piątek, 30 września 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Na dźwięk jego słów przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, ostatnim razem jak byłem na mieście, skończyło się to siniakami na całym moim ciele, które wciąż sprawiały mi dyskomfort, wolałbym unikać miasta jeszcze przed dłuższy czas już i tak wczoraj musiałem iść odprowadzić córkę do szkoły, co wywołało w mojej psychice wiele nieprzyjemnych myśli i lęków zdecydowanie wole unikać miasta tak długo, jak długo się tylko da.
- Nie wolałbyś iść na zakupy jednak sam? - Zapytałem, bawiąc się nerwowo swoimi włosami bardzo, ale to bardzo chcąc tego uniknąć.
- Ja wiem, że to dla ciebie ciężkie po tym, co się stało, jednak czy chciałbyś, abym szedł tam sam, w moim stanie? - Wziął mnie pod włos, no tak nie mogę puścić go samego w jego stanie, tak naprawdę w ogóle nie powinien iść na zakupy, powinien zostać tu w domu i odpocząć a ja powinienem iść zrobić to za niego, jednakże po tamtym dniu jestem pewien, że sam już tam nigdy nie pójdę, jeden człowiek przeraził mnie, a reszta zawiodła, gdyby to człowieka szarpano, ktoś pewnie staną by w jego obronie, ale jeśli chodzi o anioła, to musi radzić sobie sam, nie mając wsparcia w nikim, mimo że to ten anioł zrobił wszystko, aby ich uratować.
- W porządku, pójdę z tobą - Zgodziłem się, mimo niechęci, no cóż, jeśli już muszę się poświecić, to się poświęcę, dla mojego męża jestem w stanie zrobić wszystko, a nawet jeszcze więcej.
- Wspaniale, to kiedy chcesz tam iść? - Zapytał, od razu gotowy do wyjścia z domu, a jemu co się tak śpieszy? Przecież mam czas nic nas nie goni i raczej gonić nie będzie.
- Za godzinę, w tej chwili Merlin śpi, nie chcę go budzić - Odpowiedziałem, zbierając do rąk ręcznik, wycierając mokre naczynia, skoro już mój mąż umył naczynia, ja mogę je wytrzeć, aby nie było na nich żadnych śladów po zaciekach.
- Dobrze owieczko - Ucałował mnie w policzek, dłońmi chwytając moje włosy, zaczynając się nimi bawić. - Mogę cię uczesać? - Zapytał, uśmiechając się do z tą słodką pełną uroku dziecięcego miną. I jak ja bym mógł mu odmówić? No właśnie bym nie mógł proste.
- Możesz oczywiście, że możesz - Zgodziłem się, odwzajemniając jego uśmiech.
Mój mąż tak jak mogłem podejrzewać, wybuch radością znikając mi z kuchni, zapewne idąc po wszystkie przybory do czesania moich włosów, niesamowite jest to jak mężczyzna taki jak on, świetnie bawi się przy układaniu moich włosów i nie ujmuje mu to ani trochę, w jego męskości jak dla mnie jest prawdziwym mężczyzną z grzebienie czy też i bez niego.
Nim się zorientowałem, Sorey wrócił do mnie z całym zestawem do włosów, wołając mnie do salonu, gdzie posadził mnie na kanapie, samemu usadawiając się za mną, zdejmując gumkę z moich włosów, rozczesując je delikatnie tak, aby nie szarpać mnie za bardzo, nie chcąc, chyba abym cierpiał, chociaż przy ta długich włosach i tak nie czuje, gdy pociągnie za nie, gdy jego grzebień jest nieco niżej.
- Jakieś specjalne życzenia? - Spytał, odkładając grzebień na bok, skupiając się przez chwilę na mojej osobie.
- Nie mam życzeń, zrób to, co uważasz za słuszne - Tak więc mój mąż zrobił mi warkocza, dobrze się przy tym bawiąc, kończąc w chwili przebudzenia naszego syna, nie ukrywając dumy, no cóż, ładnie je zrobił, nawet bardzo ładnie. Uważając, że a mieście to wszyscy będą na mnie patrzeć, gdy ja akurat tego bardzo nie chciałem.
Całe to pakowanie się na zakupy, wyjście z domu i podróż na miasto była dla mnie udręką, nie chciałem tu być, nie chciałem, tak strasznie miałem ochotę być już w domu. Do tego wszystkiego niestety i ten mężczyzna był na mieście, rzucając mi pełne pogardy spojrzenie, które z jakiegoś powodu bardzo mnie przerażało.
- Sorey proszę, pośpieszmy się - Poprosiłem, odczuwając wybudzający się we mnie strach, chce do domu, naprawdę chce już do domu.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie byłem zachwycony z picia herbaty, i to jeszcze tak z samego rana. Zawsze albo na śniadanie, albo do śniadania, piłem kawę, która była najwspanialszym odkryciem ludzkości. Cudowny zapach i specyficzny, gorzkawy smak od razu mnie rozbudzały, a teraz będę cały dzień senny i bez życia... i jak ja w takim stanie pomogę Mikleo? No nie pomogę, a nie takie były moje plany. Tak, tak, wiem, że powinienem odpoczywać, no ale też niezdrowo tak cały czas leżeć, jak się troszkę poruszam, to mi się nic nie stanie. 
- Powiedział, że mam ją ograniczyć, a nie całkowicie odstawić – bąknąłem, z niechęcią biorąc pierwszy łyk. Lubiłem pić herbatę, owszem, ale teraz smakowała tak jakoś dziwnie. Jednak rano tylko kawa, nic innego. 
- A jak całkowicie odstawisz, to też ci może wyjść na dobre. Poza tym, sam uważam, że za dużo jej pijesz – odparł Mikleo, nim wyszedł z kuchni po naszego syna. 
Naburmuszyłem się delikatnie, no ale już nic nie mogłem zrobić. Zacząłem pić tę nieszczęsną herbatę czując, że już humor mi się trochę psuje. Nie miałem nawet za bardzo ochoty na jedzenie, jakoś tak te kanapki smakowały inaczej bez kawy. Coś tam skubnąłem, ale bez przekonania. Czemu Mikleo aż tak konsekwentnie trzyma się zaleceń lekarza? Powiedziałbym, że aż za konsekwentnie, przecież nic się nie stanie, jak będę pił kawę jedynie raz albo dwa dziennie. Poza tym, to nawet nie jest pewne, czy ta kawa faktycznie ma jakiś wpływ na moje zdrowie, to tylko podejrzenie, więc równie dobrze może nie mieć żadnego negatywnego wpływu. A jej brak na pewno ma, bo już mi jestem lekko poddenerwowany. 
- Dobrze, Misaki, zbieramy się – odezwałem się, kiedy młoda zjadła całe śniadanie, w przeciwieństwie do mnie. Nawet herbaty nie wypiłem do końca, a jedynie jedną czwartą, ale naprawdę nie miałem już na nic ochoty. Jak wrócę, to zrobię sobie kawę, i mam gdzieś zalecenia medyka. Dużo odpoczywam, zaczynam nawet jeść mięso, ale kawy mi nikt nie odbierze. 
- Ale ty nie zjadłeś – zauważyła trafnie Misaki, patrząc na mnie niepewnie. Jak wiele czasu jeszcze im wszystkim potrzeba, aby przestali się nade mną trząść? Naprawdę czuję się dobrze, raz się za bardzo zdenerwowałem i teraz będzie się to za mną tak ciągnąć. 
- Zjem jak wrócimy, bo teraz nie mamy czasu. Wy sobie poradzicie? – zapytałem Yuki’ego i Emmy, którzy jeszcze spokojnie sobie jedli. Cóż, oni się spieszyć nie musieli, szkoła Emmy znajdowała się znacznie bliżej niż szkoła Misaki, no a Yuki raczej nie ma ściśle określonej godziny, na którą musi się znaleźć u Serafinów na trening. 
- Pewnie – odpowiedział, uśmiechając się do mnie delikatnie, ale i jednocześnie też troszkę niepewnie. Chyba nadal czuł wstyd za tamte słowa, mimo przeprosin. 
Pospieszyłem troszkę córkę, by przypadkiem nie była spóźniona. Wyszliśmy niecałe pięć minut później, nawet nie żegnając się z Mikim, który dalej był na górze i uspokajał płaczącego Merlina. Pomogę mu jak wrócę, i jeszcze później będę musiał go zabrać na zakupy. Znaczy, to nie zakupy były moim priorytetem, chciałem załatwić jeszcze jedną rzecz, która męczyła moje sumienie. Wcale nie zapomniałem o siniakach na ciele Mikleo, które nadal było widać, kiedy przypadkiem podwinęły się jego rękawy, więc muszę się odpłacić jego oprawcy. I lepiej, aby Miki się nie dowiedział o tym, że chcę się za niego zemścić, bo pewnie mu się nie spodoba, a im mniej się on denerwuje, tym lepiej. 
Przed szkołą zauważyłem, że na moją księżniczkę czekał jakiś chłopczyk, a radość młodej na jego widok trochę mnie zaniepokoiła. Jak wcześniej bagatelizowałem taką damsko-męską przyjaźń, to zakończyła się ona związkiem, dlatego teraz powinienem być troszkę bardziej się jej wyglądać. Może i Misaki była jeszcze bardzo młoda i romanse jej nie w głowie, ale i tak się o nią odrobinkę bałem. Nie chciałbym, aby moja księżniczka przez kogoś cierpiała, a już zdecydowanie przez jakiegoś chłopaka. 
Wróciłem do domu i zobaczyłem, że w kuchni nadal panuje mały bałagan, czyli Mikleo nadal był na górze. Uznałem to za swoją szansę i nastawiłem wodę na kawę oraz zacząłem zmywać naczynia. 
- Czy ty robisz sobie kawę? – usłyszałem za sobą zdenerwowany glos Mikleo, kiedy zalałem kubek ze zmielonymi ziarnami kawy gorącą wodą. I ten zapach, jak ja się za nim stęskniłem, nie czułem go przez ponad dwa dni... 
- Tak. To moja pierwsza kawa tego dnia, i prawdopodobnie ostatnia, więc wszystko zgodnie z zaleceniami medyka. Ograniczam kawę – powiedziałem, dodając do kubka trochę miodu, a po wymieszaniu wziąłem pierwszy łyk. – Mmm, od razu chce się żyć – powiedziałem zadowolony, rozkoszując się smakiem. – Tak widziałem, że w sumie kończy nam się kilka produktów, może pójdziemy dzisiaj na wspólne zakupy? – zasugerowałem, uśmiechając się do niego delikatnie i kończąc jeść swoje kanapki. I one jakoś tak lepiej smakowały przy tej kawie... moi najbliżsi i kawa, to wszystko, czego do szczęścia potrzebowałem. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Słysząc jego słowa, westchnąłem cicho, wytrzepując ścierkę, którą rozwiesiłem tak, aby się suszyła, myjąc porządnie ręce z bakterii, które mogły się namnożyć podczas mycia naczyń.
- Nie dasz mi spokoju prawda? - Zapytałem, odwracając się w jego stronę, patrząc prosto w te cudowne zielone tęczówki, które od dziecka prowadziły mnie przez życie.
- Nie mam takiego zamiaru - Wyznał, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku. Sprawiając, że moje nogi ugięły się pod wpływem jego bliskości. Rany, jaki ja jestem mu uległy.
- W takim razie nie mam wyjścia jak tylko z tobą pójść - Zgodziłem się i tak nie mając innego wyjścia, jeśli to ma zadziałać i mój mąż nareszcie odpocznie to i ja jestem w stanie to uczynić, w sumie byłem zmęczony więc i mi przyda się odpoczynek. Sorey uśmiechnął się na dźwięk wypowiedzianych przeze mnie słowach, chwycił mnie za rękę, prowadząc prosto do łóżka, gdzie wtuleni w swoje ciała zasnęliśmy w ciągu kilku minut i czy to z winy zmęczenia, czy z powodu naszej bliskości nie ważne, najważniejsze jest to, że mój mąż znów jest obok mnie, a ja mogę cieszyć się jego zapachem i bliskością, której tak brakowało mi zeszłej nocy.

 Ponownie oczy otworzyłem wczesnym rankiem, co przyznam, bardzo mnie zaskoczyło, położyliśmy się późnym popołudniem, a obudziliśmy się, a raczej ja się obudziłem wczesnego ranka, od razu sprawdzając, czy aby na pewno wszystko jest w porządku z dziećmi. Merline spał i co najważniejsze oddychał, czasem bałem się, że mój synek może się już nie obudzić, zbyt wiele chyba nasłuchałem się od innych o śmierci łóżeczkowej, niby jest to możliwe, gdy dziecko jest niemowlakiem, teraz raczej się to zdarzyć nie może a mimo wszystko zawsze się boję. Uspokojony wstałem cicho z łóżka, kierując się do pokoju Misaki, aby i tak upewnić się, że córka śpi i tak spała spokojnie wtulona w misia, którego dostała od tatusia, ach ten tatuś nieźle plusuje sobie u naszych dzieci.
Uśmiechając się pod nosem, ucałowałem w czoło córeczkę, której jeszcze nie budziłem, niech śpi, ma jeszcze trochę czasu nim wstanie, a ja w tym czasie przygotuję jej śniadanie i drugie śniadanie do szkoły. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem, spokojnie przygotowując wszystko dla córki, nie zapominając również o Emmie, która również dziś idzie do szkoły.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - Usłyszałem zaspany głos męża przytulającego się do moich pleców.
- A miałem po co? Byłeś zmęczony, a w twoim stanie wypoczynek jest bardzo ważny - Wyjaśniłem, odwracając się w jego stronę, łącząc nasze usta w szybkim pocałunku, nim wydostałem się z jego uścisku, stawiając talerze z jedzeniem na stole. - Pójdziesz obudzić Misaki? - Poprosiłem, z tego, co słyszałem, Emma na przykład już wstała, więc pewnie razem z Yukim zaraz się tu pojawią, ale Misaki? Cóż ona tak jak i jej tatuś lubi sobie po prostu pospać.
- Oczywiście - Kiwnął głową, idąc do małej, dając mi czas na przygotowanie i jemu posiłku no i herbaty, wiem, wiem, bez kawy z rana żyć nie może jednakże jak powiedział lekarz, mój mąż musi ograniczyć picie kawy i ja tego przypilnuje, doskonale wiedząc, że on sam nie będzie się do tego stosował.
- Dzień dobry mamuś - Przywitała się Misaki, przytulając się do mnie.
- Dzień dobry kruszynko, siadaj i jedz, nie możesz się spóźnić, twój kolega na pewno będzie czekał - Mówiąc te słowa, uśmiechnąłem się do niej ciepło co i ona uczyniła, kiwając posłusznie głową, siadając przy stole, bez gadania zabierając się za jedzenie śniadanka. W między czasie, witając się z Emmą i Yukim, którzy już też zjawił się w kuchni, zasiadając przy stole jedząc swoje śniadania.
- Herbata? A gdzie kawa? - Sorey, który zorientował się, że nie zrobiłem mu kawy, od razu spojrzał na mnie z oburzeniem, a czego on się spodziewał? Niech on wreszcie zacznie myśleć, bo kiedyś mu w łeb walne na opamiętanie.
- A jak myślisz? Nie ma kawy, od dziś pijesz herbatę taki zalecenia lekarza, nie psuje? Cóż z nim rozmawiaj nie ze mną - Odparłem, widzą jego niezadowolony wyraz twarzy. - No już, jedz i pij, ktoś musi Misaki do szkoły odprowadzić - Pośpieszyłem go gestem ręki, idąc do synka, który właśnie zaczął płakać, przypominając nam o swojej obecności.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Teoretycznie nie powinienem być zaskoczony przeprosinami Yuki’ego, bo jednak było do przewidzenia to, że prędzej czy później jedno z nas się przełamie i powie pierwszy „przepraszam”, ale jednak odetchnąłem z ulgą, kiedy to usłyszałem z jego ust. Był taki moment, a właściwie to kilka takich momentów, że myślałem, że Yuki mówił całkowicie poważnie, a nie tylko pod wpływem negatywnych emocji. Zdecydowanie kamień spadł mi z serca. 
Z delikatnym uśmiechem i bez słowa przytuliłem go do siebie, oddychając z ulgą. Chłopak po krótkiej chwili odwzajemnił gest i dopiero wtedy także cicho przeprosiłem go za swoje słowa, które nigdy nie powinny zostać przeze mnie wypowiedziane. Dobrze, że chociaż ta jedna sprawa została wyjaśniona i w końcu będę mógł spać spokojnie. Znaczy, i tak będę spokojnie spać, ponieważ jestem we własnym domu, we własnym łóżku i przy moim najukochańszym mężu. Gdybym mógł, już teraz poszedłbym spać, bo teraz zacząłem być lekko senny... szkoda tylko, że nie mogłem położyć się po obiedzie, no ale musiałem pomóc mojej Owieczce słodziutkiej w ogarnianiu domu i dzieci, a jak ktoś się powinien położyć, to właśnie mój Miki. 
Obiad przebiegał w bardzo przyjemnej atmosferze. Dzieci były znacznie spokojniejsze i zdecydowanie bardziej szczęśliwsze z powodu mojej obecności, nie mówiąc już o mnie samym. Znacznie lepiej się czułem już przez samo to, że siedzę tutaj, w znajomym domu, i pośród moich najbliższych. Miki mógł się na mnie gniewać za to, że jego zdaniem za wcześnie wypisałem się ze szpitala, ale wiedziałem, że tam bym nie wypoczął. Tutaj w domu mam taką samą opiekę, jaką miałbym tam, jak nawet nie lepszą. Nie dość, że Miki pilnował, bym nic nie robił, to jeszcze jak Misaki usłyszała, że też mam dużo odpoczywać, to także zaczęła mnie pilnować, bym za bardzo się nie męczył. 
- Dodałeś do sałatki mięso? – zapytałem zaskoczony mojego męża, kiedy wśród liści sałaty znalazłem coś, co moim zdaniem nie powinno tam pasować. 
- Medyk ci przecież wspominał, że powinieneś włączyć do swojej diety trochę białego mięsa. Zdecydowałem, że zacznę ci je wprowadzać powoli, byś się przyzwyczaił. Dodałem do sałatki tylko kilka kawałków kurczaka, nawet ich nie poczujesz – odpowiedział mi, skupiając się na karmieniu młodego, który znowu zaczął rozrzucać swoje jedzenie. 
- Nie pamiętam tego – bąknąłem, nieprzekonany zaczynając jeść tego kurczaka. Kiedy Miki był w ciąży z Merlinem, dotrzymywałem mu towarzystwa i wraz z nim zdarzało mi się zjeść troszkę, bo nie chciałem go zostawić z tym wszystkim samego, ale że teraz ma się to na stałe znaleźć w moim jadłospisie? To może być trudne. 
- Dlatego to zostało powtórzone mnie, bym cię pilnował. I też masz ograniczyć kawę, bo podejrzewają, że to też może mieć wpływ na twój stan – jego słowa jeszcze bardziej mnie oburzyły. Mięso jeszcze mógłbym zacząć jeść, ale ograniczyć kawę? Przecież to jedyna rzecz, jaka pozwala mi rano wstać i później jakoś przeżyć cały dzień. 
Po zjedzeniu obiadu chciałem mu pomóc w zmywaniu, ale oczywiście mi nie pozwolił na to, mówiąc mi, że mam zająć się Merlinem, co również zrobiłem. Misaki poszła grzecznie uczyć się do swojego pokoju, a ja poszedłem wykąpać synka i położyć go spać. Zauważyłem, że dzisiaj chłopiec był troszkę taki niemrawy, ale nie za bardzo się tym dziwiłem, w końcu w nocy się troszkę wymęczył przez te wymioty. Teraz przynajmniej nie miałem z nim żadnego problemu i wystarczyła chwila, by go położyć spać. Po tym zajrzałem standardowo do Misaki, która odrabiała sumiennie lekcje, i zszedłem na dół do męża. Kończył właśnie sprzątanie kuchni i przecierał blaty, dlatego podszedłem do niego cicho i przytuliłem się do jego pleców. Jak ja strasznie się za nim stęskniłem. 
- Młody śpi, więc może i ty się położysz? – zapytałem, całując go w policzek. 
- To ty powinieneś odpoczywać, ja muszę jeszcze dom posprzątać – odpowiedział, ani na moment nie odrywając się od przecierania blatu. 
- A jak pójdziemy na ugodę? Zdrzemniemy się razem, a dom nie jest taki brudny, by go dzisiaj sprzątać, a musisz przyznać, że oboje jesteśmy tak samo zmęczeni – postanowiłem podejść go od innej strony mając nadzieję, że to zadziała. Samemu spać nie chciałem, ale z Mikim to już zupełnie inna sprawa. 

<Aniołku? c:>

czwartek, 29 września 2022

Od Mikleo CD Soreya

Na jego słowa rzuciłem mu jedynie ostrzegawcze spojrzenie, nie chcąc się denerwować jeszcze bardziej a, że byłem zmęczony, to bardzo łatwo dało się zająć mi za skórę.
- Sieć gdzie siedzisz i nie kombinuj - Poprosiłem, troszeczkę ostrzejszym tonem doskonale wiedząc, że z moim mężem po prostu inaczej się nie da.
- Mam nic nie robić? Przecież nie możesz robić wszystkiego sam - A on znów swoje, dopiero wyszedł ze szpitala i już nie umie, usiedzieć na tyłku wiedziałem, że tak będzie po prostu wiedziałem i teraz mam jedno dodatkowe dziecko do niańczenia.
- Masz nic nie robić, zgadza się, odpoczywaj, bo dobrze wiesz, że musisz, a ja zajmę się wszystkim - Wyznałem zgodnie z prawdą, idąc do kuchni, gdzie miałem co robić, zapominając całkowicie o zmęczeniu, które mi właśnie doskwierało, aby ta noc, która nadejdzie, będzie spokojniejsza niż poprzednia.
Zajęty praca w kuchni zerknąłem co jakiś czas na męża, który grzecznie siedział na kanapie z Coco, nie ukrywając obrazy, no cóż, może się na mnie złościć, ile chce, a mimo to zdanie nie zmianie.
- Pójdziesz po Misaki? - Zapytałem, myśląc sobie, że córka będzie szczęśliwa, gdy tatuś ją odbierze, a i jemu przyda się jakieś zajęcie, plus spacer na pewno mu się w tej sytuacji przyda.
- Pójdę oczywiście, że pójdę - Już było widać zadowolenie na jego twarzy, humor uległ, zmianie a on jak mały szczęśliwy chłopiec zebrał się, idąc po swoją córeczkę. Oby tylko nic sobie nie zrobił, w końcu to mój mąż a on zawsze potrafi sobie coś głupiego zrobić nawet jeśli nie chce.
- Tylko uważaj... - Nie skończyłem, gdyż jego usta zamknęły moje usta namiętnym pocałunkiem.
- Tak wiem, uważaj na siebie.. Będę, nie jestem umierający - Wyznał, uśmiechając się ciepło, ostatni raz całując moje usta, zbierając się do wyjścia z domu.
Westchnąłem ciężko, podchodząc do okna, podążając za nim wzrokiem aż do momentu, gdy zniknął mi za drzewami.
No dobrze, mój mąż ma odebrać córkę, a ja skończę spokojnie przygotowywanie obiadu.
Zamyślony robiłem machinalnie obiad, nasłuchując dźwięków wydawanych przez syna, który czasem przybiegał do mnie, zwracając moją uwagę, przynosząc mi zabawki, chcąc się bawić, troszeczkę przeszkadzając mi przy obiedzie.
- Skarbie, daj mi skończyć obiad. Obiecuję, że później się z tobą pobawić - Poprosiłem, mój syn na moje szczęście kiwnął grzecznie głową, biegnąc do salonu.
- Tata - Zawołała, zwracając znów mój uwagę, szybko wrócili, jeszcze nie zdążyłem skończyć obiadu, no nic, chwilę jeszcze sobie poczekają.
- Już jesteśmy - Zawołał, wchodząc do kuchni razem z dziećmi. - I jak widzisz, żyje - Dodał, uśmiechając się do mnie.
- W porządku, poczekajcie jeszcze kilka minut, za chwilę obiad będzie gotowy - Odezwałem się, nie odrywając wzroku od ryby, którą przygotowywałem na patelni.
- Pomóc ci? - Sorey zamiast iść odpocząć od razu chciał mi pomóc, nie mogąc usiedzieć na tyłku.
- Tak, pobaw się z dziećmi - Nie pozwalając sobie pomóc, wygoniłem go do salonu razem z dziećmi, które na pewno dobrze go zajmą.
Obiad skończyłem dziesięć minut później, wołając wszystkich na obiad, witając się przy okazji z Yukim i Emmą, którzy wrócili już do domu.
- Tata już wrócił? - Spytał mnie zaskoczony. - Tak, wypisał się na własne żądanie - Wyjaśniłem, na co chłopiec kiwnął głową, chwilkę milcząc, nim podszedł do taty, mimo wstydu mówiąc.
- Przepraszam - Odezwał się, patrząc na tatę ze wstydem i zmartwieniem widocznym na twarzy.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Słysząc jego relację z nocy zmartwiłem się jeszcze bardziej. To jest kolejny powód, dla którego powinienem wrócić jak najszybciej do domu, co już prawie jest gotowe, czekam tylko na wypis od medyka, a teraz doszła jeszcze rozmowa z Mikim, który swoją drogą troszkę dziwnie się zachowywał. Miałem nadzieję, że uda mi się to zrobić przed jego wizytą, ponieważ wiedziałem, że mu się to nie spodoba. Ale jak już ledwo przekonałem medyków, to i przekonam jego, i tak nie będzie miał wyjścia. 
- Tak samo, jak wczoraj, tylko troszkę bardziej zmęczony, nie mogłem w nocy spać – przyznałem, poprawiając się na łóżku i przytulając do siebie moje równe zmarnowane dziecko. Trochę wątpiłem w to, że jego wymioty były spowodowane moją nieobecnością, prędzej podejrzewałem, że przypadkiem złapał coś tutaj, no ale i tak lepiej, abym wrócił do domu. Nie dość, że tam odpocznę, to jeszcze pomogę Mikiemu przy dzieciach. I Misaki będzie spokojniejsza... no same plusy. 
- Coś się działo w nocy? – dopytał, jak zwykle za bardzo przewrażliwiony na moim punkcie. 
- Nie, nie, po prostu nie przepadam za tym miejscem. No i też łóżko nie dość, że niewygodne, to jeszcze tak strasznie puste – wyszczerzyłem się do niego głupkowato do niego chcąc, aby się odstresował. Czuję się całkiem nieźle, tylko właśnie zmęczony byłem. Nie dość, że niezbyt przyjemnie tu pachniało, to jeszcze te kasłania i ciche rzężenia innych chorych trochę mi uniemożliwiały miły odpoczynek. – Ale spokojnie, dzisiaj już wracam. 
- No chyba nie, medycy mówili mi, że powinieneś jeszcze odpoczywać przez kilka dni – odpowiedział odrobinkę ostrzej, mrużąc niebezpiecznie oczy. 
- Tutaj mi się to nie uda. A w domu i ty będziesz spokojniejszy, i dzieciom nie zdarzy się już żadna przykra nocna niespodzianka... dziękuję bardzo – ostatnie słowa skierowałem do medyka, który właśnie podszedł do mojego łóżka wraz z wypisem. No w końcu, zdecydowanie za długo tutaj przebywałem. 
- Proszę na siebie uważać. I bardzo proszę go pilnować, ponieważ tak upartego osła jeszcze nie widziałem – drugie zdanie medyka było skierowane do mojego męża, co mi się nie podobało. Jak to osła? Nie jestem osłem. Ani nie jestem uparty, po prostu dbam o swoje dobro. – Żadnego wysiłku, żadnego stresu, delikatna dieta i dużo odpoczynku – dodał na odchodne, odchodząc od nas. 
- Czy ty jesteś poważny? – byłem pewien, że gdyby wzrok Mikleo mógł zabijać, już leżałbym trupem. 
- Bardzo poważny. Daj spokój, jak będę się czuł nieco gorzej, to dam ci znać – obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie i wstając z łóżka, cały czas trzymając synka na rękach. Może faktycznie się za mną stęsknił... nie powinien tak robić, bo przez to serce mi do niego miękło.
- Żadnego wysiłku, a dźwiganie też się do tego zalicza, wiesz? – dodał, próbując odebrać mi synka, ale ten wyjątkowo nie chciał iść do mamy. To dziecko z dnia na dzień coraz to bardziej mnie zaskakiwało, a ostatnio tylko w pozytywnym  tego słowa znaczeniu. 
- Nie jest aż taki ciężki, ale już musisz coś dźwigać, to proszę – powiedziawszy to, podałem mu niewielką torbę, w której miałem kilka swoich osobistych rzeczy. 
Mikleo nie wydawał się być ani trochę z tego zadowolony z tego, że opuściłem szpital, ale nie miał innego wyjścia. Podczas drogi powrotnej Mkleo cały czas uważnie mi się przyglądał, pytał czy wszystko w porządku, kiedy tylko ujrzał lekkie skrzywienie na mojej twarzy... nie cierpiałem być przez wszystkich wokół niańczony, ale wiedziałem, że będę musiał to przecierpieć. Te dwa-trzy dni będę grzecznie się go słuchał i jeżeli przez ten czas nic mi nie będzie, to wrócę do standardowego działania. Nie mogę przecież zostawić wszystko na głowie Mikleo na tak długi czas. Najchętniej to już dzisiaj bym go w czymś odciążył, ale wątpię czy mi na to pozwoli. Może jednak zgodzi się, abym robił coś lekkiego...? Zawsze mogę mu pomóc przy bawieniu dzieci, ani to męczące, ani stresujące. I przy gotowaniu, to całkiem też lekka praca. Nawet w takim stanie mogę się do czegoś przydać nie narażając przy tym swojego serca, z którym ponoć było coś nie tak. 
- Cześć, Coco. Też tęskniłem – zwróciłem się do kotki, siadając na kanapie, kiedy już zaniosłem Merlina do łóżeczka. Podczas drogi powrotnej zasnął mi w ramionach, co także mnie zaskoczyło. – Więc w czym ci pomóc? Pozmywać? Ziemniaki obrać? Coś pokroić? – zwróciłem się do męża chcąc się dowiedzieć, w czym potrzebuje pomocy. Skoro się dobrze czuję, nie będę aż tyle leżał, od tego oszaleć można, wyleżałem się w już w szpitalu... 

<Aniele? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Nie spodziewałem się, że to, co usłyszę od medyka, przerośnie moje najśmielsze oczekiwania. Z tego, co rozumiem, z moim mężem wcale nie jest tak dobrze, jak próbował mi wmawiać, jeśli nie zacznie o siebie dbać, może umrzeć w bardzo młodym wieku i on doskonale o tym już wiedział, a mimo to wmawiał mi, że wszystko jest dobrze i na pewno nie z powodu dzieci, już ja go dobrze znam i wiem, że uwielbia kombinować, już na pewno coś ma w głowie, na jego nieszczęście znam go lepiej niż on siebie sam i nie pozwolę mu na jego wybryki.
- Dobrze tatusiu - Zawołała, podbiegając do mnie.
- Yuki zabierze rodzeństwo do wyjścia, chciałbym zamienić dwa słowa z tatą - Chłopiec bez słowa grzecznie pokiwał głową, zabierając swoje młodsze rodzeństwo z sali. - Wiem, co planujesz i ci się to nie uda, zostaniesz tu, dopóki medycy nie pozwolą ci stąd wyjść - Ostrzegłem.
- Nic przecież nie planuje - Odezwał się zaskoczony moim tonem.
- Sorey, znam cię od zawsze, chcesz stąd wyjść, ale nie wyjdziesz, zadbałem o to, abyś nie mógł stąd wyjść, dopóki nie poczujesz się lepiej - Wyznałem, wszystko już wiedząc, jego choroby nie da się wyleczyć, w porządku jednak przebywanie w szpitalu jest mu potrzebne i ja dopilnuje, abyś tu został, tak długo, jak tylko długo będzie trzeba.
- Miki, nie możesz tak - Burknął niezadowolony, patrząc w moje oczy.
- Wybacz skarbie, ale tak trzeba, kilka dni dobrze ci zrobi - Zapewniłem, całując go w czoło. - Do zobaczenia jutro - Dodałem, wychodząc z pokoju, pozostawiając mojego niezadowolonego męża samego, idąc do dzieci, które teraz bardzo mnie potrzebowały. Tatuś leży w szpitalu, a wszystko spadło na mnie, nie szkodzi, zawsze sobie radziłem, gdy musiałem więc i teraz nie powinno być najmniejszego problemu.
I tak jak przypuszczałem, problemu nie było, Yuki i Emma radzili sobie ze wszystkim sami, więc nimi zajmować się aż tak nie musiałem, Misaki przypilnowałem, aby odrobiła zadanie domowe, pouczyła się do szkoły, wykąpała się, zjadła kolację i poszła wcześniej spać. Najtrudniejsze było w tym wszystkim położyć, spać syna, który miał swoje humorki, gdy jednak się to udało, nakarmiłem szybko zwierzaki, wziąłem szybką kąpiel i poszedłem spać zmęczony dzisiejszymi wydarzeniami.

Następny dzień rozpoczął się równie pracowicie co poprzedni, a nawet śmiałbym powiedzieć, że zaczął się już od nocy. Merlinek wymiotował dwa razy w nocy z niewiadomych powodów, a Misaki chyba pierwszy raz w życiu oddała mocz do łóżka, zmartwiony miałem mnóstwo pracy w nocy, rozmawiając z córką o tym incydencie, zrozumiałem co ją tak trapi, śniło jej się o śmierci taty, a on teraz leży w szpitalu, biedne dziecko myśli, że to jej wina. Aby chociaż troszeczkę ją uspokoić pozwoliłem jej resztę nocy spać ze mną, nie licząc tego, że sam już zasnąć nie mogłem, martwiąc się o dzieci. Na szczęście rano Misaki czuła się już dobrze, a więc mogłem odprowadzić ją do szkoły, sprawdzając przedtem stan Merlina, który również się uspokoił. Ulżyło mi jak dobrze, że Emma i Yuki na zajęcia mogą chodzić już sami, przynajmniej to w tej chwili mi odeszło. Już i tak byłem zestresowany, tak bardzo nie chciałem iść do miasta, troszeczkę balem się spotkania ten mężczyzny jednak dla mojej córki muszę być silny, taka już rola rodzica.
- Baw się dobrze - Ucałowałem córkę w czoło, a ta wesoło pożegnała się ze mną, biegnąc do swojego kolegi, od razu przypomina mi się Sorey, biegnący do mnie z tym uśmiechem poprawiając mi za czasów dzieciństwa nastrój, jak dobrze, że wciąż go przy sobie mam.
Upewniony, że córka była już w szkole, od razu skierowałem się do szpitala, chcąc odwiedzić mojego męża, doskonale wiedząc, że jest kombinatorem, dla tego musiałem go ubiec, aby nic nie wymyśli.
- Dzień dobry, jak się czujesz? - Wchodząc do sali, natknęło mnie, aby na chwile odwrócić głowę do tyłu, dostrzegając mężczyznę, który podniósł na mnie rękę, no tak ma chorą żonę i pewnie tu leży, oby tylko trzymał się ode mnie z daleka.
- Miki wszystko w porządku? - Słysząc głos męża, wziąłem dwa głębokie wdechy, kiwając głową.
- Tak, oczywiście jestem tylko zmęczony, Merlin w nocy wymiotował, a Misaki cóż oddała mocz do łóżka, bojąc się, że jej sen uśmierci tatusia - Wyznałem, siadając na brzegu łóżka, pozwalając markotnemu synkowi przytulić się do taty. - Wciąż jednak nie powiedziałeś, jak ty się czujesz - Dodałem, całując jego usta na powitanie.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Nie do końca podobało mi się to, że wszyscy tak nade mną skaczą, jakbym był umierający, a wcale nie byłem. Tylko troszkę mnie pobolało serce, miałem lekki problem z oddychaniem, ale hej, przecież już wszystko jest dobrze. Gdybym mógł, wróciłbym do domu już dzisiaj, ale ci głupi medycy nie chcieli mnie puścić twierdząc, że muszą zrobić jeszcze kilka badań, zadając mi przy okazji setki pytań, wśród których przynajmniej na połowę nie znałem odpowiedzi. Z moją pamięcią było strasznie, to po pierwsze, a po drugie po prostu na niektóre nie miałem prawa znać odpowiedzi, bo część dotyczyła moich rodziców, których nie znałem. Skąd mam wiedzieć, czy moja mama miała podobne objawy do moich, jak ledwo co ją pamiętałem? 
- Znacznie lepiej, mógłbym już wracać do domu – przyznałem, uśmiechając się do niego delikatnie, kiedy się ode mnie odsunął. I takie miłe przywitanie to ja rozumiem, mógłby mnie witać w dokładnie ten sam sposób codziennie, nie narzekałbym, naprawdę. 
- To czemu nie wracasz? – zapytała Misaki, patrząc na mnie tymi swoimi cudnymi, dużymi oczami, które były przepełnione troską, podobnie jak u każdej osoby, która stała przy moim łóżku. 
Chyba nawet Yuki się o mnie martwił, ale pewien nie byłem, bo co rusz przenosiłem na niego wzrok, to zaraz go odwracał, jakby ze wstydem. W sumie, ja też się wstydziłem się za swoje zachowanie, jak mogło mi to w ogóle przyjść do głowy i, co gorsza, czemu ja w ogóle to powiedziałem. Tytuł ojca roku zdecydowanie powinien trafić do mnie, o ile Yuki nadal mnie za niego uważał, bo czysto teoretycznie miał rację. Nie byłem jego biologicznym ojcem, więc nie miałem za bardzo prawa dyktować mu, co ma robić, ja po prostu się o niego martwiłem. W końcu nadal jest moim dzieckiem i chociaż do osiągnięcia tej ludzkiej pełnoletności wolałbym, aby był w domu i dalej szlifował swoje umiejętności. Poza tym, obiecałem mamie Emmy, że zajmę się jej córką, a i ona przecież jest narażona na niebezpieczeństwo świata zewnętrznego. Poza tym wolałbym, aby ukończyła edukację, to jej nie zaszkodzi, a może nawet i kiedyś pomóc. 
- Bo medycy nie chcą mnie puścić. Twierdzą, że jeszcze muszę odpocząć – wyjaśniłem prostymi słowami mojej małej księżniczce, poprawiając jej grzywkę. Bardziej oficjalna wersja brzmi, że mój stan musi się jeszcze ustabilizować i mam pozostać na obserwacji, czego nie do końca rozumiałem. Fizycznie czułem się całkiem dobrze, z psychiką po tej kłótni już trochę jest gorzej. 
- I masz się ich słuchać, jeżeli chcesz wyzdrowieć – usłyszałem niby to lekko karcący, a niby to lekko zmartwiony głos Mikleo. Ciekawe, jak zareaguje na to, że najprawdopodobniej się z tego nie wyleczę. 
Jak na zawołanie podszedł do nas medyk, ten sam młody i według Mikleo przystojny mężczyzna, który już miał styczność z moją rodziną, i wziął mojego męża na bok. Doskonale wiedziałem, co chce mu powiedzieć, bo już to z nim przerabiał. Powie mu, że powinienem unikać stresu, wysiłku, ogólnie silnych emocji, że powinienem lekko zmienić dietę, uważać na siebie i dużo odpoczywać, kolejne też zioła zostaną włączone do mojej diety... podczas kiedy Miki tam z nim rozmawiał, ja zająłem się moją księżniczką, która nie chciała się ode mnie odsunąć nawet na milimetr, od czasu do czasu zamieniając słowo z Emmą czy z Merlinem, który także się do mnie przytulał, tylko z tej drugiej strony. Yuki nic nie mówił, a skoro on nic nie mówił, to i ja się nie odzywałem. Poza tym, nie chciałbym poruszać tego tematu przy młodej, i tak jest wystarczająco zestresowana, nie musi wiedzieć, że jej starszy brat planuje opuścić dom na dłuższy czas. 
Rozmowa Mikiego trwała znacznie dłużej, niż przewidywałem – miałem lekkie wrażenie, że chyba mnie obgadują – a ja trochę byłem zmęczony, co raczej trudno było mi ukryć. Jak Mikleo zauważył tylko, że troszkę ziewnąłem, to od razu do mnie wrócił, biorąc Merlina na ręce. 
- Musimy wracać do domu, tatuś musi odpocząć – odezwał się Mikleo, ku niezadowoleniu dzieci i nawet mojemu. Nie chciałem tu zostawać sam, nie lubiłem szpitali i dlatego jak najszybciej chciałem go opuścić. Jedną noc tu spędzę, ale jutro z rana wracam do domu. 
- Ale ja nie chcę – bąknęła Misaki, pusząc swoje poliki. 
- Słońce, musisz iść jutro do szkoły, więc musisz się wyspać. Lekcje odrobione? – na to pytanie pokręciła głową. – No właśnie. Mamusia cię przypilnuje, a ja jak wrócę, to wszystko sprawdzę. 
- Ale wrócisz szybko? – zapytała z nadzieją. 
- Najszybciej jak tylko mogę. I masz się słuchać mamy i spełniać każde polecenie bez gadania – dodałem, mając nadzieję, że nie będzie sprawiać wielkich kłopotów. Chociaż, nie będzie miała na to czasu, skoro wracam jutro, tylko oni jeszcze o tym  nie wiedzą, bo tak będzie dla nich lepiej. Gdyby Miki wiedział o moich planach, na pewno by mi nie pozwolił na powrót, jak zwykle przesadzając. Nic mi już nie było i nic nie bolało, więc w mojej ocenie mogłem wracać i to zrobię. 

<Owieczko? c:>

środa, 28 września 2022

Od Mikleo CD Soreya

Naprawdę byłem zmartwiony i słowami naszego syna, które nigdy paść z jego ust nie powinny, ale i słowami mąż, które również nigdy nie powinny zostać wypowiedziane.
- Yuki, dlaczego tak powiedziałeś? - Zapytałem, zmartwiony tym, co się właśnie stało.
- Zdenerwowałeś się, przepraszam - Odezwał się znacznie uspokojony.
- Nie mnie powinieneś przepraszać tylko tatę, porozmawiam z nim, a jak na razie zastanówcie się, czy na pewno chcecie odchodzić - Poprosiłem, znacznie spokojniejszy niż mój mąż, idąc za nim do sypialni, chcąc spokojnie zamienić z nim kilka słów, nie chcąc w naszym domu niepotrzebnych zgrzytów.
- Sorey? - Zacząłem, wchodząc do pokoju, od razu dostrzegając, że coś jest z nim nie tak. - Co się dzieje? Boli cię coś? - Zmartwiony, kucnąłem przed nim, przyglądając mu się uważnie.
- Serce - Wydukał, a ja słysząc jego słowa, zawołałem Yuki'ego każąc mu biec po medyka, coś było nie tak, a ja nie mogłem mu pomóc, lekarzem nie byłem, a mimo to wiedziałem, że coś jest z nim nie tak, Mój boże oby tylko nic mu się nie stało, przecież ja bym tego nie przeżył.
Oczekiwanie na medyka trwało wieczność a może to tylko mi się tak wydawało z powodu nerwów i stresu, który rosną z każdą chwilą.
- I co mu jest? - Zapytałem, podchodząc bliżej medyka, przyglądając się mojemu mężowi.
- Mamy tu stan przed zawałowy, muszę go zabrać i doprowadzić do zdrowia, nie ma pan nic przeciwko? - Pytał, podając mi dokument, który musiałem podpisać, aby medyk ze swoim pomocnikiem mogli zabrać mojego męża na noszach.
- Tak, oczywiście proszę go zabrać i mu pomóc - Poprosiłem, podchodząc do męża, całując go w czoło. - Przyjdę, najszybciej jak się tylko da, kochanie - Szepnąłem, nim medyk zabrał mojego męża, pozostawiając mnie i dzieci w niepewności, mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze, wierzę w to i nie dopuszczę do siebie innych wiadomości.
 - Mamo, co się stało tacie? I gdzie go zabierają? - Misaki stojąca obok mnie w przedpokoju patrzyła za tatą, martwiąc się o swojego staruszka.
- Tatuś na kilka dni musi trafić do szpitala, odpocząć i zregenerować swoje ciało. Nie martw się, odwiedzimy go jeszcze dziś dobrze? - Mała słysząc moje słowa, kiwnęła radośnie głową. Tyle dobrego, że mi uwierzyła, nie musi się martwić już i tak ja sam jestem cały w nerwach, złe się czuje z powodu bólu ciała, świadomości, że coś stało się mojemu mężowi i fakt, że znów mam na głowie i dzieci i zwierzęta i do tego dom. Obym tylko sobie poradził i tak najważniejsze jest to, aby mój mąż jak najszybciej powrócił do zdrowia.
Zmartwiony stanem męża zająłem się dziećmi i co najważniejsze uspokoiłem Yuki'ego tłumacząc mu, że to nie jego wina sytuacja była jaka była, ale on nie powinien się obwiniać, czasem tak już jest, że emocje przynoszą za sobą słowa, których żałujemy i chcemy je naprawić, na szczęście mój mąż i syn jeszcze mogą się pogodzić.
- Mamo, kiedy pójdziemy do tatusia? - Misaki, która nie mogła się już doczekać spotkania z tatą, chodziła za mną podenerwowana.
- Już teraz, tylko ubierz się ciepło - Poprosiłem, szykując Merlinka, który jako jedyny sam przygotować się nie mógł.
Wszystkie moje dzieci przygotowały się szybciej ode mnie, czekając tylko aż zejdę.
- Już, już możemy iść - Odezwałem się widząc zniecierpliwiona twarz córki, zamykając za nami drzwi na klucz, idąc do jedynego szpitala znajdującego się w tym mieście.
- Tatuś - Zawołała radośnie dziewczynka, wspinając się na łóżko, przytulając do taty.
- Witaj księżniczko - Przywitał się, całując ją w czoło.
- Jak się czujesz? - Tym razem odezwałem się ja, podchodząc bliżej, łącząc nasze usta w pocałunku, w tej chwili nie przejmując się dziećmi, tak strasznie się bałem, nie mogąc znieść myśli, że coś mogłoby mu się stać..

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Delikatnie zmarszczyłem brwi na jego słowa, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodzi. To nie jest pytanie, nad którym tak losowo się zastanawiamy. Ja na przykład w życiu bym o tym nie pomyślał, a przynajmniej jeszcze nie teraz, kiedy każde z naszych dzieci jest niepełnoletnie. Już nie mówię o tym, by Yuki był niepełnoletni w oczach aniołów jeszcze przez najbliższe kilkaset lat, podobnie jak i Miki, ale najważniejsze, aby skończył te osiemnaście lat. Właśnie, Yuki, przed chwilą stąd wychodził, a u mojego męża pojawia się takie pytanie... tak na dziewięćdziesiąt procent byłem pewien, że to nie był przypadek. 
- O czym rozmawiałeś z Yukim i Emmą? Ale tak konkretnie – dopytałem, przyglądając mu się uważnie. 
- Takie anielskie sprawy, nie zrozumiałbyś – zbył troszkę to pytanie, nie patrząc na mnie i nagle zainteresował się strasznie deserem w postaci babeczek, ponieważ wziął talerz do rąk i wziął pierwszy kęs. – Mmm, to jest przepyszne – dodał, ewidentnie chcąc zmienić temat, który chyba nie do końca był dla niego wygodny. 
- A przypadkiem nie o tym, że wraz z Emmą chce się udać na bardzo długą wyprawę bez nas? – zapytałem, tym razem będąc już całkowicie pewien, że Mikleo nie jest ze mną do końca szczery. 
Mikleo odłożył babeczki i wpatrywał się w swoje palce, uparcie unikając i odpowiedzi słownej, i kontaktu wzrokowego ze mną. Czyli to była prawda... tylko, dlaczego dzieci chciały odejść? Przecież miały tutaj wszystko, dobrą szkołę, ciepły dom, zawsze mają co jeść i mają nas. A co ich czeka tam na świecie? Zagrożenie zarówno ze strony helionów i innych, dziwnych demonów, jak i ludzi. Jeżeli ktoś się dowie, że Yuki tak samo jak Miki jest serafinem wody, na pewno zechcą jego krwi. Wiem, że nie wszyscy ludzie są tacy sami, ale znaczna większość nie zasługuje na anioły, w tym ja. Do czego tacy ludzie są zdolni, by zdobyć anielską krew? Mikiego już dzisiaj pobili tylko dlatego, że nie mógł przedłużyć życia umierającego człowieka. Ale że też nikt na to nie zareagował... pewnego dnia pokażę im wszystkim, jak należy traktować anioły, ale teraz muszę koniecznie porozmawiać z Yukim, ponieważ nie mogę zarówno jemu, jak i Emmie, pozwolić na taką wyprawę. Już wstałem z łóżka, ale zanim wykonałem jakikolwiek ruch, Mikleo złapał mnie za nadgarstek. 
- Sorey, proszę, uspokój się, weź głęboki wdech... – zaczął, patrząc na mnie prosząco. 
- Jestem bardzo spokojny, tylko nie mogę się zgodzić na ten pomysł, bo jest niewiarygodnie głupi – odpowiedziałem, nie do końca zgodnie z prawdą. Nie byłem ani trochę spokojny, byłem zły i to z dwóch powodów. Po pierwsze za to, że dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie, a po drugie, że Yuki w ogóle wpadł na taki głupi pomysł. 
Niewiele mi trzeba było, aby wyrwać się z uścisku Mikleo. Po drodze do pokoju Yuki’ego próbowałem się troszkę uspokoić, ponieważ wiedziałem, że silne emocje w niczym tu nie pomoże, ale było ciężko. Po tym porannym incydencie z Mikleo nadal czułem złość, która teraz została spotęgowana przez sytuację z Yukim... oby to tylko nie poszło źle. Zapukałem grzecznie do drzwi, odczekałem równie grzecznie na odpowiedź i dopiero wtedy wszedłem do pokoju. Wystarczyło jedno moje spojrzenie, by wiedzieć, że oni wiedzą, że ja wiem. W sumie, to nietrudno było się domyślić, w końcu przyszedłem do nich zaraz po ich rozmowie z Mikim. 
- Więc mama ci powiedziała? – odezwał się w końcu Yuki, patrząc niepewnie na Emmę. Naprawdę jestem aż taki straszny, że wszyscy boją się na mnie patrzeć? Zaraz za mną przyszedł Miki, także lekko zestresowany i raczej wystraszony... o co im wszystkim chodzi, nie rozumiem.
- Tak. Zarówno o tym, ze jesteście razem, chociaż tego już od dłuższego czasu się tego domyślałem, jak i o tym, że chcecie wyruszyć na wyprawę. I na to drugie zgodzić się nie mogę – odpowiedziałem, brzmiąc na wyjątkowo spokojnego. Bardzo dobry początek, obym tylko tego nie zniszczył. 
- Dlaczego? Mama opuściła dom, kiedy była w moim wieku. Ty też zacząłeś podróżować w bardzo młodym wieku, więc teraz najwyższa pora na nas – odparł, w całkiem bojowym nastroju. Przyznam, na jego słowa troszkę się zagotowałem, czemu on porównuje się do nas? My nie mieliśmy albo domu, albo kochających bliskich, więc nie mieliśmy wyboru, jak wyruszyć. A on? On ma wszystko, czego my nie mieliśmy, a nawet i więcej. Dlaczego miałby chcieć wyruszyć? 
I tyle by było, jak chodzi o spokojną rozmowę. Niewiele minęło, jak oboje zaczęliśmy się kłócić. Mikleo próbował uspokoić mnie, Emma próbowała uspokoić Yuki’ego, ale to nic nie dawało. Ja miałem swoje racje, a mój syn swoje, i żadne z nas nie chciało odpuścić. Łatwo się było domyśleć, że w końcu jedno z nas powie coś, czego później będzie żałować i w tym przypadku oboje powiedzieliśmy o kilka słów za dużo. 
- Nie jesteś naszym ojcem, by mówić nam co mamy robić – powiedział w końcu złości, co nie powiem, zabolało mnie mocno, ale też równie mocno mnie zezłościło. 
- Skoro tak uważasz, to proszę bardzo, droga wolna, ale nie waż mi się tu później wracać – syknąłem, po czym wyszedłem z jego pokoju, mocno trzaskając drzwiami. 
Wściekły jak osa skierowałem się do naszej sypialni, nie czując się najlepiej. Już wcześniej, podczas tej całej rozmowy czułem się źle, ciężko mi się oddychało, i jakoś tak trochę mnie bolała klatka piersiowa, ale nie przejmowałem się tym, ponieważ uważałem, że to zwyczajne zdenerwowanie. W końcu nieraz, kiedy byłem zdenerwowany jakoś bardzo, czułem się całkiem podobnie, tylko te objawy nie były aż takie silne, ale teraz... usiadłem na łóżku, ponieważ miałem wrażenie, że zaraz upadnę. Położyłem dłoń na swojej klatce, i wziąłem kilka głębokich oddechów, mając nadzieję, że ten ból zaraz minie, ale wręcz przeciwnie, on z sekundy na sekundę się pogłębiał...

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Mój mąż wraz z naszym synem poszli po Misaki, zostawiając mnie w domu z Coco i Cosmo, kotka grzecznie leżała na krześle, obserwując co robię, a psiak biegający pomiędzy moimi nogami, świetnie się przy tym bawiąc. Przyznam, troszeczkę mi przeszkadzał, jednak nawet to nie było w stanie odciągnąć mnie od gotowania, skończę i odpocznę, a na razie muszę skończyć obiad, nim mój mąż wróci z dziećmi.
- Mamo już jesteśmy - Zawołała radośnie Misaki, wbiegając do kuchni.
- Dzień dobry skarbie jak ci minął dzień w szkole? - Od razu musiałem zapytać, ciekaw tego, jak jej się podoba w nowej szkole, w końcu chodzi tam kilka dni i pewnie już jakąś opinię na temat jej ma.
- Super, poznałam chłopca, z którym się zakolegowałam, siedzimy razem w ławce I spędzamy przerwy - Zawołała, uśmiechając się pełna radości, no i takiej jej nam brakowało, w tamtej szkole taka nie była, najwyraźniej nowa szkoła dobrze jej zrobiła, oby tylko to, co stało się tam, nie powtórzyło się tutaj, bo tym razem może się to skończyć naprawdę źle.
- O proszę, a jak chłopiec się nazywa? - Dopytałem z ciekawości, stawiając talerz z jedzeniem przed dziewczynką, podając jej sztućce.
- Nazywa się Ruki - Odpowiedziała, rozanielona co przyznam, lekko mnie rozbawiło, Misaki rzadko łapała z kimś kontakt po tak szybkim czasie, potrzebując go dużo tak jak i ja a tu proszę, taka odmiana od razu ciepłej na sercu się robi, gdy twoje dziecko jest szczęśliwe.
- Bardzo ładne imie - Przyznałem, całując córkę w czoło. - A teraz jedz, na pewno musisz być głodna - Dodałem, na co kiwnęła głową, bez gadania zabierając się do jedzenia.
- Mama a ja? - Merlin, który nie mógł się już doczekać, przybiegł do mnie, chwytając mnie za spodnie.
- Ty też dostaniesz skarbie - Zapewniłem go, nakładając mu jedzonko na talerz, stawiając na stole, chłopca sadzając na krześle. - A ty mój mężu też zjesz? - Tym razem zwróciłem się do męża, chcąc i jemy nałożyć obiad, póki był jeszcze ciepły.
- Zjem i sam sobie nałożę - Odparł, zatrzymując mnie w pół drogi, nie pozwalając mi nałożyć sobie obiadu. - A ty idź się połóż - Dodał, całując mnie w policzek.
- Nie chce się kłaść - Burknąłem, naprawdę nie chcąc marnować czasu na odpoczynek, było mnóstwo innych rzeczy do zrobienia, a ja miałem iść leżeć? Jeśli jest zmęczony, niech sam nie położy, ja osobiście nie narzekam, mimo że troszeczkę cierpię, to jestem w stanie to przeżyć.
Mój mąż po mojej odpowiedzi przyglądał mi się kilka chwil, nim przerzucił mnie przez ramie, zanosząc do sypialni, nie reagując na mój sprzeciw. To było naprawdę nie fer, miał przewagę i to sporą przewagę, którą wykorzystywał, nie słuchając mojego sprzeciwu.
- Sorey - Burknąłem, niezadowolony poprawiając się na łóżku, doskonale wiedząc, że i tak wstać mi nie pozwoli.
- Tak mam na imię - Uśmiechnął się, całując mnie w czoło. - Kocham cię - Wyszeptał, wychodząc z pokoju, pozostawiając mnie w nim samego. No nic, skoro już mam leżeć to poleżę mam towarzystwo kota i szczeniaka czego więcej by mi było trzeba?
Wzdychając ciężko, wtuliłem się w poduszkę, próbując zasnąć, co nie do końca mi wychodziło, czas płynął, a ja wciąż nie mogłem zasnąć.
- Mamo? - Słysząc głos mojego syna, odwróciłem głowę w jego stronę, podnosząc się do siadu, uśmiechając do nich ciepło.
- Coś się stało? - Zapytałem, zapraszając ich gestem ręki na łóżko.
- Chcieliśmy z tobą porozmawiać - Zaczął, siadając z Emmą na łóżku, zerkając na siebie, dłuższy czas nic nie mówiąc.
- Co się dzieje? - Dopytałem, zmartwiony ich spojrzeniami, coś się dzieje i to widać było już od kilku dni, może teraz wreszcie powiedzą, co się dzieje.
- Chcemy z Emmą wyruszyć w podróż we dwoje - Gdy to usłyszałem, szczerze troszeczkę się zmartwiłem, to dwoje młodych nastolatków i chyba nie powinni sam wyruszać w podróż bez opieki starszych.
- Słucham? - Zaskoczony zacząłem rozmawiać z dzieciakami, starając się zrozumieć, dlaczego tego właśnie chcą, jednocześnie starając się ich od tego odwołać, niestety mój syn miał bardzo silne argumentów, ja w ich wieku również opuściłem dom rodzinny. No i co ja mam teraz z tym zrobić?
- Mówiłeś o tym tacie? - Spytałem, chcąc dowiedzieć się, czy aby mój mąż już o tym wie.
- Nie, jeszcze nie, możesz na razie nie mówić tacie? - Zapytałem.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, tato powinien o tym wiedzieć - Wyznałem zmartwiony.
- Powinien, ale nie wiemy jak mu o tym powiedzieć - Wyjaśnił chłopiec, bawiąc się swoimi palcami.
- Może ja z nim porozmawiam? - Zaproponowałem.
Mój syn mimo widocznej niepewności kiwnął głową, dziękując mi za rozmowę, opuszczając moją sypialnie, wymijając Soreya, który właśnie wszedł do pokoju z deserem, kochany on zawsze wie jak mnie rozpieszczać.
- Przyniosłem ci słodkości - Odezwał się, stawiając go na szafce nocnej. - Co chciał Yuki? - Od razu zmienił temat zaciekawiony obecnością syna i Emmy w naszej sypialni.
- A nic tak chcieli porozmawiać - Troszeczkę skłamałem, jednakże nie wiedziałem jak ugryźć ten temat, aby dowiedzieć się co myśli nim mój mąż. - Wiesz, tak się zastanawiam, gdyby nasze dzieci chciały wyruszyć w podróż, w bardzo długą podróż bez nas rodziców jak byś to przyjął? - Spytałem, starając się jeszcze nie wydać chłopca, najpierw dowie się co i jak a później zobaczymy co dalej.

<Pasterzyku? C:>

wtorek, 27 września 2022

Od Soreya CD Mikleo

Absolutnie nie byłem uspokojony, a wręcz przeciwnie. Nie dość, że martwiłem się o mojego męża jeszcze bardziej, to jeszcze czułem coraz to większą złość na tego idiotę, który tak go urządził. Nadal uważałem, że mój mąż nie mówił mi wszystkiego i te siniaki powstały nie tylko dlatego, że upadł na ziemię. Może naprawdę mi o czymś nie mówi, by mnie nie zdenerwować jeszcze bardziej? Cóż, nie do końca mu to wychodzi, bo przez to jestem zdenerwowany jeszcze bardziej. Tak samo jak denerwuje mnie to, że nie chce pójść odpocząć, nie może nawet za długo stać, ponieważ już go zaczynają plecy boleć, i to na tyle mocno, że musi usiąść. 
- Właśnie widzę, nie potrafisz wziąć młodego na ręce, a ty chcesz normalnie działać – burknąłem, zabierając od niego Merlina, który wyjątkowo nie wydawał się mieć coś przeciwko temu. Chyba widział, że mamusia nie czuje się najlepiej i postanowił za bardzo nam nie przeszkadzać. 
- Bo mogę normalnie działać, wystarczy, że chwilę odpocznę. Jak ty mi robisz siniaki jakoś daję sobie radę przez resztę dnia – na jego słowa poczułem, jak na moich policzkach pojawił się rumieniec. No to był cios poniżej pasa, wiedział dobrze, że czułem wstyd, kiedy po bardziej intensywnej nocy rankiem odkrywałem na jego ciele takie ślady, wiedział doskonale, że czuję się z tym źle, i zawsze mnie uspokajał mówiąc, że przecież to lubi. Naprawdę nieładnie z jego strony. 
- Nie wydaje mi się, żebyś czerpał przyjemność z tego, że jakiś obcy koleś cię okłada – tym razem to on się zarumienił. Nie był to jednak jego typowy słodziutki rumieniec, który kochałem, a rumieniec złości.
- Nie o to mi chodziło – burknął już nieco bardziej agresywnie. Ta rozmowa zdecydowanie szła w złym kierunku, a ja nie chciałbym się z nim kłócić. Westchnąłem cicho, uklęknąłem przed nim sadzając młodego na kolanie, i chwyciłem dłoń mojego męża, gładząc kciukiem jej wierzch. 
- Miki, po prostu się o ciebie martwię. To naturalne, że jak gorzej się czujesz, to nie masz na nic siły. Nie musisz udawać silniejszego niż jesteś, przecież masz mnie, jestem tu, by ci pomóc – powiedziałem łagodnie i uniosłem jego dłoń do swoich ust, by ucałować jej wierzch. 
- A czemu ty zawsze chcesz działać mimo, że czujesz się źle? – spytał, poprawiając jeden z moich kosmyków, który opadał mi na czoło. 
- Bo ja jestem mężczyzną i głową tej rodziny, to jest po prostu mój obowiązek – wyjaśniłem, uśmiechając się delikatnie. Musiałem w końcu pilnować, by mieli co jeść, by byli bezpieczni, by czuli się bezpiecznie... jak mam to zrobić, kiedy leżę w łóżku? No nie zrobię nic, dlatego muszę wstać i działać niezależnie od tego, jak się czuję. Moja rodzina jest dla mnie najważniejsza, i ważniejsza nawet ode mnie. 
- Zatem głowo rodziny musisz się pospieszyć, bo niedługo Misaki kończy lekcje – jego słowa mocno mnie zaskoczyły, jak to, już? Teraz? Przecież jest jeszcze wcześnie, a ja musiałem dokończyć obiad, nie mogę jeszcze iść po Misaki... zerknąłem na zegar, który wisiał w kuchni, i faktycznie, musiałem już wychodzić. Kiedy ten czas tak mi upłynął?
- Cholera... – wydobyło się z moich ust, na co mój mąż walnął mnie w tył głowy. 
- Nie przy dziecku – burknął Miki, nie do końca zadowolony z moich słów. Staram się przy dzieciach nie przeklinać, ale w ekstremalnych sytuacjach potrafiło mi się wymsknąć jakieś brzydkie słowo. 
- Chodź, młody, odbierzemy twoją siostrę ze szkoły. Chyba nie ma co prosić cię, abyś zdjął wszystko z ognia i położył się na łóżku? – zwróciłem się do Mikiego, podnosząc się z ziemi, a on do razu pokręcił głową. – Uważaj na siebie, dobrze? I nie przemęczaj się. Będę wracał prosto do domu, ale jak będziesz się źle czuł, od razu mnie poinformuj – poprosiłem go, bardzo, ale to bardzo nie chcąc go zostawiać samego, zwłaszcza, że wiedziałem, że nie będzie wypoczywał, a oczywiście robił wszystko poza tym... chyba zdecydowanie za bardzo się denerwuję, zwłaszcza, jak chodzi o Mikiego i dzieci. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Otworzyłem oczy, czując się już znacznie lepiej, rozciągnąłem się leniwie, krzywiąc się przy tym z bólu, przypominając sobie od razu o swoich siniakach. No cóż, jakoś muszę to przeżyć teraz już tak nic z tym nie robię, oby tylko ten mężczyzna nic sobie nie zrobi, ludzie w żałobie potrafią robić różne dziwne rzeczy jak właśnie atakować innych, rozumiem to i mu wybaczam mam jednak nadzieję, że nigdy więcej się do mnie nie zbliży, bo tego przeżyć jeszcze raz bym nie chciał.
Z cichym westchnięciem wstałem z łóżka, powoli wychodząc z pokoju, odczuwając każdy najmniejszy centymetr mojego ciała, rany ta drzemka pomogła mi w jednym, a zaszkodziła w drugim.
- Mama - Zawołał Merlin, widząc mnie na schodach, biegnąc w moją stronę.
- Tak, mama - Uśmiechając się ciepło do syna, wziąłem go na ręce, przytulając do siebie, ciało co prawda bolało, jednakże nie mogłem zignorować dziecka, to mój mały skarb i mimo bólu jestem w stanie się dla niego poświęcić.
- Jak się czujesz owieczko? - Sorey który podszedł do mnie, przyjrzał mi się głaszcząc mnie po policzku.
- Trochę lepiej, chociaż wciąż wszystko mnie boli - Przyznałem, wiedząc, że w tej sytuacji tak nic się przed nim nie ukryje.
- Chodź, posmaruje cię, maścią powinieneś poczuć się troszeczkę lepiej - Nie do końca byłem pewien, czy mój mąż powinien to oglądać, od razu się zdenerwuje, a to zdecydowanie jest mu niepotrzebne już i tak ma wiele zmartwień.
- Nie musisz, sam sobie poradzę - Zapewniłem, widząc jednak spojrzenie męża, westchnąłem cicho. - Nie odpuścić prawda?
- Nie i dobrze o tym wiesz - Odpowiedział, dumny z siebie tak jakby miał w ogóle z czego. Cały Sorey zawsze musi postawić na swoim, a ponoć taki z niego dżentelmen.
- No dobrze - Zgodziłem się, idąc na kanapę, gdzie spokojnie usiadłem, widząc męża idącego po maść, teraz to już na pewno jak mnie zobaczy bez koszulki, wścieknie się, a nie tego chciałem. Rany, gdyby tylko nie ten czerwony policzek nie zorientowałby się, że coś jest ze mną nie tak.
- Zdejmij bluzkę - Poprosił, biorąc ode mnie synka, którego postawił na ziemi, siadając za mną, samemu zdejmując moją koszulkę, rozumiejąc, że sam tego nie zrobię.
Najgorszy moment w moim życiu, gdy mąż w milczeniu przyglądał się moim plecom.
- Sorey? - Odezwałem się, troszeczkę obawiając się jego reakcji, zdecydowanie za długo milczy, a to nie wróży niczego dobrego.
- Zabije tego, kto ci to zrobił - Warknął cicho, nakładając maść na moje ciało, wywołując u mnie ból. Odruchowo odsunąłem się od ręki męża, sycząc cicho z bólu. - Przepraszam owieczko, już będę delikatniejszy - Obiecał, delikatniej wycierając maść w moje plecy i ramiona, każąc mi się od razu położyć po wysmarowaniu moich pleców, bo przecież jestem ubierający i w niczym sobie nie poradzę. Tym razem jednak nie dostosowałem się, stawiając sprawę jasno, gotuje obiad i nie mam zamiaru leżeć cały dzień w łóżku, wszystko mnie boli, to fakt jednakże nie będę z tego powodu leżeć cały dzień w łóżku i użalać się nad sobą.
Na szczęście mój mąż odpuścił mi, a ja mogłem spokojnie robić obiad, którego nie mogłem za bardzo dokończyć z powodu bólu pleców, musiałem usiąść i wziąć kilka wdechów.
- Miki wszystko dobrze? - A mój mąż znów niepotrzebnie panikuję, a przecież nic takiego mi się nie dzieje.
- Tak, spokojnie bolą mnie plecy - Przyznałem, biorąc kilka wdechów. - Zaraz mi przejdzie - Dodałem, uśmiechając się do męża, uspokajając go troszeczkę, a przynajmniej taką miałem nadzieję, biorąc na ręce synka, który zaczął strasznie płakać, cóż więc mogłem zrobić, mimo bólu musiałem go przytulić i pocieszyć, nic w końcu się nie stało, tylko się przewrócił, mój mały książę.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

Domyśliłem się od razu, że coś jest nie tak po jego twarzy, skrzywił się lekko, a ja od razu pomyślałem o tych siniakach. Co, jeżeli nie tylko jego ręce są całe posiniaczone, ale i ciało? Mikleo nie mówił, że został pobity, ale przecież był taki delikatny, niewiele trzeba było, aby pokiereszować jego ciało. A może stało się coś, czego mi nie powiedział, by mnie nie denerwować bardziej? Wcale bym się nie dziwił, Miki właśnie taki był, nie mówił, że cos jest nie tak, tylko sam musiałem to odkryć. 
Od razu wstałem z łóżka i szybko do niego podszedłem, biorąc na ręce tego małego pulpecika. Merlin rósł jak na drożdżach, więc to oczywiste, że był już całkiem ciężki i wcale lżejszy nie będzie, ale to dobrze, że rozwija się zdrowo, a jak Miki nie będzie mógł go wziąć na ręce, bo będzie dla niego za ciężki bądź będzie miał siniaki, ponieważ jakiś idiota pobije go na ulicy. 
- Może się położysz i odpoczniesz jeszcze, a ja zajmę się Merlinem? – zaproponowałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. Później będę musiał uważnie obejrzeć jego ciało, by mieć pewność, że niczego przede mną nie zataił. 
- Dam sobie radę, nie jestem umierający – odpowiedział, kierując się na dół. Nie byłem do końca przekonany do jego decyzji, jak dla mnie powinien jeszcze na moment się położyć. Na pewno jest niewyspany i obolały przez tego idiotę... jak tylko sobie pomyślę o tym, że ktoś podniósł na niego rękę, czułem przeogromną złość. 
Zszedłem na dół za Mikim, próbując trochę porozmawiać z Merlinem, który był dzisiaj całkiem gadatliwy. I nawet całkiem dla mnie miły, co w końcu nieczęsto mu się zdarzało. Szkoda tylko, że nie za bardzo rozumiałem, co takiego do mnie mówił. Miki kiedyś mi mówił, że także nie rozumie, co on mówił, tylko tak świetnie udawał. Też chciałbym tak świetnie udawać, bo nawet tego nie umiałem robić. Jedynie przytakiwałem, a jak była moja kolej do mówienia, to skupiałem się na Mikim i mówiłem rzeczy typu „spójrz, co mamusia robi”, albo „a co to mamusia pysznego gotuje”. Ja to się chyba nie do końca nadawałem do małych dzieci. 
- Ledwo się trzymasz na nogach, Owieczko – zauważyłem, przytulając się do niego od tyłu i kładąc podbródek na jego ramieniu. Mała przekąska dla Merlina była gotowa i już sobie właśnie jadł, przy okazji brudząc wszystko wokół siebie, ale jaki był przy tym szczęśliwy... za chwilę zabiorę się za karmienie go, bo jak teraz bym się za to wziął, to nie chciałby jeść. Zauważyłem, że najpierw musi sam spróbować zjeść, a później spokojnie daje się karmić. 
- Przesadzasz, mam się dobrze – odpowiedział, kładąc swoje dłonie na tych moich, które trzymałem na jego brzuchu. 
- Wiesz, że nigdy się za to nie zabieram, bo kwiatków szkoda. Połóż się, skarbie, a ja zajmę się młodym. Nałożyć ci później maść na te siniaki? – zaproponowałem, całując go w policzek. 
- Przecież mam tylko na rękach, mogę sobie sam nałożyć – usłyszałem w odpowiedzi. 
- Tylko na rękach? – powtórzyłem z nutką podejrzliwości. 
- I może jak upadłem coś mogło mi się pojawić na plecach... – przyznał niepewnie po chwili, na co westchnąłem cicho. 
Czyli upadł, dobrze to wiedzieć, bo czegoś takiego mi nie mówił wcześniej. Cóż, Miki wypocznie, wyleczy się, uspokoi, a wtedy będziemy szukać tego dupka, który się na niego rzucił. Nie będziemy przecież chodzić za nim po całym mieście, ale po prostu zabierać Mikleo za każdym razem, jak będę musiał wyjść na miasto. Albo prawie za każdym razem, bo dzisiaj, jak będę szedł po Misaki, Miki zdecydowanie zostaje w domu, by wypoczywać i powolutku dochodzić do siebie. 
- Albo w tym momencie pójdziesz do łóżka, albo cię tam zaniosę osobiście. A jak będziesz się stawiał, to przywiążę cię do łóżka, a dobrze wiesz, że ramy są mocne – wyszeptałem mu do ucha, będąc już znacznie bardziej stanowczy. 
Mikleo, niechętnie, ale w końcu poszedł na górę, nie do końca zadowolony. Znacznie spokojniejszy o jego zdrowie zająłem się Merlinem, najpierw go karmiąc, a dopiero później po nim sprzątając. W międzyczasie zrobiłem sobie kolejną kawę, by trochę zniwelować zmęczenie, które zacząłem powoli odczuwać. Jak dobrze, że istniało coś takiego jak kawa, bez niej tak sprawnie bym nie funkcjonował. Jak już ogarnąłem Merlina na moment zajrzałem do Mikleo, a jako, że spał, już go nie budziłem i nie męczyłem maścią, a poświęciłem całkowicie czas Merlinowi i zwierzakom. Do odebrania młodej ze szkoły miałem jeszcze dobre kilka godzin, więc zdążę obejrzeć ciało Mikleo i dobrze się nim zająć. I uspokoić, bo co pomyślę o tych jego siniakach, to serce tak dziwnie mi się ściska... niesamowite, że mój mąż nie wydawał się jakoś specjalnie całą tą sytuacją poruszony, a ja przeżywałem to za nas dwóch. Albo przeżywał, ale po cichu, co było gorszą alternatywą, bo wolałbym, aby mówił mi, co go boli, dosłownie i w przenośni. 

<Owieczko? c:> 

poniedziałek, 26 września 2022

Od Mikleo CD Soreya

 Zagryzłem dolną wargę, wpatrując się tępo w litery, zapisane w książce uparcie nie chcąc przyznać się przed mężem, co tak właściwie wydarzyło się na zakupach, doskonale wiedząc, jak na to zareaguje, nie ma co się złościć i mścić na tym mężczyźnie miał prawo być na mnie zły, chciał abym mu pomógł, uleczył jego umierającą żonę, a ja? Ja odmówiłem i zasłużyłem na to, by dostać w twarz, powinienem mu pomóc, jednocześnie doskonale wiedząc, że robić tego nie mogę. Bóg daje i odbiera życie, a my anioły nie możemy bez jego zgody nic z tym zrobić, to dla tego musiałem odmówić, czym zdenerwowałem mężczyznę, mam nadzieję, że więcej nie będę musiał wychodzić sam na targ, tą sytuacją pokazała mi, że ludzie nigdy nie zaczną szanować aniołów, a to, co dla nich zrobiłem, w ich oczach jest moim obowiązkiem, a nie dobrem. To przykre, ale mój pan każdego z nich za wszystko rozliczy.
- Sorey, bardzo cię proszę, nie drążmy tego tematu - Poprosiłem, nie chcąc o tym wszystkim rozmawiać, było minęło, po co to roztrząsać? Siniaki same zniknął a policzek ani nie jest już czerwony, ani mnie nie boli, tak więc mój mąż może być spokojny prawda? Prawda, nic mi nie jest i tego się trzymajmy.
- Miki, to ja ciebie proszę, oboje doskonale wiemy, że nikt nie ma prawa ci szarpać, na ciebie krzyczeć nie mówiąc już nawet o biciu. W ogóle, jakim prawem cię dotknął? Tylko ja mogę cię dotykać, a on pożałuje, że podniósł na ciebie, chociażby palec - I już zaczął się denerwować, a jeszcze nic nie powiedziałem i właśnie dla tego nic mówić nie chcę.
- Sorey - Wyszeptałem, kładąc dłoń na jego dłoni.
- Miki, nie odpuszczę i dobrze o tym wiesz, powiedz mi proszę - Westchnąłem, słysząc jego słowa, tak tego się mogłem spodziewać, dla tego nie chciałem, aby patrzył na moje ręce, jest zdecydowanie za nerwowy, a to nie zdrowe dla jego serca.
- Na targu spotkałem mężczyznę, którego żona jest ciężko chora, człowiek ten chciał, abym jej pomógł i ją ułożył, jednakże ja odmówiłem, pan nie pozwala nam wtrącać się w ludzkie życie, to on decyduje, ile żyjecie, a my możemy tylko na to patrzeć. Starałem się mu to wyjaśnić, ale on.. Cóż, wpadł w szał, zaczął mnie szarpać, wyklinać, powtarzać, że nie jestem aniołem, tylko oszustem, a na końcu spoliczkował mnie, odchodząc jakby gdyby nigdy nic się nie stało - Przyznałem, w końcu zamykając książkę, trzymaną w moich dłoniach unosząc wzrok na męża, który był zły i to bardzo zły coś czuje, że nie odpuścić temu mężczyźnie i właśnie dla tego nie chciałem nic mówić, doskonale wiedząc, jaki potrafi być mój mąż.
- Drań, niech ja się tylko dowiem kto to, zrównam go z ziemią, jeszcze będzie błagał cię o wybaczenie - Warknął, zaciskając dłonie w pięści. - Poznasz go prawda? - Zapytał, zerkając na mnie, starając się zachować spokój, chociaż nie do końca mu to wychodziło.
- Tak, dlaczego pytasz? - Dopytałem, mrużąc przy tym oczy, niczego w tej chwili nie rozumiejąc. Czy on chce, abym pokazał mu tego mężczyznę? Mam nadzieje, że nie, konflikt z tym mężczyzną jest nam niepotrzebny, Sorey powinien się uspokoić, a wtedy wszystko wróci do normy.
- Pokażesz mi go, a wtedy sobie z nim porozmawiam - Wytłumaczył mi, a ja po jego spojrzeniu już wiedziałem, że tego sobie nie odpuści, byleby tylko jego złość nie wybudziła tego złego, szczerze mówiąc, tamtego boję się najbardziej.
- No dobrze - Kiwnąłem głową, przytulając się do niego, ciesząc jego towarzystwem, trwając tak kilka chwil, nim nasz syn wskoczył na nasze łóżko, przytulając się do nas.
- Mama głody - Zawołał, rozbawiając mnie troszeczkę.
- Głodny? W takim razie coś ci przygotuje - Uśmiechając się do synka, wziąłem go na ręce, odczuwając nieprzyjemny ból, no trudno jakoś to przeżyję. - Pomożesz mi? - Zapytałem, jednocześnie składając pytanie tak jakbym miał na celu bardziej go prosić niż pytać, odczuwając ból ciała z powodu siniaków, które naprawdę mi przeszkadzały.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu poczułem, że było z Mikim coś nie tak, tylko jeszcze nie do końca wiedziałem, co. Niby się do nas uśmiechał, niby był zadowolony, ale miałem wrażenie, że coś się stało na tych zakupach. Podszedłem do niego, by przywitać się z nim pocałunkiem w policzek i właśnie wtedy zacząłem się domyślać, co mogło się stać. Wcześniej stał do nas bokiem i normalnym, bladym policzkiem, więc tego nie widziałem, ale jak do niego podszedłem od tej drugiej strony zauważyłem, że był czerwony, nie jakoś bardzo, ale nadal się odznaczał. Czy to jest po jakimś uderzeniu...? Mikleo od razu nerwowo poprawił swoje długie rękawy, co jeszcze bardziej wzbudziło moje zainteresowanie. Chwyciłem jego nadgarstek i nim zdążył zareagować, odwinąłem jego rękawy. 
- Kto ci to zrobił? – spytałem cicho pamiętając o Misaki, która piła kakao. 
- Nikt, to nic takiego – odpowiedział mi równie cicho, wyszarpując swoją rękę z mojego uchwytu. Nic takiego? Te siniaki to nic takiego? Uderzenie w policzek to nic takiego? Jak się dowiem, kto podniósł na niego rękę, nie daruję. Zrobiłbym mu to samo, co zrobił mojemu mężowi, i to dziesięć razy gorzej. Niemalże poświęcił dla tych ludzi swoje życie, a oni tak go traktują... 
- Porozmawiamy o tym później – mruknąłem, pomagając mu w rozpakowywaniu zakupów. Nie mogę pozwolić, by mój mąż był tak poniżany przez ludzi, którzy powinni byli go wielbić. Dowiem się, kto go tak potraktował, i sprawię, że będzie jeszcze błagał Mikleo o przebaczenie. 
Dzięki temu już od samego rana byłem troszkę wzburzony, ale dla dzieci, które już wszystkie przyszły na dół na śniadanie, postanowiłem udawać, że jest wszystko w porządku. Poprosiłem Mikleo, by się położył, ponieważ widziałem, że był niewyspany. Czułem się źle z tego powodu, ponieważ wiedziałem, że to przeze mnie. Gdybym go wspierał tak samo, jak wspierałem wtedy Misaki, teraz nie miałby tych sińców pod oczami. A gdybym wstał jeszcze wcześniej, poszedłbym na te zakupy za niego i nikt by go nie napadł. Miki nie za bardzo chciał iść się położyć, ale po naleganiach dzieci w końcu poszedł na górę. 
Skończyłem za Mikleo śniadanie, które podałem dzieciom, zaraz zabrałem się za przygotowywanie drugiego śniadania do szkoły. Przed wyjściem z domu, by zaprowadzić młodą do szkoły, niczego nie jadłem, tylko wypiłem na szybko kawę, ponieważ nie miałem na to czasu. Troszkę dzisiaj zaspaliśmy pewnie przez tą burzę i dziwny koszmar Misaki, no i też wolałem bardziej skupić się na tym, by dzieci miały co zjeść. Kawa mi na ten poranek w zupełności wystarczy. 
Wróciłem do domu po niecałej godzinie, ponieważ wcześniej musiałem jeszcze zrobić zakupy. Miki już był na rynku, owszem, ale kupił tylko rzeczy, które zużyłem do śniadania. Ja kupiłem znacznie więcej rzeczy, w tym słodkości dla męża i całkiem uroczego pluszaka dla Merlina. Ostatnio kupiłem zabawkę dla Misaki, więc teraz była pora na podarunek dla młodego. Rozpakowałem zakupy, przywitałem się z Coco oraz Cosmo, który dzielnie pilnował domu oraz przebywających w nim domowników. 
- Tata! – usłyszałem głośny okrzyk Merlina, kiedy tylko wszedłem do naszej sypialni. Okazało się, że młody siedział sobie na podłodze i bawił się zabawkami, a Miki leżał w łóżku, czytając książkę. Chłopiec zauważywszy mnie, zaczął biec w moją stronę, z wielkim uśmiechem na ustach i wyciągniętymi rękami. No proszę, a on co ostatnio dla mnie jakiś taki milszy się zrobił? Nie, żebym narzekał, tylko trochę zaskoczony jestem, bo to tej pory zawsze go bardziej ciągnęło do mamy, a mnie tak troszkę ignorował, albo robił mi na złość, perfidnie się z tego ciesząc. Bardzo, ale to bardzo miła odmiana. 
- Ktoś tu się wyspał, co? – powiedziałem rozbawiony, całując go w czoło. Dobrze, że on przespał normalnie noc, bo inaczej mogliśmy mieć lekki problem, by zmieścić się we czwórkę w łóżku. – Mam coś dla ciebie. Proszę – mówiąc to, podałem mu pluszaka, z czego bardzo się ucieszył. Postawiłem go na ziemi, a kiedy poszedł się dalej bawić, ja skierowałem się w stronę naszego łóżka. – A ty chociaż na moment zmrużyłeś oczy? – zapytałem, całując go w policzek. Już nie było śladu po uderzeniu, ale i tak doskonale o tym pamiętałem i tak łatwo nie zapomnę. 
- Tak, dopiero niedawno się obudził. Rozmawiałeś z Yukim? – na jego pytanie zmarszczyłem brwi, a o czym miałbym rozmawiać z Yukim? I dlaczego? Coś mnie ominęło? Wydawali się być troszkę zmęczeni, ale każdy po tej nocy był chyba troszkę zmęczony. – Uważam, że coś dręczy zarówno jego, jak i Emmę, tylko nie wiem, co. 
- Nic takiego nie zauważyłem, ale jeżeli ma cię to uspokoić, porozmawiam z nimi, jak wrócą. A teraz skupmy się na tobie. Co się stało na zakupach? Tylko nie mów mi, że nic takiego, bo takiej odpowiedzi nie przyjmuję – powiedziałem, przyglądając się mu uważnie. Więcej już go nie wypuszczę samego z domu, nawet na szybkie zakupy. Albo idę ja, albo jeszcze lepiej, będziemy szli razem, by w razie jakichś krzywych spojrzeń ze strony ludzi od razu mógł zareagować. 

<Aniołku najdroższy? :3>

Od Mikleo CD Soreya

Oboje z mężem nie rozumieliśmy zachowania naszej córki, coś się stało? Coś się musiało stać, w innym wypadku nie rzuciłaby się tak na tatusia, zaczynając płakać i jedno wiem na pewno, to nie wina burzy coś innego musiało się wydarzyć tylko co? Oby mała była bardziej skłonna do mówienia niż Yuki z Emmą, wciąż czuje, że coś chcieli mi powiedzieć, tylko nie mieli pojęcia jak to zrobić, a i ja byłem za mało dociekliwy, aby to z nich wyciągnąć.
- Co się dzieje księżniczko? - Sorey głaszczący córkę po głowie zerkając na mnie z niezrozumieniem, niestety w tej sytuacji nawet ja nie miałem pojęcia, co się dzieje.
- Śniło mi się, że tatuś umarł - Wydukała, nie potrafiąc przestać płakać.
Tym o to snem zaskoczyła i mnie i męża. Nie każde dziecko śni o śmierci swoich najbliższych, a jeśli Misaki ma podobny dar do mojego, to możemy zacząć się martwić, moje sny nigdy nie oznaczały niczego dobrego ani dla mnie, ani dla moich najbliższych, którzy zawsze musieli ucierpieć z mojego powodu, a raczej z powodu mojego snu.
- Spokojnie, to tylko zły sen - Wyszeptał, starając się ją uspokoić, nie chcąc, aby jego ukochana księżniczka płakała.
- Na pewno? Był bardzo realny, mamusia mówiła, że już nie wrócisz - Wyszeptała, przecierając dłońmi zapłakane oczy, unosząc swój wzrok na twarz Soreya.
- Skarbie, przecież widzisz, że nic mi nie jest o tylko zły sen - Zapewnił, uśmiechając się do niej ciepło, Misaki jednak aby upewnić się, że tatuś mówi prawdę, spojrzała na mnie, gdy ja kiwnąłem twierdząco głową, troszeczkę się uspokoiła, wciąż tuląc do ciała tatusia.
- Mogę spać z wami? Nie chce być dziś sama - Wyszeptała, zerkając to na mnie to na swojego ukochanego tatusia.
- Oczywiście, że tak maleńka - Zgodził się, zerkając przednio na mnie, abym i ja wyraził na to zgodę, co uczyniłem, kiwając twierdząco głową.
 Misaki od razu położyła się pomiędzy nami, tuląc się do taty, mi więc zostało przytulić się do poduszki, jakoś przetrwam tę burzę, tak jak radziłem sobie z wieloma innymi. Msaki jest dla mnie najważniejsza, ja jestem dużym chłopcem i w końcu zasnę.
~ Wszystko dobrze? - Spytał, chwytając moją dłoń, zerkając na mnie.
~ Tak śpij, ja sobie poradzę najważniejsze, żeby ona się nie bała - Odpowiedziałem za pomocą telepatii, uśmiechając się delikatnie, nic mi nie będzie to tylko burza..

Następnego dnia wstałem z łóżka bardzo wcześnie zmęczony i z sińcami pod oczami, mimo to od razu zabrałem się do pracy, umyłem, przebrałem, schodząc do kuchni, gdzie chciałem zrobić śniadanie, niestety napotkał mnie mały problem, brakowało mi rzeczy potrzebnych do jego przygotowania.
Cicho wzdychając z tego powodu, ubrałem się, wychodząc na zakupy, nie zrobię śniadania z niczego, coś muszę w końcu mieć, aby coś zrobić.
Na targu zakupy nie zajęły mi za wiele czasu, kupiłem tylko to, co było mi potrzebne, chcąc jak najszybciej wrócić do domu, szczerze mając już dość spojrzeń ludzi i ich cichego szeptu, który na pewno miał związek ze mną.
Starając się nie zwracać na to uwagi, szedłem przed siebie, chcąc już znaleźć się w domu.
- Przepraszam - Zawołał za mną mężczyzna, zwracając moją uwagę. - Czy to ty jesteś tym aniołem, który uratował nas od śmierci? - Zapytał, przyglądając mi się z uśmiechem na twarzy.
- Nie uratowałem, tylko pomogłem - Wyznałem, uważnie go obserwując, nie wiedząc, co mężczyzna ode mnie może chcieć.
- Możesz mi pomóc? Mój żona umiera, a medycy nie dają jej żadnych szans - Od razu zrozumiałem wszystko, mężczyzna chce, abym mu pomóc, a ja nie mogę tego zrobić, to Bóg decyzję, kiedy kto odejdzie a mi nic niestety do tego.
- Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc - Przyznałem, od razu dostrzegając złość wymalowaną na jego twarzy, mężczyzna chwycił mnie za ramiona, zaczynając na mnie krzyczeć, szarpiąc mnie jak szmacianą lalkę.
- Przestań - Poprosiłem, ale i to nic nie dało, gość był naprawdę bardzo zły, krzyczał na mnie, bluzgał. Mówiąc, że nie jestem żadnym tam aniołem tylko oszustem, podniósł na mnie rękę, policzkując mnie a ludzie? Ludzie patrzyli, nie reagując. Mężczyzna w końcu się uspokoił, popychając mnie na ziemię.
- Żaden z ciebie anioł - Burknął odchodząc, a ja cóż od razu zebrałem wszystko, co miałem, wracając jak najszybciej do domu, nigdy więcej sam już nie pójdę na zakupy.
Zmęczony i obolały postawiłem zakupy na stole, idąc na chwile do łazienki, aby sprawdzić swoje ręce, tak jak podejrzewałem, miałem siniaki i ślady szarpaniny, ale to nic jakoś sobie z tym poradzę. Zakrywając ręce bluzką z długim rękawem, wyszedłem z łazienki, idąc do kuchni, gdzie znajdował się już mój mąż z córką.
- Dzień dobry wyspani? Zaraz zrobię śniadanie - Odezwałem się, wyciągając zakupy z torby, uśmiechając się ciepło do najbliższych.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 A więc to dlatego tak bardzo się jej boi... jestem głupi, że wcześniej na to nie wpadłem, przecież to samo się nasuwało na myśl. Może jeszcze nie jest na to za późno, aby naprawić swoja głupotę. Przytuliłem go do siebie, pozwalając mu ukryć się w moich ramionach, i aby go uspokoić, zacząłem gładzić go po plecach. Troszkę to pomogło, bo w końcu przestał się trząść, nawet kiedy było słychać kolejne grzmoty. To chyba jakiś progres, bo ostatnio uspokoił się dopiero, kiedy burza złagodniała... no ale też ostatnio ta burza była okropna. Dzisiaj jest w miarę łagodnie. 
- Choć do salonu, weźmiesz sobie koc i położysz się na kanapie. Przyniosę ci zaraz coś gorącego do picia – zaproponowałem uważając, że lepiej aby był tutaj na dole niż na górze. Jak na moje tu nie będzie tak bardzo słychać tych wszystkich grzmotów, no i też ja będę pod ręką. Widzę, że Mikleo już teraz nie jest w stanie normalnie funkcjonować, a trzeba posprzątać te talerze i odgrzać młodej obiad, przypilnować, aby odrobiła lekcje, później zrobić kolację... troszkę jeszcze do roboty jest, owszem, i dam sobie z tym świetnie radę, i to jeszcze jednocześnie opiekując się Mikim. 
- Trzeba posprzą... – zaczął, ale zaraz urwał, ponieważ zaraz rozległ się kolejny głośny huk. 
- Posprzątam, nie martw się, a teraz, chodź, ostrożnie – odpowiedziałem, zaczynając go powolutku prowadzić do salonu, a kiedy już go położyłem go na kanapie, otuliłem go dokładnie kocem i ucałowałem go w czubek głowy. – Jakieś życzenia masz jeszcze? Co chcesz gorącego do picia? 
- Chyba coś słodkiego – na jego słowa uśmiechnąłem się lekko, przypominając sobie, że herbaty z miodem to nie lubi, ale gorącą czekoladę, albo kakao to potrafi pić litrami. No ale może po prostu nie lubi smaku miodu, bo to jednak jest specyficzny smak. 
- Kakao może być? – zapytałem, a mój mąż pokiwał głową. No i to ja rozumiem. 
Nie chcąc kazać czekać mężowi tak długo zabrałem się za gotowanie mleka oraz podgrzewanie rosołku dla Misaki. Młoda mogła być niejadkiem jak mamusia, ale musiała jeść regularnie, mogły być to małe porcje, ale najważniejsze, by jadła. I jak się powoli przygotowywały się rzeczy dla moich najbliższych, posprzątałem wcześniej zbite talerze. Jeszcze nie byłem za bardzo w formie po wczorajszym wieczorze, ale nie mogłem zawieść Mikleo. Chociaż, jak się na czymś mocno skupiłem, nie było ze mną aż tak źle. 
Reszta dnia minęła nam w miarę spokojnie, jak na to, że była burza. Misaki ładnie zjadła rosół, a później w salonie całą trójką robiliśmy zadania domowe. Dzięki temu Mikleo choć na moment troszkę zapomniał o burzy, bo musieliśmy troszkę intensywnie myśleć na matematyką oraz językiem obcym. Na kolację akurat pogoda troszkę się uspokoiła, z czego bardzo się cieszyłem, ponieważ zapowiadała się spokojna noc. Właśnie, zapowiadała się, ponieważ w środku nocy obudził mnie głośny grzmot. Rozejrzałem się troszkę spanikowany po pokoju i okazało się, że Mikleo już nie spał, tylko siedział skulony na łóżku, a na stoliku obok była zapalona świeczka. Zerknąłem w stronę łóżeczka Merlina, ale ten najwidoczniej spał jak zabity. Niesamowite, że kiedy wraz z Mikim cieszyliśmy się swoim towarzystwem, czy to rozmawiając czy skupiając się na przyjemnościach, zawsze się budził, niezależnie od tego, jak bardzo cicho byliśmy. Ale kiedy na zewnątrz szalała burza, łyskały pioruny i ogólnie rozgrywało się piekło, ten sobie spał jak aniołek. Kocham mojego syna, ale czasem go nie rozumiem. 
 - Miki? Czemu mnie nie obudziłeś? – spytałem, podnosząc się do siadu, by móc go przytulić. 
- Nie chcę, aby cię plecy bolały przeze mnie znowu – wymamrotał, ale mimo to wtulił się w moje ciało. 
- Słońce, nie martw się o mnie, przecież nic mi nie będzie, jestem tu, by cię wspierać, a nie mogę tego robić, kiedy śpię – powiedziałem cicho i pocałowałem go w policzek.
Przez kilka minut trwaliśmy tak w zupełnej ciszy, podczas której on wtulał się w moje ciało, a ja go pocieszałem. I po tych właśnie kilku minutach drzwi do naszej sypialni cicho się otworzyły, i stanęła w nic zapłakana Misaki. Jeszcze kilka godzin temu twierdziła, że nie boi się burzy, ale chyba wcale tak nie było. Cóż, strach jest całkowicie normalną rzeczą, zarówno u ludzi, jak i aniołów. Uśmiechnąłem się do mojej księżniczki i wyciągnąłem w jej stronę rękę chcąc, by do nas podeszła. I tak czeka nas nieprzespana noc, a nie mogłem mojego słoneczka zostawić tak zapłakanego. Dziewczynka wręcz podbiegła do mnie i rzuciła się na moją szyję, zaskakując mnie i Mikleo. Albo naprawdę mocno się tej burzy przestraszyła, albo tu się rozchodziło o coś innego. 
- Już, księżniczko, już. Nie ma co płakać, nic złego się nie dzieje, to tylko burza – próbowałem ją troszkę uspokoić, na moment bardziej skupiając się na córce niż na mężu. Widząc łzy na twarzy mojej perełki aż serce mi się krajało i chciałem zrobić dla niej wszystko, byleby tylko już nie płakała...

<Aniele? c:>

niedziela, 25 września 2022

Od Mikleo CD Soreya

Pogoda nie sprzyjała, a ja mimo to musiałem iść odebrać dzieci ze szkoły, które były zachwycone z powodu deszczu. Biegając, skacząc i śmiejąc się aż do powrotu do domu, gdzie od razu musiałem wysuszyć ich ubrania, wchodząc razem do kuchni.
- Tata! - Zawołała szczęśliwa Misaki, podbiegając do taty, mocno się do niego przytulając.
- Dzień dobry księżniczko - Przywitał się z córeczką, biorąc ją na ręce.
- Jak się czujesz Tatusiu? - Zapytała, przyglądając się uważnie twarzy taty.
- Dobrze, skąd to pytanie?
- Mamusia mówiła, że źle się czujesz i dla tego nie mogłeś odprowadzić mnie do szkoły - Odezwała się, wtulając mocno w ciało swojego taty.
- Czułem się źle, ale już mi minęło - Zapewnił, całując ją w czoło, stawiając na ziemi.
- Pobawmy się - Zawołała, ciągnąc tatę w stronę swojego pokoju, aby tylko mój mąż dał sobie radę z Misaki, wciąż może czuć się źle po wczorajszym dniu.
- A co z obiadem? - Zapytałem, zwracając uwagę córki. Chcąc, aby zjadła ona posiłek. Na pewno nic nie zjadła w szkole, dla tego jestem pewien, że może być głodna.
- Nie jestem głodna mamo, mogę zjeść później dobrze? - Robiąc słodką minę, spojrzała mi w oczy, uśmiechając się słodko - Proszę? - Poprosiła, a ja nie mogłem się nie zgodzić. Wiem doskonale, że nasza córka jest niejadkiem tak jak jej mamusia, no cóż, nie mogę jej zmuszać, najwyżej zje później i to też można przeżyć.
- W porządku, tylko nie mecz z bardzo tatusia - Poprosiłem, uśmiechając się do córki.
- Dobrze mamo - Zgodziła się ze mną, biegnąc z tatą do pokoju.
W takiej sytuacji mogłem zająć się resztą dzieci, nalewając im zupy, troszeczkę dziś z nimi rozmawiając, Yuki był dzisiaj jakiś taki nie swój, tak jakby coś chciał powiedzieć, ale nie do końca był pewien czy powinien.
- Wszystko gra? - Spytałem, przyglądając się dzieciakom, dostrzegając niepewny wyraz twarzy Emmy, już wiedziałem, że coś jest grane.
- Tak, nie, sam nie wiem - Odezwał się Yuki, uciekając gdzieś spojrzeniem.
- Co masz na myśli Yuki? - Zmarszczyłem brwi, zaczynając się powoli martwić, coś jest nie tak, a on nie chce powiedzieć mi co, tylko dlaczego?
- Nic mamo, za bardzo się przejmujesz, mamy gorszy czas w życiu nic takiego - Zapewnił mnie, chwytając dłoń Emmy, ciągnąc ją w stronę pokoju, nic mi nie mówiąc, gdy ja czułem, że coś ich gryzie, muszą chyba porozmawiać z mężem, niech on spróbuję coś od nich wyciągnąć, bo jak widać, mi nic powiedzieć nie chcą.
Ciężko wzdychając, wziąłem talerze w ręce, zanosząc je do zlewu, w tym samym momencie słysząc głośny huk, przerażony wypuściłem talerze z rąk, przez chwilę nie wiedząc co się wokół mnie dzieje.
- Spokojnie Mikleo nic się nie dzieje - Starałem się uspokoić, kucając przez zbitymi talerzami, nie chcąc, aby nasz syn, który bawił się w salonie, przypadkiem w to wszedł.
- Miki wszystko dobrze? - Sorey który wszedł do mnie do kuchni, zwrócił moją uwagę, lekko przestraszony odwróciłem głowę w jego stronę, znów słysząc ten huk, kalecząc swoje ręce szkłem trzymanym w moich rękach.
- Kurcze - Szepnąłem, zerkając na spływającą po moich rękach krew.
- Miki co się z tobą dzieje? - Zaniepokojony mąż podszedł do mnie, chwytając moje dłonie, lecząc moje rany, patrząc prosto w mój oczy.
- Boję się burzy - Wyszeptałem, zawstydzony tym, co właśnie powiedziałem.
- Wiesz skarbie, ale żeby aż tak, w dzieciństwie aż tak nie panikowałeś - Zapytał, delikatnie gładząc mój policzek.
- Ponieważ, ja, to mi.... Przypomina mi to dźwięki wojny - Wydumałem, spuszczając wzrok, wstydząc się tego, co powiedziałem, jestem beznadziejnym aniołem bojącym się burzy i ja mam być oparciem dla rodziny, od razu wiadomo dlaczego, Yuki mi nic nie chce mówić, też bym nic nie mówił komuś takiemu jak ja...

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

Nie do końca byłem zadowolony ze swojego stanu, powinienem wstać i mu pomagać, a nie leżeć taki zdechły. Doskonale wiedziałem, co się stanie, jeżeli wypiję troszkę więcej, znałem konsekwencje, więc teraz powinienem się z nimi zmierzyć... znaczy, zrobię to zaraz, bo jak teraz wstanę, to może się źle skończyć dla podłogi. Pięć minutek i schodzę na dół. Opadłem z powrotem na poduszki i przymknąłem oczy, ponieważ zaczęło już troszkę mi się kręcić w głowie. 
Moje leżenie trwało trochę dłużej niż pięć minut, i to znacznie dłużej. Nim się spostrzegłem, mąż wrócił do mnie z gorącym rosołkiem. Musiało minąć co najmniej kilka godzin, co nie do końca mi się podobało. Nie tak to miało wyglądać, miałem wstać i pomagać Mikleo. Albo chociaż wstać i umyć zęby, bo posmak wódki strasznie mi przeszkadzał, i chyba nie tylko mnie. Widziałem to skrzywienie u Mikleo, kiedy się ode mnie odsunął po pocałunku i wcale się mu się nie dziwiłem. Też bym się krzywił. 
- Jak obiecałem, przyniosłem rosołek – i znowu ten cudowny głos Mikleo, który sprawiał, że wszystko stawało się lepsze. – Pomóc ci zjeść? 
- Nie mam ochoty na jedzenie – wymamrotałem, dalej leżąc i nie otwierając oczu. Było już chyba ze mną lepiej niż rano, ale dalej chciałem po prostu zniknąć i niczego już nie czuć, zwłaszcza po tym, jak usłyszałem, co zrobiłem po pijaku. Żeby tak się zachować... poległem na całej linii. I jak ja teraz mu spojrzę w oczy? Na pewno go zawiodłem. 
- Spróbuj chociaż troszkę, na pewno ci pomoże – dalej mnie zachęcał, nie za bardzo chcąc mi odpuszczać. I co ja z nim mam... znaczy, mam z nim bardzo dobrze, momentami aż za dobrze, ale miał jeden problem, nie przyswajał do siebie słowa „nie”. Ja chyba też czasem miałem z tym problem, ale zazwyczaj ignorowałem jego „nie” dla jego dobra, bo inaczej nie pozwalałby mi się rozpieszczać. – No już, wstajemy. 
- Nie dasz mi spokoju, co? – bąknąłem, w końcu podnosząc się do siadu, patrząc wszędzie tylko nie na niego. Jak można spartolić sprawę... beznadziejny ze mnie mężczyzna i partner. I ojciec, bo rodzicem też najlepszym nie jestem, gdybym był, rano wstałbym bez problemów i wyprawił dzieciaki do szkoły. 
- Chcę tylko twojego dobra. Od wczoraj nic nie zjadłeś, niewiele dzisiaj wypiłeś, a taki rosół na pewno postawi cię na nogi – powiedziawszy to, położył dłoń na moim policzku, przez co mój wzrok sam powędrował na jego twarz. Trwało to jednak krótką chwilę, ponieważ zaraz poczułem ten palący wstyd, przez co musiałem odwrócić wzrok. 
- Zjem sam, nie musisz mnie niańczyć – bąknąłem, wpatrując się w swoje dłonie, które nagle wydały się tak niezwykle interesujące. 
- Skoro tak uważasz... zjedz tylko szybko, póki gorące – powiedział łagodnie, całując mnie w czubek głowy i wyszedł z pokoju biorąc ze sobą to poprzednie jedzenie, którego do tej pory nie zjadłem, zostawiając mnie samego. 
Jeszcze przez moment z sobą walczyłem, ale w końcu wziąłem do rąk miskę, którą mi przyniósł. Z ulgą zauważyłem, że nie było tego dużo, i całe szczęście, bo normalnej porcji raczej bym nie zjadł. Powolutku zacząłem jeść, co chyba zajęło mi godzinę, ale po tym i krótkim odpoczynku w końcu zebrałem się w sobie i wstałem do łazienki. I tak w końcu musiałem to zrobić, ponieważ ponaglała mnie nie tylko potrzeba mycia zębów. A skoro już w tej łazience się znalazłem, postanowiłem wziąć jeszcze szybką kąpiel, by już całkowicie się pozbyć tego obrzydliwego zapachu alkoholu. Wódki to mi chyba już starczy do końca życia, a nawet i dłużej. 
W nieco lepszym samopoczuciu wyszedłem z łazienki, wypiłem jeszcze jedną szklankę wody i zszedłem na dół, wraz z pustą miską. Jeszcze nadal czułem, że niczego poza rosołem i wodą jeszcze spożywać nie powinienem, i gór też raczej przenosić nie mogłem, ale do czegoś przydać się na pewno mogłem. Wręcz musiałem, tyle leżałem, że to najwyższa pora, aby się odwdzięczyć Mikleo za opiekę. I beznadziejny wieczór, który mu zafundowałem. 
Na dole nikogo nie było, poza Coco leżącej na kanapie. Było już późne popołudnie, więc pewnie poszedł po dzieci, a że nie chciał mnie budzić i zostawiać samego z dzieckiem, także wziął ze sobą Merlina. Miałem nadzieję tylko, że za bardzo nie zmokną, bo padało, i to dość intensywnie. I oby tylko na deszczu się skończyło, bo chmury były nie dość, że ciemne, to jeszcze wisiały nisko nad ziemią. Zauważyłem też, że zlew w kuchni był pełny, jakby Mikleo nie zdążył pozmywać przed wyjściem, ale to lepiej dla mnie, będę mógł się mu zrewanżować, dlatego już nie czekając zabrałem się za zmywanie. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

Od razu pokręciłem przecząco głową, na szczęście mój mąż do samego końca zachował klasę, co prawda był bardziej rozgadany, jednakże to akurat nie było niczym złym.
- Nie zrobiłeś niczego złego, do samego końca zachowałeś klasę - Zapewniłem, uśmiechając się łagodnie, nie okłamując go w żadnym wypadku, zachowywał się bardzo dobrze, wiec co miałbym mu wytykać?
- Naprawdę? I tobie też niczego złego nie zrobiłem? - To pytanie mnie akurat zaskoczyło, skąd ono w ogóle pojawiło się w jego głowie?
- Nie, nic mi nie zrobiłeś, miałeś ochotę na chwilę przyjemności, jednak padłeś, gdy tylko znalazłeś się w łóżku - Wyjaśniłem, dostrzegając lekkie zawstydzenie na twarzy mojego męża. - Zrelaksuj się skarbie i niczym się nie przejmuj - Dodałem, całując go w ustach, odczuwając posmak wódki, tego nigdy nie piłem, jednak sam zapach mnie już odtrącał.
- Rany - Westchnął cicho, mówiąc bardzo ciężko czyżby susza w gardle? Wiedząc, jak się czujesz, podałem mu wody, aby chociaż trochę zaspokoił pragnienie, postanawiając już do niczego go nie zmuszać, zje to zje, nie to nie, u nas nic się nie zmarnuje.
Wpatrując się tak w męża, wstałem nagle z krzesła, wychodząc z pokoju, idąc do kuchni a po co? To proste postanowiłem zapełnić dzbanek zimną wodą, zanosząc go do męża, to naprawdę może mu się przydać.
- Proszę, na pewno ci pomoże - Jak zawsze opiekując się każdym z domowników, w tej chwili cieszyłem się, że w domu jesteśmy tylko my i Merlin, oby tylko nie zaczął płakać.
- Dziękuję, jesteś aniołem - Uśmiechnął się, biorąc szklankę pełną świeżej wody.
- Jestem to prawda - Cicho się zaśmiałem, starając się nie być za bardzo głośnym, doskonale wiedząc, jak się teraz czuje, sam przeżyłem to raz w życiu i nigdy już więcej przeżyć bym tego nie chciałem.
- Wiesz, o co mi chodzi - Odezwał się, biorąc do ust wodę, którą wypił duszkiem.
- Tak wiem - Uśmiechnąłem się delikatnie, w tym samym momencie dostrzegając przebudzenie się naszego synka, który był wyjątkowo cicho, podniósł się do siadu, przecierając rączkami twarz, patrząc na mnie. Oj jak ja już dobrze znałem to spojrzenie, mój malutki słodki książę.
Bez słowa wziąłem go na ręce, przytulając do siebie, chłopiec był jeszcze zaspany, dla tego grzecznie leżał w moich rękach, pozwalając położyć się nawet na łóżko, najwidoczniej chcąc jeszcze trochę pospać, zamiast jednak leżeć na łóżku, podniósł się, przytulając do taty, no proszę, czasem nawet oni potrafią się dogadać.
- On jest taki sodki - Odezwałem się rozczulony tym słodkim widokiem.
- Oczywiście, tylko jak śpi - Westchnął ciężko, przytulając do siebie synka, starając się przeżyć dzień, widać było, że się męczył, dla tego nie miałem nic przeciwko temu, aby leżał dziś cały dzień w łóżku i odpoczywał już i tak zdążyłem po wczorajszym dniu posprzątać, dzieci nie było, a więc zostało mi tylko przygotować obiad.
- Nie jest taki zły - Odpowiedziałem, wstając z łóżka, zerkając na jedzenie. - Zostawię ci je, jeśli zgłodniejesz, spróbuj coś zjeść - Poprosiłem, biorąc na ręce synka, który już miał dość tulenia się do taty, a to może i dobrze. Sorey będzie miał cisze i spokój a ja z małym posiedzimy na dole.
- Gdzie idziesz? - Spytał, próbując wstać z łóżka, co nie do końca mu wyszło, najwidoczniej jego ciało jeszcze nie było w stanie normalnie funkcjonować.
- Do kuchni zrobić obiad, przygotuje nam dziś rosół, powinien ci pomóc. Słyszałem, że jest najlepszy na wszystko - Wyznałem, głaszcząc synka po głowie.
- A ja co mam robić?
- Ty? Odpocznij i wylecz się z kaca, przyniosę ci obiad, gdy tylko się ugotuje - Odezwałem się, podchodząc do niego, całując w czoło, wychodząc z pokoju, idąc do kuchni, robić to, o czym wcześniej go informowałem..

<Pasterzyku? C:>