Od miesięcy dostawałam proste i niewymagające misje od ludzi króla. Głównie polegały na lokalizowaniu potworów albo znalezienie jakiś zagubionych osób, które nie wróciły ze swoich dalekich podróży. Zaczęło to się robić nudne i wpadałam w rutynę. Kiedyś uznawałam pracę zwiadowcy za coś bardziej interesującego w porównaniu do zawodu zabójcy. Znowu dostałam wezwanie w sprawie misji. Miałam cichą nadzieje, że tym razem będzie to coś ciekawszego niż „wytrop jakiegoś tam potwora”. A i owszem, misja jaką mi zaoferowano była ściśle tajna i groziła mi śmierć, jeśli bym komukolwiek wygadała. Najpierw mi oczywiście zagrożono, a gdy się zgodziłam na wykonanie misji, przedstawiono mi jej treść. Okazało się, że to sam król wydał rozkaz. Chodziło o jakiegoś człowieka, który posiadał wysoką pozycję, ale król Elzebiusz podejrzewał go o zdradę. Oczywiście król nie wiedział o kogo chodziło, ale miał takie przeczucia. Poinformowano mnie, że pierwszą część zadania wykonał już szpieg. Gdy poprosiłam o wyjawienie jego tożsamości, odmówiono mi, tłumacząc, że osoby wykonujące tę misje, nie mogą się kontaktować bezpośrednio, a jedynie przez popleczników króla. Już o nic więcej się nie pytałam w tej sprawie. Mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach zaczął mi tłumaczyć, czego dowiedział się nieznany mi szpieg. Te informacje nie były zbyt szczegółowe. Najwyraźniej cel szybko się zorientował, że król ma na niego oko. Poznałam jego tożsamość, Shura Voler. Był kiedyś bliskim doradcą króla w sprawach finansowych razem z paroma innymi. Jednak, po stosunkowo krótkim czasie stracił swoją pozycję i stał się kimś na wzór sędziego. Sądził oczywiście, czy dana osoba była wygnańcem czy nie. Często ku zaskoczeniu króla wiele osób, o które o to podejrzewano okazywali się zwykłymi ludźmi. Jedynie jeden na dwudziestu okazywał się wygnańcem. Na początku podejrzewano szpiegów o beznadziejne umiejętności zdobywania informacji w sprawach podejrzanych. Ale po jakimś czasie wielu osobom przestało coś pasować, że aż tylu sądzonych przez Shurę wychodzili cało. W końcu zmienili go na kogoś innego, ale nadal sprawował jakąś funkcję na dworze królewskim. Jednak według raportu szpiega, mężczyzna często znikał w godzinach wieczornych na jakieś podejrzanie spotkania. A tydzień temu wyjechał z jakąś grupką mężczyzn na jakąś wieś. Niestety, ślad po nim zaginął, a szpieg nie mógł go znaleźć, zupełnie tak, jakby przeteleportował się z punktu A do punktu B. Na początku misja miała mieć dwie fazy, dla szpiega i dla zabójcy, ale z racji pewnych komplikacji król dodał trzecią fazę, która była pomiędzy. Była właśnie ona przeznaczona dla zwiadowcy. Miałam wytropić, gdzie pojechał Shura, znaleźć go i później wrócić do zamku, złożyć raport. Dalsza część misji była przeznaczona dla zabójcy z prawdopodobieństwem ingerowania zwiadowcy w tę pracę. Co ciekawe, dostałam zgodę na zabranie towarzysza na misję. Od razu pomyślałam o swoim bracie. Nikomu nie ufałam tak bardzo, jak jemu.
- Mnie zastanawia jedna rzecz… - zaczęłam, przyglądając się swojemu rozmówcy.
- Jaka? – przerwał mi.
- Czemu król robi takie podchody, a nie usunął go w momencie podejrzeń – powiedziałam spokojnym głosem.
- Nie powinienem tego mówić, ale ten mężczyzna ma wtyki u króla, a dokładniej jego ojciec był przyjacielem króla, przez co król nie może od tak go odsunąć od władzy – odpowiedział brunet, rozglądając się, czy ktoś nas nie podglądał ani nie podsłuchiwał.
- No dobra, to zrozumiałe w sumie – wzruszyłam ramionami – jutro z samego rana wyjadę w poszukiwania – dodałam, idąc w stronę wyjścia. Usłyszałam, że coś za mną leci, tak jakby sakiewka wypełniona czymś brzęczącym. Chwyciłam mały pakunek. Spojrzałam pytającym wzrokiem na mężczyznę.
- Trochę monet na zachętę – powiedział mój rozmówca.
- Dzięki – odpowiedziałam, opuszczając pomieszczenie. Skierowałam się na dziedziniec, gdzie stał mój koń, Hera. Dosiadłam klacz i pojechałam prosto do domu. Gdy dojechałam do stajni, przywitał mnie Thomas, przyjaciel Lothara. Okazało się, że brat mnie szukał. Był zaskoczony moim nagłym zniknięciem. Fakt, wyjechałam bez słowa do zamku. Zsiadłam z klaczy i odprowadziłam ją do boksu. Thomas poszedł po mojego ukochanego i niezwykle troskliwego brata, który niemalże od razu pojawił się w stajni.
- Czemu nic nie powiedziałaś, że jedziesz do zamku? Zmartwiłem się – odetchnął z ulgą, gdy tylko mnie zobaczył całą i zdrową. Rozejrzałam się, czy nikt nas nie podsłuchiwał.
- Słuchaj, jest bardzo tajna misja, od króla. Jutro rano wyjeżdżamy. Za wiele ci nie mogę teraz mówić, jak będziemy w domu – szepnęłam do białowłosego, który spojrzał na mnie z niemałym zaskoczeniem w oczach. Trochę tak, jakby się kompletnie nie spodziewał moich słów. – Wyjaśnię ci wszystko w domu – powtórzyłam, kończąc oporządzanie wierzchowca. Lothar chwycił moje siodło i poszedł ze mną do siodlarni. Pogawędziliśmy trochę o wszystkim i o niczym w drodze do domu. Przywitała nas nasza matka, Eva, a dokładniej zawołała nas na obiad. Brat poszedł od razu do jadalni, a ja postanowiłam się przebrać, w nieco wygodniejsze i luźniejsze ubrania. Podczas posiłku ojciec opowiadał o tajemniczym mężczyźnie, który po raz piąty odwiedził naszą stadninę w sprawie kupna koni. Szukał jakiś wytrzymałych, ale też szybkich, ponieważ potrzebował na długą podróż. Co dziwniejsze, cenę jaką zaoferował, była naprawdę wysoka, na tyle wysoka, że ojciec się zapytał, czy to ma być koń dla jakiegoś doradcy króla, ponieważ żaden zwykły mieszczanin by nie dał. Wtedy nieznajomy się ulotnił, nawet nie odpowiadając na pytanie. Na początku nie przejmowałam się zbytnio tą sprawą, jednak Lothar zapytał się Aidan’a, kiedy to było. Okazało się, że dokładnie tydzień temu. Zapaliła mi się lampka. Nie zdziwiłabym się, gdyby ta osoba była w jakiś sposób powiązana z Shurą, jak nie sam Shura. Zapytałam się ojca, czy sprzedał mu jakiegoś konia. Okazało się, że tak, udało mu się sprzedać dwa konie. Kasztanową klacz, Susie oraz skarokasztanowego wałacha, Jimmy. Podobno widział, jak te dwa konie razem z trzema innymi opuściły bramy miasta. Byłam zaskoczona tą informacją. Dzięki ojcu mogłam łatwiej odnaleźć swój cel. Trenowałam Susie, więc klacz na pewno by mnie rozpoznała, gdybym znalazła się blisko niej. Co prawda, ten cały Shura był ostrożny i kupił konie, które nie będą się rzucały w oczy, gdy oni będą przejeżdżać przez jakieś mniejsze miasta. Czyli planował ten wyjazd i nie był zrobiony spontanicznie.
- Lothar, musimy porozmawiać. – szturchnęłam brata w ramię, wskazując ruchem głowy na moją sypialnię.
- Zaraz wracam – powiedział skonfundowany mężczyzna. Poszliśmy do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi i spojrzałam na brata.
- To ważna sprawa, miałam ci to nieco później powiedzieć, ale najwyraźniej nie ma czasu na to. Musisz jechać ze mną na misję, a ja nikomu tak nie ufam, jak tobie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Niech zgadnę, ta misja jest powiązana z tym dziwnym klientem? – Lothar domyślał się o co chodzi.
- Tak. – westchnęłam cicho. – Jutro rano wyjeżdżamy. Nie możesz o tym nic mówić, ponieważ jest to tajna misja. Ten mężczyzna to Shura Voler, były doradca króla, albo jakiś jego poplecznik – dodałam, zniżając głos tak, aby tylko białowłosy mnie usłyszał.
- No to grubo… - usłyszałam w jego głosie niepewność. Nie dziwiłam mu się, sama bym nie wiedziała co zrobić w takim momencie. Teraz nie zapowiadało się ciekawie. Taka misja była bardzo ważna i nie mogłam zawalić roboty, ponieważ po mnie ktoś inny miał wykonać prace. Poklepał mnie po plecach, po czym wróciliśmy do jadalni. Rodzice byli zaciekawieni naszą reakcją i rozmową, jednak odmówiliśmy im wyjaśnień. Oznajmiliśmy, że jutro rano wyjeżdżamy na ważną misję. Do końca dnia planowałam naszą misję zwiadowczą.
~Następnego dnia ~
O świcie wstałam przed moim bratem i zaczęłam się pakować. Nie wiedziałam ile dni by zajęła moja misja poszukiwania zbiega. Spakowałam apteczkę, musiałam się zabezpieczyć przed ewentualną walką. Miałam nadzieję, że moim wrogiem nie był żaden czarodziej… A tym bardziej smok, ale zwykły człowiek. Gdy już miała wychodzić z domu, mój ojciec czekał już na mnie w kuchni. Posłałam mu delikatny uśmiech, próbując ukryć moje zaskoczenie jego obecnością.
- Reverie… - zaczął, spoglądając na mnie zmartwionymi oczami. – Wiem, że jedziesz na misję powiązaną z tym moim klientem – powiedział, wzdychając cicho.
- Domyśliłeś się… - westchnęłam cicho, kładąc swoją torbę na stole kuchennym.
- Słuchaj, uważaj na siebie. Ten mężczyzna jest niebezpieczny… Wyczuwałem od niego taką aurę. – w jego głosie słyszałam niepokój. Aiden pomimo tego, że rzucił swoją poprzednią pracę, jako rycerz wciąż posiadał w sobie zapieczętowaną duszę jakiegoś demona, który potrafił czytać w myślach i takie tam. Próbował go nie używać zbyt często przy klientach, albo ogólnie nie lubił tego używać. – Nie wiem dokładnie czy jest magiem czy inną kreaturą, ale uważaj na siebie. Nie chcę byś miała problemy – dodał, wstając z swojego siedzenia.
- Nie martw się ojcze, zaopiekuję się siostrą – powiedział Lothar, który stał już gotowy na schodach. Oczywiście, był ospały jeszcze trochę. A skąd to wiedziałam? Widziałam, jak miał jedno zamknięte oko, a drugie nawet nie otworzył w pełni. Pożegnaliśmy się z rodzicielem i opuściliśmy dom. Poszliśmy czym prędzej do stajni. Ja dosiadłam Maximę, która stała w boksie od dłuższego czasu, a mój brat wybrał Brutusa. Gdy konie były już gotowe, wyruszyliśmy na misję. Pojechaliśmy przez pola. Nasze wierzchowce galopowały przez parę godzin. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do wsi, w której ostatnim razem widziano Shurę. Okazało się, że wcale nie był tak daleko od miasta. Zatrzymaliśmy się w pobliskiej karczmie, pozwalając naszym koniom odpocząć. A przy okazji mogliśmy się popytać o nasz cel mieszkańców. Niestety większość albo unikała odpowiedzi, albo stanowczo odmawiała rozmowy.
- Albo się oni go boją, albo on ich jakoś przekupił – powiedział Lothar, idąc po targu.
- Tu chodzi o coś więcej – odpowiedziałam, rozglądając się za osobą, która mogła coś wiedzieć. W końcu zauważyłam młodego mężczyznę, który kręcił się przy naszych koniach. Szturchnęłam białowłosego, abyśmy do niego podeszli. Gdy tylko nas zauważył, zaczął uciekać. Jednak Lothar był szybszy. Niemalże od razu go złapał.
- A ty gdzie tak uciekasz? – zapytał się sarkastycznie, chwytając go za kołnierzyk. Jego czyn od razu przyciągnął uwagę przechodniów.
- Wy królewskie psy! – warknął na nas.
- Słucham? – uniosłam jedną brew, udając, że nie dosłyszałam jego słów.
- Mówię kurwa, wy królewskie psy! – powtórzył jeszcze głośniej.
- Nie szukamy problemów – powiedziałam łagodnym głosem. – Szukamy jedynie dwóch skradzionych koni. Kasztanową kobyłkę i skarokasztanowego wałacha. Zostały najprawdopodobniej skradzione z stadniny – oczywiście, że skłamałam. Co prawda już wspomnieliśmy o Shurze jednej czy dwóm osobom, ale głównie w kontekście koni.
- Nic nie powiem. – mężczyzna próbował się nieudolnie wyrwać z silnego uchwytu mojego brata. Nagle usłyszeliśmy głośne rżenie koni w lesie, które było tuż za wioską. Zobaczyłam, jak nasze konie zaczęły się niespokojnie zachowywać.
- Zostaw go, jedziemy! – rozkazałam, biegnąc do Maximy. Wskoczyłam na klacz, która ruszyła z miejsca galopem. Brutus biegł tuż za nami.
- Co za uparty i niewychowany chłop – ponarzekał Lothar. – Jakby taki chłopczyna pracował u nas, to bym nauczył go parę lekcji – dodał niezadowolony.
- Odpuść sobie. – przewróciłam oczami. Nasze konie wbiegły do lasu. Nie minęło dużo czasu, jak wpadliśmy na świeży trop kopyt. Spojrzałam na brata, który od razu zrozumiał, co miał zrobić. Przywołał trzy duszy psa, które poszły za śladem. Nie minęło nawet godziny, gdy w jego umyśle pojawiły się okropne obrazy. Na ziemi leżał Jimmy z rozerwanym brzuchem i z wnętrznościami na wierzchu. Najwyraźniej, coś ich zaatakowało. A niedaleko leżał umierający mężczyzna, który miał odgryzione obie nogi, ale na jego klatce piersiowej były widoczne ślady pazurów.
- W okolicach kręci się coś gorszego od ghoula – powiedział zmartwiony Lothar. Po chwili drugi pies znalazł sześciu mężczyzn, którzy ukrywali się w jakieś jaskini. Wszyscy byli ranni, a jeden z nich w stanie krytycznym. Niestety, wszyscy nosili na sobie jakieś dziwne maski i nie mogliśmy zidentyfikować naszego celu. Gdy tylko mój brat o tym powiedział, zatrzymałam Maximę.
- Tu kończymy naszą pracę. Dalsza robota jest dla zabójcy. Nie możemy tam jechać, bo jeszcze ich wypłoszymy – powiedziałam, zawracając wierzchowca. Zauważyłam, jak Lothar chciał się sprzeciwić, więc postanowiłam go wyprzedzić. – Wracamy.
Białowłosy nie chciał się ze mną kłócić, więc odwołał niechętnie swoje psy i zawrócił Brutusem. Kłusem wróciliśmy do pobliskiej wsi, gdzie mieszkańcy już na nas czekali. Nie byli przyjaźnie nastawieni. Paru z nich trzymało miecze lub siekiery w rękach.
- No to ciekawa niespodzianka – zaśmiał się Lothar, zatrzymując Brutusa. – Nie macie co robić i chcecie się z nami bić? – dodał kpiąco.
- Odpuść sobie – spiorunowałam go wzrokiem, ale było już za późno. Jeden z chłopów się rzucił na nas. Widziałam, jak mój brat się szykował do walki, którą bez problemu by wygrał. Chwyciłam wodze Brutusa, ciągnąc go za sobą. Ogier był skonfundowany, ponieważ dostawał sprzeczne komendy od swojego jeźdźca… Ten idiota, który jest moim bratem chciał się rzucić do nierównej walki z przeciętnym chłopem, a ogólniej chciał iść na wojnę z chłopami…
- Jesteś idiotą. Myśl czasami mózgiem, a nie mięśniami – warknęłam na niego. Oddaliliśmy się od wioski na bezpieczną odległość. Zwolniliśmy trochę, aby nie przemęczyć nasze wierzchowce. Przez resztę drogi nie rozmawialiśmy ze sobą. Gdy wróciliśmy do miasta, Lothar od razu wrócił do domu, a ja pojechałam do zamku, aby złożyć raport. Przy bramie do zamku przywitał mnie mężczyzna, który wcześniej oferował mi zadanie. Zaprowadził mnie do tego samego pomieszczenia, w którym rozmawialiśmy o misji. Opowiedziałam mu o wszystkim, a szczególnie o niepokojących zwłokach konia i człowieka.
- To wszystko? – zapytał się, podnosząc wzrok znad notesika, w którym wszystko dokładnie notował.
- Nie, warto dodać, że najprawdopodobniej przekupił ludzi we wsi, ponieważ nie chcieli współpracować i nazywali nas, proszę wybaczyć za nieprzyzwoite słowa, „królewskimi psami”. Nie wykluczam też możliwości użycia jakiegoś zaklęcia na nich – odpowiedziałam, wzdychając cicho pod nosem.
- Dobrze się spisałaś – powiedział brunet, chowając swój notes – Będziesz chciała kontynuować misję czy chcesz ją zakończyć?
- Chcę kontynuować. – mój głos był stanowczy i pewny siebie. Chociaż nie wiem do końca, co we mnie wstąpiło, że się zgodziłam, na tak ryzykowaną misję.
- Dobrze. – odwrócił się w stronę drewnianych drzwi. – Będziesz towarzyszyła temu o to mężczyźnie. – wskazał na mężczyznę, który stanął w drzwiach. Miał ciemne włosy… A do tego wysoki o dobrze zbudowanej sylwetce - Marchosias Carreau – przedstawił nieznajomego. – Marchosias, to twoja towarzyszka do misji, Reverie Warrington – dodał, podchodząc do mężczyzny z intencją przekazania informacji dotyczącej misji.
Marchosias?
Ilość słów: 2168
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz