czwartek, 8 września 2022

Od Soreya CD Mikleo

 No takiego wybuchu ze strony męża to się nie spodziewałem, zawsze był przecież oazą spokoju, co dzieci czasem wykorzystywały. I jeszcze ta stanowczość, przecież wobec Merlina zawsze jest taki pobłażliwy, a teraz nawet nie chce go wziąć na kolana. To w sumie i dobrze, może w końcu się czegoś nauczą i później będzie miał w życiu z nimi łatwiej. To też dobra nauka dla dzieci, od teraz na pewno będą grzeczniejsze, ale i tak później z nimi pogadam, muszą w końcu przeprosić mamę za swoje zachowanie.
– To ja cię przepraszam, powinienem więcej czasu spędzać w domu i ci pomagać, to nie lada wyczyn ogarnąć taką gromadkę – odpowiedziałem, biorąc na ręce niezadowolonego syna. – Widzisz, co narobiłeś? Mamusia jest teraz zła i smutna, bo źle robiłeś. W takim przypadku powinieneś powiedzieć „przepraszam”. Prze-pra-szam – powtórzyłem troszkę wolniej i tak jeszcze kilka razy, by Merlin powtórzył. Nie wyszło mu to oczywiście perfekcyjnie, aż bym się zdziwił, gdyby tak się stało, ale w zupełności wystarczyło, by mamusia trochę się rozchmurzyła i wyciągnęła ręce w jego stronę. – Tylko następnym razem mu tak łatwo nie wybaczaj, a poczekaj, by zrobił coś, by naprawić swój błąd. Teraz jest trochę za mały, aby to zrozumieć – dodałem, oddając mu go. 
– Drobne kroczki, co? – odparł, przytulając syna do piersi. 
– Dokładnie – ucałowałem go w czubek głowy i usiadłem obok niego, lekko się rozciągając. Trochę bolały mnie mięśnie, całe dnie spędzałem praktycznie w jednej pozycji i to się teraz na mnie odbija. Nie mogłem jednak zostawić pani Caitlyn samej w takim miejscu, już teraz czuję się źle, że wyszedłem, nikt nie powinien tam zostawać sam. 
– Jak się czuje pani Caitlyn? – spytał Mikleo, na co zareagowałem ciężkim westchnięciem. 
– Źle. Powiedziała mi, że czuje, że dzisiaj umrze, żebyśmy zajęli się Emmą i że mam już do was wracać, bo ty mnie potrzebujesz, a ja siedząc tam i tak w niczym nie pomogę. Gdyby była trochę silniejsza, na pewno by mnie wywaliła ze szpitala – odpowiedziałem przyglądając się, jak zadowolony Merlin zasypia, wtulony w mojego męża. Najwidoczniej potrzebował troszkę atencji z jego strony, której nie mógł mu dać, bo zajmował się wszystkim wokół. Misaki pewnie też jej chciała i dlatego była nieznośna, a Yuki i Emma już wystarczająco są poddenerwowani... Zaraz tam będę musiał do nich zajrzeć, ale to zaraz. 
– I tak po prostu wyszedłeś? – spytał z niedowierzaniem. No tak, znał mnie i moją upartość, w normalnych okolicznościach pewnie dalej bym tam siedział. 
– Zostałem wyproszony, bo dostała ataku kaszlu. Poza tym zdałem sobie sprawę, że naprawdę możesz mnie potrzebować – wyjaśniłem, uśmiechając się do niego lekko. – Zajrzę do niej po kolacji na chwilę, nie martw się. A teraz zobaczę, co u tych urwisów i przygotuję nam coś do jedzenia. Będziesz miał czas odpocząć – powiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie. 
Mikleo trochę protestował, ale finalnie mi uległ, naprawdę nie mając już siły. Wkrótce będę musiał się nieco bardziej zająć domem, by mógł odpocząć, no i też będę musiał mu to wszystko wynagrodzić, i zrobię to, na pewno, tylko teraz nie jest na to odpowiedni czas. 
Porozmawiałem z dziećmi, poprosiłem, by przeprosiły mamę za swoje zachowanie, a następnie zająłem się kolacją. Mikiemu już trochę przeszła złość, więc atmosfera przy stole nie była taka ciężka. Kiedy kończyliśmy kolację, po domu rozległo się pukanie do drzwi, co lekko zaskoczyło nas wszystkich. Wstałem zobaczyć, kogo to niesie o takiej godzinie, i bardzo się szybko tego dowiedziałem. Był to posłaniec ze szpitala, z niezbyt wesołą informacją. 
– Sorey, stało się coś? – spytał Mikleo, kiedy wróciłem do kuchni. Spojrzałem po kolei na każdego z członków mojej rodziny i wszyscy czekali w napięciu na to, co im powiem. Czemu to ja muszę nieść taką okropną wieść? Nie jestem w tym dobry. 
– Przyszedł do nas posłaniec ze szpitala. Przykro mi, Emmo. Twoja mama nie żyje – powiedziałem w końcu, wpatrując się w stół.
– Nie... Nie, to nieprawda, to musi być pomyłka, muszę ją zobaczyć... Proszę mnie puścić! – krzyknęła, kiedy ją złapałem i przytrzymałem ją nie chcąc, by wyszła z domu. Jeszcze przez moment się ze mną szarpała, ale po czasie przestała i przytuliła się do mnie, cicho szlochając. 
Była późna noc, kiedy w końcu Emma uspokoiła się na tyle, by w końcu zasnąć, chociaż nie obyło się bez ziołowej herbaty, która znacznie jej w tym pomogła. Yuki obiecał, że będzie ją pilnował, dlatego ze spokojem mogłem opuścić ich pokój. Teraz dziewczynka będzie bardzo potrzebowała nas wszystkich, a my jej zapewnimy to wsparcie. Rano będę musiał pójść do kapłana, by ustalić z nim datę pochówku... Cholera, czemu ja wtedy musiałem się jej posłuchać i wrócić do domu? W najgorszej chwili została sama, i to była moja wina. 
– Młody już śpi? – spytałem cicho, podchodząc do Mikleo, który właśnie kładł dziecko do łóżeczka. 
– Tak. A co z... Misaki? Czemu jeszcze nie śpisz? – podążyłem za jego wzrokiem i zauważyłem naszą córeczkę na ostatnim schodku, która mocno trzymała swojego ulubionego misia. 
– Mogę dzisiaj spać z wami? – spytała, czym mocno nas zaskoczyła. 
– Oczywiście, księżniczko. Coś się stało? – podszedłem do niej i wziąłem ją na ręce, a ona od razu mocno się do mnie przytuliła. Coś jest na rzeczy, tylko nie wiem za bardzo, co. 
– Bo ja nie chcę, żebyś umierał jak ciocia Caitlyn – powiedziała po krótkim czasie, zaczynając cicho płakać. Zaskoczony jej odpowiedzią spojrzałem na Mikleo, nie za bardzo wiedząc, co w tej chwili zrobić. Trochę się bałem, że jak zacznę uspokajać dziewczynkę, to jeszcze przypadkiem bardziej ją zdołuję, dlatego tak trochę szukałem pomocy u męża, który jest raczej lepszy w tłumaczeniu takich rzeczy. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz