Słysząc jego relację z nocy zmartwiłem się jeszcze bardziej. To jest kolejny powód, dla którego powinienem wrócić jak najszybciej do domu, co już prawie jest gotowe, czekam tylko na wypis od medyka, a teraz doszła jeszcze rozmowa z Mikim, który swoją drogą troszkę dziwnie się zachowywał. Miałem nadzieję, że uda mi się to zrobić przed jego wizytą, ponieważ wiedziałem, że mu się to nie spodoba. Ale jak już ledwo przekonałem medyków, to i przekonam jego, i tak nie będzie miał wyjścia.
- Tak samo, jak wczoraj, tylko troszkę bardziej zmęczony, nie mogłem w nocy spać – przyznałem, poprawiając się na łóżku i przytulając do siebie moje równe zmarnowane dziecko. Trochę wątpiłem w to, że jego wymioty były spowodowane moją nieobecnością, prędzej podejrzewałem, że przypadkiem złapał coś tutaj, no ale i tak lepiej, abym wrócił do domu. Nie dość, że tam odpocznę, to jeszcze pomogę Mikiemu przy dzieciach. I Misaki będzie spokojniejsza... no same plusy.
- Coś się działo w nocy? – dopytał, jak zwykle za bardzo przewrażliwiony na moim punkcie.
- Nie, nie, po prostu nie przepadam za tym miejscem. No i też łóżko nie dość, że niewygodne, to jeszcze tak strasznie puste – wyszczerzyłem się do niego głupkowato do niego chcąc, aby się odstresował. Czuję się całkiem nieźle, tylko właśnie zmęczony byłem. Nie dość, że niezbyt przyjemnie tu pachniało, to jeszcze te kasłania i ciche rzężenia innych chorych trochę mi uniemożliwiały miły odpoczynek. – Ale spokojnie, dzisiaj już wracam.
- No chyba nie, medycy mówili mi, że powinieneś jeszcze odpoczywać przez kilka dni – odpowiedział odrobinkę ostrzej, mrużąc niebezpiecznie oczy.
- Tutaj mi się to nie uda. A w domu i ty będziesz spokojniejszy, i dzieciom nie zdarzy się już żadna przykra nocna niespodzianka... dziękuję bardzo – ostatnie słowa skierowałem do medyka, który właśnie podszedł do mojego łóżka wraz z wypisem. No w końcu, zdecydowanie za długo tutaj przebywałem.
- Proszę na siebie uważać. I bardzo proszę go pilnować, ponieważ tak upartego osła jeszcze nie widziałem – drugie zdanie medyka było skierowane do mojego męża, co mi się nie podobało. Jak to osła? Nie jestem osłem. Ani nie jestem uparty, po prostu dbam o swoje dobro. – Żadnego wysiłku, żadnego stresu, delikatna dieta i dużo odpoczynku – dodał na odchodne, odchodząc od nas.
- Czy ty jesteś poważny? – byłem pewien, że gdyby wzrok Mikleo mógł zabijać, już leżałbym trupem.
- Bardzo poważny. Daj spokój, jak będę się czuł nieco gorzej, to dam ci znać – obiecałem, uśmiechając się do niego delikatnie i wstając z łóżka, cały czas trzymając synka na rękach. Może faktycznie się za mną stęsknił... nie powinien tak robić, bo przez to serce mi do niego miękło.
- Żadnego wysiłku, a dźwiganie też się do tego zalicza, wiesz? – dodał, próbując odebrać mi synka, ale ten wyjątkowo nie chciał iść do mamy. To dziecko z dnia na dzień coraz to bardziej mnie zaskakiwało, a ostatnio tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Nie jest aż taki ciężki, ale już musisz coś dźwigać, to proszę – powiedziawszy to, podałem mu niewielką torbę, w której miałem kilka swoich osobistych rzeczy.
Mikleo nie wydawał się być ani trochę z tego zadowolony z tego, że opuściłem szpital, ale nie miał innego wyjścia. Podczas drogi powrotnej Mkleo cały czas uważnie mi się przyglądał, pytał czy wszystko w porządku, kiedy tylko ujrzał lekkie skrzywienie na mojej twarzy... nie cierpiałem być przez wszystkich wokół niańczony, ale wiedziałem, że będę musiał to przecierpieć. Te dwa-trzy dni będę grzecznie się go słuchał i jeżeli przez ten czas nic mi nie będzie, to wrócę do standardowego działania. Nie mogę przecież zostawić wszystko na głowie Mikleo na tak długi czas. Najchętniej to już dzisiaj bym go w czymś odciążył, ale wątpię czy mi na to pozwoli. Może jednak zgodzi się, abym robił coś lekkiego...? Zawsze mogę mu pomóc przy bawieniu dzieci, ani to męczące, ani stresujące. I przy gotowaniu, to całkiem też lekka praca. Nawet w takim stanie mogę się do czegoś przydać nie narażając przy tym swojego serca, z którym ponoć było coś nie tak.
- Cześć, Coco. Też tęskniłem – zwróciłem się do kotki, siadając na kanapie, kiedy już zaniosłem Merlina do łóżeczka. Podczas drogi powrotnej zasnął mi w ramionach, co także mnie zaskoczyło. – Więc w czym ci pomóc? Pozmywać? Ziemniaki obrać? Coś pokroić? – zwróciłem się do męża chcąc się dowiedzieć, w czym potrzebuje pomocy. Skoro się dobrze czuję, nie będę aż tyle leżał, od tego oszaleć można, wyleżałem się w już w szpitalu...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz