Domyśliłem się od razu, że coś jest nie tak po jego twarzy, skrzywił się lekko, a ja od razu pomyślałem o tych siniakach. Co, jeżeli nie tylko jego ręce są całe posiniaczone, ale i ciało? Mikleo nie mówił, że został pobity, ale przecież był taki delikatny, niewiele trzeba było, aby pokiereszować jego ciało. A może stało się coś, czego mi nie powiedział, by mnie nie denerwować bardziej? Wcale bym się nie dziwił, Miki właśnie taki był, nie mówił, że cos jest nie tak, tylko sam musiałem to odkryć.
Od razu wstałem z łóżka i szybko do niego podszedłem, biorąc na ręce tego małego pulpecika. Merlin rósł jak na drożdżach, więc to oczywiste, że był już całkiem ciężki i wcale lżejszy nie będzie, ale to dobrze, że rozwija się zdrowo, a jak Miki nie będzie mógł go wziąć na ręce, bo będzie dla niego za ciężki bądź będzie miał siniaki, ponieważ jakiś idiota pobije go na ulicy.
- Może się położysz i odpoczniesz jeszcze, a ja zajmę się Merlinem? – zaproponowałem, patrząc na niego ze zmartwieniem. Później będę musiał uważnie obejrzeć jego ciało, by mieć pewność, że niczego przede mną nie zataił.
- Dam sobie radę, nie jestem umierający – odpowiedział, kierując się na dół. Nie byłem do końca przekonany do jego decyzji, jak dla mnie powinien jeszcze na moment się położyć. Na pewno jest niewyspany i obolały przez tego idiotę... jak tylko sobie pomyślę o tym, że ktoś podniósł na niego rękę, czułem przeogromną złość.
Zszedłem na dół za Mikim, próbując trochę porozmawiać z Merlinem, który był dzisiaj całkiem gadatliwy. I nawet całkiem dla mnie miły, co w końcu nieczęsto mu się zdarzało. Szkoda tylko, że nie za bardzo rozumiałem, co takiego do mnie mówił. Miki kiedyś mi mówił, że także nie rozumie, co on mówił, tylko tak świetnie udawał. Też chciałbym tak świetnie udawać, bo nawet tego nie umiałem robić. Jedynie przytakiwałem, a jak była moja kolej do mówienia, to skupiałem się na Mikim i mówiłem rzeczy typu „spójrz, co mamusia robi”, albo „a co to mamusia pysznego gotuje”. Ja to się chyba nie do końca nadawałem do małych dzieci.
- Ledwo się trzymasz na nogach, Owieczko – zauważyłem, przytulając się do niego od tyłu i kładąc podbródek na jego ramieniu. Mała przekąska dla Merlina była gotowa i już sobie właśnie jadł, przy okazji brudząc wszystko wokół siebie, ale jaki był przy tym szczęśliwy... za chwilę zabiorę się za karmienie go, bo jak teraz bym się za to wziął, to nie chciałby jeść. Zauważyłem, że najpierw musi sam spróbować zjeść, a później spokojnie daje się karmić.
- Przesadzasz, mam się dobrze – odpowiedział, kładąc swoje dłonie na tych moich, które trzymałem na jego brzuchu.
- Wiesz, że nigdy się za to nie zabieram, bo kwiatków szkoda. Połóż się, skarbie, a ja zajmę się młodym. Nałożyć ci później maść na te siniaki? – zaproponowałem, całując go w policzek.
- Przecież mam tylko na rękach, mogę sobie sam nałożyć – usłyszałem w odpowiedzi.
- Tylko na rękach? – powtórzyłem z nutką podejrzliwości.
- I może jak upadłem coś mogło mi się pojawić na plecach... – przyznał niepewnie po chwili, na co westchnąłem cicho.
Czyli upadł, dobrze to wiedzieć, bo czegoś takiego mi nie mówił wcześniej. Cóż, Miki wypocznie, wyleczy się, uspokoi, a wtedy będziemy szukać tego dupka, który się na niego rzucił. Nie będziemy przecież chodzić za nim po całym mieście, ale po prostu zabierać Mikleo za każdym razem, jak będę musiał wyjść na miasto. Albo prawie za każdym razem, bo dzisiaj, jak będę szedł po Misaki, Miki zdecydowanie zostaje w domu, by wypoczywać i powolutku dochodzić do siebie.
- Albo w tym momencie pójdziesz do łóżka, albo cię tam zaniosę osobiście. A jak będziesz się stawiał, to przywiążę cię do łóżka, a dobrze wiesz, że ramy są mocne – wyszeptałem mu do ucha, będąc już znacznie bardziej stanowczy.
Mikleo, niechętnie, ale w końcu poszedł na górę, nie do końca zadowolony. Znacznie spokojniejszy o jego zdrowie zająłem się Merlinem, najpierw go karmiąc, a dopiero później po nim sprzątając. W międzyczasie zrobiłem sobie kolejną kawę, by trochę zniwelować zmęczenie, które zacząłem powoli odczuwać. Jak dobrze, że istniało coś takiego jak kawa, bez niej tak sprawnie bym nie funkcjonował. Jak już ogarnąłem Merlina na moment zajrzałem do Mikleo, a jako, że spał, już go nie budziłem i nie męczyłem maścią, a poświęciłem całkowicie czas Merlinowi i zwierzakom. Do odebrania młodej ze szkoły miałem jeszcze dobre kilka godzin, więc zdążę obejrzeć ciało Mikleo i dobrze się nim zająć. I uspokoić, bo co pomyślę o tych jego siniakach, to serce tak dziwnie mi się ściska... niesamowite, że mój mąż nie wydawał się jakoś specjalnie całą tą sytuacją poruszony, a ja przeżywałem to za nas dwóch. Albo przeżywał, ale po cichu, co było gorszą alternatywą, bo wolałbym, aby mówił mi, co go boli, dosłownie i w przenośni.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz