Mimo że bardzo wierzyłem w umiejętności moje męża, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie ani zająć się dziećmi, ani tym bardziej zająć się sobą.
- Sorey wiesz, że cię kocham prawda? - Moje pytanie zwróciło jego uwagę, a zaskoczone spojrzenie mówiło więcej niż tysiące słów.
- Wiem, kocham cię też, nie rozumiem jednak dlaczego zadajesz mi to pytanie - Przyznał, poprawiając się na łóżku.
- Ponieważ chcę ci uświadomić, że jak bardzo cię kocham, to tak bardzo nie pozwolę ci zostać z dziećmi w takim stanie - Objaśniłem, stawiając sprawę jasno, nauczycielka poczeka, teraz dla mnie najważniejsze jest zdrowie mojej rodziny.
Sorey chciał coś powiedzieć, zapewne na temat opieki nad dziećmi jednak mały Merlin mu przeszkodził, zaczynając głośno płakać, dając mi o sobie znać.
- No już maleństwo mama tu jest - Szepnąłem cicho, biorąc go na ręce, delikatnie bujając go w ramionach, sprawdzając temperaturę jego ciała, która była już nieco niższa a tak przynajmniej mi się wydawało. - Śpij maleństwo - Szepnąłem, używając swoich mocy, pomagając maluchowi wrócić do snu, który teraz był mu bardzo potrzebny.
- Idę zajrzeć do Misaki i Emmy a ty proszę, nie wydawaj z łóżka - Poprosiłem, całując go w czoło, zabierając ze sobą miskę i kubek, wychodząc z pokoju, nie dając mojemu mężowi szans na protestowanie i tak nic by nie dało.
Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem, odłożyłem naczynia do zlewu, nim poszedłem do dziewczynek, sprawdzając im temperaturę, która wzrastała, tak jak miało to miejsce wczoraj u Soreya. No ładnie jeszcze tego było mi teraz trzeba.
Nie mogą za wiele zrobić dla dziewczynek, podałem im leki, porządnie nakryłem kołdrą, używając mocy, która pomogła im zasnąć, lepiej, aby się nie męczyły.
- Yuki, gdyby coś działo się z Emmą, szybko mnie o tym poinformuj, dobrze? - Zwróciłem się do syna, nim opuściłem jego pokoju.
- Dobrze mamo - Rzucił szybką odpowiedź, siedząc przy Emmie, którą pilnował jak oka w głowie.
Kiwając sam do siebie głową, zamknąłem za sobą drzwi z jego pokoju, idąc do kuchni, gdzie miałem zamiar przygotować ciepły rosołek, pomagający na wszelakie przeziębienia.
Przygotowany rosół postawiłem na ogniu, mając teraz z dwie godziny, nim rosół będzie gotowy do zjedzenia.
- Cześć Coco pilnujesz Pana?- Wchodząc cicho do sypialni, dostrzegłem kotkę leżącą obok swojego pana.
Coco w odpowiedzi, miałkneła cicho, najwidoczniej grzejąc się przy moim mężu który spał. Wygląda na to, że wszyscy w domu śpią, a to może nawet lepiej dla mnie, mam nareszcie czas na wysprzątanie domu nim znów zajmę się moimi biednymi dziećmi i mężem.
Sprzątanie nie zajęło mi wiele czasu a wszystko to z powodu Soreya wychodzącego z pokoju.
- A ty co tu robisz? - Zapytałem tak z ciekawości, dostrzegając go na schodach ledwo co po nich schodzącego.
- Wstałem, ponieważ muszę ci pomóc, nie możesz zostać z tym wszystkim sam - Gdy wypowiadał owe słowa, prawie spadł ze schodów, ledwo trzymając się na nogach.
- Sorey czy ty się śmierci nie boisz człowieku? Chcesz spaść z tych schodów? Natychmiast wracaj do sypialni - Burknąłem poirytowany.
- Nic mi nie będzie, jestem silnym mężczyzną, który musi ci pomóc - I właśnie w tym momencie upadł, co za człowieku.
- Głupim człowiekiem - Burknąłem, po czym westchnąłem z irytacją, pomogłem mu wstać, zaciągając siłą do sypialni.
- Nie chce leżeć - Burknął, patrząc na mnie z widocznym zmęczeniem w oczach.
- A ja nie chce słuchać twoich dyskusji, masz leżeć i się kurować, a jeśli nie to będziesz spał sam - Burknąłem, oczywiście nie chciałem go straszyć, jednak to chyba jedyna możliwa opcja usadowienia go na tyłku w łóżku. - Chcesz rosołku? - Zmieniłem temat, dotykając jego wciąż gorącego czoła. Musi leżeć, a ja muszę przynieść mu zimny okład, aby spróbować zbić jego gorączkę.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz