piątek, 28 lutego 2020

Od Kadohi'ego Cd. Keys

Droga, a dokładniej rzecz ujmując ścieżka prowadząca do domu Key, biegła w głównej mierze przez w tej chwili puste pola. Wiatr zacinał silnie, sprawiając, że co chwilę stawaliśmy plecami do podmuchu, by móc chwycić urywany oddech. Ubrania łopotały nadymając się i z głośnym trzaskiem wypuszczając zebrane powietrze. Włosy dziewczyny tańczyły dookoła w dziwnym tańcu, a ona sama oplatała się ciaśniej ramionami pragnąc zachować ciepło. Ja, szedłem niewzruszenie z uwagą przyglądając się prawie niewidocznym kiełkom zboża. W tym roku ozimie* wzrastało wyjątkowo wcześnie, co mogło mieć tragiczne skutki. Jeżeli się nie rozpogodzi i zboże zmarznie, okoliczni mieszkańcy zostaną pozbawieni podstawowego pożywienia.
Kolejny podmuch, wdarł się pod nadal ubrudzony krwią płaszcz, który zarzuciłem na ramiona dziewczyny, pilnując zarazem aby nie poplamić czerwonymi smugami jej ubrań. Mimo że płasz był niesamowicie wygodny jak i ciepły, tych parę rozdarć jak oraz plam krwi nieco obniżyło jego możliwości.
Dziewczyna zadrżała po raz kolejny w następnej chwili odwracając się tyłem do podmuchu, usiłując uspokoić rozpędzony oddech.
Ciemna chmury nadciągnęły nad wieś. Zbliżała się burza.
Całe szczęście na oko zostało jeszcze około 10 minut drogi do mieszkania rudowłosej. Jednak gdy postawiłem kolejny krok w kierunku do jakiego zdążyliśmy, niebo przecięła blada smuga, która z potężnym grzmotem zwaliła się z nieboskłonu. Czułem niepokój jaki wypływał od mojej towarzyszki. Burza to straszliwy i żywioł, a przebywanie w jej centrum było wyjątkowo ryzykowne. Dało się wczuć rosnący chłód, a wiatr przybrał na sile. Przez dosłownie parę sekund dało się słyszeć jedynie szelest opadających płatków śniegu, które wplątywały się w cynobrowe kosmyki Keyi. Parę śnieżynek osiadło również na jej rzęsach, co doskonale wyłapał mój wampirzy wzrok.
Ponownie ciszę przerwał kolejny grzmot, którego źródło znajdował się teraz o wiele bliżej. Trzeba się było spieszyć. Przebywanie na otwartej przestrzeni podczas szalejącej burzy nie było bezpieczne. Jako najwyższe punkty byliśmy najbardziej narażeni na wszelkie wyładowania atmosferyczne.
Chwyciłem swoją towarzyszkę za dłoń i pociągnąłem w kierunku jej domu. Został na mało czasu. Czułem jak wiatr znów wzmaga się, prawie zwalając dziewczynę z nóg. Mnie jako wampirowi nie wiele to robił, jednak wcześniejszy upływ krwi nieco mnie osłabił. Ponad to obawiałem się, że wysiłek fizyczny, może spowodować ponowne otwarcie rany. Dlatego też prowadziłem za sobą dziewczynę starając się jak najprędzej dotrzeć do wskazanego celu.
W momencie w który udało nam się wreszcie dostać do mieszkania dziewczyny, drzwi zatrzasnęły się z hukiem przez powstały przeciąg, odetchnęliśmy z ulgą. Na zewnątrz szalała ostatnia w tym roku zimowa burza śnieżna.
Krótkim ruchem strzepnąłe z włosów płatki śniegu, skrzące się w płomieniach świecy, niczym maleńkie kryształy. Na moich ustach zabłąkał się delikatny uśmech, gdy pod palcami wyczułem wilgoć. Uwielbiałem deszcz, jak i śnieg. Zawsze mnie uspokajały pozwalając zebrać rozbiegane myśli

- Wszystko w porządku… profesorze? - z zamyślenia wyrwało mnie pytanie Keyi
- Błagam! Tylko nie profesor! NIe wyglądam chyba aż tak staro. Zresztą nie jestem twoim nauczycielem. Nazywam się Kadohi - to rzekłszy ukłoniłem się głęboko, unosząc dłoń dziewczyny do ust i składając na niej motyli pocałunek

< Przepraszam za przedłużającą się nieobecność >
484

poniedziałek, 24 lutego 2020

Od Keitha CD Kousuke

Jego zapewnienia niezbyt mnie uspokoiły. Dobijała mnie świadomość, że tuż za ścianami znajdują się istoty, które zapewne pragnęłyby mojej natychmiastowej śmierci gdyby tylko dowiedziały się, że tutaj jestem. Żaden zakaz wejścia do sali pewnie by ich nie powstrzymał.
Kousuke wiedział o tym doskonale. I zamiast poprzeć moją decyzję o opuszczeniu tego budynku, chce, bym tu pozostał. Najpierw demony, teraz cała horda wygnańców wokół mnie. Z deszczu pod rynnę. Westchnąłem cicho, zdając sobie sprawę, że jestem na przegranej pozycji i żadne argumenty nie przekonają go do zmiany zdania.
- Niech ci będzie – burknąłem, wywracając oczami. – Ale jak znajdziesz mnie jutro z poderżniętym gardłem, to nie bądź za bardzo zszokowany.
- Chyba trochę histeryzujesz – z piersi demona wyrwało się ciężkie westchnięcie. Oczywiście, dla niego jedynie wyolbrzymiam, ale on nie jest w mojej skórze i nie ma pojęcia, jak się czuję. Kousuke jest potężny i nie musi się obawiać zebranych w tym miejscu wygnańców, w przeciwieństwie do mnie.
Nie skomentowałem jego słów. Odrzuciłem cienką, szpitalną kołdrę i położyłem bose stopy na posadzce. Kamienne płytki były nieprzyjemnie zimne, ale musiałem to przeboleć. Spałem prawie dwa dni i odczuwałem silną potrzebę skorzystania z łazienki. Demon obserwował moje starania z uniesioną brwią. Kiedy wstałem, lekko zakręciło mi się w głowie i musiałem podeprzeć się o łóżko, by nie upaść. Przyznaję, może faktycznie oboje mieli trochę racji w tym, że jestem jeszcze za słaby, ale nie powiem im tego na głos.
- Może pomóc? – spytał w końcu, a kąciki jego ust drgnęły w lekkim uśmieszku. Posłałem mu nieprzyjemne spojrzenie. Oczywiście, moja słabość musiała go bawić.
- Dam sobie radę – mruknąłem, robiąc kilka niepewnych kroków. Demon pomógł mi aż za bardzo ostatnimi dniami, muszę wreszcie zrobić coś samemu. Chociażby dla polepszenia swojego samopoczucia.
- Jak sobie chcesz – demom wzruszył ramionami. – Odwiedzę cię jutro. Nie rób niczego głupiego pod moją nieobecność i słuchaj się lekarza.
Poczułem pewną ulgę, kiedy demon zniknął. Będąc tak słabym, czułem się żałośnie w jego towarzystwie. Muszę jak najszybciej wrócić do pełni sił, bo każda noc spędzona w tym szpitalu wiąże się z dużym ryzykiem.
***
Przeżyłem tę noc, następną i jeszcze następną, co oczywiście za każdym razem sarkastycznie komentował Kousuke, nawiązując do mojej wcześniejszej „histerii”. Każdy dzień tutaj wyglądał bardzo podobnie. Rano przychodził medyk, dawał mi jakieś nieprzyjemne w smaku lekarstwa. Chwilę później zjawiał się Kousuke i to była chyba najprzyjemniejsza część każdego dnia – nawet jeżeli demon rzucał w moją stronę lekko uszczypliwe komentarze, było to lepsze niż gapienie się w ścianę.
W końcu, po dniach pięciu, albo sześciu lekarz powiedział, że mogę opuścić budynek. Jak tylko usłyszałem tą wiadomość, mimowolnie uśmiechnąłem się. Może powrót do domu demona nie był szczytem moich marzeń, ale był zdecydowanie lepszy niż szpital.
- Oszczędzaj się jeszcze przez jakiś czas, a powinno być wszystko dobrze – kontynuował, a ja tylko kiwałem głową. – Skontaktuję się z Kousuke, by mógł cię stąd odebrać.
Kiedy tylko mężczyzna wyszedł, zacząłem przebierać się w ubrania uprzednio przez niego pozostawione. Może nie wracam jeszcze do kwater i swojego starego, zwiadowczego życia, ale przynajmniej stąd wychodzę. Szczerze, chyba już przestało mi tak bardzo zależeć na powrocie. Mam wrażenie, że jestem z demonem tak długo, że stało się to dla mnie trochę naturalne. Chyba zaczynam wreszcie przyzwyczajać się do tej sytuacji, co trochę mnie przeraża.

<Kousuke? c:>
531

niedziela, 23 lutego 2020

Od Yu CD. Sarethe

-To byłby ogromny zaszczyt zjeść obiad w waszej rezydencji Pani - dodatkowo lekko się skłoniła okazując jej szacunek. - Jutro. - Powiedziała Sara uśmiechając się lekko. Mogłem się mniej więcej domyśleć co planowała zrobić. Fiora zresztą też, ale to jej było na rękę. Pewnie podejrzewała że Sara będzie chciała nawiązać jakieś kontakty, by mieć jakieś oparcie swojej pozycji. Sara jednak będzie chciała wkraść się w jej łaski by mnie uwolnić. Przynajmniej tak sądzę, nie mogę być pewny w stu procentach, ale dziewięćdziesiąt osiem już jest okej.
Wymieniły się jeszcze grzecznościami i rozeszły się w swoje strony. Oczywiście Fiora wzięła mnie ze sobą. Widziałam jak Sara raczej starała się odpocząć i być na uboczu, choć jako główna gwiazda miała chwilę gdzie musiała rozbłysnąć. W moim jednak przypadku, oraz mojej towarzyski, nie było miejsca na odpoczynek. Cały czas chodziłyśmy od jednego wpływowego szlachcica do drugiego. Poruszanych było wiele ważnych spraw, wiele kontraktów i umów handlowych. A to było dopiero początek. Ród z którego wywodzi się Fiora, jak wcześniej było wytłumaczone, jest jednym z najsilniejszych. Oczywiście że ich pozycja jest wysoka i wiele osób przyjdzie się do niej płaszczyć. Normalnie cieszyłbym się że nie tylko jak mam ciężko, ale ta sprytna lisica to przewidziała i wymyśliła sobie taktykę jak temu zaradzić. A mianowicie, kiedy tylko jakiś facet zaczynał sobie na za wiele pozwalać, mówiła mu że jestem jej partnerką i ma się odwalić. ( oczywiście użyła grzeczniejszych słów ). Było to zawstydzające kiedy co chwilę ktoś się na ciebie patrzy dziwnym wzrokiem. I w taki oto sposób minęła większość balu. Udało jej się także spotkać z Królem i omówić kilka ważnych kwestii, dla całej rodziny. Ten wypad na pewno był dla niej udany, nie ukrywam że po części cieszę się razem z nią.
Kiedy bal dobiegł w końcu dobiegł końca, mogłyśmy wrócić do rezydencji. Chociaż nie było żadnej pracy fizycznej to czułem się potwornie zmęczony. Moje zmęczenie psychiczne musiało dość mocno oddziaływać na moje ciało. Nie czując w sobie nawet grama siły padłam zmęczona na łóżko.
- Świetnie się dziś spisałaś. - Szepnęła mi Fiora na ucho. Oczywiście byłem tak zajęty ignorowaniem swojego zmęczenia, że nia zauważyłem kiedy się tak zbliżyła. Zmieniłem pozycję na siedzącą i spojrzałem jej w oczy.
- Nic nie zrobiłam. To ty się świetnie spisałaś. - Co prawda ze mną też szlachcice chcieli rozmawiać i to najczęściej kiedy Fiora była zajęta. Zapewne chcieli ode mnie wyciągnąć informacje, czy coś w tym stylu.
- Dziękuję, to była męczące. - Usiadła obok mnie. Na tyle blisko że nasze ramiona się stykały. - Ale ty poradziłaś sobie równie dobrze. Słyszałam jak te półgłówki chciały cię podejść, ale nie dałaś się. Niektórym nawet dałaś nieźle popalić w słownym pojedynku. Poszło ci naprawdę świetnie. - Położyła mi głowę na ramieniu i przymknęła oczy.
- Dziękuję. - Powiedziałem cicho. Nie ukrywam że miło jest jak ktoś cię chwali. Tym bardziej że, choć uważam nie było to coś wielkiego, to jednak faktycznie nie dałem się tym szlachcico.
- Skoro obie tak świetnie się sprawiłyśmy musimy sobie sprezentować nagrodę! - Powiedziała nagle Fiora, odzyskując energię, której jeszcze chwilę temu nie miała.
- Kąpiel gotowa, Panienki. - Powiedział służącą i dygnęła lekko. Czyli to musiała być nagroda o której mówiła Fiora. Nie ukrywam że była to dla mnie świetna wiadomość. Wanna w tym domu była bardzo duża, a woda zawsze była gorąca. Mogli sobie na to pozwolić dzięki gorącym źródłom które znaleziono tu lata temu. Kiedy pierwszy raz tam byłem ciężko było w to uwierzyć jak dobrze wykorzystali źródło.
- Idziemy? - Chociaż zapytała, to nim skończyła mówić, wzięła mnie za dłoń i pociągnęła za sobą. Skierowaliśmy się prosto do łazienki, służąca cały czas szła za nami w milczeniu.
Po chwili byśmy już w łazience. Temperatura była ewidentnie wyższa niż w reszcie domostwa.
- A więc. - Fiora nagle pojawiła się za moimi plecami. - Czas cię z tego wyzwolić. - Szepnęła i wolnymi ruchami zaczęła mi ściągać sukienkę. To nie był pierwszy raz kiedy to robiła, jednak dalej było to zawstydzające. Oczywiście próbowałem coś z tym zrobić, jednak jak tylko zacząłem się wykręcać, ta poprosiła o pomoc służącą. Nie muszę chyba dopowiadać że ta zrobiła to z wielką przyjemnością. Nie spieszyło się się, delektowały się moim zawstydzeniem, a ja nie mogłem go ukryć.
- Naprawdę, nie wiem czemu, ale zawsze towarzyszy temu tyle emocji. - Powiedziała Fiora, patrząc na moje nagie ciało. Służąca dalej milcząc pokiwała kilka razy głową. Patrzyłem na nie wzrokiem skrzywdzone szczeniaczka, ale to pobudziło je jeszcze bardziej. - Dobrze, już dobrze. Może w zamian za to teraz to ty pomożesz mi zdjąć suknię? - Odwróciła się w moją stronę plecami.
Westchnąłem i zacząłem ją rozbierać. Nie mogę powiedzieć by Fiora miała brzydkie ciało.  Ma bardzo atrakcyjne krągłości, ale po tym jak wcześniej się nademną znęcała, jakoś nie mogło to we mnie wzbudzić takich uczuć, jak u Fiory, kiedy to ona mnie rozbierała. Ja też zdejmowałem suknię powoli, ale mój powód był inny. Nie chciałem niczego w niej uszkodzić. Co nie było łatwe, bo Fiora cały czas się wierciła. Robi tak tylko kiedy to ja to robię! Kiedy pokojówki się nią zajmują to jest spokojna, ale dla mnie musi być złośliwa! Pokojówka patrzyła na nas od boku z zazdrością. Może chciała rozebrać też Fiorę? Wolę się w to nie zagłębiać.
- Czy ty zawsze musisz się tak wiercić? - Zapytałem, kiedy już udało mi się wszystko z niej zdjąć. Ubrania podałem pokojówce.
- To wszystko twoja wina… - Mruknęła pod nosem, a kiedy kazałem jej to powtórzyć, to udawała że nie wie o co chodzi.
Jednak jak tylko zaczęłam wchodzić do wody, cała moja złość wyparowała, a zostało tylko uczucie rozluźnienia. To było takie przyjemne~~ Ciężko to opisać, ale każdy kto kiedykolwiek doświadczył tego uczucia będzie wiedział o co chodzi. To trzeba zwyczajnie przeżyć.
- No to czas cię umyć. - Powiedziała nagle Fiora i znalazła się przede mną. Miałam złe przeczucia. - Byłaś bardzo zmęczona, więc upewnię się że dokładnie wyjmuję każdy kawałek twojego ciała. - Jej twarz zbliżyła się do mojej twarzy, a jedna z dłoni wędrowała po moim ciele. Kiedy chciałam coś powiedzieć, jej ustana mi przeszkodziły. Później tak jak mówiła, dokładnie wymyła każdy kawałek mojego ciała, a ja odwdzięczyłam jej się tym samym. O roli pokojówki w tym wszystkim nie będę wspominać…
- ...To mój obowiązek. Chętnie posłucham twoich sugestii. - A teraz siedziała przed nami Sara. Wyskoczyła nagle z tak poważnym tematem na tak nic nie znaczącym spotkaniu…
- Nie mam nic ani do magii, ani do wygnanców. - Powiedziała Fiora od niechcenia, jakby to była rzecz naturalna. - Jest wiele rzeczy które nie podobają mi się w obecnej polityce, ale dlaczego niby miałabym mówić o tym komuś takiemu jak ty? - A oto i Fiora Ormi. Choć przy mnie zachowuje się jak zwykła zboczona dziewczyna, to nie wolno zapominać że jest ona też odpowiedzialna za wszelkie kontakty rodziny. To nie jest ktoś z kim możesz sobie pogrywać.


Liczba słów: 1106

niedziela, 16 lutego 2020

Od Sarethe CD. Yu

Chciałam porozmawiać tylko z Yu o jego zaistniałej sytuacji. Jak do tego doszło? Jest tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi. Wiedziałam, że muszę wyciągnąć Yu z tego bagna. Był mężczyzną a nie kobietą, więc musi się czuć okropnie. Zastanawiałam się od jak dawna to trwało. Ale nadarzy się ku temu okazja. W momencie kiedy odpędziłyśmy się z Fiorą od natarczywych gości, usłyszałam zaproszenie na które nie w sposób odmówić. Uśmiechnęłam się ciepło w stronę arystokratki i kiwnęłam głową.
-To byłby ogromny zaszczyt zjeść obiad w waszej rezydencji Pani - dodatkowo lekko się skłoniła okazując jej szacunek. - Jutro.
Plan był prosty: wkupić się w jej łaski na tyle, żeby dopuściła mnie do chłopaka. Nie powinno być ciężko, jak dobrze zrozumiałam Fiora tworzy sieć kontaktów i szczerze mówiąc jest najniebezpieczniejszą członkinią rodziny. Jeśli masz kontakty, pieniądze to wystarczy to dobrze rozegrać a zdobywasz władzę. Można wszystkimi informacjami manipulować. Nie znałam tej arystokratki, wydaje się sympatyczna ale skoro porwała Yu... bo niczym innym nie można mówić. Yu w życiu nie zgodziłby się na to. W dodatku jak na kogoś zamożnego umiała rozmawiać z ludźmi, gdybym nie miała po swojej stronie dusz i własnego przeczucia z pewnością już by mnie owinęła wokół palca. Dobrze, wkupie się w jej łaski, będę udawać jej przyjaciółkę i co dalej? Trzymała chłopaka całkiem blisko siebie, nie odstąpywała go na chociażby krok. Musiałam wymyślić intrygę podczas której Fiora będzie mnie potrzebować. Nadal nie wiem w jaki sposób miałabym znaleźć moment na rozmowę z Yu.
Kiedy bankiet się skończył poszłam do swoich komnat padając z nóg. Nadal mieszkałam w zamku, król postanowił już na starcie okazać mi swoje zaufanie i podarował jedną ze swoich komnat. Rozebrałam się w sypialni i przeszłam do małej łazienki tuż obok. Tam zdjęłam resztę ubrań i stanęłam przed lustrem całkowicie naga. Nie przejęłam się zbytnio kiedy do środka weszła jedna służąca.
-Dostałam rozkaz, służenia ci, pani - dygnęła a ja machnęłam ręką.
-Jedyne o czym marze to kąpiel i spanie - odwróciłam się w jej stronę tak,  że służka widziała bliznę na nodze. Widząc jej minę szybko wróciłam do poprzedniej pozycji.
-Czy coś jeszcze? - pokręciłam głową.
Podparłam się pod boki i wyprostowałam prężąc swoje ciało. W odbiciu zauważyłam za sobą Izmaela, który stanął za mną ale nie objął. Otaksował mnie poważnym wzrokiem, ale i tak zatrzymał się na tej paskudnej bliźnie. Westchnęłam ciężko dotykając dłonią po niedoskonałości.
-Nie wiem dlaczego, ale chyba w całym swoim życiu nie będę miała gorszej rany - mówię do służącej, która od razu zrozumiała o co chodzi.
-Nie sądziłam, że aż tak cię poraniła - odparła krótko kończąc szykować kąpiel. - Kąpiel gotowa.
Weszłam do wanienki i dałam się w ciszy umyć służącej.
-Piękne, niezamężne kobiety to postrach wielu z nich - zaśmiałam się sama ze swoich słów, kątem oka zauważyłam delikatny uśmiech dziewczyny. 
Kiedy szłam spać poinformowałam służkę o moim obiedzie w rezydencji Fiory. Powiedziałam również, że w takim wypadku ubiorę uroczysty mundur. Nie chciałam cisnąć się w sukni balowej. Długo nie mogłam zasnąć. Obok siebie czułam obecność Izmaela.
~Coś cię męczy? To aż niepodobne, bo zawsze to byłem ja - mruknął cicho.
-Myślę jak uratować Yu z rąk Fiory. Kojarzy tego, co cię wyrzeźbił? Ta dziewczyna to właśnie on- szepnęłam zamykając oczy.
~Przejebane, nie wiem jak to zrobisz. Wydaje mi się, że są parą -odparł, a ja stęknęłam prawie waląc pięściami w łoże.

Przybyłam do rezydencji Fiory zgodnie z umową, na uroczysty obiad. Abraxis zarżał cicho kiedy oddawałam go stajennemu. Fiora razem z Yu już na mnie czekały przed wejściem. Skłoniłam się lekko na powitanie. Moja marynarka od munduru okropnie mnie uwierała więc kiedy tylko znalazłam się w środku, zdjęłam ją ukazując koszulę opinającą w biuście.
-Wczoraj nie zdążyłam się zapytać, ale kim jest dla ciebie Yu? Jest naprawdę śliczną dziewczyną, nieprawdaż? Chciałabym mieć tyle szczęścia i znaleźć odpowiedniego przystojniaka - uśmiechnęła się szeroko.
-Ah, Yu jest dla kimś więcej niż tylko dziewczyną. Nikomu jej nie oddam - położyła swoją dłoń na ramieniu Yu.
-Wydajecie się naprawdę dobrze dobraną parą. Tylko pozazdrościć -upiła łyk z kielicha patrząc to na jednego, to na drugiego.
-Czyż nie? - odparła.
-Mam jeszcze jedno pytanie. I wolałabym, żeby ono zostało usłyszane przez nas 3. Żadnej służby, nikogo - spoważniałam, chciałam przejść do tematu polityki króla.
Fiora przez chwilę popatrzyła na mnie bystrym okiem a potem delikatnym skinieniem nakazała opuścić sale. W środku zostałam tylko ja, Fiora i Yu.
-Więc, o co chcesz zapytać? - splotła ze sobą dłonie wyczekująco patrząc na moją osobę.
-Może wydaje się to być za wcześnie, ale chce wiedzieć szczerze, jakie jest twoje nastawienie do aktualnej polityki. Do tego co było przez tyle lat, o zakazie magii, nagonce na Wygnańców, rola kobiet w królestwie i takie sprawy. Możesz wierzyć lub nie, ale nie sądziłam że mnie mianują na rycerza. To dobry krok ku zmianom i jeśli jestem prekursorem zmian dla kraju, to z chęcią będę zmieniać ten kraj na lepsze. To mój obowiązek. Chętnie posłucham twoich sugestii -tłumaczyłam cicho, tak aby nie było można zrozumieć moich słów. Nie byłam do końca pewna, czy nikt nas nie podsłuchuje.

Yu??

Liczba słów: 827

sobota, 15 lutego 2020

Od Kousuke CD Keitha

Mogłem zrozumieć fakt, iż wcale mu się tu nie podoba i bardzo chcę wrócić do domu, jednakże to było wręcz niemożliwe, jeśli nie będę pewien, że wszystko z nim w porządku nie zgodzę się na jego powrót. Co prawda sam może zadecydować za siebie jednak póki mieszka u mnie niestety chcąc lub nie chcąc, to musi robić, co mu każe i co chce. A ja chcę, aby tu zostać i koniec tematu nawet niech nie próbuje dyskutować, to nie ma nawet najmniejszego sensu.
- Wiem, mam świadomość, że to miejsce nie jest najodpowiedniejsze dla ciebie, jednakowoż mam też świadomość, że twoje ciało jeszcze nie jest gotowe, na wyjście stąd dlatego właśnie musisz tu pozostać jeszcze na jakiś czas - Oznajmiłem, patrząc spokojnie na chłopaka, nie chcąc wywoływać niepotrzebnych sporów, to może pozostawimy na inny dzień.
Zauważyłem to niezadowolenie na jego twarzy, co z jednej strony w żadnym wypadku mnie nie zaskakiwało, ale z drugiej strony imponuje mi, jak ten człowiek jest dziwaczną istotą. Dopiero co prawie zginął, z ledwością naprawdę ledwością udało się go uratować, a teraz chce wrócić do domu, chyba nie rozumiem ludzi nie żeby ktoś mi kazał ich zrozumieć. A pomyśleć bym mógł, że to właśnie te dziwne istoty żądzą światem rozprzestrzeniając się po nim, jak mrówki zmieniając świat.
- Nie da się nic z tym zrobić? - Zapytał, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę błagania, które może jakimś cudem zmusi mnie do zmiany zdania.
- Robię, ratując ci życie - Odparłem krótko, dając mu do zrozumienia, że stąd nie wyjdzie, nawet jeśli myśli, że to możliwe, cóż to nie szpital dla ludzi tu każdy wie, kim jest dlatego lepiej, aby nie próbował na własną rękę się stąd wydostać.
Chłopak westchnął cicho, przewracając oczami, o tak jest niepocieszony i w ogóle życie jest złe i w ogóle, ale nic mu na to nie poradzę, to co się wydarzyło, z winy moich rodziców a przede wszystkim z mojej winy skoro już jest moim człowiekiem i tak jakbym uprowadził go, powinienem pilnować, aby nikt go nie dotknął.
Keith przez kilka chwil przyglądał mi się uważnie, aby w końcu wpaść na swój genialny pomysł, którym prawie rzucił mnie na kolana, jednak prawie to różnica.
- A co jeśli powiem, że jestem pełnoletni i mogę wyjść bez twojej zgody? - Kąciki moich ust delikatnie się uniosły w geście rozbawienia, on naprawdę czasem potrafił mnie nawet rozbawić czasem to nie to samo co zawsze, ale lepsze to niż nic prawda?
- Ach no tak dorosłeś przecież, wszystkie zmysły zjadłeś. Czy ty w ogóle zrozumiałeś, chociażby jedno słowo, które wypowiedziałem? Tu nie ma ludzi. Pokonał, cię głupi demon a tu twoich wrogów może być dużo więcej - Ja mam świadomość, że ta odpowiedz, po pierwsze wcale mu się nie podobała, a po drugie go przerażała, ale tu nikt oprócz mojego kolegi i mnie tu nie wejdzie, cóż on jeszcze o tym nie wiem, ale za chwilę pewnie mu powiem, o ile da mi dojść do słowa.
Na kilka chwil zapadła cisza była ona dziwna, od kiedy ten człowiek nic nie mówi, nie narzeka, on myślach, myślach nad kolejnymi słowami, które zaraz wypowie, czuję to w kościach, jak nic zaraz zacznie swój monolog, że dlaczego do tu chcę samego zostawić i takie tam monotonia.
- Co? Chcesz mi powiedzieć, że zostanę tu sam na sam z potworami, kiedy ty opuścić ten budynek? Chcesz mnie ratować czy wysłać mnie do grobu? - Zapytał, patrząc na mnie z lekkim przerażeniem na twarzy.
- Myślisz, że jestem taki głupi? - Zapytałem, jednak odpowiedzi niedane, było mi usłyszeć, gdyż chłopak nic nie powiedział, patrząc tylko na mnie w milczeniu.
- Eh, nikt poza mną i twoim lekarzem nie może tu wejść - Dodałem, trochę go uspokajając, a może chciałem uspokoić sam siebie? Kto to wie.
Mimo wszystko jego spojrzenie mówiło mi jedno "chcę do domu” No cóż, musi dać sobie radę i koniec, to tylko kilka dni szybko mu upłynął na pewno.
- Przecież wiesz, że nie dam nikomu cię skrzywdzić - Dodałem, uśmiechając się do niego delikatnie, aby trochę poprawić jego nastrój.

<Biedaczku? C:>
659

niedziela, 9 lutego 2020

Od Yu CD. Sarethe

-Za Dous Mundos i jego sprawiedliwego władcę, Elzebiusza II Ceuzera! - Z tymi słowami wszyscy unieśli swoje kielichy w górę. Oczywiście Yu nie był wyjątkiem. W duchu cieszył się że nie tym razem Fiora nie jest w centrum uwagi, tym samym i on nie jest. Oczywiście po chwili przekonał się że na tak wielkim przyjęciu, ktoś taki jak Fiora nie może nie być oblegana przez przynajmniej kilku szlachciców, rycerzy, kupców.
Część z nich już znał, część była mu zupełnie obca. Z tego powodu co jakiś czas był przedstawiany nowym osobom. Choć jemu to niezbyt się podobało, Fiora najwyraźniej lubiła się chwalić swoją partnerką przed innymi. Ileż to komplementów musiał wysłuchiwać na swój temat. Uważał nawet że poznał już chyba wszystkie wzory komplementów stosowanych przez rycerzy. Co jakiś czas kątem oka dostrzegał jak Sara się na niego patrzyła. Jednak ani on, ani ona nie mieli okazji by ze sobą porozmawiać. Zniknęła mu z pola widzenia, kiedy wnuk władcy zabrał ją gdzieś.
- Chyba powoli zaczynasz się przyzwyczajać do tego typu imprez co? - Szepnęła jej nagle do ucha Fiora. - Choć widzę że dalej trudno ci się wczuć w atmosferę. - ‘Minęło już pół roku od czasu jak mnie porwałaś, więc to nie dziwne że musiałam zacząć się przyzwyczajać.’
- Chyba masz rację, nie wiem czy się cieszyć czy płakać. - Powiedział to co szczerze myślał, a Fiora dobrze go rozumiała.
- Idzie ci znacznie lepiej niż większość dam zaczynających się pojawiać na salonach. Zrobiłaś też duże wrażenie na gościach którym cię przedstawiłam, więc oby tak dalej. Na razie możesz chwilę odpocząć. - Poprowadziła go do mniej uczęszczanej części sali i podała kieliszek ze słabym winem. - Postaraj się jeszcze trochę wytrzymać, a nocą na pewno cię dobrze wynagrodzę. - Na jej słowa Yu przeszły dreszcze, ale zanim zdążył coś powiedzieć jego partnerka już była w drodze do następnej grupy szlachciców.
Yu zostawiony sam sobie, przemyślał jeszcze raz w jakiej sytuacji się znalazł, a do głowy napłynęły mu wspomnienia z całego tego półrocza. Chociaż często mówił co innego, to jednak życie z Fiorą nie było takie złe. Na początku myślał że będzie go potrzebowałą tylko do zaspokajania swoich potrzeb, ale mylił się. Przez długi czas Fiora naprawdę chciała się o nim więcej dowiedzieć, oraz dużo mówiła też o sobie. Nie naciskała na niego i jedynym dużym ograniczeniem jego miał i w sumie dalej trochę ma, to zakaz opuszczania terenu posiadłości. Mówiła że musi z nią zostać przez rok i jeśli w tym czasie dalej będzie chciała odejść, to pozwoli na to. Obiecała też że w czasie kiedy on będzie u niej, ona wspomoże pieniężnie, ale nie tylko, jego rodzinę. Był to jeden z głównych powodów, dla którego jeszcze nie uciekł. Gdyby to zrobił, to Fiora miała prawo zażądać zwrotu długu. Fakt, porwała go, ale on też jakoś szczególnie nie protestował kiedy mówiła o pieniądzach dla nich.
- Witam panienkę. - Z zamyślenia wyrwały go właśnie te słowa. A osobą która je powiedziała była Sara. - Yu, o co to chodzi? - Szepnęła do niego jak tylko znalazła się wystarczająco blisko, jednak zanim chłopak zdążył jej odpowiedzieć, wróciła Fiora.
-Witam rycerza, jestem Fiora Ormi i zechcij pani uciąć z nami krótką pogawędkę - Ukłoniła się uprzejmie.
-Z wielką chęcią, Fioro - Dygneła Sara i spojrzała kątem oka w moją stronę, a ja pokazałem jej tylko bezradny uśmieszek.
Rozmowa o dziwo była w miarę płynna. Obie Panie znały się co nieco na podobnych tematach, więc zawsze było coś o czym można było napomknąć. Nawet kiedy tematy się urywały, lub ich zdania na jakiś temat były skrajnie różne to w płynny sposób przechodziły dalej. Yu uznał to trochę za dziwne, jednak słuchanie ich rozmowy było na swój sposób przyjemne. Oczywiście sytuacja nie trwała długo. Kiedy ktoś taki jak Fiora i Sara spotkają się w jednym miejscu oczywistym jest że zostaną otoczone przez gości. Możliwość rozmowy i nawiązania kontaktów z jedną z nich to sukces, a z dwoma? Większość gości szybko odpowiedziała sobie na to pytanie.
- Obawiam się że nie mogę długo z rycerzem rozmawiać. W zamian za to chciałabym serdecznie zaprosić rycerza na obiad do naszej rezydencji. - Powiedziała Fiora kiedy były wstanie na chwilę odepchnąć falę gości. Yu popatrzył na Sarę ciekawy jej wyboru.

Sarethe

Liczba słów: 683

sobota, 8 lutego 2020

Od Reo Cd. Yael

Zepchnąłem Yaela z siebie i rzuciłem na niego czar wiążący. Wstałem i wypowiedziałem słowa, które wywoływały bolesny ból głowy, oraz zacząłem kaszleć czarną krwią. Wówczas ukazały się demony. Nakazałem im, by znalazły bliźniaki, oraz sprawdziły co z duszą Yaela, bo ta nienależąca do niego. Kaszel krwi nie ustawał. Yael się tak nie zachowywał, poza tym jego dusza cuchnęła, czymś, co dobrze znałem.
Bliźniaki zostały znalezione, opowiedziały mi, co się wydarzyło, mimo kaszlu wstałem. Oparłem się o ścianę i wypowiedziałem kolejne zaklęcie. Demonica mnie go nauczyła, gdy znajdowałem się na skraju życia, a dokładniej umierałem.
- Bliźniaki, czas odwiedzić moją rodzinę. Otworzę portal. Ty i te demony idziecie ze mną, reszta pilnuje, dajcie jej znać, gdzie będziemy, na pewno się zjawi. - powiedziałem.
Zamknąłem oczy, a moje usta zmieniły swą barwę na sine, do tego pentagramy na mym ciele, oraz znaki runiczne, którymi zostałem obdarowany, uaktywniły się po otworzeniu oczu. Moje ciało w połowie zostało opanowane, przez jednego z demonów, których zazwyczaj się nie uwalnia. Ze mną jest inaczej. Bestie się pojawiły. Me ciało spowijał mrok oraz coś w rodzaju, pojawiających się twarzy. Byłem gotowy, by ich zobaczyć. Byłem gotowy, by umrzeć.

Po otworzeniu portalu znaleźliśmy się w miejscu, gdzie niegdyś był mój dom. Rodzina powitała mnie, pogarda oraz ich uśmiechy. Tu się zacznie. Demony otoczyły posiadłość i wysłały sygnał. Pojawił się mój brat ten, który się znęcał, nade mną. Bliźniaki zostały obdarowane czymś, co nikt z nich nie pokona mieli odnaleźć dusze Yaela i przywrócić go, po czym zabrać, bym mógł dokończyć z nimi wszystko. Zadbać też o to, by ich serca przestały bić.
Po uniesieniu dłoni pojawił się demon, który przypominał postać, którą tak dobrze znali.
- Lucyfer. - powiedziała ciotka. To był on, ale też nie on. Uśmiechnąłem się mimo kaszlu. Kaszel, ból głowy, oraz powolne przejmowanie mego ciała, które jest wyniszczane przez wewnętrznego demona, z którym zawarłem pakt, ale jednocześnie obaj siebie uratowaliśmy. W najgorszym wypadku umrę, w najlepszym zostanę opętany i znacznie silniejszy.
Gdy ciotka, została złapana, wbiłem swe kły w jej szyję i piłem, by następnie wyrwać jej kawałek skóry i mięśni. Opadła na ziemie, trzymając się tamtego miejsca. Jedynie oblizałem wargi, krew taka soczysta, aż chce się więcej.
- Był układ, ale go złamaliście. Takie dziwki jak wy, nie mają prawa, pojawić się i żądać czegoś, czego nigdy nie dostaniecie. - mój ton przerażał. Serce mojej ciotki było w mojej ręce. Szybciej niż bym mógł spojrzeć, drzemiący demon, był na tyle odważny i szybki, by je wyrwać i oddać diabelnym psom, wraz z jej ciałem.
Natychmiastowo zostało pochłonięte.
Oblizałem wargi i skierowałem swoja dłoń na brata, którego złapałem za szyje, nawet nie dotykając go. Dławił się i próbował uciec. Teraz nagle taki bezbronna, a chwilę temu jeszcze taki nie był. Moja mentorka bardzo dużo mi pomogła była jak rodzina, której nie miałem.
- To dla ciebie, gwałcicielu, sadysto i tania dziwko. Myślisz, że matka się nie dowie, co zrobiłeś. - puściłem go, by móc znaleźć się przed matką i dotknąć palcem lodowatej dłoni w jej czoło.
- Spójrz, przekonaj się i zabij. - powiedziałem to w hipnozie, ale też w rzeczywistości. Przez krótką chwilę, wszyscy blisko mogli to zobaczyć, zobaczyć wszystko, przez co przeszedłem. Każdą najmniejszą rzecz i uczynek, brata, oraz reszty rodziny. W tym wszystkim nie nienawidziłem matki, nie czułem do niej nic i nie traktowałem jej tak. Była nikim, nigdy o niczym nie wiedziała, choć sama po części była człowiekiem. Może po prostu nie chciała wiedzieć.
Erina zjawiła się, na czas. Tuż przy mnie, objął mnie i wypowiedziała jakieś słowa, słowa, które podziałały na mnie...


***

Gdy się obudziłem, leżałem w pomieszczeniu, a dokładniej wannie z czarną mazią, były tu też demony, Yael, bliźniaki. Zmarszczyłem brwi, a gdy podniosłem się, by usiąść, spojrzałem, na każdego po kolei i Erinę, która głaskała małego szarego kota na kolanach. Demony przybrały ludzką postać, a ich odór się zmniejszył, prawie zniwelował, nie wiedziałem, co się stało, ale też nie pytałem. Nie miałem odwagi jej o to spytać.

Yael? 
650

Od Keyi CD Kadohi'ego

Nabrałam nieco więcej powietrza, skupiając uwagę na słowach towarzysza. Było to dla mnie dość problematyczne, gdyż czułam jak jego ciało przywiera do mojego. Mimowolnie wciągałam jego delikatny zapach, który nigdy wcześniej nie dano mi poznać.  Mogłabym nawet powiedzieć, że wydawał się mało ludzki, ale bardzo przyjemny.
Jego czerwone ślepia zradzały niepokój, ale w żadnym wypadku strach. Świdrowały we mnie dziurę i powodowały uczucie nagości. Z trudem panowałam nad zmyslami.
- Nie miałeś zbyt wielkiego wyboru. – Początkowy gniew i szok minął, przynosząc teraz zrozumienie wobec jego działań. Zdecydowanie był kimś cennym i inteligentnym. – Możesz mi zaufać. Nic nie zdradzę, ale teraz proszę, choć ze mną. Hemofilia jest problematyczna, ale znajdę zioła, które pomogą.
Poruszyłam niespokojnie dłońmi, które spoczywały na jego brzuchu. W takiej pozycji przypominał jak wysoki i silny jest. Nie miałabym z kimś takim szans. Jednak mimo to wciąż wydawał się delikatny i przypominał bardziej księcia, aniżeli kogoś, kto ma wysokie umiejętności bojowe lub zwykłego profesora. Tylko, że on naprawdę nie był zwykły.
Kadohi jedynie przytaknął, odsuwając się ode mnie. Pozwolił mi prowadzić, ciągle obserwując otoczenie. Nie mieliśmy daleko, a ryzyko spotkania ludzi na szczęście było niewielkie. Mróz skutecznie odstraszał przechodniów. Nasze kroki były szybkie, ale nie niespokojne.
Już po chwili znaleźliśmy się przed drzwiami sklepu zielarskiego, a następnie szybko weszliśmy do środka. W środku powitał nas przyjemny zapach ususzonych roślin, a delikatny półmrok nie zdradzał obecności.
- Usiądź gdzieś, a ja znajdę potrzebne rzeczy. – Powiedziałam, zamykając drzwi na klucz.
Miałam zamiar potraktować to, jako sprawdzian swoich umiejętności. Teorię miałam opanowaną, ale rzadko używałam jej w praktyce. Więcej zabijałam, niż ratowałam.
Podeszłam do lady, zapalając przy niej świeczkę. Zauważyłam, że Kadohi spogląda na półki z lekami, więc lekko się uśmiechnęłam. Nie byłam pewna jak powinnam teraz się do niego zwracać. Wyglądał na młodego, ale zajmował poważne stanowisko. Nie chciałam żeby myślał o mnie jak o człowieku niemyślącym, tym bardziej, że nie ukończyłam edukacji. A raczej nie ukończyłam szkoły, bo księgi Lorena umożliwiały mi posiadanie wiedzy.
Szybko pojawiłam się obok mężczyzny, trzymając w dłoniach kilka bandaży i fiolki z odpowiednio rozcieńczonymi lekami, ziołowymi maściami oraz miskę z dokładnie oczyszczoną wodą. Przygotowałam też specjalną mieszankę, która miała działanie wewnętrzne.  Musiałam jedynie czekać, aż nastawiona woda zacznie wrzeć.
- Zacznę od oczyszczenia rany. Jest niewielka, ale zakażenie może wystąpić praktycznie zawsze. Pamiętasz moment, w którym się pojawiła? – Zapytałam, namaczając wacik i przybliżając ją do skóry białowłosego. Dopiero teraz dostrzegłam jak jasną ma karnację. Była bardzo specyficzna i wyjątkowa.
- Niestety nie. – Odpowiedział, nieco przechylając głowę pod wpływem mojego dotyku.
W momencie kiedy moje palce dotknęły bladej skóry nie poczuły ani gorąca, ani zimna. Kolejna rzecz, która mnie zafascynowała.
- W takim razie podam Ci odtrutkę. Nie zaszkodzi, a może pomóc. Potrzymaj wacik. – Rozkazałam, mogąc teraz sięgnąć po nalewkę z wrotyczu. Było to silne ziele, ale niezwykle skuteczne. Nalałam odpowiednią dawkę, podając Kadohiemu. – Wypij.
Wróciłam do opatrywania rany. Po odkażeniu zaaplikowałam maść z ziela krwawnika oraz liści pokrywy. Miały one wspomóc zatamowanie krwi. Wtedy też zalałam specjalnie przygotowaną mieszankę i podałam białowłosemu do picia. Miałam wrażenie, że każdy mój ruch jest przez niego analizowany, a czerwone ślepia upewniają się, że nie podaję nic, co może mu zaszkodzić. Albo to kolejna moja paranoja i nadwrażliwość.
Krwawienie powoli malało, więc wzięłam kolejny wacik i mocniej przyłożyłam do rany, owijając następnie bandażem.
- Na razie nic więcej nie mogę zrobić, ale krwawienie ustaje. – Odetchnęłam, delikatnie się uśmiechając. – Musisz pić tę mieszankę jeszcze przez cały dzień. Na pewno dam Ci jej więcej, bo działa również profilaktycznie, a nawet jest używana do leczenia hemofilii. To zbiór siedmiu ziół, więc zapewniam, że nie zaszkodzi.
Starałam się powiedzieć mu wszystko i zapewnić, że nie mam złych zamiarów. Kadohi odetchnął, patrząc w moje oczy.
- Dziękuję. – Przejechał palcami po bandażu, a ja rozpoczęłam sprzątnie.
- To ja dziękuję. – Odpowiedziałam. – Sam bym sobie z nimi nie poradziła.
Powiedziałam zgodnie z prawdą. Ostatnio moje ciało osłabło, a motywacja całkowicie znikła.
- Poza tym twój płaszcz… Zapłacę za niego, powiedz tylko ile. – Przeniosłam wzrok na poplamiony materiał. – I jeszcze jedno. Musisz odpocząć, a do mojego domu jest jakieś pół godziny drogi. Prowadzi do niego nieuczęszczana droga, więc będziesz bezpieczny.  Chyba, że wolisz spać u mojej znajomej w motelu, mogę to załatwić.
Zaproponowałam, nie dając mu przerwać moje gadaniny. Posłałam jednocześnie przepraszający uśmiech, oczekując na odpowiedź.

<Kadohi? :> >
701

piątek, 7 lutego 2020

Od Kadohi'ego Cd. Keya

Poczułem chłód. Takie zimne uczucie, które sprawia, że braknie nam oddechu, a serce zamiera w piersi. Rana? Dał radę mnie czymś ciachnąć? Jak głęboka jest? Poczułem jak bije mi serce, a to zazwyczaj nie jest normalne u wampirów. Zapewniam. Wampirze serca czują się całkiem nieźle w bezruchu i takie zdecydowanie powinny pozostać. Nieznane, choć doświadczone przeze mnie uczucie ciepła, przetoczyło się przez ciało. Jednak w głębi siebie nadal odczuwałem zimno. Jeszcze żyłem więc cięcie nie może być głębokie. Może to tylko powierzchowne zranienie. Jeżeli tak, to mam jeszcze szansę przeżyć. Muszę się tylko uspokoić. Adrenalina pobudza krążenie krwi, przez co wzrasta ciśnienie. Im bardziej jestem zdenerwowany, tym więcej krwi ubywa. Muszę się uspokoić. Wdech i wydech.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że podążam za długowłosą nieznajomą w równie nieznanym mi kierunku. Wspomniała coś o swojej pracy. Natomiast w koszu, który niosła było wiele ziół o zastosowaniu leczniczym. Duże więc prawdopodobieństwo, że tam gdzie zmierzamy, będą w stanie zatamować krwawienie. Musiałem ich jednak poinformować o mojej chorobie. A bez użycia bardziej zaawansowanego języka jakiego do tej pory używałem mogło się okazać problematyczne, o ile nie zupełnie nie możliwe. Jest tylko jedna opcja. Ograniczenia osób, które wiedziały, że płynnie posługuję się w tym języku. Szczęście, czy też nie szczęście, czy też nie szczęście, jedyną osobą, którą darzyłem jako takim, bardzo powierzchownym trzeba zaznaczyć, zaufaniem, była Keya. Wspaniale po prostu. Wziąłem głębszy oddech i wolą dłonią przesunąłem po włosach. Zaraz jednak zabrałem ją z obrzydzeniem. Pomiędzy śnieżno-białymi kosmykami, wyraźnie widoczna była rubinowa czerwień krwi. Wspaniale. Co jeszcze? Ach tak. Płaszcz Tumeński. Może jeszcze uda się go naprawić? Bardzo go lubiłem. Pomagał utrzymać odpowiednią temperaturę ciała w skrajnych warunkach, a przede wszystkimi idealnie służył za mięciutkie posłanie. Szkoda byłoby go wyrzucić, przez jakichś pijaczków, który wyraźnie zabrakło piątej klepki.
Miałem już mało czasu na reakcję, więc gdy kątem oka wychwyciłem cienisty zaułek pociągnąłem dziewczynę, tak, że wpadła mi w ramiona, a następnie szybkim ruchem wcisnąłem nas w wąskie przejście pomiędzy budynkami.
- Musisz coś wiedzieć
- Puść mnie! Musisz, to Ty zatamować krwawienie!
- Uspokój się
To rzekłszy, przycisnąłem ją delikatnie do ściany, uniemożliwiając ucieczkę. Musi mnie wysłuchać. Inaczej, moja przykrywka może paść.
Rozejrzałem się nerwowo, słysząc w oddali szybkie kroki. Uspokoiłem się. To dość daleko. Wampirze zmysły bardziej się wyostrzyły. Świadczy to o upływie krwi. Nadal się nie zasklepia. Niezbyt dobrze to wróży. Musiałem się śpieszyć.
- Wysłuchaj mnie, dobrze?
- Co ty robisz idioto?! Musisz iść do lekarza!
- Dobrze. Ale musisz coś wiedzieć. Wysłuchasz mnie teraz?
Na twarzy wymalował się wyraźny szok, a jej duże, oprawione koronką ciemnych rzęs, błękitne oczy, wpatrywały się we mnie z mieszanką zdziwienia, ciekawości oraz złości. No tak… Kobiety i ich skomplikowane emocje. Nie mogła tego trochę bardziej rozłożyć
- Ty mówisz normalnie?!
- Tak. Widzę, że zdążyła się już zorientować, chociaż posługuję się tym dialektem już od dobrych paru minut. Posłuchaj mnie uważnie. Jestem profesorem z zakresu historii oraz geografii i zmierzam właśnie do stolicy. Zauważ, że jestem dość wysoki, moje rysy twarzy znacząco odbiegają od tutejszych, tak samo kolor włosów, czy ubiór. Dodatkowo mam przy sobie broń. Jak bardzo prawdopodobne jest, że z gór zejdzie świetnie przeszkolony człowiek z dużą wiedzą, doskonale porozumiewający się w tym języku? Ludzie są nieufni w stosunku do takich osób. Musiałem ukryć tę umiejętność. Jednak jak już zauważyłaś, zostałem delikatnie zraniony w kark. Rana nadal nie krzepnie ponieważ choruję na hemofilię. Musiałem ci to powiedzieć, gdyż nie mogę zdradzić całemu miasteczku swojej umiejętności, a doskonale wiesz, że pielęgniarki to prawdziwe plotkary.
- Okłamałeś mnie
- Wiem. Przepraszam, jeżeli cię uraziłem, jednak naprawdę nie zamierzałem cię w żaden sposób skrzywdzić

< Keyia? Przepraszam za ewentualne błędy >
592

czwartek, 6 lutego 2020

Od Keyi CD Kadohi'ego

Zacisnęłam mocno szczękę, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Atakujący był o wiele silniejszy, a do tego ogromny. Mój wzrok zatrzymał się na towarzyszu, który również został unieruchomiony.
Jego twarz przybrała przeraźliwie poważnego wyrazu, a ciało nie zdradzało żadnej emocji. Wyglądał na niewzruszonego taką sytuacją. Zastanawiało mnie, po co atakować osobę, która jest tak wysoka jak Itsuwari. Tym bardziej, że nie ukrywał katany. Musieli być głupcami.
Czułam jak obleśna woń brudnego człowieka otacza również mnie, a moje ciało drażniły jego dłonie. Każde szarpnięcie powodowało jedynie, że jeszcze mocniej zaciskał mnie w swoim objęciu.
Nagle Kadohi się poruszył, ale nawet nie zdążyłam tego zarejestrować wzrokiem. Odcięte przez niego palce potoczyły się po ziemi, a krew oblała oprawcę, który wydał z siebie krzyk bólu.
Białowłosy wyglądał teraz jak seryjny morderca. Szczególnie ciekawym zjawiskiem było oblizanie przez niego płazu ostrza. Mimowolnie wygięłam usta w uśmiechu, czując dziwną ekscytację.
Nigdy nie widziałam takiego sposobu walki, a aura, jaka otaczała teraz mojego towarzysza była niezwykła. Jego czerwone oczy zabłysły, kiedy tylko posmakował krwi.
- Zapłacisz za to! – odezwał się ten, który stracił knykcie. Kadohi odpowiedział lekceważącym śmiechem, co jeszcze bardziej podburzyło opryszczka.
Wtedy poczułam, że zostaje ciągnięta do tyłu, a uścisk mocniej zacieśnił się na moich dłoniach i włosach. Bezwiednie przeklęłam, nie mogąc zbytnio się poruszyć. Widziałam jedynie jak białowłosy został zaatakowany, a następnie straciłam go z oczu. Byłam na tyle mała, że mój oprawca przerzucił mnie przez plecy.
- Kadohi! – krzyknęłam, ale nic wielkiego się nie stało. Chyba nawet bardziej martwiłam się o niego, niż o siebie. Był tutaj nowy i nigdy nie wiadomo, kto może się jeszcze czaić w mroku uliczki.
Kiedy tylko zauważyłam okazję, wbiłam zęby w szyję wyrostka. Ten zawył z bólu, próbując oderwać mnie od mięsa. Muszę przyznać, że było to maksymalnie obrzydliwe, ale jedyne, co przyszło mi do głowy. Złodziej mocno rzucił mną o ziemię, powodując u mnie ból w klatce piersiowej. Płaszcz, który pożyczyłam został w ten sposób nieprzyjemnie pobrudzony, a krew z moich ust jeszcze mocniej go zniszczyła. Byłam na ten fakt niezmiernie wkurzona.
Nie udało mi się nawet podnieść, bo ponownie złapano mnie za włosy i pociągnięto do góry, co zrzuciło ze mnie jednocześnie puchaty płaszcz. Jego wolna ręka powędrowała na moją talię, powoli zjeżdżając w dół. Szarpanie nie dawało rady, a jedynie wzmagało ból. Ogarnęła mnie panika, a oddech niebezpiecznie przyspieszył. Czułam jak obrzydliwa dłoń wędruję w zakazane miejsce oddalone jedynie może kilka centymetrów.
Wtedy ponownie wylądowałam na ziemi, a ręka powędrowała ze mną, powoli spadając po moim ciele. Spojrzałam na odciętą kończynę, łapiąc z trudem powietrze. Widziałam wcześniej takie obrazki, nawet sama je tworzyłam, jednak nadal coś takiego brzydziło. Nie byłam potworek, który cieszy się na takie widoki. Może nawet stałam się nieco wrażliwsza.
Kiedy uniosłam wzrok, ujrzałam jedynie plecy Kadohiego. Jego włosy zmieniły gdzieniegdzie barwę, a plecy unosiły się w nieregularnym czasie. Wyglądało na to, że po takim czynie oprawcy sobie odpuścili, bo nie zobaczyłam ani ciał, ani żywych wokół siebie.
- Nic Ci nie zrobił? – zapytał towarzysz, odwracając się do mnie z miną troski. Wydawał się teraz jeszcze większy i groźniejszy. Jego umiejętności były niezwykłe, a płynność i szybkość w ruchach niemal nieludzkie. Nie wierzyłam, że jest kupcem, to było niemożliwe.
Wyplułam ślinę z pozostałościami krwi, kiwając przecząco i odgarniając zmierzwione włosy. Sięgnęłam po leżący obok płaszcz, ściskając go w dłoniach.
- Przepraszam, zniszczył się. – westchnęłam, a mężczyzna przykucnął.
Dopiero wtedy dostrzegłam strużkę krwi, która płynęła po jego karku. Nie była groźna, ale wciąż się sączyła. Takie nacięcie powinno szybko zakrzepnąć, ale to nie nastąpiło. Nie widziałam za to, żeby coś więcej mu dolegało. Nieźle sobie poradził.
- Twoja szyja… - nie dałam mu czasu na odpowiedź, sięgając ręką w krwawiące miejsce. Szybko ją jednak cofnęłam, gdyż nie chciałam powodować dyskomfortu Kadohiemu.
Powoli wstałam, marszcząc w złości brwi. Złapałam białowłosego za rękę, ciągnąc następnie za sobą. Miałam zamiar zaprowadzić go do miejsca mojej pracy i następnie zaproponować darmowy nocleg u znajomej w motelu. Jako obcokrajowiec musi liczyć się, że mogą potraktować go jeszcze gorzej niż przed chwilą. Ruszyłam żwawym krokiem do sklepiku zielarskiego, licząc, że chłopak nie ma nic przeciwko, nie czułam jednak żeby się przeciwstawiał. Tam znajdę potrzebne zioła i przyjrzę się lepiej, a może nawet znajdę przyczynę nieustającego krwawienia. Chyba, że choruje na zaburzenie krzepliwości, a przecież nie mogę wykluczyć takiej przyczyny.
Musieliśmy również pozostać niezauważonymi, gdyby mieli pociągnąć nas do odpowiedzialności. Nadal na drodze leżały palce, prawie cała ręka i jeszcze ciepła krew.
- Znam miejsce, w którym będziesz mógł przenocować bez obaw. Pomogę też z raną. – powiedziałam, zerkając na chwilę do tyłu. Wyglądał na nieco zmieszanego, więc posłałam mu lekki uśmiech.

Kadohi?
755

środa, 5 lutego 2020

Od Kadohi'ego Cd. Keyia

Obserwowałem, jak dziewczyna z każdą kolejną minutą jak i krokiem, zaczyna drżeć z zimna, a jej dotąd pewny głos stał się bardziej łamliwy i przerywany uderzeniami zębów o siebie. Mnie, jako że byłem już poniekąd martwy, niespecjalnie dokuczało zimno. Jeden z niewielu plusów bycia wampirem. Jednak widząc trzęsącą się coraz bardziej dziewczynę, moje o tak dość miękkie serce, zmusiło mnie do wyciągnięcia z podróżnego tobołka, grubego płaszcza z futra lamaz*, które otrzymałem od mieszkańców wysoko w górach położonej wioski. Tamtejsi ludzie niespecjalnie przejmowali się tymi “niskimi” jak mieli w zwyczaju nazywać ludzi z Królestwa. Zdawało się również, że dawno nie odwiedzał ich nikt z dołu. Może zapomnieli o nich? Właściwie to całkiem dobrze. Mieszkańcy nie mieli problemów z prawem, które zabraniało hodowli wszelkich magicznych stworzeń, które w tych stronach był warunkiem i jedyną nadzieją na przeżycie. Z mleka i futra lamaz Tumerzy robili właściwie wszystko. Ciepła wełna pozwalała ogrzać zmarznięte ciała w trakcie największych mrozów. Mleko miało silne właściwości lecznicze, a zwierzęta pozwalały również na ujeżdżanie. Skrzydła umożliwiały loty na niewielkie odległości, jednak wystarczające by dostać się do stromych kominów wygasłych wulkanów, w których przyjemnych ciepłych wnętrzach znajdowały się osady jak i uprawy. Zabicie lamaza było traktowane przez Tumerów na równi z morderstwem. Te zwierzęta uważano za członków rodziny. Była to miła odmiana od dość okrutnego postępowania ludzi “z dołu”.
Płaszcz, który otrzymałem był w przyjemnym dla oka szaro-błękitno-fiołkowym kolorze, otrzymanym zapewne z kłączy caeruleis indutus. Inaczej Błękitu Opierzonego. Kwiatu namiętnie hodowanego przez wszystkie kobiety z tamtych stron, mający w wierzeniach zapewnić siłę jaki i powodzenie u mężczyzn. Zdaje się jednak, że stojąca naprzeciw mnie kobieta jak do tej pory nie miała problemu ze znalezieniem kogoś do towarzystwa, zważając na wygłodniałe spojrzenia jakimi obdarzyło dziewczynę paru straganiarzy. Odstraszył ich jednak morderczy wzrok, który napotkali unosząc oczy zdecydowanie za wysoko. Ktoś takiej postury musiał być naprawdę ciężkim przeciwnikiem.
- Szukam koń. Chcę kupić koń. Wiesz gdzie? - spytałem, nadal pilnując wschodniego akcentu oraz przestawnego szyku.
Uśmiech, który pojawił się, na rzeczywiście bardzo urodziwej twarzy dziewczyny, zdawał się kpić delikatnie z mojego sposobu mówienia. Nie miałem o to pretensji. Rzeczywiście musiał być one bardzo zabawny dla miejscowych. Szczególnie, że sposób w jaki kaleczyłem tutejszy dialekt był co najmniej nietypowy.
Całe szczęście dziewczyna nie odmówiła i już po chwili prowadziła mnie dalej w dół miasteczka, wtulając się mocniej w miękki futrzany płaszcz. Nigdy chyba nie zrozumiem fetyszu kobiet co do miękkich skór. Osobiście wolałem tkaniny bardziej zwiewne, przypominające w dotyku muśnięcia motyla, bądź szorstkie, surowe wełniane materiały.
W momencie kiedy dziewczyna zaczęła opowiadać o miejscu swojej pracy, niestety nie znałem słowa, którego użyła, poczułem nieprzyjazne spojrzenie, lustrujące moją sylwetkę. Obejrzałem się dyskretnie, by po chwili roześmiać się taktownie po jednej z zabawnych historii opowiadanych przez dziewczynę, a w chwili w której weszliśmy w węższą uliczkę, ktoś przycisnął moją towarzyszkę do ściany, a ja poczułem chłód stali na szyi. To był jeden z tych bardzo niebezpiecznych momentów. Modliłem się jedynie, aby ostrze nie przebiło skóry. Mógłbym mieć naprawdę spory problem z zatamowaniem krwawienia w takim miejscu, a choroba wcale tego nie ułatwiała.
- Proszę, proszę. Tak dobrze ubrany obcokrajowiec jak ty musi mieć przy sobie sporą sakiewkę złota. Co nie? A ta urocza dzieweczka? Jesteś bardzo samolubny i niegrzeczny. Wchodzisz do wsi i od razu wyrywasz najlepszą laskę. Weź się podziel!
Obrzydliwy, rechotliwy śmiech, rozległ się w ciemnym zaułku, a odpychający, odór wydobywający się z ust nieznajomego, sprawił, że zmarszczyłem nos. Zostaliśmy otoczeni przez trzech mężczyzn. Dwóch silnych, acz wyglądających na nie mądrzejszych od przegniłych pniaków oraz najmniejszy i najwątlejszy, niewątpliwie przywódca bandy, o długim haczykowatym nosie i świdrujących oczkach. Nie podobał mi się co robili, jednak nie zamierzałem zdradzać tak prędko swojej przykrywki.
- Kim jesteś? - odparłem jedynie mierząc opryszków morderczym spojrzeniem. Mimo, że dwóch z nich było dość postawnych, ja nadal przewyższałem ich o parę centymetrów.
- Forsa. Chyba to rozumiesz? A może i na takie słowo jesteś zbyt głupi - na te słowa zaśmiałem się cicho pod nosem - Z czego rżysz?
Sytuacja, stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Czułem, że mężczyzna, przesunął ostrze nieco bliżej mojej krtani. Czas zacząć działać.
Prawie niewykrywalnym ruchem wysunąłem delikatnie ostrze nihonto. Nie chciałem plamić krwią kogoś tak pośredniego, miecz rodowy.
Dwa cięcia później, palce, które zaciskały się na rączce, krótkiego zakrzywionego noża, potoczyły się po bruku, plamiąc krwią szarobure kamienie. W powietrzu uniosła się charakterystyczna metaliczna woń, a ja mimowolnie, oblizałem usta. Cóż byłem tylko wampirem.
Po części dla przestraszenia jak i chęci zrażenia do opcjonalnego ataku nieznajomych, uniosłem płaz zmoczony czerwonym szkarłatem i przesunąłem po nim językiem smakując krew opryszków. Jak można się było domyśleć wyczułem delikatny posmak alkoholu. No tak. Nikt trzeźwy nie zaatakowałby prawie dwumetrowego gościa z dwoma mieczami.
Widząc panikę w oczach rzezimieszków, uśmiechnąłem się z pobłażaniem, a następnie gwałtownym ruchem pozbyłem się szkarłatnego płynu z ostrza.
*- Lamaza. Wymyślony (chyba przeze mnie) magiczna istota, będąca połączeniem lamy oraz pegaza, której mleko ma silne właściwości lecznicze, a futro jest gęste ciężkie do przebicia

< Keyia? >
816

Od Lothar'a CD. Sarethe

Zachowanie koni mnie trochę zaniepokoiła. Zazwyczaj są spokojne przy wizytach klientów. Jednak tym razem większość z nich zaczęła prychać i uderzać kopytami o drzwi boksów, lub o ścianę. Jedynie parę z nich zachowało się nieco spokojniej, Goliat, Lilith, Abraxis i parę innych. Zerknąłem na kobietę. Zdecydowanie nie nadawała się jeźdźca wielu rycerskich koni, była zbyt drobna. Mogła mieć siłę w rękach, jednak do niej bardziej pasował koń o nieco delikatniejszej aparycji, taki na przełomie konia w stylu barokowym, a lekkim. Lekki wierzchowiec, najlepiej się nadawał dla zwiadowców, szpiegów i zabójców, czyli osób, którzy muszą bardzo szybko się przemieszczać między miejscami. A rycerze dostawali większe, lepiej zbudowane o pewnym chodzie rumaki, które były stabilniejsze podczas walki. Potrafiły się naprawdę dobrze rozpędzić na krótkie dystanse z wielką siłą uderzeniową, ale na dłuższe szybkie podróże się kompletnie nie nadawały. Zaproponowałem więc jej trzy konie, Goliata, Lilith i Abraxis. Przyjrzałem się Sarethe jeszcze raz. Jej uroda najbardziej pasowała do ogiera o maści cremello. Po prostu, wiedziałem, że będą raczej do siebie pasować.
- Ma 7 lat i jest wdzięcznym ogierem. Nie rozumiem, dlaczego nie znalazł jeszcze właściciela. – powolnym krokiem zbliżyłem się do jego boksu. Ogier od razu wystawił głowę zaciekawiony nowym gościem. Podrapałem go po czole, uwielbiał tego typu pieszczochy.
- To dobrze - uśmiechnęła się stając naprzeciwko mnie. – Bo już jest mój. Czuję, że jest on mi pisany – ostatnie zdanie powiedziała z radosnym błyskiem w oku. Lubiłem jej zapał. Co więcej, nie zadawała wiele głupich pytań, typu czy dany koń będzie się dobrze w zbroi prezentował czy byłby w stanie unieść rycerza i niewiastę. Zdarzało się nawet, że niektórzy pytali się o próg bólu konia… Wiadomo, wtedy odmawiałem sprzedaży i w bardzo ładny sposób, kazałem tym ludziom wypieprzać z mojej stadniny. Zaś kobieta od razu już chciała przejść do formalności. Wyglądała trochę, jak zniecierpliwione dziecko na widok nowej zabawki. To było… Słodkie. Oczywiście, musiałem zachować powagę na twarzy, bo jednak prowadziłem w tamtym momencie biznes, a nie spotkanie kumpli.
- Zanim przejdziemy do sprzedaży, to chcę zobaczyć, jak się będziesz zachowywała przy nim i jak pójdzie tobie jazda – oznajmiłem spokojnym głosem, opierając się o drzwi do boksu. Brunetka była bardzo zaskoczona moimi słowami.
- Dlaczego? – zapytała się, patrząc na mnie lekko zdezorientowana. Fakt, mogłem tymi słowami trochę nie docenić jej potencjał, albo mogłem zabrzmieć, jakbym polonizował z jej umiejętnościami.
- Spokojnie, takie są u nas formalności. Muszę mieć pewność, że koń trafi w dobre ręce i pod dobrego jeźdźca. Nie działamy tak, jak wiele innych stadnin, które chcą po prostu jak najwięcej zarobić, a później się słyszy, że jakiś koń za niewiadomo jaką cenę padł z wycieńczenia – w skrócie wyjaśniłem nasz cel sprawdzania przyszłych właścicieli.
- Nie ma sprawy – odpowiedziała Sarethe. Zaskoczyła mnie trochę. Myślałem przez chwilę, że zranię jej rycerskie ego i rzuci się na mnie z mieczem. A jednak przyjęła to do wiadomości spokojnie.
- No to zapraszam za mną – powiedziałem, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Zaprowadziłem kobietę do stajni, gdzie już czekał na nią cały sprzęta dla Abraxisa. Opisałem ogólnie co jest czym oraz jak powinna podchodzić do ogiera. Niby to było oczywiste, ale każdy koń miał swoją osobowość. Mogła się uczyć na innym wierzchowcu, który różnie reagował na pewne komendy. Z siodlarni wróciliśmy do boksu. Podałem jej szczotkę i zgrzebło. Kobieta zapamiętała moje uwagi. Zamiast od razu się zabrać za czyszczenie, to przywitała się z ogierem i pogłaskała go po chrapach. Podczas czyszczenia nieco dłużej skupiła się na jego brzuchu. Uwielbiał być tam drapany i czyszczony. Po prostu był to dla niego taki masaż. Koń machał zadowolony łbem.
- Otrzymasz od nas odznakę za najlepszego masażystę koni – zaśmiałem się cicho pod nosem, klepiąc albinosa po szyi. Sarethe też się delikatnie uśmiechnęła. Po wyczyszczeniu konia, przyszedł czas na osiodłanie wierzchowca. Dałem jej kawałek suchara, co było ulubionym przysmakiem. Podała mu, a on ochoczo i trochę łapczywie zjadł.
- Chłopie, jak ty się zachowujesz przy damie? Kto cię manier nauczył? – spojrzałem na konia, który jedynie zarżał, wskazując trochę na mnie. – Ja? Ja cię tego nauczyłem? No weź… - skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej, gdy ogier się niemalże ze mnie śmiał. Z wielką chęcią bym pociągnął tę konwersację, jednak była przy nas klientka… Nie wypadało mi robić takich głupich żartów. Odchrząknąłem i dalej przyglądałem się ogierowi, który się dosyć mocno odprężył przy Sarethe. Był to miły widok. Przy wielu innych rycerzach był spięty i cały czas stał z wysoko uniesionym łbem. Gdy już osiodłała wierzchowca, wyprowadziła go ze stajni. Przy tej czynności widziałem wielu rycerzy popełniający jeden zasadniczy błąd… Wsiadali na konia. Przez chwilę zauważyłem, że dziewczyna miała już wskakiwać na grzbiet ogiera. Pokręciłem głową, dając jej znak, by tego nie robiła, na pewno nie w stajni. Wyszyliśmy z budynku, idąc w stronę padoku. Wpuściłem kobietę. Na początku miała zrobić dwa okrążenia stępem, aby rozgrzać Abraxisa, który posiedział już trochę w stajni. Później kolejne dwa okrążenia kłusem, ale w przeciwną stronę, a na końcu cztery okrążenia galopem. Gdy kobieta zaczęła już spokojnie kłusować, obok nas pojawił się Thomas z moją Damą.
- Czyżby Abraxis znalazł właściciela? – zapytał się uradowany Thomas, patrząc w ich stronę. – Znaczy właścicielkę – poprawił się. Dama cicho zarżała do Abraxisa. Dorastali w sumie razem i się lubili, ale był ogierem, więc musieliśmy dosyć szybko go rozdzielić od Damy, aby nie przywłaszczył ją.
- No ba, i to w dodatku piękną, ale co ważniejsze, ogarniętą – odpowiedziałem, zerkając na Sarethe po drugiej stronie padoku. – I jak tam z Damą? Źrebna czy nie? – byłem ciekaw czy w końcu moja klacz miałaby swoje młode.
- Dobra wiadomość, jest. W końcu i Bucefał i Dama będą mieli potomka – odparł z uśmiechem na twarzy. Oboje się cieszyliśmy z nadchodzącej niespodzianki. – Będę się zwijał, do zobaczenia później – pożegnał się młody White, odchodząc z Damą do naszej prywatnej stajni. Jeszcze przez parę minut w ciszy patrzyłem na Sarethe. Miała bardzo dobrą pozycję, dosiad. Co prawda, do niektórych rzeczy bym się doczepił, na przykład za długich wodzy, albo tam innych szczegółów, które można bardzo łatwo poprawić. Po skończonej próbie, kazałem jej do siebie podejść.
- Bardzo ładnie, pasujecie do siebie, chociaż bym trochę skrócił wodze na twoim miejscu. Po prostu Abraxisa lepiej się wtedy prowadzi i łatwiej mu jest zrozumieć, co będziesz od niego chciała. Poza tym, dosiad bardzo dobry, pozycja też bardzo dobra. Koń jest twój – powiedziałem, klepiąc ogiera po jego muskularnej szyi. – Cena to 200 K. Dużo jak na konia, jednak i tak sprzedaję ci konia rycerskiego za niższą cenę niż rynkową. Widzę w tobie potencjał na rycerza, oby tak dalej – dodałem, uśmiechając się przyjaźnie do brunetki. Miałem nadzieję, że się nie myliłem co do jej osoby. Szczególnie po tym, jak na początku większość koni się jej bała. Mogłem się domyślać, że jest wygnańcem. Jednak nie wiedziałem jakim.
Sarethe?

Ilość słów: 1072

poniedziałek, 3 lutego 2020

Od Lothar’a CD Heinego

Zachowanie Heinego mnie dosyć niepokoiło. Podejrzewałem go o bycie jakimś wygnańcem. Zwykły człowiek by tak nie patrzył na rozmówcę, ani nie uśmiechał się w taki sposób. Co ciekawe, podczas rozmowy o koniach, prawie spadł z krzesła ze śmiechu. Thomas doskonale wiedział, że nie jestem zwykłym człowiekiem, ale się trochę martwiłem jak inni zareagują. Nie chciałem niepotrzebnych gości przy piciu, a szczególnie takich, co by nam dupę truli.
- A to prawda. Znałem wielu takich, którzy szukali kłopotów, którym mogli bez problemu zapobiec – powiedziałem, biorąc kolejnego łyka piwa. Poczułem, jak parę kropli spłynęło po mojej szyi. Gdy wziąłem kolejnego łyka, zauważyłem, jak dziewczyna siedząca dwa stoliki od nas patrzyła się na mnie z zachwytem. Wiedziałem, że to będzie oznaczało kłopoty, ponieważ nie była sama. Odłożyłem kufel.
- Patrzy się na ciebie – szepnął Thomas, patrząc się uważnie na blondynkę.
- Tyle też kurwa zauważyłem – odpowiedziałem, gdy mój wzrok się spotkał z wzrokiem mężczyzny, który obejmował tą niewiastę. – No i po miłym wieczorku – powiedziałem sarkastycznie, patrząc na Heinego.
- A czemu „znałem”, tak wracając do wcześniejszego tematu? – zapytał się zaciekawiony białowłosy, oblizując przy tym wargi. Gościu miał wyczucie czasu… W momencie, kiedy mogłem dostać solidny wpierdol, to zadał mi dosyć trudne pytanie.
- Bardzo ogólnie mówiąc, to większość z nich albo służy jako nawóz dla ziemi, albo wąchają kwiatki od spodu – odpowiedziałem, nie spuszczając wzrok z napakowanego faceta. Gwałtownie wstał, niemalże przewalając swoje krzesło. Jego koledzy postąpili podobnie.
- Ty! Białowłosy! – krzyknął tak głośno, że mógłby rozwalić cały budynek. – Odwal się od mojej kobiety! – zaczął iść pewnym krokiem w moją stronę. Jego ręka powędrowała na rękojeść miecza. Najwyraźniej był albo jakimś rycerzem albo jakimś obrońcą.
- No to właśnie tacy, jak oni szybko lądują w piachu. – spojrzałem na swojego nowego kolegę do picia, który patrzył się na mnie z zainteresowaniem. – To może powinieneś się bardziej sobą zająć, aby twoja kobieta tylko na ciebie się patrzyła? – skierowałem dosyć wredne pytanie do wściekłego mężczyzny, który najwyraźniej nieco wyszedł z formy. Byłem w stanie dostrzec delikatne fałdy tłuszczu, które były zauważalne przez jego luźną koszulkę. Moje słowa najwyraźniej zraniły jego dumę, przez co, wydał z siebie okrzyk bojowy. Chociaż dla mnie to bardziej brzmiało jak okrzyk pijanego faceta, który miał w sobie za wiele testosteronu.
- Ty chuju! Rozpatroszę cię! – wyciągnął swój oburęczny miecz, rzucając się na mnie, ignorując wszelkie pozycje szermiercze… Jego koledzy dołączyli się do niego.
- Tak, tak, ile razy ja to słyszałem – spojrzałem na niego kpiąco, po czym stanąłem bokiem. Rozpędzona kupa mięśni i tłuszczu wpadła na nasz stolik, rozlewając przy tym moje piwo… Dokładnie, moje piwo. Cóż za marnotractwo… - Ej! Moje piwo! – krzyknąłem, jednak na mojej twarzy malował się delikatny uśmiech. Thomas patrzył się na mnie błagalnym wzrokiem. Nieznajomy wstał i zamachnął się mieczem, celując w moją głowę. Był ode mnie niższy tak z półtora głowy, więc trochę musiał się wysilić, aby ją dosięgnąć. Jednak jego cios był tak chaotyczny i niecelny, że nawet nie musiałem się jakoś odchylać. Uderzył tym mieczem o drewniany filar.
- Panowie! Proszę wyjść na zewnątrz, jeśli chcecie się bić! – krzyknęła barmanka.
- Słyszałeś byczku? – mój głos był irytująco spokojny, ale powoli kończyła mi się cierpliwość. Nie dość, że rano miałam tego chłopca, który chciał być rycerzem, a nie potrafił dobrze walczyć, to teraz musiałem się męczyć z jakimś niewyżytym mężczyzną.
- Jak nie masz niczego innego do roboty, to polecam pooglądać – usłyszałem, jak Thomas skierował te słowa do Heinego. Podśmiechiwał się cicho pod nosem. Odwróciłem się do mojego przyjaciela.
- Następnym razem, to ciebie to spotka – zaśmiałem się głośno.
- A chętnie popatrzę – odparł Heine, siadając wygodnie, obserwując mnie swoimi szkarłatowymi oczami.
- Ciebie to też spotka – powiedziałem, dalej się śmiejąc.
- Chwila! Ja cię kojarzę! – krzyknął jakiś jego kolega.
- Mnie? – udawałem zaskoczonego jego słowami.
- Jesteś bratem Reverie – dodał. Gdy tylko usłyszałem imię mojej siostry, krew się we mnie zagotowała. – Tej dobrej dupy. – tymi obleśnymi słowami przegiął. Straciłem całą resztę swojej cierpliwości…
- Słucham?! Jak ty nazwałeś moją siostrę?! – ryknąłem na bezmyślnego delikwenta.
- Zaczyna się – oznajmił mój przyjaciel, popijając do tego piwo. Byłem wściekły na tego idiotę, który odważył się tak mówić o mojej siostrze. Podszedłem do niego, ignorując innych jego kolegów. Chwyciłem go za szmaty i przepraszając barmankę, wyciągnąłem go na zewnątrz. Rzuciłem nim mocno o ziemię. Słyszałem za sobą krzyki, zagrzewające nas do walki. Dwóch przeciwników, chciało zaatakować mnie od tyłu. Chwyciłem szybko miecz leżącego już napastnika. Odwróciłem się, blokując oba miecze. Wiedziałem, że za długo nie wytrzymam z napierającymi dwoma silnymi mężczyznami. Cofnąłem się jedną nogą i odchylając się mocno na lewą stronę, zabierając przy tym swój miecz. Z racji tego, że tamtych dwóch zbyt mocno się oparło o mój oręż, stracili przez chwilę równowagę. Zabrałem nogę, wciąż stojąc na ugiętych kolanach, aby stanąć w odpowiedniej pozycji, zamachnąłem się mieczem, tak, aby wycelować końcówką rękojeścią w kark jednego z przeciwników. Gdy ten już leżał pół przytomny na ziemi, jego kolega zdążył się po części zebrać. Jednak nie na tyle, aby był zdolny do walki. Kopnąłem go z całej siły w żebro. Krzyknął z bólu upadając na ziemię. Wtedy usłyszałem krzyki dwóch kolegów, w tym tego odważnego byczka blondynki. Zaatakowali mnie z lewej i z prawej strony. W ostatniej chwili odsunąłem się, przez co miecz jednego z nich, niemalże mnie drasnął. Chwyciłem go za nadgarstek, wykręcając go mocno. Aż usłyszałem głośne chrupnięcie w stawie. Puścił miecz i zaczął krzyczeć z bólu. Teraz jedynie został ten mężczyzna, który jako pierwszy mnie zaczepił. Chwyciłem miecz jego kolegi. Byłem teraz uzbrojony w dwa dosyć ciężkie miecze. Były może idealne dla nich, ale były dla mnie źle wyważone. Jednak lepsze takie, niż żadne. Napastnik rzucił się na mnie wysoko unosząc miecz, odsłaniając przy tym cały swój tors.
~ Idiota ~ pomyślałem, blokując jego atak górą. Rozległ się głośny dźwięk brzęk metalu i nieprzyjemny dla ucha dźwięk ocierania się mieczy. Zabrał swój oręż, cofając się dwa kroki, ale od razu zaatakował moje nogi. Dosyć słaby cios. Drugim mieczem zablokowałem jego atak poniżej pasa, trzymając ostrzem w dół. Szybkim i silnym ruchem odepchnąłem jego miecz, ale szybko odzyskał równowagę. Tym razem zrobił gwałtowne pchnięcie w moją stronę, które udało mi się uniknąć. Chwyciłem jego proste ramię, tak aby było na mojej klatce piersiowej, a drugą rękę przełożyłem pod jego ramieniem, przykładając miecz do jego gardła. Zablokowałem przy okazji jego ramię i mogłem w każdej chwili mu rękę złamać. To wszystko działo się w mgnieniu oka.
- Starczy ci? – zapytałem się poważnym tonem.
- T-tak… - odpowiedział zaskoczony tym, jaki obieg przybrała ta sytuacja. Myślał, że trafił na piękniusia, który nigdy nie miał miecza w ręce, ani nie walczył. Mylił się, bardzo się mylił. – Ale nie zapomnę ci tego… - dodał, puszczając miecz, jako znak, że się poddaje. Puściłem go, po czym rzuciłem nie swoje miecze na ziemię. A potem splunąłem na delikwenta, który odważył się tak wulgarnie mówić o mojej siostrze. Thomas z Heinem stali w drzwiach i patrzyli się na mnie. Na twarzy nowego znajomego malował się dziwny uśmiech. Był trochę taki… Podniecony tym co zobaczył? Albo zafascynowany?
- Zmywamy się stąd zanim strażnicy przyjdą – powiedziałem, klepiąc przyjaciela w ramię. – Jak chcesz możesz iść z nami, idziemy do innej karczmy dalej pić. – tę ofertę skierowałem do nowo poznanego znajomego. Był dziwny, ale też wyczuwałem, że był niebezpieczny i niekoniecznie bym wygrał z nim w walce. Jednak był ciekawy i wciąż chętnie bym spędził z nim trochę czasu. Niecodziennie się spotyka ludzi, z którymi miło się pije.

Heine? XD Skusisz się?

Ilość słów: 1164

Od Keitha CD Kousuke

Pierwszym, co poczułem, to pragnienie. Duże pragnienie. Próbowałem otworzyć oczy by zorientować się, gdzie jestem, co było nie lada wyzwaniem. Powieki wydawały mi się dziwnie ciężkie i w dodatku były zaropiałe. Czułem, że leżałem na czymś miękkim, nie opuszczał mnie także nieprzyjemny ból w okolicach brzucha. Próbowałem skupić się na słuchu, ale nic nie słyszałem i nie byłem pewien, czy brać to za dobry znak, czy wręcz przeciwnie.
Wziąłem głęboki wdech i powoli otworzyłem oczy. Widoczność była mocno ograniczona – kontury były bardzo rozmazane, przez co miałem poważny problem z rozpoznaniem czegokolwiek. W końcu powoli świat zaczął się wyostrzać i dopiero po dłuższej chwili udało mi się dostrzec stojącego nade mną nieznanego mi mężczyznę.
- Jak się czujesz? – głos nieznajomego był niezwykle opanowany i sprawiał, że czułem się nieco spokojniejszy.
- Chyba dobrze – wychrypiałem, delikatnie poprawiając swoją pozycję. Nawet tak ostrożny ruch powodował lekkie nasilenie bólu, ale nie dałem tego po sobie poznać. – Gdzie ja jestem? – spytałem, rozglądając się po pomieszczeniu. Salka była schludna i wydawała się jednocześnie taka mała. Możliwe, że to przez te parawany, które stały zarówno po mojej lewej jak i prawej. Zauważyłem na stoliku obok łóżka szklankę wody, z której skorzystałem do ugaszenia swojego pragnienia.
- W szpitalu, przyniósł cię tutaj twój przyjaciel – zmarszczyłem lekko brwi na te słowa, powoli analizując je sobie dokładnie w głowie. Takiego gestu ze strony Kousuke się nie spodziewałem. – Miałeś złamane trzy żebra, byłeś nieprzytomny przez prawie dwa dni, co było spowodowane zapewne utratą dużej ilości krwi.
- Miałem? – spytałem, mrużąc brwi w zastanowieniu. Kości zrastają się kilka tygodni, nie powinien zatem użyć czasu teraźniejszego?
- Już temu zaradziłem, chociaż radziłbym uważać i zażywać więcej wapnia, kości są jeszcze kruche.
Zaradził… czyli mam do czynienia z wygnańcem. Wyjątkowo miłym i ufnym, skoro mnie uzdrowił i wyraźnie zasugerował, że jest czymś więcej niż zwykłym człowiekiem . A może ufał mi tylko dlatego, że znał Kousuke – ta możliwość była wysoce prawdopodobna.
- Czyli skoro wszystko w porządku, to mogę już stąd wyjść? – poprawiłem lekko opadające mi na oczy kosmyki, które zaczynały mnie niesamowicie irytować.
- Byłeś nieprzytomny prawie dwa dni – w dotychczas opanowanym głosie wychwyciłem nutkę irytacji. – Porozmawiamy o tym jutro rano. Zawołać twojego przyjaciela?
Pokiwałem lekko głową, cicho wzdychając. Lekarz odszedł, pozostawiając mnie na chwilę samego. Czułem się już znacznie lepiej niż te kilka minut temu. Czułem jedynie ból w okolicach nacięć, ale przecież zawsze mogłem wziąć coś przeciwbólowego i problem z głowy. Nie rozumiem, czemu lekarz każe mi tutaj zostawiać. Niepotrzebnie zajmuję tylko łóżko.
Kiedy Kousuke zbliżył się do mojego łóżka, zmieniłem swoją pozycję z leżącej na półsiedzącą, pomimo lekkiego bólu. Zamknąłbym jeszcze na chwilę oczy, ale przy gościu wypadałoby być przytomnym. Przyjrzałem się demonowi – wyglądał jedynie na trochę zmęczonego. Aż byłem ciekaw, jak bardzo tragicznie jest ze mną.
- Jak się czujesz? – dziwnie było usłyszeć takie pytanie ze strony demona. W ogóle czułem się nieswojo, kiedy ktoś się o mnie troszczy. Raczej niewiele osób obchodziło to, jak się czuję.
- Jest w porządku, bywało ze mną gorzej. Po prostu nie chcę tutaj zostawać – burknąłem, lekko pusząc poliki. Nie przepadałem za szpitalami, a nawet jeżeli już koniecznie musiałem wypoczywać, mogłem to robić w innym, o wiele przyjemniejszym miejscu. – Jak tam twoi rodzice? Bez obrazy, ale oni są okropni.

<Kousuke?>
526

niedziela, 2 lutego 2020

Od Reverie do Marchosias'a

Od miesięcy dostawałam proste i niewymagające misje od ludzi króla. Głównie polegały na lokalizowaniu potworów albo znalezienie jakiś zagubionych osób, które nie wróciły ze swoich dalekich podróży. Zaczęło to się robić nudne i wpadałam w rutynę. Kiedyś uznawałam pracę zwiadowcy za coś bardziej interesującego w porównaniu do zawodu zabójcy. Znowu dostałam wezwanie w sprawie misji. Miałam cichą nadzieje, że tym razem będzie to coś ciekawszego niż „wytrop jakiegoś tam potwora”. A i owszem, misja jaką mi zaoferowano była ściśle tajna i groziła mi śmierć, jeśli bym komukolwiek wygadała. Najpierw mi oczywiście zagrożono, a gdy się zgodziłam na wykonanie misji, przedstawiono mi jej treść. Okazało się, że to sam król wydał rozkaz. Chodziło o jakiegoś człowieka, który posiadał wysoką pozycję, ale król Elzebiusz podejrzewał go o zdradę. Oczywiście król nie wiedział o kogo chodziło, ale miał takie przeczucia. Poinformowano mnie, że pierwszą część zadania wykonał już szpieg. Gdy poprosiłam o wyjawienie jego tożsamości, odmówiono mi, tłumacząc, że osoby wykonujące tę misje, nie mogą się kontaktować bezpośrednio, a jedynie przez popleczników króla. Już o nic więcej się nie pytałam w tej sprawie. Mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach zaczął mi tłumaczyć, czego dowiedział się nieznany mi szpieg. Te informacje nie były zbyt szczegółowe. Najwyraźniej cel szybko się zorientował, że król ma na niego oko. Poznałam jego tożsamość, Shura Voler. Był kiedyś bliskim doradcą króla w sprawach finansowych razem z paroma innymi. Jednak, po stosunkowo krótkim czasie stracił swoją pozycję i stał się kimś na wzór sędziego. Sądził oczywiście, czy dana osoba była wygnańcem czy nie. Często ku zaskoczeniu króla wiele osób, o które o to podejrzewano okazywali się zwykłymi ludźmi. Jedynie jeden na dwudziestu okazywał się wygnańcem. Na początku podejrzewano szpiegów o beznadziejne umiejętności zdobywania informacji w sprawach podejrzanych. Ale po jakimś czasie wielu osobom przestało coś pasować, że aż tylu sądzonych przez Shurę wychodzili cało. W końcu zmienili go na kogoś innego, ale nadal sprawował jakąś funkcję na dworze królewskim. Jednak według raportu szpiega, mężczyzna często znikał w godzinach wieczornych na jakieś podejrzanie spotkania. A tydzień temu wyjechał z jakąś grupką mężczyzn na jakąś wieś. Niestety, ślad po nim zaginął, a szpieg nie mógł go znaleźć, zupełnie tak, jakby przeteleportował się z punktu A do punktu B. Na początku misja miała mieć dwie fazy, dla szpiega i dla zabójcy, ale z racji pewnych komplikacji król dodał trzecią fazę, która była pomiędzy. Była właśnie ona przeznaczona dla zwiadowcy. Miałam wytropić, gdzie pojechał Shura, znaleźć go i później wrócić do zamku, złożyć raport. Dalsza część misji była przeznaczona dla zabójcy z prawdopodobieństwem ingerowania zwiadowcy w tę pracę. Co ciekawe, dostałam zgodę na zabranie towarzysza na misję. Od razu pomyślałam o swoim bracie. Nikomu nie ufałam tak bardzo, jak jemu.
- Mnie zastanawia jedna rzecz… - zaczęłam, przyglądając się swojemu rozmówcy.
- Jaka? – przerwał mi.
- Czemu król robi takie podchody, a nie usunął go w momencie podejrzeń – powiedziałam spokojnym głosem.
- Nie powinienem tego mówić, ale ten mężczyzna ma wtyki u króla, a dokładniej jego ojciec był przyjacielem króla, przez co król nie może od tak go odsunąć od władzy – odpowiedział brunet, rozglądając się, czy ktoś nas nie podglądał ani nie podsłuchiwał.
- No dobra, to zrozumiałe w sumie – wzruszyłam ramionami – jutro z samego rana wyjadę  w poszukiwania – dodałam, idąc w stronę wyjścia. Usłyszałam, że coś za mną leci, tak jakby sakiewka wypełniona czymś brzęczącym. Chwyciłam mały pakunek. Spojrzałam pytającym wzrokiem na mężczyznę.
- Trochę monet na zachętę – powiedział mój rozmówca.
- Dzięki – odpowiedziałam, opuszczając pomieszczenie. Skierowałam się na dziedziniec, gdzie stał mój koń, Hera. Dosiadłam klacz i pojechałam prosto do domu. Gdy dojechałam do stajni, przywitał mnie Thomas, przyjaciel Lothara. Okazało się, że brat mnie szukał. Był zaskoczony moim nagłym zniknięciem. Fakt, wyjechałam bez słowa do zamku. Zsiadłam z klaczy i odprowadziłam ją do boksu. Thomas poszedł po mojego ukochanego i niezwykle troskliwego brata, który niemalże od razu pojawił się w stajni.
- Czemu nic nie powiedziałaś, że jedziesz do zamku? Zmartwiłem się – odetchnął z ulgą, gdy tylko mnie zobaczył całą i zdrową. Rozejrzałam się, czy nikt nas nie podsłuchiwał.
- Słuchaj, jest bardzo tajna misja, od króla. Jutro rano wyjeżdżamy. Za wiele ci nie mogę teraz mówić, jak będziemy w domu – szepnęłam do białowłosego, który spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem w oczach. Trochę tak, jakby się kompletnie nie spodziewał moich słów. – Wyjaśnię ci wszystko w domu – powtórzyłam, kończąc oporządzanie wierzchowca. Lothar chwycił moje siodło i poszedł ze mną do siodlarni. Pogawędziliśmy trochę o wszystkim i o niczym w drodze do domu. Przywitała nas nasza matka, Eva, a dokładniej zawołała nas na obiad. Brat poszedł od razu do jadalni, a ja postanowiłam się przebrać, w nieco wygodniejsze i luźniejsze ubrania. Podczas posiłku ojciec opowiadał o tajemniczym mężczyźnie, który po raz piąty odwiedził naszą stadninę w sprawie kupna koni. Szukał jakiś wytrzymałych, ale też szybkich, ponieważ potrzebował na długą podróż. Co dziwniejsze, cenę jaką zaoferował, była naprawdę wysoka, na tyle wysoka, że ojciec się zapytał, czy to ma być koń dla jakiegoś doradcy króla, ponieważ żaden zwykły mieszczanin by nie dał. Wtedy nieznajomy się ulotnił, nawet nie odpowiadając na pytanie. Na początku nie przejmowałam się zbytnio tą sprawą, jednak Lothar zapytał się Aidan’a, kiedy to było. Okazało się, że dokładnie tydzień temu. Zapaliła mi się lampka. Nie zdziwiłabym się, gdyby ta osoba była w jakiś sposób powiązana z Shurą, jak nie sam Shura. Zapytałam się ojca, czy sprzedał mu jakiegoś konia. Okazało się, że tak, udało mu się sprzedać dwa konie. Kasztanową klacz, Susie oraz skarokasztanowego wałacha, Jimmy. Podobno widział, jak te dwa konie razem z trzema innymi opuściły bramy miasta. Byłam zaskoczona tą informacją. Dzięki ojcu mogłam łatwiej odnaleźć swój cel. Trenowałam Susie, więc klacz na pewno by mnie rozpoznała, gdybym znalazła się blisko niej. Co prawda, ten cały Shura był ostrożny i kupił konie, które nie będą się rzucały w oczy, gdy oni będą przejeżdżać przez jakieś mniejsze miasta. Czyli planował ten wyjazd i nie był zrobiony spontanicznie.
- Lothar, musimy porozmawiać. – szturchnęłam brata w ramię, wskazując ruchem głowy na moją sypialnię.
- Zaraz wracam – powiedział skonfundowany mężczyzna. Poszliśmy do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi i spojrzałam na brata.
- To ważna sprawa, miałam ci to nieco później powiedzieć, ale najwyraźniej nie ma czasu na to. Musisz jechać ze mną na misję, a ja nikomu tak nie ufam, jak tobie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Niech zgadnę, ta misja jest powiązana z tym dziwnym klientem? – Lothar domyślał się o co chodzi.
- Tak. – westchnęłam cicho. – Jutro rano wyjeżdżamy. Nie możesz o tym nic mówić, ponieważ jest to tajna misja. Ten mężczyzna to Shura Voler, były doradca króla, albo jakiś jego poplecznik – dodałam, zniżając głos tak, aby tylko białowłosy mnie usłyszał.
- No to grubo… - usłyszałam w jego głosie niepewność. Nie dziwiłam mu się, sama bym nie wiedziała co zrobić w takim momencie. Teraz nie zapowiadało się ciekawie. Taka misja była bardzo ważna i nie mogłam zawalić roboty, ponieważ po mnie ktoś inny miał wykonać prace. Poklepał mnie po plecach, po czym wróciliśmy do jadalni. Rodzice byli zaciekawieni naszą reakcją i rozmową, jednak odmówiliśmy im wyjaśnień. Oznajmiliśmy, że jutro rano wyjeżdżamy na ważną misję. Do końca dnia planowałam naszą misję zwiadowczą.
~Następnego dnia ~
O świcie wstałam przed moim bratem i zaczęłam się pakować. Nie wiedziałam ile dni by zajęła moja misja poszukiwania zbiega. Spakowałam apteczkę, musiałam się zabezpieczyć przed ewentualną walką. Miałam nadzieję, że moim wrogiem nie był żaden czarodziej… A tym bardziej smok, ale zwykły człowiek. Gdy już miała wychodzić z domu, mój ojciec czekał już na mnie w kuchni. Posłałam mu delikatny uśmiech, próbując ukryć moje zaskoczenie jego obecnością.
- Reverie… - zaczął, spoglądając na mnie zmartwionymi oczami. – Wiem, że jedziesz na misję powiązaną z tym moim klientem – powiedział, wzdychając cicho.
- Domyśliłeś się… - westchnęłam cicho, kładąc swoją torbę na stole kuchennym.
- Słuchaj, uważaj na siebie. Ten mężczyzna jest niebezpieczny… Wyczuwałem od niego taką aurę. – w jego głosie słyszałam niepokój. Aiden pomimo tego, że rzucił swoją poprzednią pracę, jako rycerz wciąż posiadał w sobie zapieczętowaną duszę jakiegoś demona, który potrafił czytać w myślach i takie tam. Próbował go nie używać zbyt często przy klientach, albo ogólnie nie lubił tego używać. – Nie wiem dokładnie czy jest magiem czy inną kreaturą, ale uważaj na siebie. Nie chcę byś miała problemy – dodał, wstając z swojego siedzenia.
- Nie martw się ojcze, zaopiekuję się siostrą – powiedział Lothar, który stał już gotowy na schodach. Oczywiście, był ospały jeszcze trochę. A skąd to wiedziałam? Widziałam, jak miał jedno zamknięte oko, a drugie nawet nie otworzył w pełni. Pożegnaliśmy się z rodzicielem i opuściliśmy dom. Poszliśmy czym prędzej do stajni. Ja dosiadłam Maximę, która stała w boksie od dłuższego czasu, a mój brat wybrał Brutusa. Gdy konie były już gotowe, wyruszyliśmy na misję. Pojechaliśmy przez pola. Nasze wierzchowce galopowały przez parę godzin. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do wsi, w której ostatnim razem widziano Shurę. Okazało się, że wcale nie był tak daleko od miasta. Zatrzymaliśmy się w pobliskiej karczmie, pozwalając naszym koniom odpocząć. A przy okazji mogliśmy się popytać o nasz cel mieszkańców. Niestety większość albo unikała odpowiedzi, albo stanowczo odmawiała rozmowy.
- Albo się oni go boją, albo on ich jakoś przekupił – powiedział Lothar, idąc po targu.
- Tu chodzi o coś więcej – odpowiedziałam, rozglądając się za osobą, która mogła coś wiedzieć. W końcu zauważyłam młodego mężczyznę, który kręcił się przy naszych koniach. Szturchnęłam białowłosego, abyśmy do niego podeszli. Gdy tylko nas zauważył, zaczął uciekać. Jednak Lothar był szybszy. Niemalże od razu go złapał.
- A ty gdzie tak uciekasz? – zapytał się sarkastycznie, chwytając go za kołnierzyk. Jego czyn od razu przyciągnął uwagę przechodniów.
- Wy królewskie psy! – warknął  na nas.
- Słucham? – uniosłam jedną brew, udając, że nie dosłyszałam jego słów.
- Mówię kurwa, wy królewskie psy! – powtórzył jeszcze głośniej.
- Nie szukamy problemów – powiedziałam łagodnym głosem. – Szukamy jedynie dwóch skradzionych koni. Kasztanową kobyłkę i skarokasztanowego wałacha. Zostały najprawdopodobniej skradzione z stadniny – oczywiście, że skłamałam. Co prawda już wspomnieliśmy o Shurze jednej czy dwóm osobom, ale głównie w kontekście koni.
- Nic nie powiem. – mężczyzna próbował się nieudolnie wyrwać z silnego uchwytu mojego brata. Nagle usłyszeliśmy głośne rżenie koni w lesie, które było tuż za wioską. Zobaczyłam, jak nasze konie zaczęły się niespokojnie zachowywać.
- Zostaw go, jedziemy! – rozkazałam, biegnąc do Maximy. Wskoczyłam na klacz, która ruszyła z miejsca galopem. Brutus biegł tuż za nami.
- Co za uparty i niewychowany chłop – ponarzekał Lothar. – Jakby taki chłopczyna pracował u nas, to bym nauczył go parę lekcji – dodał niezadowolony.
- Odpuść sobie. – przewróciłam oczami. Nasze konie wbiegły do lasu. Nie minęło dużo czasu, jak wpadliśmy na świeży trop kopyt. Spojrzałam na brata, który od razu zrozumiał, co miał zrobić. Przywołał trzy duszy psa, które poszły za śladem. Nie minęło nawet godziny, gdy w jego umyśle pojawiły się okropne obrazy. Na ziemi leżał Jimmy z rozerwanym brzuchem i z wnętrznościami na wierzchu. Najwyraźniej, coś ich zaatakowało. A niedaleko leżał umierający mężczyzna, który miał odgryzione obie nogi, ale na jego klatce piersiowej były widoczne ślady pazurów.
- W okolicach kręci się coś gorszego od ghoula – powiedział zmartwiony Lothar. Po chwili drugi pies znalazł sześciu mężczyzn, którzy ukrywali się w jakieś jaskini. Wszyscy byli ranni, a jeden z nich w stanie krytycznym. Niestety, wszyscy nosili na sobie jakieś dziwne maski i nie mogliśmy zidentyfikować naszego celu. Gdy tylko mój brat o tym powiedział, zatrzymałam Maximę.
- Tu kończymy naszą pracę. Dalsza robota jest dla zabójcy. Nie możemy tam jechać, bo jeszcze ich wypłoszymy – powiedziałam, zawracając wierzchowca. Zauważyłam, jak Lothar chciał się sprzeciwić, więc postanowiłam go wyprzedzić. – Wracamy.
Białowłosy nie chciał się ze mną kłócić, więc odwołał niechętnie swoje psy i zawrócił Brutusem. Kłusem wróciliśmy do pobliskiej wsi, gdzie mieszkańcy już na nas czekali. Nie byli przyjaźnie nastawieni. Paru z nich trzymało miecze lub siekiery w rękach.
- No to ciekawa niespodzianka – zaśmiał się Lothar, zatrzymując Brutusa. – Nie macie co robić i chcecie się z nami bić? – dodał kpiąco.
- Odpuść sobie – spiorunowałam go wzrokiem, ale było już za późno. Jeden z chłopów się rzucił na nas. Widziałam, jak mój brat się szykował do walki, którą bez problemu by wygrał. Chwyciłam wodze Brutusa, ciągnąc go za sobą. Ogier był skonfundowany, ponieważ dostawał sprzeczne komendy od swojego jeźdźca… Ten idiota, który jest moim bratem chciał się rzucić do nierównej walki z przeciętnym chłopem, a ogólniej chciał iść na wojnę z chłopami…
- Jesteś idiotą. Myśl czasami mózgiem, a nie mięśniami – warknęłam na niego. Oddaliliśmy się od wioski na bezpieczną odległość. Zwolniliśmy trochę, aby nie przemęczyć nasze wierzchowce. Przez resztę drogi nie rozmawialiśmy ze sobą. Gdy wróciliśmy do miasta, Lothar od razu wrócił do domu, a ja pojechałam do zamku, aby złożyć raport. Przy bramie do zamku przywitał mnie mężczyzna, który wcześniej oferował mi zadanie. Zaprowadził mnie do tego samego pomieszczenia, w którym rozmawialiśmy o misji. Opowiedziałam mu o wszystkim, a szczególnie o niepokojących zwłokach konia i człowieka.
- To wszystko? – zapytał się, podnosząc wzrok znad notesika, w którym wszystko dokładnie notował.
- Nie, warto dodać, że najprawdopodobniej przekupił ludzi we wsi, ponieważ nie chcieli współpracować i nazywali nas, proszę wybaczyć za nieprzyzwoite słowa, „królewskimi psami”. Nie wykluczam też możliwości użycia jakiegoś zaklęcia na nich – odpowiedziałam, wzdychając cicho pod nosem.
- Dobrze się spisałaś – powiedział brunet, chowając swój notes – Będziesz chciała kontynuować misję czy chcesz ją zakończyć?
- Chcę kontynuować. – mój głos był stanowczy i pewny siebie. Chociaż nie wiem do końca, co we mnie wstąpiło, że się zgodziłam, na tak ryzykowaną misję.
- Dobrze. – odwrócił się w stronę drewnianych drzwi. – Będziesz towarzyszyła temu o to mężczyźnie. – wskazał na mężczyznę, który stanął w drzwiach. Miał ciemne włosy… A do tego wysoki o dobrze zbudowanej sylwetce - Marchosias Carreau – przedstawił nieznajomego. – Marchosias, to twoja towarzyszka do misji, Reverie Warrington – dodał, podchodząc do mężczyzny z intencją przekazania informacji dotyczącej misji.

Marchosias? 

Ilość słów: 2168