Mam już serdecznie dosyć tego dziecka, czy ono było w ogóle moje? Najpierw kładzie się pomiędzy mną a Mikleo, nie pozwalając się mi do niego przytulić w nocy, później maluje po ścianie, którą oczywiście będę musiał pomalować, a teraz jeszcze skopał mi żebra tak, że będę miał siniaki i przez niego jeszcze spadłem z łóżka, bo się tak rozwalał. Mam już tego serdecznie dosyć, od tej pory będzie musiał uczyć się spać w łóżeczku albo chociaż pomiędzy łóżeczkiem a Mikim, bo ja z nim już spać nie będę. Wiele mogę znosić, ale nie coś takiego.
– Od tej pory uczymy go spać w swoim łóżeczku, mam dosyć – burknąłem, podnosząc się z ziemi i idąc do łazienki. Słońce już wstało, było jeszcze w miarę wcześnie, więc jeszcze teoretycznie mogłem iść spać, ale nie chciałem, nie w tym łóżku i nie z tym diabłem. I jeszcze był z siebie taki zadowolony, nie widzę innego wytłumaczenia jak tego, że on mi robi na złość. To dziecko mnie nie cierpi, a ja nie wiem, dlaczego. Przecież staram się dla niego, usypiam go, karmię, myję, zmieniam pieluchę, staram się być najlepszym ojcem, jakim tylko mogę, a on mnie tak strasznie, więc dlaczego jest wobec mnie taki złośliwy?
– Daj spokój, Sorey, to tylko dziecko, na pewno nie chciało tego zrobić specjalnie – Miki poszedł za mną, biorąc to małe diable ze sobą.
– Nie zrobił specjalnie? Spójrz na jego twarz, widzisz jego uśmiech? Ucieszył się z tego, że zrobił mi krzywdę, sadysta mały – bąknąłem, myjąc twarz.
– Zaczynasz mieć paranoję - a Mikleo oczywiście po jego stronie, bo jakże by inaczej. To ja jestem tym złym i najgorszym, pomimo tego że to ja jestem w tym wszystkim pokrzywdzony.
– Nawet jeśli on nie śpi już obok mnie – dalej uparcie trzymałem się swojego zdania i nie zmienię go, chyba że Merlin nagle zmieni swoje nastawienie do mnie, ale szczerze wątpię, że to się zmieni.
Wyszedłem z łazienki, by się ubrać i zrobić sobie kawę. Skoro słońce wstało, ludzie już zaczęli zbierać się na rynku, a im szybciej kupię tę farbę i zamaluję te bazgroły, tym lepiej. Zresztą, i tak nie miałem ochoty przebywać ani z naszym synem, ani z mężem, który mnie nie rozumie. Byłem delikatnie rzecz ujmując, nie wściekły. Z brakiem seksu już się trochę pogodziłem, z tym, że w nocy mogę męża jedynie trzymać za rękę także, ale to kopanie mnie i śmianie się z tego, że spadłem na podłogę to już jest grube przegięcie.
Kiedy wróciłem z farbą, obudziłem Misaki do szkoły i zaniosłem farbę do pokoju. Na razie chciałem się trochę przyjrzeć temu, co nasz syn tu zmalował, później to ogarnę. I dobrze, że to zrobiłem, ponieważ okazało się, że młody tak mocno przyciskał kredkę do ściany, że zostawił w niej wgniecenia... Mogę ją zamalować, ale tego już nie naprawię.
– A ty gdzie go zabierasz? – zapytałem Mikleo, który trzymał w rękach to wredne dziecko.
– Skoro cię denerwuje, no to biorę go do pani Caitlyn... – zaczął, patrząc na mnie odrobinkę niepewnie. Pewnie nadal widział moje zdenerwowanie, i w sumie bardzo dobrze, nie chciałem go nawet za bardzo ukrywać, mam zniszczoną ścianę w pokoju, jak ja mogę być teraz spokojny?
– Pani Caitlyn potrzebuje spokoju, a przy małym dziecku go nie zazna. Odprowadź tylko Misaki do szkoły – odparłem, zabierając od niego Merlina, który już taki wesoły nie był. Najwidoczniej i on wyczuł mój niezbyt dobry humor, ale to może i dobrze, będzie chociaż spokojny i nie będę już miał z nim takich kłopotów.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz