Po zadanym pytania męża kiwnąłem przecząco głową, nie to mając na myśli, nie chciałbym przecież, aby stracił przyjaciela, tylko dlatego, że ja sam nie umiem go zaakceptować. Przecież widzę, jaki jest szczęśliwy, gdy ten na pozór zwykły chłopak się pojawia, wiem też, co czuje, gdyż sam byłem na jego miejscu. Gdy pojawiła się Rachel, cieszyłem się tak, jak teraz cieszy się on, gdy widzi Roscoe i czy mi się to podoba, czy nie muszę to zaakceptować by wszystkim żyło się lepiej.
- Nie, nie chciałbym, abyś z mojego powodu przestał się z nim spotykać, kiedy to widzę, ile radości ci on przynosi, dlatego nie mógłbym cię prosić, o coś takiego chciałbym, tylko abyś pomógł mi chociaż trochę go zaakceptować, bym nie brał go za wroga, którym chyba nie jest - Chociaż czasem ciężko było mi, mówić o tym, co czuję, zdarzały się momenty, w których to otwierałem się przed mężem, mówiąc mu to, co czuję i to, co myślę, pragnąc wysłuchania z jego strony, nawet jeśli zawsze powtarzam, że jest mi ono niepotrzebne, tym razem jedna wyszedłem ze strefy swojego komfortu, zaczynając poruszać tematy dla mnie trudne, od zawsze w końcu miałem problem z akceptacją ludzi, uczynili tyle krzywdy nie tylko aniołom, ale i wygnańcom, że trudno jest mi im zaufać i nawet nie staram się tego ukrywać, tak samo, jak mój mąż nie starał się ukrywać zadowolenia z powodu mojego otwarcia się przed nim, najwidoczniej nie spodziewał się takiego zachowania z mojej strony, a i ja sam nie wiedziałem, że kiedykolwiek w życiu weźmie mnie na taką szczerość.
- Miki obiecuję ci, że uczynnie wszystko, abyś zaczął rozumieć i akceptować ludzi zdecydowanie lepszych i wartych aniołów ode mnie samego - Obiecał, chwytając moją dłoń, którą ucałował, nie odrywając wzroku od mojej twarzy, która lekko się zarumieniła po wypowiedzianych przez niego słowach.
- Sorey nie mów tak, jesteś wspaniałym człowiekiem, który kiedyś popełnił kilka życiowych błędów, starasz się to poprawić i zrobić wszystko by było dobrze, ja to dostrzegam, nie wiem, dlaczego ty wciąż tego nie widzisz - Spokojnie musiałem, nie tylko powiedzieć co leży mi na sercu, ale i porozmawiać z mężem, który wciąż obwinia się za to, co zrobił już dawno temu, sam szczerze nie wiem, już jak dawno temu to było, wybaczyłem mu to i zapomniałem szkoda, tylko że on sam nie potrafi tego zrobić, wciąż wypominając sobie błędy swojego alter ego, które nie było nim nawet jeśli wyglądało jak on.
- Widzę, lecz to za mało traktowałem cię wtedy jak zwykłą rzecz, która miała być mi posłuszna, nie jesteś przecież rzeczą ani nie byłeś, nie miałem więc prawa cię tak traktować, to było podłe z mojej strony- Wypowiadając te słowa, spuścił wzrok, wciąż czując się winien tego, co się stało, a stać się nie powinno.
- Dobrze powiedziałeś, było już, nie jest, musisz nauczyć się, że przeszłość nie ma już najmniejszego znaczenia, gdybym chował urazę, za to, co się stało, nie zostałbym twoim mężem ani nie wróciłbym do ciebie po śmierci, zerknij na to moimi oczami i zrozum, że to, co było minęło teraz i tu ma znaczenie. - Wyznałem, uśmiechając się do męża, przypominając sobie słowa pewnego bardzo mądrego człowieka poznanego przez mnie dawno, dawno temu. - Ktoś kiedyś bardzo mądry powiedział mi. Jeśli nie porzucisz przeszłości, zniszczy ona twoją przyszłość, żyj więc tym, co oferuje ci teraźniejszość, a nie tym, co zabrała ci przeszłość - Człowiek, który wypowiedział te słowa, zostanie w mojej pamięci na zawsze, zostając moim wzorem do naśladowania, aby dbać o teraźniejszość, a nie martwić się tym, co było lub tym, co będzie, nie pomoże, to a jedynie zaszkodzi i jemu i naszemu małżeństwu, a nie o to chyba mu chodziło.
- Może masz rację, ja jednak nie potrafię tak o tym zapomnieć, skrzywdziłem cię, traktując gorzej niż psa, nie wiem, czy można o tym zapomnieć, nie mówiąc już o wybaczeniu - Mój mąż to jednak gdy się już uprze, na coś nie potrafi sobie odpuścić, obwiniając się za każde nawet te najmniejsze błędy, czego ja sam kompletnie nie rozumiem i chyba zrozumieć nie dam rady, nawet gdybym bardzo tego chciał.
- Daj spokój, było minęło, nie myśl o tym teraz - Po tych słowach połączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku, wciągając męża do wody, na dworze było ciepło więc i mu kąpiel w chłodnej wodzie dobrze zrobi, przynajmniej przestanie myśleć o tym, o czym myśleć teraz nie powinien.
Sorey, chociaż zaskoczony moim wciągnięciem go do wody chętnie przyjął propozycje zabawy w wodzie mimo tego, że nie miał ze mną najmniejszych szans, chociaż na chwilę przestał myśleć, o tym, co było kiedyś, skupiając się tylko i wyłącznie na mnie...
Dni mijały dość szybko, gdy ja dzielnie uczyłem się od męża jak akceptować ludzi i co najważniejsze nie być zazdrosnym o męża w obecności jego przyjaciela czy inaczej byłego partnera, który okazał się naprawdę sympatycznym człowiekiem, którego powolutku zacząłem może nie lubić a akceptować, co cieszyło Soreya, który dostrzegał moje drobne zmiany w zachowaniu odnośnie do jego znajomego co i mnie cieszyło. Bo gdy on się cieszy, cieszę się i ja.
- Dziś wieczorem Yuki powinien wrócić z całą resztą - Uświadomiłem to sobie i mężowi, gdy razem leżeliśmy w łóżku, czytając książki, gdy na dworze panowała burza, uniemożliwiając nam wyjście na dwór.
- O ile dziś wrócą, przy takiej pogodzie mogą gdzieś się zatrzymać, co wydłuży ich podróż - Sorey miał racje, w końcu mają ze sobą Arthura, a on jako człowiek nie będzie chodził w deszczu, jeszcze się przeziębi, a tego nikt by dla niego nie chciał, może i zaszedł mi za skórę, co nie oznacza, że mógłbym cieszyć się z jego nieszczęścia, na które nikt nie zasłużył nawet on.
- Masz rację w takim razie mamy jeszcze trochę czasu dla siebie - Przyuważyłem, zabierając mężowi książkę, aby usiąść na nim okrakiem.
- Co więc chcesz robić? - Spytał, z zadziornym uśmiechem mając chyba na coś ochotę, a może tylko mi się wydawało, ostatnio za dużo myślę o jednym, gdy jako anioł nie do końca powinienem.
- Sam nie wiem - Jeżdżąc ręką po klatce piersiowej męża, uśmiechnąłem się delikatnie. - Może chciałbym wykąpać się w gorącej wodzie, z moim mężem nie wiem tylko co on na to - Odkąd jego bandaż został zdjęty, nie chciał zażywać żadnych kąpieli ze mną, co zauważyłem już jakiś czas temu, najwidoczniej nie chciał, abym patrzył na jego bliznę, w czym nie widziałem problemu, mogę zamknąć oczy, jeśli tak mu to przeszkadzało.
- Wolałbym tego uniknąć - I znów ta sama śpiewka, która miała na celu uciąć naszą rozmowę.
- Chodzi o bliznę? Jeśli bardzo nie chcesz, abym na nią patrzył, mogę zamknąć oczy, a jeśli wciąż będziesz czuł się niepewnie, możesz mi je zakryć, bym nic nie widział, tylko proszę, nie oddalaj się ode mnie, z powodu blizny, która moim zdaniem nie jest szpetna a wręcz przeciwnie cudowna jak człowiek, który ją nosi - Wyznałem, łącząc nasze usta w długim pocałunku, pragnąc odrobinę atencji z jego strony.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz