piątek, 30 czerwca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Trochę zaskoczyły mnie jego słowa, nie chce nic? Ale naprawdę nic nie chce? Wygląda jak ktoś, kto czegoś chce, tylko ja nie mam pojęcia, czego. No i tez wyglądał na strasznie zmarnowanego, co mnie trochę niepokoiło. Co prawda nie dzieje się nic, przed czym wcześniej nie ostrzegałaby mnie Lailah, ale i tak się martwiłem o Mikleo. Był moim aniołkiem i miłością mojego życia, więc to oczywiste, że będę się o niego martwił, kiedy ten źle się czuje. I wygląda. Nie podobają mi się jego wypieki, nie powinien ich mieć, no chyba, że ja mu mówię komplementy. Albo kiedy pieszczę jego ciało. Ale nie w tym momencie. 
Mimo wszystko spełniłem jego prośbę, wracając z powrotem na podłogę. Nim jednak usiadłem, położyłem dłoń na jego czole, sprawdzając tym samym temperaturę jego ciała. Była za wysoka. Powinienem się martwić? Albo może i nie...? To było coś naturalnego, a przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu Miki teraz czuł się nie do końca dobrze, a jako że jest Serafinem wody, no to jest mu gorąco. Kiedy ja się czułem źle, było mi zimno, bo jestem aniołem ognia. To brzmiało dosyć logicznie, czyż nie?
- Może powinienem przygotować ci chłodną kąpiel? Jesteś strasznie gorący – spytałem, siadając na niewygodne podłodze, jednak innego miejsca nie miałem. Czysto teoretycznie mogłem położyć się obok niego na łóżku, ale nie chciałem. Znaczy się, chciałem, ale bałem się, że coś zrobię Mikleo, jak chociażby to, że przypadkiem się do niego za mocno przytulę i zrobię mu krzywdę. W tym momencie jego ciało było bardzo obolałe i wrażliwe, ale wrażliwe w ten niezbyt dobry sposób. 
- Nie mam siły wstać z łóżka – przyznał, szukając po materacu swoją dłonią mojej, z czym zaraz mu pomogłem, splatając nasze palce. Tak, zdecydowanie jest za ciepły. Z reguły lubię ciepło, ale nie jego ciepło. Chyba, że jestem chory, ale wtedy to moja temperatura ciała jest nienormalna, nie jego. 
- Zaniosę cię. I przyniosę. Dla mnie to żaden problem – przyznałem, uśmiechając się delikatnie. Nie wiem, ile spałem na podłodze, oparty o łóżko, ale tak troszkę obolały byłem. Niezależnie od tego, i tak znajdę siły, by mu usłużyć. Muszę w końcu się dobrze nim zająć, by wrócił do zdrowia, więc swój ból jakoś przeboleję. 
- Nie musisz. Dlaczego w ogóle jesteś na podłodze? – spytał, odwracając głowę w moją stronę. Widziałem w jego oczach, że cierpiał, i czułem się przez to źle. Szkoda, że nie mogłem zabrać od niego tego bólu, bym to ja mógł przeżyć go za niego. 
- Bo bałem się, że jeżeli się położę obok, to zasnę i się do ciebie przytulę, to ci krzywdę zrobię – wyjaśniłem, opierając zmęczony głowę o materac. Trochę się nie wyspałem, no ale moje samopoczucie nie jest ważne. To na nim teraz całkowicie trzeba było się skupić. Następne w kolejce są zwierzaki. A ja jestem gdzieś tam na końcu. 
- Teraz już chyba możesz się położyć obok mnie – stwierdził, ale pokręciłem głową. 
- Nadal mogę cię przypadkowo przygnieść. Poza tym, musisz się wychłodzić, a ja ci w tym nie pomogę, a wręcz przeciwnie, jeszcze cię przegrzeję. No i jak będziesz czegoś potrzebował, to szybciej się z te pozycji zbiorę – wyjaśniłem z delikatnym uśmiechem nie chcąc, by Miki się mną przejmował. W końcu to nie z mojego wnętrza wyrwano obrzydliwego demona i to nie ja teraz cierpię. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

Byłem naprawdę bardzo zmęczony, gdy otworzyłem oczy, było mi strasznie gorąco, do tego wszystko mnie bolało, a co gorsza w ogóle nie miałem pojęcia, bo się wydarzyło.
Rozglądając się po pokoju, który tak dobrze znałem, dostrzegłem mojego męża śpiącego z głową na łóżku. A on, dlaczego tak śpi? Coś się stało? Niczego nie pamiętam i nie rozumiem, wszystko mnie boli i jest jakoś tak dziwnie pusto, tak jakby część mnie została mi odebrana dlaczego? Nie wiem, tego nie pojmuję.
- Sorey - Wychrypiałem, dłonią delikatnie głaszcząc go po głowie. - Sorey obudź się proszę - Wydusiłem, chcąc, aby zwrócił na mnie swoją uwagę, wybudzając go ze snu.
- Miki? - Zapytał, przecierając dłonią zaspane oczy. - Mój boże Miki obudziłeś się - Zawołał, mocno się do mnie przytulając, co przyznam, lekko mnie zabolało. Wciąż czułem palący ból rozchodzący po całym moim ciele.
Odruchowo syknąłem cicho, czym lekko przeraziłem mojego męża, który od razu odsunął się ode mnie, przyglądając mi uważanie.
- Miki wszystko dobrze? - Zapytał, kładąc dłoń na moim policzku, co wywołało słaby uśmiech na moich ustach.
- Tak, po prostu nie czuje się najlepiej, mam dziwną pustkę w sobie do tego wszystko mnie boli. Wiesz, co mi się stało? - Zapytałem, patrząc z nadzieją na mojego męża, który nagle zmarszczył czoło, tak jakby czego nie rozumiał, ale czego? Czy pytam o coś dziwnego? Raczej nie.
- Nic nie pamiętasz? - Dopytał, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Pamiętam, że przyszła do nas Lailah i coś chciała, ale później, później mam już pustkę w głowie - Przyznałem, przecież nie mając powodu, aby go kłamać, bo i po co?
- Lailah i ja uwolniliśmy cię od demona, już nigdy nie będzie cię zadręczał, już nigdy nie będzie przejmował nad tobą kontroli, jesteś wolny - Na jego słowa poczułem dziwną pustkę, która znów we mnie uderzyła.
- To znaczy, że już go nie ma? - Zapytałem, tak jakbym nie zrozumiał tego, co do mnie mówi, rozumiałem a mimo to, wciąż było to dla mnie dziwne.
- Nie, nie ma i już nigdy nie będzie - Wytłumaczył, co wywołało cicho westchnięcie wydobywające się z moich ust.
- To stąd ta dziwna pustka - Zrozumiałem, a mimo to wciąż czułem się jakoś tak dziwnie, nie wiem, czy chciałem, aby mi go odbierano, może i był drażniący, ale był częścią mnie, której teraz będzie mi brakowało.
- Tak, Lailah powiedziała, że to minie, nie martw się, ja przy tobie cały czas jestem - Odezwał się, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku.
- Masz rację, na pewno mi to minie - Zgodziłem się, uśmiechając łagodnie, kładąc głowę na poduszkę. Mimo że ewidentnie spałem, wciąż odczuwałem zmęczenie spowodowane, chyba tym, co się wydarzyło.
Nigdy już nie usłyszę tego irytującego mnie demona, niesamowite chyba nadal nie potrafię w to uwierzyć, tyle długich lat, tyle nieszczęścia, które mi przyniósł i nagle odszedł? Chyba tego nie pojmuję.
- Miki wszystko dobrze? - Słysząc pytanie męża, kiwnąłem delikatnie głową, łagodnie się uśmiechając.
- Tak, jestem tylko trochę zmęczony i zagubiony - Przyznałem, chcąc po prostu poleżeć sobie w łóżku z mężem, przy którym czuje się bezpiecznie.
- To może coś ci przyniosę? Coś słodkiego? Masz na coś ochotę? - Zapytał, odsuwając się ode mnie, aby już mi gdzieś zniknąć, gdy ja bardzo bym tego nie chciał.
- Chce, tylko żebyś był tu ze mną - Poprosiłem, naprawdę nie chcąc od niego niczego innego.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Widząc, jak mój mąż upadał na ziemię, już chciałem ruszyć w jego stronę, wziąć go w swoje ramiona i upewnić się, że wszystko jest dobrze. Jedynie tylko swojej silnej woli utrzymałem się w miejscu, wiedząc, że jeżeli się ruszę, zamknę naczynię za wcześnie, zepsuję wszystko. Dlatego więc czekałem spokojnie... no, może nie do końca spokojnie, ale stałem w miejscu czekając, jak Lailah skończy inkantację. Kiedy dała mi znak, zamknąłem naczynię, podałem go kobiecie i od razu pobiegłem w stronę mojej Owieczki. Lailah ostrzegała mnie, że coś takiego będzie miało miejsce i że nie powinienem się przejmować, no ale jak ja miałem zachować spokój, kiedy mój mąż upadł jak nieżywy na podłogę? 
Pierwsze, co zrobiłem, to sprawdziłem, czy oddycha, ponieważ naprawdę wyglądał na martwego. Na szczęście wyczułem i oddech, i puls, chociaż obie te rzeczy były strasznie słabe. Czyli się udało... mój Boże, udało się. Jedyne, czego teraz potrzebowałem do szczęścia, to obudzenia Mikleo. I niczego więcej. 
- Przez pewien czas może czuć pustkę, co jest normalne. On i demon byli jednością przez długi czas i zdążyli się na swój sposób zżyć – wyjaśniła Lailah, podchodząc do mnie. 
- A jak długo będzie nieprzytomny? Wiesz? – dopytałem, na moment zerkając w jej stronę. W rękach trzymała naczynie z demonem i wydawało mi się, że ono delikatnie drży... demonowi chyba nie podobało się wnętrze. 
- Nie mam pojęcia, ale rację przygotować się na cierpliwość – wyjaśniła, na co pokiwałem głową i wziąłem mojego aniołka na ręce, rozkładając swoje skrzydła. Nie lubiłem latać, to fakt, ale nie chcę iść z nieprzytomnym mężem przez całe miasto, a do domu aż tak daleko nie mam, więc już jakoś to przeboleję. Najważniejsze było dla mnie to, by zapewnić mu prywatność. 
- A co z demonem? – spytałem, ruchem głowy wskazując na drżące naczynko. 
- Nim się nie przejmuj. Ukryję go tak, że nie znajdą go przez stulecia – powiedziała tajemniczo, a na te słowa pokrywka zadrżała tak mocno, że podskoczyła do góry. Tak, komuś się to ewidentnie nie podobało... i bardzo dobrze. Mikleo strasznie przez niego cierpiał, i nie tylko on, ale i wszyscy inni ludzie, których skrzywdził. Jak dla mnie wieczność w tak małym więzieniu to nie jest wystarczająca kara, ale chyba nie ma lepszej. Nie na ten moment. – Zajrzę do was za kilka dni – obiecała, na co kiwnąłem głową. 
Po tym pożegnałem się z Lailah, podziękowałem za pomoc i wyszedłem z katedry, by zaraz wznieść się w powietrze. Kiedy tylko znalazłem się w domu, od razu zaniosłem Mikleo do sypialni i położyłem go na łóżku upewniając się, że ma miękko. Najchętniej to bym go jeszcze opatulił kocem, ale już teraz był troszkę ciepły, dlatego powstrzymałem się od niego. Gdy tylko to zrobiłem, zniknąłem na chwilę na dole, by nakarmić nasze zwierzaki, i zaraz wróciłem, by zająć miejsce na podłodze przy łóżku. Chwyciłem dłoń mojej nieprzytomnej Owieczki i delikatnie zacząłem ją gładzić czekając cierpliwie na jego przebudzenie. Mogłem się położyć obok niego, na łóżku, ale bałem się, że jeżeli to zrobię, to się do niego przytulę i zasnę, i swoim ciężarem ciała zrobię mu krzywdę. A tu z podłogi mam na niego lepszy widok, no i jest mi niewygodnie, więc szybko nie zasnę, a nie chciałbym przegapić momentu jego przebudzenia. 

<Owieczko? c:>

czwartek, 29 czerwca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Na jego pytanie zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc tego, co do mnie mówi, czyżby coś ukrywał? To na pewno tylko dlaczego? Nie wiem, nie będę pytał, zaufam mu, tak jak tego właśnie chce.
- Ufam ci oczywiście, że ufam - Przyznałem, uśmiechając się do niego szczerze, mając nadzieję, że kiedyś mi to wyjaśni, najwidoczniej mając powód, aby teraz mi nic nie mówić.
- W takim razie proszę, nie pytaj mnie o to, nie teraz - Poprosił, całując mnie w czoło, wracając do wycierania moich włosów, co przyznam, było bardzo przyjemne, lubiłem te drobne pieszczoty, którymi mnie obdarowywał, nawet jeśli sam mogę je wysuszyć.
Zadowolony zamknąłem oczy, oddając się pieszczocie, którą mnie obdarowywał.
Nim się zorientowałem, Sorey odrzucił ręcznik na bok, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, czym mnie lekko zaskoczył, zachęcając mnie do odwzajemnienia jego pocałunku.
Nim się zorientowałem, Sorey wziął mnie na ręce, zanosząc do łóżka, do którego wylądowaliśmy na kilka dobrych godzin, tak jak obiecał, pieszcząc moje ciało, wywołując u mnie przyjemne dreszcze i jęki wydobywające się z moich ust.
I tego właśnie mi brakowało, zwyczajnej bliskości, pieszczoty, zapachu i smaku ust mojego ukochanego męża...

Dni znów wróciły do normalności, a każde z nas znów robiło to, co robić powinno, ja wróciłem do pracy, a Sorey zaczął szukać pracy, którą będzie mu odpowiadała.
I wszystko było już dobrze, aż do chwili, w której to pewnego dnia do naszych drzwi zapukała Lailah.
- Dzień dobry Sorey, dzień dobry Mikleo - Przywitała się z nami, zaskakując bardziej mnie niż mojego męża.
- Dzień dobry Lailah, co cię do nas sprowadza? - Zapytałem zaciekawiony, podchodząc do kobiety.
- Chciałabym was zabrać do katedry - Gdy to powiedziała, uniosłem jedną brew ku górze, zerkając na mojego męża, który bez problemu kiwnął głową, lekko mnie zaskakując.
- Dlaczego? Coś się stało? - Dopytałem, przyglądając się uważnie kobiecie, niczego nie rozumiejąc.
- Nic się nie stało, chciałbym wam coś pokazać - Powiedziała, dziwnie się uśmiechając, co się tu dzieje? Ja nic nie rozumiem.
- No dobrze, jeśli to jest bardzo ważne - Zgodziłem się, zakładając na nogi buty, czując się niekomfortowo, to trochę tak jakby coś się miało stać, tylko ja nie rozumiem czemu.
Sorey chwycił mnie za dłoń, uśmiechając się do mnie ciepło, prowadząc mnie do katedry, gdzie kobieta kazała mi stanąć w jednym z wyznaczonych przez siebie miejsc, co uczyniłem z niechęcią, zerkając na kobietę.
- Czy ktoś mi może powiedzieć, co się dzieje? - Zapytałem, dostrzegając jakiś nieznamy mi przedmiot, trzymany w jej dniach.
- To artefakt, który pomoże nam wydostać z ciebie demona - Gdy to powiedziała, z niewiadomych przyczyn poczułem gniew, uwalniając demona, który jeszcze przed chwilą był zamknięty.
- Nie pozwolę wam - Warknął, chcąc ruszyć w ich stronę, uderzając w niewidoczną ścianę. - Co jest kurwa - Warknął, dopiero po chwili orientując się, że został uwięziony w pułapce.
- Nie będziesz więcej krzywdził Mikleo - Powiedział Sorey, otwierając dobrze znane demonowi naczynie, siłą wyciągając demona z anioła, wywołując w jego ciele palący ból. Ból był niewyobrażalny, anioł czół jakby jego ciało płonęło żywcem, nim upadł na ziemię, ciężko oddychając, odpływając z powodu bólu i zmęczenia.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Szkoda, że nie mogłem Mikleo powiedzieć, co tak naprawdę planujemy z Lailah. Może wtedy miałby lepszy humor. Wiedziałby, że naprawdę mówiłem prawdę odnośnie z tym, że mu nie pozwolę więcej demonowi przejąć kontroli nad nim i ze zamierzam pozbyć się go raz, a dobrze. Znaczy się, w sumie nie ja, a Lailah, bo ona się na tym zna. No ale ja będę pomagał. To chyba też dużo, prawda? Już nie wspominając o tym, że prawie umarłem tylko po to, by mój Miki wrócił. To się nazywa poświęcenie, za które chyba należy mi się nagroda.
- I ja ciebie kocham, Owieczko – powiedziałem, gładząc go po włosach. 
W tym samym momencie odezwała się Muffinka, odchodząc od swojej miseczki i żałośnie miaucząc wskoczyła na stół, podchodząc do mnie i zaczęła ocierać się o mnie, domagając pieszczot. Moje malutkie, bielutkie biedactwo... wziąłem ją na ręce, miziając ją pod bródką, na brzuszku, po główce, za uszkiem... no, gdzie tylko moje maleństwo chciało. A jak ono chciało, to zaraz przyszła do nas jeszcze Śnieżka, i Lucky też się upomniał o pieszczoty. Nim mogliśmy wrócić do łóżka, bym mógł spełnić swą obietnicę, to najpierw musieliśmy porządnie zająć się naszymi futrzastymi dziećmi. Trochę ich zaniedbaliśmy, ale to nie było planowane. Ten głupi demon popsuł nam plany, ale wkrótce zamkniemy go w tym śmiesznym naczynku i będziemy mieć spokój już na zawsze. I będziemy mogli skupić się na naszych standardowych czynnościach. Muszę w końcu podjąć się pracy i pomóc dzieciom w ich życiu. Wydawało mi się, że przed śmiercią trochę pieniędzy im zostawiłem... no ale pewnie poszło to na inne rzeczy, jak chociażby edukację naszych pociech, w końcu Misaki musiała się dużo uczyć, by zostać medykiem. 
W końcu jednak zwierzaki dały nam spokój i my mogliśmy udać się do łazienki, by się wykąpać, a następnie do łóżka. Trochę się za nim stęskniłem, nie powiem. W końcu, mięciutkie łóżko to nie zima i twarda ziemia. I jeszcze Miki przy mnie... Stęskniłem się za moim Mikim. I to bardzo. I z tego co widziałem, to on chyba też. Moje maleństwo kochane i zmęczone... jeszcze trochę będzie musiało pocierpieć, nim w końcu będzie wolne. Mam nadzieję, że to wytrzyma. Lailah mówiła mi, że to może być dla niego bolesne i to mi się nie podobało. Niestety, nie było innego wyjścia; niezależnie od tego, czy byśmy wykorzystali naczynie czy bezduszne ciało. Czemu ja to muszę wszystko dla siebie trzymać? Już w tym momencie chciałbym powiedzieć Mikleo o wszystkim. To chyba dobrze, że Lailah zdecydowała się powiedzieć mi o tym w ostatnim momencie, bo już teraz ledwo wytrzymuję. Oby przyszła do nas jak najszybciej... chociaż, trochę w to wątpię. Jak już pomoże ludziom w wiosce, będzie musiała przygotować miejsce, w którym przeprowadzimy ten egzorcyzm. Znaczy się, miejsce jest, trzeba je tylko trochę odświeżyć, z tego co zrozumiałem
- Jak poszedł egzamin? – spytał, kiedy wycierałem ręcznikiem jego mokre włosy. Tak, niby mógł machnąć ręką i jego włoski byłyby suche, no ale strasznie chciałem się nim zaopiekować. Niby taki prosty dotyk, a ile radości sprawia. 
- Egzamin? – spytałem, nie rozumiejąc na początku, o co mu chodzi.
- No a po co leciałeś z Lailah? – dopytał, na co się tak leciutko zdenerwowałem. 
- No tak, ja... opowiem ci o wszystkim w swoim czasie, dobrze? – powiedziałem, nie chcąc go okłamywać, no ale też prawdy powiedzieć nie mogłem. 
- Coś się stało? – spytał, delikatnie zaniepokojony. 
- Nie, oczywiście, że nie, Owieczko. Po prostu mi zaufaj. Ufasz mi? – spytałem, odkładając ręcznik, by móc spojrzeć w jego twarz. Wolałem powiedzieć mu coś takiego, niż kręcić i mówić półprawdy, albo po prostu omijać niektóre fakty. Nie było to co prawda kłamanie, ale ja osobiście czułbym się z tym źle. 

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Czy wiedziałem, gdzie ten przeklęty demon mnie zabrał? Nie, w ty miejscu jeszcze nigdy nie byłem, na szczęście wiem, kto mi powie. Woda ona zawsze mi pomoże, a z tego, co wyczuwam, woda znajduje się niedaleko nas.
- Myślę, że mogę wiedzieć - Odpowiedziałem, spokojnie ruszając w stronę wody, zerkając na męża, który właśnie ruszył za mną, uważnie mi się przyglądając, a przecież powinien patrzeć na otoczenie to ono może stać się niebezpieczne, gdy tylko mu się za bardzo zaufa.
- Miki, nie mieliśmy szukać wody, tylko wracać do domu - Odezwał się, gdy tylko wszedłem do wody, wsłuchując się w jej dźwiękom, które dawały mi jasne komunikaty jak mamy wrócić do domu.
- Tak wiem, ale to właśnie woda jest w stanie i powiedzieć gdzie mamy iść - Wytłumaczyłem, stając tak kilka chwil, nim wyszedłem z niej, podchodząc do Soreya. - Chodź, już wiem gdzie mamy lecieć - Odezwałem się po wyjściu z wody wyciągając swoje skrzydła.
- Będziemy lecieć? A nie możemy iść? - Zapytał niezadowolony tym pomysłem, tylko dlaczego? Nie mam polecieć? Przecież sam mówił, że w domu są zwierzęta, które na pewno są już głodne, ciekawe jak długo muszą już tak znosić każdy dzień głodni tylko z dostępem do wody.
- Kotku a zwierzęta? Jeśli będziemy szli pieszo, wrócimy do domu w przeciągu dwóch dni, a jeśli polecimy, jeszcze dziś w nocy będziemy w domu - Wyjaśniłem, teraz gdy tak myślę sobie o zwierzętach, czuje się bardzo źle z tym, co zrobiłem, przecież z mojego powodu te biedne zwierzęta są wygłodzone i wszystko to moja wina.
- Masz racje - Kiwnął głową, rozkładając swoje skrzydła, robiąc to z ogromną niechęcią. No cóż, albo lecimy, albo ja lecę, a on sobie idzie do domu pieszo, tak też można zrobić, jeśli bardzo mu na tym zależy.
Uśmiechając się delikatnie do niego, podszedłem bliżej, całując go w policzek, nim rozłożyłem skrzydła, wznosząc się w powietrze, lecąc drogą, którą wskazała mi woda, zerkając na męża, który leciał za mną, a jego mina wciąż wskazywała na to, że nie podoba mu się ten lot, no cóż, jako będzie musiał to przeżyć.
Powrót do domu przyznam, był bardzo męczący, już dawno tyle nie latałem, zazwyczaj pływając w wodzie, która jest bardziej przyjemna od latania, jednak jak to się mówi, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Zmęczeni weszliśmy do domu, od razu witając się ze zwierzakami, które cieszyły się jak nigdy przedtem, od razu dostając jedzonko i świeżą wodę, jedząc i pijąc naprawdę przepadzicie a wszystko to dlatego, że je zostawiłem, oby tylko znów demon się nie pojawił.
- Dzięki bogu nic się im nie stało - Westchnąłem cicho, stojąc w kuchni, przyglądając się zwierzakom, które usiały naprawdę być nieszczęśliwe przez te wszystkie dni, w których nas nie było.
- Na szczęście nie - Przyznał, przytulając się do mnie, składając delikatny pocałunek na moim policzku.
- Aż do następnego razu, gdy znów przejmie nade mną kontrolę - Wyznałem, chyba tego bojąc się najbardziej.
- Nie przejmie, dopilnuje tego - Zapewnił mnie, chwytając moją dłoń, którą ucałował, uśmiechając się do mnie ciepło.
- Wierzę ci - Wyszeptałem, z ciepłym uśmiechem wtulając się w jego. - Kocham cię - Dodałem, nim połączyłem nasze usta w delikatnym, chociaż bardzo namiętnym pocałunku.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Na słowa mojej Owieczki jedynie uśmiechnąłem się lekko i nawet nie przerwałem czynności. Bo niby czemu bym miał? Mikleo się to podobało. Mi się to podobało. A powrót do domu nie zając, nie ucieknie... ale ale, skoro Miki jest tutaj, to kto jest ze zwierzakami? I jak długo zwierzaki zostały same? Biedne, muszą być strasznie głodne, i samotne, i oby tylko nie zdecydowały się przez to uciec z domu. Ta myśl od razu mnie otrzeźwiła. Na przyjemność przyjdzie czas, jak już upewnimy się, że z naszymi futrzastymi dziećmi wszystko w porządku. Miki wydawał się być już w lepszym stanie psychicznym, i bardzo dobrze. Chyba nie pamięta niczego, co ten okropny demon robił jego rękami, z czego nawet się cieszyłem. Pewnie by się zadręczał, tak jak tym, że mnie zrobił krzywdę, kiedy to nie była jego wina. I nawet się cieszyłem, że ten demon tak mocno mnie skopał. Gdyby nie to, Miki by nie wrócił, a w tamtej chwili tylko to miało dla mnie znaczenie. 
- Masz rację, powinniśmy się zbierać. Zwierzaki za długo zostały same – powiedziałem, odsuwając się od niego i poprawiając chyba jedyne swoje ubranie, jakie miałem na ten moment. I to w sumie było też jedyne, jakie ogólnie posiadałem. W końcu kiedy tylko wróciliśmy do domu, niemalże od razu zabraliśmy się za szafę i wywaliliśmy strasznie dużo rzeczy. Jedyne, co zostało mi ze starych ubrań, z poprzedniego życia, to jedna para spodni i ręcznie robiony przez Mikleo sweterek. Cóż, ja tam sweterkiem nie pogardzę. 
Miki wydawał się być zaskoczony tym, że przestałem, czego tak trochę nie rozumiałem. Przecież mówił mi, że powinniśmy się zbierać, prawda? Nie powinien mieć do mnie żadnych problemów. 
- Nadrobimy to, jak wrócimy. Obiecuję – powiedziałem, zbliżając się do niego, by pocałować go szybko w usta. 
- No ja mam nadzieję – bąknął, trochę niepocieszony. No wiem, trochę mu narobiłem nadziei, ale gdybym wcześniej pomyślał o zwierzakach, to nic bym nie inicjował. Głupi ja. 
- Nie wyjdziemy z sypialni przez kilka godzin – obiecałem, zbierając nasze rzeczy do plecaka. Na szczęście nie mamy ich za dużo i już zaraz możemy ruszać. Tylko tak... nie do końca wiem, w którą stronę. Nawet nie do końca wiedziałem, gdzie jesteśmy aktualnie. Ja po prostu ruszyłem tam, gdzie mnie prowadziła intuicja, czyli za Mikleo. A teraz Mikleo jest obok, i intuicja siedzi cicho. Może Miki będzie wiedział, w którą stronę ruszać. Na pewno będzie wiedział, on jest mądry i wie bardzo dużo. 
- Tylko kilka godzin? Nie dni? – spytał, z zadziornym uśmiechem na ustach, będąc w bardzo dobrym nastroju. Trochę się tego nie spodziewałem. Bałem się, że Mikleo będzie trochę przybity, i smutny, a on tymczasem trzymał się naprawdę świetnie. Ale to dobrze. Cieszyło mnie to, tylko po prostu trochę też zaskakiwało. 
- Nie możemy, bo jeszcze ci się znudzi, i co ja wtedy uczynię? – odpowiedziałem, odbierając od niego już złożony koc. – Słuchaj... a wiesz może, w którą stronę powinniśmy się udać? Bo ja tak właściwie nie mam za bardzo pojęcia, gdzie jesteśmy – powiedziałem, nerwowo drapiąc się w tył głowy. Miałem nadzieję, że nie będziemy musieli wracać do wioski po Lailah i się jej o to pytać, bo nie wiem, w jakim ta wioska jest stanie. I jeszcze jak wieśniacy zareagują na osobę Mikleo. Tak, chyba lepiej trzymać się od niej z daleka, i to na zawsze. W razie czego, ja tam pójdę... albo nie, bo miałem Mikleo nie zostawiać samego. No nie wiem, coś wymyślimy, ale to dopiero, kiedy Miki nie będzie znał drogi. 

<Owieczko? c:>

środa, 28 czerwca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzi, dlaczego on w ogóle o to pyta przecież to on prasowe umarł mi na rękach, dlaczego w ogóle mną się przejmuje? Zdecydowanie nie tak powinno to wyglądać.
- Ja? Czułby się lepiej, gdybym tobie nic nie zrobił - Wyznałem, zgodnie z prawdą czując się naprawdę podle z powodu tego, co zrobiłem, prawie go zabiłem, jak mogłem to uczynić, ja naprawdę nie potrafię się z tym pogodzić, jestem okropny i taki słaby.
- Mną się nie martw owieczko, ja sobie poradzę, naprawdę czuję się bardzo dobrze, odpocznę i znów będę miał pełno siły i energii, a wtedy wrócimy bezpiecznie do domu dobrze? - Wyszeptał, całując mnie w czoło, starając się uspokoić, mój kochany facet, on zawsze stara się mnie pocieszyć, mimo że na to w ogóle nie zasługuję.
- Jak mam się nie martwić, gdy zrobiłem ci krzywdę - Wydukałem, wtulony w jego ciało już nigdy nie chcąc się od niego odrywać.
- To nie ty zrobiłeś mi krzywdę, krzywdę zrobił mi demon - Powiedział, starając się mnie uspokoić, co mi pomogło się uspokoić, mój ukochany przynajmniej on zawsze potrafi podnieść mnie na duchu, powodując, że czuje się lepiej psychicznie, a tego akurat teraz bardzo potrzebowałem.
- Demon będący w moim ciele - Dopowiedziałem, unosząc głowę tak, aby spojrzeć w jego oczy pięknu rubinowe oczy.
- Nie, demon, który przejął nad tobą kontrole aniołku - Wyszeptał, kładąc dłoń na moim policzku, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, który całkowicie odsunął ode mnie złe myśli, pozwalając mi skupić się całkowicie na moim ukochanym mężu.
- Kocham cię owieczko - Wymruczał do mojego ucha, podgryzając jeden z moich płatków, mocniej się do mnie przytulając.
- I ja ciebie kocham skarbie - Powiedziałem, przytulony do jego ciała czując jak nakrywa mnie kocem, przymykając swoje zmęczone oczy, które były tak strasznie już ciężkie. Jak dobrze, że mój kochany Sorey przy mnie jest, gdyby nie on wciąż byłbym tylko uwięzioną duszą we własnym ciele.
Na szczęście już jest dobrze, już mogę zasnąć u boku mężczyzny, którego tak bardzo kocha..
Zmęczony ziewnąłem cicho, mocniej się w niego wtulając, odpływając w jego objęciach do snu.

Dnia następnego otworzył oczy, gdzieś wczesnym rankiem rozciągając się leniwie, dostrzegając uśmiech nieśpiącego już męża. Ciekawe, dlaczego nie śpi, na jego miejscu korzystałbym puki tylko można.
- Dzień dobry owieczko - Odezwał się, poprawiając moje roztrzepane na wszystkie strony włosy.
- Dzień dobry kaczuszko - Zażartowałem widząc jednak jego minę, postanowiłem sobie nie żartować, tak widząc, że się pogniewa, a przecież tego nie chciałem. - Oj no nie rób takiej minki, tylko sobie tak żartuję, wiesz przecież, że uwielbiam się z tobą droczyć - Wymruczałem, zbliżając się do jego ust, które połączyłem w namiętnym pocałunku, popychając go na ziemię, patrząc mu w oczy z uśmiechem na ustach.
Nim się jednak zorientowałem, Sorey położył dłonie na moich biodrach, przewracając mnie na plecy tak, aby to on górował nade mną, patrząc na mnie z widoczną dominacją. Jak on lubi pokazywać mi, gdzie jest moje miejsce, nie chcąc, abym o tym zapomniał.
- Nie mów tak do mnie, bo się obrazę - Wyszeptał, patrząc mi w oczy, nim delikatnie zetknął swoje usta z moją szyją, wywołując u mnie dreszcze.
- No dobrze skoro tak ci z tym źle - Zgodziłem się na chwile, kładąc dłonie na jego włosach, odchylając głowę do tyłu. - Powinniśmy chyba już ruszać prawda? - Wyszeptałem, cicho wzdychając z powodu zadowolenia i przyjemnych dreszczy, które przebiegały po moim ciele. O mój... Jak ja uwielbiam jego dłonie i usta, które rozgrzewają moje pragnące wciąż jego uwagi ciało, które ciągle chce więcej i więcej nie mogąc wciąż się nim nacieszyć..

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Jeszcze tak nie do końca wiedziałem, co się dzieje. Ledwo widziałem na oczy, no i zmysł słuchu też nie był najlepszy, miałem wrażenie, jakbym był za jakąś ścianą, i stamtąd właśnie słyszał Mikleo. No właśnie, Mikleo... byłem niemalże ślepy i głuchy, ale chyba słyszałem jego spanikowany i chyba za bardzo spanikowany głos i też jak przez mgłę widziałem jego przepiękne, jasne włosy, a nie te czarne jak smoła. Czyli udało się. Muszę przyznać, odrobinkę w to nie wierzyłem, zwłaszcza, kiedy zacząłem pluć krwią, a on stał niewzruszony. Naprawdę musiałem być w beznadziejnym stanie, by Miki się pojawił, i to tak... beznadziejnym, beznadziejnym. 
- Miki – wychrypiałem, chcąc go do siebie przytulić, ale zamiast tego musiałem przekręcić się na bok, by wykasłać kolejną krew. Całkiem mocno mi przyłożył, nie powiem... najważniejsze jednak było to, że Miki wrócił, i to było warte każdego bólu. 
- Lailah, co mu jest? Możesz mu jakoś pomóc? – spytał spanikowany Miki, kładąc dłonie na moich ramionach i podtrzymując mnie, bym nie upadł we własną krew. Mikleo to jednak kochany jest...
- Musimy go uzdrowić... pomóż mi go przewrócić na plecy – poprosiła i to były ostatnie słowa, które byłem w stanie zrozumieć. 
Później byłem mało świadomy tego, co się dzieje wokół mnie. Wiem, że przekręcili mnie na plecy, i coś zaczęli ze mną robić. Miki oczywiście panikował i mimo, że nie widziałem go dokładnie byłem pewien, że strasznie trzęsą się mu ręce. Lailah oczywiście zachowała spokój. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem jej zdenerwowanej. Jak ona to robi, to ja nie mam pojęcia. Ja nie potrafiłem być taki spokojny. 
Kiedy w końcu odzyskałem pełną świadomość, był już wieczór. Leżałem przy ognisku, opatulony kocem i całe szczęście, bo mimo lata było mi dosyć chłodno. Tylko nie wiem, skąd ten chłód się wziął, przecież chory nie byłem. Nie chciałem być chory, kiedy jestem tak daleko od domu, jak ja wtedy dotrę do domu... Podniosłem się niepewnie i dosyć powoli do siadu, opierając się drzewo, na którym niedawno dusił mnie Mikleo, znaczy się demon. Wspaniałe wspomnienia. 
Tym ruchem zwróciłem uwagę Mikleo i Lailah, którzy rozmawiali przy ognisku. Mikleo od razu przysunął się bliżej mnie i wykonał gest, jakby chciał się do mnie przytulić, ale powstrzymał się w ostatnim momencie. Nie rozumiałem, czemu miałby się przed tym wzbraniać, dlatego wyciągnąłem ręce w jego stronę, zachęcając go do tego. Dopiero po tym przytulił się do mnie mocno, wtulając twarz w moją koszulę. 
- Jak się czujesz, Sorey? – spytała Lailah, przyglądając mi się uważnie. 
- Chyba dobrze. Tylko trochę jest mi zimno – przyznałem, gładząc Mikleo po plecach. 
- To normalne. Kiedy czujesz się gorzej, fizycznie czy psychicznie, ale to niedługo minie – wyjaśniła spokojnie, spoglądając w dal. – Skoro już czujesz się lepiej pozwólcie, że udam się do wioski. Jutro możecie wracać do miasta, odwiedzę was tak szybko, jak tylko możliwe – powiedziała, wstając z ziemi i otrzepując sukienkę, a ja jedynie kiwnąłem głową. Wcześniej o tym rozmawialiśmy; musiała pomóc wiosce jeszcze terroryzowanej przez demona. A ja musiałem pilnować, by Mikleo nie dowiedział się o naczyniu, które zdobyliśmy dla demona, i o eliksirze, który wypiłem, by wyglądać na martwego. Chociaż chyba nie musiałem. Demon tak mnie sprał, że przez moment miałem wrażenie, że naprawdę się z tego nie wyliżę. Miki jeszcze nie mógł dowiedzieć się o tych rzeczach, bo wtedy demon mógłby przejąć kontrolę nad nim ponownie. 
- Jak się czujesz, Owieczko? – spytałem cicho, całując go w czółko. Mój Panie, jak ja się za nim stęskniłem... nawet nie miał pojęcia, ile bólu sprawił mi widok demona, zamiast niego. Jak dobrze, że już wrócił, bo nie przeżyłbym bez niego.

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Demon wypuścił z uścisku, upadającego na ziemię głupiego anioła patrząc na niego z pogardą, oblizując swoje wargi, chcąc zakończyć jego żywioł. I pewnie by to uczynił, gdyby nie to, że głos serafina rozszedł się po jego głowie, powstrzymując go od skrzywdzenia nieprzytomnego męża.
- Zostaw go! - Krzyknął, zatrzymując demona, który krzyknął wściekle, wracając do wnętrza anioła, zamknięty ponownie w klatce uwalniając anioła, który przez chwilę nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje, dopiero po chwili dostrzegł Soreya leżącego na ziemi, co gorsza jego mąż był nieprzytomny i nieźle pokiereszowany, a to przeraziło anioła jeszcze bardziej..
- Sorey skarbie co on ci zrobił - Wyszeptałem, zaczynając płakać nad ciałem ukochanego męża, nie pojmując, jak mógł do tego dopuścić, przecież powinien wcześniej był zareagować, powinienem był coś zrobić, powinienem pojawić się wcześniej, a zamiast tego pozwoliłem, aby demon go skrzywdził. - Przepraszam Sorey - Wyszeptałem, wycierając dłonią zalane łzami oczy, biorąc głęboki wdech, nim zacząłem leczyć jego rany, mając nadzieję, że to pomoże mu chociaż trochę.
- Sorey wstawaj, no już wstań, nie żartuj sobie ze mnie - Błagałem, potrząsając nim, mając nadzieję, że to pomoże chociaż troszeczkę. Wiedziałem, że magicznie nie uda mi się potrząsaniem wybudzić go z sam, nie wiem czego, to jest śpiączka? A może chwilowa utrata przytomności już sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć panikując jak jeszcze nigdy przedtem, jeśli on z mojego powodu umrze, nigdy sobie już tego nie wybaczę.
- Mikleo - Słysząc dobrze znany mi głos, Lailah uniosłem głowę ku górze, patrząc na jej twarz, mając ochotę się rozpłakać, nie mając pojęcia co teraz ze sobą zrobić, nie wiedząc też co zrobić z moim mężem, on przecież umiera mi na rękach.
- Lailah pomóż mi - Wybłagałem, bojąc się o życie i zdrowie mojego ukochanego Soreya.
- Nie bój się Mikleo, nic mu nie jest - Odezwała się do mnie, nie specjalnie mnie tym uspokajając, jak ja mam być spokojny? Czy ona w ogóle słyszy, co mówi? Spokojny to ja bym był, gdybym nie skrzywdził męża, a on nie leżałby nieprzytomny na ziemi, przypominając bardziej nieżywego niż żywego anioła.
- Nie mogę być spokojny, prawie go zabiłem, a może nawet to zrobiłem, on jest nieprzytomny Lailah, co ja narobiłem - Wydusiłem, zaczynając płakać nad ciałem ukochanego mężczyzny, który przypominał mi bardziej martwego niż nawet żywego, a to chyba przeraziło jeszcze bardziej, no i jak Lailah może mówić mi, że mam się nie martwić i bać, jak ona w ogóle tak może.
- Nie zabiłeś go, nic mu nie jest - Gdy to mówiła, zmarszczyłem brwi, przecierając dłonią twarz, wpatrując się w kobietę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, jak to nic mu nie jest? Co ona w ogóle mówi?
- Co ty mówisz? - Zapytałem, trochę gniewnym tonem, dopiero po chwili się uspokajając. - Przepraszam, nie powinienem się na tobie wyżywać - Wydukałem, spuszczając głowę, patrząc na Soreya który właśnie otworzył oczy, patrząc na mnie nieobecnymi spojrzeniem. - Sorey ty żyjesz, dzięki ci boże - Wydusiłem, zaczynając płakać z całej tej bezradność i jednocześnie radość z powodu tego, że on żyje.

<Pasterzyku? C:>

wtorek, 27 czerwca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Byłem tak odrobinkę zestresowany całą tą sytuacją. Wypiłem ten eliksir od Lailah niecałe półgodziny temu, więc mam jeszcze kolejne półgodziny na to, by zaczął działać. I nie byłem pewien, czy zadziała on ze skutkiem właściwym czy też śmiertelnym. Lailah co prawda mówiła, że wszystko powinno być w porządku, ale widziałem, że nie była pewna. A ja musiałem jej zaufać. Wierzyłem w nią, w końcu ona jest mądra i się zna, a ja jestem głupi i muszę jej wierzyć. Znaczy, nie muszę, ale chcę. I trochę nie mam wyjścia. 
- Wiem, że gdzieś tam jesteś, Miki. Proszę, wróć do mnie – pomimo, że ewidentnie miałem przed sobą demona, zwracałem się do Mikleo. Skoro reaguje na to, że mi się coś dzieje, no to musi być jakoś trochę przytomny. Może tylko nie ma siły, by się jakoś wyrwać ze szpon demona...? Aż żałuję, że nie dopytałem go o tego demona, kiedy miałem okazję. Chciałem to zrobić, tak właściwie, ale Mikleo nie chciał rozmawiać na ten temat, a ja to uszanowałem. I całkowicie o tym zapomniałem. No i teraz płacę za swoje. 
- „Wiem, że gdzieś tam jesteś, Miki” – przedrzeźnił mnie, wyszczerzając usta w okropnym uśmiechu. – Zostawiłeś go, a ja się nim zaopiekowałem. Teraz, dzięki mnie, jest szczęśliwy. I całkowicie poza twoim zasięgiem – powiedział, mrużąc swoje czerwone oczy. 
- Mówiłem do mojego męża, nie do ciebie – syknąłem, napierając na niego, przejmując na chwilę pałeczkę. 
Po tym rozpoczęła się walka, która miała oczywiście skończyć się moją klęską, tyle, że tylko ja o tym wiedziałem. Pomimo tego starałem się utrzymać tempo, spróbować z nim wygrać i z początku całkiem nieźle mi szło. Było ciężko, bo starałem się go nie krzywdzić, bo mimo tego, że istota była nie była moim kochanym Mikim, to wiedziałem, że jeżeli coś mu zrobię, to właśnie mojej Owieczce się oberwie. I to prawdopodobnie przez to, i może też przez ten eliksir, zacząłem przegrywać. Po którymś uderzeniu z jego strony zauważyłem, że zacząłem mieć problem z oddechem, z czasem reakcji, no ale niezależnie od tego i tak się nie poddawałem. Nietrudno było zgadnąć, że szybko opadłem z sił, a demon porządnie obił mi twarz. Początkowo nawet jeszcze czułem ból złamanego nosa i rozciętej wargi, ale im dłużej walka trwała, tym mniej zwracałem uwagę na ból. Jedna złamana kość w tę czy w tę... co za różnica? Lailah może uda się mnie jakoś naprostować. O ile w ogóle będzie co naprostowywać. Ledwo widziałem na oczy. 
Kiedy leżałem na ziemi, kaszląc krwią, demon przyglądał mi się przez chwilę, a później podszedł do mnie, chwycił za szyję i przycisnął do drzewa, uśmiechając się szyderczo. W przeciwieństwie do mnie, on był jedynie trochę poobijany. To naprawdę nic w porównaniu do tego, jakie były moje obrażenia. Możliwe, że ten eliksir był mi w ogóle nie potrzebny. Plucie krwią to nie był żaden błahy objaw, chyba demon zafundował mi jakieś obrażenia wewnętrzne, kiedy mnie kopał. 
- Nigdy więcej nie próbuj mi wchodzić w drogę – syknął, a pomimo tego, że bardzo chciałem odpowiedzieć, by zostawił mojego męża w spokoju. Ale nie potrafiłem. Nie wiem, czy to kwestia eliksiru, czy tego, że byłem tak strasznie pobity, czy może powoli  brakującego powietrza, ale w końcu straciłem przytomność.

<Owieczko? c:> 

Od Mikleo CD Soreya

 Demon kierował się z dala od istot, z którymi musiałby walczyć a wszystko dlatego, że nie chciał, aby anioł znów przejął nad swoim ciałem kontrolę a wszystko to z powodu mężczyzny, który zawsze potrafił wydostać zamkniętego w klatce aniołka, zamykając znów demona, który zamknięty być nie chciał, z tego właśnie powodu wolał unikać istoty, która jest głupia, a jednocześnie na tyle sprytna, aby znów wydostać durnego anioła z zamknięcia.
Mormon, mając już pewność, że nikt go nie ściga, odetchnął z ulgą, zatrzymując się w jednej z jaskiń, gdzie na chwilę chciał odetchnąć, myśląc nad tym, co teraz powinien uczynić. Coś tak w końcu czół, że Sorey tak szybko nie odpuści, a jeśli dojdzie do bliskiego kontaktu na pewno uda mu się uwolnić anioła, no i co teraz powinien zrobić? W tej chwili nie miał żadnego pomysłu, musiał odetchnąć, usiąść i pomyśleć nim znów ruszy w dalszą podróż unikając aniołów, które tak szybko mu nie odpuszczą...
Mormon odpoczął sobie troszeczkę, nim postanowił ruszyć w dalszą podróż, nie wiedząc, tak naprawdę gdzie iść, nie miał pomysłu na siebie ani na to, co uczyni, wiedział tylko jedno, chciał, aby świat sobie o nim przypominał, niszcząc i zabijając, tak jak za dawnych lat będąc postrachem wśród ludzi, aniołów, a nawet i samych demonów.
Mormon znalazł miejsce, w którym mógł spokojnie się na jakiś czas, ukryć wśród ludzi chowając najbardziej zauważalne akcenty takie jak właśnie rogi, to one mógłby przerazić najbardziej, a przecież tego właśnie nie chciał, jak miałby zbliżyć się do ludzi, gdyby wyglądem przypominał demona? Demon mimo wszystko chciał być nierozpoznany, aby po cichu zbliżyć się do ludzi mogąc jednocześnie pozbawić ich życia, kradnąc duszę, która dawała mu siłę na kontrolowanie ciała anioła. W końcu teraz to on rozdaje karty a anioł, on niech siedzi w zamknięciu, tak długi, jak się tylko da z dala od świata tak jak kiedyś on sam.
Pośród ludzi ukrywał się kilka dni, bawiąc się i mordując, świetnie się z tym czując i pewnie trwałby w tej radości, gdyby nie kolejne uderzenie mające na celu poinformować go, że coś niedobrego się zbliża.

Niezadowolony w momencie dobrej zabawy musiał przerwać, znów dostrzegając Soreya, którego tak bardzo ujrzeć nie chciał. Że właśnie akurat teraz musiał się tu zjawić, zabijając zabawę, na którą demon tam bardzo miał teraz ochotę.
- I znowu ty? Jesteś naprawdę męczący, mógłbyś sobie już odpuścić, ja nie mam czasu na twoje zagrywki - Burknął niezadowolony demon, wypuszczając z uścisku człowieka, który z trudem wstając z ziemi, uciekł demonowi, wywołując u niego jeszcze większą irytację. - Przez ciebie uciekł mi obiad - Warknął, zaciskając dłonie, wpatrując się w Soreya który nie specjalnie się tym faktem przejął. - No i czego się tak gapisz? Tracisz mój czas - Warknął, bez ostrzeżenia atakując chłopaka, który był już na to przygotowany.
Zirytowany tym jeszcze bardziej demon zagryzł dolną wargę, patrząc na anioła.
- Ależ ty mnie wkurzasz - Burknął, wściekle nie potrafiąc zmieść obecności tego durnego męża anioła, nad którym właśnie w tej chwili miał całkowitą kontrolę.

<Pasterzyku? C:>

poniedziałek, 26 czerwca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Gdyby nie Lailah, to dalej goniłbym za Mikim, jednak pani jeziora kazała mi się zatrzymać. Nie rozumiałem, czemu, przecież nam uciekał, więc powinniśmy go dogonić, przeprowadzić na nim ten dziwny egzorcyzm. Chcę mojego męża z powrotem. Wiedziałem, że coś się stanie, kiedy zostawię go samego. Po prostu czułem to w kościach, że coś złego się stanie, jeżeli go opuszczę. I co, miałem rację? No miałem rację. Już nigdy w życiu go nie opuszczę. Nieważne, o co by chodziło – czy ja musiałbym znów iść na jakiś dziwny egzamin, czy Miki do pracy, nigdzie nie będzie sam. I ja już tego dopilnuję, tylko proszę, niech do mnie wróci. Niczego więcej nie chcę. 
- Gonienie za nim nie ma sensu – usłyszałem, kiedy w końcu Lailah mnie dogoniła. 
- Jak to nie? Musimy go znaleźć i sprawić, by Miki do nas wrócił. Po to mnie od niego odciągałaś, by mu teraz pomóc – zauważyłem, trochę na nią zły. Gdyby nie ona nic takiego by się nie stało. Ten demon był uśpiony przez długie lata, aż do teraz. 
- Jesteś w stanie wyczuć jego obecność? – zapytała wyjątkowo spokojnie, co mnie zaskoczyło. Mocno. Miki wyglądał strasznie i zachowuje się jak nie on, a ona zachowuje się w taki sposób. Ja wiem, że ona jest mądra, i spokojna, ale teraz trzeba się skupić na Mikleo. 
- Tak – powiedziałem bez wahania. Czułem, jak wyraźnie się od nas oddala i śmiało mogłem wskazać kierunek, w którym uciekał. Tylko czemu uciekał? Nie wyglądał na kogoś, kto lubi uciekać. To takie trochę nielogiczne było. 
- To dobrze. Możemy więc pomyśleć, jak zastawić na jego pułapkę. I znaleźć odpowiednie miejsce – powiedziała, rozglądając się dookoła. 
- A czemu nie możemy go dalej gonić? W końcu by się zmęczył. I wtedy byśmy go dopadli – zapytałem, nie rozumiejąc jej reakcji. 
- Albo to my byśmy się zmęczyli, a ja, by go wygonić z tego ciała, muszę mieć wystarczająco dużo energii. Musimy zagonić go do jakiegoś miejsca, skąd nie będzie miał ucieczki. Chodź, pomożesz mi to przygotować – powiedziała, kierując się w nieznanym mi kierunku. 
- Mikiego... tam nie ma? On nas nie słyszy, nie wie o nas? – dopytałem, nie ukrywając smutku. Myślałem, że jak mnie usłyszy, zobaczy, to coś się w nim tam obudzi. Może to oznaczało, że jednak nie jestem dla niego aż tak ważny? Nie, nie powinienem myśleć w ten sposób, przecież Miki mnie kochał. Pewnie ten demon mu na to nie pozwalał. 
- Nie jestem kimś, kto może ci odpowiedzieć na to pytanie, Sorey, bo nie wiem. Wiem, że zdarza mu się odzyskiwać kontrolę, kiedy ty byłeś o krok od śmierci – usłyszałem, co dało mi trochę do myślenia. 
- Więc musiałbym prawie umrzeć, by Miki wrócił? Albo udać, że umieram? – dopytałem, widząc w tym pewne rozwiązanie. Gdyby Mikleo wrócił, nie bawilibyśmy się w żadne podchody, tylko po prostu poprosili, by wrócił z nami do domu. I tam byśmy się zajęli tym egzorcyzmem. Tylko jak ja miałem znaleźć się o krok od śmierci? Mam mu dać się pokonać? No bo zwykłe aktorstwo byłoby niezwykle głupie. 
- To... nie jest głupie. Jestem w stanie przygotować miksturę, która spowolni twoją pracę serca, spłyci oddech i... po prostu będziesz wyglądał, jakbyś umarł, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Będziesz miał mniej więcej godzinę na znalezienie go i sprowokowanie do walki, by wyglądało to wiarygodnie. Jeżeli jednak źle wymierzę proporcję, możesz...
- W porządku, Miki musi wrócić – nie pozwoliłem jej dokończyć zdania wiedząc, co ma na myśli. Albo będę o krok od śmierci, albo będę martwy, Miki jest jednak tego wart. Jestem tu, by go chronić, i ochronię go, choćby ceną własnego życia. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Demon, nudząc się w mieście, ruszył na poszukiwanie przygody z dala od domu i znanego mu terenu, teraz gdy przejął już kontrole nad ciałem anioła, mógł iść gdzie tylko chciał i zrobić co tylko chciał bez obawy, że ktoś go znajdzie i powstrzyma przed dalszym podążaniem przed siebie w nieznane.
Zadowolony szkodził tu i tam niszcząc wszystko, co stanęło mu na drodze, nie przejmując się zupełnie niczym. Te czas był dla niego naprawdę niesamowity, mógł broić, pokazując ludziom swoją siłę, zabijając każdego, kto odważył się do niego zbliżyć.
Pewnego dnia jednak Mormon poczuł dziwnie znaną obecność, która się do niego niepokojąco zbliżała, nie rozumiejąc, skąd to uczucie się w nim pojawiło, rozejrzał się dokoła, szukając skąd w nim to z leksza niepokojące uczucie.
Nie dostrzegając niczego, ruszył w dalszą drogę, spotykając na swojej drodze dwa anioły, na które zareagował ciężkim westchnięciem. O nie i jeszcze tych dwóch głupich aniołów mu tu brakowało.
 - Czego tu? - Zapytał, sycząc cicho, przez zaciśnięte zęby.
- Miki? Co ty tu robisz? Co się z tobą dzieje? - Słysząc głos tego głupiego pasterza, przewrócił oczami, nie rozumiejąc, skąd mu się wzięło to pytanie, czy on wygląda jak Mikleo? Zdecydowanie nie ma w końcu czarne włosy, czerwone oczy i do tego dobrze widoczne rogi, których zdecydowanie nie posiadał jego durny anioł.
- Sorey to już nie jest twój Mikleo - Odezwała się mądra Lailah, przynajmniej ona używa swoich oczu, brawo ona.
- Nie Lailah, to niemożliwe to mój Miki, on cały czas tam jest, tylko trzeba go stamtąd wyciągnąć - Wyznał,aż za bardzo pewien tego, co właśnie mówi, ach ten głupi człowiek on zawsze ma nadzieję. Nikt go nie uczył, że nadzieja matką głupich?
- Nie jestem Mikleo - Warknął, uważniej przyglądając się Lailah, która coś trzymała w rękach. Czując, że to, co w dłoniach trzyma, nie do końca jest dla niego dobre lub bezpieczne. Mrużąc oczy, zrobił krok w tył, aby nie pozwolić kobiecie się do siebie zbliżyć, doskonale wiedząc, że ona w porównanie do tego głupiego chłopaka jest w stanie mu zagrozić.
- Zostaw mojego anioła w spokoju - Odezwał się, czym nie specjalnie przejął demona, który tak szczerze powiedziawszy, nim w ogóle się nie przejął.
- To już nie jest twój anioł - Mruknął, wzruszając ramionami, przecież nie miał powodu, aby bać się tego dzieciaka. - Co tam masz? - Dopytał, nie odrywając wzroku od przedmiotu trzymanego przez kobietę.
Kobieta nic nie odpowiedziała, trzymając mocniej nieznany demonowi przedmiot, budząc w nim jeszcze większą nieufność, która zmusiła go do odwrotu. Coś tak sobie czół, że to, co trzyma kobieta w swoich rękach, mu zagrozi, a to wywoływało większy niepokój w jego sercu.
- Mikleo! - Usłyszał głos Soreya, nim zniknął za drzewami, uciekać jak najdalej się da z dala od dwóch ścigających go aniołów.

Po wystarczającym oddaleniu się od aniołów odetchnął głęboko, musząc zastanowić się co dalej uczynić. Jak oni go w ogóle odnaleźli? Przecież nie zostawiał żadnych śladów, coś tu było nie tak, zdecydowanie coś było nie tak, jak oni z taką łatwością go odnaleźli? Ta myśl nękała demona, który usiał się na jakiś czas ukryć, aby nie można było w stanie go odnaleźć, przynajmniej nie szybciej niż sam będzie tego właśnie chciał. 

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Podejrzewałem, że zdobycie tego naczynia, będzie skomplikowane i mega trudne. No i niebezpieczne. Bałem się, że będę musiał wykorzystać maksimum swoich mocy i jeżeli coś zrobię nie tak, coś złego się stanie, umrzemy, czy coś. W rzeczywistości było to dużo... prostsze. Znaczy się, nie dla mnie, bo polegało to na zagadkach. I na dobrym zrozumieniu ich. I aby to uczynić, trzeba być mądrym. Ja mądry nie byłem. Ale Lailah była. Ona mówiła mi, co zrobić, a ja to robiłem. I to musiałem robić dokładnie to, co mi kazała, bo w przeciwnym razie groziło to nadpaleniem ubrań, a tych miałem tylko dwa zestawy, jeden na sobie, drugi w torbie. Kiedy wracaliśmy, miałem już tylko jeden. 
Naczynie nie było jakoś specjalnie niezwykłe. Ot, maleńki, porcelanowy garnuszek z przykrywką i pokryty przeróżnymi runami. Runami ochronnymi, jak mówiła Lailah. Ciekawe, czy coś takiego można zrobić samemu. W końcu, jakieś garnki w domu mamy. Może nie takie porcelanowe, bo porcelana za delikatna i droga, no ale takie żeliwne i gliniane już są. I namalować tylko takie same symbole, jak na tym i mamy idealne naczynie dla demona. Spytałem się Lailah, czy jest to możliwe, a wtedy ona urządziła mi wykład dlaczego to by nie zadziałało. Połowy rzeczy nie zapamiętałem. 
- Jesteś pewna, że dobrze lecimy? – zapytałem któregoś dna podróży. Mikleo znajdował się w zupełnie innym kierunku. Oczywiście kierowałem się tylko i wyłącznie swoją intuicją, no ale raz już poprowadziła mnie do niego dobrze, więc czemu teraz miałoby to nie zadziałać. 
- Tak, wracamy dokładnie tą samą trasą. Patrz na rzekę, jej koryto ma specyficzny kształt... – zaczęła mi tłumaczyć Lailah, no i uznałem, że miała racja. Faktycznie, kilkanaście dni temu mijaliśmy taką rzekę... 
- Czuję, że Mikleo się nie znajduje w tym kierunku – powiedziałem, co zaskoczyło Lailah. Kobieta zarządziła postój, co mnie zaskoczyło. Niedawno ruszyliśmy i już mieliśmy sobie urządzić postój? Mimo to posłusznie zleciałem na dół, stając na małej, urokliwej polance. 
- Co masz przez to na myśli? – spytała, patrząc na mnie lekko spanikowana. 
- No że Mikleo się tam nie znajduje. Kiedy tutaj wróciłem, w sensie że na ziemię, potrafiłem wyczuć, gdzie znajduje się Miki. I chyba teraz też tak potrafię. Przez te wszystkie dni, kiedy to byliśmy w tej świątyni, raczej nie ruszał się za bardzo z miejsca. Dopiero od wczoraj zacząłem mieć wrażenie, że coś tak nie w tym kierunku lecimy, no ale dzisiaj Miki znajduje się zupełnie gdzie indziej. Znaczy się, tak mi intuicja podpowiada – wyjaśniłem jej wszystko mając nadzieję, że zrozumie. Chyba to wszystko miało sens... przynajmniej w mojej głowie tak się to prezentowała.
 - To nie brzmi dobrze – powiedziała, co mnie zaskoczyło  i to w ten negatywny sposób. – Od tej chwili będziesz nas prowadził. Musimy upewnić się, że z Mikleo wszystko w porządku. 
- A co, jeżeli okaże się, że się myliłem? Strasznie dużo dni stracimy – powiedziałem, niepewnie się z tym czując. Mogło być coś na rzeczy, ale może też mi odwalać przez to, że długo jesteśmy rozdzieleni. 
- Musimy zaryzykować – odpowiedziała poważnie, na co kiwnąłem głową. Nie podobało mi się to, czułem lekką presję i niepokój o Mikleo... Oby wszystko było z nim w porządku i aby to była moja wina. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

 Każdego dnia byłem coraz to bardziej zmęczona obecnością demona, który przez cały czas drążył mi dziurę w brzuchu. Chcąc, abym mu się podał, gdy ja nie chciałem tego uczynić, twardo ignorując demona, który nie chciał odpuścić.
Zirytowany miałem ochotę zamknąć buzię demonowi, któremu coraz to bardziej udawało się przejąć kontrolę nad moim umysłem mimo ciągłej walki.
- Odczep się - Warknąłem, słysząc głos demona, który towarzyszył mi podczas drogi do pracy.
~ Gdybym mógł, to bym zrobił - Mruknął, z powodu czego przewróciłem oczami, głośno wzdychając.
Co za głupia istota zatruwająca moje życie.
Wzdychając cicho, usłyszałem krzyk ludzi, czuje trzęsienie ziemi pod stopami. Zaskoczony tym faktem ruszyłem w stronę miasta, aby zobaczyć co się tam dzieje, to jednak co ujrzałem, bardzo mnie zaskoczyło, a nawet i przeraziło. Smok? Co on tu robi I dlaczego zbliżył się do miasta? Nigdy tego nie robią, chyba że są sprowokowane przez ludzi.
~ To dopiero będzie zabawa - Odezwał się, Mormo śmiejąc się z całej tej sytuacji, gdy mi w żadnym do śmiechu nie było, tym bardziej widząc smoka.
Ignorując słowa demona, ruszyłem po cichu w stronę smoka, chcąc go zajść jakoś od tyłu, aby nie stawać twarzą twarz z potężną bestią.
Niestety nie za bardzo mi się to udało a wszystkiego dlatego, że ludzie, widząc mnie, zwrócili na mnie uwagę, co wywołało zainteresowanie smoka.
Co za.. Nawet nie powiem i nie pomyśle o tym, jak bardzo zostałem zdenerwowany przez tych ludzi.
Smok zwracając całą swoją uwagę właśnie na mnie, atakując z każdej strony, zmuszając mnie do unikania jego ataku, co było bardzo trudne. Anioł przeciwko tak potężnej bestii nie ma najmniejszej szansy.
Walka ze smokiem nie należała do najprostszych ani najprzyjemniejszych, tym bardziej że srogo mi się obrywało, wywołując u mnie coraz większą złość, złość, która pozwoliła uwolnić demona, wyłączając mnie znów z tego świata.

Mormon, widząc smoka, zagryzła dolną wargę, zaciskając dłonie na swoich broniach, atakując smoka, z którym zaczął walkę na śmierć i życie, w której to właśnie smok poniósł klęski, martwy, padając na ziemię.
Z uśmiechem na ustach demon patrzył dumnie na martwą bestię, dostrzegając ludzi, którzy klaskali z powodu pokonania bestii.
Nie wzruszony tym demona prychnął cicho, pod nosem ignorując ludzi, znikając z miasta, chcąc troszeczkę na broić, w końcu w pobliżu nie było nikogo, kto byłby w stanie go powstrzymać.
Wracając do domu, zerknął na psa, który zaczął obnażać kły na niego. Czując, że to już nie jest jego pan.
Znudzony demon nie specjalnie przejął się zachowaniem psa, postanawiając sobie stamtąd iść, aby nie zrobić niczego zwierzakowi, co jak co ale zwierzęta nic nie zrobi, one są zbyt głupie, aby w ogóle je krzywdzić.
Nie wiedząc, co ze sobą począć postanowił wrócić do miasta, tam mógł zrobić więcej zła niż ktokolwiek inny na tym świecie. Bestią pokonana, a więc teraz to on pozostaje największym postrachem dla ludzi, a brak serafinów znacznie mu to wszystko ułatwił. Teraz gdy był sam, nie musząc martwić się o jakiekolwiek konsekwencję swojego zachowania, mógł robić wszystko, na co tylko miał ochotę. Ludzi jest wielu a zabawa z nimi to naprawdę czysta przyjemność.

<Pasterzyku? C;>

Od Soreya CD Mikleo

 Im dalej znajdowaliśmy się od miasta i tym samym od mojego aniołka, tym gorzej się czułem. Coraz bardziej czułem, że powinienem wrócić. To było bardzo podobne uczucie, które pojawiło się wtedy, jak pojawiłem się na ziemi i miałem szukać mojego męża, tylko teraz było jeszcze gorzej. Kiedy wróciłem na ziemię, nie za bardzo wiedziałem, kim jest mój mąż... ba, nawet nie wiedziałem, że jest moim mężem i nie byłem pewien, czy ja go kocham, czy może nie. A teraz? Teraz doskonale wiedziałem, kim on jest, i co mu może grozić, przez co jeszcze bardziej chciałem do niego wrócić. Wiedziałem jednak, że nie mogłem. W końcu robię to dla niego, mimo że on o tym nie wie. Oby się tylko ucieszył z tego, że już niedługo będzie wolny od demona... no dobrze, może nie tak niedługo, bo jeszcze trzeba tego demona przenieść do poszukiwanego przez nas naczynia. A to może być trudne, jak Lailah mi opowiadała podczas naszych przerw. Oby się tylko nam udało... 
Po niespełna tygodniu w końcu trafiliśmy na miejsce, co przyjąłem z ulgą. W końcu moje skrzydła porządnie odpoczną... i że ja mam jeszcze wrócić? Przecież gdzieś w połowie drogi mi skrzydła odpadną. A ja spadnę na ziemię z kilkuset metrów. I się już nie ruszę, bo nie będę miał siły. Naprawdę nigdzie bliżej nie było tego naczynia...? W ogóle nawet nie do końca wiem, czy będę w stanie pomóc Lailah w tym wszystkim. Jestem przecież początkującym aniołem. I do tego bardzo prostym. Ja tam nie chcę od życia dużo, w zupełności wystarczy mi jedynie mój Mikleo. Nie wiem w ogóle, jak z taką prostotą otrzymałem żywioł. Powinienem być takim normalnym aniołem, jak ten, który mnie ścigał. Chociaż, może jednak nie, bo wtedy zostałbym zabrany z powrotem do nieba. 
- Wow – powiedziałem cicho, wpatrując się w widok rozpościerający się z klifu. Woda była wszędzie. Aż po sam horyzont, i nie wydawała się kończyć. W życiu nie widziałem morza, czy też oceanu, nie wiem, co to tak konkretnie jest, ani czym się różni jedno od drugiego. Chyba w poprzednim życiu też nie miałem okazji, by podziwiać takie widoki. Ciekawe, czy Miki coś takiego widział, bo w końcu więcej ode mnie podróżował. Nigdy mi się nie chwalił... muszę się go spytać, jak tylko wrócę. Szkoda, że nie możemy się jakoś porozumieć na odległość. Coś mi się kojarzy, że w poprzednim życiu było to możliwe. Co się stało, że teraz to nie jest możliwe? 
- Może kiedyś przylecisz tutaj z Mikleo – zaproponowała Lailah, na co od razu pokręciłem głową. Znaczy, widok piękny, chciałbym, by Miki to zobaczył, ale przylecieć tutaj? 
- Przylecieć nie. Nie dam rady znowu tu przylecieć. Przyjść tak, ale to nam zajmie wieczność – powiedziałem, siadając na brzegu klifu. 
- Właściwie, to macie całą wieczność – zauważyła, ale znowu pokręciłem głową. 
- Miki chce mieć kolejne dziecko. I ja też tego chcę. Ale najpierw musimy wspomóc Misaki i Yuki’emu. No i też trzeba będzie trochę zarobić... – wyjaśniłem, cicho wzdychając. Jak ja strasznie chciałbym już mieć takiego małego brzdąca... chociaż, teraz raczej nierozsądnym byłoby się o nie starać, bo kiedy będzie najgorszy okres ciąży, ja będę zmieciony chorobą. A przecież podczas ciąży muszę pomagać mężowi, a nie leżeć pod kocem... czyli najwcześniej byłoby to po zimie. To strasznie dużo czasu. 

<Owieczko? c:>

niedziela, 25 czerwca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Szczerze, gdy tylko Sorey z Lailah opuścili dom, poczułem puste, która jeszcze aż tak mi nie doskwierała przynajmniej na tę chwilę a wszystko to dlatego, że musiałem przygotować się do pracy i naturalnie przed pracą nakarmić zwierzaki, aby móc spokojnie wyjść z domu nie martwiąc się o to, że będą głodne lub spragnione przez pół następnego dnia.
Biorąc głęboki wdech, musiałem postarać się nie myśleć o tym, że w domu pozostanę sam na trzy tygodnie, oj to będzie trudny czas i dla mnie i dla męża mojego, który teraz przede wszystkim powinien skupić się na zadaniach, aby wszystko potoczyło się tak, jak potoczyć powinno.
Pożegnałem się z naszymi zwierzakami, wychodząc z domu, idąc do pracy, gdzie zaczął się dla mnie bardzo ciężki dzień, ach ci ludzie czasem ciężko jest za nimi nadążyć.

Dni mijały mi bardzo, ale to bardzo powoli, każdy dzień był taki sam, samotne poranki w ogóle mi się nie podobały wręcz były dla mnie okropne czułe się źle bez niego i już nie potrafiłem się doczekać jego powrotu do domu.
W międzyczasie oczywiście chodziłem do pracy i tylko wtedy nie myślałem o tym, że wrócę do pustego domu bez mojego ukochanego męża, za którym z dnia na dzień coraz to bardziej tęskniłem, jestem ciekaw czy i on tęskni za mną tak jak ja tęsknie za nim.
Po powrocie do domu najczęściej szedłem zażyć szybkiej kąpieli, nakarmić zwierzaki i pójść spać, aby nie myśleć, przynajmniej na tyle na ile myśleć o nim nie mogłem, mając coś innego na głowie.
~ A co jeśli on już nie wróci? - Usłyszałem pewnego dnia głos demona, który rozbrzmiał po mojej głowie.
Słysząc te słowa, zignorowałem demona, skupiając się na karmieniu zwierzaków, ignorując zwierzaki, tak jak tylko mogłem, aby nie pozwalać mu przejąć kontrolo nad swoim ciałem doskonale wiedząc, że on dobrze wie jak to uczynić.
~ Dlaczego mnie ignorujesz? Ja tu się nudzę - Mruknął, specjalnie mnie drażniąc, abym się do niego odezwał.
- Nie obchodzi mnie to, zamknij się - Warknąłem, nie chcąc z nim zamienić ani jednego słowa więcej, już i tak otworzyłem usta, aby się do niego odezwać..
Demon nie przestawał mnie drażnić, specjalnie cały czas gadając i gadając, nie przestając mnie drażnić.
W końcu jednak odpuścił, gdy zobaczył, że nic u to nie da, no i przyznam, tego właśnie oczekiwałem, aby dał mi święty spokój i zostawił samego, na tyle na ile samego można mnie zostawić, w końcu cały czas jest w moim wnętrzu i tego nic niestety nie zmieni. Chociaż przyznam, że mam już tego dość, gdyby tylko się dało, oddałbym wszystko, aby ktoś go ze mnie wydostał..
Zmęczony tym wszystkim zrobiłem to, co robię każdego dnia, umyłem się porządnie po powrocie ze szpitala, nakarmiłem zwierzaki, które cały czas za mną chodziły, najwidoczniej bardzo chcąc towarzystwa człowieka, co przyznam, było bardzo miłe, chociaż na chwile mogłem poczuć się znów kochany, nie odczuwając tej okropnej pusty z powodu braku ukochanego.
- Obyś tylko wrócił do mnie cały i zdrowy, nie chce znów zostać sam - Westchnąłem cicho, patrząc na okno, licząc już dni do jego powrotu, mimo że wiem, jak niedobrze to na mnie wpływa. Powinienem nie myśleć, powinienem skupić się na czymś innym, ale nie mogłem, tęskniąc za nim, tak jak tęskniłem kiedyś, gdy on odszedł na te długi dziesięć lat.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Bardzo, ale to bardzo nie chciałem nigdzie lecieć. Już na samą myśl o tym, że będę daleko od Mikleo powodowało u mnie to, że mi się żołądek skręcał. Będę tak daleko od niego... i to będzie straszne. Już czuję się okropnie z tego powodu, a jeszcze domu nie opuściłem. Nie miałem dobrych przeczuć i nie czułem się z tym dobrze. Powinienem tu być z Mikim, to logiczne, prawda? Wróciłem tutaj z misją, by go uchronić od wszelkiego zła, więc jak mam go chronić, skoro będę setki kilometrów stąd? To nie jest możliwe. 
- Sorey? Musimy się zbierać – usłyszałem ponaglający głos Lailah. Nie podobał mi się ten ton. Podobny ton głosu miała, kiedy mnie pilnowała podczas mojej choroby. Wtedy nie była dla mnie najmilsza. Co, jeżeli teraz też nie będzie? Nie, ja nie chcę, ona będzie straszna...
- No już, powodzenia, słonko. Będę czekał na ciebie – powtórzył Mikleo, uśmiechając się delikatnie do mnie. 
- I ty na siebie uważaj, Owieczko – odpowiedziałem, patrząc na niego ze smutkiem. Nie wiem, co prawda, co złego mogłoby się stać w mieście, kiedy mnie nie ma w pobliżu... no w sumie, to wszystko. Jeszcze ktoś go okradnie, pobije, wykorzysta... może na czas mojej nieobecności powinien zamieszkać z Misaki...? Chociaż, na takie rzeczy już za późno. Mogłem chociaż poprosić kogoś o to, by miał na niego oko. Tak dla mojego spokoju. I jego. Kurczę, nie pomyślałem o tym. 
- Będę, będę – obiecał, ciągle z tym pięknym uśmiechem. – Już, leć, bo ja się jeszcze muszę do pracy przyszykować. 
Z niechęcią, bo niechęcią, wyszedłem za Lailah z domu, po czym rozpostarłem swoje skrzydła i z lekką niepewnością wzbiłem się w powietrze, tuż za nią. Na szczęście z początku nie rozmawialiśmy, dzięki czemu mogłem skupić się na machaniu skrzydłami, dzięki czemu przecież unosiłem się w powietrzu. Odrobinkę bałem się tej wyprawy nie tylko ze względu na to, że jestem daleko od Mikleo, ale i dlatego, że to miał być długi dystans. A w życiu nie leciałem tak daleko. Ledwo się nauczyłem latać, i już mam to wykorzystywać... czemu nie mogliśmy iść na nogach? Ja wiem, że to wolniej będzie, ale bezpiecznie. 
Po dwóch godzinach Lailah zarządziła przerwę, co przyjąłem z ulgą, gdyż te skrzydła już mnie boleć zaczęły. Z ulgą usiadłem na ziemi, niezwykle rad z tego powodu. Jednak trzeba się trochę namachać, by się w powietrzu utrzymać, no i jeszcze udźwignąć swój ciężar ciała, a ja do najlżejszych nie  należałem. 
- Skoro już wyruszyliśmy, mogę wyjawić ci prawdziwy cel twojej podróży – zdanie wypowiedziane przez Lailah mocno mnie zaskoczyło. 
- To nie lecimy tam na egzamin? – spytałem, w ogóle tego nie rozumiejąc. 
- Egzamin jest przy okazji. W rzeczywistości lecimy tam pomóc Mikleo .
- Co? – spytałem głupio, nic z tego nie rozumiejąc. 
- Wiesz, że w Mikleo znajduje się demon? – spytała, na co pokiwałem głową. – Aby się go pozbyć z niego, potrzebujemy naczynia. Może to być puste ciało, bez duszy, albo dosłownie naczynie, tylko specjalne, pokryte runami. Trudno zarówno o to pierwsze, jak i drugie, ale ostatnio poznałam lokalizację naczynia. Problem w tym, że jego znajduje się na drugim końcu świata, a do jego zdobycia potrzeba dwóch serafinów ognia. 
- Ale czemu mówisz mi o tym teraz? A nie wspominałaś o tym wcześniej?
- Bo gdybyś przypadkiem powiedział o tym Mikleo dowiedziałby się o tym demon. I mógłby spróbować przejąć nad nim kontrolę. Tak jest bezpieczniej – wyjaśniła, na co powoli pokiwałem głową. To miało trochę sensu... no ale nadal mogła mi powiedzieć. – No, koniec odpoczynku, zbieramy się, bo jak wspominałam, musi dotrzeć na drugi koniec świata. 
- Ale że już? Jeszcze nie wypocząłem – jęknąłem, strasznie z tego powodu niezadowolony. 
- Kondycję trzeba ćwiczyć, Sorey. No, wstajemy – ponagliła mnie, a ja nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko się jej posłuchać, mimo, że absolutnie tego nie chciałem. 

<Owieczko? c:>

sobota, 24 czerwca 2023

Od Mikleo CD Soreya

Westchnąłem cicho, no tego akurat mogłem się spodziewać, moja kochana kaczuszka nie chce nigdzie wyruszać, zdecydowanie woląc zostać ze mną. Oczywiście i ja tego chce, ale jeśli Lailah chce, aby Sorey wyruszył z nią w podróż, aby zdać jakiś ważny egzamin, nie mogę się w to wtrącać. Tym bardziej że ja sam chciałem, aby zaczął szkolenie u Lailah.
- Owieczko, nie daj się prosić - Wyszeptał, kładąc dłonie na moich biodrach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, który zdecydowanie był tym, czego właśnie potrzebowałem, aby mu się poddać.
Sorey wyczuł to, kładąc mnie na łóżku, uśmiechając się przy tym zadziornie.
- Hej, zaczekaj - Zatrzymałem go, gdy zaczął wkładać dłonie pod moją koszulkę.
- Co się stało? Coś nie tak? - Podpytał zdziwiony moim zachowaniem.
- Chciałeś się najpierw kłócić potem godzić - Zażartowałem, patrząc na jego twarz z uśmiechem na ustach.
- Powiedźmy, że kłótnia już jest za nami, teraz chce się pogodzić - Wymruczał, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku, no i jak miałbym mu odmówić? Skoro już sama kłótnia została przepchnięta na drugi plan mamy czas, aby się sobą nacieszyć nim jutrzejszy dzień rozdzieli nas na długi czas.
Resztę nocy spędziliśmy na kochaniu się, nim nasze zaspokojone ciała potrzebowały odpoczynku, a my wtuleni w swoje ciała zamknęliśmy oczy, spędzając te ostatnie parę godzin wspólnie.

Rankiem, gdy otworzyliśmy oczy pora nadeszła do spakowania koca i ubrań, które mógłbym się przydać do przebywania w razie czego, gdyby jednak coś mu się stało, nigdy nie wiadomo czy znów nie przypali się ogniem. Naturalnie on uważa, Że to nie potrzebne jednak ja wiem swoje i zdania nie zmienię.
- Naprawdę muszę iść? - Zapytał, gdy podałem mu jego torbę, gdy był już gotowy do wyjścia.
- Niestety skarbie, ale musisz iść i dobrze o tym wiesz - Szepnąłem, całując delikatnie jego usta, patrząc mu w oczy.
- Nie chce, zostaje w domu - Mruknął, w tym samym momencie słysząc pukanie do naszych drzwi.
- Chyba nie masz już wyjścia - Zauważyłem, podchodząc do drzwi, które otworzyłem. - Dzień dobry Lailah - Przywitałem się, zapraszając kobietę do środka.
- Dzień dobry, jesteś gotowy? - Przywitała się, zwracając uwagą na Soreya który siedział na kanapie.
- Tak, jestem gotowy - Przyznał, wstając z kanapy, wzdychając ciężko, robiąc minę zbitego psa. - Naprawdę musimy? - Zapytał tym razem pani jeziora, zachowując się, tak jakby lata nie nie widział.
- Dasz rade Sorey, nie jesteś małym chłopcem prawda? - W odpowiedzi zapytała go o rzecz prostą, która mimo wszystko lekko oburzyła mojego męża.
- Nie jestem dzieckiem - Mruknął, kręcąc nosem, zachowując się troszeczkę jak mały chłopiec.
- Wiem o tym, dlatego dasz rade bez Mikleo - Wyznała, uśmiechając się do niego. - Musimy już ruszać - Dodała po chwili, patrząc wyczekująco na mojego Soreya.
Słysząc te słowa, pożegnałem się z mężem, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku.
- Do zobaczenia kotku, bądź grzeczny i wróć do mnie cały i zdrowy - Wyszeptałem cicho, proszą, uśmiechając się do niego ciepło, głaszcząc delikatnie po policzku, mając szczerą nadzieję, że da sobie radę beze mnie, bo ja sam, chociaż będę bardzo samotny, przetrwam te wszystkie długie dni bez niego, wyczekując jego powrotu do domu, do mnie i zwierzaków, które tak jak i ja będą tęsknić za swoim ukochanym panem.

<Pasterzyku? C:>

Od Soreya CD Mikleo

 Czy sypialnia była dobrym miejscem na powieszenie obrazu? Z jednej strony tak, bo to była nasza sypialnia i nasz obraz, no ale właśnie to był nasz obraz. A my siebie widzieliśmy zaraz po przebudzeniu. Chociaż, jak mnie nie będzie, to będzie mógł patrzeć na ten obraz, więc to też jest jakiś plus. Czyli wychodzi na to, że będzie on wisiał w sypialni. Tylko jak ja go powieszę? Będę potrzebował gwoździa. I ramki. Tylko skąd ja teraz ramkę wezmę? Będę musiał ją zrobić. Ale że teraz? Teraz to nie chciałem, chciałem tylko spędzić jak najwięcej czasu z moim mężem przed tymi okropnymi  następnymi trzema tygodniami. 
- Ale potrzebuję gwoździa, na którym mógłbym go zawiesić. I potrzebuję też zrobić ramkę do niego… 
- Nie mów mi, że teraz będziesz ją robił - odezwał się Miki, ewidentnie przerażony tym pomysłem. 
- Nie, oczywiście, że nie. Przecież dzisiaj mam się zająć tobą. Tym zajmę się, jak wrócę, no ale nadal nie wiem, w gdzie go położyć – powiedziałem, trochę tym faktem zmartwiony. 
- Postawimy go w sypialni, na komodzie i podeprzemy go o ścianę, dobrze? – zaproponował, a ten pomysł mi się bardzo spodobał. Takie tymczasowe rozwiązanie wydaje się być całkiem dobre… 
Pokiwałem energicznie głową i poszliśmy na górę, odnieść obraz. Musieliśmy trochę sprzątnąć z komody, by ten obraz tam móc postawić, a po tym Mikleo mi przypomniał, że muszę się jeszcze się spakować. Szczerze, to nie chciało mi się tego robić, bo i po co mi jakieś pakunki. Jeść nie muszę, żadnych zwierzaków też nie będziemy brać, ubrania też tak niezbyt mi potrzebne były, poza oczywiście tymi, które mam na sobie. Pocić się nie pocę, więc nic na zmianę nie potrzebuję, a skoro większość tej mojej wyprawy to latanie, no to też za bardzo tego nie potrzebuję. Powiedziałem więc o tym Mikleo, mając nadzieję, że to zrozumie i zamiast pakować się, będziemy miło spędzać czas. 
- A spać to zamierzasz na ziemi? I co, jeżeli znów sobie jakoś ubranie spalisz? – spytał, patrząc na mnie wyczekująco. 
- To koc to równie dobrze jutro przed wyjściem mogę wziąć. A to ubranie, to aż tak ważne nie jest. Ludzi tam pewnie żadnych nie będzie, więc nie muszę jakoś niesamowicie dobrze wyglądać – powiedziałem, dalej go próbując przekonać do swojego pomysłu. 
- Pięć minut w te czy w te cię nie zbawi, a jutro będziesz mógł od razu wyruszyć – tak jak sądziłem, on swoje, ja swoje, i teraz się weź człowieku dogadaj…
- Wiesz, co można zrobić w pięć minut? Pokłócić się, pogodzić i wylądować w łóżku – powiedziałem, uśmiechając się głupkowato. 
- Skoro musimy się pokłócić i pogodzić, to ile czasu nam zostaje na łóżko? – spytał, unosząc jedną brew. 
- Możemy w nim być aż do jutra. Mówiłem, że musimy w nim wylądować. A jak już będziemy w nim tak długo, jak tylko chcemy – zaproponowałem, uśmiechając się delikatnie do niego. – No przyznaj, że to bardzo dobry pomysł. Lepszy niż jakieś pakowanie się. 
- Czemu aż tak bardzo nie chcesz się pakować? – dopytał, chyba odrobinkę tego nie rozumiejąc. 
- Ponieważ wolę skupić się na mojej pięknej Owieczce, a nie na głupim pakowaniu się – odpowiedziałem tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. No bo dla mnie była. Dla niego też powinna być, bo w końcu wcześniej tego chciał, prawda?

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Szczerze byłem lekko zaskoczony, gdy powiedział o tym portrecie, nigdy przedtem nie mówił o żadnym portrecie, który miałby wisieć u nas w domu, czy to było konieczne? No nie wiem, jak dla mnie niekoniecznie to tylko strata pieniędzy, tym bardziej że będziemy ze sobą już wieczność.
- Dlaczego chcesz mieć nasz portret w domu? Przecież będziemy ze sobą już wieczność - Przypominałem mu, nie rozumiejąc tego pomysłu, nie był zły broń panie boże, był po prostu niepotrzebnym wydatkiem pieniędzy, a jak wiadomo, nie chcemy wydawać pieniędzy na portrety.
- Chciałbym mieć pamiątkę, a ty byś nie chciał? - Dopytał, przyglądając mi się z uwagą. Czy ja bym chciał? Sam nie wiem, czy to było aż tak konieczne, no, chyba że bardzo mu na tym zależy, wtedy mogę się poświęcić i zgodzić na ten portret.
- Szczerze to nie jestem pewien czy jest nam to aż tak potrzebne - Przyznałem, zgodnie z własnym sumieniem.
- Miki proszę, ja naprawdę chciałbym mieć taką pamiątkę - Wręcz zaczął mnie błagać o wspólny portret. No i co ja mam teraz zrobić? Chyba nie mam innego wyjścia jak po prostu się zgodzić na ten portret.
- No dobrze, już dobrze jeśli ci na tym bardzo zależy, zgodzę się, chodźmy na miasto zobaczyć czy tamta pani jeszcze tam jest - Zgodziłem się na jego pomysł tylko dlatego, że chce, aby był szczęśliwy, w końcu dla mnie samego to nie miało aż takiego znaczenia, mnie w zupełności wystarczy to, że mam go przy sobie.
- Naprawdę? Cudownie - Zawołał, chwytając mnie w swoje objęcia, obracając wokół własnej osi, co nie specjalnie mi się podobało, nie lubiłem, gdy tak się mną rzucało, ja zdecydowanie wolę łagodne mnie traktowanie.
- Dobrze już dobrze, postaw mnie na ziemię i chodźmy już na miasto, nim nas noc zastanie - Poprosiłem, uśmiechając się do niego ciepło, delikatnie całując jego usta, głaszcząc po policzku.
- Oj tak, masz rację - Chwycił mnie za dłoń, ciągnąc w stronę wyjścia z domu, prowadząc do miasta, gdzie szukał kobiety, która by nas narysowała, ten to ma dopiero pomysły, moja kochana, szalona kaczuszka.
- Miki popatrz, tam jest - Zawołał i nim zdążyłem zorientować się o kim mowa, pociągnął mnie za rękę prosto w stronę starszej kobiety, z którą zamienił kilka zdań, nim kobieta zgodziła się na portret węglem, który tworzy się szybciej niż taki profesjonalny portret, sam nie wiem nawet czym, nie znam się na malowaniu czy rysowaniu, dla mnie to tak naprawdę jedno i to samo.
Portret kobieta wykonała w przeciągu dwóch no może trzech godzinach, pokazując nam swoje wykonane dzieło, którym mój mąż był bardzo pod wrażeniem..
- Miki zobacz - Pokazał mi portret wykonany przez kobietę, który był ładny, po prostu ładny.
- Ładny - Zgodziłem się z nim, płacąc kobiecie pieniądze, nim dziękując za dzieło, mogliśmy wrócić do domu, z obrazem, któremu od razu Sorey zaczął szukać miejsca na powodzenie obrazu.
- Miki nie wiem gdzie go powiesić - Mruknął, pusząc swoje policzki z niezadowolenia.
- To może powieść go w naszej sypialni. Myślę, że to całkiem dobre miejsce - Zapytałem, pomagać troszeczkę mężowi z tym dla niego poważnym problemem.

<Pasterzyku? C:> 

piątek, 23 czerwca 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Od kiedy czas bez niego mija szybko? I to jeszcze trzy tygodnie? Ten tydzień zleciał mi strasznie szybko, owszem, ale tylko dlatego, że Mikleo był obok. I to jeszcze cały czas. Gdyby chodził do pracy, to jeszcze by mi to leciało bardzo powoli, no ale to nie byłby fajny czas. A ten był bardzo fajny. Szkoda, że musiał się tak szybko skończyć… 
Westchnąłem ciężko, niepocieszony jego słowami. Im bliżej tego jutrzejszego dnia było, tym gorzej się czułem. Nie podobało mi się to, że musieliśmy się rozstać na tak długo. Czułem, że to było niewłaściwe. Znaczy, może nie, że niewłaściwe, ale czułem, że powinniśmy się rozdzielać. Zawsze, kiedy to robiliśmy, coś złego się działo, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Nie pamiętałem wszystkiego, więc trudno było mi stwierdzić, czy jest ono właściwie… no ale mogę przytoczyć jeden przykład na pewno. Chociażby swoją śmierć. Wtedy się rozdzieliliśmy na bardzo długi czas i nie skończyło się to dla niego dobrze. Co prawda trzy tygodnie to nie dziesięć lat, no ale to nadal długi okres rozłąki. I coś się wydarzyć może. Jeszcze nie wiem, co, ale po prostu… sam nie wiem, czy naprawdę mam to przeczucie, czy może nie chcę go opuszczać. A może i jedno, i drugie. 
- I jak niby mamy go spędzić, by odpowiednio go wykorzystać? – zapytałem, pusząc swoje poliki. 
- Wiesz, ja może ubiorę jakieś ładne ubranko. Ty się ucieszysz, ja się ucieszę i jakoś ten czas spędzimy – zaproponował, co nawet brzmiało dobrze, no ale jednak miałem pewne ale. 
- Seks jest przyjemny, ale czy chcemy spędzać ten nasz ostatni dzień w ten sposób? Tak jak powiedziałeś, ty się przebierzesz, nakręcisz mnie na maksa, a po wszystkim oboje tak zmęczeni będziemy, że pójdziemy spać. I tak nam ten dzień minie. I to jeszcze za szybko – zauważyłem, trochę nie za bardzo chcąc się w tym momencie kochać. Może wieczorem, przed dniem jutrzejszym. A teraz… teraz chciałbym zrobić coś miłego. Coś, co się dłuży. Seks sprawia, że czas mija nam bardzo szybko, więc raczej odpada, przynajmniej na teraz. 
- Więc co byś chciał porobić? – zapytał, nad czym się zastanowiłem. Co chciałbym porobić? Hmm… Dzień przed pełnią całkiem fajnie spędziliśmy czas nad jeziorem, ale ja się wylegiwałem na słońcu, on w wodzie, więc byliśmy tak jakby osobno. Festiwal też był fajny, no ale on był tylko dwa dni, i się skończył. I co ja jeszcze mógłbym zrobić…
- Nie mamy żadnego obrazu razem, wiesz? Albo chociaż takiego szkicu jakiegoś. A podczas festiwalu zauważyłem jakiegoś pana, który właśnie się szkicami zajmował, i jego prace były przepiękne. Chciałem, aby nas też narysował, no ale to jednak trochę w miejscu trzeba było stać, a ty byś nie wystał. Może pójdziemy na miasto i zobaczymy, czy jeszcze tak jest? Albo rozejrzymy się za jakimś innymi artystami? Chciałbym mieć jakiś nasz taki portret w domu. Albo chociaż twój. Bo ty jesteś piękny i zasługujesz na to, by twoje piękno uchwycić… no ale czy znajdziemy kogoś, kto będzie potrafił uchwycić twoje piękno? – tutaj już zadałem pytanie sobie, właśnie się troszkę obawiając, że z tym może być największy problem. I jeszcze takie obrazy do namalowania zajmują strasznie dużo czasu, i trzeba chyba przez kilka dni pozować… to może na dobry początek sam ten rysunek węglem wystarczy. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Wyspany i pełen energii wstałem późnym porankiem, dostrzegając brak mojego męża, który na pewno już coś robił i tylko ja leniwie sobie spędzałem czas w łóżku co i tak było zaskoczeniem, po pełni zawsze śpię cały dzień, a dziś ciekawe co takiego wydarzyło się wczoraj, że dziś budzę się tak jak na mnie wcześnie, zbyt wcześnie co jest bardzo dziwne.
Mimo zaskoczenia poszedłem do łazienki, gdzie wziąłem kąpiel. Czując, że tego właśnie potrzebuje.
Odświeżony i zadowolony wyszedłem z łazienki, poszukując mojego ukochanego Soreya, który właśnie karmił naszego zwierzaki.
- Dzień dobry kotku - Odezwałem się, wchodząc do kuchni, zwracając tym samym uwagę ukochanego.
- Dzień dobry owieczko, jak się czujesz? - Zapytał, co wywołało leki uśmiech na swoich ustach.
- Dobrze, jestem zaskoczony bo dziś jakoś tak zbyt wcześnie wstałem - Przyznałem, naprawdę będąc zaskoczonym gdyż jeszcze nigdy nie wstałem aż tak wcześnie, ciekawe co wczoraj się wydarzyło, że tak szybko dziś wstałem.
- To pewnie przez to, że szybko poszedłem spać po wymiotach - Słysząc jego wypowiedź, uniosłem jedną brew ku górze, nie rozumiejąc jego słów, jak to wymiotowałem? Czym? Ciekawe co się wczoraj wydarzyło.
- Wymioty? Co ja wczoraj robiłem? - Zapytałem zaskoczony, niczego nie rozumiejąc, a nawet niczego nie pamiętając.
- Nie pamiętasz? - Zapytał, na co pokręciłem przecząco głową, po pełni niczego nie pamiętam, dlatego wcale mnie nie dziwi, że nie wiem, co wczoraj się stało, bardziej zaskakuje mnie fakt, że wymiotowałem.
- Wiesz, po pełni niczego nie pamiętam, to tak jakbym stracił pamięć z jednego dnia w życiu.
- Rozumiem, w takim razie byliśmy na festynie, gdzie zjadłeś zdecydowanie za dużo słodyczy i po powrocie do domu wszystko zwymiotowałeś, wypiłeś herbatę, przytuliłeś się do misia i poszedłeś spać - Wytłumaczył, a ja poczułem zażenowanie, mój panie ale mi odbiło.
- A poczekaj do jakiego misia? - Dopytałem, nie kojarząc, aby w naszym domu pozostały jeszcze jakieś zabawki.
- Wygrałem ci na festynie misia - Powiedział, co i tak niczego mi nie rozjaśniło, wiem tylko jedno, trochę wstydu sobie narobiłem i chyba teraz już i tak nic z tym nie zrobię, oby tylko Sorey mi tego nie wypominał bo chyba padnę ze wstydu...
W tym dniu już na szczecie niczego głupiego nie zrobiłem, grzecznie spędzając czas z ukochanym mężem, nadrabiając to, czego wczoraj nie miał, z powodu mojego zbyt powiedzmy dziecinnego zachowania, ciesząc się sobą, tak długo, jak tylko byliśmy w stanie.

Dni mijały nam bardzo szybko i nim się obejrzeliśmy, mieliśmy ostatni dzień na spędzenie razem kilku godzin, nim mój mąż dnia jutrzejszego wyruszy w podróż, zostawiając mnie tu samego.
- Nie chce nigdzie iść, mogę zostać z tobą? - Zapytał, kładąc dłonie na moich biorąc, przytulając się do mojego ciała.
- Nie ja o tym decyduje, przecież wiesz, że to ostatnia prosta, abyś miał już spokój od szkoleń z Lailah a tego chcesz prawda? - Zapytałem, kładąc dłonie na jego policzkach.
- Wiem, dla i tak nie chce być bez ciebie tyle czasu - Mruknął, pusząc policzki.
- Dasz radę kotku, to tylko trzy tygodnie zleci, nawet nie będziesz wiedział kiedy, a teraz już o tym niw myśl, mamy ostatni dzień dla siebie i trzeba go dobrze wykorzystać - Wyszeptałem, zbliżając się do jego ust, łącząc je w delikatnym pocałunku.

<Pasterzyku? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

 Coś właśnie podejrzewałem, że dzień ten zakończy się w ten sposób, a nie inaczej. Szkoda. Wolałbym, by skończyło się w to taki przyjemniejszy sposób, no ale nie zawsze ma się wszystko to, co się chce. Pozostawiłem na chwilę Mikleo w łazience, pozwalając mu się na spokojnie ogarnąć, a samemu zszedłem na dół, by zrobić mu gorzką herbatę. Ona dobrze mu zrobi, mimo, że nie lubi gorzkiego, w tym momencie będzie dla niego najlepsza. A jak on będzie pić herbatkę, to ja wtedy posprzątam trochę łazienkę. W końcu po to tu jestem, by mu pomagać i być jego wsparciem, nawet w takich śmierdzących i nie do końca przyjemnych sprawach. 
Miki już wrócił do łóżka, z niezbyt wyraźnym wyrazem twarzy. Wyglądał dosyć marnie, ale czego innego można się było spodziewać po zjedzeniu aż tylu słodyczy. Ja też lubię słodkie rzeczy, ale nie udałoby mi się zjeść chociażby połowy tego, ile zjadł on. Mój Miki jest naprawdę niesamowity pod wieloma względami, nawet tym. 
- Przyniosłem ci gorzkiej herbaty – powiedziałem łagodnie, stawiając gorący kubek przy nocnym stoliku. 
- Nie chcę już nic słodkiego – przyznał, pusząc swoje poliki. 
- Wiem, dlatego ci zrobiłem gorzką. Dobrze ci zrobi, spróbuj ją wypić. Podać ci może misia? – zapytałem, gładząc go po włoskach. 
- Jakiego misia? – spytał, chyba nie do końca rozumiejąc. Więc nie zwrócił na to wielkiej uwagi? A ja tak się dla niego starałem. I to bardzo. Nawet mi się trochę smutno zrobiło... no ale czego się mogłem spodziewać. Dzisiaj wyjątkowo trudno mu się skupić na jednej rzeczy. Poza jedzeniem słodkości. Tak, te słodkości będę mu chyba do końca życia wypominał. Znaczy, teraz na głos tego nie powiem, bo widzę, jak okropnie się czuje, ale jak już mu to minie, t raczej będę mu to wypominał czasem. Jak kochany mąż. 
- Wygrałem dla ciebie misia w konkurencji, nie pamiętasz? – zapytałem, na co pokręcił głową. Wstałem więc na chwilę, by podejść do szafki, na której go postawiłem, i po kilku sekundach już z nim wróciłem, podając mu go. 
- Dziękuję – powiedział, przytulając się do niego. Teraz to już zupełnie wygląda jak dziecko. Szkoda, że w żaden sposób nie mogę uwiecznić tego widoku. 
- Odpocznij, Owieczko. Posprzątam tylko łazienkę i już do ciebie wracam – odpowiedziałem, nachylając się nad nim, by pocałować go w czoło, po czym zabrałem się za to, o czym wcześniej mówiłem. 
Starałem się zachowywać jak najciszej, by nie przeszkadzać Mikleo odpoczywaniu. Kręcąc się z góry na dół po chociażby szmatki widziałem przez otworzone drzwi, że jednak zdecydował się na gorzką herbatę, pomimo wcześniejszego krzywienia się. A mówiłem, że mu pomoże? Z całkiem siebie zadowolony dokończyłem sprzątanie i wróciłem do niego mając nadzieję na jeszcze chwilę rozmowy. Niestety, Miki już zdążył zasnąć, przytulony do misia, na którego wcześniej nie zwrócił uwagi. Strasznie wcześnie dzisiaj odpadł... pewnie to przez te słodkości. Może za to jutro będzie miał troszkę więcej energii? W końcu, dzisiaj nic takiego nie robił... z tą nadzieją zgasiłem świeczki i także położyłem się na łóżku, niestety nie mogąc się do niego przytulić, gdyż on spał na brzegu łóżka i był przytulony do tej maskotki. Bardziej bym się przytulał do tej maskotki niż do niego, więc postanowiłem tej nocy się do niego nie przytulać. Ale to będzie ciężka noc dla mnie... tyle dobrego, że chociaż Miki się wyśpi. Niewiele, ale zawsze coś. 

<Owieczko? c:>

Od Mikleo CD Soreya

Słysząc słowa mojego męża, westchnąłem cicho, co mnie odchodząc inni ludzie? Ja jestem głodny i chce jeść a im jeżeli coś przeszkadza, niech nie patrzą, ja im w talerze nie patrze.
- No dobrze, dobrze nie będę robił ci wstydu - Westchnąłem, od razu przybierając minę biednego smutnego chłopca, któremu tata zabrał ulubioną zabawkę.
- Nie rób takiej smutnej minki, nie chcesz mieć przecież później problemów w pracy dlatego, że ktoś cię rozpozna i zacznie wyśmiewać się z ciebie - Gdy to powiedział, kiwnąłem głową, doskonałe rozumiejąc, o co mu chodzi, miał racje, nie chce, aby później ktoś mi to wypominał tym bardziej w mojej pracy.
Zachowując się już grzecznie, wytarłem ładnie usta, jedząc już z kulturą i tak nie zwracając uwagi na innych, oni mnie w ogóle nie interesowali.
Najedzony a wręcz przejedzony położyłem dłoń na brzuchu, mając już dość jedzenia, czując, że zaczyna robić mi się troszeczkę nie dobrze od jedzenia.
- Wszystko dobrze? - Słysząc pytanie Soreya, uśmiechnąłem się szeroko, kiwając energicznie głową.
- Oczywiście, że dobrze inaczej być nie może - Wyjaśniłem najedzony, mając już dość spożywania jedzonka, chcąc iść gdzieś dalej przed siebie, nawet nie czekając na Soreya który szybko złapał mnie za rękę, zatrzymując przed odejściem zbyt daleko od niego samego.
- Hej co robisz? - Zapytałem, niezadowolony nie chcąc, aby mnie zatrzymał, ja chcę chodzić, iść gdzie się tylko da, bez zatrzymywania się.
- Miki, nie odpalaj się ode mnie, przyszliśmy tu razem i razem mamy spędzać tu czas prawda? Nie uciekaj mi, proszę - Gdy to powiedział, westchnąłem cicho, kiwając głową, grzecznie idąc z mężem przez festyn, zwracając uwagę na otoczenie, chcąc dotknąć wszystkiego, bawić się wszystkim jak dziecko trochę nie przejmując się ludźmi, niech oni sobie żyją władnym życiem, a i ja też będę żył swoim życiem.
- Wracamy? - Zapytałem, gdy szczerze miałem już dość towarzystwa ludzi, którzy bardzo swobodnie podchodzili do nas, ciągle coś chcąc, a szczerze przyznam, nie chciałem, aby dziś ktoś mi przeszkadzał, bo I tak skupić się nie umiałem, no, chyba że na moim mężu, na nim to ja zawsze mogę się skupić, on to mój ósmy cud świata i tylko na nim jestem w stanie się dziś skupić.
- Masz już dość? - Zapytał, chwytając moją dłoń, uśmiechając się do mnie ciepło.
- Tak, mam już dość towarzystwa ludzi, zdecydowanie wolę spędzić czas z tobą, sam na sam w naszej sypialni - Wyszeptałem cicho, aby tylko on to usłyszał.
Sorey słysząc te słowa, uśmiechnął się do mnie ciepło, ciągnąc mnie w stronę domu, w końcu mogąc spędzić czas sam na sam, taka wyprawa do domu to już coś przyjemnego no może poza tym ciepłem, które wciąż mnie męczyło...
Po powrocie do domu poczułem, dziwmy kwaśny posmak w ustach, odruchowo idąc do łazienki, gdzie zwróciłem chyba wszystko, co zjadłem.
- O nie - Odezwałem się, gdy tylko skończyłem wymiotować, wstając z kolan, wycierając dłonią usta.
- Co się dzieje? - Zapytał zmartwiony Sorey, który od razu położył dłoń na moim policzku.
- Tyle słodkości się zmarnowało - Mruknąłem, podchodząc do umywalki, aby umyć zęby i twarz.

<Pasterzyku? C:>