą nie byłem, mógł odważnie mnie dotykać, nawet mimo bólu w końcu poboli i przestanie, ze szkła nie jestem, rozpaść się nie mogę.
- Trzymam cię za słowo i w najodpowiedniejszym momencie ci o tym przypomnę - Wyznałem, cicho ziewając, odczuwając tym samym nieprzyjemny ból rozchodzący się po mojej wardze, rany to jednak boli bardziej, niż na początku przypuszczałem.
Cicho wzdychając, pokręciłem lekko głową, zamykając swoje oczy, byłem zmęczony nieprzespaną nocą a teraz dzięki tabletce, które dostałem. Czułem, że mogę zasnąć, nie odczuwając bólu, który mimo wszystko cholernie mnie męczył, ja to jednak jestem upartym osłem, który zawsze musi postawić na swoim, koniec końców i tak ulegającą ukochanemu, który zdecydowanie mądrzej ode mnie podchodzi do wielu spraw.

***

 Przez następne kilka dni tylko leżałem w łóżku, sporadycznie z niego wstając, by załatwić te najpotrzebniejsze czynności nie mając na nic siły ani ochoty, ciało dopiero po tygodniu zaczęło coraz to mniej boleć, dając mi odetchnąć od bólu i męki, który przyniósł mi ból, mam nadziei, że więcej tego nie powtórzę, a zresztą koga ja oszukuję, przy pierwszej lepszej okazji znów się obije, chociażby nawet w pracy taki już jestem i nic z tym nie mogę zrobić, najbardziej tylko współczuje mojemu narzeczonemu, który musi z mojego powodu non stop się martwić, ja na jego miejscu chyba bym już osiwiał, on to ma nerwy ze stali lub cierpliwość, oj tak zdecydowanie o cierpliwości tu mowa.
- Jak się czujesz? - Karotka przynosząc mi śniadanie do łóżka, jak zwykle musiał wypytać o wszelakie szczegóły mojego samopoczucie mimo tego, że godzinne temu też o to pytał.
- Dobrze, nie musisz cogodzinne pytać, przecież już jestem ze mną dobrze, mogę już sam wszystko robić - Przyznałem, dumnie wypinając pierś, no może wszystko to przesada większość, ale to zawsze coś.
- Czy to źle, że się martwię? - Spytał, unosząc jedną brew ku górze, uważnie mi się przyglądając.
- Nie, w życiu bym tak nie powiedział broń boże po prostu. Zdaje mi się, że zdecydowanie za bardzo się mną przejmujesz, kiedy tak naprawdę nie musisz - Wyjaśniłem, nie chcąc, aby moja karotka źle mnie odebrała, nie zniósłbym w końcu, gdyby jeszcze się na mnie przypadkiem obraziła.
- Jesteś moim narzeczonym i osobą, którą kocham więc to naturalne, że będę się o ciebie martwił- Wyznał, uśmiechając się do mnie słodko, ach za dobry dla mnie jest, zdecydowanie za dobry.
- Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem? - Spytałem, uśmiechając się do niego szeroko, w duchu ciesząc się z powodu braku rany na ustach, która zdążyła już na szczęście zniknąć.
- Sam nie wiem chyba tym samym czym i ja - Poruszony słowami mojego narzeczonego położyłem tace z jedzeniem na bok, chwytając jego dłoń, by przyciągnąć do siebie, sadzając na swoich nogach.
- Wiesz, że bardzo cię kocham? - Spytałem, by mu o tym przypomnieć, mocno się do niego przytulając, potrzebując jego bliskości, która była dla mnie bardzo ważna jak nie najważniejsza, tak bardzo go kochałem, że życie i serce bym za niego oddał bez względu na to, czy czasem się pokłócimy, co jest naturalne w każdym związku, nie ma co, czasem kłótnie zbliżają przynajmniej niektóre z nich, ale to szczegół ważne, że zawsze po burzy wychodzi słońce, tylko to ma znaczenie.

<Karotka? C:>

środa, 18 sierpnia 2021

Od Soreya CD Mikleo

Szczerze, to nie miałem za bardzo ochoty na wyjście nad jezioro. Nie miałem najmniejszej ochoty na wyjście gdziekolwiek. Najchętniej zostałbym w pokoju i robił jedno wielkie nic... no ale nic, poświęcę się dla mojego ukochanego anioła ponieważ wiedziałem, że jest to mu bardzo do życia potrzebne, zwłaszcza w ten gorący dzień. Mi przecież nic złego się nie stanie, jeżeli tam pójdę, no chyba że nagle zniknie mi z oczu i dostanę ataku paniki, ale to jest mało prawdopodobne, że tak się stanie. 
Z niechęcią zebrałem się z łóżka, mając świadomość, że muszę się teraz przebrać i ogarnąć włosy. Może jeszcze powinienem zgolić ten kilkudniowy zarost...? Tak, to zdecydowanie bardzo dobry pomysł, dzięki temu będę wyglądać nieco lepiej. I zdecydowanie młodziej. Już się dość nasłuchałem wczoraj o swoim starym wyglądzie, ale to i tak lepiej, że to na mnie skupiła się cała uwaga, a nie na Mikim i jego obroży, co było aż zbyt dziwne, ale i tak nie zamierzałem narzekać. Widziałem, że mój mąż był niezbyt zadowolony z faktu, że musiał uczestniczyć w tym spotkaniu. Czułem się z tego powodu źle, ponieważ doskonale wiedziałem, że to moja wina. Znaczy, w sumie to nie tak do końca moja wina, a Zaveida, niepotrzebnie przerzucił go sobie przez ramię, ale miałem w tym wszystkim swój udział. Mógłbym być bardziej stanowczy, albo wykorzystać fuzję na ściągnięcie go do siebie, a zamiast tego, nie zrobiłem nic. Ten wypad nad jezioro jest chyba takim moim małym zadośćuczynieniem za wczoraj. 
Kiedy już względnie ogarnąłem siebie wszedłem do łazienki, oczywiście wcześniej pukając do drzwi. Miałem cichutką nadzieję, że zastanę moją małą Owieczkę w jakiejś przyjemnej dla oka sytuacji, ale właśnie rozczesywał swoje włosy będąc już w pełni ubranym. Cóż, mógłbym się nieco bardziej pospieszyć. Albo od razu iść za nim do łazienki i pomóc mu się ubrać, w końcu to taka ciężka czynność do wykonania... 
- Nie zapomnij tylko o obroży – wymruczałem mu do ucha, kiedy do niego podszedłem, po czym ucałowałem go w nagą szyję. Pewnie ją zdął tylko na momencik, ponieważ leżała ona na zlewie, ale i tak wolałem mu przypomnieć. 
- O to się nie bój , o niej nigdy nie zapomnę – odparł, odwracając głowę w moją stronę i całując mnie w linię żuchwy. 
- To bardzo dobrze – wyszczerzyłem się, po czym poczochrałem mu włosy, co spotkało się z głośnym oburzeniem ze strony Mikleo. Musiałem mu oddać za to wcześniejsze, choćby nie wiem co. – Pójdziesz po Yuki’ego? – dopytałem po chwili, powoli zabierając się do golenia twarzy. 
- Pewnie, o ile w ogóle będzie chciał z nami iść – odpowiedział, leniwie się przeciągając. 
- Jak nie, to będziemy mieli bardzo dużo czasu tylko dla siebie – odparłem, nie za bardzo wzruszony takim scenariuszem. Niezależnie od decyzji z naszego syna, będziemy się dobrze bawić, o ile można się bawić w taki upał. Jak dobrze, że już powoli nadchodzi jesień, a wraz z nią chłodniejsze dni, już powolutku mi ich brakowało. I w sumie, to nie tylko mi. 
- Chyba, że znowu Roscoe cię magicznie znajdzie – odparł z przekąsem, wychodząc z łazienki i nie pozwalając mi odpowiedzieć. 
Westchnąłem cicho na jego słowa, nie rozumiejąc jego niechęci. W ostatnim czasie raczej dużo czasu poświęcałem mojej rodzinie, więc powinien być zadowolony. A już powoli zacząłem myśleć, że mój mąż powoli się przekonuje do ludzi... chyba, że znowu zrobiłem coś nie tak i zaczęliśmy się cofać. No nic, jeszcze się poprawię i może w końcu jakoś mi się uda go przekonać do nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. To jest umiejętność, która mu się bardzo przyda po tym, jak mnie zabraknie. Nie chciałbym, aby został sam, nawet jeśli uważał, że sam da sobie radę, doskonale wiedziałem, że zawsze lepiej mieć obok siebie kogoś, z kim można porozmawiać, nawet jeżeli jest się typem samotnika. 

***

Następne dni mijały nam bardzo spokojnie i przyjemnie. Nie mieliśmy aż tak wiele czasu tylko dla siebie, jak to było wcześniej. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy z Yukim, czasem nawet Zaveid wychodził z propozycją spotkania się, no i też od czasu do czasu wychodziłem z Roscoe na miasto. Trochę tęskniłem za dniami, podczas których mogłem się skupić tylko i wyłącznie na mojej uroczej Owieczce, ale jako ojciec oraz przyjaciel miałem kilka obowiązków, których przełożyć nie mogłem. 
Dzisiaj, ku mojej uldze, mieliśmy nieco z tych luźniejszych dni, a to wszystko z powodu panującej na zewnątrz burzy. Yuki praktycznie cały dzień spędził albo z Emmą, albo ze swoim przybranym wujostwem, nas odwiedzając zaledwie raz czy dwa; z powodu okropnej pogody nawet Arthur zrezygnował z restrykcyjnych, ciężkich treningów, dzięki czemu Serafiny miały więcej czasu i mogły go poświęcić na zabawę z naszym małym skarbem. 
- Powinniśmy powiedzieć już Yuki’emu o naszej wyprawie – odezwał się nagle Mikleo, który siedział na parapecie i wpatrywał się w deszcz i błyskawice za oknem. 
- Nie wydaje mi się, aby taka pogoda sprzyjała wyprawie – zauważyłem trafnie, podnosząc wzrok znad książki. W końcu miałem troszkę czasu, by ją przeczytać i zamierzałem ją jak najlepiej wykorzystać. 
- Przecież nie będziemy wyruszać dzisiaj, czy tam jutro. Po prostu go uświadomimy, że w najbliższym czasie będziemy chcieli to zrobić, by mógł się do tej wiadomości przyzwyczaić – wyjaśnił mi Mikleo, zsuwając się z parapetu. 
- To ma w sumie sens – wymamrotałem pod nosem, odkładając książkę na bok, a zrobiłem to z bardzo konkretnego powodu; mój mąż zdecydował się usiąść na łóżku obok mnie. 
- Oczywiście, że ma sens, ponieważ ja to wymyśliłem – odpowiedział, szczerząc swoje śnieżnobiałe ząbki. 
- Fakt, głupi ja. Dobrze, że mam obok siebie taką mądrą i bardzo uroczą Owieczkę – odparłem zaczepnie, przekręcając się na plecy. 
Tak jak podejrzewałem, Miki od razu zrozumiał mój zamysł i od razu usiadł na moich biodrach, a kąciki jego wargi uniosły się w delikatnym uśmiechu. Nie dość, że mądry, to do tego jeszcze niezwykle kochany i milusi, ja to dopiero mam w życiu szczęście, a nie zrobiłem niczego, by sobie na to zasłużyć. Od razu położyłem swoje dłonie na jego biodra, zaczynając kreślić nieregularne szlaczki, troszkę go tym sam drażniąc. To i tak nic w porównaniu z tym, jak on drażni mnie; niby to przypadkiem się wiercił, próbując się wygodniej usadowić. 
- Nie mów tak o sobie, jesteś bardzo mądry, tylko na swój unikalny sposób – powiedział nachylając się nade mną, by móc ucałować moje wargi. 
- Wow, to było dopiero grzeczne przekazanie komuś tego, że jest on głupi – zauważyłem, kiedy miałem ku temu okazję. 
- To nieprawda. W życiu bym tak o tobie nie powiedział – od razu zaczął się bronić, tym samym wywołując u mnie delikatny uśmiech. Oczywiście, że Mikleo nigdy by tak nie pomyślał, jest w końcu aniołem i dosłownie, i w przenośni i takie słowa by mu w życiu przez usta nie przeszły. Myśli już może tak, ale nie chciałem się upewniać, każdy z nas miał prawo do prywatności i zachowania własnych myśli, nawet jeżeli łączy nas pakt. 
- Ponieważ jesteś kochany i słodziutki, to dlatego – wyjaśniłem, chwytając jego dłoń, na której znajdowała się srebrna obrączka, po czym ucałowałem jej wierzch. Srebro to był zdecydowanie bardzo dobry pomysł, zdecydowanie o wiele bardziej do niego pasowało niż takie złoto. Chyba, że białe złoto, takie by do niego pasowało o wiele bardziej, tylko że ono było bardzo drogie. Chociaż, gdybym powoli zaczął oszczędzać, to w końcu mógłby mu kupić jakiś ładny pierścionek z niebieskim kamieniem? Jak na przykład z szafirem... dużo czasu zajmie mi, zanim uda mi się na coś takiego uzbierać pieniądze, ale już wiem, że warto. – To co, idziemy do Yuki’ego? Chyba mieliśmy mu coś powiedzieć – zauważyłem, przypominając sobie nagle, o czym rozmawialiśmy wcześniej. To trochę zabawne, jak rozmowa o naszym synu zmieniła się w dyskusję o mojej głupocie. 

<Aniołku? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Uniosłem z powątpieniem brew, zauważając jego dumę. Naprawdę nie rozumiałem, dlaczego nie chciał wziąć czegoś przeciwbólowego, przecież to tylko by mu pomogło, nie zaszkodziło. Zresztą, i tak mu je przyniosę, nawet jeśli powiedział, że nie trzeba. Nie mogę pozwolić mu cierpieć bardziej, niż to konieczne. 
Dokończyłem jeść swoją porcję, a następnie posprzątałem i przygotowałem śniadanie dla pani Kato, które jej zaniosłem. Dzisiaj mogłem sobie pozwolić na troszeczkę więcej swobody, wczoraj w oczekiwaniu na ich powrót znowu wysprzątałem cały dom. Dodatkowo, nie musiałem nawet gotować obiadu, ponieważ i to zrobiłem wczoraj, wystarczyło go tylko podgrzać. Nim wróciłem do mojego narzeczonego, wziąłem z kuchni szklankę wody oraz leki przeciwbólowe. Jeżeli będzie czuł się bardzo źle, przygotuję mu okłady, bo tylko tak mogłem mu pomóc. Czasem troszkę żałowałem, że nie miałem nieco bardziej praktycznych mocy jako wygnaniec, jak na przykład leczenie. 
- Hej – odezwałem się cicho, podchodząc do łóżka. Widziałem, że nie spał, ale pomimo tego nie chciałem mówić za głośno. – Bardzo boli? – dodałem, siadając na materacu obok niego i kładąc leki oraz wodę na stoliku. 
- Nie na tyle, aby wziąć te tabletki – odpowiedział, siląc się na delikatny uśmiech. Nie boli go to? Ma rozwaloną dolną wargę, z własnego doświadczenia wiem, że właśnie takie uśmiechy były bardzo bolesne, a musiałem się uśmiechać, by ukryć obrażenia przed wtedy jeszcze moim chłopakiem. – Myślałem, że trochę dłużej będziesz siedział w kuchni – dodał, podnosząc się do siadu i jednocześnie sycząc cicho z bólu. 
- Jak chcesz, mogę wrócić, do roboty zawsze coś mogę znaleźć – odpowiedziałem wzruszając ramionami, oczywiście się z nim drocząc. No chyba, że naprawdę chce, abym sobie poszedł, nie widzę w tym w końcu żadnego problemu. 
- Nie, nie, nie, nie chcę tu siedzieć sam – powiedział szybko, chwytając mnie od razu za nadgarstek. A więc bardzo chce, abym tu został... mógłbym wykorzystać to na swoją korzyść. 
- Jeżeli weźmiesz leki, to zostanę – uniosłem delikatnie kąciki warg, czekając na jego reakcję. 
Taiki westchnął cicho, bardzo niezadowolony. Czy wzięcie zwyczajnych leków przeciwbólowych było taką wielką ujmą na jego męskim honorze? Nie rozumiałem tego, a sam przecież byłem mężczyzną. Gdyby mnie coś bolało i to na tyle, że nie mógłbym tego znieść, to wziąłbym coś przeciwbólowego i nie miałbym z tym żadnego problemu. Mój narzeczony był momentami naprawdę dziwny, a to on bardzo często dawał mi do zrozumienia, że to ja odstaję od normy. Znaczy, fakt, odstaję, ale przynajmniej siebie nie krzywdzę. Zadowolony z efektu, jaki osiągnąłem, podałem mu szklankę oraz dwie małe pigułki, by mój biedny narzeczony nie musiał się za bardzo męczyć. 
- Dziękuję – wymruczałem, całując go w ten zdrowy kącik ust. 
- Ale teraz masz ze mną siedzieć cały czas – powiedział twardo, na co szeroko się uśmiechnąłem. To brzmiało naprawdę kusząco, nawet jeżeli mielibyśmy tylko leżeć... bo w sumie, tylko to mogliśmy zrobić. 
- Jeżeli twoja ciocia nie będzie potrzebowała pomocy, to z wielką chęcią – przyznałem, odstawiając szklankę na szafkę i kładąc się obok niego. Teraz, kiedy miałem już obok siebie Taiki’ego, który nigdzie się nie wybierał, byłem znacznie spokojniejszy i zmęczenie powolutku brało nade mną górę, ale tym razem nie czułem się z tym źle. Oboje byliśmy zmęczeni i to jest najlepszy moment, abyśmy oboje wypoczęli. 
- Nie chce mi się tak tutaj leżeć – powiedział po piętnastu sekundach leżenia. Cóż, to całkiem sporo jak na niego. Westchnąłem cicho i otworzyłem oczy, patrząc na niego uważnie. Ja leżałem wtulony w poduszkę, a Taiki leżał na boku, nie spuszczając ze mnie wzroku. 
- I co ja mam ci zrobić? – spytałem, unosząc jedną brew. 
- Jak sobie wyobrażasz nasz ślub? – spytał nagle, mocno mnie zaskakując. Właściwie to chyba jeszcze nigdy nie rozmawialiśmy o ślubie, co było naturalne, w tym momencie to nie byłby najlepszy czas aby wychodzić za mąż. Teraz mamy wiele problemów na głowie, a na  to przyjdzie jeszcze czas. 
- Właściwie to... nie wiem – powiedziałem szczerze, podnosząc się tym samym do siadu. – Nie mam za bardzo pojęcia, jak wyglądają śluby. Jakiekolwiek. Nigdy z żadnym nie miałem styczności. Dlatego nasz ślub może wyglądać tak, jak ty sobie to wymarzysz. Jeżeli ty będziesz szczęśliwy, to i ja będę – przyznałem, uśmiechając się delikatnie i chwytając go za dłoń, którą zaraz uniosłem i ucałowałem jej wierzch. 
- Jak tylko sobie wymarzę, tak? – powtórzył moje słowa takim tonem, jakbym miał zaraz ich żałować. Ale z drugiej strony... czemu bym miał? Taiki chce również tego samego, co ja, więc na pewno nie może być tak źle. No i też co takiego złego mógłby wymyślić... Pokiwałem zatem głową, pewien swych słów. – Czyli właśnie wymarzyłem sobie, że chcę cię widzieć na ślubie w pełnym stroju panny młodej. 
Minęło kilka chwil, nim w końcu dotarł do mnie sens tych słów. A kiedy tak się stało, moje policzki pokryła czerwień, a ja sam mocno się speszyłem. Może i nie miałem pojęcia, jak wygląda taki typowy, normalny ślub, ale doskonale wiedziałem, co miał na myśli. Nie ma mowy, że przed kimkolwiek pokażę się w jakiejkolwiek sukience poza nim, a przecież na takich wydarzeniach jest całkiem dużo ludzi. Gdyby nie był poobijany, właśnie uderzyłbym w niego poduszką, którą właśnie mam pod ręką. 
- Nie ma takiej opcji – bąknąłem, speszony spuszczając wzrok. Wystarczała mi sama myśl, by się zawstydzić, więc nie ma mowy, że znajdę w sobie tyle odwagi, by założyć takie ubrania. Chociaż... może będę mógł założyć jeden element takiego stroju? 
- No wiem, wiem, tylko tak sobie żartuję – odpowiedział, uśmiechając się delikatnie i przekręcając na plecy. 
- Żartujesz? – powtórzyłem, nachylając się nad nim i kładąc ręce po obu stronach jego strony. – Szkoda, bo w ramach zadośćuczynienia zamierzałem założyć chociażby welon – dodałem niewinnym tonem, zaczepnie zaczynając kreślić małe kółeczka na jego klatce piersiowej, ale bardzo delikatnie, nie chciałem przecież sprawić mu bólu. Leki przeciwbólowe na pewno zaczęły działać, ale i tak nie zamierzałem ryzykować. 
Ucieszyłem się na widok jego zaskoczenia wymalowanego na jego twarzy. Naprawdę nie spodziewał się, że byłbym w stanie się na coś takiego zdecydować i w sumie, to ja też nie. Na ten pomysł z welonem wpadłem w ostatnim momencie i byłem w sprawie to naprawdę zrobić. Welon nie był takim złym pomysłem i nie był aż tak bardzo „kobiecy”, więc coś takiego byłbym w stanie zrobić. Nie jest to co prawda pełny strój panny młodej, a zaledwie jego malutka część, ale zawsze coś. 
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytał, na co pokiwałem głową, uroczo się uśmiechając. 
- Jeżeli tego chcesz, to nie ma żadnego problemu – dodałem bardziej dosadnie, po czym ucałowałem go w zdrowy kącik ust. Nie wydawało mi się, aby to były tylko i wyłącznie żarty, ponieważ to nie było za bardzo w jego stylu, a dla mnie to naprawdę nie był problem, aby założyć na swoją głowę welon. Pytanie tylko brzmi, czy jemu to będzie pasować.

<Taiki? c:>

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Od Mikleo CD Soreya

Nie miałem najmniejszej ochoty na żadne integracyjne spotkanie ani z nimi, ani z nikim innym chciałem zostać w pokoju i chociażby poleżeć w łóżku nie robiąc totalnie nic, to dużo ciekawsze zajęcie od tego, do którego chce nas zmusić Zaveid.
- Ja odpadam, nie interesują mnie integracyjne spotkania wolę zostać tu, ale wy sobie idźcie, jeśli bardzo chcecie - Odparłem, mówiąc szczerze to, co myślę, nie byłem w nastroju na spotkania, dlatego też na żadne iść nie chciałem to proste.
- Jeśli Miki nie idzie, ja również zostaje - Mój mąż bez zastanowienia postanowił zostać ze mną, mimo że wcale nie musiał tego robić, w końcu mógł iść się dobrze bawić, ja mu do szczęścia nie byłem chyba aż tak potrzebny.
- Sorey, jeśli chcesz, śmiało idź - Nie chciałem, aby mój mąż z mojego powodu czegoś sobie odmawiał w końcu i on ma prawo iść gdzieś sam, a ja nie mogę, a nawet nie chce mu tego zabronić.
- Bez ciebie nigdzie nie idę - Twardo postawił na swoim, a więc zadecydowanie nie idziemy, jeśli taka jest tego decyzja.
- Rozumiem, w takim razie zrobimy to inaczej - Nim zdążyłem zrozumieć, co Zaveid ma na myśli, chwycił mnie za rękę, przerzucając przez ramię jak worek ziemniaków. - I teraz możemy iść - Dodał, idąc w stronę wyjścia.
- Puszczaj mnie - Syknąłem, niezadowolony nie chcąc tam iść, dlaczego więc jestem do tego zmuszany?
- Zaveid, postawa go przecież możemy spotkać się innego dnia - Sorey idący za nami starał się przegadać temu głupkowi do rozumu, co niestety nie podziało.
- Nie narzekaj, będzie fajnie, a ty go nie broń, nie chcesz iść bez niego więc i on pójdzie o własnych siłach lub z drobną pomocą - Odparł, dając nam do zrozumienia, że mnie nie wypuści a spotkanie i tak się odbędzie.
Burknąłem, kilka niegrzecznych słów pod nosem z wielką nie chęcią musząc się poddać, tym bardziej że i mój mąż zaczął przekonywać mnie, że będzie fajnie. I nawet on przeciwko mnie jak miło.
Cały ten temat zakończył się, gdy dotarliśmy na miejsce, siadając na starych pieniach, które znajdowało się dokoła ogniska, przy którym siedziały już kobiety.
Rozmowa zaczęła się najpierw od tego, co robili i gdzie się podziewali Edna i Zaveid z jakiegoś powodu mojego męża bardzo to interesowało, gdy mnie tak szczerze ani trochę słuchałem tylko dlatego, że nie miałem innego wyboru. Oczywiście działało, to w dwie strony skoro oni opowiadali nam co gdzie i jak tak i my musieliśmy opowiedzieć im, co się wydarzyło, chociażby z Arthurem i dlaczego został tak przez nas potraktowany.
- Nigdy nie przypuszczałbym, że kolejny pasterz ma słabość do Mikleo, jak ty to robisz? - Na to pytanie wzruszyłem ramionami, nie wiedząc co mam im powiedzieć, po prostu coś im się we mnie podoba, a ja naprawdę nie wiem, co takiego ich do mnie przyciąga.
- Ja też nie - Przyznałem, wzruszając ramionami, nie przypuszczałem, a nawet nie chciałem, by ktoś oprócz Soreya patrzył na mnie lub pragnął mnie tak samo, jak mój mąż.
Rozmowa na szczęście szybko zeszła na inne tory a ja nie musiałem już z nimi rozmawiać, z czego bardzo byłem zadowolony, już i tak nie chciało mi się tu być a co dopiero prowadzić rozmowę.
Nasze spotkanie przy ognisku skończyło się bardzo późną nocą, a dość wczesnym rankiem było gdzieś około trzeciej w nocy lub nad ranem, gdy wróciliśmy do sypialni. Od razu kładąc się do łóżka, gdzie mocno do siebie przytuleni zasnęliśmy...

Kilka godzin później obudziliśmy się sami, bez niepotrzebnych pobudek, za co w duchu byliśmy wdzięczni Yuki'emu, który nie przyszedł do nas i nie wybudził nas krzykiem ze snu, gdyby tak zrobił, byłoby nam naprawdę ciężko wstać, z powodu tak późnego pójścia spać.
- Dzień dobry - Z uśmiechem na twarzy przywitałem się z mężem, całując jego usta.
- Dzień dobry, jak się ma mój aniołek? - Na to pytanie uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, czując się naprawdę dobrze jak na pogodę za oknem i duchotę w pokoju było całkiem nieźle.
- Dobrze tylko ten gorąc - Przyznałem, jak zawsze męcząc się, gdy na dworze bywa zbyt gorąco.
- W takim razie mam rozumieć, że idziemy nad jezioro? - Na to pytanie kiwnąłem głową, nie mając najmniejszej ochoty na nic innego, dziś spędziłbym całą resztę dnia w zimnej wodzie no, chyba że mój mąż wcale nie ma na to ochoty, a proponuje to tylko ze względu na mnie, w takim wypadku nie chce, aby się do czegoś zmuszał, w końcu mogę sobie przesiedzieć cały dzień w pokoju, tu też będzie fajnie.
- Idziemy nad jezioro, bo tego chcesz czy raczej dlatego, że z mojego powodu musisz? - Spytałem, aby się upewnić, czy nie jest to dla niego problemem, bo jeśli tak to ja naprawdę nie chce, aby się do czegoś zmuszał, w końcu ja sobie jakoś poradzę, a on może być zmęczony po wczorajszym dniu.
- Sobie nie żartuj, to czysta przyjemność iść z moim mężem nad jezioro a wieczorem może mi się za to odwdzięczysz - Z zadziornym uśmiechem wypowiedział to zdanie, kładąc dłoń na mojej tali.
- A w jaki sposób mam ci się odwdzięczyć? - Zapytałem, udając głupiego, by odrobinkę podrażnić się z moim ukochanym człowiekiem.
- Ty już najlepiej wiesz jak - Ze wciąż nieschodzący z jego twarzy uśmiechem wpatrywał się we mnie, wysyłają mi nieme sygnały które tak doskonale rozumiałem.
- A co jeśli nie wiem? - Spytałem, rozbawiony delikatnie całując jego usta.
- Wtedy będę zmuszony ci pokazać - Po tych słowach zaśmiałem się cicho, czochrając jego włosy, szybko przy tym wstając z łóżka by i on nie mógł mi zrobić tego samego.
- W takim razie się ubieraj, już nie mogę się doczekać oczywiście zimnej wody - Puszczając oczko mojemu ukochanemu, wszedłem do łazienki, by przebrać się z koszuli męża w swoje standardowe ubrania, w których zdecydowanie lepiej będę się czuł, wychodząc z bezpiecznego pokoju, w którym nikt nie może mnie zobaczyć...

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Nie byłem zły oczywiście, że nie byłem, a przynajmniej nie na mojego narzeczonego on w końcu nic nie zrobił w porównaniu do mojego głupiego brata, który dziś przegiął i to przegiął na maksa, jak on w ogóle może okradać bogatych ludzi, by nam wiodło się lepiej i do tego nie widzi w tym nic złego, obarczając mnie całą winą za to, co mu się stało. Oczywiście mam świadomość, że to po części moja wina w końcu za nim poszedłem, ale to on zawinił, nie powinien był okradać tych ludzi, to nie tak wychowali nas... No tak ma prawo nie pamiętać. Zniknął, gdy miałem pięć lat, a dwa lata później nasi rodzice już nie żyli. Do dziś pamiętam, jak bardzo cierpiałem, gdy odbierano mi najpierw brata a później rodziców, dziś nie chce, by to się powtórzyło, nie dam rady znów tego znosić, dlaczego więc mój brat tego nie pojmuje? Chce swoim zachowaniem sprowadzić na nas nieszczęście, a nawet śmierć? Czy właśnie to sprawia mu radość? Sam nie wiem, jak inaczej interpretować jego zachowanie jest tyle normalnych prac, dlaczego więc zabrał się za coś takiego? Najprostsza praca to w sumie logiczne jednakże bardzo niebezpieczna i głupia a wszystko to tylko po to, by mi pomóc. Rany co ja z nim mam.
Westchnąłem cicho, odkładając widelec na bok, unoszą swój wzrok, tak by spojrzeć na twarz narzeczonego, kiwając przy tym przecząco głową.
- Nie, nie mam do ciebie żalu, ani nie jestem na ciebie o to zły, nie miałbym zresztą za co być zły, cieszę się, że tak o nas dbasz, zły to ja jestem na brata, zachował się jak kretyn i jeszcze nie widzi w tym niczego złego, obarczając mnie winom za to, co się stało, a tak naprawdę, gdyby tam nie poszedł, nic by się nie stał - Zauważyłem, pusząc delikatnie przy tym policzki.
- Wiesz jednak, że gdybyś za nim nie poszedł, również nic by się nie stało, a już na pewno nie zostalibyście pobici - Słysząc wypowiedz Karotki, spojrzałem na niego oburzony tym, co do mnie powiedział, że co proszę? T moja wina? Ja chciałem mu pomóc, to znaczy.. Sam już nie wiem, co chciałem pod wpływem emocji, wydałem naszą dwójkę, a to faktycznie mogło się źle skończyć nie tylko dla nas, ale i dla naszej rodziny.
- Powinienem się pogniewać za te słowa, które teraz powiedziałeś, nie zrobię tego jednak tylko i wyłącznie z jednego powodu masz racje, nie powinienem był go wydać i nawet tego nie planowałem, to było silniejsze ode mnie - Wyjaśniłem, ciężko przy tym wzdychając, z trudem przyznając się do tego, co zrobiłem i to tego, że to on, a nie ja mam racje.
- Nie mówię tego, byś poczuł się urażony, broń mnie przed tym boże, chcę, tylko abyś zrozumiał, że to mogło się skończyć źle. Martwisz się o brata, to piękne jednakże sam chyba najlepiej wiesz, że i z twojej winy was dostrzegli - Mówiąc te słowa, położył swoją ciepłą dłoń na ten należącej do mnie, uśmiechając się przy tym przepraszająco, tak jakby w ogóle miał mnie za co przepraszać, w końcu nie zrobi niczego złego, uświadamiając mnie jedynie w prawdzie, którą powinienem był zauważyć już dawno, to znaczy zauważyłem, skutecznie jednak ją ignorując.
- Wiem, wiem, ty byś tego nie zrobił, zresztą nieważne nie rozmawiajmy o tym teraz, muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć i spróbować jeszcze raz porozmawiać z bratem - Przyznałem, kończąc śniadanie, które było naprawdę przepyszne, dawno tak dobrego śniadania nie jadłem, to znaczy jadłem jednak to smakuje mi dziś jeszcze bardziej, z tego też powodu nawet nie wiedziałem, kiedy jeść skończyłem, musiałem umyć po sobie naczynia, nie chcąc bardziej męczyć mojego ukochanego, który i tak już dużo dla nas zrobił, sam umyje, tyle jeszcze umiem.
Wstając z krzesła, poczułem każdy najmniejszy centymetr mojego ciała, które bolało niemiłosiernie, no i mam za swoje zachciało mi się szpiegować brata. Zagryzając mocno wargi, wstałem z krzesła, podchodząc do zlewu, by umyć naczynia przeze mnie pobrudzone, odkładając je po wytarciu na swoje miejsce.
- Dziękuję, było pyszne - Całując policzek narzeczonego, wyszedłem z kuchni, by iść do pokoju, naprawdę musiałem się położyć, nim rany się zagoją, minie trochę czasu a poruszanie się w niczym mi nie pomaga dlatego lepiej mi położyć się i leżeć, nawet jeśli i to nie jest przyjemne.
- Idziesz się położyć? - Moja cudowna Karotka wyszła za mną na przedpokój, upewniając się, czy chyba przypadkiem nigdzie z domu nie wychodzę, sam nie wiem, nie jestem pewien, wiem jedno, z tak obolałym ciałem nie jestem w stanie nic zrobić dosłownie nic i znów nie będę mógł robić tak wielu rzeczy ja to ostatnio mam cholernego pecha jeszcze trochę i ktoś mnie zabije, tak niewiele trzeba, by to się stało, a wszystko to będzie tylko zasługa mojej nieodpowiedzialności, która do tego doprowadzi.
- Tak, muszę się położyć i odpocząć, nie siedź za długo w kuchni i przyjdź do mnie, nie będzie mi się aż tak nudziło - Uśmiechnąłem się, wypowiadając te słowa, chowając za uśmiechem ból, mogłem jednak wsiąść jakieś lekarstwa lub zrobić sobie okłady, ja jednakże stwierdziłem, że mi to nie potrzebne jak to typowy facet niczego nie potrzebuje, wszystko jest dobrze, a potem po cichu cierpię.
- Przyniosę ci leki - Zawołał za mną, tak jakby czytał i w myślach czym nawet lekko mnie zaskoczył, z drugiej jednak strony dobrze mnie znał więc i grymas bólu pewnie dostrzegł mimo uśmiechu.
- Nie trzeba - Twardo i dumnie trzymałem się swojego, wchodząc do pokoju, by powoli położyć się na łóżku, starając się zbytnio nie ruszać, by nie sprawić sobie większego bólu, spokojnie leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit, nie robiąc kompletnie nic, niby nudne a jedna najbezpieczniejsze dla mnie i mojego ciała.

<Karotka? C:>

czwartek, 12 sierpnia 2021

Od Soreya CD Mikleo

Nie za bardzo chyba rozumiem, o co chodziło Mikleo. Oczywiście, że jeszcze raz zrobiłbym to samo, nawet jeżeli następnym razem miałbym stracić rękę. Dla mojego syna i męża zrobiłbym dosłownie wszystko, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Ale dlaczego to wszystko miało sprawić, bym poczuł się dumny z dziury w ramieniu? Przeanalizowałem w głowie na spokojnie jeszcze raz jego słowa i... nie, nie rozumiałem nadal. Może to zrozumiem za jakiś czas, zwykle właśnie tak było, że niektóre jego wskazówki docierały do mnie z czasem. Albo w ogóle nie docierały, tak też się zdarzało. 
Westchnąłem cicho i korzystając z pustego pokoju, przebrałem się w nieco bardziej wyjściowe ubrania. Nie odczuwałem specjalnej potrzeby umycia się, wczoraj wystarczająco dużo pobyłem w wodzie, więc do wieczora dam sobie jakoś radę, co jak co, ale Mikleo bardziej potrzebuje tej kąpieli ode mnie. Podszedłem do lustra, po czym zacząłem rozczesywać swoje włosy, które troszkę się potargały w trakcie snu i naszych przyjemnych, porannych przyjemności. Zawsze, kiedy ogarniam swoje włosy, dochodzę do jednego wniosku; moje włosy dosłownie żyją własnym życiem i zdecydował się być dla mnie niezwykle złośliwe. W ogóle nie poddawały się szczotce i wywijały się we wszystkie strony, były takie zupełnie różne od włosów mojego ukochanego aniołka. Fakt, te również po śnie potrafiły być bardzo roztrzepane i jeszcze dodatkowo strasznie się puszyły, ale wystarczyło kilka ruchów szczotką i już wyglądały jak piękne fale. Jakimś cudem udało mi się jako tako ogarnąć te włosy i nawet związać te dłuższe kosmyki w kucyk, by mi już więcej tego dnia nie przeszkadzały. Dlaczego ja w ogóle zostawiłem je długie...? Ano tak, Mikleo takie bardziej się podobały. 
Akurat kiedy skończyłem się ogarniać, Mikleo wyszedł z łazienki. Jego włosy były rozpuszczone, co mi się bardzo podobało, a na swoim ciele miał jedynie moją niebieską koszulę. Jego widok sprawił, że kompletnie zapomniałem o jego wcześniejszych słowach odnośnie swojej blizny. W tym momencie było coś ważniejsze, niż to, a mianowicie musiałem pomóc mu się ogarnąć. Uśmiechnąłem się szeroko do mojego męża, a następnie wskazałem mu ręką miejsce, na którym miał usiąść. Tym razem zdecydowałem się na dobieranego warkocza plecionego od samego czubka głowy, by móc także wpleść jego grzywkę. Dzięki temu jego opaska była doskonale widoczna, a na tym właśnie mi zależało. 
- Czy ja już mówiłem, że wyglądasz cudownie? – wymruczałem mu do ucha, po czym podgryzłem jego płatek. 
- Tak, ale możesz mi tak mówić cały czas  – odpowiedział, uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze. 
- Jesteś najpiękniejszy, najcudowniejszy, najwspanialszy i najsłodszy – zacząłem wymieniać zgodnie z jego prośbą. Komplementy mogłem mówić mu cały czas, wystarczy jego jedno słowo. – Jestem zaszczycony, że taki niesamowity anioł jak ty wybaczył mi te wszystkie straszne rzeczy i nadal ze mną jest. 
- Tak cudownemu mężczyźnie nie mógłbym nie wybaczyć – odparł i odwrócił się do mnie, by móc pocałować mnie w linię żuchwy. Słysząc jego słowa, poczułem się źle. Nie byłem cudownym mężczyzną i nie należało mi wybaczać tego wszystkiego. To tylko dzięki jego dobremu sercu nadal tu jestem. 
- Z tym cudownym zdecydowanie przesadzasz – odparłem dając mu tym samym znać, że nie powinien mnie za takiego postrzegać. – To co, idziemy na śniadanie? 
- Na śniadanie chyba już za późno – odpowiedział, patrząc wymownie przez okno. Faktycznie, był już późny ranek i pora śniadania już dawno minęła. Chociaż, wydawało mi się, że to bardziej południe... cóż, pospaliśmy sobie dzisiaj. – Ubiorę się i przyniosę nam coś do pokoju – dodał, wstając z krzesła. 
- Ale po co się ubierać? Jak dla mnie wyglądasz cudownie i niczego nie musisz w sobie zmieniać – odezwałem się, uśmiechając się do niego delikatnie. 
- Wiem, że dla ciebie wyglądałbym cudownie nawet nago, ale inni powiedzieliby inaczej – powiedział, ubierając spodnie i inną, pasującą na niego koszulę. 
- Nie, gdybyś był nago, wyglądałbyś cudowniej, a gdybyś założył jeden ciuszek z naszej szafy, wyglądałbyś najcudowniej – wyjaśniłem, mając oczywiście na myśli szafę, w której chowaliśmy wszelkie ubrania, które przeznaczone były raczej dla pań i jednocześnie które tak cudownie wyglądały na drobnym i smukłym ciałku mojego aniołka. 
Mikleo parsknął śmiechem, po czym pożegnał się ze mną i wyszedł z pokoju, by pewnie przynieść nam nasze późne śniadanie, a ja grzecznie czekałem na niego w pokoju. Miałem trochę czasu, podczas którego zdałem sobie sprawę, że minęło troszkę czasu, od kiedy mój mąż założył jedno z tych ładnych ubranek, i to nawet bardzo dużo czasu. Troszkę mi tego brakowało i z chęcią zobaczyłbym go w nich raz jeszcze, bo w końcu wyglądał w nich przecudownie i bardzo kusząco. Tylko, kiedy mógłby ją założyć...? Teraz raczej nie mamy za dużo czasu na takie zabawy, bo nigdy nie wiadomo, kto będzie chciał nam przeszkodzić, Zaveida w sypialni to ja w życiu bym się nie spodziewał...
Reszta naszego dnia minęła nam bardzo spokojnie i miło, nawet jeżeli przez większość czasu zajmowaliśmy się naszym synem. Yuki niewiele wspominał o Emmie i był bardzo wesoły, czyli wszystko wydawało się być w porządku i dziewczynka albo nie słyszała złośliwych słów jej rówieśników, albo nie zwracała na nie uwagi. Miałem cichą nadzieję, że cała ta sytuacja nie wpłynie na naszego syna, i ja i Mikleo nie chcieliśmy, aby on cierpiał. Chyba wcześniejsze gadania mojego męża o wcześniejszym dojrzewaniu u aniołów i obawa, że Yuki już może się zakochać udzieliły się i mnie. Późnym wieczorem, kiedy już położyliśmy naszego zmęczonego syna spać, i my mieliśmy zamiar odpocząć, ale tuż przed naszym pokojem złapał nasz Zaveid. A miałem cichą nadzieję, że już go dzisiaj nie zobaczę, w końcu nie widziałem go cały dzień. Od Yuki’ego dowiedziałem się, że teraz Serafiny musiały ćwiczyć z Arthurem, zanim udadzą się na kolejną wyprawę. Jak dobrze, że mój Miki nie jest już w to wplątany. 
- Nie zapomnieliście o czymś? – spytał Zaveid, zarzucając lewą rękę na kark mojego męża, a prawą na mój kark. 
- Wydaje mmi się, że wszystko jest w porządku. A tobie, Miki? – spytałem niewinnie mojego męża, wyrywając się z uścisku i wchodząc do swojego pokoju. Mogliśmy rozmawiać, owszem, ale nie na korytarzu, już wystarczająco plotek chodzi na mój temat i nie potrzebuję ich jeszcze więcej. 
- I bardzo dobrze ci się wydaje – odpowiedział Mikleo, idąc w moje ślady. 
- Rozumiem, że Sorey jest już stary i może mieć problemy z pamięcią, ale ty? Dopiero wkraczasz w dorosłość, mój młody przyjacielu, więc twoja pamięć powinna być doskonała – odparł Zaveid, wchodząc za nami do pokoju, a na jego twarzy tkwił złośliwy uśmiech. 
- Nie jestem stary – burknąłem cicho pod nosem, niezadowolony z jego komentarza. Znaczy, byłem, ale nie aż tak, by mieć problemy z pamięcią, chociaż i te miewałem, ale z zupełnie innego powodu. 
- Pewnie, pewnie, ale te zmarszczki na twojej twarzy mówią co innego – jego kolejne słowa ani trochę mnie nie uspokoiły. Czy on mówił prawdę czy po prostu się ze mną przekomarza, ponieważ widzi, że mi się to nie podoba...? Na pewno się przekomarza, mam dwadzieścia dwa lata, nie mogę mieć żadnych zmarszczek. – To co, idziemy? Wszyscy na was czekają, a teraz przez Arthura praktycznie nie mamy wolnego czasu w ciągu dnia – dodał, bardzo zniecierpliwiony. 
- Co to znaczy wszyscy? – spytał zdezorientowany Miki. W summie, to nie tylko on był zdezorientowany, ja także byłem. 
- No Lailah i Edna, dlatego tym bardziej powinniśmy się pospieszyć. Nie można dawać damom czekać – odpowiedział, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Westchnąłem ciężko, po czym spojrzałem pytająco na mojego męża. Jeżeli on będzie chciał iść, to i ja pójdę, ale jeżeli będzie chciał zostać, to dotrzymam mu towarzystwa, chociaż ja z chęcią bym poszedł. Może z niewielką chęcią, ale bym poszedł, by się dowiedzieć, co się działo z Zaveidem oraz Edną od czasu naszego rozstania. 

<Aniołku? c:> 

Od Shōyō CD Taiki

 Ta noc nie należała do moich najlepszych. Słyszałem, jak Taiki co chwila przekręca się z boku na bok i cicho syczy z bólu, bardzo starając się mnie nie obudzić, co tak średnio zecz jasna mu się udawało, ale starałem się tego po sobie nie poznać. A mógł już wziąć te środki przeciwbólowe, ale nie, da sobie świetnie radę bez nich... z takim jego nastawieniem chyba nigdy nie zaznam spokoju. Jak dobrze, że wrócili żywi, przecież to mogło się skończyć znacznie gorzej niż na kilku siniakach, czy oni w ogóle zdawali sobie z tego, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narazili? Jeden ograbiając domy, a drugi śledząc i wydając tego pierwszego w czasie rabunku... rozumiem, że mój narzeczony był pewnie bardzo wzburzony, ale mógł troszeczkę poczekać, by nie narażać i siebie, i jego. W mojej głowie rodziło się  jeszcze jedno, bardzo ważne pytanie: czy ktoś ich rozpoznał i byłby w stanie wskazać ich strażnikom? Jeszcze tego nam wszystkim brakowało, by rano zapukała do drzwi straż i ich zabrała. Już same myśli tego typu sprawiały, że nie mogłem za dobrze spać. Dopiero nad ranem udało mi się przespać bez pobudki całe trzy godziny, a kiedy się obudziłem i ujrzałem obok siebie pusty materac, serce podeszło mi do gardła. 
 Od razu zerwałem się łóżka, zaczynając szybko ubierać na swoje ciało pierwsze lepsze ubrania, jakie znalazłem pod ręką. Czemu nie poczułem, jak Taiki wstaje? Przecież powinienem, w końcu miałem płytki sen przez całą tę stresującą sytuację. Bardzo bałem się, że mój narzeczony zdecydował się pójść dzisiaj do pracy. Teoretycznie, nikt o zdrowym umyśle nie poszedłby w takim stanie do pracy, ale... Taiki to Taiki. Naprawdę wierzyłem, że on byłby w stanie to zrobić. I jeżeli właśnie to zrobił, to ja zamierzałem pójść do jego miejsca pracy i go stamtąd zabrać, niezależnie od wszystkiego. 
Przeczesałem nerwowo dłonią swoje włosy i wybiegłem z pokoju, zbiegając cicho po schodach. Nie zwracałem za bardzo uwagi na otoczenie, dlatego nie zorientowałem się nawet, kto siedzi w kuchni, tylko od razu skierowałem swoje kroki do korytarza, by tam założyć buty. 
- Karotka? Wszystko w porządku? Gdzie ci się tak śpieszy? – słysząc głos mojego narzeczonego zamarłem w połowie wiązania butów i uniosłem głowę. Tak, to był zdecydowanie Taiki, nigdzie nie poszedł. Odetchnąłem głośno, czując wielką ulgę. 
- Po  prostu... nie zastałem cię w łóżku i myślałem, że poszedłeś do pracy i to przegapiłem – wyjaśniłem zawstydzony, siadając na małej szafce w przedsionki i ukrywając twarz w dłoniach. Zdecydowanie za bardzo się rozemocjonowałem, ale czy można mnie winić?
- Naprawdę uważasz, że w takim stanie poszedłbym do pracy? – spytał, podchodząc do mnie. Chwycił moje nadgarstki i odkrył moją twarz, bym mógł zobaczyć jak delikatnie się uśmiecha. Czy ten drobny gest bardzo go bolał? Na pewno, w końcu miał rozciętą wargę, a ja sam doskonale wiem, jakie to bolesne. Na jego pytanie pokiwałem głową, zauważając na jego powoli malujące się rozczarowanie. – No wiesz co? Nie jestem masochistą – bąknął, lekko oburzony. 
- Cieszę się, że jednak zostałeś w domu – odpowiedziałem, uśmiechając się słodziutko i zaraz pocałowałem go w ten niepoharatany policzek. – Bardzo boli? – dodałem cichutko, delikatnie przesuwając palcem po jego dolnej wardze, uważając oczywiście na to, by nie dotykać rany. 
- Nie jest źle – odparł, całując moją dłoń. – Chodź, przygotuję ci herbatę i coś do jedzenia, co ty na to?
- Ja na to, że masz siedzieć na krześle i wypoczywać, a ja się wszystkim zajmę – powiedziałem, ściągając buta i podnosząc się na równe nogi. 
Taiki bąknął coś o tym, że tak też może być, po czym wróciliśmy do kuchni. Zauważyłem, ze Taiki już przygotował sobie kawę, więc mnie zostało do przygotowania śniadania oraz jakiegoś napoju dla siebie. Może powinienem jeszcze zrobić coś dla Shingo...? Jego wczorajszy stan był okropny, wcale bym się nie zdziwił, gdyby nie miał nawet siły zejść na dół, więc dobrze byłoby mu coś zanieść do jedzenia, by nabrał sił. Podobnie jak Taiki, nie popierałem jego sposobu na zarabianie pieniędzy, ale nie oznaczało to, że miałem go tak od razu skreślać i się na niego obrażać. Poza tym, może miał jakiś powód, by kraść...? Nie, nie powinienem myśleć w ten sposób, nie ma żadnego wytłumaczenia dla takiego zachowania. 
- A to dla kogo? – spytał zaskoczony Taiki, kiedy po postawieniu na stole dwóch talerzy z jajecznicą, wziąłem do rąk kolejny wraz z czarną kawą. 
- Dla Shingo, pewnie po tym wczorajszym odbiciu ledwie może się ruszać z bólu – odparłem, wzruszając ramionami. 
- Nie usługuj mu. Jeżeli będzie głodny, to tu zejdzie i sobie coś zrobi – bąknął, a ja od razu domyśliłem się, że już mieli za sobą kłótnię. Na pewno przez to zdarzenie ich relacja uległa pogorszeniu, ale przecież to wkrótce się poprawi... prawda? Taką miałem nadzieję, nie chciałbym, by Taiki po raz kolejny stracił brata. 
- Tylko podam mu jedzenie i do ciebie wracam – doparłem wymijająco, nie chcąc za bardzo drążyć tego tematu. To jest konflikt pomiędzy nimi i ja w niego ingerować nie będę, chyba że naprawdę będę do tego zmuszony. – Gdybyś ty był w takim stanie, też przyniósłbym ci śniadanie. Zresztą, przyniósłbym ci zawsze, niezależnie od twojego stanu – dodałem nie chcąc, aby Taiki się na mnie obrażał, nie robię przecież niczego złego. 
Mój narzeczony burknął coś pod nosem, chyba nadal będąc niezadowolonym z faktu, że idę zanieść jedzenie jego bratu. Zaraz go udobrucham, ale to za momencik, najpierw zaniosę te rzeczy Shingo i upewnię się, że wszystko z nim w porządku oraz czy rany goją się poprawnie. Niby wczoraj wszystko zrobiłem poprawnie, ale byłem też pod wpływem emocji i mogłem coś przeoczyć, później już nawet nie mogłem zszyć ran mojego narzeczonego... właśnie, skoro wczoraj nie byłem w stanie niczego zrobić, to dzisiaj muszę to naprawić. 
Podszedłem do pokoju Shingo i ostrożnie zapukałem w drzwi. Nie słysząc jego odpowiedzi, postanowiłem się odezwać:
- Shingo? Tu Shōyō, mogę wejść? Przyniosłem ci coś do jedzenia. 
Po tym usłyszałem ciche „proszę”, dlatego wszedłem do środka. Chłopak siedział na łóżku i wyglądał... cóż, jego twarz była bardzo opuchnięta, a siniak pod okiem znacznie pociemniał i wyglądał strasznie. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, a następnie położyłem talerz z jedzeniem oraz kubek z kawą na szafce. Czy znając prawdę powinienem przestać być dla niego miły? Chyba by wypadało, w końcu postąpił źle, ale jakoś tak nie potrafiłem. 
- Jak się czujesz? – spytałem, przybliżając się do jego twarzy. Musiałem w końcu upewnić się, czy rany nie ropieją, ale nie, wszystko było w porządku. To dobrze, teraz wystarczy, że oboje będą grzecznie siedzieć i się nie przemęczać, a rany same się zagoją. 
- Tylko trochę boli, ale da się przeżyć – przyznał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że nasze twarze znajdują się zdecydowanie za blisko. Odchrząknąłem cicho i od razu się odsunąłem. 
- To dobrze. Życzę smacznego – odpowiedziałem, wychodząc z pokoju. Wszystkie rany goiły się poprawnie, a skoro sam zainteresowany nie chce mojej pomocy, no to nic tu po mnie. Co prawda, nie wierzyłem w jego „tylko trochę boli”, ale nie zamierzałem się narzucać. To będę robił mojemu narzeczonemu, jeżeli powie podobne słowa, bo jest moim narzeczonym i o niego bardzo się martwię. 
Kiedy wróciłem do kuchni zauważyłem, że Taiki już zdążył zjeść część swojej jajecznicy, co mnie ucieszyło. To znaczyło, że miał apetyt i nie było z nim tak źle, jak myślałem. Powolutku mogłem się uspokajać, pozostało mi tylko zszyć rozcięcie i dowiedzieć się kilku rzeczy. Nim usiadłem na swoim krześle, pocałowałem mojego ukochanego w policzek; najchętniej to usiadłbym na jego kolanach i mocno wtulił się w jego ciało, gdyż tego właśnie w tej chwili potrzebowałem, ale wiedziałem, że nie mogłem tego zrobić. I jeszcze przez długi czas będę musiał powstrzymywać się od tego typu gestów... znowu. To i tak nie miało znaczenia, najważniejsze jest, że Taiki wrócił do mnie żywy. 
- Już jestem – powiedziałem, uśmiechając się do niego ładnie, by troszkę poprawić mu humor. Taiki wyglądał troszkę mizernie, a ja nie miałem pojęcia, czy to z mojej winy, zachowania jego brata czy może z powodu bólu. – Masz do mnie żal za to, że zaniosłem Shingo śniadanie? – spytałem niepewnie chcąc się upewnić, czy między nami wszystko jest w porządku. 

<Taiki? c:>

środa, 11 sierpnia 2021

Od Mikleo CD Soreya

Mój mąż miał świętą rację, martwiłem się o naszego syna, a nawet powiem więcej, wciąż się bardzo martwię, co nie oznacza, że będę trzymał go z dala od dziewczynki, bo wiem, że takim zachowaniem skrzywdziłbym ich oboje, już ktoś kiedyś próbował rozdzielać inną parę dzieciaków, a mimo to odnalazły się i są razem, czasem lepiej nie ingerować w los zapisany w gwiazdach, który lepiej wie czego nam od życia potrzeba.
- Martwię się i będę martwiłem jeszcze bardziej, długo nie mógłbym jednak postąpić w sposób tak podły, jak dziadek, celowo nas rozdzielił, czym bardziej nas skrzywdził, nie chcę, by Yuki przechodził przez to samo, nawet jeśli się zakocha, lepiej by był przy niej, nawet jako przyjaciel niż cierpiał z powodu jej nieobecności - Wyjaśniłem, kładąc dłoń na głowie męża, delikatnie go po niej głaszcząc.
- Moja mądra owieczka - Uśmiechając się, zbliżył usta do tych należących do mnie, łącząc je w długim i namiętnym pocałunku.
Zadowolony z takiego obrotu sprawy nie mogłem się oprzeć, by dłonie położone na jego plecach, skierować w dół zatrzymując się na gumce od spodni, które z największą przyjemnością zsunąłbym z jego bioder.
Mój mąż nie miał chyba nic przeciwko, niby to przypadkiem drażniąc moje ciało swoim dotykiem.
- Ktoś tu jest bardzo spragniony - Usłyszałem gdy jego usta oderwały się od moich, dając nam szansę na zaciągnięcie się świeżym powietrzem.
- Nie pogardzę seksem z rana, w końcu jak sam kiedyś powiedziałeś, obojgu nam to na dobre wyjdzie - Wykorzystałem słowa, które kiedyś usłyszałem z ust męża, dając mu do zrozumienia, co chodzi mi po głowie.
- Cfana z ciebie owieczka - Wymruczał, wślizgując dłonie pod koszulę, którą miałem na sobie. - Zaczekaj chwilę, zamknę drzwi, nie wiadomo czy ktoś nie będzie chciał nam przerwać - Jak powiedział, tak zrobił, wracając do mnie z zadziornym uśmiechem na ustach, który mówił mi więcej niż tysiąc słów. Bez słowa złączyliśmy usta w pocałunku, zdejmując tylko najpotrzebniejsze ubrania, które mogłyby nam w tej sytuacji przeszkodzić, przechodząc do pieszczot cielesnych, których mi wiele nie było trzeba, aby moje ciało drżało, z niecierpliwością oczekując swojego pana, który je zaspokoi. Ciężko łapiąc powietrze do płuc, cichy jęk podniecania wydostał się z moich ust, gdy poczułem w moim wnętrzu przyjaciela męża, nabrzmiały i pulsujący wywołał u mnie kolejną falę podniecenia, wywołująca drżenie moich rąk wbijających się w jego ramiona kochając się z nim bez opamiętania.
Zmęczeni za to bardzo zadowoleni opadliśmy na poduszki, musząc odpocząć po tak intensywnym poranku.
- Wiesz, że cię kocham prawda? - Wymruczałem zadowolony, przytulając się do gorącego ciała męża.
- Wiem, a czy ty wiesz, że ja ciebie też kocham? - Gdy zadał to pytanie, uśmiechnąłem się szeroko, mając ochotę na podrażnienie się z mężem.
- Po takim stosunku z rana jak mógłbym pomyśleć inaczej - Te słowa nie tylko rozbawiły mojego męża, ale i wywołały zabawną wymianę zdań, kończącą się po kilku minutach bawiąc nas jak zawsze, prawie że do łez oczywiście tylko w przenośni nie na poważnie.
- To, co kąpiel i śniadanie? - Zaproponowałem, gdy skończyliśmy nasze drobne przekomarzanie się. - Nie martw się, weźmiemy ją z osobna, aby zbytnio nie narażać cię na stres - Dodałem, zauważając to zaniepokojenie wymalowane na jego twarzy.
- To znaczy, nie zrozum mnie źle, ja lubię nasze wspólne kąpiele tylko... - Zaczął, nie do końca potrafiąc skończyć tego tematu, który tak mu ciążył.
- Tylko że twoja ręka nie wygląda tak, jak wyglądać powinna, z powodu czego się jej brzydzisz, bojąc się, że i ja zacznę, tak wiem. Rozumiem, że źle się z tym czujesz jednakże sadze, że przesadzasz. Chyba mnie dobrze znasz nie patrzę na takie rzeczy jak rany czy twoim, zanim obrzydliwe blizny, to co się stało, to się nie ostanie, a lęk, który masz w sobie, krzywdzi tylko i wyłącznie ciebie, ja naprawdę uważam, że twoja blizna jest piękna, powstała na skutek poświęcenia się dla ukochanej osoby powinieneś być z niej dumy, nawet jeśli dla ciebie nie jest atrakcyjna - Wyjaśniłem, wciąż nie poddając się w próbie przekonania go do akceptacji swojej blizny, która nie jest niczym złym.
- Mam być dumny? Z czego? Z blizny, która mnie oszpeciła? - Po tych słowach zrozumiałem, jedno mój mąż za bardzo przejmuje się tą blizną, patrząc na nią oczami nie sercem, postanowiłem więc wykorzystać to w inny sposób, aby zobaczyć, jaka będzie, jego odpowiedz.
- Dobrze więc powiedz mi czy zrobiłbyś to drugi raz. Wiedząc, jakie będą tego konsekwencje? - Spytałem, patrząc prosto w jego oczy, powoli podnosząc się do siadu.
- Oczywiście, że bym to zrobił ponownie by ratować naszego syna - Na te słowa uśmiechnąłem się delikatnie, poprawiają grzywkę Soreya.
- Właśnie, dlatego teraz zastanów się nad tym, czy masz się czego wstydzić, a ja zostawiam cię samego, pójdę wziąć kąpiel i przyniosę śniadanie. W razie, gdybyś czegoś chciał wiersz gdzie mnie szukać - Po tych słowach ostatni raz złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku, poprawiając koszulę znajdującą się na moim ciele, kierując się do łazienki, gdzie miałem zamiar wziąć relaksacyjną kąpiel w balii, niestety sam, z czym musiałem się pogodzić, nie mogłem do niczego zmusić męża i nawet nie chciałem, jeśli nie chce, nie musimy, sam też przyjemnie spędzę czas w nie ciepłej a chłodnej wodzie.

<Pasterzyku? C:>

Od Taiki CD Shōyō

 Nie do końca uśmiechał mi się rozmowa z moim narzeczonym a temat tego, gdzie byliśmy i co się stało, wolałbym jednak aby to zostało między nim a mną. Niestety Karotka ma racje, powinienem powiedzieć, przynajmniej mu co się stało, nie ukrywając przed nim prawdy. No dobrze raz się żyje, powiem mu, bo i tak prędzej czy później się dowie.
- Mój brat wpadł na genialny pomysł jak szybko zarobić a się nie narobić, ty sobie wyobrażasz, że on zaczął domy okradać? Najpierw walki a kasę a teraz to, co ja z nim mam - Ciężko wzdychając, starałem się nie ruszać, gdy mój narzeczony opatrywał moje rany. - Pewnie, gdyby nie ja okradłby następny dom i nie zostałby pobity, chyba w złości go wydałem i mnie też wzięto za złodzieja, za co nam się oberwało, no Shingo trochę mocniej, ale nie tego dla niego chciałem. - Dodałem, nie dowierzając w to, co zrobił mój własny brat.
- Słucham? Skąd wiesz, że walczył za pieniądze i okręcanie ludzi? Dlaczego on to zrobił? - Mój narzeczony był tak samo zaskoczony, jak ja, co w żadnym wypadku mnie nie zaskakiwało, nie tego spodziewałem się po moim bracie, z drugiej strony ja go prawie w ogóle nie znam to nie ten sam Shingo, z którym się wychowywałem i dobrze o tym wiem, a mimo to nie rozumiem i nie akceptuje jego zachowania.
- Może i nie ma mnie za często w domu, jednakże głupi nie jestem mam wielu zaufanych ludzi, którzy mówili mi, że widzieli mojego brata tu czy tam, na początku im nie wierzyłem, jednak teraz po tym, co zobaczyłem. Wiem, że nie kłamali, a ja za bardzo bratu ufałem - Wyznałem, chwytając drżące dłonie mojego skarba. Czując, że dziś już nie opatrzy moich ran, z resztą ich nie trzeba opatrywać, same się zagoją, najważniejsze, że mój brat jest cały i zdrowy nic więcej nie ma dla mnie znaczenia. - Wszystko już jest dobrze, nic mi nie jest, nie musisz się martwić - Dodałem chcąc, aby się uspokoił, nie ma potrzeby się mą przejmować, jestem duży i silny poradzę sobie w każdej sytuacji bez względu na to, jak ona by się nie miała potoczyć.
- Nie ma potrzeby? Ty mogłeś tam zginąć, a nawet wy mogliście - Miał racje, mogliśmy, ale nie zginęliśmy więc w czym problem? Wszystko jest dobrze i tego się trzymajmy.
- Mogliśmy, ale nie zginęliśmy, jesteśmy tylko ranni, wyluzuj i najlepiej się połóż, wydaje mi się, że możesz być bardziej zmęczony ode mnie - Nie przejmowałem się sobą, jak zawsze bardziej martwiąc się o rannego brata i zmęczonego narzeczonego, ja zaraz coś na siebie założę i pójdę spać, kąpiel dziś sobie dokładniejszą odpuszczę, nie mam siły jeszcze o tym teraz myśleć.
Shōyō westchnął z irytacją, finalnie jednak pomagając mi coś na siebie założyć, by wspólnie położyć się spać tym razem nie przytulając się do siebie z powodu mojego pobijanego ciała, którego wolałbym, by nikt nie dotykał, już i tak wszystko okropnie boli, gdy się ruszam, nie musi boleć jeszcze bardziej już i tak za przyjmie nie jest, chociaż staram się udawać, że jest.
Cała noc nie była dla mnie za przyjemna, wciąż budziłem się z powodu bólu całego ciała, które dopiero po tych kilkunastu godzinach uświadomiły mi, co się wydarzyło i jak strasznie wszystko boli.

Rano, gdy pierwsze promienie pojawiły się na niebie. Poczułem, że leżenie nie ma sensu, dlatego też wstałem powoli z łóżka, idąc do mojego brata, by zobaczyć jak się czuje i czy już się obudził. Wczoraj mocno oberwał więc i skutki tego uboczne mogą być różne.
Na szczęście mój brat już nie spał i z tego, co zauważyłem, czuł się lepiej niż ja, to dobrze omal w końcu wczoraj nie umarł, nie wiem, co by się z nim stało, gdyby mnie tam nie było.
- Jak się czujesz? - Spytałem, chcąc wiedzieć, w jakim stanie był, niby wyglądał dobrze, ale może wcale się tak nie czół.
- Czułbym się dobrze, gdyby ktoś wczoraj mnie nie wydał, po coś w ogóle za mną lazł? - Mój brat obwinił za wszystko mnie, gdy tak naprawdę sam sobie był winien, nikt mu nie kazał kraść ani włamywać się do domów obcych ludzi, co on sobie w ogóle myślał, gdy to robił?
- Słucham? Gdyby nie ja zabiliby cię tam - Zauważyłem, nawet nie ukrywając zirytowania jego głupim gadaniem, gdyby się w to wszystko nie wpakował, żadne z nas by nie cierpiało w tej chwili. - Z resztą co ci w ogóle do łba przyszło? Okradać ludzi? Po co? Nie mogłeś iść do normalnej pracy? - Wkurzony na brata może trochę przesadziłem, nie musiałem od razu wytykać go palcami, może próbować coś znaleźć, tylko nie potrafił, powinienem być bardziej wyrozumiały dla niego, miał ciężkie życie, o czym doskonale wiem, a mimo to jeszcze na niego tak naskakuje, nie powinienem tak był.
- Nie twoja sprawa robię co chce, jestem dorosły, a ty pilnuj sam siebie, gdybyś tam nie przylazł, nic by się nie stało to wszystko twoja wina - Syknął na mnie, wyrzucając mnie z pokoju, czym jeszcze bardziej mnie zdenerwował, co za głupek ile on ma lat, by tak się zachowywać? Czy go już do reszty porąbało?
Zły na brata jak osa postanowiłem z nim już nie rozmawiać, miałem to wszystko w nosie tak jak i on, jak chce, tylko niech później do mnie nie przychodzi, już mu nie pomogę.
- Kretyn - Warknąłem pod nosem, wchodząc do kuchni, byłem zmęczony i obolały musiałem sobie zrobić kawę, by jakoś rozpocząć ten pieprzony, rany co za przeklęty rok, co jeszcze się wydarzy nim wreszcie zapanuje spokój?

<Karotka? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 W łazience nie spędziłem za dużo czasu. Byłem bardzo zmęczony i jedyne, czego chciałem, to położyć się do łóżka i wtulić się w ciało mojego męża. Dlatego szybko się umyłem, opróżniłem balię i przebrałem się w ubrania, które służyły mi za piżamę. Kiedyś wystarczały mi jedynie luźne spodnie, ponieważ nie krępowałem się spać bez koszulki, ale od niedawna z wiadomych powodów zmieniłem to przyzwyczajenie. Przeczesałem dłonią włosy, umyłem twarz i wyszedłem z łazienki. Obym jutro mógł pospać tak do dziesiątej, albo jedenastej, to byłoby piękne...
Kiedy wróciłem do pokoju, mój mąż już spał, wtulony w poduszkę. Biedaczyna był wymęczony dzisiejszym dniem i ja mu się wcale nie dziwię, i miał jeszcze gorzej ode mnie. Ja miałem za sobą przespaną noc, w przeciwieństwie do niego, a i ta drzemka za wiele mu nie pomogła. Wygląda na to, że przynajmniej dzisiaj prześpi całą noc, a na tym bardzo mi zależało. Zgasiłem palącą się świeczkę, a następnie położyłem się obok Mikleo i wtuliłem się w jego drobne ciałko. Nim zasnąłem, pocałowałem go delikatnie w policzek. Miki wymamrotał coś cicho pod nosem i wtulił się mocniej w poduszkę, co niekoniecznie mi się podobało. Wolałbym, aby wtulił się we mnie, ale najwidoczniej mocno się spóźniłem i wybrał poduszkę. Jakoś będę musiał się z tym pogodzić. 

***

Późnym rankiem obudziło mnie silne poczucie bycia obserwowanym, chociaż z początku nie za bardzo wiedziałem, o co chodzi. Dopiero kiedy otworzyłem oczy i ujrzałem siedzącego przed naszym łóżkiem szczerzącego się Zaveida. Ta sytuacja była tak irracjonalna, że przez kilka sekund leżałem w bezruchu wpatrując się w Serafina mając nadzieję, że zaraz zniknie, ale... on nadal tam siedział. To było lekko przerażające. 
- Słodziutko razem wyglądacie – odezwał się nagle, a do mnie dotarło, że to nie jest żaden sen. A miało być dzisiaj tak pięknie... 
- Co ty tutaj robisz? – wymamrotałem zaspany, podnosząc się do siadu i tym samym budząc Mikleo. Coś czułem, że mój mąż nie będzie zadowolony z takiej pobudki. 
- A chciałem was dzisiaj zaprosić na małe ognisko wieczorem, ale że was nie było na śniadaniu, to postanowiłem was odwiedzić – Zaveid wzruszył ramionami, jakby nie zrobił nic złego. Mikleo, zauważając nieproszonego gościa, speszony zakrył się kołdrą, jakby nic na sobie nie miał. A przecież miał, moją niebieską koszulę, więc kompletnie nie powinien się tym przejmować. 
- Ale nie musiałeś wchodzić do naszego pokoju i gapić się na nas, jak śpimy. To trochę niepokojące – odparłem, drapiąc się po głowie. Byłem lekko zaskoczony samym sobą, że jestem tak spokojny. Chyba byłem jeszcze za bardzo zaspany. 
- A co, miałem was obudzić? Przecież tak uroczo spaliście, nie miałem serca was budzić, więc postanowiłem poczekać, aż obudzicie się sami – wyjaśnił, podnosząc się z krzesła. – No to co, widzimy się wieczorem? Muszę koniecznie usłyszeć, jak nasz kochany, spokojny Miki złamał pasterzowi rękę, albo jak Sorey mu przywalił tak, że złamał nos. Bardzo się stoczyliście, moi drodzy, tak bić biednych, niewinnych ludzi...
- Jak zaraz stąd nie wyjdziesz, to złamię coś tobie – zagroziłem, już powolutku mając dosyć. 
- Spokojnie, mój przyjacielu, już sobie idę, i tak już dużo czasu wam poświęciłem, do zobaczenia wieczorem – powiedział i w końcu opuścił nasz pokój. 
Westchnąłem cicho i przeczesałem dłonią włosy, czując jeszcze większe zmęczenie niż wczoraj wieczorem. Czy ja naprawdę tęskniłem za tym idiotą...? Najwidoczniej, i przez takie akcje powoli przestawałem. Naprawdę byłbym o wiele lepiej nastawiony na to ognisko, gdyby zaprosił nas w jakichś normalnych warunkach, a nie wchodził nam do pokoju bez pytania i bez pukania, czekając, aż sami się obudzimy i gapiąc się, jak śpimy... słyszał o czymś takim, jak prywatność? Poza tym, to o jakim ognisku on mówił? Gdzie ono się odbywało, o której i z kim, nie wiem. W sumie, nawet lepiej, dzięki temu mamy doskonałą wymówkę, aby tam nie iść, chyba, że sami do nas przyjdą... dobra, może nie będzie tam tak źle. W końcu, już się przekonałem, że Edna i Zaveid nie są tacy źli, więc może i na tym całym spotkaniu zachowają się przyzwoicie. 
- Co się właśnie stało? – spytał po dłuższej chwili Mikleo, niepewnie puszczając kołdrę. 
Zerknąłem na niego i w tym momencie zrozumiałem, dlaczego zakrył się kołdrą aż po samą szyję: cały czas miał na sobie obrożę. Czy Zaveid ją widział...? Zapewne, to dlatego się tak głupkowato uśmiechał. Całe moje nadzieje na miło spędzony czas wieczorem właśnie w tamtym momencie umarły. Mojemu biednemu aniołkowi nie dadzą teraz żyć, a to wszystko przez moje dziwne upodobania. Więc dlatego będę musiał to naprawić i jak jedno z nich zacznie głupio gadać na temat mojej Owieczki, to... jeszcze nie wiem, co, ale na pewno nie pozwolę im szydzić z mojego męża. 
- Dostaliśmy zaproszenie na ognisko wieczorem. Ale nie wiem, gdzie i o której konkretnie godzinie, więc chyba możemy sobie spokojnie leżeć w łóżku – wymruczałem, po czym pocałowałem go w policzek. 
- Rany, mam już ich dosyć – bąknął, opadając na poduszki. 
- Spokojnie, przecież jeszcze nic nie odwalili – zauważyłem, uśmiechając się do niego delikatnie. 
- A to niby co takiego miało znaczyć? – burknął, wskazując na puste krzesło. 
- Fakt, Zaveid zachował się teraz troszkę jak idiota, ale to dla niego raczej nie nowość – zauważyłem, kładąc się tak, by się do niego przytulić i móc położyć głowę na jego brzuchu. 
- Wydajesz się być bardzo spokojny. I w ogóle niezrażony jego zachowaniem – zauważył zaskoczony, kładąc dłoń na moich włosach i zaczynając je ostrożnie układać. 
- Dobrze powiedziane, gdyż faktycznie tylko ci wydaje. Po prostu byłem jeszcze zaspany – wytłumaczyłem, całując go w brzuch. 
- W ogóle mam wrażenie, że nawet się cieszysz się na ich obecność – dodał, na co westchnąłem cicho. 
- Fakt, stęskniłem się za nimi, chociaż po tej dzisiejszej akcji Zaveida już trochę mniej. Bardzo mi pomogli, kiedy ciebie nie było i nasze relacje się poprawiły, przynajmniej z mojej strony – wyjaśniłem pokrótce, raczej nie zdradzając mu szczegółów. W końcu, nie ma co opowiadać, to były czasy, które żadne z nas nie chciało wspominać. – To co, ja się idę ogarnąć i może zajrzymy to Yuki’ego? Jestem zaskoczony, że to nie on nas obudził, a ten idiota. 
- A ja proponuję, byśmy skorzystali z wolnego czasu jaki mamy. Yuki pewnie w tym momencie świetnie bawi się z Emmą, a jeżeli będzie chciał, to sam do nas przyjdzie – jego słowa bardzo mnie zaskoczyły, kompletnie się tego po nim nie spodziewałem. 
- Jeszcze wczoraj bałeś się, że za bardzo spoufala się z Emmą, a teraz chcesz korzystać z wolnego czasu. Skąd u ciebie taka zmiana? – spytałem, przytulając się do jego ciała jeszcze mocniej. Nie, żeby jego propozycja nie była kusząca bo była, nigdy nie pogardzę spędzaniem wolnego czasu z moją najukochańszą Owieczką, tylko po prostu byłem ciekaw, dlaczego tak nagle zmienił zdanie. 

<Owieczko? c:>

Od Shōyō CD Taiki

 Nie byłem przekonany, czy śledzenie kogokolwiek w jego stanie było dobrym pomysłem, ale nie zdołałem nawet przedstawić swojego zdania, a mojego narzeczonego już nie było. Westchnąłem cicho zaniepokojony, mając nadzieję, że mu się nic nie stanie, po czym zabrałem się za sprzątanie po śniadaniu. Fakt, Shingo ostatnimi czasy zachowywał się dziwnie nawet dla mnie, kilka razy się go pytałem, czy wszystko jest w porządku, ale odpowiadał mi, że tak i musi się skupić na pracy. Jakiej pracy, pojęcia nie miałem, ale wyglądało na to, że już nie walczył za pieniądze. Znaczy, chyba nie walczył, nie przychodził w końcu pobity i poraniony, ale kiedy też nad tym myślę, to przecież mógł znaleźć jakiś sposób, by ukryć rany pod iluzją... nie no, nie miałby jak tego zrobić?
- Jest za bardzo nadopiekuńczy – odezwała się nagle pani Kato, biorąc na ręce marudzącego Sachiko. 
- Wydaje mi się to całkowicie naturalne, że martwi i przejmuje się bratem – odpowiedziałem, zmywając kolejne naczynia. – Lepiej, aby się nim przejmował, niż miał go gdzieś. 
- Ale Shingo jest dorosły i już nie potrzebuje niańczenia – słysząc jej słowa zagryzłem nerwowo wargę, nie za bardzo się z nimi zgadzając. Niby wszystko się zgadza, Shingo jest dorosły, ale biorąc pod uwagę jego przeszłość to wydaje mi się, że potrzebuje trochę tej uwagi. Ale to było tylko i wyłącznie moje skromne zdanie, które zatrzymam dla siebie. 
- Może niańczenia nie, ale nawet dorośli potrzebują trochę zainteresowania – odparłem wzruszając ramionami. Według mnie Taiki nie niańczył Shingo, ale nie wiem, czy śledzenie było dobrą formą okazywania zainteresowania. Może zanim zacząłby go śledzić, najpierw wypadało z nim porozmawiać...? Cóż, teraz na to za późno. 
Reszta dnia minęłaby mi całkiem spokojnie, gdyby nie fakt, że ciągle czekałem na chłopaków. Kiedy już posprzątałem po śniadaniu, poszliśmy na wcześniej zapowiadany spacer, a później zająłem się pracami domowymi. Szczerze to miałem nadzieję, że wrócą po południu, albo chociaż jeden z nich, ale do późnego wieczora nic się nie działo. Pani Kato już dawno położyła się z małym spać, ale ja nadal czekałem na dole, coraz bardziej zaniepokojony. A może faktycznie Shingo wpakował się w coś złego? Przeczucie rzadko kiedy myliło Taiki’ego, ale w tym przypadku bardzo bym chciał, aby właśnie się mylił. Nie chciałbym, aby coś stało się i jemu, i jego bratu. 
Siedząc na schodach drapałem po brzuchu rozwalonego na moich nogach Kodę, który wydawał się bardzo zadowolony z pieszczot, a nad nami unosiło się miniaturowe słońce, które przywołałem – korzystanie z moich mocy było dla mnie o wiele wygodniejsze niż zapalenie świeczki. Kiedy rano Taiki nie wstawał do pracy pomyślałem sobie, że to będzie kolejny miły dzień, który razem spędzimy; ja byłbym zadowolony, ponieważ spędziłbym z nim więcej czasu i miałbym pewność, że jest bezpieczny, a on... cóż, może by się wynudził i znowu ciągle by mi narzekał, ale jego rany by się podgoiły, a tego właśnie chciał. W końcu, jeżeli jego się zagoją, ja z większą chęcią bym się do niego przytulał i podczas seksu nie musiałby krępować mi nadgarstków. Chociaż, po tym wczorajszym to wydaje mi się, że taka zabawa mu się podoba. Mnie też, nawet bardzo, tylko na dłuższą metę to nie było dobre dla moich nadgarstków, które już teraz były otarte, więc co by było po kilku razach...? Rany, czemu w tym momencie myślę o sobie i swoich nadgarstkach, skoro coś Taiki’emu mogło w tym momencie coś grozić, to było bardzo samolubne z mojej strony. 
Jak na zawołanie usłyszałem otwierające się drzwi wejściowe, dzięki czemu poczułem, jak wielki kamień spada z mojego serca. Koda oczywiście już się podniósł i podbiegł do drzwi, przywitać się ze swoim panem. Wziąłem głęboki wdech i podniosłem się ze schodów, by trochę oświetlić im pomieszczenie. 
- Mój Boże – wyszeptałem, kiedy ich zauważyłem. Oboje byli zakrwawieni, posiniaczeni i pobici, a Shingo był podtrzymywany przez swojego brata. Czy on był w ogóle przytomny...? – Co się wam stało? – spytałem cicho pamiętając, że przecież na górze śpi dziecko. 
- Nic takiego. Pomożesz mi go w przeniesieniu do pokoju? – poprosił cicho, na co od razu pokiwałem głową i podszedłem do nich, by przewiesić drugą rękę Shingo przez swoje ramię. Najpierw zajmę się ich ranami, ponieważ to było najważniejsze. Później dowiem się, w co ta dwójka się wpakowała. 
Najciszej jak tylko mogliśmy zanieśliśmy go na górę, a kiedy położyliśmy go do łóżka zdałem sobie sprawę, że naprawdę był nieprzytomny, co przeraziło mnie jeszcze bardziej. Czy nie powinni się udać do medyka? On lepiej by im pomógł, niż ja. Taiki poszedł po apteczkę, ręczniki i ciepłą wodę, a ja zacząłem rozbierać Shingo –  wypadało w końcu zdjąć buty oraz koszulę, która nadawała się tylko do wyrzucenia – i dzięki temu zauważyłem kolejną rzecz; jego klatka piersiowa była cała posiniaczona. Kto ich tak załatwił? I dlaczego? Delikatnie przesunąłem palcem po jego żebrach, by sprawdzić, czy jego żebra nie są połamane i w tym samym momencie wszedł Taiki, przynosząc ze sobą potrzebne mi rzeczy. Widząc, co robię, odchrząknął cicho, jakby nie do końca zadowolony. 
- Co robisz? – spytał cicho, siadając obok mnie na brzegu łóżka. 
- Sprawdzam, czy nie ma połamanych żeber i na szczęście nie ma żadnych – odparłem, cicho wzdychając. – Ciebie też to czeka – dodałem, zerkając w jego stronę. Teraz, kiedy widziałem go z bliska mogłem stwierdzić, że on nie oberwał tak bardzo jak jego brat. 
- Nie musisz, też mam tylko kilka siniaków – odpowiedział, poprawiając moje kosmyki. 
- Mów sobie co chcesz, ale ja i tak zrobię swoje – burknąłem, chwytając za ręcznik i maczając go w ciepłej wodzie, którą Taiki przyniósł mi w misce. – Dasz radę się obmyć? Później cię opatrzę, najpierw zajmę się nim. 
- Pewnie, poczekam na ciebie w pokoju – odpowiedział i pocałował mnie w czoło. 
Taiki wstał z łóżka i zabierając ze sobą świeczkę, która mnie była całkowicie niepotrzebna, wyszedł z pokoju. W spokoju zająłem się jego bratem, najpierw oczyszczając mu twarz z krwi, a później przemywając rany i zszywając te najgłębsze. Shingo obudził się raz i ledwo rozpoznawał, gdzie się znajduje. Kiedy mnie rozpoznał, znacznie się uspokoił. Pomogłem mu ubrać koszulkę, a następnie podałem mu leki przeciwbólowe, które również przyniósł Taiki, po czym na prośbę Shingo siedziałem z nim, póki nie usnął. To była bardzo dziwna prośba, ale ze względu na jego stan przystałem na nią. Zresztą, i tak nie musiałem długo siedzieć, po piętnastu minutach już byłem w pokoju Taiki’ego wraz z apteczką; ręcznik i miskę z wodą wyniosłem wcześniej do łazienki, bo wyszedłem z założenia, że już zdążył zmyć z siebie krew. 
- Co się stało? – spytałem cicho, podchodząc do niego. Taiki był bez koszulki, dzięki czemu mogłem doskonale zauważyć, jak źle on wyglądał. Na starych siniakach pojawiły się nowe, a wcześniejsze zadrapania, które już były ładnie podleczone, na nowo zaczęły krwawić. Jego twarz prezentowała się... cóż, gorzej. Ewidentnie dostał w nos, ale na szczęście nie był on złamany, miał właśnie rozwaloną wargę i rozcięty łuk brwiowy. Podobnie jak u jego brata, bez zszywania ran się nie obejdzie. A już przecież miało być tak dobrze...
- Nic, czym powinieneś się przejmować, naprawdę– wyjaśnił, delikatnie się uśmiechając. 
Westchnąłem ciężko, po czym kazałem mu usiąść na łóżku. Następnie zgasiłem świeczki, ponieważ nie były mi one potrzebne, mam swoje własne światło, które mogę dostosować wedle własnej woli, a w tym momencie bardzo mi się to przyda. Następnie wróciłem do narzeczonego, zaczynając oczyszczać jego rany alkoholem. Z ust chłopaka wydobył się cichy syk, czemu się absolutnie nie dziwiłem. Przed snem na pewno będę musiał mu podać coś przeciwbólowego, bo nie ma mowy, że z takimi siniakami będzie mógł spokojnie leżeć. 
- Wydaje mi się, że jeżeli jestem twoim narzeczonym i tobie dzieje się krzywda, to jednak powinienem się przejmować. Więc powiesz mi w końcu, kto was tak urządził i dlaczego? – powiedziałem, starając się powstrzymać drżenie rąk. Nie wiem, jakim cudem wcześniej udało mi się zszyć rany Shingo, ale teraz mogę mieć z tym lekki problem. Chyba dla jego bezpieczeństwa lepiej będzie, jak sobie odpuszczę, jeszcze mu większą krzywdę przez to zrobię, a on już się wystarczająco wycierpiał.  

<Taiki? c:>