niedziela, 25 września 2022

Od Soreya CD Mikleo

Nie do końca byłem zadowolony ze swojego stanu, powinienem wstać i mu pomagać, a nie leżeć taki zdechły. Doskonale wiedziałem, co się stanie, jeżeli wypiję troszkę więcej, znałem konsekwencje, więc teraz powinienem się z nimi zmierzyć... znaczy, zrobię to zaraz, bo jak teraz wstanę, to może się źle skończyć dla podłogi. Pięć minutek i schodzę na dół. Opadłem z powrotem na poduszki i przymknąłem oczy, ponieważ zaczęło już troszkę mi się kręcić w głowie. 
Moje leżenie trwało trochę dłużej niż pięć minut, i to znacznie dłużej. Nim się spostrzegłem, mąż wrócił do mnie z gorącym rosołkiem. Musiało minąć co najmniej kilka godzin, co nie do końca mi się podobało. Nie tak to miało wyglądać, miałem wstać i pomagać Mikleo. Albo chociaż wstać i umyć zęby, bo posmak wódki strasznie mi przeszkadzał, i chyba nie tylko mnie. Widziałem to skrzywienie u Mikleo, kiedy się ode mnie odsunął po pocałunku i wcale się mu się nie dziwiłem. Też bym się krzywił. 
- Jak obiecałem, przyniosłem rosołek – i znowu ten cudowny głos Mikleo, który sprawiał, że wszystko stawało się lepsze. – Pomóc ci zjeść? 
- Nie mam ochoty na jedzenie – wymamrotałem, dalej leżąc i nie otwierając oczu. Było już chyba ze mną lepiej niż rano, ale dalej chciałem po prostu zniknąć i niczego już nie czuć, zwłaszcza po tym, jak usłyszałem, co zrobiłem po pijaku. Żeby tak się zachować... poległem na całej linii. I jak ja teraz mu spojrzę w oczy? Na pewno go zawiodłem. 
- Spróbuj chociaż troszkę, na pewno ci pomoże – dalej mnie zachęcał, nie za bardzo chcąc mi odpuszczać. I co ja z nim mam... znaczy, mam z nim bardzo dobrze, momentami aż za dobrze, ale miał jeden problem, nie przyswajał do siebie słowa „nie”. Ja chyba też czasem miałem z tym problem, ale zazwyczaj ignorowałem jego „nie” dla jego dobra, bo inaczej nie pozwalałby mi się rozpieszczać. – No już, wstajemy. 
- Nie dasz mi spokoju, co? – bąknąłem, w końcu podnosząc się do siadu, patrząc wszędzie tylko nie na niego. Jak można spartolić sprawę... beznadziejny ze mnie mężczyzna i partner. I ojciec, bo rodzicem też najlepszym nie jestem, gdybym był, rano wstałbym bez problemów i wyprawił dzieciaki do szkoły. 
- Chcę tylko twojego dobra. Od wczoraj nic nie zjadłeś, niewiele dzisiaj wypiłeś, a taki rosół na pewno postawi cię na nogi – powiedziawszy to, położył dłoń na moim policzku, przez co mój wzrok sam powędrował na jego twarz. Trwało to jednak krótką chwilę, ponieważ zaraz poczułem ten palący wstyd, przez co musiałem odwrócić wzrok. 
- Zjem sam, nie musisz mnie niańczyć – bąknąłem, wpatrując się w swoje dłonie, które nagle wydały się tak niezwykle interesujące. 
- Skoro tak uważasz... zjedz tylko szybko, póki gorące – powiedział łagodnie, całując mnie w czubek głowy i wyszedł z pokoju biorąc ze sobą to poprzednie jedzenie, którego do tej pory nie zjadłem, zostawiając mnie samego. 
Jeszcze przez moment z sobą walczyłem, ale w końcu wziąłem do rąk miskę, którą mi przyniósł. Z ulgą zauważyłem, że nie było tego dużo, i całe szczęście, bo normalnej porcji raczej bym nie zjadł. Powolutku zacząłem jeść, co chyba zajęło mi godzinę, ale po tym i krótkim odpoczynku w końcu zebrałem się w sobie i wstałem do łazienki. I tak w końcu musiałem to zrobić, ponieważ ponaglała mnie nie tylko potrzeba mycia zębów. A skoro już w tej łazience się znalazłem, postanowiłem wziąć jeszcze szybką kąpiel, by już całkowicie się pozbyć tego obrzydliwego zapachu alkoholu. Wódki to mi chyba już starczy do końca życia, a nawet i dłużej. 
W nieco lepszym samopoczuciu wyszedłem z łazienki, wypiłem jeszcze jedną szklankę wody i zszedłem na dół, wraz z pustą miską. Jeszcze nadal czułem, że niczego poza rosołem i wodą jeszcze spożywać nie powinienem, i gór też raczej przenosić nie mogłem, ale do czegoś przydać się na pewno mogłem. Wręcz musiałem, tyle leżałem, że to najwyższa pora, aby się odwdzięczyć Mikleo za opiekę. I beznadziejny wieczór, który mu zafundowałem. 
Na dole nikogo nie było, poza Coco leżącej na kanapie. Było już późne popołudnie, więc pewnie poszedł po dzieci, a że nie chciał mnie budzić i zostawiać samego z dzieckiem, także wziął ze sobą Merlina. Miałem nadzieję tylko, że za bardzo nie zmokną, bo padało, i to dość intensywnie. I oby tylko na deszczu się skończyło, bo chmury były nie dość, że ciemne, to jeszcze wisiały nisko nad ziemią. Zauważyłem też, że zlew w kuchni był pełny, jakby Mikleo nie zdążył pozmywać przed wyjściem, ale to lepiej dla mnie, będę mógł się mu zrewanżować, dlatego już nie czekając zabrałem się za zmywanie. 

<Owieczko? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz